Dr Żółciak: Grozi nam to, że w najbliższym czasie sto milionów Afrykańczyków może chcieć wyemigrować do Europy

Afrykanista dr Jędrzej Żółciak zwraca uwagę na wyzwania, z jakimi mierzą się obecnie i z czym będą musiały się mierzyć kraje afrykańskie w XXI wieku, oraz jaki będzie miało to wpływ na Europę


Przebywający od lat w Afryce dr Jędrzej Żółciak prognozuje, że w najbliższych dekadach nastąpi gigantyczna migracja z Afryki do Europy. Ma to związek ze stale zwiększająca się liczbą mieszkańców tego kontynentu, która jeszcze w tym stuleciu może wzrosnąć do dwóch miliardów. Tak wielki wzrost notowała także Europa u progu rewolucji industrialnej, jednak w Afryce nie ma – poza Egiptem i RPA – żadnego większego przemysłu, więc jedyną opcją dla młodych Afrykańczyków jest emigracja. Żółciak sądzi, że może do Europy w najbliższych latach dotrzeć nawet 100 milionów osób.

Żółciak sugeruje też, że problemami Afryki są bardziej skomplikowane niż tylko brak wody. – Kraje na krańcach Afryki, Egipt i RPA, które mają olbrzymie problemy z niedoborami wody, a są eksporterami żywności – przypomina. – Największą tragedią są braki w zapleczu technicznym.

Dr Żółciak komentuje również sytuację Etiopii i jej potencjał geopolityczny. Przypomina, że oprócz Liberii był to jedyny kraj którego nie udało się skolonizować, że ma ponad trzy tysiące lat znanej historii, jako drugi kraj na świecie przyjął chrześcijaństwo, ale jest niestety gospodarczo strasznie zapóźniony. Na szczęście dzięki międzynarodowej współpracy, także z polskim Ursusem, kraj wychodzi na prostą.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

mf

Nie zamykajmy naszych serc dla Kościoła w Potrzebie/ Koptyjski abp Kyrillos Samaan z Egiptu i jezuita Ziad Hilal z Syrii

O tym, czego Bliski Wschód potrzebuje od Europy, mówili na antenie Radia Wnet arcybiskup Kyrillos Samaan z Egiptu, jezuita Ziad Hilal z Syrii oraz ks. Waldemar Cisło i ks. Mariusz Boguszewski.

– Kościół koptyjski jest jednym z najstarszych, bowiem powstał w pierwszym wieku naszej ery, a sami Koptowie wywodzą się od faraonów, a więc to są prawdziwi Egipcjanie – powiedział arcybiskup Kościoła koptyjskiego w Egipcie Kyrillos Kamal William Samaan. Przypomniał, że koptowie przejęli dziedzictwo faraonów, tworząc w połączeniu z napływowym islamem wielką kulturę Egiptu. Aktualnie trudno powiedzieć, ilu koptów jest w Egipcie, bo statystyki oficjalne nie są publikowane, ale jak sam arcybiskup szacuje, jest ich pomiędzy 10 a 15 procent.

– To nic nowego dla koptów, bo i w czasach rzymskich, i w okresie późniejszym pod panowaniem arabskim Kościół był prześladowany i jesteśmy już do tego przyzwyczajeni – powiedział pytany o ataki na kościoły koptyjskie w Egipcie, do których w ostatnim czasie przyznało się Państwo Islamskie.

Prawie wszystkie ataki były nie do przewidzenia. Aktualnie rządzący Egiptem reżim generała Sisiego, wyrzucając radykalnych islamistów z kraju, powoduje utrzymującą się niepewność, ale wpływa również na poprawę bezpieczeństwa.

– Przedstawił się Egipcjanom i chrześcijanom jako ten, który właściwie reaguje na obecność chrześcijan, tak jak do tej pory żaden z przywódców się nie przedstawił – ocenił arcybiskup aktualnego prezydenta Egiptu Abd al-Fattah as-Sisiego.

Ziad Hilal, jezuita, odpowiedzialny za pomoc uchodźcom Kościoła w Potrzebie w Syrii, a dokładniej w Aleppo, to kolejny gość Witolda Gadowskiego,

– Jest znacznie lepiej niż w czasach, gdy rebelianci byli w mieście – powiedział jezuita. Wyjaśnił, że przez ostatnich kilkanaście miesięcy nie było w mieście nawet elektryczności – teraz bywają okresy, gdy się pojawia. Czasami jest woda, bo wodociągi z każdym dniem zaczynają coraz lepiej działać.

Niestety pół miasta jest zniszczona. Ponad 3 miliony osób opuściło Aleppo i jest na wygnaniu, w tym połowa wszystkich zamieszkujących przed wojną Aleppo chrześcijan. Akcja Pomoc Kościołowi w Potrzebie bardzo wsparła miejscową społeczność, dzięki niej wielu ludzi przeżyło ten najgorszy czas w Aleppo.

[related id=43050]- Byliśmy w Aleppo we wrześniu i zawsze spotykamy się z wdzięcznością, bo jak mówią ci ludzie, bez naszej pomocy z głodu i zimna umarłoby do tej pory wiele osób – powiedział ks. Waldemar Cisło z Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”.

– Rzeczywiście pomoc dociera do tych, którzy jej potrzebują, i jest spełnieniem oczekiwań wobec nas, jakie oni artykułują –  powiedział ks. Mariusz Boguszewski.

Całej rozmowy można wysłuchać w części piątej Poranka WNET

MoRo

Poranek Wnet / Repetowicz: Jak Niemcy chcą zatrzymać uchodźców w Polsce? Znów założą u nas obozy koncentracyjne?

Polska ma zbieżną ze Stanami Zjednoczonymi wizję Bliskiego Wschodu i może odegrać bardzo dużą rolę w rozmowach na temat stabilizacji północnych wybrzeży Libii – powiedział Witold Repetowicz.

– Do Syrii już od ubiegłego roku wracają ludzie wypędzeni przez wojnę, chociażby z obozów w Turcji – powiedział gość Poranka, który dziwił się przekazowi niektórych polskich mediów, jakoby ludzie ci mieli wracać do miejsc, gdzie dochodzi do bombardowań. Zwrócił uwagę na to, że są osoby, które „ubierają się w piórka tych, którym zależy na losie uchodźców”, a wcale im na nich nie zależy, bo podstawą troski powinno być „zabezpieczenie im jak najszybszego powrotu do domu, odbudowy kraju z ruin”.

– Na to powinny iść środki z UE, a nie na przyjmowanie nowych łódek – mówił Repetowicz. Wskazał, że przyjmuje się tysiące emigrantów z takich krajów, jak Senegal, gdzie nie ma dyktatury i nie ma żadnej wojny. Zwrócił uwagę na to, że ani w Iraku, ani w Syrii nie ma pomocy zagranicznej UE, żeby odbudowywać domy, do których uchodźcy mogliby wracać. Ma to jego zdaniem pomóc „w drenażu mózgów” tych krajów i zagwarantować realizację wizji Europy, w której „nie będzie już narodów”. Są siły w Europie, które prą do przyjmowania uchodźców nie na zasadach konwencji genewskiej, ale przyznawanego przez UE „prawa do zamieszkania, czyli otwarcia granic na wszystkich, którzy chcieliby tu zamieszkać”.

– Oczywiście byliby pewni selekcjonerzy, którzy kierowaliby lekarzy i inżynierów do takich krajów, jak Niemcy, a innych, tych niepotrzebnych, kierowaliby do krajów takich jak Polska. W Polsce ci ludzie musieliby znaleźć się w obozach koncentracyjnych otoczonych drutami kolczastymi pod napięciem, ponieważ i oni chcieliby uciec do Niemiec – powiedział ekspert Defence24. Jego zdaniem posłużyłoby to psuciu wizerunku Polski, mimo że ze strony Polski nie byłoby woli, aby tworzyć takie obozy.

– To jest coś, co nam chcą narzucić Niemcy – podkreślił gość Poranka Wnet. – Jeżeli Erytrejczycy, którzy siedzą w obozie pod Calais, chcą stamtąd uciec do Wielkiej Brytanii, to co będzie trzeba zrobić, żeby tego typu uchodźców zatrzymać w Polsce? – pytał.

Obama winny jest rozgardiaszowi na Bliskim Wschodzie

– Kwestie związane z problemami na Bliskim Wschodzie nie są podnoszone podczas spotkania Trójmorza – uważa Repetowicz. Jego zdaniem Polska ma zbieżną „w wielu miejscach” ze Stanami Zjednoczonymi wizję Bliskiego Wschodu.

Zwrócił uwagę na to, że kilka dni przed szczytem Trójmorza Grupa Wyszehradzka, która jest częścią Trójmorza, spotkała się z prezydentem Egiptu. Państwo to postrzegane jest przez administrację amerykańską jako jeden z kluczowych sojuszników stabilizujących sytuację na Bliskim Wschodzie.

Ekspert z Defence24 przypomniał, że za czasów Obamy doszło do destabilizacji w rejonie, a polityka byłego prezydenta USA doprowadziła do „wpychania Egiptu w ramiona Rosji” . Zwrócił uwagę na fakt, że Obama, wspierając Bractwo Muzułmańskie, doprowadził do tego, że ten rejon – w miarę spokojny, gdy obejmował on urząd prezydencki – przekształcił się w trakcie jego prezydentury w miejsce „totalnego rozgardiasza”.

– Spotkanie Grupy Wyszehradzkiej z prezydentem Egiptu wpisuje się w wizję Trumpa co do przyszłości tamtego rejonu – zauważył gość Poranka Wnet. Uważa on, że Europa dziś płaci kryzysem imigracyjnym, a Bliski Wschód humanitarnym za nieodpowiedzialną politykę ekipy Obamy, która zapoczątkowała Arabską Wiosnę.

Polska pomoże ustabilizować Libię

– Teraz jest czas na stabilizowanie sytuacji po tym rozgardiaszu. Polska może odegrać tutaj dużą rolę – powiedział Repetowicz. Przypomniał, że polskie siły są w Iraku na zaproszenie władz i zajmują się szkoleniem policji, co wpisuje się w amerykańską wizję postępowania w tamtym rejonie i wzmacnia nasz sojusz z USA.

– W przyszłości może to owocować większą rolą Polski w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie – przewiduje Repetowicz. Jego zdaniem Polska może odegrać kluczową rolę przy stabilizowaniu Libii, bowiem „ma spore doświadczenie w realizacji projektów i kontraktów w Libii”. Zwrócił uwagę, że gdyby istniały silne władze w Libii, mogłyby zapanować nad tym „kryminalnym procederem”, jak nazwał przerzut z Afryki do Europy nielegalnych imigrantów. Uważa on, że proceder ten jest wspierany przez określoną „mafię proimigracyjną”, z jaką mamy do czynienia na salonach Europy.

– Zamiast stworzyć stabilny rząd libijski i współpracować w tym zakresie z Egiptem, ZEA i libijskim generałem Khalifą Haftarem, który jako jedyny może być w stanie wprowadzić stabilizację w kraju, władze europejskie zwiększają alokację środków dla Włochów, by przyjmowali kolejne łódki z imigrantami – powiedział Repetowicz.

– Polska może odegrać bardzo dużą rolę w rozmowach o stabilizacji północnych wybrzeży Libii – powiedział Repetowicz. Podniósł kwestie związane z pomocą humanitarną w regionie, jak chociażby na granicy z Sudanem Południowym i Ugandą, gdzie robione są zdjęcia zabiedzonych dzieci. Zdjęcia te obiegają świat i są cynicznie wykorzystywane jako argument za przyjmowaniem uchodźców i ich relokacją.

– Czy te dzieci są w stanie dotrzeć do wybrzeży libijskich i przepłynąć w łodziach do Włoch? – pytał retorycznie Repetowicz, który uważa, że sumy przeznaczone na tak zwanych uchodźców mogłyby realnie zwiększyć możliwość przeżycia tych dzieci tam, na miejscu.

– Chaos wywołany tam przez Obamę doprowadził do serii nieszczęść i był bezpośrednią przyczyną epidemii chorób, które trawią tamtejszą ludność – oskarżał ekspert Defence24. Uważa on, że współpraca polsko-amerykańska może się przyczynić do zakończenia wojen w Afryce.

Całego Poranka Wnet można wysłuchać tutaj.

MoRo

 

 

 

 

 

 

Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Cisza w eterze oznacza wojnę! Po co nam Watykan? Cz. III

Słowa w świecie arabskim rzadko wiążą się z czynami. Wiosną 1967 roku słowa miały uratować honor arabski, jednak to izraelska cisza radiowa 5 czerwca 1967 doprowadziła Arabów do klęski i hańby.

Czytaj część pierwszą:Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Koszmar Ben Guriona – Naser i panarabizm. Część I

Czytaj część drugą:Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Rewolty, samolot, źródła wody, Sowieci, szpiedzy. Cz. II

W maju 1967 roku po kolejnym izraelskim ataku lotniczym na Syrię, Gemal Abdel Naser musiał zareagować. Pomimo uprzednich sporów i nieudanej unii z Damaszkiem, Kair zadeklarował sojusz wojskowy z Syrią. Do sojuszu dołączył król Transjordanii Hussain, który musiał na bok odłożyć swoje urazy za „psa CIA” i „gnidę amerykańską”, jak go, nie bez racji, nazywały egipskie media.

Świat arabski wybuchł w euforii. Parady, demonstracje, buńczuczne nagłówki prasowe, komunikaty radiowe nawołujące Palestyńczyków do pakowania się, ponieważ zjednoczone armie arabskie zepchną Żydów do morza. Telewizja egipska pełna była „mowy nienawiści” i przekonywała cały Bliski Wschód, że czas syjonistów dobiegł końca. Żeby utwierdzić widzów w swoich opiniach, egipskie kanały telewizyjne pokazywały parady wojskowe chwalące się nowoczesnym sowieckim sprzętem, a na ulicach Kairu miliony ludzi okazywało swoją realną miłość do prezydenta i jego konfrontacyjnej polityki.

Tymczasem 15 maja, z okazji Dnia Niepodległości w Jerozolimie zachodniej, na skromnej paradzie wojskowej armia izraelska zaprezentowała się biednie. Szef sztabu Icchak Rabin wraz z premierem Levim Eskholem przyglądali się pochodowi złożonemu z kilku wozów bojowych i defilujących żołnierek. Co więcej, w izraelskim radiu tak „niby przypadkiem” zatriumfował przebój Yerushalaim Shel Zahav – Złota Jerozolima, o tym jak historyczne jerozolimskie Stare Miasto, znajdujące się od 1948 roku w Transjordanii, jest puste, ponieważ nie ma tam Żydów. Ta urokliwa pieśń, miała być antidotum na egipskie prężenie muskułów, które Żydzi oglądali na egipskim kanale w telewizji. Izraelskiej telewizji wtedy jeszcze nie było. Ta powstała dzięki „Wiesławowi” po marcu 1968 roku.

Naser przy wielkim aplauzie ulicy w całym świecie arabskim ogłosił blokadę Cieśniny Tirana dla izraelskich okrętów i innych żeglug płynących do lub z portu czerwonomorskiego w Ejlacie. Egipski prezydent w gorączce poszedł jeszcze o krok dalej. Kazał wynosić się wojskom ONZ stacjonującym od 1957 roku na Synaju i ku jego wielkiemu zdziwieniu „błękitne hełmy” spakowały się i wróciły w chłodniejszy obszar świata. Naser mocno się zdziwił decyzją ONZ. Do dzisiaj pozostaje niewyjaśnione, dlaczego wojska międzynarodowe postanowiły spełnić życzenie egipskiego prezydenta, który zmuszony był do zachowania pozorów przed światem arabskim. Na żadną wojnę z Izraelem Egipt ani Syria nie była gotowa przed 1970 rokiem. Sowiety nie zdążyły dostatecznie przeszkolić oficerów syryjskich i egipskich w obsłudze nowoczesnego sprzętu. Zresztą do portów w Aleksandrii i Latakii nie dopłynęła całość zamówienia złożonego w Moskwie. Egipski sztab generalny wysłał na Synaj zaledwie kontyngent, który musiał, improwizując, ulokować się wzdłuż granicy z Izraelem. Przecież trwała wyniszczająca i absorbująca Kair wojna w Jemenie.

Izrael, który najprawdopodobniej rozgrywał skuteczną wojnę psychologiczną ze swoimi sąsiadami, nie mógł dłużej czekać, skoro wszelkie okoliczności przybliżają do upragnionej wojny. Ogłoszono powszechną mobilizację rezerwy, a więc wszystkich zdolnych do noszenia broni mężczyzn w wieku od 18 do 55 roku życia. Świat arabski nawoływał do wojny, ale Arabowie w swojej masie nie byli przeszkoleni wojskowo. Inaczej niż Żydzi, którzy prowadzili realne działania doprowadzające do eskalacji i byli prawie całkowicie skoszarowani. Nie ma w Izraelu cywili, zawsze powtarza Hamas po kolejnym zamachu. Oni będą, byli lub są w strukturach wojskowych.

Oficjalnym casus belli dla Tel Awiwu była blokada Cieśniny Tirana, która uniemożliwiała izraelską żeglugę po Morzu Czerwonym. Znamy z opowiadań Marka Hłaski jak wyglądał w tym czasie Ejlat – tropikalna osada pomiędzy Akabą i egipską Taabe. Kilka baraków, upał i jakaś infrastruktura obsługująca tankowce z ropą z Iranu. Ropą, za którą do dziś Izrael nie zapłacił Iranowi.

Jest to obraźliwe dla naszego wojska stwierdzenie, że w czerwcu 1967 roku mogliśmy przegrać wojnę – pisał w swoich pamiętnikach ówczesny naczelny dowódca izraelskiego lotnictwa, a późniejszy prezydent kraju Ezer Weizman. W podobnym tonie miał się wypowiadać w Waszyngtonie wiosną 1967 roku szef Mossadu, Meir Amit – wojna nie będzie dłuższa niż tydzień. Może 7 dni – zapowiadał Amit. Mimo to, w mediach atlantyckich zawrzało. Świat arabski pod wodzą egipskiego prezydenta Gemala Abdel Nasera dokończy dzieło Hitlera – ogłaszała prasa „wolnego świata”. W Izraelu uruchomiona propaganda grzmiała – jesteśmy sami, musimy się bronić. Walczymy o przetrwanie.

Zmobilizowane izraelskie wojsko na granicy czekało bezczynnie na jakąkolwiek polityczną decyzję – bijemy się czy wracamy do domu, gaworzyli rezerwiści. Na stadionie piłkarskim w Ramat Ganie kopano groby. Tysiące grobów. Społeczeństwo utrzymywane w panice przez rząd szykowało się na być może przegraną wojnę. Przecież zjednoczone armie państw arabskich miały ponad 0,5 mln żołnierzy, 1 tys. samolotów i ponad 2,5 tys. czołgów. Żydzi mogli wystawić „jedynie” 264 tys. żołnierzy, 300 samolotów i 800 czołgów. Lecz nie ilość, lecz jakość zawsze decyduje. Kiedy syryjski oficerowie, niczym sanacyjne fircyki, siedzieli bezczynnie po damasceńskich kawiarniach, Żydzi nieustannie ćwiczyli nowe rozwiązania taktyczne.

Dni mijały, a cywil na stanowisku premiera Izraela, Levi Eskol, nie umiał podjąć decyzji o ataku. A czas naglił. Sowieci mobilizowali bazy lotnicze w Armenii i na Krymie. Bić się z egipskimi pilotami to żaden wysiłek, ale z sowieckimi? To może doprowadzić do wojny światowej. Masz najsilniejszą armię od czasów króla Dawida, atakujmy – krzyczeli generałowie na Eskola. W Tel-Awiwie emeryci i kobiety demonstrowali, domagając się powrotu „jednookiego szakala pustyni”, Mosze Dajana, do armii. Szef sztabu Rabin w oparach ciągłego tytoniowego dymu przeszedł chwilowe załamanie nerwowe. Eskol usłuchał głosu ludu, mianował Dajana ministrem obrony, który zgarnął niezasłużone krajowe i międzynarodowe uznanie jako twórca wiktorii 1967 roku, chociaż przyszedł na urząd na 5 dni przed wojną.

Jednak Dajan, który w wolnych chwilach zajmował się kradzieżą artefaktów archeologicznych, miał wybitny pomysł. – Niech będzie cisza. Zaatakujmy ich, ale niech nie będzie ani jednego komunikatu z naszej strony. Niech świat uwierzy w ich kłamstwa. Po konsultacjach i powrocie Rabina, ustalono, że 5 czerwca 1967 roku stworzy się historię.

Rankiem 5 czerwca, pomiędzy 7:30 a 7:45, 298 izraelskich samolotów uderzyło na egipskie lotniska na Synaju i w północnym Egipcie. Izraelski wywiad wojskowy Aman wyliczył, że to jest ten czas, kiedy egipskie maszyny stoją na pasach startowych, piloci kończą śniadanie, a nie wszyscy dowódcy dojechali z kwater do baz. W ciągu kwadransa egipskie lotnictwo wojskowe przestało istnieć, a młody generał Ariel Szaron zrobił to, co umiał najlepiej – najechał czołgami na Egipcjan na Synaju. Naser był zdruzgotany. Nie było pełnego obrazu rzeczywistości, a egipskie media zaczęły… ogłaszać o triumfie wojsk naserowskich, które przekroczyły granicę z Izraelem! Tel-Awiw milczał. Ludzie, przerażeni brakiem dementi ze strony izraelskiej, wierzyli egipskim doniesieniom. Uwierzył też Amman i Damaszek, którzy rozpoczęli ostrzał artyleryjski izraelskich pozycji. Chociaż poszedł od Eskola komunikat do króla Husseina, żeby nie angażował się w tę wojnę, to izraelskie lotnictwo po skończeniu z Egiptem zaatakowało lotniska w Syrii, Iraku i Transjordanii. Po wojnie izraelskie radio opublikowało podsłuchaną rozmowę telefoniczną pomiędzy Naserem i Husseinem, w której panowie ustalali wspólną wersję przyczyn kompromitacji. I po co to było, kręcili głowami z niezadowoleniem ludzie z Mossadu. Po co mają wiedzieć, że ich podsłuchujemy?

Izraelskie dywizję pancerne gniotły Egipcjan pozbawionych osłony lotniczej. Zresztą na Synaju był tylko kontyngent, który musiał mierzyć się z całym izraelskiej frontem południowym. W ferworze walki na Synaju znalazł się samolot z egipskim szefem sztabu, Abdelem Munirem Riadem. Ten po powrocie do Kairu miał ze łzami w oczach przekonywać Nasera, że to koniec i należy się wycofać z Synaju. Naser podjął decyzję – wycofujemy się, co tylko jeszcze bardziej zdezorganizowało armię egipską, w której morale pomimo wszystko było takie, żeby się bić dalej. Jednak rozkaz to rozkaz i egipscy żołnierze najczęściej bez butów (bo Allah nie weźmie do nieba w butach) maszerowali po gorącym pustynnym piasku do niewoli albo na drugi brzeg Kanału Sueskiego, do którego Szaron dojechał po uprzednim zajęciu Gazy 7 czerwca, trzeciego dnia wojny. Największy wróg Izraela, ale też salafizmu oraz Arabii Saudyjskiej, został pobity.

Popołudniem 5 czerwca izraelski front centralny uderzył na Zachodni Brzeg. Dajan był przeciwko zajmowaniu Starego Miasta w Jerozolimie. Wiedział, że Żydzi z całego świata zamiast przyjeżdżać do kibuców dostaną hopla religijnego. Na co nam ten Watykan – miał mówić zirytowany, przewidując, że świat teraz będzie stale patrzył na to co Żydzi robią z Arabami. Co więcej, świat 6 czerwca dowiedział się co naprawdę się dzieje na Bliskim Wschodzie. Cisza radiowa miała być utrzymana, żeby mocarstwa, tak jak w 1956 roku, nie przeszkodziły walnej rozprawie ze światem arabskim. A wedle izraelskiej dialektyki, raz na kilka lat Arabowie muszą oberwać. A armia izraelska miała porachunki z Legionem Arabskim, ostoją tronu Haszymidów. Legion ten sromotnie pobił Żydów w trakcie wojny 1948-49. Jako że Żydzi nigdy nie zapominają i nigdy nie wybaczają, izraelscy komandosi podśpiewujący Yeruslaim Shel Zahav ruszyli na jerozolimskie Stare Miasto, na Legion Arabski. Artyleria Legionu umieszczona w sąsiednim Betlejem miała kłopot. Nie można strzelać na Święte Miasto! Jeszcze pocisk trafiłby jakiś meczet lub kościół. Takie myślenie było ongiś na Bliskim Wschodzie, dziś rujnowanym przez salafickich bandytów.

Legion Arabski, okazał się rywalem trudnym, ale nie aż tak bardzo wymagającym. Stare Miasto zostało zajęte 7 czerwca, zgodnie z przewidywaniami Dajana, religijna ekstaza wybuchła w Izraelu jak i na świecie. Elita aszkenazyjska rządząca Izraelem była całkowicie świecka i wroga religii. Haszymidzi będąc uprzednio wyparci z Mekki i Medyny przez Saudów, utracili ostatnie najważniejsze dla sunnickiego islamu miasto – Jerozolimę z Meczetem Al-Aksa. Wraz z upadkiem Jerozolimy, król Hussein utracił cały Zachodni Brzeg Jordanu, uzyskany przez jego dziadka króla Abdullaha. Hebron, Nablus, Jerycho wpadło w ręce Żydów, a rabini wojskowi otrąbili triumf i że przyjście Mesjasza jest już rychłe w związku z takimi cudami. Był też projekt wysadzenia meczetów jerozolimskich, na który Dajan mądrze się nie zgodził. Nie religia była teraz w głowach izraelskich generałów, lecz to, jak dobrać się do Syrii, nie wywołując sowieckiej interwencji w obronie swojego najwierniejszego sojusznika.

Egipt i Transjordania pobita, iracka baza H-3 zniszczona, więc obrazą dla Jahwe, Pana Zastępów, byłoby niezniszczenie Syrii, tym bardziej, że Eli Cohen przekazał cały rozkład fortyfikacji na Wzgórzach Golan. Rankiem 9 czerwca Izrael uderzył na Syrię. Lotnictwo i artyleria niszczyła zlokalizowane przez super szpiega Mossadu fortyfikacje syryjskie. Cohen zawisł na placu w Damaszku w 1965 roku, zdekonspirowany przez depeszę, kiedy syryjski kontrwywiad dostał nowoczesny sprzęt od Sowietów. 75 tys. żołnierzy syryjskich, pozbawionych wsparcia uprzednio zniszczonego lotnictwa, odpierało ataki przerzuconej z Synaju i Zachodniego Brzegu armii izraelskiej. Premier Levi Eskol był nieuchwytny telefonicznie. W krótkiej rozmowie z żoną chwalił pejzaże Golanu, ale ponoć nic nie słyszał o tym, że zebrało się posiedzenie ONZ wzywające do zaprzestania walk. Ponownie w tej wojnie wystąpiła cisza spowodowana brakiem sygnału.

Wedle pewnych już informacji, sowieckie lotnictwo osiągnęło stan gotowości bojowej na lotniskach w Armenii i Krymie. Dzień przed ofensywą na Syrię, 8 czerwca, izraelskie lotnictwo zatopiło na wodach międzynarodowych na Morzu Śródziemnym amerykański okręt USS Liberty, który zbierał wywiad elektroniczny w czasie tej wojny. W wyniku ataku zginęło 34 amerykańskich żołnierzy. Izrael się kajał i przepraszał, chociaż wiadomo było, że żadne państwo arabskie nie pływa na amerykańskich oznaczonych okrętach. Ale kto będzie w tak historycznej chwili zadawał niewygodne pytania? Już raz prezydent John F. Kennedy pytał Ben Guriona, co on buduje w Dimonie. Kennedy pojechał do Dallas i od tamtej pory Amerykanie udają, że nic nie wiedzą o izraelskim potencjale nuklearnym.

10 czerwca izraelski premier Levi Eskol nawiązał łączność ze światem. Radio w Damaszku ogłosiło upadek miasta Kunejtry na trzy godziny zanim to rzeczywiście nastąpiło. Izrael wyszedł na pozycję szturmowe na syryjską stolicę. Ledwie 40 km dzieliło czołgi żydowskie od najstarszej stolicy świata. Levi Eskol zgodził się na zawieszenie broni, tak jak uprzednio to zrobiła Syria, Transjordania i upokorzony Egipt. Izrael po 19 latach od swoich narodzin zajął całą mandatową Palestynę, Synaj oraz Wzgórza Golan. Jednak, zdaniem izraelskich „rewizjonistów” historycznych, wojna 1967 roku była zaledwie wygraną bitwą w przegranej przez Izrael i „cywilizowany świat” wojnie.

CDN.

Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Rewolty, samolot, źródła wody, Sowieci, szpiedzy. Cz. II

Zanim generałowie Itzhak Rabin i Mosze Dajan rozkazali „najlepszej armii od czasów króla Dawida” uderzenie na sąsiadów, dysponowali ogromną wiedzą o państwach arabskich. Ale czas ich gonił.

Czytaj część pierwszą: Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Koszmar Ben Guriona – Naser i panarabizm. Część I

Panarabizm i naseryzm miał swoich zażartych wrogów. Izrael nie mógł dopuścić do modernizacji świata arabskiego, co w końcu doprowadziłoby do klęski państwa żydowskiego. Dom Saudów był wielkim przeciwnikiem modernizacji świata islamu. – Pamiętaj, że nie jesteś szachem Francji, lecz Iranu – upominał saudyjski król Fajsal irańskiego szacha Mohammeda Rezę Pahlaviego, kiedy ten zaproponował otwarcie dyskotek w Rijadzie, tak jak on to zrobił w Teheranie.

Saudowie zaczęli konsumować potężne zyski z ropy naftowej i tak jak dzisiaj, interweniowali w Jemenie. W 1962 roku zorganizowali kontrrewolucyjny pochód w obronie obalonego przez rewolucjonistów ostatniego króla Jemenu Mohammeda al-Badra. Za rewolucjonistami ujął się Gemal Abdel Naser i wysłał do Jemenu armię egipską na 5-letnią jałową wojnę.

Rewolucja nie stała w sprzeczności z islamskimi poglądami Nasera. Egipski prezydent aktywnie wspierał algierskie/islamskie powstanie przeciwko Francuzom, które zmusiło Paryż do zakończenia oficjalnej obecności w Afryce Północnej w 1962 roku. Sowietom nie za bardzo podobał się Naser jak i panarabizm, który swoje korzenie ma w kontaktach świata arabskiego z hitlerowskimi Niemcami. Niemniej z braku poważniejszych graczy na bliskowschodniej arenie, zaoferowali swoje usługi państwom arabskim, które szukały oparcia wobec dawnych kolonistów oraz współpracujących z nimi Izraelem.

Radzieccy towarzysze z kamienną twarzą zerkali, jak Naser rozpaczliwie szukał 5 razy dziennie kierunku na Mekkę w Moskwie. Egipskiego prezydenta interesowała broń, jak i projekty inżynieryjne, które Związek Sowiecki wraz z jego satelitami może wykonać w kraju faraonów. Marks, Engels, Lenin zupełnie go nie interesowali. I Sowieci w imię pragmatyki dziejowej to zaakceptowali.

Pojawienie się Sowietów na Bliskim Wschodzie wywołało natychmiastową reakcję Amerykanów. W okupowanym przez nich Monachium znajdował się przeniesiony z Berlina Instytut Orientalny, który zachował szereg kontaktów z czasów kajzera i Hitlera. Berlin interesował się Hasanem Al-Bana i jego Bractwem Muzułmańskim od samego początku w 1932 roku. Ponoć niemiecki konsul w Kairze nie żałował środków na „młodych gniewnych”, którzy swoją wizję świata opierali na pustynnych legendach z VII wieku, a nie tak, jak ówcześnie było modne – w rozwoju nauki i techniki. Grunt, że Bracia Muzułmanie mogą napsuć krwi Anglikom.

Naser sam był „tajnym członkiem Bractwa”. Niemniej po dojściu do władzy zdystansował się od organizacji i rozpoczął z nią wojnę. Wojnę bezwzględną, kiedy to egipski wywiad odkrył, że Bracia Muzułmanie są finansowani przez wrogą ówcześnie Kairowi Arabię Saudyjską. Z resztą czeki z Zatoki Perskiej płynęły nie tylko nad Nil. Baathistowska władza w Damaszku i Bagdadzie również była podważana przez rodzący się ruch salaficki, który kontestował zeświecczenie obyczajów, kultury oraz „jawnogrzesznictwo” heretyków u władzy. Prześladowani islamiści znajdowali schronienie właśnie w Monachium pod kuratelą amerykańskiej CIA. Amerykanie widzieli w radykalnym sunnickim islamie nie tylko miecz na sowieckie wpływy w Trzecim Świecie. Patrzyli również na Kaukaz i Azję Centralną, który w imię islamu może odpaść od Moskwy.

Niemniej w połowie lat 60-tych izraelskie przypuszczenia się potwierdziły – dzięki sekularyzacji szkolnictwa i masowym sowieckim zbrojeniom Arabowie z Syrii, Iraku i Egiptu przesiedli się z osiołków i wielbłądów na wozy pancerne i czołgi. Pozostawało kwestią czasu, kiedy nauczą się celnie strzelać. A to zagrażało Izraelowi, który opierał swój byt na sile wojska – nie licznego, ale doskonale wyposażonego, wyszkolonego i zmotywowanego. Przy czym Izrael jest chyba jedynym krajem, w którym pomimo obowiązkowej służby wojskowej, wciela do lotnictwa i wywiadu wojskowego niemalże pod przymusem. Elita elit. I to właśnie lotnictwo i wywiad miał niwelować dysproporcje w ilości, skoro jakość uzbrojenia dostępnego Arabom była taka sama lub nawet lepsza.

W izraelskim sztabie generalnym Kirya rozpoczęto analizy. Sprawnie wykonany atak lotniczy może uziemić całe lotnictwo nieprzyjaciela. Wojsko pozbawione osłony lotniczej będzie bezradne wobec naszych myśliwców i nacierających dywizji pancernych. Tym samym, możemy prowadzić ofensywę na wszystkich frontach nie wielkimi formacjami, przy spodziewanych nie wielkich stratach ludzkich – rozkminano talmudycznie. Do szczęścia Żydom potrzebny był radziecki samolot MIG-21, żeby izraelscy specjaliści (którzy podzielą się wiedzą z amerykańskimi kolegami, oczywiście nie za darmo) i piloci mogli przebadać możliwości technicznie i taktyczne maszyny będącej na wyposażeniu wojsk arabskich.

Izraelski wywiad zwerbował irackiego pilota – Asyryjczyka Munira Redfa, który pomimo, tego, że świecka iracka władza zapewniła, wcześniej upośledzonym chrześcijanom, elitarną pracę czuł się dyskryminowany w Mezopotamii. Mossad zorganizował przerzut rodziny pilota w bezpieczne miejsce i 16 sierpnia 1966 roku Redfa wylądował kradzionym MiG-iem na lotnisku w Izraelu. Eksperci izraelskich sił powietrznych mieli mało czasu na przebadanie myśliwca. Czas naglił. A ta wiedza miała uczynić izraelskich pilotów niezniszczalnych w pojedynkach w przestworzach.

Wiosną 1967 roku izraelscy piloci mieli okazję wykazać swoje umiejętności i wiedzę w pojedynkach powietrznych z syryjskimi asami przestworzy. Damaszek rozpoczął budowę tamy u źródeł Jordanu, tak aby ten od czasów biblijnych życiodajny akwen wodny w rowie syryjsko-afrykańskim w ograniczonym zakresie płynął do Izraela, a nawadniał syryjskie pola. Woda na Bliskim Wschodzie rzecz najcenniejsza. Izrael przeprowadził w kwietniu i w maju 1967 roku szereg rajdów na syryjskie instalacje i budowy w newralgicznym pograniczu. Izraelska agresja wywołała oburzenie w świecie arabskim. I w tym momencie powstaje do dzisiaj niewyjaśnione pytanie – jaka była rola Sowietów w wiosennych starciach izraelsko-syryjskich?

Bez wątpienia Kreml chciał „rozgotować” Bliski Wschód wykorzystując amerykańskie zaangażowanie w Wietnamie i w Indochinach. Tylko idąc tropem „Protokołów Mędrców z Syjonu”, „wierchuszka” sowieckiego państwa będąca w dużej mierze pochodzenia żydowskiego, rzeczywiście była pozbawiona wszelkich odczuć plemiennych? Jedno sowieckie „NIET” powstrzymało by arabską histerię i gorączkę, którą wywołał nieświadom konsekwencji Gemal Abdel Naser. Kto jak kto, ale KGB i GRU zapewne doskonale zdawało sobie sprawę z tego, że połączone siły Egiptu, Transjordanii, Syrii i Iraku są (jeszcze) niewystarczające, aby pobić Izrael.

Ani Breżniew, ani Kosygin nie powstrzymywali Nasera przed grą, w której przy pełnym rozeznaniu potencjałów, kompromitacja była nie do uniknięcia. Czy te masy Żydów sowieckich, które napłynęły do Izraela po 1990 roku rzeczywiście były bierne w swojej jakości wobec wizji unicestwienia państwa żydowskiego? Przecież, jak wspominałem wcześniej, Izrael dostawał życiodajne dolary za informację zza „Żelaznej Kurtyny”, za którą mieszkało miliony Żydów. Tak więc czyim rzeczywistym sojusznikiem był Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich?

Tel-Awiw wie i wiedział bardzo dużo o Syrii. Dzisiaj ludzie w Izraelu związani z bezpieczeństwem udają, że wojna w Syrii ich nie obchodzi, poza jednym wyjątkiem – Hezbollahem. Weteranów izraelskich służb interesuje zapewnię jeszcze jedno – gdzie są zwłoki Eli Cohena, człowieka, który wygrał wojnę 1967 roku nim jakikolwiek pocisk został wystrzelony.

Eli Cohen, Żyd urodzony w Syrii, lecz mieszkający w Egipcie brał udział w kompromitacji izraelskich służb w trakcie „Operacja Zuzanna”. W 1954 egipscy Żydzi zwerbowani przez Mossad mieli przeprowadzić szereg zamachów bombowych na obiekty cywilne (kina, urzędy) żeby zdyskredytować znienawidzonego przez Tel-Awiw Nasera. Operacja zakończyła się błazenadą i karami śmierci dla organizatorów. 1955 roku Cohen przybył do Izraela i zaczął spokojny drobnomieszczański żywot, będąc niejako obywatelem 2 kategorii związku z tym, że Żydzi z krajów arabskich byli tą pogardzaną warstwą przez Żydów europejskich. Świat arabski dla Cohena był jego własnym. Mówił oraz myślał po arabsku. Jadł i mógł zachowywać się jak Arab. Dodatkowo miał fantastyczną pamięć i aparycję amanta. Mossad, szybko wymyślił nową rolę dla tak użytecznego człowieka.

W 1962 roku Eli Cohen jako Kamal Amin Taabet syryjski emigrant, biznesmen z Argentyny zakotwiczył w stolicy Syrii. Dysponując pieniędzmi, znajomościami i urokiem osobistym wszedł do damasceńskiej elity, która na rautach i bankietach dzieliła się z nowym przyjacielem sekretami alkowy i tajników mętnego świata polityki. Istny James Bond. Cohen wynajął apartament naprzeciwko syryjskiego sztabu generalnego, dzięki czemu jego depesze telegraficzne z cennymi informacjami pozostawały niezauważone. Cohen vel Taabet, zaprzyjaźnił się nawet z ówcześnie młodym i pnącym się w górę na szczebelkach kariery Hafezem Al-Asadem, późniejszym „lwem z Damaszku”. Cohen stał się tak wpływowym człowiekiem, że rozważano uczynieniem go syryjskim wiceministrem obrony!

Do największych sukcesów Cohena należało uzyskanie informacji o syryjskich fortyfikacjach na Wzgórzach Golan. Wedle jednej wersji, Cohen miał objechać teren razem z zaprzyjaźnionym syryjskim decydentem i w trakcie podróży miał zapamiętać topograficzne rozmieszczenie fortyfikacji, stanowisk artyleryjskich, moździerzowych i wszystko przekazać do Tel-Awiwu. Wzgórza Golan, o które po latach zapomnienia ponownie wracają do relacji medialnych, stanowiły z jednej strony o bezpieczeństwie syryjskiej stolicy, a z drugiej narażały cały północny Izrael na ostrzał artyleryjski. Golan dawał również Syrii dostęp do Jeziora Galilejskiego, największego akwenu słodkowodnego w regionie. Dla Izraela, zajęcie Golanu było sprawą egzystencjonalną. Dzięki wiedzy uzyskanej od Cohena, który został powieszony w Damaszku w 1965 roku, Żydzi mogli rozpocząć wojnę. Wojnę, która zmieniła świat.

CDN.

Sześć dni, które zmieniły świat. Wojna sześciodniowa 1967 roku. Koszmar Ben Guriona – Naser i panarabizm. Część I

Rankiem 5 czerwca 1967 roku izraelskie lotnictwo zniszczyło egipskie siły powietrzne. Następnie ten sam los spotkał Syrię, Jordanię i Irak. Już 1. dnia wojny świat arabski został rzucony na kolana.

Część I – Koszmar Ben Guriona

Hucznie obchodzona w mediach związanych z Syjonem 50 rocznica wojny tzw. sześciodniowej w dalszym ciągu dostatecznie nie wyjaśnia, dlaczego Izrael rzucił się na swoich arabskich sąsiadów. – Chcieli nas zniszczyć, to zaatakowaliśmy pierwsi – grzmią komentarze od 50 lat serwowane przy różnych okolicznościach. Bez wątpienia, decydentom izraelskiej machiny wojennej należy się pochwała, że wybrali najlepszy dla siebie czas do pobicia nieprzyjaciela na jego własnym terytorium. Oczywiście przez lata wyszło dostatecznie dużo materiałów obalających mit Dawida bijącego Goliata w 1967. Kto tu był naprawdę Goliatem, pokazuje historia od 1917 roku do dnia dzisiejszego. Co więcej, wszystko to, co obecnie się dzieje na Bliskim Wschodzie i w świecie muzułmańskim, jest pokłosiem wojny z 1948 r., czego potwierdzeniem na kolejne dekady była właśnie wojna 1967 roku.

Dawid Ben Gurion był wielkim mężem stanu. Miejmy nadzieję, że kiedyś doczekamy się podobnego kalibru polityka także i nad Wisłą. Niemniej „stary” – jak mówiono o nim za plecami – uczynił też kilka błędów. Chyba największy z nich to brak jednoznacznej decyzji, co robić z ludnością arabską w zajmowanej przez wojska żydowskie Palestynie w trakcie wojny 1948-49. Itzhak Rabin, szef sztabu armii izraelskiej w czerwcu 1967, twórca tego sukcesu, a następnie polityk, który za uścisk dłoni z Jaserem Arafatem został zastrzelony, wspominał w pamiętnikach, że Ben Gurion w trakcie pierwszej wojny arabsko-izraelskiej kiwnięciem ręki oznajmiał swoim oficerom, czy ludność danego miasta/wsi palestyńskiej wypędzić, czy pozostawić w spokoju. Zastrzeżeniem objęte zostały wsie druzyjskie i chrześcijańskie obszary w Galilei – żeby świata chrześcijańskiego nie nastawiać wrogo wobec Izraela.

Nieczęsta dla polityka tego formatu chwiejność zaowocowała tym, że powstał problem uchodźców palestyńskich, którzy w przeciwieństwie do obecnej fali imigrantów z regionu, nie chcą w swojej masie się przesiedlać. Wręcz przeciwnie. Palestyńscy uchodźcy marzą o powrocie do siebie. Jednak po przegranej przez Arabów wojnie w latach 1948-49, na terenach nowo utworzonego państwa Izrael (a więc 78% Mandatowej Palestyny) pozostało około 100 tys. Arabów, którzy przez blisko 70 lat rozmnożyli się do trwożącej Kneset liczby ponad 1,2 mln. Ben Gurion słusznie przewidywał, że Izrael zniknie, jeśli ludność żydowska i arabska zrówna się liczbowo na obszarze pomiędzy rzeką Jordan i Morzem Śródziemnym. Wedle rozbieżnych szacunków, ma to nastąpić po 2020 roku.

Jednak tuż po wygranej wojnie tzw. o niepodległość Dawid Ben Gurion miał nie lada dylemat. Państwo jest, ale na jak długo? Być może doświadczenie Żydów z Polski wskazywało na potrzebę schronienia się pod skrzydła jednego z dwóch rywalizujących ze sobą mocarstw – USA lub ZSRR. W trakcie I wojny arabsko-izraelskiej to Stalin oraz sowiecka broń wraz z żydowskimi oficerami z Armii Czerwonej umożliwiły triumf nad sąsiadami. Triumf nad bardzo słabymi sąsiadami, bowiem zarówno Egipt, Syria, Irak, Liban i Transjordania dopiero wychodziły z okresu postkolonialnego i swoim potencjałem nie mogły się równać z Izraelem. Armia w świecie arabskim była od parady i wewnętrznych zamachów stanu, a w Izraelu – od wojny z Arabami.

Niemniej Ben Gurion musiał się za kimś opowiedzieć. Żydzi radzieccy dysponowali potężnym wpływem w Sowietach, ale byli biedni. Żydzi amerykańscy byli bogaci i wpływowi na całym „wolnym świecie”, niemniej pozostawali sceptyczni wobec kibuców i całej lewicowej doktryny ideologicznej, wokół której zbudowano nowe państwo.

– Izraelska agencja wywiadowcza Mossad będzie przekazywała Amerykanom informacje zebrane przez Żydów w Sowietach i w Bloku Wschodnim – zaproponował pierwszy premier Izraela na jakimś nieformalnym spotkaniu w Nowym Jorku zaraz po tym, jak opadł kurz wojenny. Propozycja została przyjęta – do nowo powstałego państwa zaczęły iść pokaźne środki finansowe zebrane przez Żydów amerykańskich, a Waszyngton zaczął cenić informacje dostarczane przez Mossad o tym, co się dzieje za „żelazną kurtyną”.

Jednak oficjalnie Amerykanie utrzymali embargo na materiały wojskowe dla Izraela, przymykali natomiast oko na to, że ich nowy przyjaciel był bardzo zainteresowany informacjami o amerykańskim przemyśle zbrojeniowym i nowoczesnych technologiach. No cóż, sojuszników szpieguje się tak samo, albo nawet i bardziej niż nieprzyjaciół.

W 1952 roku w wyniku zamachu stanu w Egipcie obalony zostaje nieudolny król Farouk, a do władzy doszedł charyzmatyczny Gamel Abdel Naser. Naser przeraził Ben Guriona i cały aparat kierujący państwem żydowskim. Największym koszmarem Ben Guriona było to, że świat arabski będzie miał swojego Kemala Ataturka, a Naser takim właśnie człowiekiem mógł być. Zdawał sobie sprawę z tego, że Bliskiemu Wschodowi wojna z Izraelem jest niepotrzebna. Można się dogadać – wy Semici, my Semici. A wrogiem dla całego regionu jest europejski imperializm, sowiecki bezbożny komunizm i amerykański kapitalizm.

Naser chciał iść śladem jordańskiego króla Abdullaha, który paktował z Rothschildami odnośnie do przymierza semickiego. Wy jesteście od Izraela, a my od Izmaela, nawet nasze religie niewiele się różnią w codziennej praktyce i w wizji świata. Niemniej, kiedy upadła możliwość powstania Izraela z bratnim Izmaelem, wyciągnięta ręka Nasera została odtrącona przez Tel-Awiw.

Naser, chociaż wojskowy, modernizator i żarliwy muzułmanin w jednym, widział, że zamiast kosztownych zbrojeń świat arabski potrzebuje inwestycji w przemysł, gospodarkę, musi stworzyć podwaliny pod nowoczesne społeczeństwo, które byłoby zdolne do uzyskania podmiotowej, a nie przedmiotowej pozycji międzynarodowej. Egipski prezydent chciał, żeby obszar Lewantu i Afryki Północnej tak jak w starożytności stał się integralną częścią świata zachodniego, do czego i tak geografia determinowała.

Wojna z Izraelem wzmacniała wojskowych, którzy szybko stali się agenturą reprezentującą obce interesy. Co więcej, świat arabski, zamiast podjąć pracę organiczną, został wepchnięty w dyskurs demagogii, co utrudniało stworzenie nowoczesnego społeczeństwa. Naser chciał z tym skończyć. Jednak agresja Anglii, Francji i Izraela na Kanał Sueski w 1956 roku przekreśliła jego wizjonerskie projekty, pomimo niewątpliwego triumfu politycznego, jakim była rejterada napastników na skutek amerykańsko-sowieckiej dyplomatycznej interwencji.

Po wojnie sueskiej Naser stał się niekwestionowanym przywódcą świata arabskiego. Z opinią egipskiego prezydenta liczyły się gabinety i bazary w Damaszku, Trypolisie, Bagdadzie czy Ammanie. Egipt podjął się szeregu inwestycji (m.in. budowy tamy w Assuanie), które miały temu starożytnemu obszarowi przywrócić dawną chwałę. A nie było to zadanie proste.

Większość mieszkańców Egiptu mieszkała na skromnych morgach wzdłuż Nilu, a ich tryb i sposób życia niewiele się różnił od tego z czasów faraonów. Najbardziej prestiżowa uczelnia kairska Al-Aznar uczyła Koranu i sunny, a nie geometrii i elektroniki. Egipska bawełna szła do Włoch, gdzie szyto ekskluzywne koszule i garnitury. A jeśli miast półproduktu rolniczego Egipt zacznie samodzielnie wytwarzać tekstylia?

Ta wizja przeraziła Izrael, który sam na przełomie lat 50. i 60. stworzył na pustyni Negew kompleks „tekstylny” w Dimonie. Oczywiście do Dimony przez lata nie dojechały żadne transporty bawełny, lnu czy jedwabiu, a każdy samolot latający nad obiektem był automatycznie zestrzeliwany. Egipt, Irak, Syria państwami nowoczesnymi? Nigdy! Niech się lepiej uczą Koranu niż geometrii.

Co więcej, doktryny panarabskie zagrażały planom dezintegracji świata arabskiego, nad czym pieczołowicie pracował Izrael. Najlepszym przykładem tego była armia syryjska w trakcie wojny 1948-49, w której sunniccy i druzyjscy rekruci nie chcieli służyć pod szyicko-chrześcijańską kadrą oficerską. Nawet jedno miasteczko druzyjskie w Galilei – Ein Al-Assad, zostało założone przez druzyjskich dezerterów z syryjskiej armii.

Panarabizm oficjalnie znosił podziały konfesyjne w świecie arabskim. W praktyce reprezentująca tę doktrynę partia Baath została zdominowana przez mniejszości terytorialne – w Iraku przez sunnitów i chrześcijan, a w Syrii przez szyitów i chrześcijan. Panarabizm zakładał gospodarczy socjalizm, modernizm, wspólnotę języka i kultury arabskiej, a także spychał religię na boczne miejsce. Było to niezwykle atrakcyjne dla mieszczan, inteligencji i młodzieży, która w panarabizmie odnajdowała szansę na dogonienie świata nowoczesnego i postępowego, wyjścia z zacofania oraz na pokonanie Izraela. Świat arabski powoli zaczął wychodzić z marazmu, zacofania i przyjmował kulturę europejską.

Zresztą, co w tym zdrożnego? Przecież podstawy tej kultury są tutaj, na Bliskim Wschodzie. Już nie tylko wschodni Bejrut, ale też Damaszek, Bagdad, Kair zaczęły żyć pełnią swawolnego życia. Najlepsze arabskie umysły garnęły się na nowo otwierane politechniki, szkoły handlowe, uczelnie medyczne, a nie, jak uprzednio, do medresy koranicznej. Z jednej strony socjalizm, a z drugiej nacjonalizm. Islam był gdzieś na peryferiach, na prowincji.

Panarabizm stał w sprzeczności z tym, co Dawid Ben Gurion obmyślił dla Bliskiego Wschodu. Mapa i przewaga ilościowa Arabów nad Żydami skazywała tych drugich na niechybną klęskę. – Możemy wygrać 100 wojen, ale jeśli przegramy 101., nas nie będzie – brzmi mądrość izraelska, którą uaktualniły nieudolne boje z szyickim Hezbollahem. Niemniej Ben Gurion opracował doktrynę, która niejako powstaje na naszych oczach.

Bliski Wschód trzeba rozparcelować na zantagonizowane kantony. Należy zawrzeć sojusz z Turcją, Persją i Etiopią, bo te kraje też obawiają się świata arabskiego, który musi zostać podzielony. Z Libanu należy uczynić państwo maronickie. Syrię rozbić na państewko druzyjskie, alawickie i sunnickie. Irak musi stracić Kurdystan oraz szyickie południe – tak knuł w swoim domu nieopodal telawiwskiego wybrzeża pierwszy premier Syjonu.

Do tego należy przypomnieć też poglądy tzw. rewizjonistów spod znaku Irgun i Beitara, a więc dzisiejszego Likudu, który chciałby naprawić błędy Ben Guriona z wojny 1948-49 oraz traktatu Sikess-Piccot z 1916 roku.

Rewizjoniści uważają, że Izrael powinien być po obu stronach Jordanu i sięgać do źródeł tej rzeki w Syrii. Co więcej, rzeką graniczną na północy państwa żydowskiego powinna być Litani w południowym Libanie. Linia ta de facto była utrzymywana do 2000 roku, czyli do czasu, aż niepojmujący dialektyki dziejowej Hezbollah wyparł armię izraelską z tego obszaru. Na południu, zdaniem rewizjonistów, Izrael miał kończyć się za miastem El-Arisz na Synaju i mieć pod swoją kontrolą Cieśninę Tirańską oraz górę Horeb. Cały obszar Izraela miałby zostać oczyszczony z ludności arabskiej, z wyjątkiem Druzów oraz kilku klanów beduińskich.

CDN.

Jerzy Haszczyński: Może dojść do zmiany układu geopolitycznego na Bliskim Wschodzie. Katar coraz bliżej Iranu

Szef działu zagranicznego dziennika „Rzeczpospolita” komentował w Radiu Wnet zerwanie przez Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie oraz Egipt i Bahrajn kontaktów dyplomatycznych z Katarem.

Arabia Saudyjska ogłosiła w poniedziałek, że jednostki katarskie zostaną wykluczone z koalicji walczącej z ekstremistami w Jemenie. W poniedziałek Rijad zerwał stosunki dyplomatyczne i konsularne z Katarem w związku ze wspieraniem przez to państwo terroryzmu. [related id=22963]W ślad za Arabią Saudyjską stosunki dyplomatyczne z Katarem zerwały też Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt i Bahrajn.

Decyzję tych krajów komentował Jerzy Haszczyński. – Oficjalny zarzut wobec Kataru dotyczy wspierania terroryzmu islamskiego, szczególnie tego, który dotyka krajów Bliskiego Wschodu. Jak się bliżej przyjrzeć, to zarzut dotyczy przede wszystkim Bractwa Muzułmańskiego, co do którego nie wszyscy mają pewność, czy jest organizacją terrorystyczną.

Cały konflikt odbywa się w cieniu wizyty Donalda Trumpa na Bliskim Wschodzie, gdzie zostało zawarte przymierze między Arabia Saudyjską a USA, w którym wskazano na Iran jako na głównego wroga – znaczył dziennikarz.

Jerzy Haszczyński wymienił możliwe polityczne powody decyzji państw islamskich o zerwaniu kontaktów z Katarem – Gdzieś w tle jest konflikt między głównymi sunnickimi graczami, z Arabią Saudyjską na czele, a szyickim regionalnym mocarstwem, jakim jest Iran. Katar jest oskarżany przez Arabię o wspieranie Teheranu, mimo że sam jest krajem sunnickim.

Zdaniem szefa działu zagranicznego sytuacja dyplomatyczna nie przełoży się na stabilność dostaw katarskiego gazu do Polski. – To nie jest wojna o surowce, co nie znaczy, że nie będzie wpływała na rynek naftowy i gazowy. Nie wiemy, czy ten konflikt będzie trwał na tyle długo, żeby to miało wpływ na sytuację energetyczną w Polsce.

– Nie wiemy, jak się zachowają Stany Zjednoczone, które mają duże siły wojskowe w Katarze. Jeszcze za czasów Baracka Obamy Katar wykonywał poważne gesty w stosunku do Ameryki, ale zmieniły się władze w Białym Domu, więc może i nastawienie Kataru się zmieniło – powiedział dla Radia Wnet Jerzy Haszczyński.

Państwo Islamskie przyznało się do piątkowego ataku na Koptów w Egipcie, w którym zginęło 29 osób, w tym dzieci

Egipskie lotnictwo przeprowadziło w Libii mocne odwetowe uderzenia na miejsca, w których mają znajdować się siedziby i obozy szkoleniowe dżihadystów z Państwa Islamskiego.

„Oddział bezpieczeństwa IS przeprowadził wczoraj atak w (prowincji) Al-Minja, wymierzony w autobus wiozący Koptów” – doniosła w sobotę powiązana z dżihadystami agencja Amak.

Natomiast w sobotę egipska armia poinformowała, że lotnictwo kontynuuje ataki odwetowe na cele Państwa Islamskiego. „Siły powietrzne przeprowadziły kilka mocnych uderzeń w ciągu dnia i nocą” – podała w komunikacie. Zaatakowane bazy, m.in. obozy szkoleniowe IS, mają znajdować się na terytorium Libii.

W piątkowym zamachu na Koptów ośmiu do dziesięciu zamaskowanych i uzbrojonych napastników, jadących trzema samochodami, zaatakowało w piątek autobus, którym grupa Koptów jechała do jednego z klasztorów na zachodzie prowincji Al-Minja, leżącej w środkowym Egipcie – poinformowało MSW Egiptu. Zamachowcy uciekli z miejsca zdarzenia. Do ataku doszło tuż przed rozpoczęciem ramadanu.

Koptowie, którzy stanowią około 10 procent 92-milionowej ludności Egiptu, uskarżają się od dawna na dyskryminację, a w ostatnim czasie padają ofiarami częstych aktów przemocy ze strony islamistów.

Od grudnia 2016 roku w zamachach bombowych na kościoły w Kairze, Aleksandrii i mieście Tanta w delcie Nilu zginęło ponad 70 Koptów. Odpowiedzialność za te akty terroru wzięli na siebie dżihadyści z Państwa Islamskiego, którzy zapowiadają kolejne zamachy.

PAP/LK

Egipt: W ataku na Koptów zginęło 26 osób, ale liczba ta może się powiększyć. Prześladowani proszą o modlitwę

Koptowie masowo uciekali z Egiptu jeszcze przed arabską wiosną, ale ci,którzy pozostali w tym kraju i nadal trwają, modlą się za prześladowców i proszą Europejczyków o modlitwę za nich samych.

Zginęło 26 osób, a kolejnych 26 zostało rannych. Koptowie byli w drodze do jednego z klasztorów na zachodzie prowincji – poinformowały źródła medyczne i świadkowie.

Według władz Koptowie jechali dwoma autobusami i niewielką ciężarówką przez prowincję Al-Minja, która jest zamieszkana przez liczną chrześcijańską mniejszość. Prowincja ta leży na południe od stolicy Egiptu, Kairu.

Egipskie ministerstwo zdrowia poinformowało, powołując się na świadków, że napastnicy, których było od ośmiu do 10, mieli na sobie mundury wojskowe. Żadna grupa nie przyznała się na razie do ataku przeprowadzonego tuż przed rozpoczęciem ramadanu.

Koptowie, którzy stanowią około 10 proc. 92-milionowej ludności Egiptu, uskarżają się od dawna na dyskryminację, a w ostatnim czasie stają się ofiarami częstych aktów przemocy ze strony islamistów.

Od grudnia 2016 roku w zamachach bombowych na kościoły w Kairze, Aleksandrii i mieście Tanta w delcie Nilu zginęło ponad 70 Koptów. Odpowiedzialność za te akty terroru wzięli na siebie dżihadyści z Państwa Islamskiego, którzy zapowiedzieli kolejne zamachy.

W kwietniu papież Franciszek odwiedził Egipt, aby m.in. okazać poparcie dla chrześcijan żyjących w tym zamieszkanym głównie przez muzułmanów kraju. Papież modlił się w kościele koptyjskim zaatakowanym w grudniu 2016 roku przez terrorystów i oddał tam hołd ofiarom.

Po wizycie Franciszka dżihadyści zapowiedzieli nasilenie ataków na chrześcijan i wezwali muzułmanów, by unikali chrześcijańskich zgromadzeń i zachodnich ambasad.


W popołudniowym wydaniu tę kolejną tragedię w Egipcie komentował Michał Król, autor filmu „Być Koptem”. Zwrócił on uwagę, że ataki terrorystyczne wycelowane w Koptów nasiliły się na przestrzeni ostatniego roku, zwłaszcza po wizycie papieża Franciszka. Zdaniem naszego gościa w trudnej sytuacji jest także egipski rząd.

– Na początku panowania obecnej władzy nie dochodziło do tak częstych ataków na Koptów jak obecnie – wiąże się to zapewne z sytuacją w Syrii i Iraku, a także samym Państwem Islamskim. Koptowie zaczęli masowo uciekać przed arabską wiosną do Stanów Zjednoczonych, Kanady i Europy. Często nie wytrzymywali ogromnej presji, kiedy idąc do kościoła, nie wiedzieli, czy z niego wrócą. Ci, którzy tam nadal trwają, modlą się za swoich prześladowców i sami nazywają siebie kościołem męczenników. Jest cała rzesza Koptów, którzy zginęli za wiarę. Rzeczywiście daje się odczuć siłę ich wiary.

Reżyser mówił również o tym, jak można pomóc Koptom w Egipcie przez różne organizacje i nie tylko…

Dla nich bardzo ważne jest, by Europejczycy mieli świadomość, co dzieje się w Egipcie. „Proszą o modlitwę; oni naprawdę wierzą, że modlitwa ma moc”.

PAP/LK

Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze: Wstępny raport nie wskazuje na użycie przemocy wobec Magdaleny Ż.

Kluczowe dla śledztwa ma być przesłuchanie rezydenta polskiego biura podróży w Egipcie. Prokuratura złoży też wniosek do władz Egiptu o udział polskiego prokuratora w przesłuchaniach w tym kraju.

Wstępny raport nie wskazuje na użycie przemocy wobec Magdaleny Ż., ale dopiero wynik badań biologicznych pozwoli na wykluczenie udziału osób trzecich – poinformowała szefowa zespołu śledczych, Ewa Węglarowicz-Makowska z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

Marek Gołębiowski, szef Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze przypomniał podczas wtorkowej konferencji prasowej, że śledztwo wszczęte przez tę prokuraturę ws. śmierci Magdaleny Ż. prowadzone jest w kierunku zabójstwa. Zastrzegł, że to wstępna kwalifikacja prawna sprawy.

– W toku postępowania zakładamy kilka wersji śledczych, w tym zabójstwo mające związek z handlem ludźmi i handlem narkotykami. Brane jest również pod uwagę możliwe załamanie nerwowe i śmierć samobójcza – powiedział prokurator Gołębiowski. Nie chciał przesądzać, która wersja jest najbardziej prawdopodobna.

Szefowa zespołu śledczych, prok. Ewa Węglarowicz-Makowska na wtorkowej konferencji prasowej poinformowała, że ze wstępnego raportu nie wynika, aby na ciele ofiary znaleziono ślady, które świadczyłyby o użyciu wobec niej przemocy, jednak dopiero wyniki badań, m.in. biologicznych, pozwolą na stuprocentowe wykluczenie udziału osób trzecich. Tak samo odpowiedziała na pytanie, czy Magdalena Ż. mogła paść ofiarą gwałtu.

Prokurator Gołębiowski oświadczył, że w ramach śledztwa badane są zarówno okoliczności sprzed wyjazdu kobiety do Egiptu, jak i w trakcie jej pobytu w tym kraju. Prokuratura sprawdza, z kim Magdalena Ż. się kontaktowała; przesłuchuje jej znajomych i osoby, które przebywały z nią w ośrodku w Egipcie i te, które były z nią w samolocie. Z relacji świadków wyłania się sprzeczny opis zachowania kobiety z pierwszego okresu wycieczki: jedni mówią, że w jej sposobie bycia nie było nic nadzwyczajnego, inni zaś oceniają go wręcz przeciwnie.

Prokurator dodał, że kluczowe dla losów śledztwa będzie przesłuchanie rezydenta polskiego biura turystycznego w Egipcie. Strona polska zwróci się z kolejnymi wnioskami do władz Egiptu o pomoc prawną. Chodzi o możliwość uczestnictwa polskiego prokuratora w przesłuchaniach świadków, w tym rezydenta polskiego biura podróży oraz personelu hotelu i szpitali, w których przebywała Magdalena Ż.

Podczas wtorkowej konferencji prasowej dziennikarze pytali też prokuratorów, czy partner kobiety może mieć coś wspólnego z jej śmiercią. – Nie ma żadnych okoliczności, które mogłyby wskazywać na jego udział w tym zdarzeniu – odparła prokurator Węglarowicz-Makowska.

Na pytanie o to, czy zabezpieczono dokumentację medyczną z polskich placówek medycznych, w których mogła się wcześniej leczyć Magdalena Ż., prokurator odpowiedziała, że wątek załamania psychicznego jest badany i prowadzący śledztwo wystąpili o zabezpieczenie odnośnej dokumentacji. Są to jednak dane wrażliwe i nie wolno ich podawać do wiadomości publicznej.

Prokurator Gołębiowski poinformował, że prokuratura nie ma jeszcze wyników badań laboratoryjnych z Egiptu. Badania będą ponowione po sprowadzeniu ciała do kraju; procedura w tej sprawie już się rozpoczęła; ciało Magdaleny Ż. zostanie sprowadzone do Polski w tym tygodniu. Zwłoki będą poddane kolejnej sekcji w Zakładzie Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Ostateczną przyczynę śmierci kobiety będzie można stwierdzić dopiero po uzyskaniu wyników badań biologicznych i histopatologicznych.[related id=”18553″]

Podejrzenie, iż Polka mogła paść ofiarą handlu ludźmi, powstało „w wyniku licznych informacji, które były przekazywane w momencie wszczynania śledztwa”, jak powiedział prokurator Gołębiowski. Chodzi o informacje medialne oraz dowody zgromadzone na pierwszym etapie śledztwa. Prokuratorzy zapowiedzieli przesłuchanie kolejnych osób, przebywających na tym samym wyjeździe do Egiptu, co Magdalena Ż.

Zastępca dolnośląskiego komendanta wojewódzkiego, insp. Piotr Leciejewski poinformował na wtorkowej konferencji, że w sprawie śmierci Magdaleny Ż. przesłuchano do tej pory kilkudziesięciu świadków, a 55 z nich wniosło do sprawy wiele okoliczności, które są obecnie weryfikowane. – Dokonaliśmy szeregu czynności związanych z zabezpieczeniem dowodów, zabezpieczeniem telefonów, nośników, jak również wszelkiego rodzaju nagrań zarówno z lotniska, jak z drogi dojazdów, powrotów – wyliczał inspektor.

27-letnia Magdalena Ż. 25 kwietnia poleciała na wycieczkę do egipskiego kurortu Marsa-Alam. Po dwóch dniach partnera kobiety, który miał z nią kontakt telefoniczny, zaniepokoiło jej zachowanie; zaplanował jej wcześniejszy powrót do kraju. Ze względu na pogarszający się stan zdrowia, kobieta trafiła do szpitala. W tym samym czasie do Egiptu przyjechał jej znajomy, aby zabrać ją do Polski. W szpitalu dowiedział się, że Magdalena Ż. nie żyje. Zmarła w wyniku obrażeń odniesionych wskutek upadku z pierwszego lub drugiego piętra szpitala w Marsa-Alam, gdzie przebywała.

PAP/LK