Feliks Koneczny, niedoceniony twórca teorii ścierania się cywilizacji/ Piort Sutowicz, „Kurier WNET” nr 56/2019

Naród musi posiadać swą odrębną kulturę, która czyni go bytem swoistym w obrębie cywilizacji, musi dać się określić jego „logos i etos”, co – zdaniem Konecznego – Polacy posiedli w stopniu doskonałym.

Piotr Sutowicz

Feliks Koneczny – twórca teorii ścierania się cywilizacji

Procesy historyczne dzieją się niezależnie od tego, czy ktoś je zaobserwuje i opisze, czy nie. Niemniej jednak ludziom przydaje się wiedza, która może ich naprowadzić na odkrycie zachodzących zjawisk. O tym, jak bardzo jest ona przydatna, świadczy proste przysłowie, iż „historia jest nauczycielką życia”.

Nad prawidłowościami zachodzącymi w historii głowili się i nadal to czynią historycy i filozofowie wszelkich szkół i nurtów myślowych. Wychodząc z różnych, często niestety apriorycznie wskazanych punktów początkowych, dochodzą do różnych wniosków. Dopasowywanie faktów do założonych wyników doprowadziło do powstania ideologii, które najczęściej nie niosły wiele dobrego. Świat XX wieku jest jednym wielkim dowodem na potwierdzenie tej tezy i niejednego życia braknie na opisywanie błędów ludzkości. Zresztą ideologie nie są ekskluzywną cechą naszych czasów – w zasadzie były zawsze, od kiedy człowiek zaczął świat urządzać na swoja modłę.

Myśliciel z Krakowa

Są w historii swoiste antyideologie. Przynajmniej bywają. Nie zawsze wszystkie stawiane przez nie tezy są wyczerpujące. Być może trzeba dalej pracować, by je uzupełniać. Cechuje je jedno – aposterioryzm, czyli możliwość udowodnienia czegoś doświadczalnie. Na pozór w historii jest to rzeczą niezmiernie trudną. Przecież mamy tu do czynienia z materią, której nie ma, a więc jej dotykanie bywa wątpliwe, ślady przeszłości mogą badacza prowadzić w różne strony. Niemniej przy zachowaniu daleko posuniętej bezstronności i otwartego umysłu można podjąć próbę szukania ładu w tym, co już się wydarzyło, i ukazania szczególnie wielkich procesów w jeszcze szerszych ramach. Nie jest to na pewno zadanie dla dyletantów, którym się wydaje, że wystarczy chcieć, by móc.

W kontekście takiej właśnie solidnej pracy historiozoficznej należy wymienić profesora Feliksa Konecznego. Za okazję do niniejszych rozważań i przypomnienia jego postaci może posłużyć przypadająca w tym miesiącu 70 rocznica śmierci tego krakowskiego, a poniekąd i wileńskiego historyka i historiozofa, twórcy niezwykle spójnej teorii wielości cywilizacji, która, jak się okazuje, z wiekiem nie blaknie.

Może się okazać, że jego metoda jest jedną z kluczowych dla rozpoznania tego, co się dzieje dziś w świecie Zachodu.

Koneczny urodził się 1 listopada 1862 roku w Krakowie. Na temat jego pochodzenia krążyły różne opinie. Między innymi taka, że był z pochodzenia Czechem. Dziś uważa się, że jego przodek był żołnierzem armii Sobieskiego idącej na Wiedeń i z jakichś powodów osiadł na Morawach. Z kolei ojciec Feliksa przeniósł się do Krakowa. Stąd to miasto stało się małą ojczyzną naszego myśliciela. Czy gdyby urodził się na Morawach, byłby Czechem? Odpowiedź na to pytanie jest intrygująca, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że o przynależności cywilizacyjnej naszych południowych sąsiadów miał zdanie raczej krytyczne, zaliczając ich do cywilizacji bizantyjskiej, gdzie znaleźli się w jednym worku z Niemcami. Na szczęście tu nie musimy snuć rozważań na temat, jaka byłaby jego koncepcja historiozoficzna pisana z czeskiego punktu widzenia. Koneczny był Polakiem, piewcą polskich dziejów i naszej kultury. Jeżeli był to przypadek, to tym lepiej dla przypadku, a jeżeli nie… Cóż, wszystko jest w rękach Opatrzności, która uczyniła tak, a nie inaczej.

Koneczny był przez większość życia związany z Krakowem. Tu mniej pamiętanym aspektem jego zainteresowań był teatr, tak się bowiem składa, że na przełomie XIX i XX wieku opublikował kilkadziesiąt recenzji z krakowskich scen. Jego główne zainteresowania badawcze jako historyka, wiązały się jednak raczej ze wschodnimi ziemiami Rzeczypospolitej, stąd ponad 10-letni okres pracy na odbudowanym wraz z niepodległością Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Śledzenie wielkich procesów dziejowych można zauważyć w całej twórczości profesora, np. warto wymienić wydaną w 1921 roku dwutomową monografię Polskie Logos a Ethos. Roztrząsanie o znaczeniu i celu Polski, przy czym dopiero w ostatnich kilkunastu latach życia, kiedy był już spełniony jako badacz, a jako wykładowca wysłany przez sanację na przymusową emeryturę, mógł przystąpić do opracowywania poszczególnych fragmentów swej teorii, która pewnie „siedziała” w umyśle uczonego od dawna.

Wielość cywilizacji

Praca O wielości cywilizacji, będąca fundamentem jego koncepcji cywilizacyjnej właśnie, ujrzała światło dzienne w 1935 roku. Co z niej wynika? Otóż, przede wszystkim, dla Konecznego nie istnieje jedna wspólna dla całej ludzkości metoda ustroju życia zbiorowego – tak określa on cywilizację. Żeby wykonać jakiś logiczny podział owych sposobów życia społeczeństw, należy przyjąć kryteria, według których moglibyśmy je wyodrębnić. I tak narodził się „quincunx”, owo łacińskie słowo pierwotnie odnoszące się do rzymskiej monety z pięcioma kropkami. Nasz historyk zdefiniował je jako „pięciomian bytu”, do którego zaliczył: dobro, prawdę, zdrowie, piękno i dobrobyt. W jego ocenie każda społeczność pozostaje w jakimś stosunku do owych pojęć.

Oczywiście odpowiedzi na te zasadnicze dla funkcjonowania zrzeszenia kwestie mogą wyglądać bardzo różnie. Koneczny, który wyodrębnił kilka najważniejszych, kluczowych dla ludzkości cywilizacji, nie upierał się przy tym, że są albo były jedynymi w historii. Te, które opisał – czy to bardziej szczegółowo, czy też powierzchownie – obejmują znakomitą większość ludzi. Należy tu wymienić: turańską, arabską, bramińską, żydowską, chińską, bizantyjską, i łacińską. Każda z nich powstała w określonym środowisku historycznym i geograficznym. W ciągu dziejów wiele wcześniejszych cywilizacji upadło, osiągając szczyt rozwoju, wiele zaś marniało, trwając na określonych niewielkich obszarach i obejmując wąskie grupy ludzkie.

Na naszą historię wpływ wywierało kilka cywilizacji, nie wszystkie z wymienionych powyżej. I tak w pierwszym rzędzie należy tu wymienić cywilizację łacińską, której filarami zdają się być chrześcijaństwo jako religia, prawo rzymskie i filozofia grecka.

Łacińska cywilizacja tworzyła się równolegle z upadkiem Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Niewątpliwym fenomenem jest to, że jej politycznym nośnikiem były barbarzyńskie państwa powstające na gruzach imperium.

Wydaje się, że w tym tkwi jedna z jej istotnych cech, a mianowicie fakt, że mimo przyjęcia kluczowych dla „łacińskości” uniwersalnych zasad, państwa te zachowywały swoją tożsamość kulturową, co dało początek nowożytnym narodom europejskim. Naród jest dla Konecznego bardzo ważny, albowiem jego odrębność i rozwój może być zagwarantowany jedynie w ramach tejże cywilizacji. Niekiedy takie stawianie sprawy może budzić sprzeciw tych, którzy chcieliby widzieć narody wszędzie i przydają tę nazwę ludom zamieszkującym wszystkie państwa świata, choćby powstały one w wyniku jakichś skrajnie arbitralnych decyzji mocarstw bądź przez podbicie jakichś szczepów przez wojowniczych watażków, mieniących się być reprezentantami wyimaginowanych sił demokratycznych. Dla Konecznego rzecz jest nad wyraz prosta. Naród musi posiadać swą odrębną od innych kulturę, która czyni go bytem swoistym, posiadającym swoją własną specyfikę w obrębie cywilizacji, wreszcie musi dać się określić jego „logos i etos”, czyli coś, co jego zdaniem Polacy posiedli w stopniu doskonałym.

Drugi dziedzic starożytnego Rzymu, Bizancjum, dał początek kolejnej europejskiej cywilizacji, której nazwa pochodzi właśnie od miana stolicy państwa wschodniorzymskiego. Jej historyczne korzenie są równoległe z cywilizacją łacińską, lecz na jej powstanie złożyły się inne czynniki, przede wszystkim dziedzictwo Bliskiego Wschodu z jego tradycjami despotycznymi i własną hierarchią praw. W pewnym momencie cywilizacja ta, dzięki materialnemu bogactwu państwa i przypisywanej jej skłonności do przepychu, zdawała się mieć szansę na dominację nad całym kontynentem. Zdaniem krakowskiego profesora, wraz z posagiem i dworem cesarzowej Teofano przeniknęła ona na dwór niemiecki, rozlewając się na instytucje państwowe i stopniowo obejmując rząd dusz wśród elit, wreszcie rozprzestrzeniając się na sąsiadów, w tym przede wszystkim na „biednych” Czechów, którzy w tym wypadku padli ofiarą swego przywiązania do „Świętego Cesarstwa”.

Wpływ bizantynizmu na Europę trwał przez długie wieki, a właściwie, jeśli użyć metody Konecznikańskiej, to można z pewnością stwierdzić, że trwa nadal, stając się jej rzeczywistym rozsadnikiem i źródłem wielu nieszczęść.

Szczególnie, jeśli dodamy do niej jeszcze jeden element: cywilizację żydowską, będącą dziedzictwem judaizmu – religii wyodrębnionej z mozaizmu po zniszczeniu przez Rzymian Świątyni Jerozolimskiej. Cywilizacja owa ze swymi priorytetami i prawniczością religijną w ciągu dziejów wywierała wpływ na myśl filozoficzną i społeczną Europy, a z czasem, kiedy niektórzy żydowscy myśliciele odrzucili ideę Boga osobowego, wniknęła do myśli europejskiej, dając początek ideom, o które byśmy jej nie podejrzewali. Opisana została przez Konecznego w jednej z ostatnich jego monografii, noszącej tytuł Cywilizacja żydowska właśnie, a niektóre tezy tam zawarte szokują nieprzygotowanego czytelnika, powodując liczne nieporozumienia. Wydana została wiele lat po wojnie w Londynie przez Jędrzeja Giertycha, który uratował od zapomnienia część dorobku Konecznego, i do dziś toczą się wokół niektórych jej fragmentów żywiołowe dyskusje, często prowadzące do oskarżeń jej autora o antysemityzm.

Z punktu widzenia historii Europy warto wyróżnić jeszcze dwie cywilizacje: turańską i arabską. Pierwsza z nich wyłoniła się z obszaru Wielkiego Stepu azjatyckiego, jako najbardziej wojownicza z wszystkich dotychczasowych. Wręcz – zdaniem badacza – może ona żyć tylko wtedy, gdy wojuje. W innych sytuacjach „gnuśnieje”. W swej strukturze jest ona niezmiernie prosta, funkcjonuje na zasadzie obozu wojskowego i odrzuca wszystko, co jest jej niepotrzebne, w tym także pojęcia wyższe. Religia jest dla niej sprawą zupełnie drugorzędną, co nie oznacza jednak tolerancji, lecz raczej obojętność. Ludy Turanu na przestrzeni wieków przyjmowały różne religie, a symboliczny dla nich islam też jest tylko jedną z wielu. Kiedy w 1241 roku Orda dotarła pod Legnicę, znakomita jej część była nestorianami, przy czym wiara ta bardziej przypominała formę zabobonu niż zwartego systemu. Na nas cywilizacja ta wywarła zgubny wpływ najpierw poprzez najazdy tatarskie, potem turańską właśnie Kozaczyznę, a następnie Rosję carów, w której raz brał górę bizantynizm, a raz ona. Bolszewizm był ostatecznym zwycięstwem tej ostatniej, chociaż nawet Koneczny tu i ówdzie miał w tym względzie wątpliwości.

O cywilizacji arabskiej, mimo islamu, miał Koneczny niekoniecznie złe zdanie. Jako historyk wiedział o Avicennie i Awerroesie, był świadom, że to Arabowie uratowali dorobek Arystotelesa, wreszcie w niektórych odłamach cywilizacja ta przyjęła wiele cech łacińskich. Musiał być jednak świadom tego, że świat arabski od średniowiecza zmienił się, uległ niżej cywilizowanym Otomanom, którzy podobnie jak Rosja wahali się między bizantynizmem, którego dziedzictwo jakoś tam przyjęli po upadku cesarstwa wschodniego, a Turanem, skąd brali swój początek.

Nasz historyk zajmował się dość powierzchownie również cywilizacjami: bramińską, dominującą w Indiach, i chińską. Nie widział jednak, słusznie, ich związku z naszą historią i nie wgłębiał się w nie, być może zresztą po prostu brakło mu na to czasu. Dzień dzisiejszy wszakże pokazuje, że i tym wielkim zrzeszeniom należy się głębiej przyjrzeć.

Polska

Polska Konecznego należy do cywilizacji łacińskiej, nie tyle jako jej peryferia, ale forpoczta.

W poszczególnych pracach – czy to dogłębnych studiach, czy w publikacjach popularnych – dawał temu wyraz. Z jednej strony ową łacińskość postrzegał jako konsekwentną drogę społeczeństwa wynikającą z decyzji Mieszka I i jego bezpośrednich następców, dogłębnie analizował jej wrastanie w elity, a potem w pojęcia społeczne całej zbiorowości. Pokazywał historię Polski w różnych jej aspektach. Zawsze jednak widać w niej było kulturę przesiąkniętą łacińskim „pięciomianem”: czy to przeznaczonych dla młodzieży Świętych w dziejach narodu polskiego, czy w pierwszych nowożytnych, pisanych przez polskiego historyka Dziejach Śląska, wreszcie w biografii Kościuszki. Koneczny stał na stanowisku katolickości polskiej kultury i republikańskiego ustroju. Synteza tych dwu elementów była jego zdaniem niezwykle ważna dla tożsamości narodowej, a tym samym dla zachowania łacińskiego stanowiska cywilizacyjnego.

Bez wątpienia w ciągu wieków było wiele okazji do tego, by je całkowicie porzucić. Już na początku, przy okazji chrztu, mogło nowe państwo iść ślepo za Bizancjum bądź wpisać się w koncepcję cesarzy niemieckich tworzących swoje własne uniwersum. Nie uczyniło tego; łacińskość nie dała się zniszczyć ani w okresie reakcji pogańskiej, ani rozbicia dzielnicowego, które zdawało się nawet sprzyjać rozwojowi swoistego republikanizmu, czego symbolem jest choćby bł. Wincenty Kadłubek. Także ostatni król Piast, kładący podwaliny pod ekspansję państwa na wschód, kodyfikując jego ustrój troszczył się o to, by w parze ze strukturami władzy kroczył rozwój nauki w oparciu o łaciński kanon filozoficzny. Nie wszystko, co tworzył, przetrwało nawet najbliższe lata po jego śmierci, ale elity, które za jego życia zaczęły myśleć o państwie, dały początek zupełnie nowej doktrynie, a ta stworzyła największą lądową potęgę Europy w tamtych czasach. Jej należy zawdzięczać powstrzymanie zarówno bizantynizmu idącego z zachodu, jak i tego z Moskwy. Oczywiście przy okazji doszło do przeniknięcia szeregu obcych pierwiastków cywilizacyjnych w obręb organizmu państwa obojga narodów. Tu dochodzimy do bardzo ważnej konstatacji Konecznego, iż „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby”. Oznacza to, że nad jedną społecznością w ramach określonego układu panować może rząd pojęć jednej tylko cywilizacji.

Państwo Jagiellonów i następnie republika szlachecka z królem jako głową ciągle chciała być łacińską, będąc solą w oku sąsiadów, gdzie obce samorządowi absolutyzmy i nowe doktryny napierające pod przykrywką protestantyzmu zdobywały coraz to nowe ustrojowe przyczółki. Można powiedzieć, że nie był to jeszcze czas na republikę, a przynajmniej nie taką – wymagającą świadomości i pracy nad sobą. Państwo zaczęło marnieć, aż upadło, ale w ostatnim przejawie wielkości zdobyło się na odsiecz wiedeńską, co do znaczenia której nasz autor był więcej niż przekonany. Być może była to kwestia owego przodka, który wraz z Sobieskim ową nawałę bizantyńsko-turańską zatrzymał, a może jednak świadectwo autentycznego dostrzeżenia wagi bitwy i jej konsekwencji.

Do ostatnich chwil życia, kiedy Polską rządzić zaczęli komuniści, a cenzura odciskała swoje piętno na tym, co i jak można pisać, Koneczny publikował krótkie felietony w prasie katolickiej, nawołujące do samorządności właśnie. Być może tu widział barierę, która powstrzyma nowe, straszne zagrożenie.

Zainteresowanie jego dorobkiem przychodzi falami. Przez komunistów skazany na zapomnienie, w latach dziewięćdziesiątych doczekał się sporego zainteresowania ze strony zarówno historyków, jak i publicystów, niekiedy wielbiony, czasem odsądzany od czci i wiary. Jednak jego myślenie o starciu się cywilizacji weszło do obiegu społecznego. W kolejnych latach dyskusja nad twórczością Konecznego trochę przygasła: z jednej strony jego książki wróciły na półki, z drugiej nie było za wielu chętnych, by jego metodę odnieść do obecnej rzeczywistości. Uczonego spotkało to, co wielu innych przed nim i po nim – stał się częścią dostojnej przeszłości.

To, co dzieje się dzisiaj w świecie, nowe linie pęknięć i napięcia pokazują, że potrzeba nam odwagi w szukaniu rozwiązań i myśleniu o tym, że cywilizacje ludzkie różnią się od siebie. Jedne są nasze, a inne niekoniecznie. Nie możemy wykonać syntezy wszystkich sposobów organizacji społeczeństw, bo doprowadzi to do katastrofy.

Nadszedł czas na to, by Konecznego odkurzyć, zdjąć z półek, a jego teorii użyć jako instrumentu badawczego przydatnego nie tylko nam, ale i przyszłym pokoleniom.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Feliks Koneczny – twórca teorii ścierania się cywilizacji” znajduje się na s. 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Feliks Koneczny – twórca teorii ścierania się cywilizacji” na s. 9 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy historia nauczyła Europę życia? Kto będzie ostatnim łacinnikiem?/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 52/2018

Nawet abstrahując od Konecznego, można szukać w historii odpowiedzi na pytanie, czy czasy, w których żyjemy, są całkowicie oryginalne, czy też może niektóre z naszych problemów już miały miejsce.

Piotr Sutowicz

O sensowności historii

Rzymskość, łacińskość i co dalej

Cywilizacja to, według Feliksa Konecznego, metoda ustroju życia zbiorowego. Definicja ta jest z jednej strony ścisła, z drugiej może się prosić o szerszy opis. Polski historiozof, twórca nauki o cywilizacjach, na bazie powyższej króciutkiej konstatacji wykonał wielką pracę, tworząc szeroką wizję filozofii dziejów, a szczególnie ścierania się cywilizacji. Oczywiście, nic nie jest wieczne. Koneczny pisał swe książki i artykuły w pierwszej połowie XX wieku w oparciu o dostępny sobie warsztat i własną wiedzę obarczoną również ograniczeniami. Ważny jest też kontekst czasów, w których żył i suma doświadczeń osobistych, od których trudno jest abstrahować. Na pewno jego konkretne poglądy można i należy weryfikować, wszakże metodologia przez niego przyjmowana wydaje się być interesująca i warto po nią sięgać.

Rzeczywistość obecna wskazuje na to, że założenie Konecznego co do ścierania się różnych cywilizacji zupełnie nie straciło na aktualności, a kolejne obserwacje tego, co się dzieje, nawet niekoniecznie pogłębione kto wie jak skrupulatną analizą socjologiczną, w całej rozciągłości zdają się potwierdzać jego tezy.

Cywilizacje jako zrzeszenia były, są i chyba będą, a ponieważ opierają się na odmiennych wizjach człowieka i świata, nieustannie się wzajemnie zwalczają.

Pod tym kątem warto spoglądać też w przeszłość. Z drugiej strony, nawet abstrahując od Konecznego, można szukać w historii odpowiedzi na pytanie, czy czasy, w których żyjemy, są całkowicie oryginalne, czy też może niektóre z naszych problemów już miały miejsce. Osobiście uważam, że przysłowie mówiące, iż „historia jest nauczycielką życia”, nie jest tylko mądrością ludową używaną w sytuacji, kiedy komuś braknie języka w gębie, lecz pewną prawdą świadczącą o tym, że przyszłość i przeszłość bywają głęboko powiązane.

Ostatni Rzymianie

Państwo Rzymian dla naszej rzeczywistości jest o tyle istotne, że w jego ramach dokonały się podstawowe procesy skutkujące powstaniem cywilizacji łacińskiej, której jesteśmy dziedzicami. Wspominany Koneczny, określając cywilizacyjne dziedzictwo Rzymu tym mianem, nie był oryginalny. Co do łacińskości Europy postrzymskiej panuje dość powszechna zgoda. Niejedyny to przypadek, kiedy dziedzictwo kulturowe przeżywa niezależnie od bytu politycznego, z którego wyrasta. Pytanie, jakie można by przy okazji postawić, brzmi: czy Rzym mógł przetrwać jako państwo, uniwersalizując się i nadając określone ramy przyszłej Europie, z zachowaniem jakoś tam przetworzonych własnych struktur? Odpowiedź wprost pewnie jest niemożliwa. Osobiście myślę, że tak się stać nie mogło, a w każdym razie trudno mi sobie to wyobrazić. Takimi możliwościami można zabawić się przy tworzeniu fantastycznych wizji alternatywnej przyszłości. Rzym upadł, ale wcześniej pomógł okrzepnąć chrześcijaństwu. Z jego gruzów wyłoniła się średniowieczna Europa, która, co ciekawe, przez najbliższe milenium wciąż marzyła o tym, by być Rzymem. Zastanawiając się nad upadkiem tego ambitnego uniwersum, warto przyjrzeć się jego ostatnim tchnieniom.

Przy okazji rodzi się ciekawe pytanie: kto był tym ostatnim, po kim już nie można mówić o antycznym Rzymie?

Teodor Parnicki jeszcze przed II wojną światową napisał powieść pt.: Aecjusz, ostatni Rzymianin, która była początkiem jego literackiej kariery, a po wojnie uzupełnił ją książką Śmierć Aecjusza. Tytułowym bohaterem obu uczynił Aecjusza Flawiusza, zamordowanego przez cesarza Walentyniana III w 453 roku wodza rzymskiego, ostatniego przywódcę, który z pozytywnym skutkiem walczył o całość zachodniej części cesarstwa, a właściwie powstrzymywał procesy jego rozkładu. Oczywiście powieści Parnickiego są fikcją literacką, a nie dziełem historycznym, niemniej warto się na chwilę nad nimi pochylić, a najlepiej przeczytać, co szczególnie w odniesieniu do drugiej z rzeczonych pozycji nie jest zadaniem łatwym.

Jako czytelnicy wiemy, czym ta historia się skończy. Jej realni bohaterowie nie mieli tego przywileju. Imperium wielu z nich wydawało się rzeczywistością wieczną, można powiedzieć – boską. Wolno zaryzykować twierdzenie, że dla opinii publicznej było ono zwieńczeniem i końcem historii. Co prawda, większość elit przyjęła już chrześcijaństwo, lecz część wierzyła jeszcze w starych bogów. Społeczeństwo schyłkowego Rzymu miało problemy, które wydawały się ważniejsze niż nadchodzący koniec. Poczucie pewności wynikało również z tego, że nawet wielu ludzi „zewnętrznych”, zwanych barbarzyńcami, również zainspirowało się w jakiś sposób ideą rzymskości. Zresztą, skoro później nawiązywali do niej władcy i elity Europy feudalnej, tu należy upatrywać jedynie początku tego procesu. Rzeczywistość ostatniego Rzymianina przeplatała się z nowym sposobem patrzenia na to dziedzictwo. W swej książce Parnicki, sam zmagający się ze swoją tożsamością, podkreśla, iż wspomniany Aecjusz wcale takim oczywistym Rzymianinem nie był.

Symbole

Dla schyłku Rzymu ważne były elementy symboliczne. Elitom zmierzchającego, co wiemy my, imperium obojętne było, kim był żołnierz walczący w legionach, byle był… Rzymianinem, tzn., by szedł pod znakami świadczącymi o tym, że nim jest.

Do pewnego momentu takie stawianie sprawy poparte siłą pieniądza zdawało egzamin. Z czasem jednak struktura, która kompletnie murszała, stawała się nieatrakcyjna, by w jej ramach żyć, a co dopiero umierać. Można było być rzymskim żołnierzem w rzymskim państwie, ale kiedy to ostatnie stawało się tylko i wyłącznie depozytariuszem znaku, to lojalność, która często sprowadzała się do walki z własnymi rodakami, przejawiającymi do tegoż znaku stosunek ambiwalentny, stawała się dla legionisty problematyczna. Symbol musi coś ze sobą nieść, najlepiej, by wiązał się z poczuciem tożsamości. Jeżeli nie kryje się za nim zrozumiała idea sensownie realizowana, to na pewno nie warto jej służyć.

Na terytorium zachodniego cesarstwa szybko zaczynała się tworzyć nowa rzeczywistość. Goci, Wandalowie, Frankowie i inni mieli coraz mniej sentymentów wobec imperium, a to ostatnie coraz mniej wiedziało, co jest jego celem. Kolejne wojny dopełniły dzieła. Większość wydarzeń politycznych, kładących kres temu bytowi, wydarzyła się w wieku V, ale ich korzeni należy szukać w stuleciach wcześniejszych.

Basen Morza Śródziemnego stał się areną, na której rozgrywały się ostatnie akty tej tragedii. Rzym padł, ale, jak już wspomniałem, mimo wszystko miał w sobie to coś, co kazało się do niego odwoływać kolejnym pokoleniom. Zresztą, żeby być na polu historii ścisłym, cesarstwo w swym wschodnim odłamie istniało jeszcze długo, chyląc się do upadku i podnosząc na zmianę. W swej kulturze stawało się coraz wyraźniej greckie, lecz werbalnie było ono „rzymskim”. Cywilizacja, którą wytworzyło, w typologii wymienionego na początku historiozofa otrzymała miano bizantyjskiej i, tak jak jej zachodnia, łacińska rywalka, przetrwała upadek polityczny tworzącego ją organizmu politycznego. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że Europa stała się przedmiotem ścierania się obydwu metod i stan ten trwa po dziś dzień, chociaż obydwie nie reprezentują wszystkich możliwych cech „ustrojów życia zbiorowego”, pretendujących do europejskiego rządu dusz.

W sferze symbolicznej dzieje Bizancjum nie zamknęły się całkowicie wraz ze zdobyciem Konstantynopola przez Sułtana Mehmeda II, bowiem tenże ogłosił się cesarzem Rzymu, a tytuł ten był używany przez władców osmańskich do czasów powstania Republiki Tureckiej. Dla Europejczyka może to wydawać się jedynie pustym, uzurpatorskim gestem, natomiast tureccy posiadacze Konstantynopola mogli mieć w tej kwestii inne zdanie, uważając się za pełnoprawnych dziedziców cesarstwa. W każdym razie Morze Śródziemne w ciągu kilkunastu stuleci widziało różne zjawiska, których koniec wcale nie był dla współczesnych taki oczywisty.

W walce o rzymskie dziedzictwo chwilowo wygrali chrześcijańscy i łacińscy pretendenci, którzy po kilkuset latach sięgnęli nawet po polityczne panowanie w całym właściwie jego basenie, jednak obecnie te czasy mamy już za sobą, a historia zatoczyła pewne koło.

Kto będzie ostatnim łacinnikiem?

Termin „łacinnik” oznaczał w średniowieczu kogoś, kto podlegał władzy papieża, w odróżnieniu od podporządkowanych władzy patriarchy w Konstantynopolu prawosławnych. Warto na niego spojrzeć w kontekście teorii (a właściwie praktyki) ścierania się cywilizacji szerzej, jako na kogoś, kto uznaje łaciński sposób pojmowania prawdy, dobra i piękna. W ogóle – czy grozi nam sytuacja, w której cywilizacja wytworzona na gruzach Rzymu upadnie pod ciosami obcych zrzeszeń? Pytanie takie zawsze będzie retoryczne, albowiem trwanie każdej rzeczywistości społecznej bywa zagrożone. Można jedynie pytać o jego stopień.

Być może nadszedł czas, kiedy powinniśmy zacząć szukać analogii pomiędzy procesem upadku Rzymu a dzisiejszą kondycją Europy.

Samo poszukiwanie oczywiście cywilizacji nie uratuje, lecz, tak jak w wypadku chorego prawidłowa diagnoza pozwala na podjęcie skutecznego leczenia, tak i tu wychwytywanie procesów może być początkiem pozytywnych działań. Jeśli ich nie podejmiemy, pytanie postawione powyżej w czasie przyszłym ktoś za tysiąc lat będzie rozpatrywał w przeszłym.

Morze Śródziemne, które stało się od jakiegoś czasu arterią komunikacyjną dla mas ludzkich, a niekiedy też świadkiem tragedii poszczególnych osób, to tylko jeden element układanki. Ludzie przybywający drogą morską do Europy mają kilka ważnych z naszego punktu widzenia cech odróżniających ich od nas. Niektóre, wbrew pozorom, mogą być drugorzędne, inne nie.

Rasa – nie stanowi problemu. Dopóki Rzym był twórczy w dziedzinie kultury, pytanie o rasę wśród jego elit nie miało znaczenia, ważne było, czy ktoś przyjmuje rzymskość, czy nie. Oczywiście, jeśli obcych także rasowo ludzi jest zbyt wielu, pytanie przenosimy na inny grunt.

Religia – obowiązkiem chrześcijanina jest nawracanie ludzi, którzy Chrystusa nie znają. Gorliwi chrześcijanie, nie bojący się ginąć na arenach, nawrócili Imperium Rzymskie. Jeżeli jednak ich braknie, to kwestię oblicza religijnego kontynentu mamy z głowy. Pomijając nawet eschatologiczny aspekt tej kwestii, który sprowadza się do pytania, z czym staniemy przed obliczem Stwórcy w dniu Sądu, musimy rozważyć kwestię kolejną.

Cywilizacja – czy muzułmanie mogą przyjąć cywilizację łacińską? Wbrew pozorom Koneczny brał pod uwagę taką możliwość. Na potrzeby akademickie możemy nawet potraktować taką tezę jako prawdopodobną w określonych okolicznościach, tyle że nic nie wskazuje na jej realizację. Hedonistyczna Europa mająca ogromne problemy z tożsamością, od długiego czasu spychająca swą łacińską tradycję na drugi plan, nie jest jej nośnikiem, a więc odpowiedź jest w miarę oczywista.

Wszystko to jest dość pesymistyczne. Współczesna Europa podobnie jak schyłkowy Rzym weszła w etap pustych znaków i wydaje jej się, że wystarczą one, by zapewnić sobie wiecznotrwałość cywilizacji.

Historia jednak, będąca nauką o człowieku w czasie i przestrzeni, nie skończy się, póki przedmiot jej zainteresowania żyje na ziemi i jeszcze czegoś chce od otaczającego go świata.

Być może naszą Europę można jeszcze uratować. Ale trzeba rozważać też okoliczności, w których tego się zrobić nie da. Wtedy trzeba mieć jakiś inny plan. Być może w historii znajdzie się jakaś inspiracja także i na taką okoliczność.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „O sensowności historii” znajduje się na s. 16 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „O sensowności historii” na stronie 16 październikowego „Kuriera WNET”, nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego