Michał Karnowski: Zarzucanie PiS-owi uległości wobec Izraela przez Konfederację jest jakimś kuriozum [VIDEO]

Michał Karnowski komentuje finisz kampanii wyborczej, ocenia działania opozycji parlamentarnej oraz komentuje atak jednego z działaczy Konfederacji na jedną z posłanek z użyciem jarmułki.

Michał Karnowski ocenia finisz kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Zarzuca opozycji zażartość, czego egzemplifikacją jest walka z Kościołem katolickim:

Fala ataku na Kościół była wzmacniana przez brutalny wulgarny język, także przez profanacje. Myślę, że pewna sekwencja wydarzeń wraz z wystąpieniem Leszka Jażdżewskiego oraz filmem Sekielskiego też nam coś mówi. Moim zdaniem to był dobry pomysł na kampanię.

Gość Poranka WNET oskarża również Konfederację KORWiN Braun Liroy Narodowcy o fałszywą narrację wobec Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi o walkę z amerykańską ustawą 447. Karnowski podkreśla, że obóz Dobrej Zmiany cały czas powtarzał jednym głosem, że nie zamierza płacić skandalicznych roszczeń żydowskich, które nie są uprawomocnione: „Jedynym gwarantem w tej sprawie jest obóz Jarosława Kaczyńskiego. Inne ulegną presji [środowisk, które pragną, aby Polska uiściła roszczenia – red.]” – mówi w Poranku WNET:

To jest jakimś kuriozum, to zarzucanie jakiejś uległości wobec Izraela, czego ja nie widzę raczej. Widziałem za to próbę postawienia się na równi z Izraelem w takim twardym dialogu. Za to brutalny atak jednego z działaczy Konfederacji na jedną z posłanek z użyciem jarmułki, to jest coś, co przechodzi do listy wstydu zachowań politycznych. Tak po prostu nie można robić.

Dziennikarz oznajmia, iż cieszy się, że Polacy nie zostali zmanipulowani przez liczne media, w których głównym przekazem jest atak na Prawo i Sprawiedliwość. Albowiem w jego przekonaniu owe uderzenia są niesprawiedliwe i nieprzekładające się na rzeczywistość.

Posłuchaj całej wypowiedzi już teraz!


K.T. / A.M.K.

Przeczytaj więcej na temat urodzinowego Jarmarku WNET -> www.facebook.com/events/2400756686622325

Sakiewicz: Premier specjalnie zmienił treść wystąpienia, gdy dowiedział się, że zagramy muzykę z Rocky’ego [VIDEO]

„Eye of the tiger”, spontaniczne odśpiewywanie hymnu i Patryk Vega – między innymi takich atrakcji można było doświadczyć na „Gali Gazety Polskiej”, o czym opowiada w Poranku WNET jej naczelny


Redaktor naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz opowiada o przebiegu tegorocznej gali Gazety Polskiej w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Jednym z najbardziej wzruszających momentów była nagroda dla Antoniego Macierewicza, kiedy goście spontanicznie zaczęli śpiewać hymn. Redaktor Gazety Polskiej uważa, że to nagroda za wieloletnie zaangażowanie w działalność „Klubów Gazety Polskiej” i jeżdżenia do swoich wyborców po całym kraju, oraz poza granicami Polski.

Największe owację na stojąco zebrał jednak laureat nagrody „człowieka roku”, premier Mateusz Morawiecki. Wchodził przy muzyce z filmu Rocky, energetycznym utworze „Eye of the tiger”.

– Premier specjalnie zmienił treść wystąpienia, gdy dowiedział się, że zagramy muzykę z Rocky’ego – opowiada Sakiewicz. – Premier nawiązał do treści filmu, tym że grany przez Stallone’a bohater próbuje, tak jak rząd, „walczyć z najlepszymi, zwyciężać, mierzyć się w wyższych kategoriach wagowych”. Premier mówił również, że „nie chcemy być gdzieś tam w kącie, nie chcemy mieć programu minimalistycznego, nie chcemy tylko służyć za worek treningowy, tylko chcemy walczyć o lepszą, szczęśliwszą, wielką Polskę” i życzył sobie i wszystkim zebranym tylu kadencji „ile części liczy seria o Rockym”.

Trzymając się podobnej retoryki, Sakiewicz uważa, że Koalicja Obywatelska nie może otrząsnąć się po knock-aucie PiS-u. A ciosy, którymi została obita opozycja, to nowe programy społeczne i gospodarcze obozu Dobrej Zmiany.

Sakiewicz wyjaśnia też, dlaczego Patryk Vega dostał nagrodę Grzegorza Wielkiego, mimo, że – jak mówi – „nie do końca jest postacią z naszej bajki”. – Wiele do powiedzenia mógłby mieć na ten temat minister Macierewicz, za Służby Specjalne – opowiada Sakiewicz. – Warto zauważać to, że człowiek z innego środowiska potrafi docenić wartości wyznawane przez bardziej konserwatywną cześć społeczeństwa.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

mf

Długi marsz w kierunku V Rzeczypospolitej (9). Okrągły Stół i opłacalność/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole nie został zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy.

Zgodnie z zapowiedzią miałem się w tym odcinku zająć opłacalnością. Gdy zastanawiałem się, jakim przykładem się posłużyć, media przywołały kolejną, 30. już rocznicę rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu. Nie ma w najnowszej historii Polski lepszego przykładu obrazującego opłacalność i jej brak. Dlatego posłużmy się nim.

Zanim przejdę do spraw wyższych, najpierw zajmę się żywą mamoną.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół byłym komunistycznym towarzyszom. Na przykład Henryka Bochniarz, I sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej (POP PZPR) w latach 80., wierna Partii do ostatnich jej dni, stała się prężną i wpływową bizneswoman III RP. Przez 30 lat brylowała, fundowała nagrody (nagroda literacka Nike, przyznawana przez środowisko „Gazety Wyborczej” swoim twórcom, to jej dzieło). Przewodzi Konfederacji Lewiatan skupiającej byłych towarzyszy, a teraz rzutkich przedsiębiorców prywatnych. Zamiast w małym fiacie 125p w wersji eksportowej, z nomenklaturowego przydziału, teraz rozbija się w markach, jakich nawet nie wypowiem. To się nazywa awans materialny, sukces i opłacalność.

Bardzo opłacił się Okrągły Stół również byłym opozycjonistom. Na przykład ledwo wiążący koniec z końcem i ulubieniec całej opozycji Adam Michnik stał się właścicielem potężnego koncernu medialnego pn. Agora („Gazeta Wyborcza”).

Ale Okrągły Stół opłacił się tylko tym opozycjonistom, bez dzielenia na agentów i rozsądnych, którzy porozumieli się z komunistami. Bo przeciwni porozumieniu już w luksusy nie opływają lub zmarli w nędzy.

Okrągły Stół był również opłacalny dla komunistycznego aparatu władzy wysokiej, włączając w to tajne służby Czesława Kiszczaka. Zapewnił bezkarność byłym sekretarzom i zatrudnienie na dwóch etatach ludziom służb. Pierwszy etat (przykrywka) to było stanowisko w strukturach odnowionego państwa, a drugi etat to udział w mafijnych przedsięwzięciach – nierozwikłanych do tej pory aferach.

Jednak ta opłacalność dla grup wyżej wymienionych ma też swoje ciemne strony. Zniszczona została polska gospodarka. Zdewastowany został przemysł, handel oddany w obce ręce, a rolnictwo oddane w pacht obcym koncernom, które teraz oceniają, za ile polski rolnik może przeżyć, żeby nie zagrozić ich macierzystym producentom rolnym. I według tego przelicznika skupują polską produkcję.

Dla własnej opłacalności grupy uprzywilejowane III RP musiały oddać w pacht polskie społeczeństwo. Na tym polegała zapłata za osobisty sukces. Dopiero podwójna wygrana Obozu Dobrej Zmiany w roku 2015 ten stan rzeczy zakwestionowała. I wywołała dziką furię wśród całego establishmentu III RP. Bo ta wygrana, chociaż na razie niewiele zmieniła, to jednak zakwestionowała prawo do wiecznego wyzyskiwania polskiego narodu. Przez dzieci Kiszczaka z jednej strony i zagranicznych dzierżawców z drugiej.

Cała moja krytyka w stosunku do obozu Dobrej Zmiany, często mocna krytyka, wynika z podstawowego kryterium przytoczonego na wstępie tekstu – z kryterium opłacalności. Gdzieś mam opłacalność okrągłostołowych dzieci Kiszczaka. I nie martwię się o to, za co teraz te biedne sieroty przeżyją. Dla mnie, Jana Kowalskiego – samozwańczego lidera V Rzeczypospolitej 🙂 – opłacalność odnosi się jedynie do całego narodu i państwa polskiego. Dlatego też nie martwię się specjalnie o Prawo i Sprawiedliwość i wszystkie jego przybudówki. Tak zostało zaprogramowane państwo Okrągłego Stołu, żeby zapewnić opłacalność całej warstwie politycznej, bez powiązania z opłacalnością dla całego narodu. A w zasadzie kosztem narodu i państwa polskiego.

System III RP to klasyczna oligarchia dbająca przede wszystkim o własne interesy, a dopiero potem zajmująca się społeczeństwem w perspektywie kolejnych wyborów.

To prawda, Prawo i Sprawiedliwość dla odniesienia zwycięstwa w roku 2015 odwołało się bezpośrednio do społeczeństwa z pominięciem nieprzychylnych massmediów. Jednak po 3 latach bardziej widać budowę swojej propagandy niż budowę zamożnego społeczeństwa obywatelskiego.

Oligarchiczny system władzy ustanowiony przy Okrągłym Stole dla panowania nad Polakami nie został przecież zakwestionowany. Obóz Dobrej Zmiany obiecuje jedynie, że będzie panował nad nami w sposób bardziej sprawiedliwy i uczciwy. To chyba dlatego na potęgę rozbudowuje własną biurokrację.

Jednak ten „elitarny” sposób widzenia rzeczywistości społecznej nie jest opłacalny dla społeczeństwa polskiego. Przynajmniej dla 90 procent tego społeczeństwa. Nie pozwala ani na zbudowanie zamożności indywidualnej obywateli, ani na zbudowanie silnego państwa. Tkwimy stabilnie w okrągłostołowej wydmuszce państwa tylko dlatego, że nikt z naszych sąsiadów jeszcze nie powiedział: sprawdzam. A jeśli powie? To strach się bać! Bo mamy stutysięczną armię na papierze, ale tylko 20 000 żołnierzy (wiem, generałów mamy najwięcej na świecie). A Polacy w swej masie nie odbyli przeszkolenia wojskowego i nie potrafią posługiwać się bronią. Zatem nawet partyzantki nie będziemy w stanie stworzyć, gdy geopolityka dramatycznie się zmieni.

Zanim jednak zajmę się reformowaniem armii, następnym razem dokonam reformy państwa polskiego. W taki sposób, żeby było opłacalne dla większości z nas. Dla ludzi uczciwych i pracowitych, choć chwilowo niezbyt zamożnych.

Jan A. Kowalski

Karnowski o „taśmach Kaczyńskiego”: Prawo i Sprawiedliwość musi mieć własną agendę i spokojnie walczyć z kłamstwem

Narracja większości lewicowo-liberalnych dziennikarzy dotyczących „taśm Kaczyńskiego” ma niewiele wspólnego z rzetelnością dziennikarską – uważa Michał Karnowski. – A opozycja zrobi wszystko.

– Tak naprawdę, to co znajdujemy na taśmach nie ma znamion afery – uważa Michał Karnowski. – Chodzi o przedwyborczy atak na Prawo i Sprawiedliwość, który przekonałby obywateli, iż partia rządząca jest uwikłana w niejasne interesy. „Gazeta Wyborcza” narzuca taką narrację, bo nie ma innej agendy. Głównym problemem partii rządzącej jest wzbudzany wśród Polaków niepokój. A opozycja wchodzi w każdy wątek, nawet absurdalny, nielogiczny, ponieważ – jak sądzą – przy urnach Polacy pod wpływem emocji nie zagłosują na Jarosława Kaczyńskiego i PiS. Stwierdzą, że mają ich dość. To jest właśnie gra opozycji.

Publicysta „wPolityce” uważa, że w tej sytuacji obóz dobrej zmiany powinien powołać skuteczny organ, którego celem miałaby być walka z kłamstwami przeciwnej strony.

Wysłuchaj naszej rozmowy już teraz!

Marek Suski, szef gabinetu politycznego premiera: Oni oszustwem będą próbowali wygrać wybory. Będą kłamać!

O polityce energetycznej, polityce wewnętrznej i stosunkach wewnątrzpartyjnych opowiada w Radiu WNET szef gabinetu politycznego premiera Morawieckiego, Marek Suski.

Marek Suski w rozmowie w Radiu WNET odnosi się do słów Jarosława Kaczyńskiego, który w miniony weekend podkreŝlał, że porównywanie PiS do PO nie jest czynem słusznym. Szef gabinetu politycznego premiera przychyla się do tezy prezesa PiS, wymieniając przy tym szereg zasług, którymi może poszczycić się obóz „dobrej zmiany”, a także osobliwy dowód uznania jakim było pytanie kanclerz Angeli Merkel do premiera Mateusza Morawieckiego o kulisy polskiego wzrostu gospodarczego.

Poseł Suski opowiada również o głównej – jak przewiduje – osi sporu politycznego w 2019 roku. Według Suskiego totalna opozycja będzie atakować PiS za rzekomy: nepotyzm, Polexit, brak reform. – Oni oszustwem będą próbowali wygrać wybory. Będą kłamać! – ostrzega.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy!

Znowu łaziłem po Bieszczadach, czyli o tym, dlaczego nie obejrzę filmu „Kler” / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nie obejrzę filmu „Kler”. Jednak nie dlatego, żebym się bał prawdy o polskim Kościele. Mam swoją wiedzę na jego temat, popartą osobistym doświadczeniem. Uważam, że 50% księży prawdziwie wierzy w Boga.

W Beskidzie Niskim jest prawie wszystko, czego potrzebuję do życia. Nie ma jednak połonin. Dlatego podobnie jak przed rokiem, wybrałem się w Bieszczady. Nie spotkałem niedźwiedzi, poza dwoma misiami z browaru Ursa Maior. Za to spotkałem ludzi, całe mnóstwo ludzi. A z paroma osobami dłużej porozmawiałem. Najpierw przed grupą męską musiałem się tłumaczyć, że nie jestem pisiorem. Naprawdę trudny proces. A potem schodziłem z Tarnicy przez Szeroki Grzbiet do Ustrzyk Górnych z sympatyczną młodą lekarką Felicją. 6 etatów! Wyobrażacie to sobie? Sześć etatów, które pozwalają w miarę przyzwoicie żyć doktorowi nauk medycznych. Już po pół godzinie marszu nabrałem postanowienia, że odszczekam wszystkie swoje mądrości z felietonu Lekarzu, ulecz samego siebie. Tak, tak, uważajcie na młode lekarki starzejący się faceci! I pewnie bym odszczekał, co za brak charakteru (!), gdyby nie pojawiło się znowu to pytanie: czy nie jestem pisiorem?

Omal nie poczułem się jak kiedyś święty Piotr, tak ciągle zaprzeczając. Kompromisowo wymyśliłem, że nie jestem pisiorem, ale też nie jestem anty-pisiorem. Rzecz jasna, taka odpowiedź nikogo nie uspokoiła – ani grupy męskiej, ani Feli.

Dla mężczyzn jedynie zadowalającą deklaracją byłoby naplucie na napis „PiS” wyryty w bieszczadzkiej skale, gdybym chciał przynależeć do grupy osób kulturalnych. Nie wyryłem i nie naplułem, co wykreśliło mnie definitywnie z grona osób kulturalnych. A gdy próbowałem tłumaczyć, że w polityce liczą się korzyści (500+, obniżenie wieku emerytalnego itepe), zostałem wręcz oskarżony o prostytucję polityczną.

I nie ma dla mnie pocieszenia w zbliżającej się zimie, bo przypomniałem sobie poprzednią, gdy szczęśliwie zmęczony kilkugodzinnym bieganiem na nartach, musiałem zmierzyć się z podobnym politycznym wyzwaniem.

– A u was na Podkarpaciu – zapytał jegomość o fizjonomii wojskowego trepa – to chyba są za rządem? – Tak – odpowiedziałem – i ja też.

Co już naprawdę nie było potrzebne, bo okazało się wkrótce, że w całym schronisku narciarskim w Górach Izerskich tylko ja jestem za rządem. Aż głupio było mi się potem przyznać, że nie całkiem i nie do końca.

Teraz w Bieszczadach dowiedziałem się, że cała Europa się z nas śmieje. A moim rozmówcom męskim wstyd się przyznawać w górskich kurortach Włoch i Szwajcarii, że są Polakami.

Trzeba to powiedzieć wprost. Takie nastawienie do najlepszego po roku 1989 polskiego rządu, który zwykłym obywatelom nie odebrał, ale dał i chce dawać dalej, świadczy o porażce wizerunkowej obozu Dobrej Zmiany. Bo z mojego rozeznania tylko jeden z rozmówców (zimowych), aktywista KOD-u, był rzeczywistym przeciwnikiem rządu; po skrojeniu służbowej emerytury. Pozostali przeciwnie, albo już zyskali, albo wkrótce mieli zyskać. Moja obrona rządu może na chwilę zakłóciła ich pewność poglądów. Do czasu powrotu do domu i odpalenia TVN z jego antyrządową i antypolską narracją.

Cztery lata wkrótce miną, cała kadencja, a obóz Dobrej Zmiany nie podjął żadnych działań repolonizacyjnych w sferze mediów. A przecież TVP Info i Wiadomości z ich toporną propagandą nie dotrą do osób mniej prostych.

Fela, przy sześciu etatach, nie za wiele rozmyślała o polityce. Niemniej zdążyła obejrzeć film „Kler” Wojciecha Smarzowskiego. Mężczyźni również i do takiego aktu odwagi wszyscy mnie zachęcali. W domyśle wierząc, że po tym dopiero przejrzę na oczy.

Nie obejrzę filmu „Kler”. Jednak nie dlatego, żebym się bał prawdy o polskim Kościele. Mam swoją wiedzę na jego temat, popartą osobistym doświadczeniem. Uważam, że 50% księży prawdziwie wierzy w Boga. Tak dużo? – zapytają antyklerykałowie. Tak mało? – zapytają klerykałowie.

Nie obejrzę filmu „Kler” z innego powodu. Z powodu budowy własnego mózgu. Bo mój mózg, jak mózg każdego człowieka, przechowuje klatka po klatce wszystkie oglądane obrazy. Obraz zdegenerowanego księdza może nam podsunąć na przykład podczas Mszy, spowiedzi albo przyjmowania komunii św. Naprawdę tego chcemy?

Za księży, za wszystkich księży, powinniśmy się modlić, bo stoją w pierwszym szeregu walki ze złem. Są nastawieni na jego ataki i zranienia. I część z nich tego ataku nie wytrzymuje. Zrozumiałem to w trakcie własnego nawracania i w trakcie poszukiwań wierzącego księdza.

A każdy z nas… Każdy z nas sam musi zmierzyć się z własnym życiem. Nie pomogą nam i nie usprawiedliwią w żaden sposób prawdziwe lub wyimaginowane oskarżenia pod ogólnym adresem kleru. Pan Bóg każdego rozliczy indywidualnie. Ciebie, mnie i każdego księdza również.

Jan A. Kowalski

P.S. Trzymaj się, Felu! Aaa… i uważam, że lekarze powinni pracować dwa razy mniej, a zarabiać dwa razy więcej – dla naszego wspólnego dobra 🙂

 

Dekomunizacja w Nowym Sączu. Józef Piłsudski stanie w miejscu pomnika wdzięczności Armii Czerwonej

Budowa pomnika Józefa Piłsudskiego to bezspornie sukces lokalnych patriotów. Dali oni doskonały przykład skuteczności w oczyszczaniu przestrzeni publicznej ze stempli komunistycznego zniewolenia.

Józef Wieczorek

Przez 70 lat w centrum Nowego Sącza, w prestiżowym miejscu stał pomnik wdzięczności Armii Czerwonej zbudowany pod przymusem okupanta sowieckiego. Pierwszy pomnik, postawiony w grudniu 1945 r., już w styczniu 1946 r. został wysadzony w powietrze przez podziemie niepodległościowe, silne po wojnie w Beskidzie Sądeckim. Kolejny pomnik, mimo pewnych modyfikacji – już bez gwiazdy czerwonej, ale z sowieckimi napisami – przetrwał aż do roku 2015, bo władze Nowego Sącza nie zdołały przez lata, już w wolnej Polsce, wykonać uchwały rady miasta z 1992 roku (!) o usunięciu tej pozostałości sowietyzacji Polski. Po rozbiciu podziemia niepodległościowego w pierwszych latach po wojnie dążenia niepodległościowe w Nowym Sączu wyraźnie opadły. Nowy Sącz tak naprawdę w czasach III RP żył nadal w stanie zniewolenia z jego symbolem w reprezentacyjnym centrum miasta. (…)

Prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak (PiS) do końca stał twardo na straży pomnika chwały Armii Czerwonej, za co zbierał pochwały od konsula rosyjskiego.

Siły policyjne broniły nielegalnie stojącego pomnika, który dawno już winien być usunięty w ramach prawa o dekomunizacji przestrzeni publicznej, a sądy przez lata „grillowały”

Pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego w budowie | Fot. J. Wieczorek

uczestników manifestacji za ich patriotyczną, niezłomną postawę. Co prawda sprawy – także młodocianych uczestników manifestacji – umorzono, ale skarb państwa został uszczuplony z powodu tępienia antykomunistycznych demonstrantów i wykazano, że patriotyzm w III RP jest bardzo źle widziany. (…)

Ale jak to bywa przed kolejnymi wyborami, mamy jednak pomnikową „dobrą zmianę”. Po rozbiórce pomnika chwały Armii Czerwonej na jego miejscu ma być postawiony pomnik Marszałka Józefa Piłsudskiego na Kasztance. Powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który zbiera fundusze, i prace budowlane już ruszyły. Pomnik ma być odsłonięty 11 listopada na 100-lecie niepodległości Polski, którą i Nowy Sącz po latach okupacji powoli ponownie odzyskuje.

Prezydent Miasta Ryszard Nowak, tak zasłużony dla pomnika Armii Czerwonej, został członkiem honorowym tego komitetu, uznanym za osobę, która poprzez swój autorytet obrońcy „zasług” Armii Czerwonej może wnieść wybitny wkład w budowę pomnika pogromcy Armii Czerwonej [sic!]. (…)

Nikt z nas – działających na rzecz likwidacji pomnika chwały Armii Czerwonej – nie został zaproszony do komitetu budowy pomnika Marszałka.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” znajduje się na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Pomnikowa dobra zmiana w Nowym Sączu” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Konstytucja biznesu to fikcja? Biurokracja niszczy małych przedsiębiorców / Piotr Bednarski, „Kurier WNET” 51/2018

Przypomina to mentalność pszczelarza, którego interesuje tylko ilość miodu, a zdrowie pszczół i perspektywy ich przeżycia są mu obojętne. I poszepcze im nad ulem, że o nich pamięta i dobrze im życzy.

Piotr Bednarski

Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę

Miał być oczkiem w głowie nowej ekipy, ważną i docenianą częścią struktury gospodarczej. Miał mieć prostsze życie, pozbawione nadmiernej biurokracji i lęków przed samowolą urzędniczą, miał mieć proste i stabilne przepisy podatkowe i uproszczone procedury rozliczania swoich zobowiązań. Miał się rozwijać, wprowadzać nowe technologie i konkurować z najlepszymi na świecie. Miał mieć wsparcie państwa i życzliwe traktowanie przez całą administrację. Mały i średni przedsiębiorca. Dostarczający ogromną część dochodów budżetowych, tworzący wiele miejsc pracy, najbardziej odporny na kryzysy gospodarcze i zakręty rynków finansowych. Miał…

Gusła dla GUS-u

Zacznijmy od sprawy drobnej, ale uprzykrzającej życie małego przedsiębiorcy: obowiązków statystycznych. Rozporządzenie Rady Ministrów o zbieraniu danych statystycznych w roku 2018 obejmuje 813 stron! Prawdopodobnie padł tu rekord godny Księgi Guinnessa. Na realizację znajdujących się w nim poleceń instytucje państwowe, głównie GUS i NBP, wydadzą ponad 440 milionów. Całkowity koszt będzie większy, ponieważ ta kwota nie uwzględnia kosztów, jakie poniosą badane przedsiębiorstwa, by wypełnić wysyłane im liczne ankiety. Do niedawna tych ankiet mały i średni przedsiębiorca otrzymywał rocznie około dziesięciu. W tym roku – blisko czterdzieści. Wśród nich dwie zasługują na szczególną uwagę. Przysyłane są w pierwszych dniach każdego miesiąca. Pierwsza, oznaczana DG1, dotyczy wyników finansowych za poprzedni miesiąc i jest tak szczegółowa, że ogromna większość przedsiębiorców musi zlecać jej wypełnienie biurom księgowym. Naturalnie za odpowiednią opłatą. Termin jej wypełnienia to siódmy dzień miesiąca, czyli dwa tygodnie przed złożeniem deklaracji o podatku dochodowym. Fiskus dał 20 dni na sporządzenie bilansu poprzedniego miesiąca, GUS – tylko siedem.

Oczywiście Jednolite Pliki Kontrolne, które comiesięcznie przedsiębiorca wysyła do urzędu skarbowego, zawierają wszystkie informacje, o które pyta niecierpliwy GUS, ale najwidoczniej zabrakło wiedzy lub wyobraźni, by z tych plików skorzystać i zaoszczędzić przedsiębiorcy cennego czasu.

Druga comiesięczna ankieta powtarza kilka pytań z pierwszej, ale głównie dotyczy przewidywań i nastrojów przedsiębiorców. Specjalistów z GUS interesuje, czy przedsiębiorca ma dobry czy zły nastrój, czy przewiduje wzrost czy spadek cen jego produktów i jakie widzi przeszkody w swojej działalności. I można tylko cieszyć się, że gusowscy specjaliści nie zauważyli, że nastroje i oczekiwania zmieniają się codziennie, w miarę napływania istotnych informacji z rynku, czego przykładem jest każda giełda, i nie nakazali przedsiębiorcom codziennego wypełniania ankiet o nastrojach i przewidywaniach. Na koniec można spytać, czy GUS zatrudnia odpowiednią liczbę „psycho-ekonomistów” lub innych specjalistów od nastrojów, potrafiących profesjonalnie przeanalizować kilkaset tysięcy (lub więcej) takich ankiet i wyciągnąć istotne wnioski. Co do tego mamy wątpliwości, bowiem oprócz GUS nastroje w przemyśle regularnie bada Szkoła Główna Handlowa (SGH). Według GUS w czerwcu 2018 były one pozytywne (https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/koniunktura/), natomiast według badań SGH (cyt.): „Przewidywania ankietowanych firm są raczej pesymistyczne i nie należy spodziewać się poprawy sytuacji w przemyśle w najbliższej przyszłości”.

Jednolity plik kontrolny (JPK) czyli Jak Pokonać Kombinatora

Pod tą nazwą kryje się kilka plików i ich wprowadzenie wymagało od przedsiębiorcy zakupu nowych programów księgujących lub dodatkowego oprogramowania do posiadanych. Należało też sporo czasu poświęcić na naukę ich obsługi, gdyż fiskus narzucił nowy format przekazywanych informacji. JPK miał znacznie ograniczyć przestępstwa podatkowe. Można przypuszczać, że w części spełnia to zadanie. Przekazuje do urzędów dane o wynikach działalności gospodarczej przedsiębiorstwa za ostatni miesiąc. Pomimo tego fiskus nie zrezygnował choćby z deklaracji VAT, która powtarza część informacji z JPK, a którą przedsiębiorca musi składać każdego miesiąca. System wychwytuje najmniejsze niezgodności i przedsiębiorca jest wzywany do natychmiastowego ich wyjaśnienia. Fiskus przyjął zasadę nieinformowania o rodzaju lub miejscu wystąpienia niezgodności. Przedsiębiorca – lub jego biuro księgowe – musi sam to ustalić. Musi przeanalizować wszystkie dokumenty i proces przeniesienia danych do programu, i samodzielnie odkryć, gdzie pojawił się, najczęściej drobny, błąd. To znakomity przykład „przyjaznej” współpracy fiskusa z podatnikiem!

Trzeba pamiętać, że niemal całkowity koszt wdrożenia JPK pokrył przedsiębiorca. I nadal pokrywa, gdyż biura księgowe mają przy nim więcej pracy i już podniosły stawki za swoje usługi.

Split payment, czyli płatność podzielona

To superarmata na przestępców podatkowych, której nikt jeszcze nie zastosował, więc jesteśmy pionierami. Sam pomysł jest znany od lat, ale innym zabrakło odwagi, by go zrealizować. Czy tylko odwagi? Już pobieżne spojrzenie na to, jak ten system płatności działa, prowadzi do wniosku, że powoduje on znaczny wzrost kosztów związanych z obsługą księgową i, co istotniejsze, zamrożenie do 20% środków płatniczych przedsiębiorstwa. W sytuacji, gdy większość drobnych przedsiębiorstw ma kłopoty z terminowym realizowaniem swoich płatności, w sytuacji narastania zatorów płatniczych, wyłączenie z obiegu do 20% środków dla wielu oznacza upadłość. Naturalnie banki są gotowe udzielać kredytów na utrzymanie płynności finansowej. W ten sposób zamrożone na rachunku vat-owskim pieniądze przedsiębiorcy mogą być dla niego znów dostępne pod warunkiem, że poniesie koszty kredytu. Fiskus spodziewa się corocznie uzyskać tą drogą o kilka miliardów większe wpływy z podatku VAT. Pojawia się jednak pytanie, czy koszt tego uzysku, koszt po stronie uczciwych przedsiębiorców, nie będzie znacznie większy?

Split payment wymaga wykonania oddzielnego przelewu do każdej faktury, a bank dwukrotnie księguje każdy przelew na dwóch rachunkach. Dla przedsiębiorcy oznacza to konieczność poświęcenia kilkakrotnie więcej czasu na wykonanie przelewów, większe koszty przelewów, zwielokrotnienie liczby operacji księgowania. Większa liczba operacji księgowania oznacza większy koszt usług księgowych. W argumentacji za wprowadzeniem płatności podzielonej podkreślano skuteczność w ściąganiu podatku VAT oraz niskie koszty dla przedsiębiorcy, gdyż strona rządowa skłoniła banki do otwierania dodatkowych rachunków bezpłatnie.

Autorów takich argumentów należy zachęcić, by chociaż na pół roku otworzyli i poprowadzili, na przykład, kiosk warzywny, a zobaczą wszystkie koszty (o ile uda im się przetrwać na rynku przez miesiąc).

Skuteczność i prawdziwe koszty ściągania podatku VAT przy systemie płatności podzielonej poznamy po kilku latach. Teoretycznie powinna być wysoka, ale historia pokazuje, że żaden system nie jest skuteczny w stu procentach i w najbardziej wyrafinowanym przestępcy potrafią znaleźć luki. Dlatego istnieją uzupełnienia systemów ściągania podatków w postaci różnych służb, których utrzymywanie obciąża budżet, a więc wszystkich obywateli. Split payment praktycznie całością kosztów funkcjonowania obciąża przedsiębiorców i można być pewnym, że nie zmniejszy zatrudnienia w organach podatkowych, a wprost przeciwnie – powiększy. Większa ilość operacji księgowania to więcej operacji podlegających ewentualnej kontroli. W ten sposób przedsiębiorca raz jeszcze zapłaci za domykanie systemu podatkowego, a w rzeczywistości za wykazywanie, że jest uczciwy.

Nie po raz pierwszy ponosi on podwójne koszty. Od lat funkcjonuje rozporządzenie, zgodnie z którym przedsiębiorca-importer płaci za sprawdzenie przez służby celne, czy w kontenerze z importowanym towarem jest to, co deklaruje. Celnik może wskazać dowolny kontener i nakazać sprawdzenie jego zawartości przez skanowanie lub otwarcie i rozładowanie. Według ustawy to jego obowiązek i za to dostaje wynagrodzenie. Służby celne są służbami państwowymi utrzymywanymi z budżetu, podobnie jak policja lub wojsko. Jednak od wielu lat urzędy celne za taką „usługę” każą importerowi płacić od kilkuset złotych do prawie dwóch tysięcy. Jeśli przedsiębiorca ma pecha, to taka „usługa” może mu się przytrafić kilka razy w miesiącu, za co może zapłacić kilka tysięcy złotych. Jak widzimy, pomysłowość w drenowaniu kieszeni osób prowadzących działalność gospodarczą jest nieograniczona. Nasuwa się jednak pytanie: czy pobieranie przez urząd opłat za czynności, które są jego ustawowym obowiązkiem, jest dopuszczalne? Czy urzędy celne są jakimiś gospodarstwami pomocniczymi? Wyobraźmy sobie sytuację, w której policjant po wylegitymowaniu przechodnia lub sprawdzeniu dokumentów kierowcy każe za tę czynność zapłacić, na przykład, 5 zł za sprawdzenie dowodu osobistego, 10 zł za sprawdzenie dowodu rejestracyjnego, 20 zł za sprawdzenie zawartości bagażnika. Przykład wydaje się abstrakcyjny, ale czy rzeczywiście?

Oto media doniosły, że rząd pracuje nad ustawą, dzięki której urząd skarbowy będzie mógł pobierać opłaty, całkiem spore, od wydania interpretacji przepisu. Im bardziej przepis skomplikowany, tym większa opłata, nawet powyżej 2000 zł. Oczywiście o tym, czy sprawa jest prosta, czy skomplikowana, będzie decydował urząd.

Pewnie najczęściej będą to sprawy wyjątkowo skomplikowane, jak całe nasze prawo. Czyżby rząd uznał, że przepisów podatkowych nie da się uprościć lub nie warto upraszczać, więc by zniechęcić podatników do zadawania urzędnikom pytań, postanowił wprowadzić wysokie opłaty? A przy okazji znów wzrosną wpływy do budżetu. Zatem idźmy dalej: kolejne kilkaset nowelizacji ustawy o podatku VAT zapewni znaczne wpływy z takich opłat, bo wówczas wszystkie pytania o interpretacje będą skrajnie skomplikowane.

Bardziej drastycznym przykładem wielokrotnego ponoszenia przez przedsiębiorcę kosztów i odpowiedzialności za niewłaściwą pracę urzędników państwowych lub jej brak jest odpowiedzialność nabywcy za zobowiązania podatkowe sprzedawcy towaru. Od kilku lat funkcjonuje zasada, że nabywca ma obowiązek ustalić, czy sprzedawca jest wiarygodny, czy legalnie prowadzi działalność gospodarczą, w szczególności, czy odprowadza podatek VAT. Gdy okazywało się, że po wielu miesiącach (a nawet latach) działania zarejestrowany w KRS i mający numer identyfikacji podatkowej (NIP) sprzedający towary nie odprowadził podatku VAT i nagle zniknął, urzędy skarbowe ścigały nabywców jego towarów i ściągały niezapłacony podatek. Nabywcom tłumaczono, że nie dopełnili obowiązku sprawdzenia wiarygodności sprzedawcy. Ciekawe uzasadnienie, gdyż takimi sprzedawcami często były firmy założone na fałszywych dokumentach. Krajowy Rejestr Sądowy je rejestrował, urząd skarbowy nadał NIP, urząd statystyczny nadał REGON, ZUS zarejestrował. I żaden z tych urzędów nie był w stanie sprawdzić prawdziwości przedstawianych dokumentów! Natomiast rolnik, kupujący od takiej firmy np. paliwo, według urzędników miał obowiązek i możliwości odkrycia fałszerstw! Przed trzema laty Ministerstwo Finansów obiecywało wprowadzenie reguł postępowania dla nabywcy, których przestrzeganie ma zapewnić bezpieczeństwo. Po trzech latach góra urodziła mysz: używanie split paymentu przez nabywcę ma go zabezpieczyć przed oskarżeniem o nierzetelne sprawdzenie wiarygodności sprzedawcy. Tylko że split payment nie obejmuje transakcji gotówkowych ani płatności kartą.

To prawda, że powyższe sytuacje najczęściej były kreowane przez różne mafie gospodarcze. Tylko dlaczego za ich istnienie i działanie w pierwszej kolejności ma ponosić odpowiedzialność zwykły rolnik, piekarz, czy producent butów?

Przedsiębiorcom, którzy zdecydują się na split payment, fiskus obiecuje, że będzie ich traktował, jakby dopełnili obowiązku sprawdzenia rzetelności kontrahentów. Dziękujemy za tę łaskawość, ale czy łaskawca nie pomylił adresata obowiązków?

A czy kiedykolwiek zostanie wprowadzona jakaś symetria odpowiedzialności i urzędnicy, którzy niesolidnie sprawdzili dokumenty rejestrowe i dopuścili do zarejestrowania fikcyjnej firmy, której nieuczciwa działalność doprowadziła do upadłości innych, rzetelnych przedsiębiorców, czy tacy urzędnicy zostaną ukarani i poniosą koszty odszkodowań dla poszkodowanych przedsiębiorców? Nie chodzi tu o symboliczne konsekwencje w postaci obniżenia premii, lecz o podobną skalę odpowiedzialności, jaka stosowana jest w przypadku karania przedsiębiorców za najdrobniejsze błędy czy zaniedbania. Do niedawna urzędy skarbowe przegrywały ponad 70% spraw wytaczanych przedsiębiorcom za rzekome wykroczenia i przestępstwa gospodarcze. Przedsiębiorcy tracili czas, pieniądze i zdrowie, by dowieść swojej niewinności. Urząd najczęściej przegrywał i musiał zwrócić niesłusznie zajęte kwoty wraz z ustawowymi odsetkami. Koszty całego spektaklu oczywiście pokrywał każdy podatnik, gdyż fiskus dysponuje tylko pieniędzmi podatników. O żadnym odszkodowaniu dla niesłusznie oskarżonego przedsiębiorcy zazwyczaj nie było mowy. Z zasady winny był zawsze przedsiębiorca, któremu dużym wysiłkiem czasem udało się winy pozbyć, a fałszywy oskarżyciel często był nagradzany.

Tak było przez wiele lat i, niestety, nic nie wskazuje na to, by coś się zmieniło. Nie wydaje się, by ogólnikowe zachęty, zawarte w zaprezentowanej niedawno Konstytucji biznesu i kierowane do urzędów, by przyjaźnie traktowały przedsiębiorców, zapewniły istotne zmiany.

Elektroniczne sprawozdania finansowe

Od tego roku sprawozdania finansowe muszą być składane wyłącznie w formie elektronicznej. Zmiana formy jak najbardziej uzasadniona, plik elektroniczny łatwiej i taniej wysłać e-mailem. Lecz taka zmiana powinna być odpowiednio przygotowana, podczas gdy Ministerstwo Sprawiedliwości przygotowało przedsiębiorcom prawdziwą drogę przez mękę. Ukoronowaniem wieloetapowej procedury było wysłanie pliku na specjalne konto elektroniczne w KRS. Na skutek niedopracowania oprogramowania jednego dnia konto działało, innego – nie. I znów zabrakło wyobraźni i umiejętności dokonania prostych obliczeń, uwzględniających liczbę przedsiębiorstw zobowiązanych do składania rocznych sprawozdań finansowych, przepustowość linii telefonicznych i wydajność urzędników odbierających telefony. Na dwadzieścia dni przed upływem terminu wysłania, połączenie można było uzyskać po 30-40 próbach. Ze słuchawki odzywał się wówczas miły głos: jesteś 37. na liście oczekujących. Po dwóch godzinach tenże głos uprzejmie informował: jesteś 14. na liście oczekujących. Na kilka minut przed zakończeniem pracy w słuchawce rozległo się: jesteś 9. na liście oczekujących. Po kilku minutach zapanowała cisza: dzień pracy w MS się zakończył. Następnego dnia to samo: po ponad trzydziestu próbach udało się połączyć. Tym razem wytrwałość wydała owoc: po prawie trzech godzinach od połączenia odezwał się urzędnik, a nie automat i plik ze sprawozdaniem finansowym udało się przesłać. Za rok ma to być prostsze.

Niższe podatki nie dla wszystkich

A dokładniej: dla nielicznych. Obniżenie podatku CIT dla małych spółek prawa handlowego jest oczywiście krokiem w dobrym kierunku. Szkoda tylko, że próg obrotów, 1,2 mln EUR, jakiego przedsiębiorstwo nie może przekroczyć, by pozostać w uprzywilejowanej grupie, został wyznaczony na tak niskim poziomie. Według klasyfikacji Ministerstwa Finansów roczny obrót poniżej 2 mln EUR plus zatrudnienie do 10 osób klasyfikuje firmę jako mikroprzedsiębiorstwo. Tak więc obniżka podatku CIT dotyczy tylko mini-mikro przedsiębiorstw. Premier zapowiedział dalsze obniżki CIT-u dla tych małych, nawet do 10% (zamiast 19%, jaki obowiązuje pozostałych). Skłania to wielu do rozpatrywania możliwości podzielenia firmy na mniejsze, by każda z nich nie przekraczała wyznaczonych limitów rocznych obrotów, lub ukrywania części obrotów. Dzielenie większej spółki na mniejsze nie jest prawem zakazane, często taki podział jest potrzebny, by np. rozwiązać spory własnościowe. Fiskus zapewne zauważył taką możliwość znalezienia się w uprzywilejowanej grupie podatkowej i w mediach pojawiły się ostrzeżenia wobec tych, którzy pójdą tą drogą. Pojawia się pytanie: w jaki sposób fiskus obiektywnie sprawdzi i dowiedzie, że wyłącznym celem podziału było obniżenie podatku, a nie np. chęć rozstania się wspólników, którzy chcieli iść własnymi drogami i od dawna nie mogli się porozumieć? Czy będą przesłuchiwani, badani wykrywaczem kłamstw?

Pewnie, jak dotąd, urzędnik sam ustali, że podział miał na celu obniżenie podatków. Bo wprawdzie prawo nie zabrania podzielić przedsiębiorstwa, ale wolno to czynić tylko w celach, które fiskus oceni jako właściwe.

Mały ZUS dla najmniejszych

Również w tym przypadku obniżka obejmie najwyżej kilka procent działających przedsiębiorców. Tych, których miesięczne przychody nie przekroczą 5250 zł. Obniżka dotyczy wyłącznie składki na ubezpieczenie społeczne i tylko na okres dwóch lat. Ubezpieczenie zdrowotne pozostaje bez zmian. Pamiętajmy, że przychody to nie dochody, że przy dużych przychodach dochody mogą być małe lub nawet zerowe. Przy bardzo wysokiej marży 50% oznacza to, że taki przedsiębiorca osiągnie dochód poniżej 2600 zł, z czego ZUS-owi odda nie mniej niż 740 zł, i na koniec zapłaci podatek dochodowy. W kieszeni zostanie mu około 1600 zł. Przypomnijmy, że dozwolona kwota miesięcznych zarobków niewymagających zarejestrowania działalności gospodarczej wynosi 1020 zł, a uzyskanie marży 50% jest możliwe tylko w nielicznych dziedzinach działalności.

Wyznaczenie tak niskiego progu przychodów może być kolejną zachętą do ukrywania prawdziwych i przejścia do szarej strefy.

Coś na przyszłość

Tempo wprowadzania nowych rozwiązań, mających zapewnić szczelność systemu podatkowego, jest naprawdę imponujące. Nie ma tygodnia, by media nie donosiły o kolejnych planach, kolejnych pomysłach, włącznie z pomysłami nowych danin, quasi-podatków czy wprost podatków. Cel ich jest zawsze dobry, wręcz szlachetny, ale bez wyjątku główne koszty ich realizacji zawsze leżą po stronie przedsiębiorców. I zawsze wymagają od nich poświęcenia dodatkowo wielu godzin pracy. Można odnieść wrażenie, że w wyobraźni pomysłodawców najważniejszym, a może i jedynym zajęciem przedsiębiorcy, właściciela małej firmy, jest wypełnianie kolejnych formularzy, przesyłanie kolejnych plików, sprawozdań i ankiet. Wszystko po to, by przekonać wszelkie urzędy kontrolne, że prowadzi uczciwy biznes, że płaci podatki i inne zobowiązania, że nie jest przestępcą. Uczciwy obywatel, przedsiębiorca, dopóki nie przeprowadzi pełnego i wielokrotnego dowodu swojej uczciwości, nie jest postrzegany przez administrację jako uczciwy. Lecz pojęcie pełnego dowodu zmienia się, rozrasta.

Do JPK, płatności podzielonej i innych dochodzą kasy fiskalne. W najbliższej przyszłości będą musiały zawierać opcję drukowania numeru identyfikacji podatkowej NIP. Nawet te niedawno kupowane najczęściej tej opcji nie mają. Dla twórczych umysłów z Ministerstwa Finansów to żaden problem: przedsiębiorca kupi nową kasę, z nowym oprogramowaniem.

Czy ktoś z MF obliczył koszt wymiany kas w skali kraju? W mediach cytowane są wypowiedzi urzędników MF, w których mówią oni o dodatkowych z tego tytułu wpływach do budżetu.

Przypomina to mentalność pszczelarza, którego interesuje wyłącznie ilość miodu w ulu, a stan zdrowia pszczół i perspektywy ich przeżycia są mu całkowicie obojętne. I aby o pszczelarzu pamiętały, poszepcze im nad ulem nieco czułych słów, w szczególności, że zawsze o nich pamięta i życzy im wydajnego życia.

Konstytucja biznesu, czyli nowy sezon „czułych słówek”

Po trzech latach zapowiedzi ujrzała światło dzienne. Zapowiadając Konstytucję biznesu, najczęściej cytowano rzekomo nową zasadę: co nie jest zabronione, jest dozwolone. W rzeczywistości ta zasada nie jest nowa i od dawna obowiązywała. Żeby sąd lub inny organ uprawniony mógł orzec o czyjejś winie i karze, musiał dowieść, że dana osoba wykonała czynność zabronioną lub czynność spoza wykazu czynności dozwolonych w danej sytuacji, jeśli taki wykaz był częścią przepisów lub zasad sztuki w zawodzie (np. lekarza).

Innym zagadnieniem jest, czy wszystkie urzędy jej przestrzegały i przypomnienie w Konstytucji biznesu może było wskazane. Znajdziemy tam zalecenia dla urzędów skarbowych, by ich kontrole były najmniej uciążliwe dla przedsiębiorcy. Zabrakło jednak dokładnych wyjaśnień, co to jest kontrola nadmiernie uciążliwa i jakie mogą być jej konsekwencje dla obu stron. Można podać wiele przykładów, kiedy nękany przez urzędników przedsiębiorca, po zakończeniu pozytywnej, ale uciążliwie przeprowadzanej kontroli, zamykał swoją firmę, by w przyszłości nie mieć takich doświadczeń. Zatrudnieni tracili pracę, właściciel żegnał się z dziełem swojego życia i źródłem utrzymania, a urzędnicy dostawali premie za „wzorowe wypełnianie swoich obowiązków”.

Niedawno, w jednym z wywiadów dla Radia WNET, prezes dużej polskiej spółki nazwał Konstytucję dla biznesu pustosłowiem. Konstytucja zawiera wiele słusznych postulatów i deklaracji, ale tak mało konkretnych, że wynikające z nich przepisy prawne, nad którymi dziś pracują ministerstwa, mogą różnić się od oczekiwanych. Jedną z jej owoców ma być nowa ordynacja podatkowa. Mamy nadzieję, że autorom nie zabraknie determinacji i odwagi, by obecną gmatwaninę w tym zakresie uprościć, uczynić ją zrozumiałą i, przede wszystkim, bezpieczną dla uczciwego podatnika. Jak wielka jest ta gmatwanina, dowodzi fakt, że dotychczasowa ustawa o podatku VAT była kilkaset razy nowelizowana.

Gdyby jednak rząd miał zamiar uprościć przepisy podatkowe i wierzył w sukces na tym polu, to po cóż przygotowywałby przepisy o opłatach za wydawanie ich interpretacji? Proste przepisy nie wymagają dodatkowych wyjaśnień.

Małego przedsiębiorcy dzień powszedni

Na zakończenie obrazek z małego warsztatu naprawy samochodów. Pracuje właściciel i dwóch mechaników. Dziennie potrafią naprawić średnio 10 samochodów. Średni koszt naprawy to kilkaset, powiedzmy 600 zł. Roczny przychód w pobliżu 1,5 mln złotych klasyfikuje tę firmę jako bardzo małe przedsiębiorstwo, lecz aby skorzystać z obniżonego CIT-u, właściciel musiałby przekształcić je w spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, co wiązałoby się ze znacznie większymi kosztami obsługi księgowej. Mały ZUS go nie obejmie, gdyż zatrudnia pracowników. Musi więc działać na podobnych zasadach, jak duże przedsiębiorstwo. Do każdego naprawianego samochodu zamawia w hurtowniach potrzebne części, które razem z fakturami zakupu kurierzy przywożą do warsztatu. Właściciel warsztatu najczęściej kończy pracę późnym wieczorem, gdyż każdy klient chciałby szybko odebrać samochód. Po długim dniu pracy czeka go wykonanie co najmniej dziesięciu przelewów płatności, za każdą fakturę oddzielnie. Do niedawna mógł to zrobić jednym. Dodatkowo co miesiąc przelewy do ZUS, urzędu skarbowego, dostawcy prądu, dostawcy wody, podatek od nieruchomości, płatność za wywóz śmieci i kilka innych. Na koniec musi przygotować dokumenty dla biura księgowego, dostosować oprogramowanie swojego komputera, a wkrótce i kasy fiskalnej, do najnowszych przepisów, które powstają niemal codziennie w licznych urzędach. Po wypełnieniu kilkunastu obowiązków musi jeszcze znaleźć czas na śledzenie ostatnich zaleceń producentów samochodów, którzy ciągle wprowadzają nowe technologie w swoich produktach. Polski mały przedsiębiorca musi je znać, a nawet powinien je współtworzyć. A na początku każdego miesiąca, by nie zapomniał, że wszyscy o nim pamiętają, GUS przysyła jeszcze co najmniej dwie ankiety z kilkudniowym terminem wypełnienia.

Powyższy obrazek jest typowy dla małych przedsiębiorstw.

W wyniku ciągłych zmian przepisów i mnożenia obowiązków koszty prowadzenia działalności rosną szybciej niż dochody. Profitentami zmian są banki, biura księgowe, producenci oprogramowania i administracja.

Większość zmian jest obojętna dla dużych przedsiębiorstw i sieci handlowych. Osłabienie średnich i małych jest szczególnie korzystne dla sieci handlowych. Ich dostawcami często są właśnie mali i średni producenci. Sieci sprzedają towary za gotówkę lub płacimy w nich kartą. Tych płatności nie obejmuje split payment, więc wszystkie negatywne skutki ich nie dotkną. Natomiast producent-dostawca otrzyma od sieci płatność podzieloną, która mu część środków pieniężnych zablokuje. Brak płynności finansowej może być okazją dla sieci do naciskania na obniżenie cen dostarczanych towarów w zamian za przyśpieszenie płatności. Dla banku – okazją do zaproponowania dostawcy kredytu lub faktoringu. Każde z tych rozwiązań obniża dochody producenta-dostawcy.

Rząd zapowiadał specjalny podatek od sklepów wielkopowierzchniowych. Podatku nie ma, natomiast efektem ubocznym płatności podzielonej jest osłabienie producenta i umocnienie wielkich sieci handlowych i banków w strukturze producent-sprzedawca-nabywca. Miało być odwrotnie.

Stare polskie przysłowie się sprawdza: dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. A gdy wiele małych i średnich firm upadnie, przed czym już ostrzega wielu ekonomistów, może sprawdzi się następne: mądry Polak po szkodzie. Może, bo zamiast mądrości może powstać tylko kolejny sezon „czułych słówek”.

Artykuł Piotra Bednarskiego pt. „Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę” znajduje się na s. 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Bednarskiego pt. „Mały przedsiębiorca czeka na dobrą zmianę” na stronie 10–11 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Idziemy po wszystko! Prosty przekaz Obozu Dobrej Zmiany na wybory samorządowe/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Najpierw centralnie buduje się chory samorządowy system, a potem, zamiast go centralnie zmienić, czyli zmieść z powierzchni polskiej ziemi, próbuje się go uzdrowić poprzez obsadzenie swoimi ludźmi.

Idziemy po wszystko! – tak powinno brzmieć hasło Obozu Dobrej Zmiany na czas kampanii samorządowej. Odczytując prawidłowo słowa Mateusza Morawieckiego, nie mogę już mieć żadnych złudzeń. Obóz Dobrej Zmiany nie potraktował poważnie mojej podpowiedzi na swoją wygraną. A przypomnę, zaproponowałem jedynie, że jeżeli chce wygrać (po to, żeby uzdrowić Polskę w każdym wymiarze), to powinien oddać władzę obywatelom. Władzę decydowania o sobie w najbliższym otoczeniu. A sam powinien skoncentrować się na budowie silnego i sprawnie zarządzanego państwa na poziomie centralnym, ogólnopaństwowym.

Słowa Premiera o możliwości dokończenia reformy państwa polskiego tylko w ścisłej współpracy rządu z samorządami, w domyśle zarządzanymi przez swoich, odzierają polską rzeczywistość polityczną z pewnego złudzenia. Przyznaję, sam temu złudzeniu chętnie uległem. Również dlatego, żeby nim zarazić sztabowców Prawa i Sprawiedliwości. Nie udało się. To złudzenie i marzenie zarazem, któremu dałem wyraz w projekcie nowej konstytucji, polega na budowie Polski silnej wolnością i odpowiedzialnością na poziomie lokalnym, samorządowym. W ten sposób zwykli obywatele mogliby się włączyć w dzieło budowy podstaw przyszłej wielkości Rzeczypospolitej. A rząd centralny powinien tylko tą energią odpowiednio zarządzać dla zwielokrotnienia efektu skali.

Już opracowanie programu 300+, którego filozofię przedstawiłem tydzień temu, zderzyło to marzenie z nagą ścianą politycznego zamysłu PiS. Ten zamysł polega na dokończeniu dzieła technokratycznego, biurokratycznego zmodernizowania Polski. Gdzie każdy kolejny punkt społeczny z kolejnej piątki będzie oznaczał automatyczny rozrost biurokracji. Od Warszawy do Czarnej D… A najgorsze jest to, że Prawo i Sprawiedliwość ze swoją nieszczęsną dla Polski wizją może na jakiś czas zwyciężyć.

W żadnym momencie nie bronię przy tym obecnego stanu rzeczy. Jak wielokrotnie o tym pisałem, w Polsce nie istnieje samorząd. To, co tak nazywamy, to lokalne sitwy zajmujące się kręceniem swoich prywatnych lodów pod płaszczykiem działania dla dobra wspólnoty. Ale ta patologia została zaprojektowana przez profesora Regulskiego, Michała Kuleszę i sędziego Wacława Stępnia przed wielu laty po to, aby zwykli Polacy nie włączali się w działania wspólnotowe. I nie przeszkadzali lodziarzom ze starego i staro-nowego systemu. Chociaż całkiem możliwe, że autorzy takiego kształtu samorządu, jak wielu innych twórców systemu Okrągłego Stołu, nie zdawali sobie sprawy z tego, co robią. Jak nie zdają sobie sprawy ci, którzy do dziś ich za to wychwalają.

Co proponował ten – rzekomo – samorząd zaprojektowany w roku 1990? 18% środków własnych i żebranie o resztę w Centrali. Wykluczono zatem możliwość dobrego gospodarowania dobrem wspólnoty, bo tego dobra nie przywrócono. Żeby Centrala (pozostałość po komunie) nie straciła pełni władzy. Nikt normalny, z poczuciem godności własnej i wartościowy społecznie, nie włączał się w pozory lokalnego rządzenia, ale bez możliwości decydowania. Dokonywała się zatem na naszych oczach selekcja zdecydowanie negatywna. Do tych rzekomych samorządów pchali się wszelkiej maści karierowicze. To dlatego mamy to, co mamy. Biurowce Urzędów Gmin pękające od kolejnych samorządowych biurw, zatrudnianych przecież nie za swoje, ale za rządowe. Im więcej rządowych projektów i pomysłów, tym więcej można poupychać swoich ludzi i ukręcić lodów. A zaciągając kolejne kredyty na poczet przyszłych pokoleń, jeszcze więcej. Na dodatek bez ponoszenia za to żadnej odpowiedzialności.

Teraz, zamiast zmienić patologiczny system powstały przecież nie samoistnie, ale stworzony przez warszawską Centralę, Obóz Dobrej Zmiany próbuje go we własnym interesie przejąć. Po to, żeby go uzdrowić i zwalczyć patologię. Możliwe, że stratedzy Obozu wierzą w powodzenie tego planu. W to, że jeżeli im się uda wszystko przejąć, to dopiero wtedy zrealizują w pełni misję naprawy państwa. Jedno jednak, co uderza człowieka cokolwiek myślącego, to kompletny brak logiki w tym wszystkim. Bo najpierw centralnie buduje się chory samorządowy system, a potem, zamiast go centralnie zmienić, czyli zmieść z powierzchni polskiej ziemi, próbuje się go uzdrowić poprzez obsadzenie swoimi ludźmi. To tak, jakby na oddział zakaźny w szpitalu posyłać ludzi zdrowych… żeby zwalczyć wirusa. Na pewno wiele osób dałoby się na taki pomysł nabrać, gdyby tylko ogłosili go znani i lubiani lekarze.

Premier Mateusz Morawiecki jest znanym i lubianym politykiem. Twarzą Obozu Dobrej Zmiany na czas zbliżających się wyborów. Czy powinniśmy mu uwierzyć tylko dlatego, że prawdopodobnie wierzy w to, co mówi?

Jan A. Kowalski

Pierwsza porażka obozu Dobrej Zmiany. Polską nie można rządzić jednoosobowo, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński

Może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Jan Kowalski

Po niespodziewanie szerokiej, ale jednak pozytywnie przyjętej przez „rynki” rekonstrukcji rządu, w maszynie dobrej zmiany dał się słyszeć wyraźny zgrzyt. Za sprawą pisowskiego senatora Koguta, którego głowa właśnie miała trafić pod topór sprawiedliwości ludowej. O dziwo, nie trafiła. A przynajmniej zyskała odroczenie, bo z 60 senatorów Prawa i Sprawiedliwości (nie licząc Koguta) tylko połowa posłuchała stanowczego głosu prezesa Kaczyńskiego i głosowała za aresztowaniem Senatora. (…)

Po pierwsze, okazało się, że Polską nie da się rządzić jednoosobowo, na rozkaz, jak chciałby tego Jarosław Kaczyński. Porażkę tego wojskowo-rewolucyjnego myślenia obserwowaliśmy już w starciu z prezydentem Dudą.

Po drugie, okazało się również, że Prawu i Sprawiedliwości nie udało się zebrać 10 000 fachowych i uczciwych ideowców – według planu Prezesa, jeszcze z początku lat dwutysięcznych, potrzebnych do uzdrowienia naszego państwa. (…)

Głosy dochodzące z różnych regionów kraju zdają się potwierdzać aktywność Senatora jako pewnego rodzaju normę środowiskową.

Za mało myślimy o Biblii, tej księdze wszelkiej mądrości. Bo przecież może się okazać, że w całym Prawie i Sprawiedliwości, podobnie jak w Sodomie, znajdziemy tylko jednego sprawiedliwego, w osobie Jarosława Kaczyńskiego. A cała reszta kręci na boku swoje prywatne lody.

Przecież, pomyślcie tylko, mając takie możliwości, nie chcielibyście ukręcić niczego dla siebie? (…) Tam, gdzie w grę wchodzą pieniądze, należy zastosować zupełnie inną formułę niż indywidualna uczciwość.

Mam nadzieję, że do podobnej konkluzji, po wielu latach trudnych doświadczeń, dojdzie również obóz Dobrej Zmiany z jej wodzem, Jarosławem Kaczyńskim, na czele.

Cały artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Kowalskiego pt. „Pierwsza Porażka Obozu Dobrej Zmiany” na s. 4 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl