Agenci transformacji mają tyleż wspólnego z tradycyjnym agentem, co śmiercionośny bakcyl z uderzeniem pięścią

Czyż nie robi się w świecie i w Polsce coraz bardziej luzacko, głupkowato, ironiczne i wesoło? Towarzyszy temu triumfalny chichot diabła. A coraz mniej jest tych, którzy go jeszcze słyszą.

Herbert Kopiec

Bywa, że dezinformacja jest nie tylko wypaczeniem informacji, ale może ją systematycznie zastępować. Agentów dezinformacji, którzy bywają nagradzani przez organizacje międzynarodowe (m.in UNICEF), jest stosunkowo niewielu, ale jak ulał pasuje do nich znane powiedzenie: „Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. (…)

Odnotujmy więc dla uniknięcia nieporozumienia, że nie chodzi o zwykłych, prymitywnych kapusiów (donosicieli, tajnych współpracowników SB), lecz współczesnych (aktywnych po 1989 r.) wyrafinowanych, transformacyjnych intelektualistów zajmujących się zatruwaniem społeczeństw nihilizmem kontrkulturowym, zmierzającym do zmiany społecznej, czyli postawienia świata tradycyjnych wartości na głowie.

„Po 1989 roku Zachód stał się nagle dla nas szeroko dostępny. (…) Oznaczało to skokowy wzrost wyjazdów zagranicznych na staże naukowe, konferencje. Otwarcie na Zachód – odnotował z radością Z. Kwieciński – przyniosło znakomite rezultaty. Mamy całą generację młodej profesury, która bardzo skorzystała na tych zmianach” (M. Jaworska-Witkowska, Z. Kwieciński, Nurty pedagogii naukowe dyskretne odlotowe, s. 88, Kraków 2011). Słowem: agenci transformacyjni, koncentrujący się na dezinformacji, indoktrynują nie tylko dzieci, ale całe społeczeństwa i narody po to, aby zbawić świat bez Boga i mają tyleż wspólnego z tradycyjnym agentem, co śmiercionośny bakcyl z uderzeniem pięścią.

W przeprowadzeniu zmiany społecznej potrzebni są bowiem finezyjni agenci nowego typu, potrafiący podstępnie wpłynąć na środowisko i skłonić je do pożądanych zachowań. Co wcale nie wyklucza, iż niektórzy z nich (w żargonie nazywano ich „zawodowymi dysydentami”) w młodości – zanim osiągnęli status naukowych tuzów – kapusiami byli.

Świadczyć o tym mogą chociażby losy życiowe prof. Lecha Witkowskiego, obsadzonego w roli odnowiciela (po 1989 roku) polskiej pedagogiki, choć figurującego w dokumentach IPN jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES” – opisane przeze mnie miesiąc temu. Nie będę ukrywał, że trwanie przy wątku roli intelektualistów (których nie należy mylić ze zwykłymi kapusiami) w procesie szeroko pojętej transformacji ma po części związek z 3-tomową pracą dr Jerzego Targalskiego pt. Służby specjalne i pieriestrojka (podtytuł: Rola służb specjalnych i ich agentur w pieriestrojce i demontażu komunizmu w Europie sowieckiej, 2017). (…)

Realizowany w Polsce program reformy oświaty zawiera silny ładunek indoktrynacji ideologicznej sprzecznej z cywilizacyjnymi fundamentami polskiej kultury. Dokumenty organizacji międzynarodowych: UNESCO, Rady Europy, inspirujące przemiany oświatowe w naszym kraju, świadczą, że ich intencją jest modyfikacja postaw społecznych w duchu laickim i globalistycznym. Zawsze w służbie „porządku światowego” i tego, co uważają za nasze dobro. Zamierzenia te, będące istotnym elementem przeprowadzanej zmiany społecznej, realizowane są w sposób ukryty, wręcz manipulatorski.

Animatorzy tak pomyślanej reformy spotykali się w niektórych krajach z problemem oporu kadry nauczycielskiej. Środki zaradcze, jakie przewidziano dla osłabienia i neutralizacji takich postaw, sprowadzają się do zaleceń organizowania dla nauczycieli nieustających szkoleń, mających reformować ich osobowość i sposób myślenia. Niewielka jest świadomość, że konferencje pozbawione sensownych treści są ważnym instrumentem oswajania głupoty/demoralizacji nauczycieli. Ich rola polega jednak nie tylko na takim oddziaływaniu, ale na zajmowaniu miejsca. Im więcej ble, ble, a także „dyskusji pod dyktando”, tym mniej miejsca dla rzeczowych informacji i wartościowej edukacji. (…)

Prominentni pedagodzy salonowi mają chyba świadomość, że funkcjonują na co dzień w oparach absurdu i głupoty. Co rusz któryś z nich, jakby profilaktycznie, daje znak o swoim zatroskaniu. Wrzuca – przykładowo – do swojego tekstu wątek tzw. pedagogii pobocznych wobec pedagogii nurtów głównych. Przytoczmy za prof. Z. Kwiecińskim nazwy tych nurtów: pedagogie przewrotne, jawnie kontestacyjne, opozycyjne, przekorne i odwracające wobec tych pierwszych, a także pedagogie odlotowe, proponujące różne utopijne, nierealne na początku ideologie, które z czasem, drążąc powszechną świadomość i praktykę, dokonują znacznych przekształceń edukacji powszechnej. „W obrębie tego marginesu (? – pytajnik mój) – pisze prof. Kwieciński – umieszczam też pedagogie pokrętne, jawnie w swoich intencjach cyniczne, oszukańcze, antyedukacyjne, kryjące się za fasadą pięknych i chwytliwych haseł, ale wspartych mocno na zimnych, a nieraz brudnych interesach i chciwości ich realizatorów” (Nurty pedagogii, op. cit.). I pomyśleć, że sporo tych pedagogii funkcjonuje pod dumnymi, zazwyczaj lewackimi sztandarami, że trzeba nas ulepszyć, bo jesteśmy niedostatecznie wolni, niedostatecznie równi, niedostatecznie multikulturalni i niedostatecznie europejscy. (…)

No cóż, póki co agenci transformacji mają powody do radości. Czyż to, o czym opowiada lewoskrętny/postmodernistyczny prof. Z. Kwieciński, nie jest osobliwym sprawozdaniem z pomyślnej realizacji bolszewickiej/szatańskiej strategii instalacji zamętu? Czyż zgodnie z założoną strategią nie robi się w świecie i w Polsce coraz bardziej luzacko, głupkowato, ironiczne i wesoło?

Powiedzmy wprost: trudno się dziwić, że towarzyszy temu triumfalny chichot diabła. A coraz mniej jest tych, którzy go jeszcze słyszą.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Agenci transformacji. O profesorze światowej sławy, od zarania kariery TW / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 47/2018

Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji.

Herbert Kopiec

Agenci transformacji

W poprzednim felietonie (marzec 2018) pisałem o zdemoralizowanych niby-profesorach i prawdziwych kapusiach/agentach Służby Bezpieczeństwa., ich szkodliwości, o konieczności lustracji oraz dekomunizacji środowiska akademickiego, o perfidnej strategii niszczenia przez SB wybitnych ludzi kultury i nauki, strategii oficjalnie nazwanej „systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego”.

Ofiarami zmasowanego ataku, zaszczuwania i izolowania ludzi w ich własnych środowiskach byli przeciwnicy tzw. władzy ludowej, której zbrojnym ramieniem była Służba Bezpieczeństwa. Podobnie dziś, w okresie transformacji ustrojowej (po 1989 roku), robią w gruncie rzeczy to samo liderzy tzw. zmiany społecznej, trafnie nazywani przez nielicznych konserwatywnych badaczy agentami transformacji.

Pojęcie ‘zmiana społeczna’ oznacza postawienie świata tradycyjnych wartości na głowie. Skutecznym narzędziem w skali globalnej tej barbarzyńskiej/szatańskiej operacji jest przeprowadzana niewidzialna rewolucja, polegająca na niszczeniu słów i pojęć. Zajmują się tym wyrafinowani intelektualiści transformacyjni. Efektem ich manipulacyjnych wysiłków jest to, że coraz trudniej nam się porozumiewać. Słowa są niby te same, a sens odmienny. Można się o tym przekonać, przyglądając się choćby mętnym wysiłkom prof. Lecha Witkowskiego, zmierzającym do wywołania zjawiska tzw. rehabilitacji ambiwalencji. Przypomnijmy, że tradycyjnie ambiwalencja = chaos, niejednoznaczność, brak porządku. Natomiast dzięki jej rehabilitacji – ambiwalencja przestaje być tylko deficytem, złem, a staje się aksjomatem. W ramach rehabilitacji ambiwalencji rewolucjonista Lech Witkowski przyznaje wprawdzie, że choć może być pojmowana jako składowa stanu chorobowego, zakłócenia czy kryzysu, to można też pojmować ją jako wyraz dynamiki i złożoności, sprzęgany z nowym poziomem kompetencji kulturowych. (Edukacja wobec zmiany społecznej, 1994.).

Dyskurs, który się obecnie toczy w światowych mediach, wycisza kategorie chrześcijańskie i narodowościowe. Nawet najbardziej podstawowe pojęcia ‘dobry’ i ‘zły’ – zauważa jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów moralności, Alasdair MacIntyre – straciły właściwe/tradycyjne znaczenie. W polskim wydaniu Dziedzictwa cnoty (1995) szkocki filozof swoją racjonalną, spokojną refleksją krok po kroku odsłania intelektualną i moralną mieliznę ideologii liberalnej, dominującej w politycznym i kulturowym głównym współczesnym nurcie, zaś profesura – „rehabilitanci” – niejako w podzięce namaszczani bywają do pełnienia ról autorytetów naukowych.

Elegancko olać JM Rektora i już!

Przypominanie o tym jest niezbędne, skoro bywa, że już sama idea lustracji – a więc dekomunizacji i dezubekizacji – społeczności pracowników naukowych, nauczycieli akademickich jawi się jako „sprawa ponura”. Ma wciąż swoich zagorzałych oponentów pośród prominentnych (lewoskrętnych – bo innych tu raczej nie uświadczysz) przedstawicieli tego środowiska.

Z nieskrywaną nonszalancją prof. Tadeusz Pilch (kierownik Ośrodka Badań Problemów Nietolerancji) z Uniwersytetu Warszawskiego (2007 rok) zalecał konieczność „olania” prawa lustracyjnego. Zaczynał sensownie, przypominając: Nie ma nic bardziej żałosnego niż zniewolone środowisko akademickie. Ono z natury powinno być rozumem i sumieniem narodu. Ale dalej jest już pokrętnie i mętnie: Niegroźni są kieszonkowi Savonarole: Macierewicz, Kurtyka, Kaczyński. Groźni są zniewoleni akademicy. W pierwszym odruchu do tzw. lustracji chciałem podejść „kabaretowo” lub „obelżywie”. Kabaret na sprawy ponure jest niezłym lekarstwem, ale pracownikom nauki na ogół brakuje kwalifikacji w tej materii. Metoda obelżywych propozycji dla władz lustracyjnych, sugerujących miejsce pocałunków – też nie wchodzi w rachubę, bo oświadczenie składa się JM Rektorowi i władzom Uniwersytetu, które wszak żadną miarą na taki afront nie zasługują. Pozostaje więc pospolite „olanie” prawa lustracyjnego, z przyzwoitym w formie powiadomieniem władz Uczelni o motywach takiego kroku.

Nie warto już rozpisywać się o prawnych, moralnych i społecznych ułomnościach tego prawa i jego funkcjonalności. Napisano już – zapewnia badacz (na co dzień zajmujący się – jakże by inaczej – nietolerancją (sic!) – niemal wszystko. Koniec. Kropka.  Zauważmy, że prof. T. Pilch, zamiast skoncentrować się na ewentualnych ułomnościach, szkodliwości lustracyjnego prawa, wolał przywdziać szaty eksperta od elegancji.

Z pożytkiem dla młodszego czytelnika przywołam teraz niektóre fakty, opinie i wydarzenia z życia L. Witkowskiego – rewolucjonisty, naszego dzisiejszego bohatera, które mogły przesądzić o jego imponującej naukowej karierze czasów współczesnej transformacji/zmiany społecznej.

TW „LES” jako symbol nonkonformizmu naukowego

W dokumentach Instytutu Pamięci Narodowej prof. Lech Witkowski (kreowany na współczesny symbol nonkonformizmu naukowego) figuruje jako Tajny Współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „LES”, nr ewidencyjny 05338, zarejestrowany 27.03.1980 r. w Wydziale „C” KW MO w Toruniu. Melduję, że dnia 26.03 br. dokonałem pozyskania ob. W.L. w charakterze TW ps. „LES” – raportował przełożonemu oficer SB, por. A. Wodzicki. W tym samym dokumencie odnotowano, że w związku z aktywną działalnością TW w KU PZPR przy UMK w Toruniu (…) postanowiono zawiesić z wym. TW współpracę na czas realizacji prac.

W odręcznie sporządzonym czterostronicowym piśmie oficer informował równocześnie m.in, że w rozmowie k-dat zadeklarował gotowość współdziałania z nami (…) interesując się warunkami współpracy. W związku z tym przedstawiłem mu te warunki:

 – współpraca systematyczna, tajna, z przestrzeganiem zasad konspiracji, wyjazdy zagraniczne uzgodnione ze mną celem opracowania zadań (…)
– wynagrodzenie za informacje i zwrot kosztów związanych z realizacją zadań.
– Następnie k-dat podpisał stosowne zobowiązanie, obrał sobie pseudonim „LES” – wykazując pełne zrozumienie dla tych form. Postawa k-data zaprezentowana w czasie rozmowy pozyskaniowej wskazuje jednoznacznie, że odpowiada on naszym potrzebom pod względem osobowości, postawy ideologicznej, zaprezentowanego stosunku do współpracy (…).

Pod koniec prezentowanego Raportu z pozyskania st. inspektor przy Zastępcy Komendanta Wojewódzkiego ds. SB KW MO w Toruniu napisał: Ponadto zasugerowałem k-datowi ewentualne podjęcie pod naszym kierunkiem starań o stypendium w jednym z KK (Krajów Kapitalistycznych – wyjaśnienie moje, H.K.), co pozwoliłoby mu odnieść korzyści naukowe dla siebie, a nam dałoby możliwość rozpoznania interesujących nas zagadnień za jego pośrednictwem. K-dat wyraził na to zgodę. No cóż, iście światowy rozmach aktywności naukowej L. Witkowskiego (wybitny amerykański uczony H.A. Giroux w 2010 r. napisał: Lech Witkowski jest międzynarodowo uznanym uczonym) zdaje się wskazywać, że życzliwe sugestie toruńskiego oficera służby bezpieczeństwa Lech Witkowski wziął sobie do serca.

Miłe złego początki

Felieton daje zbyt mało miejsca dla rzetelnej prezentacji aktywności późniejszego tuza polskiej pedagogiki. Odnotujmy wszelako, że w świetle zachowanych dokumentów romans młodego Witkowskiego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczął się znacznie wcześniej i zgoła niewinnie. Będąc studentem trzeciego roku wydziału matematyki UMK w Toruniu, zwrócił na siebie uwagę „operacyjnie” listem (1972 r.), jaki skierował do attaché ambasady włoskiej. Informował w nim, że uczy się j. włoskiego i wie, że w Perugii organizowany jest kurs tego języka dla studentów zagranicznych z całego świata. Pytał, co ma zrobić, aby mógł w nim uczestniczyć. Czy student L. Witkowski mógł przewidzieć, że rzeczonym listem uruchomi tzw. zainteresowanie operacyjne swoją osobą różnych struktur SB? A fakty są takie, że towarzyszka inspektor SB z Torunia, por. Jadwiga Konarska, rekomendując młodego Witkowskiego jako obiecującego kandydata na współpracownika SB w piśmie. „Notatka służbowa” (Toruń, 11 grudnia 1972 r., tajne) odnotowała m.in., że Lech Witkowski pełni funkcję przewodnika wycieczek zagranicznych (…), posiada kontakty z cudzoziemcami z następujących państw: W. Brytania, Szwecja, Finlandia, Włochy, Hiszpania i Francja – osoby te poznał w czasie pobytu za granicą, jak również w czasie imprez międzynarodowych organizowanych w przeszłości w Polsce (…). Zapytany o chęć udzielania nam pomocy w zakresie informowania o zachowaniu się cudzoziemców (…) wyraził zgodę, w związku z czym pobrałam od w/w zobowiązanie o zachowaniu w ścisłej tajemnicy faktu i treści przeprowadzonych w przyszłości rozmów z SB (zob. ksero Zobowiązania). Prawie dwa lata później (Toruń, 12.09.1974) we Wniosku o opracowanie kandydata na tajnego współpracownika odnotowano, że magister matematyki Lech Witkowski od września 1972 wykorzystywany był jako k.o.(…).

Kontakt operacyjny (k.o.) to osoba, która nie podpisywała zobowiązania do współpracy, a informacji udzielała zazwyczaj ustnie. Kontaktem operacyjnym byli często członkowie PZPR. W ten właśnie sposób omijano zakaz werbowania członków PZPR. Uznano też, że Naczelnik Wydziału. II KW MO Służby Bezpieczeństwa w Bydgoszczy powinien wiedzieć, że student L. Witkowski na terenie uczelni cieszy się bardzo dobrą opinią. Jest jednym z najlepszych studentów. Bierze czynny udział w pracach społecznych. Jest aktywnym działaczem ZMS w Bydgoszczy. W 1968 r. był uczestnikiem międzynarodowego obozu lingwistycznego organizowanego przez UNESCO. Uczy się kilku języków, m.in. zna biegle język angielski. Ojciec jego jest oficerem WP – zatrudniony jest w Wojskowym Szpitalu Okręgowym w Toruniu w stopniu majora.

W piśmie podpisanym przez ppłk mgr Zygmunta Grochowskiego, skierowanym do Komendy Wojewódzkiej MO w Bydgoszczy (Toruń, dnia 2 kwietnia 1973 r., tajne), pomieszczono informację, że Witkowski „z racji (…) pełnionej funkcji wiceprzewodniczącego KU ZSP przy UMK, informuje o panujących nastrojach wśród młodzieży akademickiej. W bieżącym roku przewidziany jest na stanowisko dyrektora Międzynarodowego Hotelu Studenckiego, a więc zabezpieczy dopływ informacji o działalności tej instytucji”.

Na 12 stronach Kwestionariusza TW (Toruń 12.09.1974 – tajne spec. znaczenia) atuty Witkowskiego (studenta „Primus inter pares” z 1973 roku) uszczegółowiono. W rubryce nr 26 „Walory osobiste i cechy ujemne” stwierdza się: Prezentacja nienaganna, sposób bycia swobodny, pewny siebie, potrafi b. łatwo nawiązywać kontakty, papierosów nie pali, alkohol pije w niewielkich ilościach w czasie określonych okazji, inteligentny, spostrzegawczy, logicznie i konkretnie formułuje swoje stanowisko. Odnotowano też, że motywy pozyskania L. Witkowskiego do współpracy z SB (osoby niewierzącej i niepraktykującej) to: polityczne zaangażowanie i poparcie dla polityki partii, pozytywny stosunek do SB.

W analizowanej dokumentacji znajduje się pismo tajnego współpracownika, ps. „RYS”. Wymieniony agent m.in informuje (pismo z dnia 10 października 1977 r.), że mgr Lech Witkowski jest wyróżniającym się pracownikiem naukowym (…). Posiada zdolności „krasomówcze”, z łatwością wygłasza bez opracowań pisemnych przemówienia i referaty nie tylko w języku polskim, ale także po angielsku. Powołując się na docenta o nazwisku Soldenholf, agent „RYS” o Lechu Witkowskim proroczo skonstatował: Witkowski jest przyszłościowym pracownikiem naukowym i działaczem społecznym, który niedługo zdobędzie sobie rozgłos nie tylko w kraju, ale także za granicą. I stało się. Proroctwa agenta „RYSA” stały się rzeczywistością.

Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański…

Na zaproszenie Z.  Kwiecińskiego i L. Witkowskiego w latach 80. gościli w Polsce A. Giroux i drugi czołowy amerykański pedagog radykalny, Peter McLaren. Lech Witkowski wspomina reakcję Petera McLarena (noszącego się ekstrawagancko: długie włosy, kolczyk w uchu, dżinsy i kolorowe koszule) na jego ówczesny wizerunek. Amerykański gość podsumował wygląd swojego gospodarza (krótkie włosy, krawat, garnitur) następująco: Lech, w głowie masz już jak profesor amerykański, ale zrób coś z tym, co masz na głowie i w ogóle. Nie miałbyś szans, gdybyś tak ubrany i z takim wyglądem stanął przed moimi studentami. Nie słuchaliby Cię. Byłbyś niewiarygodny i śmieszny. Ja sobie nie mogę na to pozwolić (Wyzwania autorytetu, 2009). Tak właśnie: tu w sferze obyczaju praktycznie dokonuje się postulowana zmiana społeczna.

„Woda sodowa” niszczy autorytet

Godzi się odnotować, że był czas, iż ulubieniec i faworyt środowisk esbeckich i akademickich najwyraźniej nie wytrzymał sukcesów i przesadził w eksponowaniu własnej osoby. W trosce o autorytet partii (był w tym czasie sekretarzem KU PZPR) skarciło go jedynie SB: Z dużą sympatią ocenia się w tej chwili (odnotowano w informacji z dnia 15 lipca 1981) działania Komitetu Miejskiego, szczególnie jego egzekutywy, natomiast coraz więcej kpin wywołuje osoba L. Witkowskiego z KU PZPR, który w ostatnim czasie zaczął udzielać wielu wywiadów tygodnikom w całej Polsce, co sprawia, że ni stąd ni zowąd kreuje się on na partyjnego idola. Jedynego sprawiedliwego. Odbiera się to jak przykład tzw. „wody sodowej” i stąd wiele kpin, a tym samym zdecydowanie obniża się jego autorytet, przynajmniej w środowisku uczelnianym. Notatka ułatwia zrozumienie zaskakującej decyzji o internowaniu L. Witkowskiego (potwierdzonego własnoręcznym podpisem w dniu 15 XII 1981). Ale decyzja o rychłym uchyleniu internowania (23.XII 1981 r.) oraz dalsze formalnie niezmącone sukcesy Witkowskiego jako uczonego (habilitacja w 1990 r.) wskazują, że nie przestał być pieszczochem SB.

Refleksja końcowa

Człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji kulturowej, której znaczącym funkcjonariuszem okrzyknięto naszego Lecha Witkowskiego, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie, to już nie osoba, która doświadcza siebie jako istoty rozumnej i wolnej, to już nie członek społeczności, narodu, państwa, dbający o przyszłość nie tylko swoich najbliższych, ale i całego swego narodu.

Rewolucja kulturowa, której L. Witkowski może być nazwany agentem transformacji, nigdzie, a więc także w Polsce, nie wzbudziła prawie żadnej reakcji. Wszystko dokonało się ukradkiem, w ramach szukania ugody, poparcia, rozwijania świadomości, walki ze stereotypami.

Wszystko to przyczynia się do manipulacji o tyle, o ile skrywa swój prawdziwy cel i służy do narzucania większości programu popieranego przez mniejszość (M.A. Peeters, Globalizacja zachodniej rewolucji kulturowej, 2010). Znanych słów zaczęto używać do wprowadzenia nowych pojęć.

Techniki inżynierii społecznej pozwalają agentom transformacji/zmiany społecznej zyskać poparcie nawet tych, którzy stawiliby opór, gdyby mieli dostęp do rzetelnych informacji i wiedzieli, że „nowa etyka” dąży do pozbycia się ze swego słownika słów wyraźnie nawiązujących do tradycji chrześcijańskiej, np.: prawda, moralność, sumienie, mąż, żona, matka, ojciec, syn, autorytet, wiara, miłosierdzie. W to miejsce weszły nowe pojęcia, których sens jest niejasny, a treść często ambiwalentna, np.: płeć kulturowa, prawa reprodukcyjne, bezpieczna aborcja, nienaruszalność cielesna, społeczeństwo obywatelskie, prawa kobiet, prawa dzieci. W niektórych z tych pojęć jest chęć wyrażenia sensownych dążeń człowieka i rzeczywistych wartości, ale wymieszane one zostały z gorzkimi owocami zachodniej apostazji, co odebrało im prawdziwy, ludzki sens i sprawiło, że tworzenie wspólnoty ludzi i narodów zostało niejako od wewnątrz zatrute. Droga do przeprowadzenia cywilizacyjnego samobójstwa zwanego zmianą społeczną stoi otworem.

I tu ciśnie się na usta pytanie, dlaczego esbeccy opiekunowie Witkowskiego wybaczyli mu pychę? Przesądziła pragmatyczna kalkulacja. Witkowski pięknie mówi. Ma masę luźnych skojarzeń z innym skojarzeniami. Dlatego pisze bardzo grube książki. Uznano chyba słusznie, że ma dyspozycje osobowościowe do realizacji dyrektywy: Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy (Vladimir Volkoff,1991). Agentów transformacji – nie olewać!

„Toruń 11 XII 72
Zobowiązanie
Ja, niżej podpisany Lech Witkowski, syn Jana, ur. 1 VII 1951 w Olsztynie, student Wydziału Mat-Fiz-Chem UMK w Toruniu, zam. Toruń, ul. Słowackiego 23 A/25 m. 13, zobowiązuję się do zachowania w ścisłej tajemnicy wobec osób trzecich faktu i treści przeprowadzonych rozmów z oficerami Służby Bezpieczeństwa.
Lech Witkowski”

 

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” znajduje się na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Agenci transformacji” na s. 5 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

W kręgu niby-profesorów i kapusiów. Czy młodzież kształtowana w takim środowisku może szanować naukową drogę kariery?

Bywa, że członkowie społeczności uczonych, ukrywając niechlubne fragmenty swoich życiorysów, bezczelnie wyznaczają standardy tego, co społecznie określa się jako stosowne lub niestosowne.

Herbert Kopiec

Jeśli grupa specjalistów zachowuje się jak motłoch, wyrzekając się swych normalnych wartości, nauka jest już nie do uratowania. (T.S. Kuhn)

W czasach słusznie minionych nieboszczka PZPR, która rządziła Polską, potrzebowała elit, ale takich, które będą ją uwiarygadniać w oczach społeczeństwa. Do tego celu tworzono grupę protegowanych przez system, w skład której wchodzili m.in. naukowcy, a więc reprezentanci tych środowisk, które faktycznie powinny być elitą narodu. Z grubsza biorąc, taki jest rodowód (tytułowych dla dzisiejszego felietonu) niby-profesorów i akademickich kapusiów.

Jedni zapewne zdawali sobie sprawę, komu służą, i cynicznie wykorzystywali wysoką pozycję dla własnych korzyści, inni czuli zażenowanie, jeszcze inni dali się podejść jak dzieci, choć infantylizm nie powinien być usprawiedliwieniem. Niemożliwe przecież, żeby prawdziwe elity nie dostrzegały całej nędzy intelektualno-moralnej komunistycznej/zbrodniczej ideologii, na gruncie której władza ludowa zapewniała, że wie, jak zbudować raj na ziemi. (…)

Każdej zdrowej wspólnocie potrzebne są autentyczne elity, które wyróżnia umiłowanie prawdy, dobra wspólnego, patriotyzm, połączone z najwyższymi standardami etycznymi. Potrzebni są uczeni o niekwestionowanym autorytecie intelektualnym i moralnym. W cywilizacji łacińskiej głównym miejscem kreowania wartości opartych na prawie naturalnym i antropologii chrześcijańskiej jest uniwersytet. Czy we współczesnym uniwersytecie, lewicowo, liberalnie i postmodernistycznie zorientowanym, jeszcze coś z tych wartości zostało? (…)

Wedle słownika Bobrowskiego (Wilno 1844) słowo ‘profesor’ pochodzi od czasownika profiteor, professus sum profiteri, który oznacza tyle, co ‘jawnie wyznawać, otwarcie twierdzić, publicznie zeznać’. Właśnie z tego powodu znaczenia nabiera dokładne i wszechstronne badanie przeszłości, drogi życiowej konkretnego profesora, zwanego czasem edukatorem, czyli śledzenie tego, co profesor jawnie wyznaje, otwarcie twierdzi i publicznie zeznaje. Zauważmy zatem, że profesor musi być człowiekiem niezależnym intelektualnie oraz materialnie. Taki status profesora został wypracowany przez wieki. Wszak społeczeństwo musi mieć dostęp do prawdy, głoszonej niezależnie od rządzących partii i związanych z tym racji politycznych. W 1946 r. profesor Stanisław Pigoń (UJ) odważnie i ostro zauważył, że nie ma wolności nauki bez wolności uczonego, a wolność uczonego polega również na wolności od szczucia. Tymczasem pracownicy nauki i instytucje naukowe bywają dziś przedmiotem szczucia różnych nieodpowiedzialnych czynników. (…)

Jedną z ulubionych i powszechnie stosowanych metod Stasi była metoda oficjalnie nazwana systematyczną organizacją niepowodzenia zawodowego („Fronda” nr 52/2009). Jeśli jakiś pracownik naukowy w swojej aktywności zawodowej nie spodobał się władzy (był nieposłuszny w myśleniu, nazbyt samodzielny i nieskory do skundlenia, lizusostwa, napisał tekst, wygłosił wykład, itp., używając współczesnej terminologii, politycznie niepoprawny) następował zmasowany zorganizowany atak. Na wrogiej sile w ramach przygotowanej nagonki nie pozostawiano suchej nitki. Jej celem było przekonać otoczenie, że taka osoba kieruje się w życiu niskimi pobudkami, a więc przyzwoity człowiek nie powinien mieć z nią nic wspólnego. Chodziło o zdyskredytowanie i wyizolowanie upatrzonej ofiary w jej środowisku. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że metoda systematycznej organizacji niepowodzenia zawodowego znana była również w Polsce. (…)

Wśród liderów akcji antylustracyjnej w 2007 r. byli dawni tajni współpracownicy służb PRL, by ich własna przeszłość nie została odkryta. Publikacje na temat powiązań wyższych uczelni ze służbą bezpieczeństwa, które ukazały się swego czasu w Niemczech, dowodzą, że nie można pisać ani historii poszczególnych placówek edukacyjnych, ani biografii uczonych, nie sięgając do akt bezpieki (E. Matkowska, System. Obywatel NRD pod nadzorem tajnych służb, „Gazeta Polska” 2004).

Bywa więc, że członkowie społeczności uczonych, ukrywając niechlubne fragmenty swoich życiorysów, bezczelnie wyznaczają standardy tego, co społecznie określa się jako stosowne lub niestosowne. W efekcie mamy do czynienia z sytuacjami, jakie miały miejsce w niektórych uczelniach. Gdy na Uniwersytecie Toruńskim zostali ujawnieni kolejni współpracownicy SB wśród profesorów astronomii, doktoranci i studenci wystosowali w ich obronie pismo, które i logicznie, i rzeczowo było absurdalne. Bronili swoich profesorów i otwarcie oznajmili, że ich współpraca z SB nie ma dla nich najmniejszego znaczenia (Odwrót moralności, „Gazeta Polska” 2009). Kto wychował tych ludzi? Kto ukształtował ich stosunek do lustracji i standardy myślenia? Ano ci, którzy przez niemal 20 lat nie mieli odwagi powiedzieć prawdy o sobie. (…)

Warto wiedzieć, że współpraca ze służbami specjalnymi nie była bezinteresowna, lecz w sposób merytorycznie nieuzasadniony dawała przewagę agentowi w określeniu jego pozycji zawodowej, a równocześnie otwierała pole do szkodzenia innym, co koniec końców generowało różne rodzaje patologii. W odbiorze społecznym rachunek za tego typu zachowania wystawiany jest całemu środowisku akademickiemu. Także nie tylko zdolnym, utalentowanym i pracowitym, ale przede wszystkim dzielnym i uczciwym.

Najgorsze, gdy agent-profesor uwierzył, że pozycja zawodowa jest efektem jego geniuszu, a nie tajnego układu, który pomógł mu zostać członkiem ważnego gremium naukowego, komisji naukowej lub rządowej. Bywa, a wskazują na to obserwacje, że osoby zdekonspirowane liczą na solidarność podobnych im agentów, którzy w odpowiednich jednostkach administracyjnych mogą mieć głos decydujący.

Słowem: im większe będą luki w naszej wiedzy o przeszłości, tym bardziej niepewna będzie podstawa naszych decyzji. Bez znajomości historii młodzież nie będzie miała pojęcia, czym były totalitaryzmy, co robiły z ludźmi i jak przebiegała deprecjacja stopni i tytułów naukowych. Ofiarą zarysowanych tendencji jest przede wszystkim młodzież, która tracąc szacunek do kadry profesorskiej, przestanie poważnie traktować naukę jako drogę rozwoju osobowego.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „W kręgu niby-profesorów i prawdziwych kapusiów” znajduje się na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „W kręgu niby-profesorów i prawdziwych kapusiów” na s. 5 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Znaczenie i rola „gańby” w dokonywaniu tzw. zmiany społecznej / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 43/2018

W bitwie z bezwstydem brakuje stanowczego sprzeciwu wobec tzw. nowej seksualności. Trudno więc się dziwić, że człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji seksualnej, to już nie jest stworzenie Boże.

Herbert Kopiec

Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?

Podzielę się dziś – notabene nie po raz pierwszy – paroma uwagami o znaczeniu i roli wstydu (gańby)w dokonywaniu tzw. zmiany społecznej (Z. Kwieciński, „Pedagogie Postu”, Kraków 2012). To z pozoru niewinnie brzmiące pojęcie oznacza postawienie świata na głowie, zmianę wzorców kulturowych w tempie tak przyspieszonym, że wzorce poprzednio dominujące zaczynają gwałtownie upadać.

Skoncentruję się na seksie wprzęgniętym w tę służbę lewackiej, antychrześcijańskiej rewolucji obyczajowej, odnotowując dla klarowności wywodu, iż pomysł manipulowania ludźmi za pomocą seksu nie jest nowym wynalazkiem. Tyle, że współcześnie już nie praca, lecz seksualność stała się tym, co należało/należy wyzwalać, a z czasem – gdy zakwestionowano pojęcie natury – kreować.

Herbert Marcuse (1898–1979), jeden z patronów kontrkulturowej rewolucji 1968 roku, zmierzającej do sygnalizowanej „zmiany społecznej” – postawił na destabilizację tradycyjnego społeczeństwa, które, według niego, należy zniszczyć, gdyż jest represyjne i nie pozwala człowiekowi być wolnym. Zakładał, że można to osiągnąć m.in. poprzez wczesne rozbudzenie seksualne młodzieży uniwersyteckiej i doprowadzenie do powszechnej rozpusty. Marcuse nawoływał do palenia bibliotek oraz do uprawiania seksu na świeżym powietrzu, najlepiej w narkotycznych oparach, poprzez które – rzekomo – widać prawdziwy świat. Aby być wolnym i szczęśliwym – twierdzą lewackie siły postępu – trzeba uwolnić skądinąd sympatyczny popęd seksualny, bo gdyby go nie było – trzeba to przecież przyznać – to i nas by nie było. Słowem: niezbędna jest „rewolucja erotyczna”.

Starsi wiekiem pamiętają pionierkę tych zmian moralnych, „burzycielkę seksualnego tabu” w epoce PRL-u – Michalinę Wisłocką (1921–2005). Ostatnio w związku z premierą filmu (styczeń 2017) o jej edukacyjnej krucjacie gazety pisały, że „Ona nauczyła Polaków seksu”, a w „Wysokich Obcasach” ukazał się tekst pod tytułem: Rewolucja erotyczna Michaliny Wisłockiej: To była walka o miłość. W jej pojmowaniu miłości – zauważmy – seks był/jest traktowany bardziej jako cel niż środek. Pod pewnym względem w sukurs Wisłockiej przyszła ostatnio reżyserka filmowa M. Szumowska (ur.1973), produkując ideologiczne filmy, między innymi o płatnej miłości – rzekomo wyjątkowo odkrywczej i pociągającej, w stylu „soft porno”. „To film o pożądaniu rzeczy. Seks jest jedną z nich” – mówi reżyserka Szumowska o swojej nowej fabule – prostytucji wśród paryskich studentów. Główną rolę gra francuska gwiazda Juliette Binoche.

W rozmowie z dziennikarzem awangardowa artystka Szumowska wyznaje, że pierwszy raz spotkała się z aktorką, która nie ma w sobie strachu, jest tak otwarta. „Zaskoczyła mnie już samą decyzją, że chce zagrać w takim filmie. Na planie nie stawia sobie żadnych barier i podaje siebie jak na tacy. To sprawiło, że ja również podjęłam to wyzwanie – podałam siebie na tacy (…). Odkryłyśmy między sobą podobieństwo. Obie potrafimy lekko przekraczać granice – wstydu czy przyzwoitości, jak ktoś chce to nazwać, o co, jak wiesz, w ogóle nie dbam” (Polka bez kompleksów, rozmowa z Małgorzatą Szumowską, „Gazeta Wyborcza” lipiec 2010).

Dodajmy, że ów deklarowany nonszalancki stosunek Szumowskiej do wstydu czy przyzwoitości nie wygląda na zwykłą paplaninę. Coś może być na rzeczy. Artystkę wychowali rodzice, którzy „nigdy niczego jej nie zakazywali”. Choć trzeba przyznać, że sama Szumowska nazwała to „ryzykownym stylem wychowania”. „Moim dzieciom wolno było taplać się w błocie (…)” – wyznała mama artystki, Dorota Terakowska (E. Kozakiewicz, „Dom na opak”, 1999 r.).

Nobilitacja prostytucji

„Choć prostytutka to kobieta upadła i z tego powodu ocena prostytucji jest wszędzie jednoznacznie negatywna – to film Szumowskiej (Sponsoring) – piszą recenzenci – chciałby to zmienić”. Prostytutki są, według Szumowskiej, całkiem OK, bo „mają w sobie dużo kobiecego ciepła (…) pomagają mężczyznom, których żony nie spełniają erotycznych fantazji, bo całą swoją seksualność, w sensie czułości, przelewają na dzieci”.

Przywołana argumentacja (negująca wartość rodziny!), uzasadniająca atuty i przewagę prostytutek nad żonami/matkami, wpisuje się w „mądrość” samego Włodzimierza Lenina. Tak jak Szumowska troszczy się i raduje z powodu erotycznie spełnionych żonkosiów, tak samo Lenin, mając na oku zbudowanie raju na ziemi w postaci komunizmu, zauważył (już w 1904 r.), że potencjał energii seksualnej, nakierowanej dotąd na wartości rodzinne (i w ten sposób tłumionej i utrzymywanej w ryzach obyczaju), przyczynić się może do zwycięstwa komunizmu. Należy tylko omamić ludzi świetlaną wizją nieskrępowanego tradycyjną moralnością spełnienia seksualnego. Jakie to proste, prawda?

M. Szumowska została też kolejną ambasadorką akcji „Ramię w ramię po równość”, wyrażając swoje poparcie dla gejów i lesbijek. Wyprzedziła ją w tym cywilizacyjnym projekcie „zmiany społecznej” Manuela Gretkowska, która stwierdziła w telewizji ni mniej, ni więcej, że „geje Fay-Moulton (z USA ściągnął ich do Polski TVN) są jak Cyryl i Metody, którzy przyszli do Słowian, żeby wprowadzić cywilizację” (F. Kucharczyk, Cywilizacja rakowa, „Gość Niedzielny” 2008). Niedawno można było zobaczyć Szumowską w roli edukatorki seksualnej: „Masturbacja – przypominała z dobrą dykcją, polemizując z aktualnym podręcznikiem szkolnym – jest zachowaniem jak najbardziej normalnym”. Należy więc zmienić stosunek do masturbacji – przekonuje.

Destrukcyjne konsekwencje edukacji seksualnej

Myślę, że warto sięgnąć do intuicji mało znanego w Polsce niemieckiego socjologa Helmuta Schoecka (1922–1993), z nadzieją, że może być pożytecznym ostrzeżeniem przed opłakanymi, destrukcyjnymi skutkami współczesnej seksualnej rewolucji. Zaliczany do ruchu konserwatywnego Schoeck, autor licznych książek o zacięciu publicystycznym (od 1950 roku wykładał na uniwersytetach w USA), po powrocie do Niemiec (1965 r.) wszedł natychmiast w ostre polemiczne starcia z Nową Lewicą i ideologami ruchu ’68, nie ustając w demaskowaniu ich prawdziwych celów politycznych i edukacyjnych. Wymagało to odwagi i poświęcenia, gdyż jak pisał nasz T. Konwicki (1926–2015) – przypomnijmy – pupil wszystkich „salonów PRL-u”: „Cała Europa była na lewo! Na lewo to było w porządku! Na lewo to był szpan!”.

Strategia zimnej, wyrachowanej kalkulacji

Warto przypominać, że funkcjonariusze „zmiany społecznej”, miłośnicy „postępu” – z reguły lewackiej maści, wiązali i nadal wiążą z wywłaszczaniem wstydu u dzieci nadzieje na wyzwolenie ludzkiej seksualności ze stanu – jak twierdzą – „ciemiężenia przez obłudną i represyjną tradycyjną kulturę”. Wzmiankowany wyżej Helmut Schoeck zwracał uwagę na to, że idea pozbawiania wstydu naszych dzieci, zarówno w anatomicznym, jak i psychicznym sensie, nie zrodziła się ze swawoli seksualnych obsesjonatów, ale z zimnej, wyrachowanej kalkulacji lewicowych manipulatorów, używających dzieci jako świnek morskich w duchowych eksperymentach: zmuszając chłopców i dziewczęta, aby wspólnie pozbywali się wstydu, trafnie przewidując, że owo oswajanie się z bezwstydem rozbija siły duchowe i czyni w świadomości człowieka wyrwę otwartą na każdy inny rodzaj „zmiany” w dziedzinie dotychczasowych norm moralnych i konwencji.

Poszukując odpowiedzi na pytanie: komu zależy na oswajaniu ludzi z bezwstydem – warto wiedzieć, że wprowadzana do niemieckich szkół edukacja seksualna – uważał Helmut Schoeck 40 lat temu – przynosi szczególnie destrukcyjne owoce, ponieważ prowadzi się ją w klasach mieszanych, jednocześnie przed dziewczętami i chłopcami („seks z rynsztoka” – podkreślał – „lewica wałkuje w klasach mieszanych”). „Chce się wszak dzieciom wszczepić przekonanie – pisał konserwatywny socjolog – że dla kolektywu nic nie jest święte, że wszystko może i powinno być dostępne” (T. Gabiś, „Arcana” nr 1/2014).

„Nie uważam, by sceny erotyczne – mówi o swoim filmie Szumowska – były na granicy pornografii, one są, moim zdaniem, po prostu do bólu realistyczne. I takie miały być”. Podobne „wolnościowe” przekonanie odnajdujemy w Owsiakowym zawołaniu „róbta co chceta!”. Nie powinno więc zaskakiwać, że Owsiak podczas Przystanku Woodstock zalecał konserwatywnej posłance Pawłowicz, by była bardziej otwarta – by „spróbowała seksu”. Jak przekonywał, wówczas posłance „rozluźnią się nogi, plecy, poczuje wiatr we włosach, a przez to w głowie może też się poukładać”.

W ten sposób pojmowane atuty seksu (dzięki niemu nawet rozum miewa się rzekomo lepiej!) celowo pozbawiają ludzi (uczniów) szansy, aby mogli prywatnie i osobiście odczuć urok sfery erotycznej, aby dali się nią w przyszłości oczarować. Oczywiście można posłuchać rewolucjonistów, pasjonatów seksu spod znaku Owsiaka, Szumowskiej, Wisłockiej (życiorys tej ostatniej: życie w trójkącie z mężem i przyjaciółką – średnio się nadaje na wzór nawet dla ludzi o lewackiej wrażliwości) i seks postawić w miejsce Boga, ale to się smutno kończy.

W autobiograficznym filmie fabularnym (33 sceny z życia) i w dokumencie o swoim ojcu Szumowska zdradza swojego męża i zamiast ronić łzy, nonszalancko i bezceremonialnie pali papierosy na cmentarzu przy grobie rodziców. „Ja nigdy żałoby nie przeżyłam, może tylko w małym stopniu, robiąc film 33 sceny z życia, ale i to nie jest pewne, może to zwykła iluzja” – wyznała kilka lat po śmierci swoich rodziców. Choć z przygnębiającym niesmakiem, mogę jednak o tym pisać, nie naruszając prywatności(?) artystki, gdyż przytaczam (cytuję!) konkretne przykłady naruszania przez nią niejednego (w tradycyjnym sensie) tabu, z czego zresztą ona sama nie robi tajemnicy. Wręcz przeciwnie – wygląda na to, że Szumowska dobrze wie, iż na braku hamulców moralnych, pogardzie dla tradycyjnych wartości, przekraczaniu tabu właśnie – można zafundować sobie sukces, brylować na międzynarodowych festiwalach. Przykro o tym pisać, ale to dlatego „Małgośka” w autobiograficznym filmie z pieczołowitością opowiada o dramatycznych okolicznościach, w których po kolei umierali jej rodzice. (Jaka fajna jest prostytucja… o najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej, Internet).

Nie będę ukrywał, że artystyczna kariera Małgorzaty Szumowskiej interesuje mnie i irytuje nie tylko z racji mojego ogólnego „niewyemancypowania”. „Małgośka” – podobno lubi, aby tak o niej mówić – jest córką Doroty Terakowskiej (krakowskiej dziennikarki i pisarki, (która mówi o sobie, że „starannie pielęgnuje w sobie wariata i uczy tego córki”) i Macieja Szumowskiego (filmowca i dziennikarza). To moi rówieśnicy ze studiów. Z Dorotą, jeszcze jako panienką, chodziłem przez dwa lata (1960–1962) na język francuski w ramach lektoratu, a z Maćkiem przez pięć lat mieszkałem w „Żaczku”, domu studenckim Uniwersytetu Jagiellońskiego o niepowtarzalnym klimacie, w którym pojęcie „brać studencka” nie było puste. Oboje przedwcześnie zmarli w 2004 roku. Nie muszę zapewniać, iż z naturalnego sentymentu i z nostalgii za młodością i „studenckimi czasami” byłoby mi miło, gdybym mógł z ich córki „Małgośki” – podobnie jak rodzice – być dumny. Ale czy to jest możliwe, Drogi Czytelniku – musisz rozstrzygnąć sam.

Dlaczego aż tyle ekshibicjonizmu?

Co się dzieje i jak to zrozumieć, że pokoleniowo tożsami ze mną rodzice Małgorzaty Szumowskiej wychowali tak radykalnie „postępową” artystkę? Nie muszę dodawać, że bardzo mi z młodą Szumowską nie po drodze. Mam oczywiście pełną świadomość, że próba satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie: dlaczego? jest marzeniem ściętej głowy. Mimo to nie rezygnuję, upatrując w tym jakąś szansę wglądu w ogólniejsze przyczyny toczącej się dziś w Polsce niebezpiecznej i bolesnej (plemiennej) wojny polsko-polskiej.

Ma być miło i przyjemnie

Bez aspiracji do wymyślenia prochu jestem przekonany, że w niezbędnej bitwie z bezwstydem brakuje stanowczego sprzeciwu wobec tzw. „nowej seksualności”, realizowanej w ramach edukacji seksualnej dzieci. Trudno wówczas mieć pretensje, że człowiek, który wyłania się z haseł rewolucji seksualnej, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie i sensowne życie.

Mało; drążąc ten wątek, znajdziemy się w kręgu pobrzmiewającej na gruncie lewackiej, skrajnie liberalnej ideologii brawurowej tezy, w myśl której w gruncie rzeczy człowiek jest na świecie po to, żeby uprawiać seks, zdradzać i mieć z tego przyjemność, no i nie musi stawiać sobie żadnych wymagań. Ma wszak być miło i przyjemnie. Poniekąd trudno się temu dziwić, bo cóż lepszego mogą robić ludzie, którzy postanowili zerwać z moralnością zakorzenioną w chrześcijaństwie i żyć, jakby Boga nie było? Czegóż mogą chcieć bardziej niż seksu? Może władzy? Władza jest trudniej dostępna od seksu…

Ale udane „obalenie seksualnego tabu” jakoś, póki co, też nie wywołało powszechnej szczęśliwości (F. Kucharczyk, 2017). W oswojonej już w kręgach awangardy artystycznej banalności w przeżywaniu seksualności nie ma przecież wstydu. I co? Ano amerykańska aktorka Shirley MacLaine wyznała swoim wielbicielom: „Miałam ogromną liczbę kochanków, po trzech dziennie. Niektórzy byli naprawdę okropni”.

Myślę też, że należy mocniej uwyraźniać i ostrzegać, iż dzisiejsza edukacja seksualna wpisuje się w strategię opisaną przez Vladimira Volkoffa, a polegającą na osłabianiu i pokonywaniu przeciwnika (zwłaszcza Kościoła katolickiego) bez użycia wysiłku militarnego. Do elementów tej strategii należy m.in. (obok siania niezgody między obywatelami, podżegania młodych przeciwko starym itp.) sprzyjanie obyczajowej rozwiązłości. Działa to jak koń trojański. Pamiętamy, że wbrew ostrzeżeniom Kasandry, Trojanie sami wprowadzili go do swojego miasta na własną zgubę. Obserwacje potwierdzają, że rodzice – i jest ich coraz więcej – nie tylko nie zauważają zagrożeń płynących dla ich dzieci z gloryfikowania seksualności, ale bywa, że sami popychają je w tym kierunku. „Poproszę o seksowną sukienkę dla mojej 11-letniej córeczki” – zwróciła się do ekspedientki sklepu z odzieżą „postępowa” mamusia. Znajoma wychowawczyni przedszkola zauważyła ostatnio, że w jej przedszkolu trzy dziewczynki noszą… stringi. W tym jedna czterolatka…

Refleksja końcowa

„Dostrzeganie tego, co się rzuca w oczy, wymaga nieustannego wysiłku”. (George Orwell)

Da się wszelako zauważyć, iż sposób wywłaszczania ze wstydu przyjmuje formę stępienia zmysłów, powodując niwelację myśli i doznań, i w konsekwencji sferę intymną człowieka nieuchronnie otwiera dla pornografów. Dziś, po latach, już możemy śmiało powiedzieć, że Schoeck się nie mylił. Czy więc Niemcy go czytają? Okazuje się, że nie za bardzo („Arcana” nr 1/2014).

Niestety, wciąż mało znane jest spostrzeżenie, o którym pisał ten konserwatysta, że tak zwana emancypacyjna i krytyczna pedagogika ma nadrzędny cel: już od pierwszych klas szkoły podstawowej, ba, przedszkola, wykorzenić przekazywane tradycją ideały, wartości i reguły w obcowaniu międzyludzkim. Przy czym trzeba w zarysowany wyżej sposób pomyślaną rewolucję robić tak – przyznają w chwilach szczerości lewicowi fachowcy od „zmiany społecznej” – by nikt nie zauważył, że właśnie się dokonuje.

Tak oto rośnie nam pokolenie zniszczonych psychicznie dziewczynek – ostrzegło onegdaj Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Powód? Niezwykle skąpe stroje, roznegliżowane zabawki i wszechobecne w mediach programy o podtekstach erotycznych (R. Kim, Seksowne ciuszki już w przedszkolu, „Dziennik” 2007). Potrzeba zatem większej świadomości, że na celowniku rewolucyjnych sił postępu znalazł się głównie Kościół katolicki, przymuszany, by również zgiął kark przed bożkiem seksu.

Kto bardziej prowokacyjnie łamie Dekalog (Terakowska mówi o sobie: „Ja osobiście nie potrafię się zamknąć w jakiejś jednej religii, podobają mi się wszystkie”), kto kpi z patriotyzmu – ten budzi większe zainteresowanie mediów. Telewizje roją się więc od Kiepskich i kabaretowych skeczów, w których obleśni, podpici, zachwyceni sobą „polaczkowie” naśmiewają się z proboszcza i wikarego. Za pomocą takich metod buduje się w Polakach nową świadomość „obywatela europejskiego”, który niekoniecznie będzie się już kierował interesem, racją stanu własnego państwa.

Leje się więc propaganda, uświadamiająca (?), jak należy żyć, aby się nie wychylać, jakie poglądy są słuszne i „europejskie”, a jakie z „ciemnogrodu”. Rośnie więc po części pokolenie ukształtowane przez telewizje promujące „lumpenumysły”, dla którego Bóg nie istnieje, bo nigdy nie widzieli Go na ekranie… Widzą za to w teleturniejowych popisach młodniejącego z każdym rokiem Krzysztofa Ibisza albo Małgorzatę Szumowską, odważnie, choć luzacko oswajającą Polaków z prostytucją i masturbacją. W przerwach zaś mogą sobie poczytać wyznania jej mamusi Doroty Terakowskiej na temat ich domu i rodziny. W jej samoocenie dom rodzinny dawał córce Małgorzacie „zawsze to, co powinien”. „Nie jestem tylko mamą – przyznaje Terakowska – ale i przyjaciółką, chociaż daję im czasem trzaśnięte pomysły”. Córki potwierdzają: ich mama ma zwariowane, dziwne pomysły. Zazdroszczą jej nawet tego szaleństwa (E. Kozakiewicz, op. cit).

No właśnie, czy patologiczne, destrukcyjne, wyuzdane siły postępu, zmierzające do przeprowadzenia „zmiany społecznej”, mogłyby wymarzyć sobie lepszych, bardziej bezwstydnych szaleńców? A to przecież ci szaleńcy destabilizują ład społeczny i są prawdziwymi „benificjentami” wywłaszczania ze wstydu.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?” znajduje się na s. 11 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?” na s. 11 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

 

No cóż, zawsze podejrzewaliśmy, że feministki skrycie pragną prać męskie skarpetki. Ale teraz mamy to na piśmie

Na szczęście – póki co – mimo zachodzących obyczajowych zmian żyjemy w Polsce, kraju, w którym napotykając dwóch mężczyzn z wózkiem, wciąż można być pewnym, że to tylko złomiarze.

Herbert Kopiec

Postulaty feministek nie są przedstawiane jako oczekiwania czy potrzeby. Podobnie jak homoseksualiści, domagają się one odrębnych praw.

Ktoś, kto przedstawiałby swoje oczekiwania jako oczekiwania, a potrzeby jako potrzeby – musiałby je uzasadnić, liczyć się z tym, że racjonalność uzasadnienia zostanie poddana wnikliwej analizie. Prezentowanie swoich roszczeń jako niesłusznie odebranych praw zwalnia z obowiązku udzielania jakichkolwiek wyjaśnień – bowiem o prawach się nie dyskutuje, prawa się respektuje.

Konsekwencją takiego postawienia sprawy jest to, że oponent feministek oczywiście staje się wrogiem, który nie szanuje cudzych praw, bądź nawet na nie nastaje. A ktoś, kto nastaje na cudze prawa, nie jest oponentem, tylko kandydatem na przestępcę, którego nie ma co słuchać, a jeśli już, to co najwyżej przesłuchać. (…)

Równocześnie feminizm to znakomity parawan do żerowania na państwowej kasie poprzez tworzenie różnego rodzaju organizacji, które w imię (a jakżeby inaczej!) postępu są sponsorowane z kieszeni podatnika. Główny nurt feminizmu ogniskuje się wokół niedoli i ucięmiężenia kobiety, wskazuje na przyczyny, pokazując paniom drogi wyzwolenia. Niedola kobiet, wedle feministek, spowodowana jest panowaniem patriarchatu, który, ich zdaniem, obejmuje w naszej kulturze wszystko: od świata idei, polityki, edukacji, rodziny – aż po instytucje społeczne i świat sztuki. (…)

W odrzucaniu dominacji mężczyzn feministki stosują różne strategie. Deprecjonują naturalne instynkty kobiety przy użyciu między innymi następujących haseł: mężczyznom nie można już ufać, kobiety są ofiarami swej własnej płci, kobiety powinny być samolubne, seks nie jest zarezerwowany dla miłości i małżeństwa, samospełnienie się leży w karierze, a nie w posiadaniu męża i dzieci. Efektem tych strategii jest to, że wiele kobiet zachowuje się wręcz schizofrenicznie, usiłując pogodzić swe naturalne instynkty z nawoływaniami feministek. (…)

Komunistom i wszelkiej maści lewactwu nie tylko z małżeństwem, ale i z rodziną nie było i nie jest po drodze. Dlaczego? Ano, bo to właśnie w rodzinie każdy poznaje zasady władzy i hierarchii. Tu dowiaduje się, że ludzie wcale nie są równi. I to jest główny powód, dlaczego rodzina jest atakowana już od kilku wieków; stąd rewolucja francuska 1789 roku i marksistowska rewolucja bolszewicka w XX wieku starały się zniszczyć rodzinę, aby ustanowić społeczeństwo egalitarne. Przywódcy jednej i drugiej rewolucji nawoływali do odebrania rodzicom dzieci. Chcemy, by wszystkie dzieci otrzymały takie samo wykształcenie. Nie będziemy wychowywać panów, lecz obywateli – głosił Robespierre. Później, podążając śladami rewolucji francuskiej, Friedrich Engels oznajmił: Walka klasowa zaczyna się w rodzinie. Małżeństwo monogamiczne wprowadza ucisk jednej płci przez drugą. Słowem, pomysł manipulowania ludźmi za pomocą seksu nie jest nowym wynalazkiem.

W 1911 r. Trocki pisze do Lenina: Bez wątpienia seksualny ucisk jest głównym środkiem zniewolenia człowieka i tak długo, jak ten ucisk będzie trwał, nie może być mowy o prawdziwej wolności. Rodzina jako burżuazyjna instytucja całkowicie przeżyła się. Trzeba szczególnie intensywnie opowiadać o tym robotnikom. Lenin odpowiada: I nie tylko rodzina. Wszystkie zakazy odnoszące się do seksualności powinny być zniesione. Możemy uczyć się od sufrażystek. Nawet zakaz miłości tej samej płci musi być usunięty. (…)

Należy zauważyć, że dziwnym trafem aktywność polskich feministek okresu stalinowskiego niewątpliwie wyprzedzała dokonania współczesnego feminizmu. (…) Podobnie jak dzisiaj, we wczesnych latach pięćdziesiątych prasa feministyczna lansowała nowy model kobiety. Była nią aktywna, młoda, nowoczesna… robotnica fabryczna. Hasło: Kobiety na traktory miało mobilizować do przełamywania tradycyjnego podziału na zawody męskie i kobiece. Zdaniem zbuntowanych socfeministek, takie czynności jak pranie, gotowanie, wychowywanie potomstwa należały do poniżających kobietę, stworzoną przecież do realizowania się w pracy, na przykład w fabryce. (…)

Nicole Granet z USA przedstawiła trzy mity współczesnych feministek, które w efekcie prowadzą do osłabienia tożsamości kobiety i życia rodzinnego. Wszystkie wymagają żmudnego przezwyciężania. Pierwszy z nich głosi, iż ogromnym ciężarem jest życie rodzinne poświęcone wychowaniu dzieci. Wedle drugiego mitu kobieta, która prowadzi takie życie, jest godna pogardy; dla lewicowych feministek wartość kobiety opiera się na możliwości zrobienia kariery w świecie mężczyzny. Trzeci mit głosi, że ofiara i obdarowywanie nie są konieczne – małżeństwo należy odkładać do momentu wewnętrznego przeświadczenia o tym, iż mąż i dzieci nie zagrażają wewnętrznej tożsamości kobiety. (…)

W miejsce podsumowania zróżnicowanych przejawów wciskania kitu przez wojujące feministki, przytoczmy wyznanie znanego aktora o równie znanej reżyser – damie światowego kina kobiecego – jak się ją medialnie zwykło określać:

W ciągu ostatnich 30 lat przynajmniej przez 15 lat żyłem z papieżem feminizmu światowego, czyli z Marthą Mészaros, która nic innego nie robiła, tylko przygotowywała mi obiady, prała skarpetki i marzyła, żeby być zwyczajną kurą domową, a jednocześnie wypowiadała okrutne prawdy, jak to my gnębimy kobiety – powiedział aktor Jan Nowicki „Wysokim Obcasom”.

No cóż, zawsze podejrzewaliśmy, że feministki (jak się okazuje nawet te z górnej zawodowej półki) skrycie – Pani Marto proszę wybaczyć felietoniście! – pragną prać męskie skarpetki. Ale teraz mamy to na piśmie.

W ramach lewackiej nowej etyki feministki chcą wywrócić normy społeczne do góry nogami, a gdy przychodzi opamiętanie, powracają do właściwych/sensownych norm zachowania, rzeczywiście akceptowanych. Owo opamiętanie zbliża je do tego, o czym Kościół katolicki zawsze przypomina kobietom: równouprawnienia płci i szacunku dla kobiet nie zapewnią żadne ustawy sejmowe ani deklaracje międzynarodowe, lecz same kobiety, o ile w sposób rozważny i odpowiedzialny wychowają swoich synów i uczą ich szacunku i wdzięczności wobec kobiety i kobiecości.

P.S. Na szczęście – póki co – mimo zachodzących obyczajowych zmian żyjemy w Polsce, kraju, w którym napotykając dwóch mężczyzn z wózkiem, wciąż można być pewnym, że to tylko złomiarze.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Jak pokochać feministkę” znajduje się na s. 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Jak pokochać feministkę” na s. 5 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Jak to możliwe, że trwa w najlepsze świętowanie 500-lecia reformacji luterańskiej przez prawicowych katolików?

Trudno mi pojąć zasługi buntownika z Wittenbergi, ale i to, że w jakimś samobójczym uniesieniu świętują także nawet niektórzy najwyżsi rangą dostojnicy polskiego Kościoła katolickiego.

Herbert Kopiec

Bez większego ryzyka można przyjąć, że polscy katolicy na ogół nie mają rozeznania i świadomości, iż we współczesnym Kościele katolickim – począwszy od lat 60. ubiegłego stulecia – znajduje się sporo elementów luterańskich. Ich obecność da się zauważyć w niektórych wystąpieniach i dokumentach hierarchów Kościoła katolickiego.

Konsekwencje natury wychowawczej wynikające z powyższej tezy są oczywiste. Teza ma bezpośredni związek z odrzuceniem przez Marcina Lutra istnienia sądu Bożego i sądu sprawiedliwego, który może ukarać grzeszników. Luter przyjął, że Bóg może być tylko i wyłącznie miłosierny. U Lutra wątek Boga, który może także karać za zło, nie istnieje.

Nie ulega wątpliwości, że bunt Lutra był pierwszą wielką herezją, która odcisnęła się na całej przyszłości Kościoła zachodniego. W sensie filozoficznym wystąpienie Lutra miało istotnie negatywny wpływ, bo wprowadziło jako główną kategorię to, co można by nazwać prywatnym osądem. Zamiast istnienia obiektywnej miary, jaką była tradycja interpretowana przez Kościół i przez urząd nauczycielski, Luter wprowadził osąd własnego sumienia, co oczywiście musiało pociągnąć za sobą radykalny subiektywizm w religii. (…)

Na świecie walczy się wyłącznie z religią katolicką. Dlaczego? Katolicyzm jest bowiem jedyną religią, która narzuca człowiekowi niezależną od niego moralność.

Czy w czasach deklarowanego miłosierdzia jest jeszcze sens zastanawiać się nad karceniem ludzi? Przywołana w tytule dyrektywa św. Augustyna o pożytkach wychowawczych wynikających ze skarcenia mądrego człowieka miałaby jeszcze zapewne sens, ale w tradycyjnych wspólnotach, czyli zanim ruszył proces protestantyzacji Kościoła katolickiego i reforma systemu oświaty. Ministerialny projekt zakłada odejście od koncepcji tradycyjnego wychowania opartego na autorytecie. Nowy model edukacji sięga zaś do antypedagogiki – teorii zakładającej szkodliwość wychowywania w ogóle (P. Jaworski, op. cit).

Mam na myśli mocno lansowane we współczesnej teorii i praktyce pedagogicznej tzw. wychowanie bezstresowe, czyli bez stosowania jakichkolwiek ograniczeń i kar. Uprzedzając dalsze wywody, odnotujmy, że próby wychowania dziecka bez przemocy są przede wszystkim błędne z punktu widzenia teologii. A błąd ten skutkuje nadto tzw. wychowaniem pacyfistycznym, które rozbraja duchowo i fizycznie, czyniąc ludzi niezdolnymi do obrony fundamentalnych wartości – np. rodziny czy państwa. (…)

Rzeczywiście, to nie są czasy dbałości o to, by mądrość miała się dobrze. To są czasy, w których do dobrego tonu należy ubolewanie nad brakiem szacunku do człowieka. Szkopuł w tym, że przyczynę upatruje się zazwyczaj w braku szacunku dla tzw. nowego człowieka, wyzwolonego spod władzy Kościoła, człowieka bez Boga, człowieka-humanisty. Skoro więc ów nowy człowiek zajął miejsce Boga, to stał się tzw. człowiekiem otwartym, czyli musi wszystko akceptować. Aplikuje się więc młodym ludziom myślenie pozytywne, poprawiające nastrój. Towarzyszy temu wzrost pewności siebie i zaufania we własne siły. Jak się okazało, ten nowy człowiek zaczął dogadzać swoim żądzom i z niechęcią odnosi się do ascezy i wysiłku. W ślad za tym pojawiły się sympatycznie brzmiące hasła: szkoła przyjazna uczniowi, chcemy nauczycieli, a nie dręczycieli, które sugerują, że szkoła tradycyjna była opresyjna i wroga wychowankom.

Triumf zmysłowości w protestantyzmie został potwierdzony zniesieniem celibatu i wprowadzeniem rozwodów. Ma wszak być miłosiernie, czyli łatwo i przyjemnie, także dzięki temu, że rzekomo wszyscy ludzie są równi. Aby tak było, trzeba kształtować też postawy asertywne. (…)

Tak się jakoś porobiło, że na słowo ‘przemoc’ tzw. miłosierni ludzie mają obowiązek reagować dezaprobatą i zawsze krytycznie. Czy aby słusznie? Z tą walką z przemocą trzeba ostrożnie, aby nie wylać dziecka z kąpielą. Popularne antyprzemocowe bon moty w rodzaju: przemoc rodzi przemoc, nakręca się spirala nienawiści formują błędny obraz świata i mogą mieć zgubne konsekwencje natury wychowawczej, bo do czego wreszcie wychowujemy: do idealnego świata, czy do twardej rzeczywistości?

Oczywiście można w wychowaniu dziecka pominąć wątek upadku Adama, w następstwie którego w nasze życie wszedł grzech. Można wreszcie ukrywać przed dzieckiem cierpienie, śmierć czy konieczność użycia przemocy w służbie DOBRA (J. Hoga, „Polonia Christiana” 55/2017). Ale czy to jest roztropne? (…)

Z nadzieją, że mi się upiecze i nie zostanę zaliczony do profesjonalnych admiratorów i propagatorów przemocy i arogancji, przywołam na zakończenie pewną przestrogę. Dotyczy ona prawdy w dialogu ekumenicznym, a sformułował ją w 1966 roku późniejszy papież – J. Ratzinger: We współczesnym ruchu ekumenicznym dostrzegamy taki proces, żeby nie poruszać kwestii prawdy. Chrześcijaństwo, które zrezygnuje z debatowania na temat prawdy, samo składa się do grobu. Samo staje się cmentarzem.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Skarć mądrego, a będzie cię miłował” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Skarć mądrego, a będzie cię miłował” na s. 5 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Już widzę minę mojej mamy, gdyby dożyła dnia, w którym to z honorami w Watykanie odsłaniano pomnik Marcina Lutra

Biskup Magdeburga G. Feige powiedział, że Luter, podobnie jak święty Franciszek, przez wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie.

Herbert Kopiec

Gdy byłem szkrabem, w arsenale tradycyjnej śląskiej rodziny było w użyciu sporo zróżnicowanych sposobów, aby dziecku, nie daj Boże, nie przyszło do głowy, że może robić, co mu się żywnie podoba. Skarcenie niesfornego najducha było przecież czymś najbardziej na caluśkim świecie naturalnym i oczywistym.

Obowiązywała żelazna logika: przeskrobałeś, bratku, to oberwiesz! A ewentualne pretensje i żal, że zrobiło się z tego powodu w chałupie niemiło, miej tylko do siebie! Że tak być musi, wiedzieli wszyscy. Kto wie, czy nie można w tym roztropnym przeświadczeniu dostrzec naturalnych śladów intuicji św. Augustyna, który zauważył: Skarć mądrego, a będzie cię miłował.

Gdyby ktoś w czasach mojego dzieciństwa twierdził, że dzieci nie potrzebują wychowania (Żaden dorosły nie jest odpowiedzialny za dzieci! Kto kocha dzieci, ten ich nie wychowuje.), z całą pewnością uznano by, że coś mu pizło do głowy. Tymczasem dzisiejszy student pedagogiki musi o tych głupotach w opasłych podręcznikach czytać (zob. Pedagogika, podstawy nauk o wychowaniu, redakcja naukowa Bogusław Śliwerski, Gdańsk, 2006, s. 201) i wysłuchiwać pokrętnych apeli, aby koniecznie poznać tego rodzaju pofyrtane pedagogiczne idee międzynarodowych ekspertów i odkryć w nich nową jakość pedagogiki, bo rzekomo dopiero wtedy można poczuć się prawdziwym Europejczykiem!

Na Śląsku w latach mojego dzieciństwa (zaraz po wojnie) na widok tak sformatowanego Europejczyka koń by się uśmiał. Lecz nie o koniach tu przeca godomy, a o Ślonzokach, którzy świadomie swoje pociechy wychowywali, dobrze wiedząc, że należy to do ich świętego obowiązku. Robili to jednak w sposób, który dzisiejszym lewackim siłom postępu kazałby bez wahania zdefiniować te wysiłki jako patologiczną przemoc w rodzinie, wymagającą natychmiastowej interwencji wszechobecnego państwa. Mam poczucie, że szczęściarz ze mnie nie byle jaki. Wystarczyłoby bowiem, abym się później urodził (a zwłaszcza był małym postępowym Szwedem), a niewykluczone, że swoim dobrze mi przecież życzącym rodzicom, a pewnie i starszym braciom (też mnie przecież wychowywali!) zafundowałbym odsiadkę, a sam wylądowałbym w jakiejś rodzinie zastępczej. Przesadzam? Chyba nie: niektóre reakcje najbliższych na moje dziecięce wybryki byłyby dziś uznane za niedopuszczalne, bo dyskryminujące i przemocowe.

Zapamiętałem też, choć minęło już prawie 70 lat, że pośród słownych reprymend przewijała się ta przywołana w tytule dzisiejszego felietonu: Ty mały Lutrze!… Kto by wówczas przypuszczał, że moja mama wybierze sobiena swojego „wychowawczego pomocnika” samego Lutra (negatywne przykłady też przecież wychowują), którego heretycki zryw przeciwko dogmatom katolickim i papieżowi dał początek procesowi sprowadzenia na manowce milionów ludzkich dusz, a z którym mojej matce (1904–1994) nie było – najdelikatniej mówiąc – po drodze.

Nie przypominam sobie, aby w domu była choć jedna książka naukowa. Jakoż nie oznacza to, że moi najbliżsi wyzbyci byli podstawowych – jakby dziś uczenie powiedział jakiś psycholog społeczny – „standardów wyobrażeniowych”, odnoszących się do fundamentalnych kategorii dobra i zła, prawdy i fałszu, piękna i brzydoty. A zwłaszcza, aby pozbawieni byli wrażliwości w kwestiach religijnych. Przeciwnie: stosunek do Pana Boga i Kościoła zasadniczo przesądzał o ocenie człowieka.

W wartościowaniu i w ocenie ludzi w zależności od ich stosunku do Pana Boga i Kościoła katolickiego na „wojnę religijną” się nie zanosiło, ale przynależność do Kościoła nie była sprawą obojętną. Świadczyć o tym może chociażby fakt posługiwania się (gdy coś przeskrobałem) przez moją mamę wzmiankowanym werbalnym skarceniem: Ty mały Lutrze! Towarzyszyło mu charakterystyczne pogrożenie palcem.

Cóż ja, onczas 6-7 letnie pacholę, mogłem z tej reprymendy rozumieć? Oczywiście mogłem się domyślać i zapewne tak było, że ten Luter to jakiś niedobry człowiek, którego moja mama nie lubi i bardzo nie chce, abym i ja miał z nim jakiejś konszachty. Z całą pewnością też i mama do ekspertów od protestanckiej rewolucyjnej herezji, a zwłaszcza źródeł i skutków jej szkodliwości, nie należała. Ta niewiedza jest zrozumiała i nie może zaskakiwać. Musi natomiast budzić zdziwienie i zaniepokojenie to, co ostatnio mówią i piszą o Marcinie Lutrze ci, którzy zadali sobie trud przeczytania jego dzieł i zaznajomienia się z jego biografią.

Apoteoza Lutra rozpoczęła się już po jego śmierci. Na przestrzeni wieków był w oczach Niemców „drugim Eliaszem”, „prorokiem”, „ukrytym cesarzem”, gigantem zapowiadającym III Rzeszę, a w końcu stawał się wzorem prawdziwego niemieckiego humanisty i reformatora (G. Kucharczyk, „Polonia Christiana” 2017, s. 46).

W ubiegłym roku arcybiskup Monachium i Fryzyngi, przewodniczący konferencji episkopatu Niemiec kardynał Reinhard Marx stwierdził, że Luter był bombową postacią. Biskup Magdeburga G. Feige w homilii, również w 2016 roku, powiedział, że Luter, podobnie jak święty Franciszek (…) poprzez swoją wiarę w Boga gruntownie zmienił swoje życie. I jest to przykład, który powinni naśladować wszyscy chrześcijanie (G. Kucharczyk, op. cit., s.48).

Jeśli pasterze Kościoła katolickiego będą się odnosić do Lutra z tak wielką atencją, może się zdarzyć, że I ty zostaniesz protestantem. Takim to tytułem opatrzył przed dwoma laty swój tekst K. Kratiuk, zdecydowany krytyk i badacz luterańskiej rewolucji. Już wkrótce – ostrzegał – miliony katolików mogą się stać protestantami. (…) Co ciekawe, protestantyzacja Kościoła Świętego następuje odgórnie. Protestantem można będzie zostać, nie zmieniając nawet parafii! („Polonia Christiana” styczeń-luty 2015). (…)

W świetle obserwowalnego rzeczywistego zacierania różnic fakt, że zwolennicy dialogu ekumenicznego zapewniają, iż różnice nie są pomijane ani bagatelizowane, traktować należy jako zabieg propagandowy. Rewolucja protestancka zainicjowana przez Lutra ciągle trwa, pogłębiając i utrwalając nie tylko pogubienie religijne, ale i załamanie się ładu moralnego. Nie będę ukrywał, że to nieszczęście potwierdza trafność wyboru mojej mamy i przydaje mu społecznego znaczenia.

Wracając do postulowanego w ramach pokrętnego ekumenizmu wątku wspólnego świętowania: wkraczamy tu w przestrzeń nieprzezwyciężalnej sprzeczności i chaosu. Nie będzie wszak wspólnego świętowania Świętej Bożej Rodzicielki, gdyż protestanci negują Boże macierzyństwo Maryi. Nie staniemy też we wspólnej kolejce do konfesjonału, bo protestanci nie spowiadają się indywidualnie. Wspólnie świętując, nie za dobrze też będzie mówić o papieżu, który wedle braci zreformowanych pozostaje kimś w rodzaju uzurpatora, żeby nie powiedzieć za Lutrem – diabła.

Nie wspomnimy też raczej o świętych, czyśćcu, odpustach, celibacie. Dlaczego? Ano żeby nie psuć świątecznej atmosfery. Jesteśmy przecież nienagannie bardzo gościnni (K. Kratiuk, op. cit.). Ale się porobiło… (…)

Oto co o rozumie głosił ojciec reformacji, którego pomnik właśnie w Rzymie odsłonięto: Rozum w sprawach duchowych – pisał Luter – jest ślepotą i ciemnością (…) diabelską k… Rozum może tylko bluźnić i pozbawić czci to, co Bóg powiedział i stworzył (…) Jest „najdzikszym wrogiem Boga”. Anabaptyści mówią, że rozum jest pochodnią… I jakież to rozum ma roztaczać światło? Chyba podobne do tego, jakie by roztaczał brudny śmieć wsadzony do latarni. Rozum to jest największa k… diabelska; z natury swojej i sposobu bycia jest szkodliwą k…; jest prostytutką, prawdziwą k… diabelską, k… zeżartą przez świerzb i trąd, którą powinno się zdeptać nogami i zniszczyć ją i jej mądrość… Rzuć jej w twarz plugastwo, aby ją oszpecić. Rozum jest utopiony i powinien być utopiony w Chrzcie… Zasługiwałby na to, aby go wyrzucono w najbrudniejszy kąt domu, do wychodka (za: J. Maritain, Trzej reformatorzy. Luter, Kartezjusz, Rousseau, tłum. K. Michalski, Wyd. Fronda – Apostolicum, Warszawa – Ząbki 2005, s. 66).

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Ty mały Lutrze…” znajduje się na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Ty mały Lutrze…” na s. 5 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem? Herbert Kopiec o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie

Przemoc jest tak zdefiniowana, iż praktycznie wszystkie działania, jakie rodzic podejmuje w stosunku do dziecka, można określić jako przemoc, np. zabieranie dziecka późną porą do domu wbrew jego woli.

Herbert Kopiec

Do przyjrzenia się tytułowej komitywie górala z profesorem zachęciły mnie dwa wydarzenia. Pierwsze to wybór na nowego członka Trybunału Konstytucyjnego, prof. Justyna Piskorskiego, prawnika, w którym lewoskrętne środowiska z najwyższym niesmakiem rozpoznały osobnika skrajnie konserwatywnego/niewyemancypowanego i ultrakatolickiego. W sejmie szczególne oburzenie lewackich sił postępu budzą poglądy tego zaprzysiężonego już (18.09.2017) przez prezydenta RP członka Trybunału, który twierdzi, że przemoc w rodzinie jest pojęciem fałszywym i nie jest problemem, o ile jest to rodzina biologiczna, bo, jak wyjaśnia, to ojczymowie są wyraźnie okrutniejsi w sposobie zadawania śmierci niż ojcowie. Autor przytacza stosowne statystyki. Nadto, według prof. Piskorskiego, in vitro powoduje, że ojciec jako taki został zmarginalizowany i jest nikim.

Drugim pretekstem do dzisiejszej refleksji jest fakt, że radni Zakopanego nie chcą programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie (PAP, 09.06.2015). Program ten przypomina zrealizowany już w Szwecji projekt walki z przemocą w rodzinie i przyniósł tam – jak to zarysuję dalej – katastrofalne skutki. (…)

Zakopane to jedyna gmina w Polsce, która nie uruchomiła tego wymaganego na mocy ustawy programu. Radni twierdzą, że ustawa szkodzi rodzinie i jest niezgodna z konstytucją. Samorząd zakopiański nad uchwaleniem programu przeciwdziałania przemocy w rodzinie debatował już dziewięciokrotnie, a ostatnio 16 z 21 radnych było przeciw uchwale. Przemoc – argumentowano – jest wszędzie, a mówienie, że rodzina jest siedliskiem przemocy, jest nieodpowiedzialne. Stąd powoływanie kolejnych komórek zajmujących się zwalczaniem przemocy domowej nie jest uzasadnione.

(…) przemoc jest tak zdefiniowana, iż praktycznie wszystkie działania, jakie rodzic podejmuje w stosunku do dziecka, można określić jako przemoc (także w sensie prawnym), w tym np. zabieranie dziecka późną porą do domu wbrew jego woli lub odmówienie mu pieniędzy na papierosy.

Boimy się – stwierdził Burmistrz Zakopanego – żeby rodzice nie stali się (także w świetle obowiązującego prawa) zakładnikami własnych dzieci. Chodzi nam o dobro rodziny. Właśnie takie prawo – stwierdziła Ruby Harrold-Claesson, prezes Skandynawskiego Komitetu Praw Człowieka – zniszczyło już szwedzkie rodziny. Teraz próbuje je skopiować Polska.

(…) może być tak, iż naród buduje się przez wieki, a psuje w czasie jednej (?) generacji. W Polsce, gdzie ponad 90 procent społeczeństwa deklaruje wiarę w wartości chrześcijańskie, niszczy się (pod chytrym pretekstem walki z przemocą) tradycyjną rodzinę. Zwalcza krzyż i wiarę jako „fundamentalizm katolicki”, a łamanie zasad moralnych, zabijanie słabych, realizowanie brutalnego egoizmu, brak rzetelnej krytyki, pogardę dla rozumu nazywa się wolnością i budowaniem społeczeństwa nierepresyjnego, czyli wolnego.

W tak zarysowanym kontekście załamania się ładu moralnego, gdyby mnie ktoś zapytał: co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem? – z radością, z ręką na sercu i czystym sumieniem odpowiadam: łączy ich podobny, jakże dziś potrzebny Polsce, respekt i szacunek dla ROZUMU.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem?” znajduje się na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Co łączy zakopiańskiego górala z niewyemancypowanym profesorem?” na s. 5 październikowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 40/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielcy Pedagodzy, ich promotorzy są jak pieluchy. Powinni być zmieniani często i z tego samego powodu. (Mark Twain)

Warto rozpocząć od nagłaśniania intuicji Zbigniewa Herberta, który zauważył: „Wielkie nazwiska uprawdopodobniają największe idiotyzmy, gdyż tłum ma naiwną pewność, że wielcy ludzie bredzić nie mogą”.

Herbert Kopiec

„Wielki”. Takim to pompatycznym tytułem wielokrotnie obecny w moich felietonach „olbrzym” polskiej pedagogiki prof. Zbigniew Kwieciński (wielkie nazwisko – do niedawna m.in. przewodniczący Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego) opatrzył pomieszczoną w swojej książce opinię o Wielkim Pedagogu (Cztery i pół, Wrocław 2011 r., s. 501–504).

Wincenty Okoń (1914 –2011) – bo o tego pedagoga tu chodzi – dokonał wszystkiego, co może osiągnąć uczony wielkiej rangi – napisał Z. Kwieciński w recenzji osiągnięć W. Okonia w postępowaniu dotyczącym nadania mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego. Uroczystość wręczenia dyplomu odbyła się (w grudniu 2006) w Pałacu Kazimierzowskim w Warszawie. Wynoszono pod niebiosa autora powszechnie w Polsce i wielu krajach znanych i stosowanych podręczników dydaktyki ogólnej, które z wydania na wydanie stawały się coraz bardziej nowoczesne i kompletne. (…)

Trudno mieć pretensje do prof. Okonia, że mimo intensywnych podróży zagranicznych nie wszędzie jednak postawił stopę. Chyba nie było profesora na Kubie – państwa należącego, jak Polska, do bliskiego jego sercu obozu socjalistycznego. I co w tej sytuacji robi nasz późniejszy doktor honorowy? Ani mu w głowie dać za wygraną! Pozbawić znajomości polskich pedagogów „postępowych” osiągnięć kubańskiej myśli pedagogicznej? (…)

Skoro nie można ofiarować młodzieży perspektyw osobistego powodzenia materialnego, działajmy metodą przekształcania słabości w siłę. Od wielu miesięcy ulubionym tematem niemal wszystkich przemówień Fidela Castro są założenia nowej kubańskiej pedagogiki rewolucyjnej. Sens tej pedagogiki (…) sprowadza się do próby wychowania w ciągu jednego pokolenia nowego typu obywatela, który nie reagowałby zupełnie na słowo ‘pieniądz’ i kierował się w życiu wyłącznie motywacjami moralnymi typu ‘dobro ogółu’ bądź patriotycznymi.

Nie mam zamiaru udawać, że zdając się wyłącznie na własne siły, postanowiłem zafundować Państwu pomoc w zrozumieniu Wielkiego Pedagoga. Aż takim mądralą to ja nie jestem. Będę się więc posiłkował obszerną laudacją pt. Życie i twórczość naukowa profesora Wincentego Okonia. IUBILAEI CAUSA LAUDATIO (S. Juszczyk z UŚ w Katowicach, A. Surdyk z Uniwersytetu w Poznaniu). Opublikowało ją czasopismo „Homo Ludens” 1/2009. Sporo tu uwag o rozlicznych przymiotach tego Wyjątkowego Człowieka. Oto laudatorzy zauważyli, iż Okoń nie skupiał się na krytyce tego, co mu przeszkadza. Niestety, nie wskazali równocześnie, co prof. Okoniowi przeszkadza. A przecież – jak piszą – jednak przeszkadza. Stąd trzeba nam się pogodzić, iż od laudatorów nie dowiemy się tego, co nas najbardziej interesuje: czyli: czy w ogóle i na ile prof. Okoniowi na drodze do umiłowanego postępu pedagogicznego przeszkadzała zwykła ludzka głupota…

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Wszystkie chwyty dozwolone” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Wszystkie chwyty dozwolone” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Władza inwestuje w Owsiaka. Inne podmioty zajmujące się działalnością charytatywną o takiej pomocy mogą tylko pomarzyć

Bez zaangażowania instytucji publicznych WOŚP byłaby jedną z wielu akcji charytatywnych. To dzięki temu niebywałemu wsparciu poczynania Owsiaka (polskiej Matki Teresy) mają rangę święta narodowego.

Herbert Kopiec

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak to obłudnicy czynią w synagogach i po ulicach, aby byli czczeni od ludzi. Zaprawdę powiadam wam: Wzięli zapłatę swoją (Mt 6,2).

Lewoskrętna władza Owsiakowi i jego akolitom wyznaczyła bowiem zadanie, aby wyrwać z chrześcijaństwa serce i uzdatnić je do włączenia w jakąś ogólnoświatową religię. Od 25 lat Jerzy Owsiak jest – jak się to dziś modnie mówi – PROJEKTEM POLITYCZNYM.

Nieliczni prawicowi publicyści (m.in. Ł. Warzecha) starają się pokazać, że Owsiak i WOŚP to nie szlachetny, ponadpolityczny projekt, ale sprytne, stricte polityczne przedsięwzięcie, zmierzające do przeprowadzenia tzw. zmiany społecznej, czyli najogólniej rzecz ujmując, postawienia świata tradycyjnych wartości na głowie.

I tak oto ocieplany wizerunkowo i wyorderowany za swoją działalność Owsiak aż nadto czytelnie (ale jak przystało na relatywistę – czasem nie) afiszuje swą wrogość do religii katolickiej, „kaczystowskiego reżimu” i ojca Rydzyka. Nie muszę dodawać, że tu leży kość niezgody, która tak mocno nas, Polaków, podzieliła.

Czy możliwe są działania rehabilitacyjne? Myślę, że oprócz woli porozumienia niezbędna jest większa świadomość w kręgach wielbicieli Jurka Owsiaka, iż jest poza dyskusją, że w działalności (WOŚP) mamy do czynienia z bałamutnym wymieszaniem dobra (działalność charytatywna/dobro dziecka) ze złem (czyli zgorszeniem kontrolowanym): propagowaniem relatywizmu i ideologii hasłowo ujętej jako róbta co chceta oraz działaniami zmierzających do rozmiękczania zasad i banalizacji zła.

Gdy idzie o działalność charytatywną, która mocno (niezasłużenie) uwiarygodnia Owsiaka, to zauważmy, że w licytacjach WOŚP biorą udział wszystkie liczące się firmy, wydając w ten sposób pieniądze swoich klientów bez specjalnego pytania ich o pozwolenie. (…)

W zarysowanym kontekście – hasłowo tu ujętym: bo chcemy być dobrzy – warto przypomnieć, że zadowolenie z własnej dobroci, wystawianie jej na widok publiczny, aby się wywyższyć, Jezus nazywa trąbieniem przed sobą, które jest wyrazem egoizmu i pychy. W tradycji chrześcijańskiej istnieje bowiem wymiar, w którym człowiek bezinteresownie dzieli się z potrzebującymi

Jezus mówi o „trębaczach”, że otrzymali już swoją nagrodę. Jakoż nie podzielają tego krytycznego stanowiska w kwestii „trębaczy” entuzjastycznie usposobieni wobec Owsiaka dyżurni celebryci, m.in Zbigniew Hołdys i Jan Nowicki. A o tym – co robi i co zawdzięczamy wyniesionemu na celebrycki parnas Owsiakowi – rockman Hołdys plótł następująco: Za tym idzie wzniosłość moralna. Choćby na jeden, trzy dni… (…)

W literaturze dawno już drobiazgowo opisano doświadczenia pokazujące, że nie ma nic bardziej wzruszającego, czystego i dobrego, niż ratowanie życia malutkich dzieci. Jeśli swoimi niewielkimi nawet datkami ratujemy małe dzieci, to odczuwamy przyjemne ukłucie w sercu, a stosunkowo niewielkim kosztem i wysiłkiem czujemy się lepsi.

Na dodatek przynależymy do ogromnej społeczności innych, lepszych, czujemy zatem siłę naszej dobroci i jest rzeczą zupełnie naturalną, że owo poczucie dobroci i siły z wdzięcznością – za ich coroczne dostarczanie – przenosimy na organizatora akcji, swoistego guru, ogrzewającego Polskę zimą, a jednocześnie pokazującego, jak skostniałe są inne struktury, które dotychczas gdzieś w cieniu i ciszy zajmowały się tradycyjną dobroczynnością.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Apolityczny Jerzy Owsiak” znajduje się na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Apolityczny Jerzy Owsiak” na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego