Ciemna strona Sanacji. Jak wyglądało życie więźniów w Berezie Kartuskiej?

Więzienie w Berezie Kartuskiej/Źródło: Wikimedia

Rządząca od Przewrotu Majowego Sanacja potrzebowała miejsca, gdzie mogłaby umieszczać niewygodnych dla siebie działaczy społecznych i politycznych. Tak oto powstał obóz w Berezie Kartuskiej.

Bezpośrednią przyczyną stworzenia obozu odosobnienia był przeprowadzony w 1934 roku przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) zamachu na ówczesnego ministra sprawa wewnętrznych Bolesława Pierackiego. W reakcji na zamordowanie polityka prezydent Ignacy Mościcki wydał rozporządzenie powołujące do życia Berezę Kartuską. Obóz od początku funkcjonował poza polskim systemem prawnym. Trafiało się do niego nie na podstawie wyroku sądu, a decyzji administracyjnej. Maksymalny okres pobytu więźnia Berezie Kartuskiej miał wynosić trzy miesiące. Zdarzały się jednak osoby, które spędzały tam znacznie więcej czasu.

Jak wyglądał dzień w Berezie Kartuskiej?

Więźniowie nie mieli w obozie łatwego życia. Ich dzień zaczynał się o 5 rano. Ubierali się na korytarzu i czekali na baczność wpatrzeni w ścianę korytarza. Na sygnał gwizdka wszyscy osadzeni biegli z ręcznikami i menażkami do ustawionych na zewnątrz beczek z wodą, aby się umyć. Kolejnym punktem programu było śniadanie, niezbyt zresztą wykwintne. Składało się ono z zupy i kawałka czerstwego chleba. Po posiłku więźniów zaganiano do różnych prac. Musieli czyścić ustępy (ubikacje). Były one w złym stanie, a skazani otrzymywali tylko jedno wiadro wody, kawałek starej szmaty i miotłę. Nieraz zdarzało się, że musieli czyścić latryny gołymi rękoma.
Więźniowie ponadto mieszali kupę kompostową rękoma, a także wyrównywali teren. Szczególnie ta druga praca była dla nich uciążliwa. Musieli nosić ziemię na teren oddalony nawet od dwieście metrów. Komendant pilnujący prac nieraz wybierał sobie osobę, która jego zdaniem nie wykonywała pracy z należytą dokładnością. Taki delikwent otrzymywał 25 razów pałką i musiał odbyć karny bieg. Więźniowie byli bici również w czasie załadunku wozów cegłą i kamieniami znalezionymi w czasie przekopywania terenu.

Czytaj też:

Jabłonka: Marszałek Piłsudski oraz generałowie Rozwadowski, Haller i Dowbór-Muśnicki powinni być traktowani na równi

Noc gorsza od dnia?

Dzień obozowy oficjalnie kończył się o 19. O tej godzinie więźniowie mieli kłaść się spać. Rzadko kiedy jednak się to udawało. Władze obozowe zmuszały osadzonych do wielokrotnego biegania od łóżka do wyznaczonego miejsca. Byli oni też często budzeni, by umożliwić przełożonym dokonanie rewizji. Stanie boso, w piżamie na zimnej posadzce dawało się więźniom we znaki szczególnie zimą.

Znani więźniowie Obozu

Obóz w Berezie Kartuskiej przestał funkcjonować dopiero po wkroczeniu Sowietów na terytorium Rzeczpospolitej we wrześniu 1939 roku. Łącznie przebywało w nim maksymalnie 2150 osób, niektóre kilkukrotnie. Wśród osadzonych znajdowały się znane osobistości. Jedną z nich był Bolesław Piasecki, przywódca Ruchu Narodowo Radykalnego Falanga. W Berezie Kartuskiej więźniem był także wybitny pisarz konserwatywny, autor wileńskiego Słowa Stanisław Cat – Mackiewicz.

K.B.

Źródła: wielkahistoria.pl, historiaposzukaj.pl, owp.pl

Ukraińcom łatwiej jest mówić o Chmielnickim, niż o wydarzeniach z okresu II Wojny Światowej – mówi dr Jacek Magdoń

Ukraina, protesty na Majdanie, 1 października 2019. Fot. Paweł Bobołowicz

Historyk podejmuje refleksję nad relacjami polsko – ukraińskimi. Jego zdaniem proces ich uzdrowienia na gruncie historycznym nie nastąpi zbyt szybko.

Dr Jacek Magdoń uważa, że polsko- ukraińskie pojednania na gruncie historycznym nie nastąpi zbyt szybko. Jego zdaniem o trudnych momentach naszych wspólnych dziejów powinniśmy rozmawiać jako chrześcijanie. Politycy nie doprowadzą bowiem obu narodów zbyt prędko do zgody.

Podstawową kwestią jest pochówek osób pomordowanych na Wołyniu. Jako chrześcijanie powinniśmy zapewnić ofiarom pogrzeb.

Ks. Isakowicz-Zaleski: strona ukraińska nic nie zrobiła w sprawie ekshumacji mimo ogromnej pomocy, która idzie z Polski

Ekshumacja zwłok to niezbędny krok w procesie leczenia historycznych ran. Proces kuracji będzie postępował powoli. Ukraińcom trudno jest bowiem podejmować refleksję nad wydarzeniami ze swojej najnowszej historii.

Nie wierzę, że znikną nagle pomniki Stefana Bandery, czy tablice upamiętniające Romana Szuchewycza. Naszym wschodnim sąsiadom łatwiej jest oceniać czyny Bogdana Chmielnickiego, niż mówić o wydarzeniach z okresu II Wojny Światowej.

K.B.

 

Nie zawsze potrafiliśmy się porozumieć. 30 czerwca 1651 roku Polacy rozbili siły kozacko – tatarskie pod Beresteczkiem

Wojciech Kossak / wikisource / domena publiczna

Powstanie Bohdana Chmielnickiego to zadra na wzajemnych stosunkach polsko – ukraińskich. Jednym z jego kluczowych momentów była stoczona między 28 czerwca a 10 lipca bitwa pod Beresteczkiem.

Wiosną 1648 Rzeczpospolita doznała wstrząsu. Spokojny okres panowania Władysława IV Wazy został przerwany przez wybuch powstania kozackiego pod dowództwem Bohdana Chmielnickiego. Buntownicy bardzo szybko rośli w siłę. Najpierw zadali klęskę wojskom koronnym pod Żółtymi Wodami. Później odnieśli zwycięstwo pod Korsuniem biorąc do niewoli hetmanów (konkretnie zrobili to sprzymierzeni z Chmielnickim Tatarzy). Na domiar złego zmarł Władysław IV Waza i w kraju zapanowało bezkrólewie. Opór siłom kozacko – tatarskim próbował stawiać wojewoda ruski Jeremi Wiśniowiecki. Latem 1649 roku został on oblężony w Zbarażu przez olbrzymią 300 tys. armię.

Czytaj także:

Kiedy w 988 r. Włodzimierz Wielki, władca Rusi Kijowskiej, przyjmował chrzest, Moskwa nie istniała nawet w zalążku

Z pomocą zbarażczykom pospieszył nowo wybrany król Jan Kazimierz Waza. Udało mu się zawrzeć ugodę z Chmielnickim. Odstąpił on od oblężenia Zbaraża. W zamian Kozacy otrzymali w wyłączne administrowanie województwa czernihowskie, kijowskie i bracławskie. Ponadto zwiększono rejestr kozacki (spis Kozaków służących w armii Rzeczpospolitej. Za swoją służbę otrzymywali oni żołd) do 40 tys. osób.

Przygotowania do wyprawy beresteckiej

Wszyscy zdawali sobie sprawę, że zawieszenie broni nie potrwa długo. Rozpoczęto więc przygotowania do wznowienia wojny. 16 maja 1651 r. król Jan Kazimierz przybył pod Sokal, który ustanowiono głównym punktem zbornym armii. Rzeczpospolita wystawiła do walki około 80 tys. żołnierzy. Zgromadzone siły prezentowały się następująco:

  • 28 – 30 tys. wojsk zaciężnych (w ich skład wchodziła jazda kozacka, husaria, arkebuzeria, rajtaria, piechota cudzoziemska, piechota polsko – węgierska i dragonia)
  • prywatne poczty szlacheckie (najwięcej ludzi wystawili Dominik Zasławski, Jeremi Wiśniowiecki oraz Radziwiłłowie)
  • 30 – 40 tys. pospolitego ruszenia

Przeciwko tym siłom miała stanąć 80 – 100 tys. armia kozacko – tatarska. Składała się ona z piechoty zaporoskiej, kozackiej jazdy (różniła się ona jednak uzbrojeniem od tej walczącej po stronie polskiej) czerni, czyli pospolitego chłopskiego ruszenia oraz oddziałów tatarskich.

Przebieg bitwy

25 czerwca armia Rzeczpospolitej stanęła pod Beresteczkiem. Dwa dni później na miejsce dotarli również Kozacy wraz Tatarami. 28 czerwca rozpoczęła się bitwa. Pierwsze dwa dni upłynęły głównie na starciach kawaleryjskich i nie przyniosły przełamania żadnej ze stron. Król Jan Kazimierz postanowił zaryzykować. Chciał wyprowadzić wszystkie siły z obozu i zadać przeciwnikowi decydujący cios. Nadszedł dzień 30 czerwca. Król postanowił zastosować holenderską taktykę walki i ustawił swe w wojska w szachownicę (odziały piechoty i jazdy stały naprzemiennie, by móc wzajemnie wspierać się na polu bitwy). Około godziny 15 wojska polskie ruszyły na przeciwnika. Po kilku godzinach walk udało im się zmusić do odwrotu chana tatarskiego.

Czytaj także:

Geneza nacjonalizmu ukraińskiego (I). Ślązak Bernard Pretwicz herbu Wczele – pierwszy hetman niżowy, postrach Tatarów

Na polu bitwy pozostał tabor kozacki, do którego uciekali pobici żołnierze zaporoscy. Dowództwo przejął w nim Iwan Bohun. Kiedy 10 lipca wśród Kozaków rozniosła się wieść, że uciekł on z pola walki, wpadli w popłoch. Sytuację wykorzystali Polacy i uderzyli na przeciwnika. Według niektórych rachunków tego dnia zginęło 30 tys. Zaporożców. Bitwa była skończona.

Rzeczpospolita nie wykorzystuje szansy

Po zwycięstwie pod Beresteczkiem król Jan Kazimierz miał szansę ostatecznie zdławić bunt kozacki. Otwierała się przed nim droga na Kijów. Nieprzepadająca za królem szlachta zaczęła odmawiać jednak dalszego marszu. Prowadzenie skutecznej kampanii stało się niemożliwe. Wobec tego w Białej Cerkwi obie strony konfliktu zawarły porozumienie. Kozakom odebrano województwa bracławskie i czernihowski, a kozacki rejestr zmniejszono do 20 tys. osób.

K.B.

Źródło: historykon.pl

Pod bokiem Rzeczpospolitej w Moskwie zrodziły się aspiracje uniwersalistyczne / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 96/2022

Stanisław Kaczor Batowski, Atak husarii. Chocim | Fot. domena publiczna

Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo.

Piotr Sutowicz

Czy historia się powtarza?

Wszyscy skłonni jesteśmy stawiać sobie takie pytanie. Ludzie wiedzący cokolwiek o przeszłości albo tacy, którym się wydaje, że coś wiedzą, często odwołują się do niej, komentując współczesność, a nawet prognozując przyszłość. Dokonując jednak zbyt uproszczonych analogii, sami siebie w jakiś sposób ograniczamy w możliwości interpretacji tego, co dzieje się wokół nas.

Z drugiej jednak strony, historia może być „nauczycielką życia” narodów, a nawet całych społeczeństw, trzeba jednak na nią patrzeć szeroko, czasami odrzucając szaty aktualnych mód i politycznych poprawności. Jest ona, według nieco sztampowej definicji, nauką o człowieku w czasie i przestrzeni. Mnie uczono, że aby można było mówić o tym, że coś jest historią, musi się owo zjawisko czy proces zamknąć, zakończyć.

W sensie szerszym niezwykle trudno o czymś z całą stanowczością powiedzieć, że jest księgą całkowicie zamkniętą, nawet bowiem najdawniejsze artefakty z historii ludzkości gdzieś tam w nas żyją.

Dla potrzeb moich dzisiejszych rozważań nieco ograniczę tendencję patrzenia w aż tak szerokim kontekście i spróbuję, może w sposób nieoczywisty, dojść do kwestii powtarzalności czy też kontinuum procesów dziejowych w naszych warunkach. W tym wypadku ze względu na szczupłość miejsca wybiorę sobie rzeczy ściśle określone.

Geografia i historia

Położenie geograficzne państw jest w miarę stałe, choć oczywiście nie należy być w tym poglądzie zbyt stanowczym. Pewne rzeczy i tu mogą być szokujące. Dla przykładu, Niemcy zjednoczone przez Prusy (?) przesunięte zostały tak daleko ku wschodowi, że swój ośrodek centralny ulokowały na ziemiach jeszcze w średniowieczu nieniemieckich, czyli w okolicach jednego z państw słowiańskich – Kopanicy. Tak, mam ma myśli dzisiejszą dzielnicę Berlina.

Podobna rzecz wydarzyła się na wschodzie, gdzie imperium rosyjskie zdobyło na Szwecji obcy sobie etnicznie teren nad Bałtykiem, zamieszkały przez niejakich Ingrów, i zbudowało tam wielkim kosztem stolicę państwa, która miała być jego oknem na świat: Petersburg, Piotrogród czy Leningrad – jego nazwy się zmieniały, ale funkcja raczej nie. Ale nawet takie przesunięcia ośrodka państwa nie powinny dziwić. Wpisują się one bowiem w coś większego, czego ofiarą pada owa pożądana stałość geograficzna. Mam tu na myśli dążenia do ekspansji, ta zaś potrafi być tendencją bardzo trwałą. Mamy więc do czynienia z ciągłością, niekiedy – jeżeli za punkt obserwacyjny przyjmiemy długość jednego życia – niedostrzegalną.

Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego czy inne emanacje nacji germańskiej w średniowieczu i po nim dążyły do przesunięcia się na wschód i to się im w dużym stopniu udało. W pewnym momencie przybrało owo dążenie postać polityczną, której celem było opanowanie czy to Królestwa Polskiego, czy potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Znaczna część dzisiejszych historyków działających w Polsce, tudzież publicystów, zarzuciłaby mi XIX-wieczny epigonizm. Trudno. Odpowiem najprościej jak potrafię: przesunięć linii na mapie, jakie można wyrysować w atlasie historycznym, oszukać się nie da.

Natomiast dyskutować można nad poszczególnymi faktami i błędami politycznymi, które możemy wpisywać w ową powtarzalność historii, chociaż musimy zdać sobie sprawę z tego, że jest to zabieg niebezpieczny, albowiem mówiąc o poszczególnych zjawiskach czasowo-przestrzennych, spełniających kryteria bycia historią właśnie, znamy ich przyczyny i konsekwencje, a więc możemy je oglądać ze wszystkich stron, czego współcześni tym faktom ludzie zrobić nie mogli, a więc ich ułomność w tej kwestii była znacznie większa niż nasza.

By takową przezwyciężyć, musimy odnieść się do algorytmu historycznego i wziąć pod uwagę, że inni, w tym posiadacze przeciwnych do nas celów, robią to samo.

A więc w sytuacji, w której Królestwo Polskie przemieniło się w początkowo luźny, a potem centralizujący się coraz bardziej konglomerat zwany Rzeczpospolitą, której przydawano przydomek Obojga Narodów, owe dążenia niemieckiego ośrodka siły do wkroczenia nad Wisłę i dalej na wschód zostały zatrzymane. Co prawda bocznej odnodze niemczyzny udało się przesunąć swe panowanie na naddunajskie doliny rządzone do 1526 roku przez Jagiellonów, a następnie, po pokonaniu sułtanów, Habsburgowie, bo to oni dowodzili tym kierunkiem marszu, wkroczyli również na Bałkany, ale nie przekroczyli politycznych granic Rzeczpospolitej. Klęska militarna, jaką ponieśli oni w czasie wojny o koronę Rzeczpospolitej po krótkotrwałym panowaniu Henryka Walezego, czego symbolem jest upokorzenie w bitwie pod Byczyną, pokazało ich bezsiłę w tych dążeniach. Czas jednak biegł.

Naród musi wiedzieć, czego chce

Pod pojęciem narodu mogą kryć się różne rzeczy, zależnie od epoki historycznej.

W moim odczuciu najbardziej właściwy dla jego określenia jest rzymski skrót: S.P.Q.R., oznaczający senat i lud Rzymu. Wyraża on jedność elit i mas, a właściwie fakt, że elity są po to, by ludowi służyć. W naszych czasach powinniśmy dopracować się formuły, w której lud wyłania senat, czyli polityczną elitę, ale w historii bywało tak rzadko.

Często elity kierowały się swymi dążeniami i nie obchodziło ich bonum commune całości, ale jako że relacje społeczne działają w obie strony, lud często nie interesował się dążeniami elity, która stawała się bezrozumnym ciemiężycielem. W tym modelu, niestety, historia jest całkowicie powtarzalna i trzeba wielkiej dyscypliny społecznej, by taki dualizm – o ile nie coś dużo bardziej wielowektorowego – przełamać.

Przechodząc do naszych narodowych realiów: w XVI i XVII wieku tego uczynić się nie udało. Elita, upojona swą wielkością, bardzo szybko dała się pochłonąć własnym celom, które, jak się okazało, ograniczały się do zyskownego handlu zbożem. Nawet wspominane z taką dumą, nie bez powodów zresztą, zdobycie i okupacja Moskwy stały się epizodem, którego nie umiano ulokować w szerszym planie. Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo, a nie tylko połajanki, jako rzekomo skrajnie wsteczny i do tego zbyt konserwatywny. W końcu to chyba jemu zawdzięczamy, że kiedy przyszedł na to czas, Polacy przystąpili do budowania nowej tożsamości. Niemniej polityka za tym żadna nie podążała, a wyrażane przez sarmatów opinie o wyjątkowości szlachty szły w parze z zanikiem instynktu państwowego w ogóle.

Tymczasem na zachodzie formowały się nowe zastępy chętne do kolonizacji wschodu, a nie mogąc tego dokonać w pojedynkę, coraz częściej spoglądały na Moskwę, która chciała przesunąć się właśnie ku zachodowi, mając – o czym się mało wspomina – aspiracje do bycia nowym Rzymem.

Na pewno więc pod bokiem Rzeczpospolitej i na skutek jej zaniedbań narodziła się w Moskwie ideologia uniwersalistyczna. Sprawy obok nas się dziejące zrozumiano, ale za późno i bardzo punktowo.

W kontekście tego zrozumienia czytam dziś książkę, której najbardziej prawdopodobnym autorem jest Tadeusz Kościuszko. Rzecz ukazała się z początkiem XIX wieku, autor zdaje się rozliczać ze swych błędów, do których zalicza zaufanie okazane Prusom w czasie powstania nazywanego jego imieniem. Tytuł owej publikacji jest pytaniem: „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”. W jego opinii oczywiście mogą, ale pod warunkiem zbudowania siły zdolnej do przeciwstawienia się wszystkim zaborcom.

Książka została napisana w określonym czasie i warunkach. Dziś trzeba by ją skonstruować inaczej, ale myśl główna wydaje się całkowicie zasadna.

Przezwyciężenie błędów przeszłości może nastąpić jedynie w oparciu o własne siły. Możemy do tego dodać wariant skierowania przeciwko sobie nawzajem sił nam wrogich, jak rozumował Dmowski przed I wojną światową, a potem dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych w czasie konfliktu niemiecko-sowieckiego w trakcie II wojny światowej. Nie można jednak zakładać, że oparcie się na jednej z tych sił wyjdzie nam na dobre, chyba że będzie to działanie wynikające z chwilowej strategii.

Musimy zdać sobie sprawę, że nad naszym miejscem w Europie nie mogą panować obcy, bo się nam historia powtórzy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” znajduje się na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022

Anna Popek o projekcie Klub Dyplomaty: chcemy mówić o mniej znanych wydarzeniach z polskiej historii

Dziennikarka i prezenterka telewizyjna opowiada o inicjatywie Klub Dyplomaty, które pierwsze spotkanie odbędzie się 27 czerwca. Do uczestnictwa w wydarzeniu konieczne jest zaproszenie.

W poniedziałek, 27 czerwca odbędzie się inaugurujące spotkanie Klubu Dyplomaty. Wydarzenie w pałacu pod Blachą rozpocznie się wykładem prof. Andrzeja Nowaka. Anna Popek jest współinicjatorką tego projektu. Jego zadaniem jest przybliżanie dyplomatom innych państw kultury i historii naszego kraju. Jednak, jak zaznacza Anna Popek, chodzi tutaj o mniej rozpowszechnione fakty na temat Polski.

Poznawanie naszej historii opiera się na kanonach, często wydarzeniach trudnych. Ale jest także wiele wydarzeń które pokazywały chwałę Polski. Były też takie postaci, które są uznawane za bohaterów przez więcej narodów – jak chociażby generał Józef Ben. Jest bohaterem dla Polaków, ale także dla Węgrów, a pod koniec swojego życia również w Turcji był uznawany za ważną postać.

Jednym z tematów poruszanych podczas spotkań Klubu Dyplomatów ma być polska kuchnia. Annie Popek zależy na tym, aby pokazać ją w mniej standardowej odsłonie.

Na dworze francuskim baby drożdżowe były znane przez króla Leszczyńskiego, a pochodziły z Polski. Mamy tu swój wkład w kuchnię francuską.

Dziennikarka tłumaczy także, że podobny wpływ na kuchnię europejską wywarła polska gęsina i wołowina.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.K.

Czytaj także:

Węgiel za 996 zł za tonę. Sejm przyjął ustawę w sprawie dopłat do surowca

Kury otaczane czcią?! Jaką rolę pełniły te ptaki, zanim zaczęliśmy je jeść?

Kury/Źródła: zvierata.xyz

Myśląc kury, od razy wyobrażamy sobie drobiowe mięso lub jajka. Zwierzęta te nie pełnią bowiem dziś żadnej innej funkcji, niż zaspokajanie naszych potrzeb żywieniowych. Nie zawsze jednak tak było.

Udomowienie kur nastąpiło na obszarze południowo – wschodniej Azji. Ptactwo mieszkające w dżungli, pociągane uprawami ryżu, zaczęło wschodzić w interakcję z człowiekiem. Początkowo naukowcy myśleli, że do udomowienia tych zwierząt mogło dojść już 10 tys. lat temu. Najnowsze badania pokazują jednak, że proces ten rozpoczął się znacznie później, mianowicie około 1500 roku przed narodzeniem Chrystusa.

Wymiana handlowa między państwami sprawiła, że kury około 800 roku p.CH. dotarły również do Europy, na początku w rejon Morza Śródziemnego. Nie były jednak jedzone, ale OTACZANE CZCIĄ, jako że były przecież zwierzętami egzotycznymi. Niektórych ludzi nawet z nimi grzebano. Zwyczaj jedzenia kur zapoczątkowali starożytni Rzymianie. To oni wprowadzili do diety jaja i drobiowe mięso.

Z czasem opisywane zwierzęta rozpowszechniły się po całej Europie, a z naszego kontynentu trafiły do najdalszych zakątków świata.

K.B.

Źródło: National Geographic Polska

 

Prof. Andrzej Nowak: Finlandyzacja Europy i oddzielenie jej od USA to plan Putina realizowany wspólnie z Chinami

Pan historii jest gdzie indziej, znacznie wyżej, tam, gdzie John Lennon zakładał, że nie ma nikogo i próbował przekonać o tym miliony młodych ludzi i pokolenie, które dzisiaj rządzi Europą Zachodnią.

Krzysztof Skowroński, prof. Andrzej Nowak

Myślę, że w sztuce operacyjnej, która mieści się gdzieś między taktyką a strategią, niewątpliwie celem bardziej praktycznie ważnym dla Rosji jest rozbicie Zachodu, jest przekonanie własnej opinii publicznej, ale także Europejczyków – tych, którzy mieszkają w Niemczech, we Francji – że Zachód jest fikcją i że trzeba porozumieć się z Rosją. Berlin, Paryż powinny porozumieć się z Rosją, po pierwsze, żeby uspokoić sytuację, a po drugie – by zapewnić sobie dostawy gazu, bardzo ważnego zwłaszcza dla Niemców, którym bodajże jedną trzecią tego ważnego surowca dostarcza właśnie Rosja.

Bez dobrych stosunków z Rosją nie da się po prostu żyć spokojnie, a na tym niemieckiemu Bürgerowi, jak mówią rosyjscy komentatorzy, zależy najbardziej. W związku z tym serce niemieckiego Bürgera bije w tej sprawie jednym rytmem z sercem rosyjskim.

To jest, myślę, dzisiejsza mądrość dnia, która jednocześnie łączy się z możliwością agresji, wciąż jak najbardziej realną w najbliższym czasie, dokonanej na skalę taką, która nie sprowokuje odwetu „w pełnym wymiarze” ze strony Zachodu. (…)

Na czym miałoby to polegać?

Po prostu na wkroczeniu wojska rosyjskiego do tzw. Republiki Ługańskiej i Donieckiej. Bo oczywiście w tej sprawie nikt na Zachodzie palcem nie kiwnie, jeśli Rosja to zrobi.

(…) Tego rodzaju sukces, myślę, jest jednym z bardzo możliwych wariantów zagrania, które Putin może wykonać. Ta wielka gra, wielkie szachy będą trwały i myślę, że najważniejszym celem tej rozgrywki w najbliższych kilkunastu miesiącach, może trochę dłużej, jest doprowadzenie do sytuacji rozdzielającej definitywnie Europę od Ameryki, Europę starych imperiów, czyli Europę karolińsko-francusko-niemiecką od Ameryki. To stary projekt, który trwa co najmniej od pomysłu Breżniewa zwołania Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. O to chodziło w tym manewrze.

Marzenia o Europie od Władywostoku do Atlantyku, ta wizja, która jest na Kremlu, w Berlinie i w Paryżu od wielu lat obecna, może się ziścić.

Tak, ale warto odczytać ją prawidłowo. Europa od Władywostoku do Atlantyku, a nie od Atlantyku do Władywostoku. To znaczy – zjednoczycielem jest Rosja, a nie biedny generał de Gaulle, który leży już na cmentarzyku w swoim Colombey-les-Deux-Églises od lat ponad pięćdziesięciu, a Rosja realizuje ten plan nie dla Francji, tylko wyłącznie po to, żeby sfinlandyzować Europę, zneutralizować ją w decydującym konflikcie z atlantyckim potworem, czyli ze Stanami Zjednoczonymi; w konflikcie, który Rosja rozgrywa, oczywiście tymczasowo, w bardzo ciekawy sposób wspólnie z Chinami.

To jest też ważne pytanie o to, co zrobią Chiny w ciągu najbliższych dni i najbliższych lat. A Chiny mierzą swoją politykę nie w skali dni, ale lat i stuleci.

Geopolityczny pesymizm możemy sami w sobie wyzwolić, obserwując świat. A teraz oczekuję od Pana Profesora słów optymistycznych – nadziei.

Nadzieja jest taka, że na pewno nie jest Panem historii ani prezydent czy przewodniczący, czy cesarz Chin – wszystko jedno, jak go nazwiemy; ani, tym bardziej, troszeczkę manewrowany przez niego Władimir Putin, ani też amerykański prezydent. Pan historii jest gdzie indziej, znacznie wyżej, tam, gdzie John Lennon zakładał, że nie ma nikogo i próbował przekonać o tym – i przekonał, niestety, razem z kulturą hipisowską – miliony młodych ludzi i to pokolenie, które dzisiaj rządzi Europą Zachodnią.

Rządzenie Europą Zachodnią czy światem zachodnim przez nihilistyczne elity dziadków z ʾ68 roku, ich dzieci i już może nawet wnuki oznacza, że ci ludzie, którzy rządzą dzisiaj Zachodem, prowadzą go do samobójstwa – to mnie najbardziej obchodzi, najbardziej martwi, nie manewry Putina, nie manewry prezydenta Chin; to są wszystko rzeczy wtórne.

Najważniejsze jest to, żeby Zachód uratował się przed samobójstwem. Otóż to zależy nie tylko od tych samobójców, którzy rządzą dzisiaj Brukselą, Strasburgiem, którzy skupiają się dzisiaj głównie na tym, jak upokorzyć Polskę, którzy traktują kwestie Rosji, Chin jako drugo- czy trzeciorzędne w tej zacietrzewionej, ideologicznej walce o likwidację ostatnich czołgów czy ostatnich pozostałości starej Europy, Europy tradycji, Europy ojczyzn, Europy kultury po prostu.

Ta wielka walka, najważniejsza dla mnie walka, która toczy się w tej chwili w moim świecie, w świecie zachodnim, w świecie europejskim, nie rozstrzygnie się tylko w oparciu o plany ideologiczne tych właśnie, którzy dzisiaj rządzą Europą, ale Pan historii jest ponad nami i myślę, że ta perspektywa powinna nam przywracać nadzieję. Zło nie ma zagwarantowanego zwycięstwa w historii.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Zło nie ma zagwarantowanego zwycięstwa w historii” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z prof. Andrzejem Nowakiem pt. „Zło nie ma zagwarantowanego zwycięstwa w historii” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 93/2022

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Grupa Wyszehradzka czyli Międzymorze mimo woli

Seria felietonów Klaudiusza Wesołka, dotycząca historii idei Międzymorza na portalu wnet.fm w każdy wtorek

Kiedy w 1991 r. utworzona została Grupa Wyszehradzka (zwana też wtedy Trójkątem Wyszehradzkim), raczej nikt o Międzymorzu nie myślał. Była to inicjatywa przedintegracyjnej współpracy trzech postkomunistycznych państw, kandydujących do członkostwa w Unii Europejskiej – Polski, Węgier i Czechosłowacji. Po „aksamitnym rozwodzie” stała się porozumieniem czterech państw, zwanym też Wyszehradzką Czwórką czy też grupą V4. Przed wejściem do UE chodziło o współpracę we wchodzeniu do UE a nawet bardziej o nie przeszkadzanie sobie w tym procesie. Po wejściu do UE, grupa V4 zaczęła wydawać się zbędna.

Czytaj także:

Międzymorze między wojnami – Prometeizm i III Europa

Jednak w polityce zagranicznej jest tak, że efekty pewnych działań widzimy dopiero po latach.
Z upływem lat Grupa Wyszehradzka stała się osią dyplomatycznej współpracy czterech środkowoeuropejskich państw. Po wejściu naszych krajów do UE nie zanikła, ale wręcz przeciwnie, zaczęła zwiększać swoje znaczenie. To jest coś więcej niż suma wszystkich czterech dyplomacji. V4 jest istotna dla Polski ale myślę, że dla mniejszych państw ma jeszcze większe znaczenie. Myślę, że gdyby nie grupa V4 to nikt by nie liczył się z dyplomacją takiego małego i nowego państwa jak Słowacja. W jakimś sensie Grupa Wyszehradzka stała się głosem Międzymorza czyli państw, leżących w rosyjsko-niemieckich kleszczach, które samodzielnie nie mają istotnego wpływu na geopolitykę. Bardzo ważne jest więc wspólne działanie. Nie we wszystkich sprawach udało się wypracować consensus, ale tam gdzie on jest, wszyscy się z nami liczą. Tam gdzie jesteśmy zgodni, możemy osiągnąć wiele. Zgoda buduje, niezgoda rujnuje.

Czytaj także:

Powojenna Emigracja a Międzymorze – doktryna ULB Mieroszewskiego i Giedroycia

Grupa Wyszehradzka stale występuje w tym samym składzie i nie przyjmuje nowych członków. I chyba tak być powinno, bo składu dobrze grającego zespołu się nie zmienia. Nie oznacza to jednak, że jest zamknięta w sobie. Współpracuje z innymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej w formule „V4 PLUS”. Często owocami działań V4 PLUS są trwałe i ważne dla regionu inicjatywy jak Trójmorze. Uważam, że bardzo istotne są rozmowy V4 PLUS Ukraina. Niestety, do tej pory nie wynikło z tego wiele konkretów ale mam nadzieję, że po wojnie wszystko ruszy pełną parą.

Klaudiusz Wesołek

Nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy?

grafika ilustracyjna | Fot. Pixabay

Ruś, Kozaczyzna, Ukraina w Rzeczypospolitej i w Międzymorzu, czyli kolejny felieton Klaudiusza Wesołka. W każdy wtorek na portalu wnet.fm.

Popularne hasło „nie ma wolnej Ukrainy bez wolnej Polski i nie ma wolnej Polski bez wolnej Ukrainy” jest niekiedy podważane jako „ahistoryczne”, bo przecież „Polska istniała gdy Ukrainy na mapie nie było” czy „Polska zawsze była okupantem Ukrainy itp.” Jednak to, że na historycznych mapach nie widać podmiotu o nazwie „Ukraina” nie znaczy, że jest to coś zupełnie nowego. W XIV wieku weszliśmy w wielowiekowy związek z Wielkim Księstwem Litewskim, które w skrócie nazywamy „Litwą”. Składało się praktycznie z dwóch części, rządzących się różnymi prawami – Litwy etnicznej i Rusi. Niektórzy Rusini z czasem mocno związali się z Litwą i zaczęli nazywać się Litwinami. Dużo później, kiedy zaczęły rodzić się nacjonalizmy, dla odróżnienia od Litwinów etnicznych, zaczęli nazywać się Białorusinami.

Czytaj także:

Klaudiusz Wesołek: Międzymorze Jagiellońskie czy Jagiełłowe?

Część Rusi w Wielkim Księstwie Litewskim, zachowała kulturową odrębność i w późniejszych czasach nazwana została Ukrainą. Na Sejmie Lubelskim w 1569 r., tuż przed zawarciem unii, część ziem ruskich została przyłączona do Korony Polskiej z poparciem tamtejszej szlachty ruskiej. Ukraińska szlachta średnia miała nadzieję na zwiększenie swoich przywilejów i ograniczenie roli magnatów. Skutek był jednak odwrotny i to oligarchia magnacka zdominowała wkrótce całość Rzeczypospolitej. Ukraina miała być autonomiczna, ale nie dopracowano szczegółów. Wynikały z tego problemy i bunty kozackie. W 1648 r. wybuchł bunt Chmielnickiego, który przerodził się w prawdziwe powstanie. Do tej pory husaria i wojsko kozackie to były dwa potężne, militarne filary Rzeczypospolitej. Niestety w końcu stanęły one w końcu przeciwko sobie, rujnując Rzeczpospolitą ku uciesze wrogich sąsiadów. Ratować sytuację próbował mąż stanu wojewoda Kisiel. Potem Jerzy Niemirycz negocjował Ugodę Hadziacką w 1658 która określała zasady autonomii Wielkiego Księstwa Ruskiego w ramach Rzeczypospolitej.
Ostatecznie wszystko skończyło się wielką ruiną.

W wyniku rozejmu andruszowskiego 1667 r. Ukraina została podzielona między Rzeczpospolitą a Rosję. Ukraina ostatecznie przestała istnieć jako autonomiczny podmiot w ramach Rzeczypospolitej. Stała się państwem słabym dla którego nie było miejsca w tym regionie Europy. To było już powolne staczanie się aż do rozbiorów. Kilka sukcesów militarnych Sobieskiego niczego nie zmieniło. Później już wojny na naszym terytorium prowadziły obce państwa a wszystko zakończyło się rozbiorami.

Po odzyskaniu niepodległości, próbowano znów połączyć siły Polski i Ukrainy, tym razem na zasadzie sojuszu wolnych państw. Udało się to dopiero w roku 1920 gdy Piłsudski porozumiał się z Petlurą co do wspólnej walki przeciw bolszewickiej Rosji. Przyniosło to owoce, które jednak zostały zaprzepaszczone w Traktacie Ryskim z 1921 r., kiedy to dla świętego spokoju sprzedaliśmy sojusznika. Ten święty spokój i pokój trwał tylko 19 lat. Historia uczy nas, że Ukraina bez wolnej i silnej Polski po prostu nie może istnieć. Polska bez wolnej Ukrainy staje się państwem słabym, buforowym i zależnym od wielkich sąsiadów. Hasło NIE MA WOLNEJ UKRAINY BEZ WOLNEJ POLSKI A WOLNEJ POLSKI BEZ WOLNEJ UKRAINY jest potwierdzone przez historię i jest aktualne także w obecnej sytuacji geopolitycznej.

Czytaj także:

Historia Międzymorza. Kiedy jagiellońska idea zaczęła się „zwijać?”

Klaudiusz Wesołek

Historia. Prof. Marian M. Drozdowski: budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego wynikała z wielu potrzeb

Historia COP, Elektorwnia w Stalowej Woli 1939 | Zbiory NAC, domena publiczna. Autor Henryk Poddębski

Prof. Marian Marek Drozdowski o swojej pracy naukowej, przygotowywanych publikacjach i historii Centralnego Okręgu Przemysłowego.

Prof. Marian Marek Drozdowski mówi o swojej pracy nad publikacją dotyczącą Centralnego Okręgu Przemysłowego.

5 lutego 1937 na Komisji Budżetowej, Eugeniusz Kwiatkowski pełniący funkcję ministra skarbu i wicepremiera ds. gospodarczych, po raz pierwszy przedstawił koncepcję budowy COP, […] choć budowę zaczęto już w 1936 roku.

Jak wskazuje historyk budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego była odpowiedzią na wiele czynników. Jak zaznacza, była to:

Konieczność związana z potrzebami bezpieczeństwa kraju, po nastąpieniu militaryzacji Rzeszy i Sowietów. Potrzeba ekonomiczna –  bo tereny COP w widłach Wisły i Sanu to były tereny olbrzymiego  bezrobocia i potrzeba polityczna, bo były to tereny napięć politycznych, strajków chłopskich.

COP stanowił także nawiązanie  do historii tego regionu – idei Trójkąta Bezpieczeństwa czyli Zagłębia Staropolskiego.

Prof Jan Żaryn: nie wolno stać po stronie gangsterów likwidujących polską pamięć

Chcesz dowiedzieć się więcej? Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!