Taras Szewczenko: niezwykła droga od niewolnika przez artystę do męczennika i wieszcza narodowego Ukrainy

Po swoim wyzwoleniu Szewczenko intensywnie uzupełniał wykształcenie, pochłaniał literaturę rosyjską i polską, czytał Mickiewicza w oryginale. Studiował nauki przyrodnicze, odwiedzał muzea i teatry.

Stanisław Orzeł

Taras Szewczenko, Autoportet, 1840 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak doszło do tego, że to Taras Szewczenko został ojcem języka ukraińskiego? W liście do redaktora rosyjskiego czasopisma „Narodnoje Cztienije. Kniżka II. 229” sam Szewczenko pisał tak: „Jestem syn chłopa

Grzegorza (Hryhora – S. O.) Szewczenki. Urodziłem się d. 25 lutego 1814 r. we wsi Kiryłówce (kijowsk. gub. zwinogrodz. powiatu) (w rzeczywistości urodził się we wsi Moryńka – S. O.), w majątku obywatela pewnego. (…)

Rodzice Szewczenki od świtu do nocy pracowali na pańskim, pańszczyzna dochodziła do sześciu dni w tygodniu, na poddanych zarządcy właściciela nakładali podatki, daniny, szarwarki, dodatkowe robocizny, nierzadko zapędzali do roboty w niedziele i święta. Kara chłosty była na porządku dziennym, a przy braku zwierząt pociągowych, do pługów zaprzęgano kobiety i dziewczęta…

W takich warunkach zmarła w 1823 r. jego matka, a ojciec ożenił się z wdową, która miała troje własnych dzieci, nienawidziła inteligentnego Tarasa, biła go i upokarzała. Żeby go chronić przed jej prześladowaniami, ojciec oddał go do szkółki parafialnej, jednak w 1825 r. również on zmarł.

„Straciwszy (…) ojca i matkę – pisał Szewczenko – znalazłem się w szkole u diaka parafialnego (Bogorskiego – S.O.), jako żak-popychadło. Żacy ci w stosunku do diaków mają się tak samo, jak chłopcy oddani od rodziców lub innej władzy na naukę do rzemiosł. Prawa majstra nad nimi nie określają się żadnemi granicami. Są to najzupełniejsi niewolnicy jego. Na nich to się zwalają wszystkie domowe roboty, wszystkie zachcenia gospodarza i domowników jego. Wyobraźcie więc sobie, czego wymagał ode mnie diaczek, pijaczysko okrutne, i co to ja musiałem wypełniać z niewolniczą pokorą, nie mając ani jednej istoty na ziemi, co mogłaby lub chciała pomyśleć o mnie. Jakkolwiek bądź, w ciągu dwuletniego ciężkiego życia przeszedłem Gramatykę i Psałterz. Pod koniec szkolnego zawodu mojego diaczek wyręczał się mną, skoro wypadło czytać Psałterz po duszach zmarłych, i raczył mi płacić za to dziesiąty grosz jako zachętę. Pomoc ta pozwalała srogiemu nauczycielowi mojemu oddawać się więcej niż kiedy ulubionej butelce, wraz z przyjacielem swoim Jonaszem Lirnarem, tak że wracając z nabożnych wycieczek moich, zastawałem ich zawsze śmiertelnie pijanych. Diak mój obchodził się okrutnie nie tylko ze mną, lecz i z innymi żakami, i wszyscyśmy go nienawidzili serdecznie. Bezmyślna surowość i czepianie się jego zrobiło nas mściwymi i obłudnymi; okpiwaliśmy go przy każdej zręczności i uprzykrzaliśmy się najrozmaitszemi figlami. Despota ów, pierwszy, z którym zetknąłem się w życiu, wpoił mi na zawsze głęboki wstręt i pogardę ku wszelkiej przemocy”. Wypada podkreślić tę samoocenę Szewczenki i zapamiętać ją…

„Serce moje dziecinne po milion razy obrażane było przez tego wyrzutka seminarskiego – i skończyłem z nim tak, jak zwyczajnie kończą wyprowadzeni z cierpliwości ludzie bezbronni — zemstą i ucieczką. Zastawszy go raz pijanego bez czucia, użyłem przeciwko niemu własnego oręża jego — rózgi, i o ile wystarczyło mi sił dziecinnych, odemściłem mu za okrucieństwa doznane”.

„Ze wszystkich sprzętów diaka pijanicy najkosztowniejszym wydawała mi się zawsze książeczka jakaś z kunszcikami, tj. rycinami, zapewnie najlichszej roboty. Czy nie widziałem w tem grzechu, czy też nie

Taras Szewczenko, Hamalia, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

zwyciężyłem pokusy — dość, że ukradłem książeczkę — i w nocy uciekłem do miasteczka Łysianki”. (…) W Łysiance wynalazłem nowego nauczyciela w osobie malarza dyakona, który, jak wkrótce się przekonałem, bardzo niewiele odróżniał się pod względem zasad i obyczajów od pierwszego mojego mentora. W przeciągu trzech dni najpotulniej dźwigałem pod górę wodę wiadrami z rzeki Tykicza i rozcierałem na blasze farbę miedzianą. Na czwarty dzień cierpliwość mię zawiodła i uciekłem do wsi Tarasówki do diaczka-malarza słynnego na całą okolicę z malowania męczennika Mekity i Iwana rycerza. Do tego to Apellesa udałem się z postanowieniem niezłomnem przeniesienia prób wszystkich, nieodłącznych, jak mi się zdawało, od wszelkiej nauki. Najgoręcej pragnąłem nabycia, chociażby w najmniejszej cząstce, mistrzowskiej umiejętności jego. Ale niestety! Apelles spojrzał badawczo na lewą rękę moją i wręcz odmówił nauki, zawyrokowawszy ku wielkiemu zmartwieniu mojemu, że jestem do niczego, nawet do szewstwa i kołodziejstwa niezdolny”. Te fatalnie zakończone doświadczenia z przedstawicielami duchowieństwa prawosławnego ukształtowały u Szewczenki odruchową niechęć nie tylko do cerkwi prawosławnej, ale i wszelkiego kleru.

„Straciwszy wszelką nadzieję zostania kiedykolwiek chociażby tuzinkowym malarzem, z sercem zgryzionem powróciłem do wsi rodzinnej. Uśmiechał mi się natenczas w myśli los nader skromny, któremu jednak wyobraźnia moja dodawała wiele prostodusznego powabu. Chciałem zostać „niewinnym trzód pasterzem”, jak mówi Homer, ażeby chodząc za gromadzką watahą, czytać ulubioną książeczkę moją z kunszcikami”.

Szewczenko został najpierw pastuchem, później służącym u popa, parobkiem, aż wreszcie pewien malarz ze wsi Chrypnowka zgodził się go przyjąć na naukę, ale zażądał formalnego pozwolenia nowego właściciela: Szewczenko był przecież chłopcem pańszczyźnianym ziemianina Pawła Wasiliewicza Engelhardta(…). Zanim jednak Szewczenko trafił do służby u Engelhardta, Dymowski uczył go wiedzy elementarnej i języka polskiego (S.O. za: M. Jackiewicz, Związki Tarasa Szewczenki z Wilnem i Litwą, UDK 82, 191, ss. 133–134). Szewczenko z żalem pisze, że nie został pasterzem: „Lecz i to mi się nie udało. Pan mój, który w tym samym czasie odziedziczył majętność ojcowską, zapotrzebował roztropnego chłopaka — a skutkiem tego obszarpany żak i włóczęga odziany został w kurtkę i szarawary i awansowany na pokojowego kozaczka”. (…)

Taras Szewczenko. Ławra Poczajowska w południe | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak przykre musiały być obowiązki „kozaczka”, świadczy następująca opinia Szewczenki: „Wynalazek pokojowych kozaczków należy do cywilizatorów Ukrainy zadnieprzańskiej — Polaków. Obywatele innych narodowości przejmowali i przejmują od nich kozaczków; jako wymysł niezaprzeczenie rozumny. W krainie niegdyś kozackiej przyswoić Kozaka od lat dziecinnych jest prawie to samo, co w Laponii ukorzyć woli ludzkiej szybkonogiego rena. Dawniejsi panowie polscy utrzymywali kozaczków nie tylko jako lokajów, lecz nadto jako teorbanistów i tancerzy. Kozacy przygrywali dla ubawienia panów wesołe piosenki dwuznaczne, utworzone z biedy przez pijaną muzę ludową, i puszczali się przed panami »siudy tudy na prysiudy«, jak mówią Polacy. Najnowsi przedstawiciele wielmożnej szlachty z uczuciem dumy oświeconej nazywają to protegowaniem ukraińskiej narodowości, którem się mieli odznaczać ich antenaci. Pan mój ze stanowiska ruskiego Niemca zapatrywał się na Kozaków praktyczniejszym poglądem. Opiekując się po swojemu narodowością moją, wyznaczył mi za obowiązek milczenie i nieruchomość w kąciku przedpokoju, dopóki się nie rozlegnie głos jego, rozkazujący podać stojącą tuż obok lulkę czy nalać mu szklankę wody pod samym nosem. Powodowany wrodzonem mi zuchwalstwem, łamałem rozkaz pański, nucąc po cichu tęskne piosenki hajdamackie i przerysowując ukradkiem malowidła suzdalskiej szkoły, zdobiące pokoje pańskie. Do rysowania używałem ołówka, który, przyznam się bez najmniejszego wstydu, ukradłem u miejscowego rachmistrza”. (…)

„Nie mogę powiedzieć, ażeby pozycya moja podówczas zdawała mi się nieznośną; dzisiaj dopiero przestrasza mię ona, wydając się jakimś snem gorączkowym. Wielu też niezawodnie z ludu ruskiego popatrzy niegdyś po mojemu na przeszłość swoją”.

„Wałęsając się z panem moim od jednego domostwa do drugiego, korzystałem z każdej zręczności, ażeby ściągnąć ze ściany partackie malowidło jakie — i tym sposobem zgromadziłem sobie kollekcyję nielada. Szczególniejszymi ulubieńcami moimi byli bohaterowie historyczni: Sofowiej razbojnik (bohater klechd wielkorosyjskich), Kulniew Kutuzow, kozak Płatów i inni. Zresztą nie powodowała mną chciwość dobra cudzego, lecz niezwalczona żądza kopijowania, którą też zaspakajałem przy pierwszej lepszej zręczności”. „Razu jednego, w czasie pobytu naszego w Wilnie, d. 6 grudnia 1829 r., państwo moi wyjechali na bal wydawany w resursie szlacheckiej z powodu imienin cesarskich. Cały dom uspokoił się, zasnął. Zapaliłem w najustronniejszym pokoju świecę i rozwinąwszy kradzione skarby swoje, wybrałem Płatowa i z namaszczeniem kopijować począłem. Czas leciał niepostrzeżenie dla mnie. Już zabrałem się był do malutkich Kozaków hasających u kopyt olbrzymich jeneralskiego rumaka — w tem z tyłu otwarły się drzwi i wszedł pan mój powracający z balu. Ze wściekłością rzuciwszy się na mnie, naszarpał mi uszu i nadawał policzków — nie za umiejętność moją, o, nie! na umiejętność nie zwrócił on uwagi — a za to, że jakobym mógł spalić nie tylko dom, ale i miasto całe. Na drugi dzień rozkazał on furmanowi Sidorce osmagać mię należycie, co też ten i wypełnił z sumienną gorliwością”. (…)

Taras Szewczenko, Kateryna, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wiosną 1830 r. P. Engelhardt wyjechał z rodziną i służbą do Warszawy, a stamtąd, gdy w Warszawie zaczęły się burzliwe dni powstaniowe, w lutym 1831 r. uciekł do Petersburga, zabierając ze sobą wszędzie T. Szewczenkę. To właśnie mieszkając w Królestwie Polskim i uciekając z Warszawy, Taras dostrzegł nicość systemu, którym carat niewolił podbite narody.

W Petersburgu Szewczenko zaczął realizować swoje marzenia artystyczne. „W 1832 r. skończyło mi się lat 18, a ponieważ nadzieje pana co do lokajskiej roztropności mojej jakoś się nie sprawdzały, uwzględniając przeto nieodstępne me prośby, zakontraktował mię na cztery lata cechowemu mistrzowi rozmaitych dzieł malowniczych, niejakiemu (Wasylowi – S. O.) Szyrajewowi w Petersburgu”. (…) „Poznałem się – pisał Szewczenko – z artystą Iwanem Maksymowiczem Soszenką (pochodzącym z Ukrainy, wówczas jeszcze studentem Akademii Sztuk Pięknych, który zaprosił go do swojego mieszkania – S.O.), z którym dotychczas pozostaję w najserdeczniejszych stosunkach braterskich”.

„Za radą Soszenki wziąłem się do akwarelowych portretów z natury. Za model posługiwał mi najcierpliwiej inny mój ziomek i przyjaciel, Kozak Iwan Nicziporenko, dworski pana mojego. Razu jednego ten spostrzegł u Nicziporenka robotę moją, która do tego stopnia podobała się jemu, iż począł mię używać do zdejmowania portretów z ulubionych kochanek swoich, za co mię aż całym rublem wynagradzał czasami”.

Szyriajew natomiast kazał mu rozrabiać farby, malować parkany, podłogi i szyldy. W drodze wyjątku zezwolił na współpracę przy malowaniu wnętrza teatru, senatu i synodu…

W tym czasie Soszenko przedstawił Szewczenkę przebywającemu w Petersburgu Jewhenowi Hrebince (1812–1848). Był to ukraiński poeta, bajkopisarz, beletrysta, wydawca i społecznik. (…) Kilka lat później to właśnie Hrebinka pomógł wydać drukiem pierwszy zbiór wierszy Szewczenki Kobziarz. (…)

Soszenko zaprezentował Szewczenkę sekretarzowi Akademii Sztuk Pięknych W. I. Hrehorowiczowi „z prośbą – jak pisał Szewczenko – wyzwolenia mię od ciężkiego losu mojego. Hrehorowicz zniósł się w tej mierze z W.A. Żukowskim, który też stargowawszy się naprzód z właścicielem moim, poprosił K.P. Briułłowa, ażeby zdjął portret z niego celem rozegrania go w loteryę prywatną. Wielki Briułłow natychmiast się zgodził i wkrótce portret Żukowskiego był gotów. Żukowski za pomocą hr. M.I. Wielhorskiego urządził loteryę na 2 500 r. ass.; za cenę tę kupiona została swoboda moja 22 kwietnia 1838 r.”.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” na s. 10–11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeszcze w latach 30. XIX w. szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków…

Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość.

Stanisław Orzeł

Narodziny narodów w XIX w., czyli łączenie całych społeczeństw – oprócz kręgów panujących politycznie (szlachty, magnaterii, dynastii książęcych, królewskich i cesarskich), również mieszczaństwa i chłopstwa, określonych w czasach rewolucji francuskiej jako stan trzeci, który jest wszystkim – przebiegały różnie w zależności od tego, czy naród wcześniej miał państwo, czy nie. W tym drugim przypadku małe lub młode narody uruchamiały procesy destrukcji istniejących wówczas państw. Taki był „wkład” kozaczyzny ukraińskiej w upadek Rzeczypospolitej szlacheckiej.

W XIX wieku Polacy i Ukraińcy – jedni i drudzy pod rozbiorami – musieli w różny sposób walczyć o swobodny rozwój narodowo-kulturalny: Polacy o odrodzenie państwowości, a lud Ukrainy o uznanie, że jest narodem odrębnym zarówno od Rosjan jak i Polaków, a następnie – o prawo do utworzenia własnego państwa w warunkach kolonialnej polityki imperialistycznych mocarstw – Rosji i Austrii.

Na zagrabionych przez nie Kresach Wschodnich upadłej Rzeczypospolitej rodzący się narodowy ruch ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy nie miał wówczas wystarczającej mocy państwotwórczej. Miał jednak dość siły demograficznej, by – dążąc do kulturowego odróżnienia się od Rosjan, a zwłaszcza Polaków – stać się atrakcyjnym narzędziem obu zaborców do osłabiania pozycji ekonomicznej i politycznej trwających tam od czasów Rzeczypospolitej polskich środowisk panujących: magnackich i szlacheckich.[related id=79248]

Ten potencjał najpierw uruchomiły władze austriackie w Galicji. Trop w trop za polityką Habsburgów wobec mieszkańców ziem ukraińskich podążyła polityka drugiego zaborcy, pozostającego pod panowaniem niemieckich dynastii: Rosji. Tzw. dynastia Romanowych od czasów Piotra III i jego żony, Katarzyny II zwanej „Wielką”, nie była bowiem dynastią rosyjską. Piotr III urodził się jako Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp i nawet jako imperator Rosji nigdy nie nauczył się poprawnie mówić po rosyjsku, a czuł się (i był) dziedzicem niemieckiego księstwa Holstein (Holsztyn). Jego sławetna małżonka urodziła się jako Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst i była ostatnią z rodu anhalcką księżniczką z dynastii askańskiej. Tej samej, którą założył Albrecht Niedźwiedź, margrabia Marchii Północnej, założyciel Marchii Brandenburskiej na terenach podbitych i wymordowanych plemion Słowian połabskich Brzeżan i Wkrzan. (…)

Problem w tym, że jeszcze w latach 30. XIX stulecia szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru prawosławnego i greckokatolickiego Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość, dążąca do samodzielności od polskich panów.

W efekcie tak pod zaborem rosyjskim jak i austriackim tzw. przebudzenie narodowe ukraińskich Rusinów, które było jednym ze źródeł procesu tworzenia się nowoczesnego narodu ukraińskiego, dokonało się w pierwszej połowie XIX w. w konfrontacji z niepodległościowym ruchem Polaków. Konfrontację tą od początku wykorzystywały niemieckojęzyczne władze zaborcze Rosji i Austrii.

Wbrew apologetom cesarsko-królewskiej belle époque w Galicji, warto pamiętać – jak przypomina I. Rajkiwski (Stosunki ukraińsko-polskie w XIX w.), że imperialna polityka „dziel i rządź” była stosowana nie tylko przez władze Rosji, ale i przez władze austriackie, które połączywszy polskie i rusińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie, przeciwdziałały zbliżeniu ukraińsko-polskiemu, które było stymulowane zagrożeniem ze strony Imperium Rosyjskiego. Pierwszym przejawem tych manipulacji habsburskich było w 1817 r. urzędowe narzucenie Rusinom w Galicji obowiązku nauki w tzw. łacince, czyli zapisywanej w alfabecie łacińskim mowie Rusinów – wbrew starocerkiewnym tradycjom ludów Ukrainy. Na efekty tej decyzji nie trzeba było długo czekać. W 1827 r. w Moskwie Michaiło Maksymowicz opublikował Małorossijskije piesni, czyli Pieśni Małoruskie, bo tak władze imperium carów nazywały tereny Ukrainy.

(…) rusińscy chłopi z Kijowszczyzny i innych terenów Ukrainy odegrali decydującą rolę w klęsce powstania listopadowego: w większości nie poparli zrywu „polskich panów”, co nie pozwoliło powstaniu na Kresach nabrać rozmachu i wesprzeć rajd Dwernickiego, a w niektórych sytuacjach swoją postawą wręcz zablokowali i stłumili polskie zarzewia powstańcze. Dlatego nie jest przesadą twierdzenie, że taka polityczna postawa ludu ukraińskiego w roku 1831 jest cezurą narodzin szerokiego ukraińskiego ruchu „przebudzenia narodowego”.

Klęska powstania listopadowego, a szczególnie szlachty polskiej na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie również w tym sensie stanowiła przełom i przyczyniła się do umasowienia ukraińskiego ruchu narodowego, że uświadomiła wielu chłopom ukraińskim słabość polskiego panowania na tych ziemiach. U wielu z nich musiało nastąpić rozróżnienie własnych zbiorowych interesów politycznych od interesów Polaków. Co więcej – niejeden Ukrainiec zaczął sobie uświadamiać, że to nie on, jako chłop, jest faktycznie zależny od polskiego pana, ale odwrotnie: to polscy właściciele majątków są zależni od rusińskich chłopów. I choć na co dzień, gospodarczo i w sensie prawnym, „polscy panowie” mogli wymuszać swoją wolę na ukraińskich poddanych, ale w razie konfrontacji – musieli się liczyć z ich zbiorowymi reakcjami…

Ten konflikt interesów ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy w bezwzględny sposób wykorzystywały władze rosyjskie i austriackie, posługując się m.in. coraz bardziej rozbudowanymi agenturami tajnych służb i coraz liczniejszymi renegatami lub zdrajcami w obu środowiskach.

W Galicji również klęska powstania, widok pobitych oddziałów Dwernickiego i rozproszonych oddziałów partyzanckich internowanych po austriackiej stronie czy zbiegów z rosyjskiej części Ukrainy zmienił sposób reagowania środowisk rusińskich na polską dominację w życiu kulturalnym i publicznym.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” znajduje się na s. 6-7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” na s. 6-7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Geneza nacjonalizmu ukraińskiego (I). Ślązak Bernard Pretwicz herbu Wczele – pierwszy hetman niżowy, postrach Tatarów

Gdy Kolumb odkrywał Amerykę, na Dzikich Polach odnotowano pierwszych Kozaków chrześcijańskich, których – dla odróżnienia od wcześniej znanych Kozaków muzułmańskich – współcześni nazywali Niżowcami.

Stanisław Orzeł

Wielki lud Ukrainy od wieków formuje swoją samostijnost w opozycji do imperialnych dążeń otomańskiej Turcji, kolonizatorskiego wyzysku magnackiej Polski i wielkoruskiego autorytaryzmu Rosji. O tym, jak te procesy były i są wzmacniane lub wręcz sterowane przez prące na wschód germańskie mocarstwa Europy Środkowo-Zachodniej, często się milczy. Dlatego warto przypomnieć kilka epizodów historycznych, które może pozwolą zrozumieć znaczenie tych inspiracji dla kształtowania się nowoczesnego nacjonalizmu ukraińskiego.

Zaczęło się od Dzikich Pól

Jak Ameryka miała swój „Dziki Zachód”, tak Unia Polsko-Litewska – swoje Dzikie Pola. Była to kraina historyczna nad dolnym Dnieprem, za osiemdziesięciokilometrowym jego odcinkiem przegrodzonym poprzecznymi progami skalnymi, tzw. porohami (stąd jej późniejsza nazwa – Zaporoże). Od XV w. wchodziła w skład Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Na tym pozbawionym faktycznej władzy państwowej obszarze osiedlali się ludzie często uchodzący przed prawem lub uciskiem feudalnym, chłopi, ale też rycerze albo zwykli rozbójnicy uciekający zarówno z kresów Litwy, Polski czy Rusi Moskiewskiej, jak i podległych Turkom hospodarstw Mołdawii i Wołoszczyzny. Stykała się z nimi w coraz krwawszych starciach forpoczta imperium osmańskiego, Tatarzy Krymscy, dzięki którym do owych niespokojnych osadników z Dzikich Pól przylgnęła turecka nazwa quazzāq, czyli awanturnik, rozbójnik. Byli wśród owych pierwszych Kozaków również muzułmanie. Świadczy o tym fakt, że po tym, jak król Polski Jadwiga wkroczyła na czele panów małopolskich na Ruś Halicką, aby ją wyrwać spod panowania Zygmunta Luksemburczyka, a jego zwolennik, książę Władysław Opolczyk bezskutecznie wzywał mieszkańców tych ziem do stawiania oporu wojskom polskim – w 1388 r. Kozacy zostali odnotowani jako mahometanie na terenie Korony. Również Jan Długosz określił ich tatarską nazwą „zbiegów i zbójów”. Co więcej – według najstarszych spisów Kozaków, większość z nich miała nazwiska tatarskie…

Dopiero w roku 1492, gdy Kolumb odkrywał Amerykę, na Dzikich Polach odnotowano pierwszych Kozaków chrześcijańskich z okolic Kijowa, Niemirowa, Winnicy i Baru, których – dla odróżnienia od wcześniej znanych Kozaków muzułmańskich – współcześni nazywali Niżowcami (bo zbierali się nad dolnym, czyli niżnym Dnieprem). Byli wśród nich fałszywie oskarżeni lub niesprawiedliwie skazani przedstawiciele stanu rycerskiego, słudzy uchodzący przed okrucieństwami szlachty i magnatów, chłopi uciekający przed zbyt ciężkimi daninami rozwijającego się systemu folwarczno-pańszczyźnianego, ale i zwykli przestępcy, bandyci i zbrodniarze. Ponieważ Dzikie Pola były obszarem ścierania się wpływów turecko-tatarskich z litewskimi i polskimi oraz rosyjskimi – ludność Zaporoża musiała się liczyć z łupieskimi wyprawami każdej z tych stron. Dlatego spośród wszelkich uprawianych przez nią rzemiosł (handlu, rybołówstwa, hodowli) – rzemiosło wojenne było podstawą przetrwania na tych ziemiach.

Ślązak nauczył Zaporożców skutecznie walczyć z Tatarami

Stałą, sprawdzoną w bojach formę organizacji wojskowej wśród Kozaków Niżowych, Zaporożców zaprowadził w latach 30.–40. XVI w. przybysz z Dolnego Śląska, starosta barski, a później trembowelski, Bernard Pretwicz herbu Wczele. Dzięki wyszkoleniu wojskowemu jakie wprowadził wśród Niżowców, był przez nich uznawany za pierwszego nieformalnego przywódcę, hetmana.

Bernard Pretwicz herbu Wczele | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Warto przypomnieć postać tego Ślązaka, który nauczył Kozaków Zaporoskich bić Tatarów. Pochodził ze starego śląskiego rodu rycerskiego, którego pierwszym udokumentowanym przodkiem był Petrus de Prawticz (1283 r.), czyli Piotr Prawdzic z Lubrzy (późniejsze Liebenau) w ziemi lubuskiej, oddanej przez złej pamięci księcia Władysława Rogatkę za długi karciane Marchii Brandenburskiej. Nie ma pewności, czy rodzicami Bernarda byli dziedzice Gawronu, Stronnu, Mąkoszyc, Rybina i Kraczowa w ziemi sycowskiej – Piotr Pretwic i Ludmiła ze Stwolińskich. Pewne jest, że był zniemczonym Ślązakiem (mówił i pisał po niemiecku) o polskich korzeniach. Około 1525 r., gdy Zygmunt Stary przyjmował hołd od byłego wielkiego mistrza Krzyżaków, księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna – młody Bernard Pretwicz został dworzaninem polskiego władcy. Na wieść o klęsce i śmierci Ludwika Jagiellończyka pod Mohaczem (29 sierpnia 1526 r.) został wysłany do Pragi jako agent Korony, aby przeciwdziałać objęciu tronu węgierskiego przez Habsburgów. Podczas sejmu śląskiego 5 grudnia tego roku jako zaufany królowej Bony starał się namówić stany śląskie do połączenia Śląska z Koroną. Brał też rok później w Ołomuńcu udział w układach posłów koronnych z Ferdynandem Habsburgiem, a następnie woził listy wierzytelne dla komisarzy wytyczających granice Śląska. Jednak rola zaufanego agenta królowej Bony nie była jego przeznaczeniem.

(…) W 1535 r. Pretwicz dowodził już własną rotą, a gdy przyjęto taktykę ścigania czambułów aż po stałe koczowiska Tatarów nad Morzem Czarnym – był tym rotmistrzem, który stosował tę taktykę najbardziej konsekwentnie. Walczył z Mołdawianami Raresza w przegranej bitwie nad Seretem (1 lutego 1538 r.), gdzie zginęło 900 polskich żołnierzy obrony potocznej, i wziął udział w wyprawie odwetowej hetmana Jana Tarnowskiego na Chocim. Jako protegowany królowej Bony otrzymał od niej w tym roku Woniaczyn koło Winnicy, ale po protestach panów litewskich musiał go zwrócić, jako nadany cudzoziemcowi. Gdy w 1539 r. przepędził czambuł Tatarów na liman Dniestru i tam go rozbił – nadano mu w użytkowanie Szarawkę na Podolu.

W tym czasie odkrył spisek przygotowywany przez Marcina Zborowskiego na wypadek śmierci Zygmunta Starego. Kiedy w marcu 1540 r. stawił się w Krakowie, aby składać w tej sprawie zeznania, został ciężko postrzelony przez ludzi nasłanych przez Zborowskich i na trzy miesiące znalazł się pod opiekę Bonerów. Już w czerwcu 1540 r. stawił się jednak na popisie w Kamieńcu Podolskim, a jesienią razem ze starostą bracławskim, księciem Semenem Hlebowiczem Prońskim, rozbił Tatarów najpierw pod Cziczekli, a później na Wierzchowinach Berezańskich koło Oczakowa. W marcu 1541 r. ratował Prońskiego w Winnicy przed buntem jego własnych poddanych, a dzięki jego zdolnościom taktycznym niewielkie siły obrony potocznej okrążyły i rozbiły dwa czambuły tatarskie wracające z Ukrainy. Za te wyczyny otrzymał od Bony starostwo barskie.

Od tego czasu zamek w Barze stał się główną bazą operacyjną przeciwko Tatarom, a sam Pretwicz zyskał tak wielką sławę jako ich pogromca, że do Baru ściągała żądna rycerskich przygód szlachta nie tylko z Polski i Litwy, ale i z krajów niemieckojęzycznych. Sława jego była tak wielka, że już w 1540 r. werbował go agent elektora saskiego J. Spiegel.

W latach 1541, 1542 i 1549 Pretwicz wyruszał na odsiecz raz Białogrodowi, raz Oczakowowi, które atakowały kolejno wojska mołdawskie, tatarskie i kozackie. W 1543 r. bił Tatarów pod Barem, Oczakowem i Białogrodem, w 1544 r. rozbił kilka czambułów na stepach, a jeden z nich ścigał znów pod Białogród. W 1545 r. litewscy Kozacy po spaleniu Oczakowa upozorowali powrót do Baru i w ten sposób zrzucili na Pretwicza winę za ten najazd. Dlatego starosta barski musiał się tłumaczyć najpierw Zygmuntowi Augustowi, a następnie Zygmuntowi I, ale dochodzenie wszczęte przez starego króla uwolniło go od zarzutów i w ramach zadośćuczynienia otrzymał prawo dożywotniego korzystania z majątku w Szarawce. Wykorzystując tę sytuację, próbował go zwerbować Albrecht Hohenzollern, na co stanowczo zareagował Zygmunt Stary, a Bona napisała do niego wprost: „służby swej u nas pilnuj, a zamku tobie powierzonego pilnie strzeż”.

W latach 1547–1549 brał udział w demonstracji zbrojnej wojsk obrony potocznej w celu powstrzymania Turków od budowy twierdzy Balakiej, rozbił czambuł tatarski na szlaku kuczmańskim, zagarniał stada owiec wypasanych przez Tatarów na limanach wpadających do Morza Czarnego, a nawet rabował kupców tureckich na szlaku z Białogrodu do Kaffy. Otrzymał za to w dożywotnie posiadanie Leźniów i prawo wykupu i dożywocia na wsi królewskiej Werbki w powiecie latyczowskim. W 1549 r. pięć razy atakował wielki zagon Ordy Krymskiej, który wdarł się aż na Wołyń. Za te wyczyny w 1550 r. hospodar mołdawski Eliasz oblegał go w Barze i chciał go oddać sułtanowi jako podarek. Pretwicz odparł oblężenie i rozbił wracające za Dniestr wojska hospodara.

Można się zastanawiać, czy te działania służyły podtrzymaniu pokoju z Turcją, ale niewątpliwie zrodziły jego legendę jako „Postrachu Tatarów (Terror Tartarorum)” i Polskiego Muru. Musiał się z tych wyczynów ponownie tłumaczyć w Krakowie, tym razem już przed młodym królem, Zygmuntem Augustem. Jego tzw. apologię, która jest jedynym w swoim rodzaju traktatem o obronie kresów ukrainnych przed Tatarami, odczytano w senacie 13 grudnia 1550 r. Król jego wyjaśnienia przyjął, za zasługi nadał mu zamek i miasto Szarawkę z kilku wsiami na Podolu w posiadanie dziedziczne, jednak widząc w jego wyprawach nie tylko system paraliżowania najazdów tatarskich, ale też zagrożenie dla utrzymania pokoju z Turcją – odebrał mu starostwo Baru i w porozumieniu z Boną 2 lipca 1552 r. przeniósł go na bardziej oddalone od granic starostwo w Trembowli.

W 1551 r. Pretwicz miał pod swoimi rozkazami gotowych w każdej chwili do walki 300 jeźdźców, wśród których było wielu weteranów służących w podkresowych stanicach ponad 20 lat. Jak można przeczytać w Wikipedii, Pretwicz „opracował i rozwijał stopniowo nowy system obrony, w zależności od zmieniającego się pola walki.

Rozwinął sieć wywiadowców informujących o idących z terenu zagrożeniach. Dzięki jego pomysłowości południowe ziemie koronne Polski nie były zaskakiwane najazdami Tatarów. Wyszkolił załogi i obsadził zamki chroniące granice Polski przed Tatarami.

Dzięki opracowanemu systemowi informacji o zagrożeniach skrócił czas niezbędny do szybkiej reakcji w narażonych na niebezpieczeństwo miejscach, prowadząc przy tym działania zaczepne oddziałami obrony potocznej, mające na celu dekoncentrację sił przeciwnika. W konsekwencji jego system obrony i sposób walki znalazły powszechne uznanie”, zwłaszcza wśród Kozaków, których wyszkolił. Ciekawostką było, że jego drużynę przyboczną stanowili Czeremisi, czyli wojownicy z uralskich szczepów ludu Mari, o czym pisała m.in. do królowej Bony królowa Węgier, Izabela Jagiellonka: O p. Pretficza, przyczynia się Jej Królewska Mość, aby służbą żołnierską nie był upośledzon, gdyż jest potrzebniejszym i godniejszym od wielu inszych sługą W. Kr. Mości i bo go też król IMci zmarły nad insze nie upośledzał. A ktemu żeby też i na Czeremissów, którzy tejże służby jemu dopomagają, W. Kr. Mość łaskawe baczenie mieć raczyła (K. Pułaski, Szkice i poszukiwania historyczne, 1906). W tymże 1551 r. Pretwicz razem z księciem-atamanem kozackim Dymitrem Iwanowiczem Wiśniowieckim zwanym Bajdą oraz wojskami Koreckiego i Sieniawskiego złupili okolice Oczakowa w odwecie za zniszczenie Bracławia przez chana Dewlet Gireja.

(…) Podczas wszystkich lat służby Bernard Pretwicz podtrzymywał kontakty z rodziną na Śląsku. Pisał też do Fryderyka, księcia legnickiego, Jerzego II księcia brzeskiego i innych możnowładców na Śląsku w sprawach handlowych: dostarczał na Śląsk duże ilości wołów (do dziś w Mikołowie jest ulica Wielka Skotnica, którą przepędzano ich stada ze wschodu), koni – i tych zdobycznych, i zakupionych w Turcji – oraz namioty, dywany i poroża jeleni. Zygmunt August dobrze sobie zdawał sprawę, że wyprawy starosty barskiego na Tatarów przynosiły mu osobiste zyski… W końcu lat 50. Pretwicz był już autorytetem w sprawach tureckich, tatarskich i siedmiogrodzkich, jednak krytykował polską organizację obrony przed Tatarami, radził „pomnożyć cech kozaków niżowych nadawszy im jakowe bojarstwa”, narzekał na zaległości w wypłatach żołdu dla oddziałów obrony potocznej. Podkreślał brak odpowiedniej rekompensaty za swoje zasługi i uważał, że jest niedoceniany, ponieważ nie jest Polakiem, a Ślązakiem.

W 1561 r. Pretwicz zapadł w letarg i gdy już uznano go za zmarłego, wybudził się i wyprawił huczną biesiadę na swojej niedoszłej stypie.

Wkrótce, 12 lipca tego roku, scedował starostwo Trembowli na syna Jakuba, a zmarł 12 stycznia 1564 r. Pamięć jego wyczynów jeszcze w XIX w. trwała wśród ludu polskiego w przysłowiu: „Za pana Pretwica spała/wolna od Tatar granica”. Również na Śląsku znany był jeszcze w XIX w., o czym świadczy wydany w 1829 r. w Nysie jego mocno ubarwiony żywot (F. Minsberg, Oberschlesische Sagen).

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego” znajduje się na s. 2 i 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „O germańskich źródłach nacjonalizmu ukraińskiego” na s. 2 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego