„Walka nie była daremna”. 77 lat temu wybuchło powstanie warszawskie

77 lat temu, 1 sierpnia 1944 roku o 17.00, tzw. godzinie „W”, na mocy rozkazu dowódcy Armii Krajowej, gen. Tadeusza Komorowskiego „Bora”, w okupowanej przez Niemców Warszawie wybuchło powstanie.

Armia Krajowa i władze Polskiego Państwa Podziemnego zamierzały ujawnić się i wystąpić wobec Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego (utworzonego w Lublinie i zależnego od woli Stalina) w roli gospodarza (jako jedyna legalna władza niepodległej Rzeczypospolitej). Powstanie, planowane na kilka dni, upadło 3 października po 63 dniach walki.

Było największą akcją zbrojną podziemia w okupowanej przez Niemców Europie. Planowane na kilka dni, trwało ponad dwa miesiące. Jego militarnym celem było wyzwolenie stolicy spod niezwykle brutalnej niemieckiej okupacji, pod którą znajdowała się od września 1939 r.

W jego wyniku zginęło od 16 tys. do 18 tys. żołnierzy AK i od 150 tys. do 180 tys. cywilów. Po kapitulacji Warszawa została doszczętnie zniszczona przez Niemców.

O ile pod względem militarnym powstanie zakończyło się klęską, pod względem politycznym miało duże znaczenie  Rozpoczynając je, Polacy zademonstrowali dążenie do odzyskania i utrzymania niepodległości. Jak pisał po wojnie Jan Nowak­-Jeziorański, uczestnik tego niepodległościowego zrywu, legendarny „kurier z Warszawy”, „walka nie była daremna”, a powstanie warszawskie sprawiło, że „państwo polskie, chociaż zniewolone i wasalne, zachowało swoją odrębność, przetrwało Stalina, który w swych zamysłach prawdopodobnie chciał z niego z czasem uczynić część ZSRS”.

A.N.

Antoniuk: W strefie czarnobylskiej mamy teraz po sześćset turystów dziennie

Dziennikarz „Kuriera Galicyjskiego” mówi o związanych z Polakami zabytkach Kijowa oraz o turystyce w strefie czarnobylskiej. Przed pandemią teren elektrowni odwiedzało dziennie ponad 1,5 tys. osób.

W porannym programie z Kijowa współpracownik Radia Wnet i przewodnik po Czarnobylu, Dmytro Antoniuk opowiada o wyglądzie centrum Kijowa sprzed lat. Nasz gość wspomina także o Bramie Lackiej, która jest jedną z wielu pozostałości po polskiej społeczności Kijowa:

Siedzimy tutaj obok Bramy Lackiej, czyli polskiej, bo tutaj od wieków mieszkali również Polacy – podkreśla dziennikarz.

Rozmówca Pawła Bobołowicza przybliża słuchaczom również rzymskokatolickie zabytki ukraińskiej stolicy. Jak zaznacza publicysta, nie wszystkie spośród nich związane są z Polakami:

Według niektórych badań historycznych tutaj znajdował się pierwszy rzymskokatolicki klasztor w Kijowie zakonu benedyktyńskiego, ale nie byli to Polacy a mnisi z Irlandii oraz Szkocji – zaznacza Dmytro Antoniuk.

Ponadto, gość audycji dotyka też tematu Czarnobyla i opisuje jak wygląda ta strefa. Jak wspomina dziennikarz, dawka radiacji po jednym dniu zwiedzania jest mniejsza niż lot samolotem czy podczas badania rentgenowskiego. Dmytro Antoniuk dodaje, że strefa czarnobylska stała się wielką atrakcją na Ukrainie:

Strefa Czarnobylska podzielona jest na 30 km strefę i 10 km strefę. W tej 10 km strefie tzw. punktów gorących jest sporo. (…) Przed covidem jeszcze prezydent Zełenski powiedział, że chce żeby w ciągu roku w strefie czarnobylskiej było ponad 1 milion turystów – przyznaje przewodnik.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w formie podcastów!



N.N./K.T.

Kozakiewicz: Moja psychika zadziałała. Pobiłem sześć rekordów olimpijskich na jednych zawodach

Władysław Kozakiewicz opowiada o letnich igrzyskach w Moskwie w 1980 r., podczas których pobił sześć rekordów olimpijskich oraz pokazał wygwizdującej go radzieckiej publice słynny „Gest Kozakiewicza”.

W środowym „Popołudniku Artystycznym” Izy Smolarek i Aleksa Sławińskiego gości sportowiec, polityk i autor słynnego „gestu Kozakiewicza” pokazanego radzieckiej publiczności podczas zwycięskiego skoku na Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie w 1980 roku, Władysław Kozakiewicz. Były sportowiec mówi o trudnych okolicznościach, w jakich przystępował do moskiewskich igrzysk:

Taka sytuacja, taki okres czasu, taka historia. Ten okres 1980 r. to były duże przemiany w Europie, a w Polsce szczególnie. Była i bieda i puste półki, strajki i Wałęsa – zaznacza rozmówca Izy Smolarek

Władysław Kozakiewicz przybliża słuchaczom swoje zmagania podczas Igrzysk Olimpijskich w Montrealu. Były to pierwsze igrzyska w karierze sportowca, w czasie których skacząc z kontuzją stopy zajął 11. miejsce:

W 1976 r. w Montrealu nikt nie miał szansy mnie zwyciężyć, a mimo to nie miałem medalu, bo w próbnym skoku roztrzaskałem sobie staw skokowy i nie było później szans na normalne skakanie. Cztery lata później następna olimpiada, a w międzyczasie wygrywałem wszystko. (…) Przyszedł rok olimpijski w Moskwie. Krótko przed olimpiadą poprawiłem rekord świata. (…) Złapałem kontuzję (…) dwa miesiące przed olimpiadą – opowiada były olimpijczyk.

Legendarny sportowiec komentuje też pamiętne igrzyska w Moskwie. 30 lipca 1980 r. zdobył tytuł mistrza olimpijskiego w skoku o tyczce z wynikiem 5,78 m ustanawiając nowy rekord świata. Podczas konkursu wykonał w stronę wygwizdujących go rosyjskich kibiców „gest Kozakiewicza”, który stał się znanym symbolem sprzeciwu wobec radzieckiego imperializmu. W odpowiedzi na zachowanie sportowca i jego zdjęcie, które obiegło prasę na całym świecie, radziecki ambasador w PRL dążył do odebrania Kozakiewiczowi medalu, unieważnienia uzyskanego rekordu i dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu ZSRR. Jak tłumaczy były sportowiec, nie planował takiego gestu za to z niezwykłą precyzją i starannością przygotowywał się do olimpijskiego występu:

Tu moja psychika zadziałała. (…) Zmierzyłem rozbieg. (…) Oddawałem skoki automatycznie, do każdego się przygotowywałem. (…) Pobiłem sześć rekordów olimpijskich na jednych zawodach – podkreśla Władysław Kozakiewicz.

Władysław Kozakiewicz dotyka również tematu oszustw, które miały miejsce w większości dyscyplin podczas moskiewskich igrzysk. Nasz gość podejrzewał, że jego konkurenci także zamierzają łamać zasady:

Moskiewskie Igrzyska Olimpijskie wyglądały tak, że Sowieci robili wszystko żeby ich zawodnicy wygrywali. W każdej dyscyplinie były oszustwa. (…) Gwizdali na Polaków. (…) Ja też myślałem, że w skoku o tyczce mogą nas oszukać – przyznaje były zawodnik.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Piotr Sikora: Z domu mam 3,5 minuty do granicy niemieckiej. Niemcy kupują u nas, my kupujemy u nich

Nasz gość mówi o życiu w Szczecinie i dobrych relacjach między Polską a Niemcami. Wymiana handlowa jest w świetnej kondycji. Problemem w przekraczaniu granicy może być paszport covidowy.


W porannej audycji rozmówcą Magdaleny Uchaniuk jest Piotr Sikora, dziennikarz na codzień mieszkający w Szczecinie, który opisuje historię portu w Szczecinie. Jak zaznacza publicysta, dziś w porcie stoi wiele pięknych, choć nieużywanych już budynków i  urządzeń z epoki świetności miasta:

Statki ze Szczecina pływały po całym świecie. Każdy marynarz dobrze wie, że Szczecin był takim miejscem gdzie budowało się dużo i dobrze – podkreśla nasz gość.

Rozmówca Magdaleny Uchaniuk przybliża także słuchaczom jak wygląda życie codzienne w stolicy zachodniopomorskiego. Filozof wylicza problemy, z którymi zmagają się na co dzień mieszkańcy miasta, których dużą część stanowią kłopoty z dojazdami:

Mogę wymienić oczywiście korki, (…) problemy z komunikacją miejską, która mogłaby być szybciej rozbudowywana i bardziej przyjazna mieszkańcom – wymienia dziennikarz.

Ponadto, Piotr Sikora opowiada również o życiu blisko granicy polsko-niemieckiej oraz o przestrzeniach, w których przecinają się życia obu narodów. Dotyczy to głównie relacji handlowych:

Niemcy kupują u nas, my kupujemy u nich. Nie zauważamy kiedy przejeżdżamy przez granicę do momentu kiedy nas ktoś nie zatrzyma np. w celu sprawdzenia paszportu covidowego – zaznacza Piotr Sikora.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Dmytro Antoniuk o dziejach Uniwersytetu Kijowskiego

Gośćmi „Popołudnia Wnet” są Dmytro Antoniuk – dziennikarz Kuriera Galicyjskiego oraz Janina Jakowenko – filolog. Tematem przewodnim będzie Uniwersytet Kijowski, jego dzieje przeszłe i obecne.

Z Dmytrem Antoniukiem i Janiną Jakowenko spotykamy się w Kijowie przy Placu Tarasa Szewczenki – miejscu znajdującym się w pobliżu Uniwersytetu Kijowskiego, którego dziejów historycznych oraz teraźniejszych będzie dotyczyć dzisiejsza rozmowa w „Popołudniu Wnet”. Rozpoczyna się ona od opowieści dziennikarza Kuriera Galicyjskiego, który przybliża nam nieco istotny fragment dziejów kijowskiej uczelni.

W przeszłości było to Liceum Krzemienieckie, założone przez Tadeusza Czackiego. Po upadku powstania listopadowego cała profesura z Krzemieńca – zwanego „atenami wołyńskimi” – została przewieziona do Kijowa i właściwie można powiedzieć o przeniesieniu całej uczelni.

Gość Pawła Bobołowicza do swojej opowieści dodaje również pewną ciekawostkę związaną z wyraziście czerwoną barwą jednego z głównych korpusów uniwersytetu. Jest to legenda mówiąca o jednej z wizyt cara Mikołaja I w mieście.

Jedna z anegdot historycznych mówi o wizycie cara Mikołaja I, który przywitał się ze studentami w tym gmachu, lecz na swoje przywitanie nie poczuł odpowiedzi i wybiegł wściekły. Miało to związek z tym, że przynajmniej 1/4 studentów, a 1/3 ogółu mieszkańców, to Polacy. Car kazał pomalować gmach na czerwony kolor, o którym dziś studenci często mówią, że to ich krew.

Nie jest to jedyna ciekawostka, której dowiadujemy się dziś od Dmytro Antoniuka. Urodzony w Kijowie dziennikarz opowiada również o historii pomnika Tarasa Szewczenki, znajdującego się na placu.

Pomnik Tarasa Szewczenki stoi na cokole, na którym wcześniej stał pomnik Mikołaja I, czyli, można powiedzieć, jego gnębiciela. Był to symboliczny gest triumfu chłopstwa nad caratem, aczkolwiek dodać należy, że sam Taras pod koniec swojego życia był bliżej szlachty, niż chłopstwa.

Drugim uczestnikiem rozmowy była filolog Janina Jakowenko, która opowiedziała co nieco o aktualnie popularnych, a także nowo utworzonych na uniwersytecie kierunkach.

Teraz bardzo popularnym kierunkiem jest filologia, która zbiera studentów z całej Ukrainy. Ciekawym kierunkiem, który funkcjonuje od tego roku, jest język polski, litewski i angielski, co jest moim zdaniem bardzo aktualne w odniesieniu do sytuacji politycznej i nie tylko.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

Ukryte Skarby – 27.07.2021 r.

We wtorkowej audycji Elżbieta Ruman odsłania przed słuchaczami tajemnice Baranowa Sandomierskiego, miasta, które słynie z pięknego XVI-wiecznego zamku.

Gośćmi audycji jest kierowniczka fundacji Pro Arte et Historia, Kamila Piech, dyrektor muzeum Zamku w Baranowie Sandomierskim Paweł Przykaza oraz pracowniczka muzeum, Aleksandra Bogucka. Rozmówczyni Elżbiety Ruman opowiada o atrakcjach, których mogą doświadczyć zwiedzający baranowski kompleks. Jedną z nich jest możliwość sfotografowaniu się w stroju z epoki w zamkowej scenerii:

Można się przebierać. Na dziedzińcu zamkowym, w naszym zamkowym sklepiku (…) są stroje historyczne, które są do wypożyczenia przez naszych gości. Myślę, że każdy kto zrobi sobie zdjęcie w malowniczym punkcie (…) będzie mógł poczuć się jak szlachcic – zaznacza Aleksandra Bogucka.

Z kolei Kamila Piech wyjaśnia słuchaczom jaki związek łączy zamkowe muzeum i lokalną fundację. Jak podkreśla kierowniczka Pro Arte et Historia, fundacja zajmuje się szeroką opieką nad obiektem oraz jego personelem:

Fundacja została powołana aby zajmować się obiektem, czyli dbać o jego utrzymanie (…) oraz zarządzać zasobami ludzkimi – tłumaczy Kamila Piech.

Dyrektor zamkowego muzeum mówi o perle zamku w Baranowie, czyli zbrojowni. Można w niej zobaczyć najróżniejsze wystawy, a w wakacje gości tam ekspozycja skupiająca kilkaset sztuk dawnej broni:

Zbrojownia to jest miejsce, w którym mamy różne wystawy. (…) To blisko 700 eksponatów różnego rodzaju zbrojeń, od XVII po XIX wiek. Od Rzeczpospolitej po Indie – mówi Paweł Przykaza.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Po 80 latach oddał skradzioną olimpijską flagę. Miał 104 lata

Przez dziesiątki lat nieznany pozostawał sprawca kradzieży pierwszej flagi olimpijskiej. Dopiero w 2000 r. były olimpijczyk zaproponował swoją pomoc w odnalezieniu ważnego symbolu.

Znana nam flaga olimpijska – prostokątna, przedstawiająca pięć złączonych kół na białym tle – powstała w 1913 r.  Na pomysł aby symbolem olimpijskim stały się koła wpadł w 1912 r. inicjator wskrzeszenia idei olimpijskiej, baron Pierre de Coubertin. Rok później projekt wykonał zakład krawiecki „Bon Marche” w Paryżu.

Nowy symbol igrzysk swoją premierę miał jednak dopiero sześć lat później, w Antwerpii w 1920 r. Co ciekawe, podczas igrzysk flaga zaginęła i trzeba było wykonać kolejny egzemplarz.

Przez dziesiątki lat nieznany pozostawał sprawca kradzieży oraz dalsze losy flagi.  Dopiero w 2000 r. były olimpijczyk, wówczas 104-letni mężczyzna, zaoferował swoje wsparcie w poszukiwaniu cennego przedmiotu. Hal Haig Prieste był armeńsko-amerykańskim sportowcem i podczas igrzysk olimpijskich w Antwerpii podjął się kontrowersyjnego wyzwania.

Wraz z kolegą z drużyny założył się, że wejdzie na maszt i zdejmie pierwszą olimpijską flagę. Tak też zrobił. Po igrzyskach Hal Haig Prieste zabrał flagę do domu wraz z wywalczonym w Belgii brązem.

Następnie, przez ponad siedemdziesiąt lat symbol igrzysk podróżował z pływakiem po Stanach Zjednoczonych. Mówi się, że przez większość życia Prieste był nie świadomy, że jego „trofeum” jest pilnie poszukiwane przez Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl). Dopiero w 1997 r. za sprawą jednego z dziennikarzy, podczas bankietu Komitetu Olimpijskiego Stanów Zjednoczonych, Prieste dowiedział się o poszukiwaniach flagi. Wówczas były zawodnik zaoferował swoją pomoc w odnalezieniu przedmiotu:

Mogę im pomóc w znalezieniu. Jest w mojej walizce – miał rzec pływak.

I tak, trzy lata później Hal Haig Prieste oddał komitetowi igrzysk wyblakły i postrzępiony olimpijski symbol. Był wtedy najstarszym żyjącym olimpijczykiem w USA. W swoim komentarzu 104-latek stwierdził, że nie pozostało mu już wiele lat życia i nie może być samolubnym:

Oddaję im to. Długo już tu nie zabawię. Miałem to od dawna, wielu moich znajomych widziało ją. Nie można być takim samolubem. Ludzie zapamiętają mnie lepiej, gdy oddam to, co wziąłem – mówił były zawodnik.

Hal Haig Prieste odszedł w kwietniu 2001 r. Co ciekawe, po wykonaniu dokładnych badań stwierdzono, że zwrócona przez niego flaga nie pochodzi z głównego stadionu, ponieważ jest zbyt mała. Prawdopodobnie była więc jedną z flag zawieszonych dookoła stadionu.

Źródło: Onet.pl/media

N.N.

Ukryte Skarby – 19.07.2021

Tym razem redaktor Elżbieta Ruman odkrywa przed słuchaczami Radia Wnet skarby Łochowa, miasta, którego nazwa pochodzi od „łochwy”, czyli zimowego legowiska niedźwiedzia.

W poniedziałkowych „Ukrytych Skarbach” gości dyrektor ośrodka Pałacu i Folwarku w Łochowie, Agnieszka Masztalerz oraz burmistrz Łochowa, Robert Gołaszewski. Burmistrz miasta mówi m.in. o symbiozie Łochowa z koleją, dzięki której miasto kwitnie:

Łochów ma to szczęście, że jest przy linii kolejowej. (…) Kolej się rozwija i rozwija się też miasto. Wielu naszych mieszkańców dojeżdża do Warszawy, ale też do Białegostoku na studia – podkreśla polityk.

Z kolei, Agnieszka Masztalerz mówi o historii łochowskiego pałacu i folwarku oraz o goszczącym tu niegdyś znanym poecie. Posąg Cypriana Kamila Norwida możemy w Łochowie zobaczyć na wyspie poetów i pisarzy:

Cyprian Kamil Norwid był również gościem pałacu w Łochowie, ponieważ tu mieszkała jego ciotka z rodu Hornowskich. Dlatego szczycimy się obecnością tak znanego wieszcza – opowiada dyrektorka miejscowego pałacu.

Zapraszamy do wysłuchania całej audycji!

N.N.

Ukryte Skarby

Dmitrowicz: Grunwald nam spowszedniał, sprowadziliśmy go do roli obrazków i kalek językowych

Gościem „Popołudnia Wnet” był Piotr Dymitrowicz – historyk i dyrektor muzeum im. Jana Pawła II i Prymasa Stefana Wyszyńskiego, z którym rozmawialiśmy m.in. o 611 rocznicy bitwy pod Grunwaldem.

Głównym tematem rozmowy Tomasza Wybranowskiego i Piotra Dmitrowicza w „Popołudniu Wnet” była 611. rocznica bitwy pod Grunwaldem. Z naszym gościem poruszyliśmy także temat edukacji historycznej oraz pewnych różnic jej dotyczących.

Co ciekawe obecnie, podczas lekcji historii zaskakująco mało obszernie – w porównaniu choćby do czasów PRL – mówi się o dokonaniach tak pozytywnych dla polskiej historii postaci, jak Władysław Jagiełło. Piotr Dmitrowicz stara się nakreślić prawdopodobne przyczyny takiego stanu rzeczy.

Może zabrzmi to kolokwialnie, ale ten Grunwald nam spowszedniał, sprowadziliśmy go do roli obrazków i kalek językowych. Dwa nagie miecze, Jagiełło, Krzyżacy… Narracja historyczna jest drętwa i nie chwyta – nie ma tam nic, co mogłoby młodego człowieka porwać.

Piotr Dmitrowicz.

Piotr Dmitrowicz zaznacza również, że w ostatnich latach dopatrzył się pewnej tendencji w postrzeganiu narracji historycznych, która polega na doszukiwaniu się nowych i niekoniecznie autentycznych faktów w znanych nam wydarzeniach.

Obserwuję w ostatnich dziesięcioleciach taką tendencję do szukania, nie tylko w tym zwycięstwie, ale i w innych jakichś tanich sensacji. Pamiętam np. że kilka lat temu liberalne media bardzo mocno lansowały taką tezę, że ta bitwa pod Grunwaldem to była strasznie krwawa i krew lała się strumieniami, a ci Polacy dokonywali jakichś rzezi. Stoi za tym swego rodzaju trywializacja i brak zrozumienia historii.

Kontynuując wątek, nasz gość w rozmowie z Tomaszem Wybranowskim zaznacza, że w tamtym czasie w Europie dochodziło do walk dalece bardziej drastycznych, podając przykład dobrze nam wszystkim znanych wypraw krzyżowych, np. tej przeciwko Litwinom.

To była wyprawa przeciwko „dzikim”, pogańskim Litwinom, którzy przecież kilkanaście lat wcześniej przyjęli chrzest, lecz ówczesna „propaganda” robiła wszystko by udowodnić, że Litwini dalej tymi poganami są, tworząc taki ich obraz.

Piotr Dmitrowicz podzielił się również swoją oceną opisywanych wydarzeń, kładąc nacisk na fakt, iż w tamtym momencie był to sukces i szczytowy punkt rozwoju dla ówczesnej polskiej armii. Poszedł w ten sposób nieco na pohybel pojawiających się czasami głosów, iż jej potencjał mógł być lepiej wykorzystany.

Ja bym był ostrożny w ferowaniu takich oto wyroków, że można było lepiej i można było więcej. To był wielki sukces i wielki triumf.

Zapraszamy do odsłuchania całej rozmowy!

PK

Dr Jabłonka: Bitwa pod Grunwaldem to największa bitwa średniowiecznej Europy

W czwartkowym „Kurierze w Samo Południe” historyk mówi o 611. rocznicy Bitwy pod Grunwaldem – największej bitwy średniowiecznej Europy. Wielka armia polsko-litewska mogła liczyć nawet 40 tys. ludzi.

15 lipca wypada 611. rocznica Bitwy pod Grunwaldem, zdaniem dr Krzysztofa Jabłonki – największej bitwy średniowiecznej Europy. Dziś liczebność rycerstwa polskiego pod Grunwaldem szacowana jest na 20 tys., podczas gdy pod litewskimi 40. chorągwiami walczyło około 10 tys. ludzi. Mowa tu jedynie o wojownikach konnych, do których należałoby doliczyć również obsługę taborów oraz czeladź obozową. Wielką armię mogło współtworzyć nawet 40 tys. ludzi:

To największa bitwa średniowiecznej historii Europy z wielu powodów. (…) To było prawie 10 km wojska – podkreśla dr Jabłonka.

Nasz gość opisuje obie strony konfliktu, charakterystykę wojska oraz przygotowanie. Jak wskazuje dr Krzysztof Jabłonka, armia Zakonu Krzyżackiego była podzielona na dwa oddzielnie dowodzone korpusy:

Armia Krzyżacka składała się z dwóch oddzielnych korpusów, oddzielnie dowodzonych, które właściwie nie miały ze sobą wiele wspólnego poza jednym polem – mówi dr Krzysztof Jabłonka.

Historyk mówi także o przypadkowości pola bitwy. Jak zaznacza rozmówca Adriana Kowarzyka, początkowo bój miał rozegrać się gdzie indziej:

Bój był trochę przypadkowy. (…) Bitwa miała się rozegrać pod Kurzętnikiem, tam się spotkały wojska, ale Jagiełło szybko się zorientował, że cały brzeg Drwęcy jest jedną wielką pułapką. (…) Armia zrobiła w tył zwrot – tłumaczy historyk.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.