Zbrodnia w Piaśnicy. Wstęp do niemieckiego ludobójstwa

Lasy podczas drugiej wojny światowej wielokrotnie były niemymi świadkami okropnych tragedii. To w nich niemieccy i radzieccy okupanci likwidowali kwiat polskiego narodu.

Jednym z takich miejsc są Lasy Piaśnickie na Kaszubach, gdzie od jesieni 1939 roku do wiosny 1940 roku niemieccy oprawcy wymordowali od 12 do 14 tysięcy ludzi.

Zbrodnia w Piaśnicy uważana jest za preludium ludobójstwa, którego miała w czasie II wojny światowej dopuścić się III Rzesza.

 

Jacek Wanzek

 

Przygotowania do zbrodni

 

Od pierwszego dnia wojny Niemcy pokazywali, jak będzie wyglądała ich polityka okupacyjna na podbitych terenach. Już bowiem 1 września 1939 roku na terenie Wolnego Miasta Gdańska hitlerowcy w ramach operacji Tannenberg zatrzymali około 1500 osób. Aresztowania te były częścią zorganizowanej akcji obliczonej na wymordowanie 60 000 najbardziej wartościowych polskich obywateli.

Wielu z nich już kilka miesięcy wcześniej trafiło na tzw. listy proskrypcyjne (Sonderfahndungsbuch Polen), przygotowywane przez ludność niemiecką zamieszkującą przed wojną II Rzeczpospolitą. Na tych listach znajdowały się nazwiska i adresy ludzi najbardziej dla Polski zasłużonych, których okupant uznał za wyjątkowo niebezpiecznych. W momencie wkroczenia do Polski wojsk niemieckich listy proskrypcyjne trafiały w ręce oddziałów Einzatzgruppen. Były to jednostki odpowiedzialne za „pacyfikację zajmowanego przez armię niemiecką terenu i zwalczanie wszelkich elementów wrogich Rzeszy i antyniemieckich w kraju nieprzyjaciela na tyłach walczących wojsk”. W praktyce ich działania oznaczały fizyczną eliminację polskiego żywiołu: duchowieństwa, działaczy społecznych i politycznych, a także przedstawicieli polskiej kultury.

Warto dodać, że ogromną rolę w instalowaniu hitlerowskiego terroru na Pomorzu odegrał stworzony z etnicznych Niemców Selbstschutz, pod dowództwem Ludolfa von Alvenslebena. Do tej zbrodniczej organizacji wstąpiło na Pomorzu blisko 38 tysięcy osób, niemal wszyscy mężczyźni w wieku od 17 do 45 lat. Alvensleben w swoich przemówieniach twierdził, że

„honorem każdego Polaka będzie to, by jego ścierwem nawieźć niemiecką ziemię”.

Brutalność członków Selbstschutzu budziła zaniepokojenie nawet w kierownictwie SS. Na miejsce kaźni Pomorzan, Niemcy wybrali kompleks Lasów Piaśnickich oddalonych zaledwie dziesięć kilometrów od Wejherowa. Nie był to wybór przypadkowy.

Dogodny dojazd samochodami oraz koleją, a także bliskość miejscowych więzień i odludne położenie sprawiły, że już we wrześniu Niemcy wytypowali Piaśnicę na miejsce masowych mordów.

 

Egzekucje

Pierwszych rozstrzeliwań dokonano pod koniec października 1939 roku. Początkowo pluton egzekucyjny składał się z esesmanów z Gdańska, którzy jednak dość szybko zrezygnowali ze względu na zbyt spore obciążenie psychiczne.

 

Wówczas do działań powołano 36. pułk SS Wachsturmbann „Eiman”, na którego czele stał SS-Sturmbannführer Kurt Eiman. Egzekucji dokonywali także członkowie 16 oddziału operacyjnego policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa SS Einsatzkommando 16. oraz członkowie wspomnianego Selbstschutzu, będący często sąsiadami swoich ofiar.

To oni stanowili największe zagrożenie, gdyż na podstawie ich obszernej wiedzy i donosów aresztowano, a potem zamordowano wielu mieszkańców Pomorza. Oprócz polskiej inteligencji likwidowano także osoby przywożone koleją z Rzeszy. Byli wśród nich Polacy zamieszkujący Niemcy przed wojną, przeciwnicy reżimu nazistowskiego oraz psychicznie chorzy skazani na śmierć w ramach akcji T4, która zakładała fizyczną eliminację „życia niewartego życia”.

Najwięcej informacji zachowało się na temat mordu dokonanego 11 listopada 1939 – w dniu polskiego Święta Niepodległości. Tego dnia strzałem w tył głowy zgładzono w Piaśnicy 314 osób. Wśród zamordowanych była błogosławiona Alicja Kotowska-przełożona Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek i dyrektorka Liceum w Wejherowie.

Przebieg mordów był zazwyczaj taki sam. Do wykopanych wcześniej przez niemieckich rolników i członków Selbstschutzu rowów doprowadzano po pięć, sześć osób, które stojąc lub klęcząc na skraju dołu były mordowane strzałem w tył głowy. Ranni byli dobijani kolbami karabinów bądź zakopywani żywcem. Małym dzieciom rozbijano główki o drzewa, o czym miały świadczyć odnajdywane później w pniach drzew zęby i włosy.

Krzyki mordowanych i wystrzały karabinów były doskonale słyszane przez pozostałe ofiary czekające w pobliżu na swoją kolej.  Na ucieczkę nie było szans, gdyż miejsce zbrodni było silnie chronione przez oddziały żandarmerii powiatowej z Wejherowa pod dowództwem Polizeihauptmanna Carla Lassena.

Jednostka ta zabezpieczała także teren przed przedostaniem się na miejsce egzekucji niepowołanych osób. Każdy, kto wszedł do lasu pomimo zakazu miał być rozstrzelany.

 

Zacieranie śladów

Krótko po zakończeniu rozstrzeliwań w kwietniu 1940 roku, Niemcy rozpoczęli akcję zacierania śladów zbrodni. W miejscu masowych grobów sadzili drzewa i krzewy, a teren przez kolejne miesiące był poddawany ścisłej kontroli lokalnych władz niemieckich.

Dopiero jesienią 1940 roku zniesiono zakaz wstępu do lasu. Miejscowa ludność często odnajdywała tam ludzkie szczątki wygrzebane z ziemi przez dziką zwierzynę i bezpańskie psy. Gdy w sierpniu 1944 roku Armia Czerwona coraz prężniej parła na zachód, Niemcy przystąpili do błyskawicznej akcji usunięcia wszelkich dowodów ludobójstwa w Lasach Piaśnickich.

Do tego zadania wyznaczono trzydziestu sześciu więźniów obozu koncentracyjnego Stutthof. Przez blisko siedem tygodni zmuszano ich do odkopywania, a następnie palenia zwłok na prowizorycznych leśnych paleniskach. Według świadków smród palonych ciał docierał do okolicznych miejscowości. Po wykonanej pracy wszyscy więźniowie zostali zamordowani a ich zwłoki spalone. Jednak pomimo usilnych prób oprawcom nie udało się zachować mordów w tajemnicy.

O skali i przebiegu zbrodni w Piaśnicy wiemy między innymi dzięki zeznaniom świadków oraz powojennym badaniom członków Polskiego Związku Zachodniego i Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.

Z ich inicjatywy została powołana komisja ekshumacyjna, która starała się ustalić liczbę pomordowanych. Odkopano wówczas 30 grobów, z których 26 dokładnie przebadano. Jedynie w dwóch z nich znaleziono zwłoki 305 osób. W pozostałych napotkano wyłącznie na ludzkie szczątki, a także fragmenty odzieży i drobnych przedmiotów należących do ofiar.

Z powodu konieczności podjęcia kolejnych ekshumacji, komisja nie zdołała przebadać wszystkich mogił. Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że nie wszystkie groby zostały odkryte. Równie ważne co badania zawartości mogił są zeznania naocznych świadków. Jedną z najcenniejszych relacji złożyła Elżbieta Ellwart, która była bezpośrednim świadkiem niemieckich zbrodni. Jej wstrząsające świadectwo zostało spisane w latach 60- tych przez doktor Barbarę Bojarską:

„Spostrzegłam też pod innym drzewem dwóch mężczyzn w białych koszulach, czarnych spodniach i butach z cholewami oraz czarnej furażerce na głowie. Obaj byli mocno zakrwawieni, a jeden z nich trzymał dziecko, może dwuletnie, za nóżki, rozdzierał je, a potem uderzał główką kilkakrotnie o drzewo. (…) Rozejrzałam się wokół siebie i zobaczyłam świeżo rozkopany, prostokątny dół, a w nim wielu zabitych. Rozpoznałam wśród nich mężczyzn i kobiety. Widziałam także zabitych, leżących na ziemi obok dołu oraz kilkanaście osób czołgających się po ziemi”.

Te makabryczne zeznania Elżbiety Ellwart obrazują drastyczność zbrodni dokonywanych w Piaśnicy.

 

Sądzenie sprawców

Po wojnie w sprawie mordów w Piaśnicy rozpoczęto prace badawcze i dochodzeniowe, którymi kierowali polscy prawnicy. Pierwsze śledztwo w sprawie zabójstw zostało wszczęte przez Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Gdańsku w 1967 roku.

Przesłuchano wielu świadków, a także wytypowano sprawców. Jednak po wyjaśnieniu części okoliczności śledztwo zostało zawieszone we wrześniu 1975 roku. Uznano wtedy, iż z uwagi na to, że część podejrzanych osób mieszka za „żelazną kurtyną” a ich przesłuchanie jest niemożliwe, dalsze prowadzenie śledztwa mija się z celem.

Sprawę dodatkowo utrudniał fakt, że pod koniec listopada 1939 roku Selbstschutz rozwiązano, a jego członków przeniesiono do innych miejscowości i wcielono do różnych formacji policyjnych. Miało to w przyszłości uchronić ich od odpowiedzialności karnej, a także utrudnić rozpoznanie sprawców.

Pomimo że wielu z nich uniknęło odpowiedzialności, na ławie oskarżonych udało się posadzić nielicznych „katów z Piaśnicy”. W kilku procesach karnych osądzono a później skazano między innymi Gauleitera Gdańska Alberta Forstera, którego powieszono prawdopodobnie 28 lutego 1952 roku w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Los Forstera podzielił także inny nazistowski zbrodniarz, SS-Gruppenführer Richard Hildebrandt, odpowiedzialny między innymi za rozstrzelanie w Piaśnicy 1400 psychicznie chorych. Zupełnie inaczej wyglądały jednak sprawy niektórych z pozostałych sprawców.

Przykładowo Friedrich Freimann, który w czasie okupacji pełnił funkcję burmistrza Pucka, został zaocznie skazany na karę śmierci, jednak nigdy go nie odnaleziono, a kary nie wykonano. Z kolei wspomniany wcześniej Kurt Eiman dowodzący 36. Pułkiem SS został przez sąd w Hanowerze skazany na zaledwie cztery lata więzienia z czego odsiedział dwa.

Niemiecki wymiar sprawiedliwości w sprawie zbrodni hitlerowskich popełnionych w Prusach Zachodnich wykrył 1701 sprawców (nie wliczając postępowań w sprawie KL Stutthof).

Na 258 wszczętych postępowań, 233 zostało umorzonych. Jedynie w 12 przypadkach zapadły prawomocne wyroki. Szacuje się, że jesienią 1939 r. na Pomorzu Gdańskim Niemcy zamordowali od 20 do nawet 50 tys. osób.

Po wojnie temat zbrodni piaśnickiej był niewygodny dla władz PRL. Okazało się, że ofiary, których duża część stanowiła polska inteligencja i duchowieństwo, nie wpisywały się w komunistyczną narrację, głoszącą jakoby główny ciężar niemieckich represji i walki z okupantem spadł na klasę robotniczą.

Wieloletnie milczenie na temat zbrodni piaśnickiej to jeden z głównych powodów, dla których prawda o tym wydarzeniu jest wciąż nieobecna w powszechnej świadomości historycznej Polaków.

 

Jacek Vanzek

Niemcy dopuszczali się świadomego ludobójstwa w zachodniej części Polski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Nieprzypadkowo ludobójstwo to, zakrojone na znacznie szerszą skalę, nazywano „Intelligenzaktion”. Była to zemsta za międzywojenną polonizację tych ziem przede wszystkim przez polską inteligencję.

Dariusz Brożyniak

Ludzi zwyczajnych Niemcy uznawali, co najwyżej, za ewentualne źródło taniej siły roboczej dla Rzeszy. Ważniejsze jednak było, wobec konieczności ponownego zniemczenia zdobytego terenu , pozbycie się szerzej rozumianej elity, a więc w ogóle warstwy posiadającej zdolności przywódcze, organizacyjne czy kierownicze. Używano więc określenia „polska warstwa przywódcza”, zdając sobie sprawę z jej możliwości tworzenia ruchu oporu i podtrzymywania ducha i świadomości narodowej. Mordowano zatem głównie księży katolickich, dalej kadrę profesorską, studentów, harcerzy, uczniów, społeczników i przedstawicieli wszelkich zawodów społecznego zaufania, jak lekarzy, prawników, nauczycieli, oficerów, urzędników, dziennikarzy, pisarzy, artystów, kupców.

Mordowano bestialsko, nad dołami śmierci, strzałem w tył głowy lub z broni maszynowej, a także gazowano po drodze w transportowych samochodach. Wytworzono w tym pierwszym okresie wojny jakby doświadczalny poligon sposobów zadawania śmierci, których schemat zaczął się powtarzać w kolejnych miejscach, najczęściej w sporych lasach.

Doświadczenie z późniejszym ludobójstwem sowieckim stało się inspiracją do coraz częstszego nazywania obecnie tych aktów bestialstwa kolejnymi „Katyniami”. Mamy więc „Katyń pomorski” w Lasach Piaśnickich, gdzie ocenia się ilość ofiar jednostek SS i Selbstschutzu do 14 tysięcy, czy „Katyń Zachodu” w wielkopolskich Lasach Palędzko-Zakrzewskich, gdzie dopuszcza się liczbę porównywalną, tj. około 13 tysięcy.

W jednym się jednak niemiecki agresor nie mylił: w ocenie zdolności organizacyjnych polskiego narodu do stawiania nawet biernego oporu, nawet w sytuacji beznadziejnej i nawet jedynie dla przechowania świadectwa. I tak ludność miejscowa liczyła skrupulatnie transportowe samochody, co w Poznańskiem zaznaczano potajemnie nawet w książeczkach do nabożeństwa, liczono strzały, przypadkowi świadkowie potrafili wypatrzyć pod plandekami ciężarówek zmaltretowanych torturami ludzi z rękami powiązanymi drutem kolczastym.

Ci sami Niemcy potrafili za parę lat, w 1943 roku, poruszając światową opinię publiczną i Międzynarodowy Czerwony Krzyż, odkryć z przerażeniem… ten właściwy, sowiecki Katyń. 22 tys. ludzi też powiązanych drutem kolczastym, też z otworami po kuli w potylicach… i też kwiat polskiej elity.

Dzięki zaangażowaniu miejscowych władz samorządowych, a przede wszystkim Stowarzyszenia Miłośników Dopiewca „Sami Swoi”, gminy leżącej w obszarze Lasów Palędzkich, udało się ustalić, ciągle bez zaangażowania badawczego IPN i udziału Państwa, niektóre miejsca kaźni i utworzyć miejsca pamięci: Pomnik Studentów, Kwaterę Siedmiu Grobów, Mogiłę Duchownych i Mogiłę – Miejsce Zapomniane. Własnymi siłami społeczników utwardzono leśne drogi i wykonano oznaczenia kierunków dotarcia na obszarze dojazdowym z sześciu aż miejscowości, ustawiając dodatkowo informacyjne tablice. W 1944 roku Niemcy tu jeszcze zdążyli zatrzeć ślady swej zbrodni na więźniach, także wielkopolskich powstańcach, dowożonych ciężarówkami z poznańskiego Fortu VII – od dwóch do pięciu ciężarówek dziennie, po 35 osób w każdej. Dokonali ekshumacji, ułożyli stosy i palili ciała, a popioły rozsypywali w lesie. Nowoczesna aparatura geofizyczna, pośpiech Niemców, ujednolicony system rejestracji więźniów HOLLERITH (przenoszący dane ze znormalizowanej Karty Więźnia na karty perforowane – przejęty później przez IBM), a współcześnie wysokiej klasy specjaliści z IPN – to daje ciągle nadzieję na kolejne identyfikacje ofiar i godną pamięć. Po październikowym, rocznicowym, uroczystym Marszu Pamięci z Zakrzewa do Kwatery Siedmiu Grobów usunięto jednak natychmiast wszystkie kwiaty i znicze!!!

Mija 80 lat od tego „prapoczątku” niemiecko-austriackiej zbrodni, bo niezłomny polski duch doprowadził zbrodnię „Intelligenzaktion” do rozmiaru wymagającego wybudowania specjalnego obozu śmierci w Mauthausen o kilkudziesięciu podobozach, w których to, przed ostateczną zagładą, wykorzystano głównie polskie siły twórcze w rozlokowanej w ten sposób ogromnej fabryce zbrojeniowej. Tak powstał i „Drugi Katyń” – z najstraszniejszym alpejskim Ebensee i największym St. Georgen-Gusen, a wszystko w jakże przecież małej Austrii.

W ostatnich dniach w tejże Austrii trwają nagłe rozmowy rządowe z Mauthausen Memorial wobec prawdopodobnego odkrycia kolejnego, tym razem podziemnego obozu koncentracyjnego, o którym była mowa w części I artykułu („Wielkopolski Kurier WNET”, 65/2019). Polska zupełnie nie jest na to przygotowana, skoro poprawa technicznego błędu, odwrócenie kolorów polskiej flagi w folderze wydawanym przez MSZ, trwała rok z okładem. Do tej pory nie skorzystano z możliwości dostępu do wspomnianych już także archiwów miasta Linz oraz huty Voestalpine. W warszawskich Palmirach odbyło się jednak seminarium na szczeblu rządowo-ministerialno-międzynarodowym, gdzie podejmowano strategiczne decyzje właśnie w kwestiach austriackich upamiętnień. Czy wzięły w nim udział osoby dysponujące szczegółową wiedzą – dochodzą informacje budzące uzasadnione wątpliwości.

Polskie ofiary ciągle wołają o odkrycie, godny pochówek i upamiętnienie, w jakże licznych jeszcze miejscach i po dziesięcioleciach zaniedbań.

„Polskie Katynie” wołają przynajmniej o wspomnienie podczas oficjalnych Apeli Poległych. A trzeba się spieszyć, bo mamy przecież do czynienia z ostrą kampanią postprawdy i celowego odwracania koła dziejów. Na naszych oczach w Europie Zachodniej, ale i w Stanach Zjednoczonych następuje zmiana narracji o II wojnie światowej.

Nieodwołalnie odchodzi pokolenie bezpośrednich świadków, a ci, którym prawdę przekazywano z pierwszej ręki, też już są w swej jesieni życia.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, a tekst tegoż autora pt. „Polska polityka upamiętnień kuleje” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego