Zbigniew Siemaszko został na politycznej emigracji, gdy emigracji już nie było/ Andrzej Świdlicki, „Kurier WNET” 84/2021

W myśleniu o polityce nie kierował się emocjonalnym chciejstwem. Nie miał złudzeń nie tylko wobec nowej władzy, ale także wobec polskiego społeczeństwa, które uważał za zsowietyzowane.

Andrzej Świdlicki

Zbigniew „Nie przyjmuję” Siemaszko

Zbigniewa Siemaszkę (28 X 1923 – 2 II 2021) – emigracyjnego historyka, pisarza i publicystę znałem wiele lat, chodziłem na spotkania z nim i bywałem u niego w domu, ale najbardziej utkwił mi w pamięci jego gest w ambasadzie RP w Londynie podczas imprezy upamiętniającej Polskie Siły Zbrojne.

Sala, z powodu znaków na suficie zwana chińską, była pełna. Jak było w zwyczaju na takich uroczystościach, nie mogło obyć się bez odznaczeń. Listę odznaczonych odczytywano w porządku alfabetycznym; wywołani podchodzili do podium, gdzie mistrz ceremonii w randze wysoko postawionego dyplomaty recytował wyćwiczoną formułkę, odbierali odznaczenie i wracali na miejsce. W miarę upływu czasu oklaski stawały się coraz bardziej zmęczone, ale na sali utrzymywał się radosny gwarek, któremu sprzyjała konieczność przeciskania się między krzesłami, zwłaszcza tymi specjalnie na tę okazję dostawionymi.

Utapirowane damy na tę okoliczność nie pożałowały sobie perfum, co powodowało, że oko rozglądające się za źródłem dopływu świeżego powietrza dostrzegało, że wywietrzniki umieszczone nad drzwiami psuły harmonię chińskiego sufitu. Łysiny ich mężów jaśniały dostojeństwem, więc na sali, mimo dnia chylącego się ku zmierzchowi, panowała jasność. Goście zasiadający w pierwszych rzędach niezbyt umiejętnie skrywali poczucie wyższości nad nieszczęśnikami, którzy z braku miejsca podpierali ściany, choć zazdrościli im pierwszeństwa w drodze do baru, gdzie tradycyjnie takie imprezy miały swój finał.

Gdy wywołano Zbigniewa Siemaszkę wstał z ostatniego rzędu, poszedł do podium, odwrócił się twarzą do widowni i powiedział „Nie przyjmuję”.

Sala zamarła, ale nie na długo, bo mistrz ceremonii, obeznany z niedyplomatycznymi nietaktami, nie dał po sobie niczego poznać i tym samym monotonnym tonem wznowił wyczytywanie nazwisk na popularną w języku polskim literę „s”. Siemaszko, wówczas w zaawansowanym wieku osiemdziesięciu kilku lat, wrócił na miejsce wyniesionym z wojska sprężystym krokiem, odprowadzany zdziwionym wzrokiem pań w wieku balzakowskim.

Siemaszko pozostał na politycznej emigracji, gdy emigracji już nie było. Uważał, że po 1989 roku w Polsce nie było politycznego przełomu, narodowego ani kulturalnego odrodzenia, ponieważ Polacy uznali PRL za państwo polskie. Nie było to dla niego zaskoczeniem, bo w myśleniu o polityce nie kierował się emocjonalnym chciejstwem. Nie miał złudzeń nie tylko wobec nowej władzy, ale także wobec polskiego społeczeństwa, które uważał za zsowietyzowane.

Długo przed okrągłostołowym rokiem 1989 krytykował nostalgiczny ogląd polskiej rzeczywistości przez emigrację. W Londynie zakładano, że system komunistyczny upadnie, ponieważ naród chce niepodległości i odzyska ją dzięki współdziałaniu Zachodu, emigracji i opozycji politycznej w kraju. Życie polityczne w Polsce po wyzwoleniu od komunizmu uformuje się wokół przedwojennych stronnictw: ludowców, narodowców, socjalistów i chadeków, Zachód Polsce pomoże, by wynagrodzić nierówny rachunek za Jałtę, doceniając jej wkład w demontaż systemu; itd.

Siemaszko, podobnie jak Juliusz Mieroszewski z „Kultury”, sądził, że nowa Polska będzie wynikiem ewolucji PRL-u, a nie powrotem do państwowej tradycji II RP, choćby z tego powodu, że Polacy urodzeni w PRL byli zupełnie inni niż ich ojcowie i dziadowie.

Wskazywał, że system komunistyczny przeobraził samo pojęcie polskości, które w czasach jego młodości na Wileńszczyźnie było pojęciem chłonnym i otwartym, alternatywnym wobec rosyjsko-bizantyjskiego pojmowania człowieka jako bytu podporządkowanego państwu, a przez to ciekawym dla innych wyznań i narodowości. Po wojnie Polacy zostali zsowietyzowani w myśl stalinowskiej formuły Polski „narodowej w formie, socjalistycznej w treści”, zamknęli się w sobie i nabrali kompleksów; nie wytworzyli nowej państwotwórczej i kulturalnej elity, zdolnej zająć miejsce tej, którą stracili wskutek wojny, represji i emigracji:

„Przez dziesięciolecia komunizmu Polacy utracili szacunek dla samych siebie i dla własnej historii, i wcale go nie odzyskali. Utracili poczucie własnej wartości, dumę narodową, popadli w kompleksy niższości i dlatego tak naśladują, żeby nie powiedzieć »małpują« wszystko, co napływa z tak zwanego Zachodu. Szczególną rolę w kształtowaniu tego stanu rzeczy nadal odgrywają zmarksizowane wydziały humanistyczne uniwersytetów, które kształcą ludzi ograniczonych, pozbawionych zdolności myślenia przyczynowo-skutkowego, pozbawionych logiki” („Nowy Czas”, XI/XII 2018).

W życiu społecznym w Polsce widział fatalne skutki „połączenia galicyjskiej tytułomanii z sowieckimi zwyczajami”. Wyrazem błędnej hierarchii wartości było to, że tytuły naukowe ceniono tam wyżej niż wiedzę wynikającą z doświadczenia, zaś wiedzę, nawet jeśli tylko teoretyczną, ceniono wyżej niż charakter.

Porównywał to z praktyką brytyjską, gdzie na czele hierarchii wartości był charakter, nieco niżej umiejętność i wiedza, a dopiero na końcu naukowy tytuł. Możliwego wyjścia upatrywał we wprowadzeniu brytyjskiego systemu głosowania imiennego na poszczególnych kandydatów w wyborach, z których każdy musiał wygrać w swoim okręgu wyborczym, co eliminowało małe partie. Wątpił zarazem, by było to możliwe, gdyż „zbyt wielu czynnikom zależy na tym, żeby był bałagan, co ułatwia traktowanie państwa jako drogi dla własnej kariery i zysków” („Tydzień Polski”, 5 III 2005).

Pod pojęciem elity Siemaszko rozumiał ludzi z charakterem, zdolnych zmotywować innych, aby korzystać z ich wiedzy i umiejętności dla pożytku ogółu.

Zastanawiał się, czy trudowi przygotowania elity podoła Episkopat, ale nie widział w nim takiej skłonności. Jakością polskich elit w III RP był rozczarowany podobnie jak Giedroyć, który pod koniec życia, mimo ciągłych zapewnień, że cała nowa władza łącznie z postkomunistami wychowała się na „Kulturze”, mówił, że przeżył własny pogrzeb. Z Giedroyciem łączy Siemaszkę wieloletnia współpraca, pokrewieństwo myślenia, a także niechęć do orderów i odznaczeń licznie przyznawanych emigrantom politycznym przez nową władzę.

Ani jeden, ani drugi nie chciał stwarzać wrażenia, że pozwalając się uhonorować, dawał się nowej władzy „dokooptować”, afirmując kulawą rzeczywistość nieprzystającą do wyobrażeń.

Do przyszłości Siemaszko nastawiony był pesymistycznie: „Można przypuszczać, że z powodu braku koncepcji innej niż kontynuacja PRL i z powodu braku ludzi, którzy mogliby ją stworzyć i wprowadzić w życie, w najbliższym czasie będzie, niestety, jedynie kontynuacja obecnego stanu” (jw.).

Gdy ostatnio odwiedziłem go w zachodnim Londynie, mówił mi:

„Wydziały humanistyczne polskich uniwersytetów uczą i każą myśleć o czymś w określony sposób i żaden inny. Ich absolwenci mają ułożone sposoby tłumaczenia zjawisk, nie zastanawiają się nad nimi głębiej, poprzestając na powtarzaniu tego, co ich nauczono. Na to nakładają się różne intelektualne mody: marksizm, liberalizm, feminizm, postmodernizm i inne. Do tego dochodzą względy karierowiczowskie. Młody naukowiec myślący o karierze musi orientować się na establishment, który kształtuje opinię środowiska. Myśleć nie musi”.

Potem nieco się skorygował: „To, że nie musi myśleć, nie oznacza, że nie próbuje, ale czy myśli po polsku, jeśli uważa się za Europejczyka, a poglądy ma takie jak zagraniczna fundacja, która ufundowała mu stypendium lub przyznała grant?”.

Na wydarzenia historyczne Siemaszko patrzył z daleka i z góry, starając się, by jego ogląd był obiektywny, wolny od emigracyjnego sentymentu.

W liście do Aleksandry Rymaszewskiej pisał, że politycy II RP: Mościcki, Rydz-Śmigły i Beck nie mieli zdolności przewidywania i przyjęli błędne założenia. Uważali, że Francja, jak obiecała, ruszy do wojny z Niemcami na wszystkich frontach najpóźniej po upływie 2 tygodni od ich ataku na Polskę. Po drugie nie spodziewali się, że ZSRS wystąpi zbrojnie, mając z Polską pakt o nieagresji. Piłsudski, jego zdaniem, gdyby żył, nie popełniłby takiego samobójstwa; niewykluczone, że poszedłby na ugodę z Niemcami i dążył do zminimalizowania strat. Nie zmieniłoby to wyniku wojny, o którym przesądził potencjał gospodarczy, finansowy i militarny USA, Polska nie uniknęłaby losu PRL, ale wyszłaby z wojny z mniejszymi stratami.

Powstanie warszawskie było dla niego „samobójczym obłędem”, a uroczyste obchody jego 70. rocznicy w 2014 r. nazwał „gloryfikacją samobójstwa”. W innym miejscu stwierdził, że „powstanie złamało psychikę Polaków”.

Mówił, że przesuwając powojenne polskie granice na Odrę i Nysę, Stalin niemal dokładnie zrealizował plan rosyjskiego, carskiego Sztabu Generalnego w przededniu I wojny światowej.

Jakim człowiekiem był Zbigniew Sebastian Siemaszko?

Wiele wyniósł z gimnazjum Ojców Jezuitów w Wilnie, gdzie nauczył się publicznego wypowiadania i wpojono mu poczucie obowiązku. Zdolności nieszablonowego myślenia nabył z wileńskiego „Słowa” Cata-Mackiewicza. Potem ukształtowała go zsyłka do Kazachstanu, armia gen. Andersa, wojenna praca radiotelegrafisty w Batalionie Łączności Sztabu Naczelnego Wodza, emigracja i konieczność urządzenia się w nowym otoczeniu. Będąc z zainteresowań humanistą (mówił o sobie „historyk-amator”), skończył studia inżynierskie, bo z matematyką nie miał trudności. Słusznie sądził, że wykształcenie techniczne daje większe możliwości na rynku pracy. Długie lata pracował jako testator w firmie realizującej zamówienia dla ministerstwa obrony. Raz, gdy zwątpił w parametry, które miał testować, powiedziano mu, że nie jest od ich ustalania i o mało nie zwolniono.

Potrafił wiele godzin barwnie opowiadać o Andersie, którego biografię doprowadził do 1943 r., przeprowadził z nim jedyny wywiad, jakiego generał komukolwiek udzielił, i do końca życia był pod jego wrażeniem, przez co nie należy rozumieć, że napisał jego hagiografię.

Miał wielką wiedzę o zsyłkach Polaków do ZSRS, a jego dorobek liczy kilkanaście tytułów. Pisał niemal do samego końca długiego, spełnionego życia. Większość książek napisał na emeryturze, a w niektórych tematach jego prace były pionierskie.

„I co dalej?” pytał w tytule jednej z książek.

Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Zbigniew »nie przyjmuję« Siemaszko” znajduje się na s. 16 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Świdlickiego pt. „Zbigniew »nie przyjmuję« Siemaszko” na s. 16 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 84/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego