Platynowa „10” najważniejszych albumów muzycznych roku 2020. Laury dla grupy Świetliki. Zaprasza Tomasz Wybranowski.

W Radiu WNET niezależny ranking wydawnictw muzycznych roku – jak zwykle – bez podziału na style i gatunki. Piosenki z każdej z wyróżnionych płyt na dłużej gościły (i goszczą) na antenie Radia WNET.

Tutaj do wysłuchania program z prezentacją platynowej dziesiątki najważniejszych albumów roku 2020 w opinii redakcji muzycznej Radia WNET:

 

10. Peja/Slums Attack/Magiera: “Czarny Album” – hip – hop / RPS Enterteyment

Przyznam, że oczekiwanie na album Peji działo się w moim przypadku na szczególnych prawach. Ryszard Andrzejewski, znany jako Peja, wiarus hip – hopu z Poznania krążkiem „Black Album” wniósł bardzo wiele na polską scenę rapową.

Klimat oldschoolowej szkoły rapu sprawdził się. Nie wszystkim, czytając szereg recenzji, przypadły do gustu nagrania z Igim i Multim.

Próba jednak została podjęta o walkę o rząd dusz młodszych słuchaczy. Z drugiej strony wiemy zaś, że wszystkich się nie zadowoli.

Takie nagrania jak „Najlepszą Obroną Jest Atak”,  „Czarny Psalm” czy “Wejście Smoka” to znakomity rap a uliczne wersy podszyte doświadczeniem życiowym i zmysłem obserwacji Peji zapadają w pamięć.

Słowa uznania dla gości ze świata – Big Shug i Smoothe Da Hustler, oraz naszego klasyka – Lukasyno. „Pomniki” to najważniejsze nagranie w zestawie z kapitalnym udziałem Ero. Liczę na to, że Peja i Magiera zaskoczą nas jeszcze nie raz wspólną produkcją.

 

   9. Sanah: „Królowa dram” – indie pop; electro – pop / Magic Records

Nieszczęśliwa miłość, rzeki wylanych łez – słyszeliśmy to tyle razy, prawda? Jednak nie w ten sposób… Smutek i jednocześnie nadzieja, wyrażone zarówno tekstami, jak i unikatowym wokalem roztaczają aurę tajemniczości.

 

Nieśmiała Sanah, czyli Zuzanna Jurczak, dojrzewa z każdą nową produkcją. Premierowy krążek „Królowa Dram” jest jednocześnie zastawem nagrań, których można się było spodziewać w warstwie lirycznej, jak i przyjętej art popowej konwencji, jednakże zaskoczył na plus.

Urokliwe i barwnie zaśpiewane historie tworzą świetne połączenie z warstwą muzyczną.

Już pierwszy utwór z płyty o zaskakującej nazwie “Początek” wprowadza nas w melancholijny klimat z przygrywającą wiolonczelą, która będzie powracać w reszcie utworów, podobnie jak hipnotyzujące pianino.

Utworów takich jak „Szampan”, „Oto ocała ja” czy „Melodia” nikomu przedstawiać nie trzeba, to już są to niekwestionowane hity.

Cała płyta „Królowa dram” miała swoją prapremierę na antenie Radia WNET na tydzień za sprawą Adriana Kowarzyka w obecności samej Sanah. „Królowa dram” przyniosła Sanah tytuł księżniczki polskiego popu. Drżyjcie królowe!

 

      8. EABS: “Discipline Of Sun Ra” – jazz / Astigmatic Record

Herman Poole Blount, czarnoskóry jazzowy pianista, nie był szczególnie popularny w Polsce i kultowym, czy powszechnie podziwianym nie można go nazwać. Sun Ra jednakże, jak i jego muzyka i wrażliwość (dziwna, pokręcona, niepokorna, ale zostająca w sercu) wypaliły wielkie znamiona na sercach muzyków.

 

Ukochali go sobie Wrocławianie z grupy dla mnie absolutnie magicznej – EABS. Electro – Acoustic Beat Sessions (bo takie jest rozwinięcie skrótu EABS) zyskał sławę i fanów nie tylko w Polsce dzięki kompletnie nowym, jak na polskie możliwości (i wrażliwości) podejście do jazzu i jego spuścizny.

EABS nabiera w żagle już nie wiatru, ale huraganu, gdzie współgra na albumie mozaika jazzowych stylów i klimatów. Oto mamy postbop, jazzrock, ale i psychodelię. Jest drone i space rock a nawet spirituals – jazz, aby nie zapomnieć o free – jazzie.

Od otwierającego „Brainville”, przez „Instellar Low Ways”, gdzie słyszymy wsamplowany głos samego idola Sun Ra, po wieczorne i kołyszące do snu „UFO” soulowo-hip hopowej perełki muzyka płynie. Wyróżnić trzeba także „The Lady with the Golden Stockings (The Golden Lady)”, gdzie przez zapętloną melodię saksofonu znowu słyszymy głos protektora albumu wypowiadający monotonnie: I am Sun Ra.

Kolejny znakomity album EABS! Trzy lata temu ogłosiłem płytą roku „Repetitions (Letters to Krzysztof Komeda)”. Rok temu „Slavic Spirit” znalazło się na drugim miejscu zestawienia najlepszych albumów roku 2019, w oczach redakcji muzycznej Radia WNET przed rokiem)

 

7. Francis Tuan: „Let’s Pretend” – pop rock, funk & soul

Fryderyk Nguyen, lider formacji Katedra, mimo że ma około trzydziestu lat, to jest już jednym z najważniejszych wykonawców na polskiej scenie muzycznej. Ma w sobie charyzmę i talent, i nieuchwytne COŚ! Udowodnił to z grupą Katedra (albumy „Zapraszamy na łąki” i „Człowiek za dużo myślący”) i solo kryjąc się pod pseudonimem Francis Tuan. Towarzyszą mu basistka Ajda Wyglądacz i Katedralny perkusista Paweł Drygas.

Co o albumie z miejsca VII naszego zestawienia sądzi Sławomir Orwat, szef i prowadzący Listę Polskich Przebojów Radia WNET Poliszczart? Poczytajcie:

 

„Kompozycje z krążka Let’s pretend najbardziej (choć nie tylko) inspirowane są stylistyką początku lat 80-tych, kiedy to muzyka popularna posiadała najwyższą jakość.

Uważny słuchacz doszuka się na tym wydawnictwie także disco lat 70-tych, a także mieszankę indie rocka sprzed dekady połączoną ze współczesnym graniem alternatywnym.

Nie brak tam również elementów popu współczesnego, muzyki psychodelicznej oraz folk rocka i muzyki wietnamskiej, z którą lider formacji jest związany rodzinnie.

Po okresie fascynacji latami 60-tymi, co słychać na albumach Katedry, Fryderyk popłynął w pełną przygód podróż do krainy aranżacyjnych pomysłów Quincy Jonesa i Davida Paicha. Czy ta nagła zmiana sprawdziła się?

Pomimo mojego braku obiektywizmu do twórczości Fryderyka z nieukrywaną satysfakcją przyznaję, że tak. Dzięki nowemu wcieleniu artysta objawił się nam też jako autor dobrych anglojęzycznych tekstów a także jako wokalista sięgając do zupełnie innych barw i technik, jak choćby po popularny w końcówce lat 70-ych falset. – napisał Sławomir Orwat, twórcy i prowadzący Listę Poliszczart.

Jednak tym, co przykleja uszy do tych dźwięków najbardziej jest niezwykle pozytywny vibe, który niczym czarodziejski pył powoduje u słuchacza nieskrępowane poczucie weekendowego nastroju i niegasnącej nadziei na skuteczny reset zmęczonego całotygodniową walką o byt umysłu.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Fryderykiem Nguyen A.K.A. Francisem Tuan: 

 

  6. Bartas Szymoniak: „Wojownik z miłości” – beatrock / Out Production

Krążek “Wojownik z miłości” to trzecia solowa płyta Bartasa Szymoniaka. Bartas idzie drogą, którą zapoczątkował na poprzedniej płycie „Alarm”. Beatrock, poezja i światło, tak charakteryzuję ten album. Tym razem Bartas podarował nam dziewięć wartościowych, pełnych emocji i uczuć nagrań.

 

Na płycie oprócz autorskich tekstów Szymoniaka słyszymy także oryginalne i bardziej niż odkrywcze interpretacje wierszy Bolesława Leśmiana.

„Texas” jaśnieje radością istnienia miłości, zaś „Ludzie” to świeża, niczym zroszona trawa ze zbiorku Leśmiana „Łąka” wzorcowa poetycka piosenka.

Tutaj jeszcze jedna uwaga. Aby tworzyć znakomitą muzykę nie trzeba mieć wielkiego elektrycznego składu, z baterią gitar i mocną sekcją.

Bartas Szymoniak tworzy gamę melodii, gąszcze rytmów i dźwiękowe przeszkadzajki jedynie (ale AŻ) swoim głosem. Najważniejszym instrument na płycie oprócz gitary Michała Parzymięso to ponownie głos Bartasa.

Bazą dziewięciu kompozycji na albumie „Wojownik z miłości” jest poszerzona i udoskonalona odmiana beatboxu, która polega na zastąpieniu baterii partii wielu instrumentów, dźwiękami wyczarowywanymi rezonatorami mowy Bartasa Szymoniaka. Swoją drogą powinien to opatentować! To znakomita płyta, która – gdy mowa o nagraniu tytułowym – w tych czasach zarazy daje ludziom i miłość, i światło, i potrzebę dzielenia się tym, co najważniejsze. Sobą bez żadnych złudnych fetyszy.

 

Tutaj rozmowa z Bartasem Szymoniakiem:

 

             5. Natalia Świerczyńska: „O północy” – dream pop / MTJ

Jak powtarza Natalia Świerczyńska, muzyka i dźwięki wypełniają jej cały świat. Po udanym muzycznym romansie z ikoną piosenki Frankiem Sinatrą, w 2020 roku Natalia wydała solowy album. Klisze rozmów z jej babcią o jej przeżyciach z czasów II Wojny Światowej, trwoga, strach i afirmacja za wszelką cenę życia, przeniknęły do jej najgłębszych i najbardziej osobistych załomów serca i duszy.

 

Te piosenki opowiadają nie tylko o marzeniach czy tęsknotach, ale przede wszystkim o pragnieniu wolności i chęci życia młodej dziewczyny, której przyszło żyć na Kresach Wschodnich w czasach II Wojny Światowej.

To absolutnie przewartościowało w tamtych tragicznych czasach jej świat.

Z zestawu nagrań wyróżniam „Na świętego Jana”, piękne wspomnienie nocy świętojańskiej. „Przepaść” to najcięższy utwór z całej płyty „O północy”, który jako jedyny wprost opowiada o wojnie, dokładnie o tym, jak NKWD ścigało jej babcię a ona wielokrotnie myślała podczas ucieczki, że to już koniec: „karabin mam przy skroni, umieram”

– Pisząc teksty piosenek do tej płyty, czułam, że jestem do babci bardzo podobna. – wyznaje Natalia Świerzyńska.

Natalia Świerczyńska jest mistrzynią techniki wokalnej. Album „O północy” to wielkie oddanie uczuć, znakomite aranże oraz liryki dające słuchaczowi obraz artystki o wielkim talencie muzycznym, wrażliwości i głębi.

W finale dodam, że zdarzenia z życia babci Natalii Świerczyńskiej spisała znakomita pisarka Hanna Krall a Natalia postanowiła, że wplecie je w swoje teksty piosenek i stworzy z nich swą pierwszą płytę. Płytę znakomitą.

 

Tutaj rozmowa z autorką albumu „O północy” Natalią Świerczyńską:

 

4. Mgły: „Samotna podróż do Arkadii” – dream pop / space rock / Wytwórnia Mgły

Już obwoluta albumu grupy Mgły programuje nasze zmysły. Spojrzałem na okładkę i pierwszym skojarzeniem była „jesień” i mimowolne żegnanie się z latem oczekując pierwszych chłodów, cienistości i mgieł.

 

Z niepokojem oczekiwałem całości zakomponowanej (jak mi się jawiło) w letniej dream popowej polewie oczekiwań porywów serc i lipcowo – sierpniowych zdarzeń, nieco odrealnionych od szarych ciągów zdarzeń zwykłych dni.

Okazało się inaczej, z czego bardziej niż się cieszę. O czym za chwilę…

24 kwietnia 2020 przyniósł premierę „Samotnej podróży do Arkadii”. Od pierwszego taktu, od pierwszej rozśpiewanej wyliczanki miesięcy w „Tess” (trochę jak u mistrza Śliwonika, tylko zestaw miesięcy inny) porzuciłem letnie pejzaże na rzecz dystyngowanych dam: jesieni i nostalgii. A tej melancholii w trzynastu nagraniach umieszczonych na płycie jest więcej niż moc.

Muzycznie też dzieje się wiele. Ale owo „dzianie się” w strukturze jest nieśpiesznie, bez fajerwerków na siłę i utartych schematów. Analogowe klawisze wtapiają się w wiolonczelę i wianki wysmakowanych orkiestracji (trąbka i flugelhorn), jak w cudownym i wyszukanym nagraniu „Smutna piosenka”. Dopełnieniem jest głos Ewy Wyszyńskiej, który przykuwa uwagę słuchacza i zatapia go w półśnie.

Oniryczność dream popu, z domieszką space rocka i triphopowego nastroju łowi słuchacza na błogą smycz. Baśniowa i poetycka to płyta. Urzeka i daje poczucie wytchnienia od wielości znaków zapytania, co też przyniosą nam kolejne fale czasu.

Finalny utwór „Inaczej” z transową perkusją, analogowo – moogową wycieczką (do innej muzycznej Arkadii) daje wielką zachętę do tego, aby czekać na drugi album grupy Mgły. To prawdziwe i najważniejsze odkrycie muzyczne roku 2020 – grupa Mgły!

 

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Ewą Wyszyńską i Piotrem Grudzińskim:

 

 3. Half Light: “(Nie)Pokój wolności” – electro – rock / Audio Anatomy

 

Toruńska electro-rockowa grupa Half Light to równolatek Radia WNET. Wspólnie antenowo rok temu obchodziliśmy dziesięciolecie istnienia. To ważny zespół na muzycznej mapie polski.

Powstał z konfiguracji energetycznej dwóch muzycznych kręgów, wokalisty i autora tekstów Krzysztofa Janiszewskiego i klawiszowca Piotra Skrzypczyka. By w pełni tworzyć muzyczny gwiazdozbiór do składu dołączył gitarzysta Krzysztof Marciniak.

3 lutego tego roku i ukazał się kolejny album „(Nie)pokój Wolności”. Na płycie możemy wysłuchać 11 kompozycji electro-prog-rockowych, które tworzą idealny i przystający do „świata w czasach zarazy” koncept album.

 

„(Nie)pokój Wolności” w warstwie lirycznej opiera się na wszechstronnej i wyczerpującej interpretacji prozy George’a Orwella, choć ja odnajduję i echa powieści Roberta Musila „Człowiek bez właściwości”.

Ale aktualna aura polityczna, społeczna i mentalna w kraju i na świecie była koronnym motywem do nagrania tego albumu.

Płyty dodam pełnej cierpienia zwyczajnego, szarego człowieka, który musi zmagać się z ustawicznym poszanowaniem narzucanych reguł, inwigilacją, wreszcie brakiem intymności oraz koniecznością wyboru by być „z nami lub przeciw wam”.

Bez końca szukamy w sercu i społecznych relacjach owego „pokoju wolności”, w którym chcemy być wreszcie sobą i kultywować własne wartości. Niestety takich niemal utopijnych miejsc na ziemi jest coraz mniej.

Half Light

Muzykę skomponował cały zespól w składzie: Piotr Skrzypczyk, Krzysztof Marciniak, Krzysztof Janiszewski. Niezwykłe metafory napisał Krzysztof Janiszewski, także głos Half Light.

Krzysztof wyrasta na sukcesora poetycko – muzycznych wizji innego mieszkańca Torunia – Grzegorza Ciechowskiego. Janiszewski znakomicie czuje sprawy społeczne i ostateczne („2+2” zaśpiewane z nerwowym rytmem, oddającym niepokój dzisiejszego świata), ale i pięknie pisze o uczuciach z erotyzmem delikatnym w tle (cudowne „Istnieję”, czy psalmowy „Kochajmy się”).

Muzycznie też niekonwencjonalnie. Obok siebie mamy motywy electro i nowej fali, rock progresywny i sythpop, wreszcie ambient łagodzący industrialne źródła. To także płyta gitarzysty Krzysztofa Marciniaka, który – jak mawiam – wreszcie w pełni pokazał swój talent.

Cały album znakomity, równy i ani na jotę nienudzący. Teraz w głowie mam „Departament Zbędnych Słów”, motoryczne a’la Republika „3 minuty nienawiści” i emocjonujący w swoim bezsenności „Pokój Wolności”. Ten krążek trzeba mieć na półce i koniecznie poznać. Przetrwa dziesięciolecia!

 

2. Julia Marcell: „Skull Echo” – pop / Mystic Production

 

 

Album Julii Marcell, który podarował nam styczeń i zima 2020 roku,  jest dla mnie i objawieniem, i muzycznym ukontentowaniem.

To lek na tęsknoty i kolejna znakomita płyta artystki, która ma coś ważnego do zakomunikowania światu. Światu, który w pędzie i ekstazie wielkiego hedonistycznego dobrostanu totalnie nie zastanawia się, gdzie zmierza.

„Echo czaszki” / „Skull Echo” wybija z tego marazmu i bezwolności myśli i uczuć. Wreszcie dodam, że to najdojrzalsza płyta Julii Marcell, a teksty celnie i boleśnie dają świadectwo stanu cywilizacji oraz coraz bardziej samotnych ludzi. Jest to bolesne, bo prawda często boli i nie znosi czegoś w pół taktu, w zawieszeniu Bo półprawd nie ma. Po prostu nie ma!

„Skull Echo” to jedenaście obrazów współczesności, która zarozumiale niczego się nie lęka, ale wciska w ramy samotności, tęsknoty i nie – Miłości. Tekstowo to najdojrzalsza płyta Julii Marcell. Wszystkie liryki są dojrzałe i niezwykłe. A kluczem i kamieniem węgielnym zrozumienia całego zbioru jest nagranie „Domy ze szkła”. Ten song jest ABSOLUTNIE doskonałe! To dzieło sztuki!

/…/ Domy na domach i w domach ze szkła

Widoki z okien spowija mgła

Domy na domach i w domach ze szkła

W zbrojonych trumienkach się sypia do cna /…/

Julia Marcell zmierzyła się na „Skull Echo” z wielkimi tematami i mocami. To samotność, absolut i perspektywa jednostkowa. Zależało jej na tym, aby pisać jak najprościej. Wszystkie wymyślne metafory i zabawy słowem bardzo szybko wypadały, po jednym dniu.

Jak powiedziała w rozmowie ze mną na natenie Radia WNET tuż po premierze, dążyła do takiego stanu, gdzie mogła w miarę prostych słowach, bardzo szczerze pisać, o czym myśli, co czuje na te właśnie tematy.

– I to długo trwało, było bardzo trudne. Często chodziłam z jednym tekstem kilka miesięcy, zmagając się z nim. Była jeszcze oczywiście kwestia muzyki. Bo muzyka powstała jako pierwsza i bardzo szybko. – powiedziała Julia Marcell.

To album, przy który wzruszamy się, uśmiechamy i smucimy. Ale przede wszystkim wspólnie smakujemy drogi ku odpowiedziom na nurtujące współczesne kwestie, nie tylko egzystencjalne. Ku dobru i światłu!

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Julią Marcell:

 

1. Świetliki: „Wake Me Up Before You F..k Me” – muzyka alternatywna / Karrot Kommando

 

To się nazywa z wielkim rozmachem i artystyczną gracją uczcić ćwierćwiecze muzycznego debiutu. 25 lat po wydaniu albumu „Ogród koncentracyjny” Marcin Świetlicki, Grzegorz Dyduch, Tomasz Radziszewski, Marek Piotrowicz (od roku 1992 w zespole), oraz Michał Wandzilak i jedyny kobiecy rodzynek w zespole, znakomita wiolonczelistka Zuzanna Iwańska wydali na świat album doskonały!

W zgodnej opinii redakcji muzycznej Radia WNET to album roku 2020!

“Wake Me Up Before You F..k Me” to zestaw muzycznych poezji, który opowiada o świecie i ludziach z perspektywy narracyjnego off’u. Oto świat, który zdaje się nie mieć końca, zasklepiony w niedokończonym i coraz bardziej przypadkowym ruchu, wciąż trwa. Ale my, ludzie jesteśmy w stanie zniewolenia, chocholej nieważkości i nie chcemy otwierać bliźniemu swoich drzwi. Nieważne czy do domu, czy do serca.

Katastrofista, znakomity poeta Marcin Świetlicki wreszcie doczekał się wigilii końca świata, który zaznaliśmy przed zarazą. A wieścił to od dawna, od początku… Stało się bowiem to, co przewidział w wierszu „Wiersz bez światła”:

/…/A więc światło umarło, Wiele martwych świateł
leży przede mną, w tym bezkształtnym mroku.

Co ciekawe, album został nagrany przed czasem pandemii. Ot, wielkość prawdziwego poety rodem z podlubelskiego miasteczka Piaski, z adresem w Krakowie!

Na nowej płycie Świetlików znajdziemy wiele oksymoronów. Obok pewności siebie, czasem arogancji a na pewno dezynwoltury odnajdujemy delikatność, spokój, obycie i uspokojenie. “Wake Me Up Before You F..k Me” koi i płynie. Bo poezja najlepsza i dobra muzyka płynąć musi nie tylko z głośników, ale przede wszystkim przepływać przez serca, dusze i ducha narodu. Tego narodu!

Płynie, choć nie liczy na to, że stanie się sztuką dla mas. Świetliki nie szukają zwolenników i wyznawców. Oni szukają kogoś kto posłucha i … pomyśli. Z dala od zgiełku, z dala od mód i celebryckich fajansów, z dala od rzezi eterowych i reklamowych opakowanych g…

„Wake Me Up Before You F..k Me” to diapozytyw dwóch ich wcześniejszych albumów “Cacy cacy fleischmaschine” (1996) i budzącej u mnie grozę „Sromoty” (2013). Jest kameralnie, kontemplacyjnie minimalistycznie, bo mniej – jak mawiają mistrzowie – znaczy więcej. A mistrzem jest Świetlicki. I Świetliki są mistrzami. Niczego nie muszą, czasami ewentualnie coś chcą uczynić. I czynią to genialnie.

Wszystkie nagrania są genialne. Czy to otwierający „Jimi Czeczen”, czy z metaforami Gałczyńskiego „Ulica Szarlatanów”, albo szczery do bólu a traktujący o sprzedajności i braku moralnej bazy „O wojnie”, oraz przez mój hymn (od kwietnia tego roku) „Sierpień w mieście” wszystko niezwykłe, choć proste jest.

I zachwyca ten zbiór. Marcinie Świetlicki! Zaprawdę powiadam Ci, że dzięki tej płycie miasto Kraków jest już Twoje!

A co poeta i muzycy mieli na myśli? – jeśli kto ciekawy, odsyłam do zamykającego nagrania „Info Track”, gdzie wujo Grzenio nieco (z naciskiem na owo „nieco”) oświeci.

Tomasz Wybranowski

współpraca: Sławomir Orwat & Adrian Kowarzyk

 

 

Ten album to szczere złoto, które mamy w sercu. Z Maciejem Stępniem i Fryderykiem Nguyenem rozmawia Sławek Orwat

„To jest płyta o nas, o czymś, co mieliśmy schowane w sobie najgłębiej i za jej pomocą wszystko to z siebie wyrzuciliśmy”. Mówią w studio Radia WNET muzycy wrocławskiej grupy Katedra.

Grupa Katedra w pełnym dwunastoosobowym składzie/ Foto. Sławek Orwat, Radio Wnet

– Katedra to zespół, który od początku swego istnienia działa we Wrocławiu, ale tak naprawdę powstał w… Warszawie.

Maciek „Jim” Stępień: Tak, warszawskie Powązki, rok 2009, wycieczka klasowa do Warszawy i właśnie tam, na tym cmentarzu, gdzieś między grobami natchnęło nas, a właściwie mnie, by wypowiedzieć pamiętne słowa: „bądźmy Katedrą”.

– Dlaczego akurat Katedrą?

Maciek: Było to metaforyczne porównanie się do budynku katedry, jako do elementu architektury miasta, bo kiedy patrzysz na wrocławską katedrę, to ten budynek wyróżnia się jak żaden inny na tle Ostrowa Tumskiego. Jedną z naszych pierwotnych idei stworzenia zespołu było, aby jego muzyka wyróżniała się tak, jak wyróżniają się katedry na tle architektury miast.

– Spróbujmy prześledzić muzykę Katedry od momentu wydania waszego pierwszego mini albumu w roku 2011 aż po dzień dzisiejszy. Powiedziałeś kiedyś Fryderyku, że tym utworem pochodzącym z waszej pierwszej EP-ki, który chyba najmniej się nie zestarzał, jest w twojej opinii „Astma” . Jest to bardzo rockowo zagrany utwór, a śpiewasz w nim o płomieniu, który hamuje twoje przeróżne zamiary i nigdy nie gaśnie.

[related id=59245 side=right] Fryderyk Nguyen: Nasze dwie pierwsze EP-ki nie posiadają jakiegoś szczególnego brzmienia. Wówczas za bardzo nie skupialiśmy się na detalach i stąd są one – powiedziałbym – standardowe. „Astma” natomiast jest czymś w rodzaju świadectwa epoki, bo choć dzisiaj zdecydowanie zagralibyśmy ten utwór zupełnie inaczej, to efektu, jaki został utrwalony na naszej pierwszej EP-ce, nie wstydzimy się. Ten tekst pisaliśmy razem z Jimem i można interpretować go wielorako. Napisaliśmy zresztą dwie wersje tego utworu, w tym jedną na wycieczce w Pradze, gdzie zwiedzaliśmy właśnie katedry. Pierwsza redakcja tego tekstu gdzieś  nam zaginęła, ale po konsultacjach z Jimem jakoś ją potem szczęśliwie odtworzyłem. Chyba taką główną ideą tego utworu po pierwsze była moja choroba, którą gdzieś tam współdzieliłem razem z Michałem Zasłoną – naszym klawiszowcem, czyli astma, ale takim metaforycznym tematem tego nagrania jest wszystko to, co w jakiś sposób nas ogranicza i o tym jak te przeróżne wewnętrzne ograniczenia nas blokują niczym ten astmatyczny brak oddechu, który nam towarzyszy podczas doświadczania tej choroby.

– Pozwól Jim, że zacytuję twoją wypowiedź z naszej rozmowy sprzed kilku lat: „myślę, że na początku założenie było bardzo spontaniczne. W sumie nie do końca wiedzieliśmy, co chcemy robić, ale na pewno to czuliśmy i dalej czujemy. To się nie zmieniło, ale stylistyka zespołu nieco ewoluowała, przybrała jakąś bardziej konkretną formę, którą nazwaliśmy psychodelicznym big-bitem” , a Fryderyk w tym samym wywiadzie dodaje: „tak na dobrą sprawę pierwsze koncerty nie miały żadnej formy”. Jak dziś z perspektywy muzycznej dojrzałości, jaką prezentujecie na swoim najnowszym albumie Człowiek za dużo myślący wspominacie swoje nieśmiałe, młodzieńcze początki oraz wasze pierwsze wrocławskie koncerty?

Maciek: My byliśmy bardzo młodzi, kiedy zakładaliśmy zespół. To była pierwsza klasa liceum, a więc mieliśmy około 16 lat i bardziej wtedy czuliśmy, niż wiedzieliśmy, co tak naprawdę powinniśmy robić i właśnie to, że płyta Człowiek za dużo myślący ukazała się dopiero po 10 latach od powstania pierwszego utworu – „Dziewczyna z obrazka” , pozwoliło nam na tyle dojrzeć i muzycznie i życiowo, żeby zrozumieć, w jaki sposób to nasze dzieło chcemy pokazać światu i jak odnaleźć drogę do formy, czyli aby od uczuć, od emocji przekuć je w materialną formę określonego konceptu, który ma początek i koniec.

– Dodam tylko, że cytaty waszych wypowiedzi, jakie dziś będą się pojawiały, pochodzą z naszej rozmowy, jaka odbyła się w roku 2015 z okazji wydania waszego debiutanckiego albumu Zapraszamy na łąki. Zgodziliśmy się wtedy także, że waszą karierę artystyczną można podzielić na dwa wyraźne etapy: przed-telewizyjny i po-telewizyjny. Przypomnę, że w roku 2013 wystartowaliście w popularnym programie Must Be The Music, o którym wasz klawiszowiec Michał Zasłona powiedział dwa lata później następujące słowa: „to nam dodało skrzydeł i trochę chyba wzrosło nasze poczucie własnej wartości i zyskaliśmy więcej motywacji do działania” . Jak na tę waszą telewizyjną przygodę patrzycie z perspektywy człowieka, który myśli za dużo (śmiech)?

[related id=65506 side=left] Fryderyk: Jeśli już tak to dzielisz, to myślę, że trzeba by chyba teraz wyróżnić trzeci okres, czyli etap po zawieszeniu, które miało miejsce w 2018 roku i które zakończyło się wydaniem płyty Człowiek za dużo myślący, czyli mniej więcej w listopadzie. Przypomnę, że  od jakiegoś czasu nasz klawiszowiec Michał na co dzień mieszka w Berlinie, co wprowadziło nas w zupełnie inny – nowy kontekst działania, czyli tworzenia trochę na odległość. Szczęśliwie wiele z naszych utworów, które od jakiegoś czasu były twórczo rozgrzebane i wciąż nienagrane, w końcu doczekało się swojej formy i teraz będziemy mogli zajmować się już tylko zupełnie nową twórczością. Zobaczymy dokąd nas ta praca doprowadzi. Tak więc jest to – myślę – taki nasz kolejny przełom, a co do tego pierwszego, o którym powiedziałeś, czyli udziału w programie Must Be The Music, to bez wątpienia spowodował on naszą większą rozpoznawalność. Pięć lat temu na pewno dostaliśmy potężnego kopa do dalszego działania, przez co jakoś mocniej w tamtym okresie skupiliśmy się na samym zespole, stwierdziliśmy, że w końcu trzeba wydać pierwszą płytę długogrającą i wszystko zaczęło się jakoś bardziej profesjonalizować. Zaczęliśmy sporo grać we wrocławskich klubach jak również w wielu innych miastach i przeżyliśmy wiele różnych przygód, które nas kształtowały.

– Krótko po finale Must Be The Music w roku 2013 wydaliście swoją drugą EP-kę Nieukryte, z której najlepszym w mojej opinii i muzycznie i tekstowo jest „Jonasz” – utwór, który – jak dla mnie – jest jednym z najważniejszych w waszym repertuarze. Jest w nim wprawdzie sporo odniesień biblijnych, ale jego największą siłą jest fakt, że pokazuje on nam, czym tak naprawdę jest przeznaczenie.

Fryderyk:  Tak, już sam tytuł wskazuje, że utwór inspirowany jest historią biblijnego Jonasza, czyli symbolicznego proroka z jednej z ksiąg Starego Testamentu i choć badania mówią, że jako takiego Jonasza nigdy nie było, to jest to swego rodzaju przypowieść, czyli forma ówczesnej opowieści pouczającej, a podstawową jej myślą jest to, że często uciekamy przed jakimś zadaniem, które może nam się wydawać zbyt trudne, boimy się, że mu nie podołamy, ale też i nie chcemy wziąć na siebie tego bagażu odpowiedzialności, chociaż przecież tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy człowiek dostaje jakieś wielkie zadanie, jakąś wielka misję, spełnia się w poczuciu, że robi coś wartościowego i pomimo, że czasem ucieka w tę swoją wygodę, to – myślę – że spokoju wcale mu ona nie przynosi. Jest to takie podróżowanie na symbolicznym okręcie, który cały czas jest wstrząsany różnymi morskimi burzami i często możemy się do tego odnieść, jeżeli uciekamy przed jakimiś obowiązkami. Każdy z nas ma przecież jakąś swoją działalność, jaka może się przysłużyć ludziom, jaka jest po prostu ważna, a jakże często łatwiej jest wybrać jakąś inną, wygodniejszą drogę, która tak naprawdę nie jest naszą drogą. Dopóki nic się nie robi, to nie ma problemu, ale kiedy już zaczyna się coś robić, wtedy problemy pojawiają się od razu.

– Oprócz waszych własnych tekstów, które stanowią zdecydowaną większość repertuaru Katedry, od czasu do czasu można doszukać się u was także kilku utworów z tekstami znanych poetów i myślicieli. Tak jest chociażby na waszej najnowszej płycie Człowiek za dużo myślący i tak też zdarzyło się na początku waszego istnienia. Jest w waszej twórczości utwór do tekstu… Leonarda Da Vinci.

Maciek: Słowa utworu „Strach i pragnienie” zostały kiedyś przeze mnie odnalezione w… podręczniku szkolnym do języka polskiego, a więc kolejna historia z licealnej ławki. Wtedy chyba jeszcze nawet nie mieliśmy za bardzo pojęcia o filozofii, ale od początku ten tekst zainspirował mnie tak bardzo, że pokazałem go Fryderykowi, a niesamowita muzyka, którą on potem do niego napisał, urzekła mnie od pierwszej chwili.

– Tematycznie „Strach i pragnienie” jest właściwie o tym samy, o czym jest „Jonasz” , czyli że oprócz posiadania wielkiego pragnienia zrobienia czegoś, odczuwamy często ogromny strach przed tym wyzwaniem, zwłaszcza gdy wyidealizowana w naszej wyobraźni prosta droga do celu, po pierwszych krokach zaczyna robić się kręta, a niekiedy nawet cierniowa.

Maciek:  Tak i my chyba byliśmy w podobnym momencie, kiedy zakładaliśmy zespół i muszę powiedzieć, że kiedy Fryderyk po raz pierwszy zagrał mi ten tajemniczy, powoli rozwijający się riff, to już wówczas wiedziałem nie tylko, że jest to dobry numer, ale że będzie to jeden z fundamentów repertuaru Katedry, a był to przecież jeden z pierwszych utworów, jakie stworzyliśmy w autokarze podczas jednej z wycieczek klasowych. Uwielbiam go grać, może dlatego, że zaczynamy go basem (śmiech) i mimo, że w ciągu tych lat graliśmy go na koncertach setki razy, to zawsze chętnie będę go grał.

– Jest on takim waszym – można powiedzieć – transparentem. Pamiętam, że jak bisowaliście podczas premiery płyty Człowiek za dużo myślący we wrocławskim klubie Czasoprzestrzeń, to właśnie „Strach i pragnienie” był jednym z najbardziej skandowanych przez publiczność utworów.

Fryderyk: To chyba zależy od towarzystwa, Akurat wrocławskie towarzystwo jest specyficzne. Oni wszyscy razem z nami dojrzewali w tym samym liceum, potem na studiach przychodzili regularnie na nasze koncerty i każdemu z nich kojarzy się on trochę sentymentalnie z czasem, kiedy wszystko było prostsze, piękniejsze i bardziej optymistyczne. Dodatkowym powodem może też być fakt, że był to jeden z pierwszych utworów, jakie zagraliśmy na naszym pierwszym, poważniejszym, klubowym występie. Nie bez znaczenia jest także ten wielokrotnie powtarzający się zwrot „strach i pragnienie”, który ludzie doskonale pamiętają i chcą sobie przypomnieć, jak to kiedyś na koncertach Katedry bywało, bo to też zależy od miasta. Na przykład w Poznaniu, gdzie zaczynaliśmy grać dużo później, bo w roku 2013, ludzie bardziej domagają się utworu „Zapraszamy na łąki” zapamiętanego z finału Must  Be The Music.

– Przypomnijmy w tym momencie, że jest to także tytułowy utwór z waszej pierwszej płyty długogrającej, brzmiącej już o wiele bardziej dojrzale od dwóch EP-ek, jakie nagraliście dotychczas. Słychać na tej płycie i wasze zasłuchanie takimi zespołami jak australijski Tame Impala i to oldskulowe brzmienie z pietyzmem dobranych, nowo zakupionych instrumentów, słychać też przeróżne smaczki techniczne, jak choćby efekt pogłosu. Jim użył w naszej pamiętnej rozmowie następujących słów: „dzięki występowi w telewizji zaczęliśmy się też bawić trochę formą naszych utworów. Bo jeżeli mówimy o tym etapie przedtelewizyjnym, to zazwyczaj te utwory były długie, a ich forma naprawdę bujna, rozkwitała..”

Fryderyk:  Tak, graliśmy już bardziej piosenkowo, bardziej skupialiśmy się chyba na brzmieniu, a mniej na kwestiach skomplikowanych kompozycji, bo wcześniej – jak doskonale pamiętasz – były to rozbudowane, wieloczęściowe utwory. Ponadto pojawiły się – o czym też wspomniałeś – vintage’owe  sprzęty, które kopiliśmy po to, aby bardziej adekwatnie do naszej muzyki to wszystko brzmiało, pojawiło się prawie oryginalne brzmienie Hammondów i te wszystkie dziwaczne, psychodeliczne efekty, które były wprawdzie w muzyce rockowej wykorzystywane od dawien dawna, jak choćby te  wszystkie gitarowe eksperymenty Hendrixa, ale rzeczywiście Tame Impala był tym projektem, który nas bardzo zainspirował tak bardziej współcześnie. Zobaczyliśmy, że można współcześnie robić ciekawą i przemawiającą do naszych gustów muzykę. Wcześniej trudno nam było znaleźć jakiś zespół z naszych czasów, który byłby w stanie na nas znacząco wpłynąć i z którego muzyką moglibyśmy się w jakiś sposób identyfikować i dlatego poznawanie muzyki Tame Impala było dla nas momentem mocno inspirującym.

– Utwór tytułowy z płyty Zapraszamy na łąki posiada bardzo ciekawą konstrukcję. Podobnie jak legendarna „Layla” z  repertuaru zespołu Erica Claptona Derek And The Dominos, „Zapraszamy na łąki” także składa się z dwóch muzycznie odrębnych części – pierwszej dynamicznej i drugiej spokojnej, u was bardzo czytelnie nawiązującej do muzyki Skaldów. Czy to prawda, że część waszych fanów domaga się obecnie zrealizowania z tego materiału dwóch oddzielnych piosenek?

Fryderyk: Ja bym się teraz wymagał tego sam od siebie, bo jednak pomimo, że te dwie części powstały w tym samym czasie i dlatego je wtedy z sobą połączyłem, to jednak brzmi to trochę jak utwór w utworze i może i jest w tym jakieś świadectwo czasu i chociaż do takiego klasyka jak „Layla” trochę trudno jest się porównywać, to rzeczywiście sam nastrój obu tych utworów sprawia, że one są muzycznie radosne pomimo, że podczas pisania łąk miałem dość trudne doświadczenia. Ja w ogóle jestem człowiekiem nadwrażliwym i przeżywałem wówczas skutki uboczne tego swojego temperamentu, przełamując go niejako pisaniem radosnego utworu o łąkach.

– Byli też i tacy, którzy dopatrywali się w tym utworze twoich hippisowskich koneksji, bo przecież łąki to kolorowe kwiaty, a dodatkowo podkreślały to jeszcze te wasze stroje, które niezwykle czytelnie kojarzyły się wszystkim z epoką dzieci kwiatów i które doskonale zapadły także w pamięć telewidzom.

Maciek: Czasy hippisowskie to jest coś, z czego muzycznie też bardzo mocno czerpaliśmy, a ja chyba szczególnie, bo kiedy poznałem Fryderyka, to miałem  długie, kręcone włosy sięgające do łopatek (śmiech) i chyba wówczas uważałem się właśnie za hippisa i do dziś uważam, że są to piękne, utopijne czasy, w których istniała fantastyczna muzyka, ludzie się kochali, szanowali i chcieli tylko pokoju, miłości i muzyki. No szkoda, że to wszystko było tak bardzo utopijne i w tym znaczeniu nasze łąki to była taka nasza współczesna odpowiedź na tamte czasy, w której pokazaliśmy, jak my tamte idee odbieramy dzisiaj, a teledysk, w którym biegamy sobie w tych dzwonach po łące tylko tę naszą odpowiedź podkreśla, bo przecież – i to też należy przypomnieć – czasy hippisowskie to także ogromna jedność z naturą, którą w tym klipie bezsprzecznie pokazujemy. A  co do naszych inspiracji podczas tworzenia tej płyty, to wskazałbym tu na nasz największy hippisowski głos kobiecy, czyli na Anię Rusowicz, która właśnie wówczas wydała bardzo bigbitową płytę, co można by wskazać jako jedną z bezpośrednich inspiracji do nagrania bigbitowej płyty także przez nas, która miała być taką naszą odpowiedzią, na jej wydawnictwo. Niestety, były to  pojedyncze projekty – jak później się okazało – chociaż muszę przyznać, że utopijnie wtedy wierzyliśmy, że to wszystko powróci i że będzie więcej takiej muzyki na polskiej scenie vintage. Przypomnę też, że Ania Rusowicz zaśpiewała wówczas także gościnnie na naszej płycie w utworze „Wicher wieje”.

–  Jest taki utwór, który nie tylko jest z wami od początku, który nie tylko jest waszą wizytówką, ale przede wszystkim jest to utwór, który został nagrany na nośniku CD w roku 2010, czyli jeszcze zanim wydaliście swoją pierwszą EP-kę i do tego wydany na jakim nośniku!

Fryderyk: Tak i to jeszcze na dodatek była któraś z wersji tego utworu, bo – przypomnijmy – ma on chyba około 10 wersji, a była to płyta Minimax pl 6 firmowana przez redaktora Piotra Kaczkowskiego,  na której znaleźliśmy się i była to w ogóle nasza pierwsza publikacja pod szyldem Katedra i to naszym słuchaczom zawdzięczamy to, że ten utwór tam się znalazł. Na początku nie był on w ogóle brany pod uwagę w związku z tym, ze wykonywałem go jeszcze z moim poprzednim zespołem, ale potem jednak stwierdziliśmy, że jest on dla wielu ludzi tak bardzo istotny, że po prostu trzeba go wykonać i ten fakt umożliwił nam wtedy naszą pierwszą publikację płytową.

– Człowiek za dużo myślący to – przyznacie sami – zupełnie inna płyta od wszystkich wydawnictw, jakie dotychczas nagraliście. Co chcieliście tym krążkiem przekazać waszym słuchaczom?

Fryderyk: Jest to historia, której różne aspekty każdy z nas osobiście przeżył i wydaje mi się, że jest to także historia wielu z tych ludzi, którzy od początku nam towarzyszyli i wciąż cały czas są z nami. Dlatego właśnie tak bardzo chcieliśmy, aby ta historia została zapisana, nagrana i graficznie opakowana właśnie w takiej formie. Chcieliśmy tym samym niejako podarować każdemu z naszych wiernych słuchaczy coś od siebie.

– Nie tak dawno Józef Skrzek powiedział w jednym z wywiadów, że muzyka progresywna w Polsce wymiera. Wy jesteście żywym dowodem na to, że muzyka progresywna nie tylko nie wymiera, ale że dzięki wam odrodziła się w czystej formie.

Fryderyk: Nie wiem właściwie, czy my gramy rocka progresywnego, bo rock progresywny zawsze wybiegał gdzieś do przodu, a my poza tym, że eksperymentujemy z różnymi dziwacznymi formami utworów, to często jednak odwołujemy się też do przeszłości, a więc jest to takie coś jakby „pomiędzy”. Jest to styl, na który składa się wiele różnych inspiracji i który na dobrą sprawę najlepiej nazwać po prostu stylem… Katedry, bo to, co najbardziej nas odróżnia od innych zespołów, to właśnie ten rodzaj podejścia do grania – z jednej strony melodyjny i poetycki, a z drugiej mocno eksperymentalny.

– Płyta koncepcyjna, to chyba duże wyzwanie?

Fryderyk: Zdecydowanie tak i dlatego od momentu rozpoczęcia nagrań do momentu jej wydania minęło aż dwa i pół roku.

– Ponad trzy lata temu odbył się także spektakl teatralny zatytułowany „Człowiek za dużo myślący”.

Fryderyk:  Tak, bo trzeba przypomnieć, że ta płyta to utwór po utworze – no może poza drobnymi szczegółami – dokładnie tamten spektakl. I ten album i tamten spektakl to są dopiero teraz zrealizowane nasze marzenia z czasów licealnych i myślę, że bardzo dobrze, że udało się nam je spełnić dopiero dziś, bo w liceum mieliśmy o wiele mniejsze doświadczenie i kompletnie nie wiedzielibyśmy, jak pewne rzeczy ogarnąć. Poza tym mamy do tych utworów ogromny sentyment, bo nawet jeśli dziś z niektórymi tekstami w stu procentach już się nie utożsamiamy, to w związku z tym, że jest to dla nas pewna historia, z którą mamy dobre wspomnienia, podeszliśmy do nich z ogromnym dystansem i postanowiliśmy nawet w najmniejszym stopniu tych tekstów nie zmieniać.

Maciek:  Zauważ też, że nie ma chyba takich sytuacji w Polsce zbyt dużo, że jakiś zespół robi koncept album, następnie gra go na żywo w trzech dużych miastach z wykorzystaniem wizualizacji, a na koniec wprost z warszawskiego klubu Chmury Radio WNET transmituje na żywo jego koncert finałowy.

– Zanim jednak zagraliście w Warszawie, wystąpiliście – mówiąc językiem sportowym – na swoim terenie. Jakie wrażenia towarzyszyły wam po koncercie promującym waszą płytę w rodzinnym Wrocławiu?

Fryderyk: Przede wszystkim chcielibyśmy wyrazić ogromną wdzięczność tym wszystkim ludziom, którzy przyszli do klubu Czasoprzestrzeń. Wielu z tych, którzy obejrzeli i wysłuchali nasz wrocławski koncert, przez cały czas istnienia zespołu jak i tworzenia tej płyty bardzo nas wspierało, dopytywało się i tym samym dawało nam czytelne sygnały, że bardzo na to wydawnictwo czeka. Było to bardzo piękne wydarzenie i nie wiem, kiedy znów uda nam się zebrać ich wszystkich w jednym miejscu. Najbardziej mi żal, że trudno było z każdym z nich na spokojnie porozmawiać po koncercie, ale sam fakt, że oni wszyscy tam byli, bardzo mnie poruszył i podbudował

– Ośmieliłem się porównać waszą najnowszą płytę do takich pomników narodowej kultury jak Enigmatic Czesława Niemena i Korowód Marka Grechuty, ponieważ uważam, że garściami czerpiecie z tamtych dźwięków i treści. Z drugiej jednak strony poprzez tę pięknie zrealizowaną wizualizację nawiązujecie też do pamiętnych koncertów progresywnych takich zespołów jak Pink Floyd czy Genesis, które przecież także często wykorzystywały efekty wizualne.

Fryderyk: Współpracujemy ze znakomitymi ludźmi zajmującymi się grafiką jak Sebastian Siepietowski odpowiedzialny za wizualizację, a także Marysia Łuc i Dawid Okoński..

– Maćku w dużym stopniu tekstowo to jest twoja płyta.

Maciek:  Tak, jest to dla mnie niesamowicie osobisty materiał. To jest płyta o nas, o czymś, co mieliśmy schowane w sobie najgłębiej i za jej pomocą wszystko to z siebie wyrzuciliśmy. To nie było tak, że chcieliśmy napisać piosenki o czymś. Ta płyta powstawała 10 lat! Ten album to szczere złoto, które mamy w sercu. Kiedy napisałem „Dziewczynę z obrazka” , nawet jeszcze nie grałem w Katedrze, bo  Katedra wtedy jeszcze nie istniała, ale już marzyłem o tym, żeby mieć kiedyś zespół, a kilka tygodni temu ten utwór poleciał przecież u Piotra Kaczkowskiego w Minimaxie! Warto mieć pasje i warto za nią iść. Marzenia się spełniają!

– Macie już materiał na trzecią płytę?

Fryderyk:  Jeśli chodzi o same piosenki, to uzbierałyby się ze dwie, a może nawet trzy płyty, ale aby zrobić to porządnie, to jedna płyta w jakimś stopniu jest już skomponowana i chyba jeszcze ze trzy, cztery kompozycje trzeba będzie na nią dorzucić. Mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach będziemy nad tym materiałem pracować, a kiedy uda nam się wszystko sfinalizować? Zobaczymy…

– Czym będzie się ten album różnił od „Człowieka za dużo myślącego” ?

Fryderyk: Właściwie to każda nasza płyta jest inna, a jeszcze dodatkowo my bardzo lubimy ubierać je w koncepty. Pierwsza miała koncept bigbitowy w połączeniu z brzmieniami psychodelicznymi, druga to rock progresywny połączony z poezją śpiewaną i elementami wręcz doom metalowymi (śmiech). Trzecia płyta będzie umiarkowanie elektroniczna i może nawet trochę indie – popularne określenie, które właściwie niewiele mówi – tak więc chyba jednak dopiero, kiedy ten materiał  zamkniemy, będzie można więcej o nim powiedzieć.

– Maćku, co chciałbyś na koniec powiedzieć waszym słuchaczom?

Maciek: Żeby kochali życie.

Sławek Orwat

„Let’s Pretend to dziesięć energicznych i radosnych piosenek, bo radość to najlepszy rodzaj buntu.” – mówi Francis Tuan.

Gdy po raz pierwszy usłyszałem debiutancką EP Francisa Tuan, to powiedziałem sobie [prawie jak Faust]: „Chwilo jesteś piękna! Chwilo trwaj!”. Cztery wyśmienite interpretacje poetyckich herosów i świat

muzycznej wyobraźni, gdzie dużo miejsca na refleksję i oddech. Wiersz mistycznego poety Williama Blake’a „The Divine Image” (trzeci na EP „Poems”) to małe, piosenkowe arcydzieło. I czas czekania na duży, debiutancki album Francisa Tuan dłużył mi się. Wreszcie 20 lutego 2020 roku „Let’s Pretend” został światu ukazany.

Tomasz Wybranowski

 

Tutaj rozmowa z Fryderykiem Nguyen, którego alter ego jest Francis Tuan:

Najpierw ukazał się pierwszy singel „First Mover”, który zapowiadał album „Let’s Pretend”. Niezwykła mała, singlowa płytka. bo w przełamaniu tanacznych brzmień i rytmów z wplecioną filozoficzną refleksją o jedności bytu i ruchu:

/…/ Spojrzyj w niebo: wszystkie gwiazdy, planety, galaktyki i samoloty są tej samej wielkości.
Wszystko jest tańcem, nasza Ziemia wiruje wokół Drogi Mlecznej jak serpentyna DNA /…/

Muzycznie na mapie stylowo – gatunkowej róża wiatrów wyrzuciła nas gdzieś pomiędzy The Bee Gees, biegnącym Tame Impala, a melodycznością Debbie Harry  i jej Blondie. Do tego spora szczypta tajemniczej aury azjatyckich instrumentów. Bo przecież Fryderyk – Francis (prawie jak Gustaw – Konrad) kryje w sobie moc i niezwykłość wietnamskiej spuścizny historii i muzyki. Ale w „First Mover” jest i pogłos Blake’a i Swedeborga wywodzący się z pism św. Tomasz z Akwinu:

Jeśli w świecie istnieje ruch, musiał istnieć Pierwszy Poruszyciel.

Francis Tuan w pełnej koncertowej krasie. Fot. archwum własne zespołu.

Wszystkie nagrania z krążka są warte posłuchania wielokrotnie. Jego uniwersalność zniewala, bo to dźwięki (i metafory) na niepogodę złych chwil i duchowych rozterek, jak i na słońce, radość i konsumpcję miłości w każdej możliwej formie. Od zachwytu nad pięknem świata i Boskiego stworzenia, po dotyk, oddech i słowo osoby ukochanej.

Od pierwszego dźwięku niewoli fankujący rytm, który okryty peleryną folkujących wietnamskich instrumentów przynosi popowe melodyczne smakowitości.

Cały album jest słonecznie perfekcyjny. To jedna z tych płyt, którą chce się odtwarzać w nieskończoność. I nie nudzi się, bo trwa tyle … ile trzeba. Od pierwszego przesłuchania mnie urzekły trzy nagrania: „Come to the Water”, „Speaking in Tongues” i singlowy „Borders”.

Warto dodać, że majową porą Francis Tuan będzie reprezentował nasz kraj podczas Canadian Music Week, jednego z najważniejszych festiwali muzycznych w Kanadzie.

Tę niezwykłą grupę tworzą, obok wielkiego mistrza nastroju Francisa Tuan – Fryderyka Nguyen, Ajda Wyglądacz, Gabriela Cybuch i Paweł Drygas.

Pamiętajcie, że Francis Tuan to muzyka warta słuchania, bo tylko taką serwujemy na antenie Radia WNET. Podczas rozmowy z Fryderykiem – Francisem nie obyło się bez wspomnienia osoby Sławomira Orwata, szefa i pomysłodawcy Listy Przebojów Radia WNET PoliszCzart. 

 

Studio Dublin – 7 grudnia 2018 – część II – Wydarzenia tygodnia w Wielkiej Brytanii i Irlandii – A. Sławiński i B. Feręc

W programie zapis dźwiękowy manifestacji w Dublinie przeciwko wzrastającej w Irlandii bezdomności i rozmowy z inicjatorkami londyńskiej konferencji edukacyjnej „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego.

W kolejnym programie Studio Dublin (Radio WNET – Warszawa 87.8 FM i Kraków 95.2 FM) wieści z Wysp.

 

Książe Jan Żyliński podczas konferencji „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego. Najnowsza Specyfikacja GCSE oraz A-Level”. Fot. Alex Sławiński.

 

W gronie gości książe Jan Żyliński, który opowiadał Aleksandrowi Sławińskiemu o idei budowy w centrum Londynu pomnika, który upamiętniłby zwycięstwo polskich lotników w bitwie o Anglię:

„W centrum Londynu, nie dalej niż sto metrów od pałacu królowej Elżbiety II, chcę postawić pomnik poświęcony polskim pilotom walczącym podczas Bitwy o Anglię”.

Książe Jan Żyliński chce także wyrwać Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii z – jak sie wyraził „getta i cichych nor”.

 

 

Tutaj zapis rozmowy Aleksandra Sławińskiego z księciem Janem Żylińskim:

 

W programie „Studio Dublin” także zapis dźwiękowy manifestacji w Dublinie przeciwko wzrastającej w Irlandii bezdomności, oraz rozmowy z inicjatorkami londyńskiej konferencji edukacyjnej „Nowa i Mała Matura z Języka Polskiego. Najnowsza Specyfikacja GCSE oraz A-Level”.

 

Od lewej organizatorki konferencji Marzena Żukowska i Małorzata Bugaj-Martynowska ze stowarzyszenia Edukator, Janina Bytniewska (Zrzeszenie Nauczycielstwa Polskiego) i książe Jan Żyliński.

Podczas konferencji nasz korespondent rozmawiał z Małgorzatą Bugaj-Martynowską i Marzeną Żukowską, oraz Magdaleną Cybulską-Cieślak i Renatą Jarecką.

W audycji także przeglądy prasy i wydarzeń angielskich i irlandzkich z udziałem Aleksandra Sławińskiego i szefa portalu Polska – IE, najpoczytniejszego portalu dla Polaków w Irlandii, Bogdana Feręca.

Aleksander Sławinski. Foto: archiwum A. Sławinskiego.

Tutaj rozmowa o sytuacji w Wielkiej Brytanii, przed Brexitową „godziną O”:

 

Portal Polska-IE donosi o tym, że premier Theresa May zapewniła, iż:

„Chce pozostać ze wszystkimi krajami Unii Europejskiej w dobrych stosunkach, więc powiedziała, że wszyscy obywatele UE, którzy znajdą się w Królestwie przed 29 marca 2019 roku, będą mogli pozostać na wyspie”.

Bogdan Feręc, portal Polska-IE – Radio WNET Irlandia

Tutaj, jak twierdzi szef portalu Polska-IE – Bogdan Feręc, właśnie dochodzimy do kolejnej ważkiej sprawy, bo samego głosowania, a o ile nie przebiegnie ono po myśli Downing Street, a i samej Theresy May, to Izba Gmin będzie miała niewielki problem.

Szefowa gabinetu w Londynie zapowiedziała, że Westminster ma teraz dwa wyjścia. Jednym z nich jest przyjęcie wynegocjowanych warunków opuszczenia Unii Europejskiej lub w drugim przypadku, odrzucenie umowy.

Jeżeli jednak parlament nie zgodzi się na przyjęcie dokumentu w obecnym kształcie, to Theresa May straszy Westminster, że ogłosi odstąpienie od Brexitu.

Rozmowa z szefem portalu Polska – IE, Bogdanem Feręcem, tutaj:

 

Muzycznie m.in. formacja U2, Pearse Halpin i grupa Katedra, oraz zaproszenie na IX Festiwal Pieśni Adwentowych i Bozonarodzeniowych Kraków ’ 2018.

Cały program do odsłuchania tutaj. Zapraszam – Tomasz Wybranowski

https://www.mixcloud.com/tomaszwybranowski/studio-dublin-7122018-w-gronie-go%C5%9Bci-ksi%C4%85%C5%BCe-jan-%C5%BCyli%C5%84ski-uczci%C4%87-pami%C4%99%C4%87-polskich-lotnik%C3%B3w/

Partnerem programu „Studio Dublin” i Radia WNET jest portal Polska-IE

 

Pierwszy koncert „na żywo” w eterach Radia WNET – Katedra i ich nowa płyta „Człowiek za dużo myślący”

9 grudnia to niezwykła data dla wrocławskiego zespołu Katedra oraz Radia WNET. Od momentu nadawania na częstotliwościach 87,8 w Warszawie i 95,2 w Krakowie, tego właśnie dnia o godz. 20:00 w warszawskim klubie Chmury przy ul. 11 listopada 22, odbędzie się pierwszy transmitowany na żywo na falach Radia WNET koncert.   „Człowiek za dużo myślący” to tytuł drugiego albumu młodych wrocławskich muzyków i zarazem koncepcyjna historia niepoprawnego romantyka zanurzonego w coraz bardziej […]

9 grudnia to niezwykła data dla wrocławskiego zespołu Katedra oraz Radia WNET. Od momentu nadawania na częstotliwościach 87,8 w Warszawie i 95,2 w Krakowie, tego właśnie dnia o godz. 20:00 w warszawskim klubie Chmury przy ul. 11 listopada 22, odbędzie się pierwszy transmitowany na żywo na falach Radia WNET koncert.

 

„Człowiek za dużo myślący” to tytuł drugiego albumu młodych wrocławskich muzyków i zarazem koncepcyjna historia niepoprawnego romantyka zanurzonego w coraz bardziej zdehumanizowany świat XXI wieku oprawiona w zniewalającą psychodeliczną, progresywną aranżację.

„Katedra to zespół istniejący poza czasem – zawieszony gdzieś pomiędzy utopijną wizją kolorowych lat 60. i 70. a współczesną manią przetwarzania i remiksowania przeszłości. Od prawie dziesięciu lat wskrzesza ideę naturalnego, analogowego grania. Może wydawać się widmem sprzed kilku dekad, które postanowiło nawiedzić epokę Internetu i zmącić jej spokój – mimo swojej niestosowności, sterczy jako wyrzut niczym stare katedry na tle wielkomiejskiego krajobrazu.” – mówią o sobie muzycy.

 

W czasie swojego dziwacznego żywota zespół pojawił się niespodziewanie w medialnej przestrzeni za sprawą występu w 5. edycji programu „Must Be The Music”, awansując aż do finału.

W 2015 roku wydał debiutancką płytę Zapraszamy na łąki i z tej okazji zdobył drugie miejsce w plebiscycie „Teraz Rock” w kategorii debiutantów.

Raz wystąpił też obok najprawdziwszej katedry, grając koncert na dużej scenie Slot Art Festival 2016 w Lubiążu. 2018 jest rokiem powrotu – Katedra wydaje koncept album zatytułowany Człowiek za dużo myślący. Podobnie jak średniowieczne świątynie, muzyka na nim zawarta powstawała bardzo długo.

 

„Jest ona efektem dojrzewania refleksji, które towarzyszyły członkom grupy od momentu założenia zespołu. Kompozycje opowiadają historię pewnego człowieka – idealisty poszukującego prawdziwej wartości mogącej wypełnić jego życie. Wiecznie nienasyconego, wyglądającego raju, który jest wciąż „tuż za rogiem”. To także opowieść o wszystkich ludziach za dużo myślących”. – tyle młodzi muzycy o sobie.

 

Narodziny Katedry

 

Zespół powstał we Wrocławiu w 2009 roku z inicjatywy gitarzysty Fryderyka Nguyena, basisty Macieja „Jima” Stępnia, klawiszowca Michała Zasłony i perkusisty Pawła Drygasa, który jednak odszedł ze składu po zagraniu pierwszego koncertu.

Katedra. Fot. archiwum zespołu.

W zespole kilkukrotnie zmieniał się perkusista, w formacji grali przez jakiś czas Łukasz Rataj i Karolina Synowiec.

Na początku października 2011 roku ukazał się debiutancki mini-album zespołu pt. „Katedra”. Niedługo po tym, w pierwszej połowie 2012 roku, do składu powrócił Paweł Drygas.

W 2013 roku do zespołu dołączył żeński chórek: Katarzyna Radoń i Teresa Grabiec.

 

Pod koniec lipca premierę miał drugi mini-album muzyków zatytułowany „Nieukryte”. W październiku 2015 roku ukazał się wspomniany debiutancki album studyjny zespołu zatytułowany „Zapraszamy na Łąki”. Niedawno w miejsce poprzednich chórzystek Katedry pojawiły się Asia ZieleńAgnieszka Rusiecka.

I na koniec ciekawostka. Zespół Katedra to koledzy z 12 LO we Wrocławiu. Podczas klasowej wycieczki do Warszawy, spacerując alejami cmentarza powązkowskiego w pewnej chwili basista Maciek Stępień wypowiedział do swoich kolegów następujące słowa: „bądźmy Katedrą”. Od tego momentu zaistniała grupa, która 9-go grudnia powróci do miasta, w którym tak naprawdę uformowała się.

Ponadto w dniach od 3 do 8 grudnia w ramach promocji koncertu słuchacze Radia WNET będą mogli wysłuchać codziennej audycji „Płyta tygodnia”, w której objawi się im po raz pierwszy „Człowiek za dużo myślący”. Serdecznie zapraszamy.

 

Sławomir Orwat

Współpraca: /wyt/

Fot. archiwum zespołu Katedra

 

Muzyczna Polska Tygodniówka WNET – 21 lipca 2018 – Spotkanie z Fryderykiem Nguyen, liderem formacji Katedra

Fryderyk Nguyem, lider formacji Katedra mimo, nie ma jeszcze trzydziestu lat, a jest już jednym z ważniejszych wykonawców na polskiej scenie muzycznej. Ma w sobie charyzmę i talent, i nieuchwytne COŚ!

Po wizycie w Warszawie i odwiedzeniu miejsca spoczynku Wielkiego Czesława Niemena, Fryderyk Nguyen i jego najbliżsi przyjaciele podjęli decyzję o powołaniu do życia grupy Katedra.  Dźwiękowo to istna muzyczna mozaika stylów i konwencji, ale spójna. Króluje big bit i jego echa, ale nie brak odniesień do psychodelicznej muzyki, czystego rocka i elementów progresywnych.

 

Fryderyk Nguyen. Foto: archiwum grupy Katedra.

Jedno jest pewne, Katedra to jeden z ważniejszych zespołów w Polsce i na świecie. I nie boje się o tym mówić i pisać.

A udowodnili to sześć lat po swoim powstaniu, kiedy w 2015 roku ukazała się ich duża debiutancka płyta „Zapraszamy na łąki”, która Słuchaczy zabrała w podróż niezwykłą, bo do przeszłości (do krainy subkultur hipisowskiej i nieco bitników), ale i przyszłości, tworząc ze znanych schematów wartości nowe.

Nostalgia za big bitem była tylko drogą do potraktowania „po nowemu” żelaznych kanonów z lat 60. i 70.

Bo przecież na płycie jest hard rockowy, z mocnym riffem „Czarny szlak”, czy progresywny, nieco zahaczający o Doorsowski klimat, mój najukochańszy z krążka „Strach i pragnienie”.

Oczywiście „hymn” Katedralny „Kim jesteś?” i pełen zadumy, spokoju i refleksji, gdzieś z półki „piosenka autorska z tekstem” / „poezja śpiewana”„Wolny elektron”.

 

Solo, czyli Francis Tuan

 

Do swojego projektu solowego Francis Tuan, Fryderyk Nguyen zaprosił basistkę Ajdę Wyglądacz i Katedralnego perkusistę Pawła Drygasa. Tutaj zywe barwy instrumentów łączą się z elektroniką. Niektórzy mówią i piszą, że Francis Tuan to … łagodniejsza odmiana Katedry.

Francis Tuan

Dla mnie jest tam więcej mroku, bo metafory, który wyśpiewuje w tym projekcie stworzyli m.in. William Blake czy E. E. Cummings. Niezwykłe.

 

O swoich polsko – wietnamskich korzeniach, fascynacjach impresonizmem, przyjaźni ze Sławomirem Orwatem i magi telewizji i pewnego programu dla młodych talentów, opowiadać będzie Fryderyk Nguyem podczas rozmowy ze mną, w programie „Muzyczna Polska Tygodniówka WNET”. Zapraszam Tomasz Wybranowski.

Tutaj zapis całej rozmowy z Fryderykiem Nguyen:

PoliszCzart propozycje i debiut nowej audycji w Radiu WNET: K. Janiszewski – Piotr Skrzypczyk i Tomasz Wybranowski

Mimo czasu kanikuły, co dwa tygodnie w „Propozycjach do Listy Polisz Czart”, nowości muzyczne oraz przypomnienie ważnych albumów sprzed lat. Tak stanie się z krążkiem Róż Europy „Zmartwychwstanie”.

W gronie nowości najnowsze nagranie formacji !Raas Band, z albumu „Oszukana Generacja”„Sierpniowa Wisła”, oraz nowym nagraniem Maćka Kudłacika i formacji Czerwie – „Kamilą”.

 

W piątkowych propozycjach do Listy Polisz Czart także powroty na albumy ANN „Fragmenty” i Scream Maker „Back Against The World”.

Powracam także sentymentalnie do ostatniej, jak dotąd studyjnej płyty Piotra Klatta i Róż Europy „Zmartwychwstanie”. Podobnie czynię a trzeszczącym krążkiem „Septem” toruńskiej Half Light, choć gramy już ich najnowszy singel „To, co ważne”.

 

Uwaga! Radiowy debiut!!!

 

Co prawda prapremiera tego programu miała już miejsce na antenie Radia WNET, to dzisiaj oficjalna premiera! W rolach głównych, tym razem jako prowadzący program, Krzysztof Janiszewski i Piotr Skrzypczyk, czyli 2/3 grupy Half Light.

Ich audycję umieszczam, gdzieś pomiędzy „Romantykami Muzyki Rockowej” a eterowymi opowieściami Piotra Kosińskiego. Gorąco polecam!

Niech dobra muzyka będzie w Wami!

Tomasz Wybranowski

Audycja „Lista PoliszCzart – Propozycje”, z programem autorskim Krzysztofa Janiszewskiego i Piotra Skrzypczyka, do wysłuchania tutaj: