Tak zwana opozycja totalna, uwierzywszy we własną czarną propagandę, zaprzestała jakichkolwiek wysiłków programowych

Co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami?

Henryk Krzyżanowski

Incydent z wojny plakatowej z czasów Solidarności: PZPR odbywała jakieś swoje plenum i oblepiła mury hasłem „Program Partii programem Narodu”. Na to nasi chłopcy zaczęli przemalowywać słowo „Program” na tych plakatach na „Pogrom” – w tamtych czarno-białych czasach miało to moralne uzasadnienie, a do tego okazało się prorocze. Po 13 grudnia 1981 partia już właściwie nigdy nie odzyskała władzy, przejętej otwarcie przez wojsko i bezpiekę.

Niestety totalna opozycja świadomie czy nieświadomie próbuje replikować tamten model, oczywiście w roli PZPR ustawiając PiS i koalicjantów. To ma szereg fatalnych skutków dla świata polityki, ale przede wszystkim dla niej samej, bowiem uwierzywszy we własną czarną propagandę, zaprzestała ona jakichkolwiek wysiłków programowych. Na zasadzie „obalić PiS, a potem się zobaczy”.

Komicznym wymiarem tej propagandy jest oczekiwanie na represje ze strony dyktatury.

Kiedy KOD był w największym rozkwicie, jego aktywistki, damy w okolicach sześćdziesiątki, często ze słodkim pieskiem na profilowej fotce na fejsie, ekscytowały się wzajemnie perspektywą męczeństwa: „Czy spakowałaś już szczoteczkę do zębów?”

Kompletnie nie zauważając przy tym groteskowości swoich dialogów. Powie ktoś, że to był poziom ludowego antyPiS-u. Otóż nie, na poziomie intelektualistów nie było wcale mądrzej. Profesorowie i artyści przerzucali się grepsami o tym, co zrobić, kiedy już „po nich przyjdą”. A co miał na myśli geniusz, który wymyślił hasło: „Dziś sędziowie, jutro ty”? Czy chciał wszystkich jeżdżących autem po pijaku nakłonić do solidarności z ciemiężonymi rzekomo sędziami?

Doprawdy nie warto psuć sobie rozumu analizą tych haseł. One wszystkie sytuują się w poetyce wiecowej, która demokratyczne rządy wsparte mocnym mandatem kilku wygranych wyborów określa jako ‘czas zarazy’, a próbę polityki nieco bardziej niezależnej od Brukseli nazywa ‘wypisywaniem się duchowym i intelektualnym z Europy’.

Mamy w Polsce kolejne wybory, a opozycja zamiast debaty o programie, znowu wybrała wiec. A na wiecu nie liczy się rozumowa analiza i wyciągnięte z niej zalecenia programowe. Ważniejsza jest donośność aparatury nagłaśniającej i chwytliwość haseł. Jak ostatnio przekonaliśmy się, te hasła mogą być wulgarne – liczy się przecież wyrazistość, nie elegancja. Dlatego w ślad za prezydentem Dudą na jego przedwyborcze spotkania jeździ ekipa zagłuszaczy, których głównym orężem jest chamstwo i wulgarne wyzwiska. Wygląda na to, że to oni są teraz najważniejsi. Ciekawe tylko, jak czują się wykwintni Europejczycy z opozycyjnych elit, wzięci w jasyr przez objazdowych miotaczy wulgaryzmów.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „W niewoli objazdowych miotaczy wulgaryzmów” znajduje się na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „W niewoli objazdowych miotaczy wulgaryzmów” na s. 2 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wojna o sądy czy o demokrację? Kto wie, może zaśpiewamy kiedyś: Dał nam przykład Boris Johnson, jak prowadzić politykę?

W podobny sposób jak z Polską rządzoną przez PiS unijna „wierchuszka” próbuje walczyć z Orbanem. Nie przypadkiem i Węgrzy, i Polacy to narody o starej kulturze i tradycji walk o niepodległość.

Henryk Krzyżanowski

Na ten temat napisano już tysiące stron, więc przypomnę kilka oczywistości, dla wygody Czytelnika ponumerowanych.

1. Opozycja próbuje przedstawić wojnę o sądy w kategoriach walki dobra ze złem. Demoniczny PiS próbuje zniewolić dobrych i szlachetnych sędziów. Ale to obraz fałszywy, bo sędziowska góra walcząca o utrzymanie swojej władzy nad sądami mówi w istocie coś całkiem przeciwnego: To my, czyści i niezależni mędrcy, jesteśmy gwarantami sędziowskiej niezależności! Jeśli na nasze miejsce przyjdą nominaci obecnej władzy, zabraknie hamulca, a wtedy polscy sędziowie zaczną bez skrupułów wysługiwać się totalitarnej władzy. Myślę sobie: dziesięć tysięcy oportunistów w togach (tylu podobno mamy sędziów w Polsce) – ładna historia!

2. Opozycja rozumie praworządność nie jako rządy prawa, ale jako utrzymanie stanu dotychczasowego. Ma być tak jak było. Kropka. Prawa uchwalane przez legalną władzę z silnym mandatem od wyborców nie obowiązują, jeśli są z tym postulatem sprzeczne. Konstytucja nie obowiązuje, jeśli jest z tym postulatem sprzeczna. Bezwstydny udział sędziów w demonstracjach antyrządowych na ulicy, choć zakazany im konstytucyjnie, jest zatem nie tylko możliwy, ale wręcz godny pochwały.

3. Walka o sądy jest więc w istocie walką o obalenie władzy, która w ostatnich wyborach potwierdziła swój mandat do sprawowania samodzielnych rządów w Polsce. Opozycja bez żadnych zahamowań (a za to wbrew unijnym traktatom) wciąga do tej walki czynniki kierujące Unią Europejską.

4. Spór między Polską rządzoną przez PiS a unijną „wierchuszką” jest sporem ideologicznym między zwolennikami Unii jako związku wolnych państw a Unii rządzonej z Brukseli przez centralną biurokrację na czele z osobnikami takimi jak Timmermans, Barroso, Juncker czy (nasz?) Tusk.

W podobny sposób UE próbuje walczyć z Orbanem, którego demokratyczny mandat jest jeszcze silniejszy niż mandat Zjednoczonej Prawicy. Nie jest przypadkiem, że zarówno Węgrzy, jak i Polacy to narody o starej kulturze i tradycji walk o niepodległość od obcych mocarstw.

5. W Polsce dodatkowym czynnikiem ustawiającym nas w opozycji do unijnej biurokracji jest religia katolicka wyznawana przez znaczną część narodu.

6. Dotkliwym ciosem dla prestiżu brukselskich eurokratów jest brexit, którego początek właśnie oglądamy. Miejmy nadzieję, że ciosem nie ostatnim. Kto wie, może zaśpiewamy kiedyś: Dał nam przykład Boris Johnson, jak prowadzić politykę?

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wojna o sądy czy o demokrację?” znajduje się na s. 2 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Wojna o sądy czy o demokrację?” na s. 2 „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Państwo w sprawie dzietności może zrobić niewiele, choć, naturalnie, rozpoczęte przez PiS programy warto kontynuować

To nie ekonomia i nie polityka państwa decydują o dzietności. Bez porównania ważniejsze są względy kulturowe – to, jak widzą swoje życie młode kobiety i ich często partnerzy, a nie mężowie.

Henryk Krzyżanowski

Czy polityka może wpływać na demografię? W państwie totalitarnym może wpływać negatywnie, co pokazała polityka jednego dziecka z przymusowymi aborcjami w Chinach.

A w okupowanej Polsce w roku 1942 Artur Greiser, namiestnik Kraju Warty, zakazywał zawierania małżeństw Polakom poniżej 28 roku życia, a Polkom poniżej 25 roku. Wysyłał ich za to pod przymusem do niewolniczej pracy w Niemczech.

Greisera powieszono po wojnie nie za demografię, a za ludobójstwo, czyli fizyczną eksterminację Polaków, w tym kradzież polskich dzieci odbieranych na zniemczenie. A co do pozytywnego wpływu na demografię, to było z tym w III Rzeszy znacznie gorzej. Mimo prowadzenia aktywnej polityki pronatalistycznej, naziści zdołali jedynie spowolnić trwający od dziesięcioleci spadek dzietności Niemek.

W PRL władza miała na głowie inne rzeczy niż demografię. Pamiętam, że w roku 1978 na ostatnim roku anglistyki większość moich studentek była zamężna, a wiele z nich było w ciąży. W Polsce aborcja była wtedy dostępna na życzenie. Komuna borykała się z permanentnym kryzysem gospodarczym, a zdobycie własnego mieszkania przez młode małżeństwo graniczyło z cudem. Przy tym wszystkim przyrost naturalny wzrastał, by osiągnąć swój szczyt w okolicach roku 1983.

W roku 2016 przeciętny wiek zawierania małżeństw to 29 lat dla panów, a 26 dla pań. Polacy jeżdżą masowo do pracy w Niemczech, całkowicie dobrowolnie.

Wskaźnik przyrostu naturalnego oscyluje wokół zera i raczej się obniża. Mamy więc demograficzną zapaść, ale czy zawinioną przez polityków? Cóż, nawet gdyby uniknięto części błędów tzw. transformacji po roku 1989, młodych Polaków wypchnęłaby za granicę likwidacja miejsc pracy w kraju oraz dysproporcja w zarobkach między Zachodem a dawnymi demoludami.

A czy politycy mogą tę sytuację zmienić? Mimo optymistycznych deklaracji premiera Morawieckiego, jestem sceptykiem. Gdy porównać rok 1978 i Polskę dzisiejszą, widać wyraźnie, że to nie ekonomia i nie polityka państwa decydują o dzietności. Bez porównania ważniejsze są względy kulturowe – to, jak widzą swoje życie młode kobiety i ich – no właśnie – często partnerzy, a nie mężowie. Państwo może tu zrobić niewiele, choć naturalnie rozpoczęte przez PiS programy warto kontynuować.

Ciekawe, że młodzi Polacy żyją teraz obok siebie w dwu odmiennych kulturach. W jednej mamy kohabitację par o niezłych zarobkach i rozbudowanych apetytach konsumpcyjnych. A w drugiej dwoje ludzi, którzy po studiach szybko decydują się na ślub, a potem wspólnie wychowują dzieci.

Kulturę dzietności, którą tworzą, widać nie tylko na placach zabaw, w przedszkolach czy kościołach; także w internecie na forach rodzicielskich i fejsbuku.

Nasza demograficzna przyszłość zależy od tego, która z tych kultur będzie dominować w kolejnych rocznikach młodzieży. Od działań państwa zależy to w stopniu niewielkim.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O demografii i polityce” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku. Za zmianę terminu przepraszamy.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O demografii i polityce” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poeta napisał: „Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony”. Z pewnością poradzi sobie z tęczową inwazją

Czy atakujący seksaktywiści osiągną swój cel? Skuteczny opór wobec „tęczowego piątku” pokazuje, że wcale nie muszą. To cały czas zależy od nas, nie od antychrześcijańskich sił na Zachodzie.

Henryk Krzyżanowski

Piszę ten tekst w czasie tzw. tęczowego piątku, kiedy szkoły miały być poddane tęczowej indoktrynacji emisariuszy LGBT. W ubiegłym roku trafili oni do 200 szkół w całej Polsce, co stanowi mniej niż pół procenta. W Poznaniu do siedmiu szkół, czyli proporcjonalnie trzy razy tyle – ale nadal nic wielkiego.

Tegoroczna akcja została w porę zauważona m.in. przez prawników ze stowarzyszenia Ordo Iuris, którym udało się dotrzeć do opinii publicznej i kuratoriów z przekazem, że prawo oświatowe wymaga zgody rodziców na tego typu szkolne imprezy.

I to w zasadzie wystarczyło – organizatorzy, najwyraźniej bojąc się aktywizacji rodziców, ukryli swoją akcję, zaprzestając rejestracji szkół chętnych do udziału. W efekcie w nawet w tak progresywnych metropoliach jak Gdańsk czy Wrocław ani jedna szkoła nie zadeklarowała swojego uczestnictwa.

To można podsumować jako zwycięstwo rozumu nad tanimi sentymentami, którymi szantażują nas tęczowi ideolodzy. Ich telewizyjne spoty, mające wzbudzić współczucie dla rzekomo prześladowanych uczniów homo, oparte są bowiem na fundamentalnej sprzeczności. Da się ją podsumować jednym pytaniem: Czy, skoro osoby homoseksualne mają cięższe życie niż reszta (a z oczywistych względów mają), należy promować homoseksualizm wśród nastolatków czy – przeciwnie – starać się go ograniczać? Mówiąc inaczej:

Czy nastolatków przeżywających trudności okresu dojrzewania należy zachęcać do eksperymentów ze swą płciowością, czy przeciwnie, lepiej ich przestrzegać przed zwodniczymi powabami tęczowego świata? Pytanie retoryczne z całkiem oczywistą odpowiedzią.

Zauważmy przy tym, iż rzeczywistym celem tęczowych ideologów jest reedukacja całego społeczeństwa w taki sposób, by homoseksualizm stał się czymś podziwianym i uprzywilejowanym. Na drodze tej reedukacji stoi u nas katolicyzm, ten realny i racjonalny, w postaci obecnie praktykowanej przez wiernych. Stąd ataki na księży i Kościół; myślę, że będą przybierać na sile. Stąd nienawiść, z jaką spotykają się psychoterapeuci oferujący pomoc w dobrowolnym wychodzeniu ze skłonności homoseksualnych. Czy atakujący osiągną swój cel? Skuteczny opór wobec „tęczowego piątku” pokazuje, że wcale nie muszą. To cały czas zależy od nas, nie od antychrześcijańskich sił na Zachodzie.

Na koniec szczypta soli – organizowanie przez szkoły kontrakcji w postaci porządkowania akurat w tym dniu cmentarzy czy odwiedzin na grobach lokalnych bohaterów uważam za reakcję nadmierną, która niepotrzebnie dowartościowuje tęczowych. Podobnie jak namawianie rodziców do zabierania dzieci na familijne wycieczki.

To prawda, że niektórzy animatorzy ruchu LGBT wyglądają mało estetycznie, jednak rzucanie się do ucieczki na sam ich widok jest antywychowawcze.

Poeta napisał: „Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony”. Z pewnością poradzi sobie z tęczową inwazją.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Dobre wieści z tęczowego frontu” można przeczytać na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Dobre wieści z tęczowego frontu” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na lżejszą nutę: o sezonowej wyższości prawa do grzybobrania nad prawami ludzkimi i konstytucyjnymi dawniej i dziś

PRL też miał Konstytucję z jej hierarchią praw, z których bodaj najważniejsze to prawo do pracy i prawo do nauki. Co ciekawe, na przełomie września i października prawa te zawieszał wysyp grzybów.

Henryk Krzyżanowski

Fałszywi fani Konstytucji przeszli niedawno z fazy konfekcyjnej do fazy czytania jej na głos. Twierdzę, że ta czynność, tyleż napuszona, co groteskowa, bardzo utrudnia myślenie nad treścią tego, co się czyta, czego przykładem są aktorzy czytający teksty liturgiczne – najczęściej robią to gorzej od zwykłych księży. A dlaczego fałszywi? Bo widać gołym okiem, że nie chodzi im wcale o Konstytucję, tylko o przepędzenie PiS-u. Kiedy tak wygodniej, konstytucyjne gwarancje praw obywatelskich ignorują, czego przykładów aż nadto.

Prawo do życia? Owszem, ale nie wtedy, gdy mały człowiek swym pojawieniem się w łonie matki zagraża jej komfortowi życiowemu. Według tych hipokrytów prawo do komfortu życiowego idzie przed prawem do życia, to jasne.

Prawo do wyrażania swoich opinii? Jak najbardziej, ale przecież nie ma wolności słowa dla takich typów jak profesor Nalaskowski. Czyli prawo do ochrony przed krytyką jest ważniejsze od wolności słowa. Tego wymaga tolerancja.

Prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami? Ależ tak, pod warunkiem, że te przekonania będą po europejsku postępowe. Przecież nie może być tak, żeby w relacjach z płcią przeciwną nastolatki krępowała jakaś rzekomo naturalna wstydliwość. Seksedukacją wychowamy twoje dziecko do bezwstydu – cóż z tego, że pod przymusem, skoro to dla jego dobra?

Można by tę listę ciągnąć, ale nie warto się denerwować. Zakończmy na lżejszą nutę. PRL też miał Konstytucję z jej hierarchią praw, z których bodaj najważniejsze to prawo do pracy i prawo do nauki.

Co ciekawe, na przełomie września i października prawa te zawieszał wysyp grzybów. Na sygnał z telewizji, że już są, lud pracujący i emeryci wyciągali z pawlaczy koszyki i wiaderka, by udać się do lasu. Nie zatryumfowała jeszcze cywilizacja auta – w pociągu do Miałów (wyjazd z Poznania o 6:30) tłoczyli się więc pospołu profesor uniwersytetu, górnik ze Śląska i emeryt kolejowy z Łodzi. W szczycie sezonu ów egalitarny środek transportu dostarczał mocnych wrażeń, nieco dwuznacznych niestety.

Ileż to razy, z koszykiem nad głową, ściśnięty jak śledź w puszce w pospolitym ruszeniu grzybiarzy, patrzyłem, wstyd powiedzieć, z obojętnością, jak nieszczęśni cywile z Baborówka czy Pęckowa daremnie szturmują pociąg mający ich dowieźć do szkół czy pracy w Szamotułach i Wronkach.

Wtedy nie myślałem chyba, że uczestniczę mimo woli w zaburzeniu hierarchii praw konstytucyjnych: oto razem z innymi grzybiarzami decyduję, iż prawo do wypoczynku idzie (jedzie?) przed prawem do pracy i prawem do nauki. Przynajmniej w październiku na linii Poznań–Miały…

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O grzybach i hierarchii praw ludzkich” znajduje się na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O grzybach i hierarchii praw ludzkich” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Muzeum II Wojny Światowej: pacyfizm bez państw i granic. Nie ma na to miejsca w zbiorowej wyobraźni Polaków

Zasadniczy przekaz ekspozycji to spojrzenie everymana, szarego człowieczka dopadniętego przez okrutną Historię. Ale czy taki everyman w ogóle istnieje? Każdy przecież ma imię, język, kulturę, uczucia.

Henryk Krzyżanowski

Gorączka przedwyborcza i niemądra konfrontacyjna polityka gdańskiego samorządu nie sprzyjają poważnej rozmowie o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Mimo to, wobec 80 rocznicy Września, warto zastanowić się, czy obecny kształt muzeum odpowiada znaczeniu tej wojny w zbiorowej świadomości Polaków.

To, co piszę, jest opinią zwykłego zwiedzającego, który nie widział Muzeum przed zmianami w ekspozycji wprowadzonymi przez nowe kierownictwo. Zmianami przez jednych chwalonymi, przez innych gwałtownie krytykowanymi. Stały się one nawet przedmiotem kuriozalnej skargi sądowej – gdyby przyjąć punkt widzenia autorów pierwszej wersji Muzeum, nie mogłoby ono podlegać żadnym zmianom bez ich zgody. A przecież nie jest ono dziełem sztuki, jest instytucją państwa polskiego, oprócz zwykłych zadań wystawienniczych realizującą ważne cele polityki historycznej. Czyż zatem domaganie się, by zastygło w swoim pierwotnym, „autorskim” kształcie, nie jest nieporozumieniem?

Po pierwszej wizycie byłoby niemądre czepianie się szczegółów. Ale ocenić założenie ogólne można. Wychodząc z Muzeum po kilku godzinach zwiedzania, miałem wrażenie, że zasadniczy przekaz ekspozycji to spojrzenie everymana, szarego człowieczka dopadniętego przez okrutną Historię. Czyli w skrócie przede wszystkim pacyfizm bez państw i granic.

No tak, ale czy taki everyman w ogóle istnieje? Każdy ma przecież imię i nazwisko, rodziców, dziadków, może mieć dzieci; ma język i kulturę, uczucia sympatii i antypatii… no, to wszystko, co ma żywy człowiek. Wielu ma religię, każdy ma pragnienie wolności, dla wielu silniejsze od instynktów kierujących codzienną egzystencją. Ma wreszcie poczucie przynależności do większej wspólnoty, które w warunkach skrajnych może przeważyć nawet nad instynktem samozachowawczym. Zatem próba opowiedzenia II wojny światowej z perspektywy nieistniejącego everymana ma w sobie coś nieludzkiego, tak jakby człowieka przyciąć do samej biologii.

Gdyby Polacy w swojej masie byli takimi tworami wyłącznie biologicznymi, nie znaleźliby w sobie siły, by stawić opór dwóm sprzymierzonym przeciw nim potęgom. Gdyby Niemcy nie czuli upokorzenia traktatem wersalskim i nienawiści do tych, którzy odebrali im Posen czy Bromberg, nie ulegliby tak łatwo i tak masowo demagogii nazistów.

To nie jest chyba przypadek, że jest to bodaj pierwsze muzeum, gdzie próbowano znaleźć wspólny mianownik dla losu ludzi po obu stronach frontu. Nie wydaje się jednak, by dla takiego sposobu mówienia o II wojnie światowej było miejsce w zbiorowej wyobraźni Polaków. Trauma Września i wszystkiego, co było dalej, jest ciągle jeszcze zbyt świeża.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Muzeum II wojny światowej – błąd w założeniu” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Muzeum II wojny światowej – błąd w założeniu” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

W upalne lato warto odpocząć od polityki. Skierujmy więc myśl ku wyższym rejonom ducha, ku gastronomii na przykład

Czy Wujek woli bób, czy krewetki? – zapytał mnie ostatnio synek znajomych. To poważne pytanie, świadczące o tym, jak bardzo zglobalizował się świat dzisiejszych dzieci, zasługuje na poważną odpowiedź.

Henryk Krzyżanowski

Obie potrawy są dość kłopotliwe w obsłudze – nie bardzo nadają się do zaserwowania Prezydentowi RP czy Arcybiskupowi Metropolicie z Krakowa, gdyby zaszczycili nas swoją obecnością na kolacji. Bez względu na sposób konsumpcji, wymagają umycia rąk po posiłku. Chyba, że podamy młodziutki bób (ale sezon trwa bardzo krótko), bo ten można jeść ze skórką. Z bobem byłby jeszcze problem językowy – „Dałem bobu arcybiskupowi” brzmi jakoś dziwnie i lokuje nas w kręgach, od których czytelnicy „Kuriera WNET” woleliby trzymać się z dala. Co innego pełne wytworności: „Na kolację podaliśmy krewetki”. Elegancja elegancją, ale bób jest znacznie tańszy, przynajmniej nad Wartą – nad fiordem zapewne nie.

Bób można jeść na surowo, a krewetki, zwłaszcza jeśli przeszły przez kilka chłodni, nie za bardzo. Jako dziecko uważałem gotowanie bobu za dziwactwo dorosłych. Zerwany na grządce, w grubym, włochatym strąku, wymagał rozłupania paznokciem, żeby dobrać się do owocu, który trzeba było obrać ze skórki (znowu paznokieć w akcji, żeby naciąć, choć można też było nadgryźć i wydusić). Ale po wykonaniu tych skomplikowanych czynności – niebo w buzi, słodycz z odrobiną cierpkości na samym końcu. Tak, tak, bób na surowo to było to. Mimo, iż bolały potem paznokcie.

Dodatkowo te bobowe żniwa dawały siedmiolatkowi lekcję ekonomii – świadomość wyboru między, jak mówią libertariańscy ekonomiści, niską preferencją czasową (zaoszczędzić na później i rozkoszować się całą garścią zielonych ziaren wkładanych naraz do ust), a preferencją wysoką (konsumpcja natychmiastowa w trakcie zbioru ziarno po ziarnie). Socjalizm niewątpliwie sprzyjał tej ostatniej, o czym jednak siedmiolatek jeszcze nie wiedział. Wiedział natomiast, że może pojawić się młodszy brat, z którym trzeba będzie podzielić się uskładanym w garści plonem. Dziś przy krewetkach jedyna nauka ekonomiczna dla brzdąca to chyba ta, że pieniądze bierze się z maszyny w ścianie. Nie wiem, czy najwłaściwsza.

Wracając do początkowej alternatywy: bób czy krewetki, widzimy teraz jasno, że wybór jest oczywisty. Tym bardziej, iż za bobem przemawia nie tylko nasze podniebienie – także obywatelska świadomość.

Bowiem bób jest nasz, swojski, prawie populistyczny, kupiony na targu lub w sklepiku za rogiem, a nie w wielkoobszarowym markecie o cudzoziemskiej nazwie.

Zatem, gdyby jakiś znajomy światowiec próbował nas przekonać do wyboru ośmiorni… o, pardon, krewetek, odpowiemy mu bez wahania takim hasłem:

Miast krewetką cieszyć snobów,
Daj im, jeśliś Polak, bobu!

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O wyższości bobu nad krewetkami” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O wyższości bobu nad krewetkami” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur, kiedy homoseksualizm był sprawą (cechą/przypadłością?) czysto osobistą

O wojnie kultur piszą moi koledzy z łamów „Kuriera WNET”, więc ja postanowiłem sięgnąć dziś pamięcią do czasów, gdy upodobania seksualne okazywano w sypialni, a nie na ulicznych demonstracjach.

Henryk Krzyżanowski

W latach sześćdziesiątych sensacją dla drzemiącego w gomułkowskiej drętwocie Sieradza były wizyty Antoine’a Cierplikowskiego. Chłopski syn (jak znaczna część sieradzan wtedy), urodzony w chałupie nad Żegliną; potem słynny paryżanin, fryzjer-artysta, pełnoprawny uczestnik paryskiej bohemy, w latach dwudziestych także jej mecenas, na starość zatęsknił do stron ojczystych i zaczął przyjeżdżać do rodziny. Był wtedy uroczyście podejmowany w sieradzkiej farze przez swojego znajomego, zresztą też z Francji, ks. infułata Apolinarego Leśniewskiego. Pamiętam Antoine’a, jak zasiadał w ławce kolatorskiej, ekscentryczny i zadbany 80-latek o mocnym makijażu na ruchliwej i wyrazistej twarzy, w fantazyjnym surducie i w zamszowych pantoflach koloru bordo na bardzo grubej podeszwie. A ksiądz infułat od ołtarza witał go jako „naszego znakomitego ziomka”.

Wszyscy wiedzieli o nieskrywanym homoseksualizmie Antoine’a (co prawda w młodości był żonaty i miał nawet dziecko), ale to, co się liczyło, to jego powrót w glorii, pieniądze (podobno zresztą kończyły się), no i fakt, że feta odbywała się wśród swoich, w kościele, a nie w komitecie partyjnym. W tamtych czasach homoseksualizm był czymś (cechą/ przypadłością/ grzechem?) czysto osobistym i nie ustawiał po tej czy tamtej stronie frontu tzw. preferencji – nie było wtedy takiego pojęcia.

Antoine osiadł w końcu na stałe w Sieradzu i do końca życia przyjaźnił się z ks. Leśniewskim – notabene duchownym dużego formatu: przyjacielem, a wcześniej seminaryjnym wychowawcą prymasa Wyszyńskiego, jak on kapelanem AK i jak on więzionym przez komunistów. Czy taka przyjaźń byłaby możliwa teraz? Nie jestem pewien.

Antoine umarł w roku 1976, a po kilku latach na jego grobie stanęła kopia rzeźby jego paryskiego przyjaciela Xawerego Dunikowskiego z cmentarza Passy, gdzie wcześniej zamierzał spocząć. Rzeźba, mimo swej nieco młodopolskiej zmysłowości, stoi spokojnie na cmentarzu w moherowym podobno Sieradzu o kilkanaście metrów od tradycyjnej płyty z czarnego granitu na grobie ks. infułata Leśniewskiego. Estetyczna odrębność obu nagrobków nie razi – w końcu gdzie, jak nie na cmentarzu, ma rację bytu eklektyzm?

Felieton Henryka Krzyżanowskiego „Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego „Antoine, czyli sielanka sprzed wojny kultur” na s. 2 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Czekaliśmy na ten moment ponad 40 lat, ale doczekaliśmy się”. Wspomnienia uczestnika kampanii wyborczej 1989 roku

Ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż…

Henryk Krzyżanowski

Czasu było bardzo mało, na pół podziemna Solidarność wchodziła w wybory bez żadnego aparatu wykonawczego, a ja jako rzecznik prasowy – bez aparatu telefonicznego w domu (przypominam, że nie było wtedy telefonów komórkowych ani internetu). Ostatni problem dał się rozwiązać bezzwłocznie – ówczesny wojewoda wydał stosowne polecenie i w kilka godzin telefon, na który oczekiwałem od połowy lat siedemdziesiątych, został zamontowany. Uff, pierwsza wyborcza wygrana… (…)

Co do aparatu wykonawczego Solidarności – pojawiał się on dosłownie z ulicy. Jedną z najbardziej charakterystycznych cech tamtej kampanii był masowy napływ wolontariuszy zgłaszających się do wykonywania rozmaitych zadań niezbędnych dla prowadzonej akcji wyborczej. Można go porównywać jedynie z powstaniem wielomilionowego związku Solidarność dziewięć lat wcześniej. (…)

Do moich zajęć w tamtym czasie należało m.in. informowanie pojawiających się coraz częściej korespondentów mediów zagranicznych, głównie rozgłośni radiowych. Dziennikarze krajowi nie pojawiali się, a mówiąc dokładniej, owszem, pojawiali się, ale nic z tego, czego dowiadywali się ode mnie, nie trafiało następnie na łamy ich gazet. Niektórzy wyraźnie z nami sympatyzowali i zawdzięczam im życzliwe podpowiedzi co do sposobu pełnienia mojej funkcji – byłem przecież kompletnym amatorem. (…)

Ogłoszony w siedzibie KO w Zamku nabór reporterów szybko zaowocował zespołem młodych (przeważnie) ludzi, którzy rozpoczęli towarzyszenie naszym kandydatom w ich wyborczych zebraniach. Procedura była taka, że na każde spotkanie jechał (często razem z kandydatami) reporter, który pisemną relację zostawiał następnie w redakcji „Biuletynu Informacyjnego” (tak nazwaliśmy nasze pisemko) na Starym Rynku. Biuletyn z relacjami ukazywał się co trzy dni i dostarczany był lokalnym mediom, które go chętnie brały i następnie całkowicie ignorowały, jeśli nie liczyć dosłownie kilku złośliwych wzmianek autorstwa dziennikarzy z prasy, jak ją wówczas nazywaliśmy, reżimowej. Chętnymi odbiorcami były lokalne komitety obywatelskie (powiatowe, miejskie czy dzielnicowe) oraz inne ogniwa solidarnościowej machiny wyborczej, która powstała dosłownie z niczego i w ciągu kilku tygodni rozrosła się do sporych rozmiarów. Takie widać było społeczne zapotrzebowanie.

Kim byli reporterzy? Prawdę rzekłszy, lepiej spytać, kim mieli zostać w następnych latach.

Wśród autorów relacji jest więc późniejszy poseł na Sejm III RP, kilkoro profesorów wyższych uczelni, jest prawnik z najwyższej krajowej półki z epizodem ministerialnym, jest kilku przedsiębiorców z powodzeniem budujących niebawem wielkopolski kapitalizm. Zestaw młodych ludzi, który przyprawiłby o zawrót głowy zawodowych „łowców głów”. Widać Solidarność była wtedy firmą przyciągającą talenty. (…)

Istotnym elementem sprawozdań były pytania zadawane przez publiczność naszym kandydatom. Tylko zdecydowana mniejszość z nich dotyczyły spraw lokalnych, np. odszkodowań dla mieszkańców poznańskich Winograd poszkodowanych parcelacją swoich gruntów za symboliczne odszkodowania czy elektrowni w Klempiczu. Ogromna większość to były pytania i wypowiedzi dotyczące fundamentalnych kwestii ustrojowych i jak najszybszego wyjścia z gnijącego systemu. Oto typowe przykłady:

  • Jaki jest sens wchodzić w demokrację na 35 procent? Czy nie boicie się, że was oszukają albo że sfałszują wybory?
  • Jak przywrócić wojsko i milicję społeczeństwu?
  • Czy wobec braku w Polsce kapitału, zamiast prywatyzować, nie lepiej uspołecznić gospodarkę przez akcjonariat pracowniczy?
  • Jak spowodować, by handel z ZSRR był dla nas korzystny?
  • Jak zlikwidować gospodarcze upośledzenie wsi? Jak zapewnić kredytowanie rolników?
  • Co zrobicie, żeby zniknęły białe plamy z historii? Kiedy zostanie podana prawda o Katyniu?
  • Kiedy zostanie zarejestrowany NZS? To pytanie pojawiało się wszędzie, bez wątpienia dlatego, że trwał właśnie strajk studentów w tej sprawie.
  • Co zrobicie, żeby generał Jaruzelski nie został prezydentem? (Również i to pytanie padało na każdym spotkaniu).
  • Kiedy zostanie przywrócony prawdziwy samorząd terytorialny?

Tę listę można by ciągnąć, a z wyliczenia powstałby katalog sprzeczności, z których składał się realny socjalizm, oraz problemów, z którymi lepiej czy gorzej miały się później borykać kolejne rządy III RP. Niewątpliwie treść tych pytań wskazuje na bardzo wysokie wyrobienie polityczne tamtego społeczeństwa. Później, już w III RP, ilekroć czytałem komunały o Polakach „uczących się dopiero demokracji”, przypominały mi się przedwyborcze spotkania z kampanii 1989 i dyskusje na nich toczone. Czy ktokolwiek z ich uczestników byłby skłonny głosować na dziwoląg taki, jak partia „Wiosna”? Pytanie retoryczne.

Co charakterystyczne, nasi wyborcy podlegali dwóm pozornie sprzecznym emocjom. Z jednej strony, panował nastrój entuzjazmu, wręcz euforii, że oto nadchodzi wolność i pozbywamy się narzuconego kiedyś siłą systemu. Spotkania bardziej masowe z reguły kończyły się odśpiewaniem „Roty”, do dziś mającej w Wielkopolsce status hymnu narodowego. A z drugiej strony, ci sami ludzie pytali z niepokojem kandydatów, których uważali za swoich (od tylu lat po raz pierwszy SWOICH), czy nie zawiodą i czy nie dadzą się oszukać, zastraszyć lub zdemoralizować. No cóż, długo by o tym dyskutować…

Cały artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89” znajduje się na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Henryka Krzyżanowskiego pt. „Euforia i nieufność, czyli wybory ʼ89” na s. 7 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostrożnie z duszą! Co do duszy – najlepiej wydać dyrektywę unijną, komu wolno się do niej odwoływać, a komu nie

Prymat nad duszą ma ciało, co widać w głośnych przypadkach odbierania dzieci i oddawania ich w opiekę zastępczą. Co tam dusza, nikt jej przecież nie widział, a siniak – jak najbardziej.

Henryk Krzyżanowski

Czasy współczesne uczyniły z ludzkiego ciała obiekt nieustającego kultu, ignorując przy tym duchowy wymiar człowieka. A pamiętamy, że jeszcze nie tak dawno, za bezbożnej komuny, tak skarżyła się Kalina Jędrusik: „Choć oprócz ciała mam przecież i duszę”.

Siłownie, maratony, kijki, kolejne arcyzdrowe diety (wszystkie zgodne z najświeższymi, sprzed miesiąca, ustaleniami nauki), walka z cukrem, tłuszczem, tytoniem, samochodami – no, wszystkim, co nie sprzyja hodowli krzepkiego osobnika o idealnie kontrolowanym wskaźniku masy ciała – wszystko to są obrzędy nowej religii ciała.

Religia ta zdaje się zdobywać coraz to nowych wyznawców. W końcu w coś trzeba wierzyć, prawda? Prymat ciała nad duszą widać także w głośnych przypadkach odbierania dzieci i oddawania ich w opiekę zastępczą. Podejrzenie o przemoc uzasadnione sińcem czy zadrapaniem wystarcza, by pracownicy socjalni bez wahania wyrządzali dziecku nieodwracalną szkodę duchową, jaką jest wyrwanie go z rodziny, nawet rodziny dalekiej od ideału. Co tam dusza, nikt jej przecież nie widział, a siniak – jak najbardziej. Można go nawet sfotografować do akt.

Czy zatem z duszy da się już całkiem zrezygnować? O nie, w żadnym razie. W postępowych krajach Zachodu duchowa strona człowieka przydaje się, kiedy trzeba uzasadnić aborcję zupełnie zdrowego dziecka. Z powodów zdrowotnych, rzecz jasna. Cóż bowiem z tego, że ciąża ciału nie szkodzi, jeśli stanowi śmiertelne zagrożenie dla psychiki niedoszłej matki? Tak, tak, nieważne ciało, dbajmy o duszę nieszczęsnej kobiety, której przytrafiła się (się?) ciąża.

Drugim obszarem, gdzie życie duchowe wykazuje swą przydatność, są rozmaite fobie, z tzw. homofobią na czele. Staroświecka wolność słowa jest może i ważna, ale przecież nie powinna być pretekstem do tolerowania negatywnych uwag pod adresem naszych drogich homoseksualistów. Ich dusze są o wiele wrażliwsze na zranienie niż dusze prostych heteryków, czyż nie? Więc dla dobra wspólnego lepiej, żeby tym drugim po prostu zakazać krytyki. Albo pochwały i zachwyt, albo morda w kubeł. Tak bronimy tolerancji.

A przy tym pamiętajmy jednak, że z duszą trzeba ostrożnie. Bo mogą pojawić się księża czy wychowawcy, którzy będą domagać się eliminacji lektur szkodliwych dla duszy wychowanka, ba, będą nawet gotowi palić szkodliwe książki. Palić książki! – słyszeliście? Tym barbarzyńcom trzeba powiedzieć zdecydowane NIE. A co do duszy – najlepiej wydać dyrektywę unijną, komu wolno się do niej odwoływać, a komu nie.

Tak, tak, dusza jest sprawą zbyt poważną, by puścić ją na żywioł.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ostrożnie z duszą” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Ostrożnie z duszą” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego