Projekt instrumentu polityki demograficznej, nawiązujący do praktyki „wiana” / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 85/2021

O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci.

Andrzej Jarczewski

Wiano 2022

Szósty doroczny raport demograficzny, publikowany w środku roku na łamach WNET, poświęcam kobietom i… matematyce. Podsumuję 5 lat programu „Rodzina 500+” i zaproponuję rozszerzenie nowej „Strategii demograficznej” o rozwiązanie ważne dla kobiet, które mogą i chcą rodzić dzieci.

Pragnę przedstawić i uzasadnić projekt nowego instrumentu polityki demograficznej, nawiązującego do staropolskiej teorii i praktyki „wiana”, czyli sposobu zabezpieczenia kobiety na starość. O ile posag był pewną wartością materialną, wnoszoną do małżeństwa przez pannę młodą, to wiano – przeciwieństwo posagu – pozwalało bez strachu o przyszłość rodzić i wychowywać dzieci, bo nawet gdy mąż zgra się w karty lub zginie na wojnie, wywianowana część majątku pozostanie przy żonie niezależnie od roszczeń innych spadkobierców czy wierzycieli. Sporządzano odpowiedni dokument i ogłaszano to publicznie, by ukrócić spekulacje.

500+=250 000

Najskuteczniejszy w naszej historii instrument polityki demograficznej, czyli program „500+”, dał Polsce ćwierć miliona obywateli, których bez tego programu by nie było! Nie ma innych przyczyn tego skutku, choć ta przyczyna wywołała również inne wartościowe skutki w gospodarce i sferze socjalnej. Dokładna suma rozpatrywanych tu „nadwyżek” z lat 2016–2020 wynosi 252 529. Tyle dzieci urodziło się ponad prognozy GUS z roku 2014 (w scenariuszu zakładającym, że nie będzie żadnej polityki prourodzeniowej ani proaborcyjnej).

Opracowanie własne autora

Wyliczona suma zależy od definicji przedmiotu zliczania. Na prezentowanym tu wykresie widzimy populację kobiet, uważanych przez GUS za obywatelki Polski, według stanu na 1 stycznia 2021. Nieco inne liczby podają organy wyborcze. Z samorządowych urzędów stanu cywilnego otrzymujemy inne sumy niż z biur meldunkowych. Spis powszechny przyniesie kolejną korektę. Ale nawet te różnice nie zakłócają megatrendu (cyklu wyżów i niżów), na którego skutki dziś zwracam uwagę.

Ostrze głównej krytyki wymierzonej obecnie w program „500+” dotyczy jego domniemanej nieskuteczności. Bo w roku 2019 urodziło się 375 000 dzieci, a w roku 2020 tylko 355 000. Spadek o ok. 20 000. Fakt jest prawdziwy, interpretacja fałszywa z dwóch powodów. Po pierwsze: względny spadek liczby urodzeń w roku pandemicznym dotknął wiele państw rozwiniętych. I to silniej niż Polskę, która odczuje to dopiero w roku 2021.

Po drugie: w Polsce z roku na rok ubywa matek. To jest czynnik decydujący, bo – patrzmy na lata dziewięćdziesiąte na wykresie – ok. 30 lat po niżu potencjalnych matek nieuchronnie przychodzi niż dzieci i tego nie da się odwrócić. Można tylko łagodzić skutki. Warto też przypomnieć, że w roku 2020 urodziło się i tak o 26 700 więcej dzieci niż prognozował GUS we wspomnianym raporcie. Ważne w tym punkcie jest dostrzeżenie, że instrumenty polityki demograficznej jednak działają, że nie jesteśmy bezradni i bezsilni. Podobnie: dziś możemy odpowiedzialnie stwierdzić, że stłumienie trzeciej fali Covid-19 jest skutkiem masowych szczepień, bo innych przyczyn nie było.

Megatrendy

Na tegorocznym wykresie zanikły już ślady I wojny światowej, ale widać jeszcze spustoszenia, jakie poczyniła II wojna. Powojenna „kompensacyjna” fala urodzeń zakończyła się w roku 1956. Wtedy to wprowadzono w PRL ustawę o aborcji niemal na życzenie. Było to niespotykane na świecie w tej skali działanie procykliczne (wzmacniające różnice między wyżami a niżami), którego skutki ponosimy przez wszystkie kolejne pokolenia.

Powojenny wyż, który w roku 1955 osiągnął maksimum (793 800 dzieci płci obojga) i tak powoli by wygasał z braku matek, które nie urodziły się lub zostały zabite względnie porwane przez Niemców w czasie wojny. W tej dziejowej chwili (po 1957) należało wzmocnić działania pronatalistyczne (wspierające dzietność). Postąpiono przeciwnie, a kolejne kosztowne cykle niżów i wyżów są już tylko wielokrotnie pogłębianym następstwem tamtej decyzji.

Dlaczego kosztowne? Ano dlatego, że gdy dzieci szybko przybywa, trzeba budować szkoły i inne obiekty, a gdy pogłębia się niż – te same szkoły stają się niepotrzebne. To samo dotyczy całej gospodarki i życia społecznego. Inne są potrzeby niżu, inne wyżu. Sam – jako wiceprezydent Gliwic – musiałem w latach 1990. zlikwidować kilka szkół, w tym nawet „tysiąclatki” i wiele przedszkoli, bo stały puste.

O żłobkach nawet nie wspominam, bo jakiś bęcwał – z dnia na dzień – nadał wtedy polskim żłobkom status zakładów opieki zdrowotnej, co natychmiast wykluczyło część placówek, zakładanych w czasie wyżu byle gdzie, na miarę PRL-owskich możliwości. Po prostu nie można było ich tak wyremontować, by od razu spełniały europejskie standardy. To jakby z dnia na dzień zamknąć PRL-owską kopalnię „Turów”. Z kolei w tych żłobkach, które udało się utrzymać, koszty wzrosły tak, że rodzice sami rezygnowali.

Samorządy te koszty w dużym stopniu teraz ponoszą, ale szkody – znów procykliczne – były ogromne, bo w połowie lat dziewięćdziesiątych (spójrzmy na wykres), uzasadniony wspomnianą historią niż powinien już samoistnie przechodzić w wyż, ale politycy znów przedłużyli pogłębianie niżu. Zachwiali zaufaniem do państwa.

Rozdawali fabryki, media, banki i nieruchomości, a dziś program „500+” najgłośniej przezywają „rozdawnictwem”. Ci, którzy rozdawali bogatym, żałują teraz biednym.

Tu trzeba dodać to, o czym wiedzą matematycy. Że w pewnych okolicznościach nawet bardzo małe zakłócenia na wejściu jakiegoś systemu mogą spowodować chaos lub katastrofę na wyjściu („efekt motyla”). Najlepszy przykład daje giełda, gdzie drobna zmiana stopy procentowej prowadzi do wielomiliardowej przeceny aktywów. Z drobnych przyczyn – wielkie skutki. Podobnie w polityce społecznej, która decyduje o wielkości lub zaniku narodów. Dalekie następstwa drobnych decyzji wodzów i królów sprawiały, że po wiekach jedno państwo tworzyło imperium, a drugie znikało z mapy świata. Dla nas jest ważne, czy nasze drobne kroczki prowadzą do wielkości, czy do upadku, czy podejmowane są z myślą o Polsce, czy o… nie-Polsce.

Mierniki kłamią

Obserwujmy megatrendy, a nie tylko wskaźniki, bo te są mylące. Oto ogłoszono, że w ciągu minionego roku średnia długość życia w Polsce zmniejszyła się o więcej niż rok. I już matematyczni analfabeci podnieśli larum, że rząd morduje ludzi. Tymczasem tablica trwałości życia jest tylko zbiorem liczb, pozwalającym ZUS-owi obliczać emerytury zgodnie z obowiązującym wzorem. To tylko liczby. Naprawdę żyjemy dłużej, ale wzór dał w tym roku akurat wynik ujemny, bo 94% nadmiernych zgonów w roku pandemicznym (było ich w Polsce 58 533) stanowiły zgony osób w wieku 65 lat i starszych.

Dziś mamy więcej babć niż ich wnuczek (sprawdź na wykresie), ale algorytm wypełniania zawartości ZUS-owskiej tablicy tego nie rozumie. Podobnie jest ze współczynnikiem dzietności.

Mamy wzór, obowiązujący na całym świecie, służący do różnych porównań. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że również ten wzór ma w sobie zaszytą piramidę wieku ludności w ten sposób, że tylko gdy struktura jest regularna – wzór daje wynik prawidłowy (wtedy współczynnik dzietności jest poprawnie wyważoną sumą rzeczywistych, rocznikowych współczynników cząstkowych). Piramida polska ma jednak te straszne cykle wyż/niż, najgłębsze na świecie, bo powiększane kolejnymi błędami rządów, popełnianymi w najgorszych momentach. Procykliczna kumulacja skutków tych błędów przekroczyła wyobraźnię twórców i użytkowników wzoru na współczynnik dzietności.

W czasie 35 lat płodnego życia kobiety (w statystyce przyjmuje się przedział wieku od 15 do 49 lat) przeszliśmy nieznane historii przemiany cywilizacyjne. W tym czasie na płodność kobiety wpływały różne czynniki ekonomiczne, kulturowe i wszelkie inne. Od beznadziejnego marazmu końca PRL-u do stanu obecnego, gdy wszystko się zmieniło po kilka razy.

Zgrubne mierniki demograficzne (a w konsekwencji również ekonomiczne), oparte na hipotezach i presupozycjach, w Polsce się słabo sprawdzają. Nie uwzględniają wpływu drastycznych i cyklicznych zmian populacyjnych.

Najlepszy przykład dają lata 2003–2010. Ze wzoru wyszło, że nagle wzrosła dzietność: od 1,22 do 1,4 dziecka na kobietę. Tymczasem nie to wzrosło naprawdę. Po prostu 30 lat wcześniej (patrz na wykres; lata 1975–85) mieliśmy wyż. Po 30 latach urodziły się więc dzieci wyżu, ale w latach 2003–2010 dzietność rzeczywista się nie zmieniła. Może tylko w tym punkcie, że przez pokolenia przenoszone są wzorce dzietności: matki z rodzin wielodzietnych rodzą więcej dzieci niż jedynaczki i akurat przyszła pora, by to się ujawniło. Z kolei obecny wzrost dzietności jest niedoważony z tego samego powodu. Wzór na dzietność oszukał nawet specjalistów. To temat na doktorat, więc tylko zalecam ostrożność w ferowaniu ocen.

Mit stanu wojennego

Mądra polityka demograficzna dąży do ustabilizowania zdrowej piramidy ludnościowej. Gdy narasta wyż, nie należy zbytnio zachęcać rodziców. Można nawet – z punktu widzenia rachmistrza, a nie moralisty – dyskutować o ustawie aborcyjnej. Gdy jednak zaczyna się niż – trzeba wszystkie wysiłki państwa skierować na kompensowanie okresowych demograficznych niedoborów. Program „500+” rozważam właśnie w tym kontekście. Przyszedł w ostatniej chwili, gdy jeszcze było względnie daleko do miejsca, skąd już naród nie ma powrotu, czyli do roku, w którym kolejny niż zbliży się do zera.

Taki punkt za kilka pokoleń osiągną aborygeni (ludy rdzenne) starych narodów europejskich, które już wpadły w demograficzny korkociąg. Wyjdą z tego jako potomkowie aborygenów zupełnie innych kontynentów. Na Zachodzie dzietność jest względnie duża, ale już tylko wśród świeżych imigrantów.

W Polsce byliśmy o włos od wprowadzenia aborcji na życzenie zamiast 500 plus. I byłoby 250 000 minus!

Wcześniej mieliśmy stan wojenny i maksimum urodzeń w roku 1983 (znów proszę rzucić okiem na wykres). Prostacka interpretacja mówi, że Jaruzelski zgasił światło i od tego przybyło dzieci. Tymczasem znajomość tamtych realiów i rzetelne badania wskazują na coś przeciwnego. Naturalny wyż lat siedemdziesiątych i tak by wygasał. Należało wtedy powoli wdrażać różne działania prourodzeniowe, by złagodzić opadającą falę. Niestety wdrożono internowanie, więzienie i zastraszanie. Przede wszystkim – rządy generałów i innych bałwanów zmaksymalizowały trudności w życiu codziennym. Znów w złym (demograficznie) czasie totalnie podważono zaufanie do państwa i zabrano ludziom nadzieję nawet na małą stabilizację. Skutki narastały długo i nieubłaganie.

Praca kobiet

Co więc robić? Nie wiemy jeszcze, co przyniesie nowa „Strategia Demograficzna”. Może tam znajdą się przełomowe rozwiązania? Na przykład ustawowe potwierdzenie, że praca matek (w roli matek!) jest pracą. Obecnie bowiem „pracę” utożsamia się z „zatrudnieniem”.

Jeżeli kobieta wykonuje pracę w domu, to znaczy, że nie jest zatrudniona, czyli że nie pracuje! Tu znów przydadzą się doświadczenia najnowsze.

Mnóstwo różnych specjalistów (np. nauczyciele, informatycy, dziennikarze i wielu innych) musiało przejść na zdalny sposób wykonywania zawodu. Niektórzy już pozostaną przy tej formie na stałe. Zauważmy: oni pracowali w domu, ale byli gdzieś zatrudnieni i to pozwalało im otrzymywać wynagrodzenie, ZUS itd. Mój wniosek brzmi następująco: zatrudnić matki do pracy nad wychowaniem dzieci! Wielkim „zdalnym” zatrudniającym może być tylko państwo.

Wynagrodzenie powinno na razie ograniczać się do zasad znanych z „500+”, żeby nie zepsuć sprawnego mechanizmu. Nowość polegałaby na formalnym zatrudnieniu z pewnymi obowiązkami pracowniczymi i z opłacaniem ZUS-u przez państwo! W obliczu wygaśnięcia narodu za kilka pokoleń – jest to konieczność dziejowa. Kobieta, która wychowywała dzieci i przez to nie mogła podjąć formalnego zatrudnienia, wie, że na stare lata, gdy coś się w życiu nie powiedzie, skazana będzie na nędzę. Źli doradcy mówią: „nie rodzić, pracować!”. A przecież matka wykonuje najważniejszą dla narodu pracę: rodzi i wychowuje dzieci! Uznanie tej pracy za równoważną zatrudnieniu zapewni kobiecie jaką taką stabilizację i uporządkuje dużą sferę życia społecznego.

Praca dzieci

Odnotujmy, że jeszcze niedawno pracę dzieci, choćby tylko pomaganie rodzicom, zwłaszcza w gospodarstwie rolnym, uważano powszechnie za normę społeczną. W krajach rolniczych i bardzo biednych nawet dziś taką pracę podejmują dzieci dziesięcioletnie, jeśli nie młodsze. W Nigrze, gdzie połowa populacji ma mniej niż 15 lat, zakaz pracy dzieci oznaczałby głodową śmierć narodu. Tam dzieci przynoszą dochód lub jakąś korzyść materialną bardzo szybko i dlatego warto mieć dużo dzieci. I tam swój upiorny sens ma termin, którego ja nigdy nie używam: „posiadanie dzieci”.

W nowoczesnym społeczeństwie dzieci się nie „posiada”, bo one nie są przedmiotem konsumpcji ani towarem eksportowym, ani środkiem produkcji. Dzieci nie są kapitałem. Pod względem ekonomicznym dzieci są tylko kosztem. Dokładniej: dzieci są kosztem rodziców i kapitałem narodów! Koszty można – w języku polskim – mieć, ale nie można ich posiadać. Dzieci są kosztem, dopóki nie wyjdą z domu, co przychodzi im nieraz z trudem (Włochy). Rodzice w takich krajach na ogół jakoś pomagają dzieciom finansowo do końca swego życia, ale w drugą stronę działa to słabo

Tak więc w krajach bogatych dzieci są, owszem, kochane, kształcone i wspierane, ale same wsparcia nie zapewniają. Są więc „nieopłacalne” i – z uprzejmości dla rodziców – rodzą się nieczęsto.

ZUS, czyli zaufanie

Tu dwa słowa o ZUS-ie, który też jest przedmiotem niewybrednych ataków i bardzo słabej obrony. Wszyscy wiemy, że ZUS nie jest Sezamem ani żadnym skarbcem, ani nawet bankiem. ZUS jest umową społeczną. My coś tam teraz wpłacamy, a emeryturę otrzymamy z wpłat naszych uogólnionych dzieci i wnuków. ZUS nie przechowuje pieniędzy, ale zaufanie! Przecież ta – powstała w roku 1934 – instytucja działała nawet w czasie wojny (na terenie Generalnej Guberni, bo na ziemiach formalnie przyłączonych do innych państw obowiązywały prawa tych państw).

Co więcej – przedwojenne i nawet wojenne zobowiązania ZUS-u były honorowane (na miarę możliwości) przez komunistów w PRL. Tak było również po roku 1955, gdy na 5 lat ZUS zlikwidowano. Wtedy zamknięto tylko Zakład, ale zobowiązania, czyli zaufanie, przejął budżet państwa.

Po prostu nie da się zniszczyć ZUS-u (jako umowy społecznej), bo zniszczyłoby się zaufanie do państwa w skali absolutnie masowej i ponadpolitycznej.

Tego nie robi się nawet w państwach bankrutujących (Grecja), choć wtedy wybujałe świadczenia bywają przycinane do rzeczywistych możliwości. Popierane przeze mnie dobrowolne podniesienie wieku emerytalnego mężczyzn, gdy przymusowo dotyka również kobiety, obniża ich zaufanie do państwa i znów negatywnie oddziałuje na dzietność jako kolejny ruch skrzydeł złowrogiego „motyla”. To się w Polsce stało w roku 2012.

Piszę o ZUS-ie, pomijając inne formy oszczędzania na starość, bo tylko ta instytucja może uwzględniać postulat powszechnego ozusowania domowej pracy matek jako instrumentu wspierania dzietności. Rzecz jasna – nie będzie to łatwe, bo trzeba uwzględnić różne złożone sytuacje życiowe, np. gdy matka urodziła dziecko, ale go nie wychowuje albo gdy ojciec poświęca się wychowaniu osieroconych dzieci itd. Pierwsza część składki – za urodzenie dziecka – powinna płynąć aż do emerytury, druga może być uzależniona od czasu zatrudnienia przy wychowywaniu dziecka w Polsce itd.

Idea ozusowania pracy matek nawiązuje do staropolskiej instytucji „wiana”, czyli zabezpieczenia majątkowego na wypadek śmierci męża. Naród powinien solidarnie wywianować swoje matki! Dzięki temu, gdy los będzie niełaskawy, kobiecie pozostaną środki do życia, których nawet ona sama nie może zniszczyć ani zagubić.

Nowe WIANO – co ważne – nie obciążałoby od razu budżetu państwa, bo składki byłyby tylko formalnym zapisem, a nie przelewem pieniędzy. Naprawdę zapłacą za nie dopiero dzieci i wnuki dzisiejszych matek. Pod warunkiem, że ktoś te dzieci na czas urodzi. A właśnie o to chodzi.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021.

 


  • Lipcowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Wiano 2022” na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 85/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gołębicka: doszliśmy do momentu, w którym wygodniej ludziom nie mieć dzieci

Gościem „Kuriera w samo południe” była Anna Gołębicka, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Porozmawialiśmy z nią o szeroko pojętej kwestii dzietności i problemów, z którymi się ona dzisiaj boryka.

Rozmowę z naszym gościem rozpoczęliśmy od poruszenia tematu współczynnika dzietności – w 2015 roku mieliśmy trzeci od końca wskaźnik na świecie, który wynosił on 1,29 dziecka na kobietę. Między 2019 a bieżącym rokiem waha się on między 1,41 a 1,37 – poprawa jest więc nieznaczna, a tendencja niezbyt optymistyczna. Anna Gołębicka wyjaśnia, na czym ten współczynnik się opiera.

Ten wskaźnik mówi o tym, ile jedna kobieta urodzi średnio dzieci. Zatem w 2015 roku każda kobieta miała 1,29 dziecka, co oznacza, że nie odtwarzaliśmy populacji.

Mimo iż statystyka ta od tamtego czasu zdążyła się nieznacznie poprawić, nie mamy zbyt dużo powodów do optymizmu. Na chwilę obecną nie jest widoczna żadna przeważająca tendencja -ani w dół, ani w górę.

W tym momencie są to wahania na poziomie błędu statystycznego i nie można mówić ani o trendzie wzrostowym, ani spadkowym. Raczej w długim trendzie idziemy w dół.

Wskaźnikiem, do którego osiągnięcia powinna dążyć populacja, jest 2,0 – ewentualna perspektywa zrealizowania tego celu sięga 2040 roku, jednak i to stoi pod dużym znakiem niepewności. Przyczyn trudności w przerwaniu tego demograficznego impasu upatrywać można upatrywać między innymi w kwestiach ekonomicznych, natomiast Anna Gołębicka zaznacza, że warto też spojrzeć nieco szerzej.

To jest trochę upraszczanie. Przyczyną nie jest problem tylko i wyłącznie małych domów, lecz także i wyznawanych wartości. My w Europie sobie tak podnieśliśmy tę poprzeczkę tego, jak mają być te dzieci wychowywane, że potrzebują wielu rzeczy, a dodać do tego należy też ocenę społeczną dotyczącą tego, jak wychowujesz dzieci. Dochodzi do takiego momentu, że wygodniej ludziom jest jednak dzieci nie mieć.

Ekspert Centrum im. Adama Smitha opowiedziała również o dwóch obowiązujących na świecie doktrynach dotyczących kwestii dzietności.

Są dwie doktryny – jedna to jest właśnie ta Smithowska – która mówi o tym, że rynek jest systemem znaczeń połączonych, samoregulującym się. Tworzy się równowaga w punkcie przecięcia krzywych popytu i podaży. Natomiast jest też druga teoria, która mówi o tym, że jeżeli jest słaba sytuacja gospodarcza to dobrze wpuścić na rynek pieniądze w postaci danin publicznych, które będą aktywizować gospodarkę.

Wspominając o drugiej z wyżej wymienionych doktryn, nasz gość nawiązuje do wprowadzonego przez rząd Prawa i Sprawiedliwości programu 500+ na każde dziecko.

W przypadku 500+, mimo że miał to być program prodemograficzny, nie spełnił on planu odbudowy. Natomiast mimo wszystko wprowadzenie danin publicznych sprawiło, że przeszliśmy nieco łagodniej przez kryzys.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

 

 

Zapotoczny: Pracownicze Plany Kapitałowe będą obsługiwać najbardziej sprawdzone instytucje finansowe

Prezes PFR Portal PPK przedstawia zasady funkcjonowania PPK. Wskazuje, że są one kolejną odpowiedzią na konieczność usprawnienia polskiego systemu emerytalnego.

 

 

Prezes PFR Portal PPK Robert Zapotoczny mówi o zainteresowaniu Polaków Pracowniczymi Planami Kapitałowymi. Jak relacjonuje, bardzo licznie zgłaszają się pracodawcy. Mają oni obowiązek podpisać umowę o zarządzanie do 24 kwietnia. Dotyczy to wszystkich zatrudniających więcej niż 50 osób. Listę instytucji, z którymi można taką umowę podpisać znajduje się a stronie internetowej Pracowniczych Planów Kapitałowych. Zawarcie takiej umowy nie niesie za sobą każdych kosztów.  Robert Zapotoczny zapewnia, że instytucje uprawnione do zarządzania PPK zostały dokładnie sprawdzone pod kątem ich zdolności do podejmowania takich działań. W większości mają zresztą doświadczenie w zarządzaniu Indywidualnymi Kontami Emerytalnymi. Jak z żalem mówi jednak rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego o:

Brak zaufania do instytucji finansowych jest główną przyczyną rezygnacji z programu, bez nawet zapoznania się z jego szczegółami.

Robert Zapotoczny zapewnia, że pieniądze zgromadzone w PPK będą prywatnymi środkami obywatelami. Dodaje, że w przypadku ciężkiej choroby będzie można wypłacić 25% zebranych funduszy, a także sobie samemu udzielić pożyczki na zakup nieruchomości ( przed 45 rokiem życia).

Prezes PFR Portal PPK przedstawia szczegółowe wyliczenia związane z funkcjonowaniem Pracowniczych Planów Kapitałowych. Przypomina, że przygotowano dla jego uczestników 250 zł wpłaty powitalnej. Zwraca uwagę, że współczesna sytuacja społeczna wymaga usprawnienia systemu emerytalnego, który został skonstruowany jeszcze w czasach Otto von Bismarcka:

Cały system był oparty na zastępowalności pokoleń […] Dzisiaj mamy inną piramidę demograficzną. Młodzi ludzie przesunęli moment zakładania rodzin, więc zastępowalność pokoleń jest trudniejsza do osiągnięcia.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T / A.W.K.

Państwo w sprawie dzietności może zrobić niewiele, choć, naturalnie, rozpoczęte przez PiS programy warto kontynuować

To nie ekonomia i nie polityka państwa decydują o dzietności. Bez porównania ważniejsze są względy kulturowe – to, jak widzą swoje życie młode kobiety i ich często partnerzy, a nie mężowie.

Henryk Krzyżanowski

Czy polityka może wpływać na demografię? W państwie totalitarnym może wpływać negatywnie, co pokazała polityka jednego dziecka z przymusowymi aborcjami w Chinach.

A w okupowanej Polsce w roku 1942 Artur Greiser, namiestnik Kraju Warty, zakazywał zawierania małżeństw Polakom poniżej 28 roku życia, a Polkom poniżej 25 roku. Wysyłał ich za to pod przymusem do niewolniczej pracy w Niemczech.

Greisera powieszono po wojnie nie za demografię, a za ludobójstwo, czyli fizyczną eksterminację Polaków, w tym kradzież polskich dzieci odbieranych na zniemczenie. A co do pozytywnego wpływu na demografię, to było z tym w III Rzeszy znacznie gorzej. Mimo prowadzenia aktywnej polityki pronatalistycznej, naziści zdołali jedynie spowolnić trwający od dziesięcioleci spadek dzietności Niemek.

W PRL władza miała na głowie inne rzeczy niż demografię. Pamiętam, że w roku 1978 na ostatnim roku anglistyki większość moich studentek była zamężna, a wiele z nich było w ciąży. W Polsce aborcja była wtedy dostępna na życzenie. Komuna borykała się z permanentnym kryzysem gospodarczym, a zdobycie własnego mieszkania przez młode małżeństwo graniczyło z cudem. Przy tym wszystkim przyrost naturalny wzrastał, by osiągnąć swój szczyt w okolicach roku 1983.

W roku 2016 przeciętny wiek zawierania małżeństw to 29 lat dla panów, a 26 dla pań. Polacy jeżdżą masowo do pracy w Niemczech, całkowicie dobrowolnie.

Wskaźnik przyrostu naturalnego oscyluje wokół zera i raczej się obniża. Mamy więc demograficzną zapaść, ale czy zawinioną przez polityków? Cóż, nawet gdyby uniknięto części błędów tzw. transformacji po roku 1989, młodych Polaków wypchnęłaby za granicę likwidacja miejsc pracy w kraju oraz dysproporcja w zarobkach między Zachodem a dawnymi demoludami.

A czy politycy mogą tę sytuację zmienić? Mimo optymistycznych deklaracji premiera Morawieckiego, jestem sceptykiem. Gdy porównać rok 1978 i Polskę dzisiejszą, widać wyraźnie, że to nie ekonomia i nie polityka państwa decydują o dzietności. Bez porównania ważniejsze są względy kulturowe – to, jak widzą swoje życie młode kobiety i ich – no właśnie – często partnerzy, a nie mężowie. Państwo może tu zrobić niewiele, choć naturalnie rozpoczęte przez PiS programy warto kontynuować.

Ciekawe, że młodzi Polacy żyją teraz obok siebie w dwu odmiennych kulturach. W jednej mamy kohabitację par o niezłych zarobkach i rozbudowanych apetytach konsumpcyjnych. A w drugiej dwoje ludzi, którzy po studiach szybko decydują się na ślub, a potem wspólnie wychowują dzieci.

Kulturę dzietności, którą tworzą, widać nie tylko na placach zabaw, w przedszkolach czy kościołach; także w internecie na forach rodzicielskich i fejsbuku.

Nasza demograficzna przyszłość zależy od tego, która z tych kultur będzie dominować w kolejnych rocznikach młodzieży. Od działań państwa zależy to w stopniu niewielkim.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O demografii i polityce” znajduje się na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku. Za zmianę terminu przepraszamy.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „O demografii i polityce” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bakun: Zrobię wszystko by Przemyśl wyszedł na prostą

Prezydent Przemyśla Wojciech Bakun, mówi o czasach świetności i o problemach miasta oraz o sposobach na rozwiązanie tych ostatnich.

Wojciech Bakun, prezydent Przemyśla, opowiada o porzuceniu mandatu poselskiego na rzecz sprawowania funkcji prezydenta miasta. Jak mówi prezydent, obecnie największym problemem Przemyśla jest demografia i postępujące wyludnianie.

Zrobię wszystko, żeby miasto Przemyśl wyszło na prostą, nie jest tajemnicą, że podobnie jak wiele miast w Polsce mamy problemy z demografią, wyludnianiem się miasta. Jesteśmy na niechlubnej liście 122 miast zagrożonych utratą funkcji miejskich.

Jak mówi prezydent, Przemyśl jest sporym ośrodkiem subregionalnym. Wiele ludzi pracuje w Przemyślu,  ale nie rozwija się on tak szybko jak np. Rzeszów.  Przemyśl swoje złote lata rozwoju przeżywał za cesarza Franciszka Józefa, kiedy mieszkało tutaj 70 tys. ludzi (obecnie 60 tys.), a wokół miasta znajdował się garnizon wojska.

Młodych ludzi duże miasta przyciągają dużo bogatszą ofertą uczenia się, […] ofertą kulturalną, nocnym życie miasta. […] Sporo moich znajomych z czasów szkolnych wraca do Przemyśla.

Władze miasta podejmują inwestycje mające polepszyć sytuację Przemyśla. Realizowany jest miejski program mieszkaniowy, gdyż jak mówi Bakun, młodzi ludzie chcą mieszkać w nowoczesnych osiedlach, nie w starych kamienicach (których się trochę w Przemyślu zachowało). Inwestycją, na którą czekają mieszkańcy miasta, jest drugi basen miejski.

Mamy sporą mniejszość ukraińską, która tutaj mieszka od lat. Trzeba powiedzieć, że przez Przemyśl przejeżdża pół miliona Ukraińców rocznie. Przemyśl jest takim HAB-em przesiadkowym. Mamy połączenia ze Lwowem, Kijowem, Odessą.

Odpowiadając na pytanie o upamiętnianie rocznicy ludobójstwa na Wołyniu, prezydent mówi, że co roku są obchody na rondzie wołyńskich i msza w archikatedrze w intencji ofiar. Mówiąc o współczesnych Ukraińcach, Bakun stwierdza, że dla 2 mln Ukraińców, którzy do Polski przyjechali na studia i do pracy Przemyśl jest przystankiem w drodze. Podkreśla, że w półtorej godziny można dojechać z Przemyśla do Lwowa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.M.K./A.P.

Utrzymanie polskości w Polsce jest możliwe tylko pod warunkiem, że Polacy częściej będą się rodzić niż umierać

Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów.

Andrzej Jarczewski

Demokracja nie zapewnia państwom wiecznej szczęśliwości. Przeciwnie. Narażona jest na różne choroby i w historii niejednokrotnie padała pod ciosami bardziej zdyscyplinowanej dyktatury. Demokraci pragną więc demokrację wzmacniać i nieustannie naprawiać nieuniknione jej wady, a oligarchowie po prostu chcą rządzić jako mniejszość nad większością i chętnie służą zewnętrznym mocodawcom. Warto odnotować, że Platon – Ateńczyk – gardził demokracją i gotów być służyć Sparcie przeciw… Ateńczykom.

Obydwie strony mają mocne argumenty. Historia przyznawała rację raz jednym, raz drugim. Nierzadko decydowały względy estetyczne: herbertowska „sprawa smaku”. Jedni brzydzą się kolaboracją z obcymi, inni się brzydzą własnym narodem. Najnowszy wyborczy sukces polskich komunistów dowodzi, że nie ma znaczenia, komu oni służą: Wschodowi czy Zachodowi, komuniście czy kapitaliście. Ważne jest tylko, żeby to był ktoś obcy, mocny i bogaty. I obca musi być idea, której niewolniczo służą.

Co zrobić, by konglomerat drobnych, ale krzykliwych mniejszości nie rządził większością? Najprostsza – na krótką metę – odpowiedź kazałaby zabiegać o kolejne procenty elektoratu i pełniejsze zapanowanie nad sytuacją w kraju. Kierunek trudniejszy – to wzmacnianie takiej większości, jaka jest, czyli złożonej z mnóstwa różnorodnych, ale równorzędnych mniejszości, bez preferencji dla żadnej z nich. Chodzi o wzmacnianie ekonomiczne (co jest dziś doskonale realizowane) i wzmacnianie kulturowe (co idzie jak po grudzie, jeśli nie wstecz). (…)

Prawdopodobnie wyczerpują się możliwości bodźcowania ekonomicznego. Tą drogą już osiągnięto wiele. Przede wszystkim – odwrócono wyglądającą na nienaprawialną tendencję do obniżania dzietności Polek. Przed „500+” było 1,3 dziecka na kobietę, teraz jest 1,45.

W roku 2020 może wzrośnie jeszcze do 1,5–1,6. Więcej bym się nie spodziewał. A to wciąż za mało. Celem jest osiągnięcie zastępowalności pokoleń, czyli powyżej 2,1 dziecka na kobietę. Strasznie trudne zadanie! Żadne państwo europejskie nie osiąga takich parametrów bez pomocy imigrantów. Czy Polska da radę?

Moim zdaniem – jest to możliwe w dłuższym terminie, ale pod warunkiem, że do obecnych i przyszłych zachęt finansowych dołączymy pakiet zmian cywilizacyjnych. Czekać z tym nie możemy, bo opóźnianie macierzyństwa i dłuższe panowanie niskiej dzietności prowadzi do takich zmian w rodzinach, w społecznej mentalności i w infrastrukturze wychowawczej, że wyjście z tego korkociągu staje się coraz mniej prawdopodobne. Dziś jeszcze szanse istnieją.

Nie da się istotnie zmienić mentalności młodych kobiet, kształtowanej od trzydziestu lat przez ideologię „róbta, co chceta”. Telewizje komercyjne i niemieckie kolorówki dla dziewcząt kompletnie przeorientowały myślenie młodego pokolenia, czego wciąż nie mogą zrozumieć moraliści i utopiści. W ostatnich latach doszły smartfony, bez których młodzież nie wiedziałaby chyba, co robić.

Zamiast walczyć z tą nową cywilizacją, zamiast na nią narzekać i obrzucać brzydkimi rzeczownikami – powinniśmy obserwować rozwój technologiczny, uczestniczyć w nim i nadawać mu wektor ku dobru. Obszernie wyjaśniam to w książce Czasownikowa teoria dobra (2018), a tu tylko przypominam z fizyki, że każda zmiana, każdy ruch odbywa się w jakimś kierunku. Nie da się zatrzymać wszelkiego ruchu, ale można mu nadać kierunek, zwrot i odpowiednią wartość.

W rozpatrywanej dziś tematyce chodziłoby o nadanie całej kulturze kierunku i zwrotu: ku większej dzietności. Konkretnie oznacza to całkowite zaprzestanie propagandy antyrodzinnej i finansowanie takich działań w kulturze, które promują dzietność.

To nie może odbywać się w atmosferze wojny ideologicznej np. w sprawie aborcji, bo będzie przeciwskuteczne. Tu argumenty moralne nie zadziałają, co widzimy na przykładzie Irlandii, Malty, Kanady i wielu innych krajów. Tylko nieodpowiedzialni fantaści mogą dążyć do jakichkolwiek rozwiązań referendalnych. Sprawę przegrają, ale będą cieszyć się opinią moralnie niezłomnych, porównywalną ze sławą wodzów, którym łatwiej poświęcić całą armię w jednej widowiskowej klęsce, niż wziąć się do ciężkiej i niewdzięcznej pracy, obliczonej na lata i pokolenia. Taką postawę nazywam „sawonarolką”.

Wiedza o aktualnych trendach demograficznych i o ograniczeniach ekonomicznych skłania mnie do przypomnienia idei powołania multimedialnego organu polityki pronatalistycznej o roboczej nazwie „Matka Polka”. Wezwanie kieruję do rządu, ale nie spodziewam się entuzjastycznego odzewu, bo już kilka razy wysyłałem tam programy i uzasadnienia. Rząd preferuje pierwszy, wspomniany tu na wstępie, wariant: zdobywanie wyborców.

Może więc w prywatnym biznesie znajdzie się ktoś, kto zauważy, że „Matka Polka” może być interesem… dochodowym! Tak. Flagowym produktem powinien być miesięcznik parentingowy, który by konkurował z zalewającym kioski (i Pocztę Polską!) chłamem. Ale do młodzieży dotrzemy dziś tylko za pomocą aplikacji mobilnych. I tam należałoby skierować główne zainteresowanie, by stopniowo ewoluować w kierunku „starej” telewizji i takich nowych wynalazków, o których jeszcze nic nie wiadomo poza jednym: one za chwilę będą!

Cel jest ważny: polskość w Polsce. Środki muszą być godne, a praca rzetelna.

W konfrontacji demokratów z oligarchami zachodzi zmiana nieznana historii: oligarchowie przestali się reprodukować. Oni pierwsi uwierzyli, że dzieci to zbędne obciążenie w ich karierze.

Chcieli tą wiarą zakazić cały naród. I to się może udać, jeżeli naród nie wyda z siebie mocniejszej wiary i szlachetniejszej idei. Nie wiem, kto zwycięży. Wiem tylko, że – w ostatecznym rachunku – zwycięży demografia!

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Zwyciężymy demografią!” na s. 6 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy już nasze prawnuki zostaną ostatnimi Aborygenami Europy? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 52/2018

Pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy decyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już babcią, a niekiedy prababcią.

Andrzej Jarczewski

Ostatni Aborygeni Europy

W sierpniowym „Kurierze WNET” (nr 8/2018) podjąłem próbę odpowiedzi na pytanie, za ile pokoleń urodzi się tytułowa „Ostatnia Polka”. Dziś pytanie dotyczy Europy Zachodniej: kiedy demograficzny huragan historii wywieje ostatnich obywateli, kształtowanych pokoleniami przez filozofię grecką, prawo rzymskie i religię chrześcijańską, bo tylko takie osoby możemy w XXI wieku nazywać kulturowymi Aborygenami Europy.

Przeżywamy bodaj ostatni rok, w którym odnotujemy przyrost liczby ludności w Unii Europejskiej. W pozaunijnej części kontynentu zachodzą podobne procesy demograficzne, ale mamy mniej pewne informacje o tamtejszych statystykach, poza tym – np. w Rosji – zachodzą również inne procesy, które szybko mogą zaprzeczyć dzisiejszym prognozom. Zajmuję się więc tylko Unią, która w roku 2018 ma ponoć 512 596 403 obywateli. Ta liczba jest mocno wątpliwa, ale nie jest to wartość dowolna. Jeżeli nawet błąd wynosi parę procent, to jest to błąd systematyczny, powtarzający się co roku i niezakłócający oceny trendów głównych, a tylko one zasługują na uwagę.

Eurotrendy

Europejskie trendy główne, doskonale widoczne w statystyce, trudno zauważyć w życiu codziennym. O tym, że dzietność europejskich Aborygenek mocno spada, wiemy od lat sześćdziesiątych XX wieku, gdy zakończył się powojenny baby boom, a pigułka antykoncepcyjna odmieniła obyczajowość świata „białego człowieka”. Konsekwencje tych zmian następowały powoli, a nakładało się na to wydłużenie życia, co sprawiło, że do tej pory sumaryczna liczba ludności Europy stale, choć coraz wolniej, rosła. Śmiertelność w młodszym wieku spada. W epidemiach, w wypadkach przy pracy i w różnych katastrofach ginie coraz mniej ludzi. Ale o przyszłości Europy zadecyduje nie to. Z kontynentalnego punktu widzenia nie jest ważne, kto umrze, ale: kto się nie urodzi!

Spójrzmy na wykres, ilustrujący główny europejski proces demograficzny w kilku następnych pokoleniach. Przyjąłem założenia optymistyczne: że liczba imigrantów zostanie ograniczona do 300 tysięcy rocznie, że utrzyma się dzietność aborygeńskich Europejek na poziomie 1,3 i że muzułmanki będą rodzić nie więcej niż (średnio) 2,6 dziecka.

Pomijam drobne zaburzenia (w rodzaju Brexitu, którego oby nie było) i nie rozpatruję migracji z kierunków innych niż muzułmańskie, bo nie wpływa to na procesy główne. Podobnie: żyjemy dłużej, ale nic z tego nie wynika dla rozpatrywanego obrazu.

Czy kobieta umrze w wieku 50, czy 100 lat – nie zmieni to liczby urodzonych przez nią dzieci. A mężczyźni? Jeżeli umrzemy, mając lat 80, a nie 70, jak to było w poprzednim pokoleniu, nie oznacza, że mój kraj będzie miał więcej obywateli zdolnych do pracy lub do noszenia broni. Nie ma co liczyć starców. Liczmy dzieci. Liczmy na dzieci!

Finis Europae w czwartym pokoleniu

Krzywe na wykresie to nie futurystyka, to arytmetyka. Tak będzie się kształtować zaludnienie Europy, jeżeli utrzymają się obecne trendy główne. Liczba Aborygenów Europy będzie radykalnie spadać, a liczba muzułmanów – rosnąć. Najpierw powoli, przez dwa, trzy pokolenia prawie niezauważalnie, by nagle w czwartym pokoleniu stało się to, co nieuniknione.

Jeżeli wtedy nadal będziemy demokratami – muzułmanie zdobędą władzę nad Europą nie bombami, ale kartką wyborczą. Następnego dnia demokracja się skończy, bo szariat takiego dziwactwa jak wolne wybory nie toleruje. Łagodną wersję tego procesu przedstawił w roku 2015 Michel Houellebecq powieścią pt. Uległość. Autor założył, że Bractwo Muzułmańskie zapanuje nad Francją już w roku 2022, kiedy jeszcze Aborygeni będą w większości. Stąd też łagodna wizja pierwszego okresu rządów islamskich.

Z kolei w Szwecji obserwujemy łagodny początek rządów innej mniejszości, która na naszych oczach staje się tam większością. Single zdobywają w Szwecji władzę, kreują coraz bardziej sprzyjające singlom ustawodawstwo, a w rezultacie aborygeńskich singli przybywa. Single rodzą single.

Popaprawność i cenzura

W krajach Unii zakazano zbierania danych o wyznaniu rodziców noworodków. Oczywiście – Niemcami, Francją, Szwecją czy Danią nie rządzą idioci. Oni takie informacje zbierają skrupulatnie (i publikują w pismach naukowych), bo muszą wiedzieć, czy do końca własnego życia będą mieli spokój. Ale już życie czwartego pokolenia ich nie interesuje, więc utajniają dane, które mogłyby wzburzyć elektorat.

Obywatel z trudem zdobywa wyrywkowe informacje, przebijając się przez popaprawnościową cenzurę: że np. najczęstszym imieniem nadawanym chłopcom w Wielkiej Brytanii jest… Muhammad. Albo że muzułmanki – z rodzin dłużej obecnych we Francji – przejmują wzorce od rodowitych Francuzek, uczą się, pracują i rodzą zwykle nie więcej niż dwoje dzieci, natomiast żony nowo przybyłych muzułmanów mają już czworo dzieci, pięcioro… Urodzenie czwartego dziecka w rodzinie muzułmańskiej staje się oznaką radykalizacji.

Z kolei w Austrii obliczono, że w pierwszej dekadzie XXI wieku w rodzinach katolickich rodziło się (średnio) 1,32 dzieci, w rodzinach protestanckich – 1,21, natomiast muzułmanki rodziły średnio 2,34 dzieci, przy czym przeważały jeszcze muzułmanki od paru pokoleń zadomowione w Europie. Austriackie badania wykazały ponadto, że ateistki rodzą średnio – UWAGA – 0,86 dziecka w ciągu całego życia. Nie podano, ile… abortują.

Przebiegunowanie kulturowe

W majowym „Kurierze WNET” (nr 5/2018) pokazałem, że w Polsce żyje dziś więcej 70-latków (urodzonych w roku 1948) niż ich rocznych wnuków i prawnuków (ur. w 2017). Jeszcze gorzej pod tym względem jest w Niemczech i we Włoszech, gdzie na 10 wnucząt przypada już 16 dziadków i babć. W rodzinach aborygeńskich ten trend będzie się nasilał, natomiast wśród muzułmanów wygląda to zupełnie inaczej.

Danych liczbowych nie można podać, bo islamskich dziadków w Europie prawie nie ma. Zostali u siebie, a młodzież wciąż wędruje.

Źródło: opracowanie autora

Szara strefa, wyróżniająca na wykresie zjawiska spodziewane w krytycznym czwartym pokoleniu, stanowi granicę racjonalnego prognozowania. Historia uczy, że po wędrówkach ludów następowały zwykle „wieki ciemne”: dla zdobywców powoli jaśniejące, dla pokonanych – coraz czarniejsze. Nie kasuję jednak dalszej części wykresu, bo jest ona doskonale znana przywódcom obydwu stron (Nowoeuropejczykom i Aborygenom). Prawa strona wykresu jednych motywuje do ciekawych działań, drugich – do jeszcze ciekawszych zaniechań.

Pisząc o „czwartym pokoleniu”, mam na uwadze, że pokolenia muzułmańskie biegną szybciej niż europejskie. Gdy 40-letnia Aborygenka Europy w końcu zdecyduje się na pierwsze (i ostatnie) dziecko, 40-letnia muzułmanka jest już wielokrotną babcią, niekiedy… prababką. Urodzenie dziecka w wieku lat 13 nie jest wprawdzie częste, ale wiele kobiet, zwłaszcza w Afryce, doczekuje się prawnuków przed pięćdziesiątką! Ideologia demograficznego podboju Europy wytwarza dodatkową presję na jak najszybsze rodzenie nowych bojowników islamu.

No-go region

Wydarzenia, które kulturowo przebiegunują Europę w krytycznym „czwartym pokoleniu”, są w dużej mierze przewidywalne. Pewne prefiguracje obserwujemy już dziś. Zdobywanie większości nie zachodzi równomiernie w czasie i w przestrzeni. Przybywa obszarów, na które policja nie wkracza. Nazywamy te miejsca „no-go zones”. Te strefy rosną. W trzecim pokoleniu pojawią się całe regiony, w których islamiści zdobędą przewagę liczebną w miastach, a Aborygeni zostaną wypchnięci na wieś (niechętnie zasiedlaną przez muzułmanów).

Pouczające zjawiska widzimy w Zimbabwe i w RPA. Tam biali kolonizatorzy przez całe pokolenia gnębili czarną ludność, która niedawno zdobyła władzę i gnębi teraz białych. Rozsądni czarni politycy powstrzymują ucieczkę białych farmerów i przedsiębiorców, bez których gospodarka skazana by była na upadek. Ale ten upadek jest nieuchronny, bo raz rozpoczęta czystka rasowa nie zatrzyma się z błahego, ekonomicznego powodu.

„Prawdziwi” mężczyźni wyznaczają sobie jakieś cele i marszruty, których nie potrafią zmienić nawet, gdy te cele okazują się głupstwem i szkodą. W końcu gdzieś dochodzimy, ale tymczasem zmienił się kontekst cywilizacyjny i to, co zaplanowano jako zwycięstwo, staje się kolejną klęską.

Na naszych oczach zanika filozofia grecka, której śmiertelny cios zadało zrównanie prawdy z narracją, zanika prawo rzymskie, rugowane przez szariat w strefach „no-go”, a chrześcijaństwo prawie całkowicie wymieciono z Europy Zachodniej. Gdy zanikną te trzy wyznaczniki europejskości – skąd narody zaczerpną ducha na przyszłe pokolenia? Z islamu?

W Europie możemy się spodziewać wygradzania coraz większych obszarów wyjętych spod krajowego prawa. Przywódcy tych terenów najpierw będą żądali większej samorządności, następnie autonomii regionu, a w końcu niepodległości, łączenia rodzin i scalania ziem. Z drugiej strony – zaślepieni ideolodzy i sprzedajni eurokraci będą dążyć do utworzenia jednego państwa na terenie całej Unii. To nie futurologia. To kontynuacja trendu. Spinelliści okazują się niezdolni do zmiany kursu nawet w obliczu oczywistej katastrofy swojego Eurotitanika.

Któregoś dnia islamiści zalegalizują w Europie ściąganie podatków na potrzeby szariackiego sądownictwa i własnej policji stref „no-go”. Wprowadzą własną kryptowalutę. Utworzy się wtedy legalna dwuwładza, co zawsze bywa stanem przejściowym. Jak wiemy – każda dwuwładza dąży do jedynowładztwa. Ostatecznie: stetryczali spinelliści przygotują zaplanowane superpaństwo na czas, a wtedy młodzi Nowoeuropejczycy nazwą je… kalifatem.

Pokolenie growe

Kontekst cywilizacyjny zmienia się każdego dnia. Powoli dojrzewa i kończy studia pokolenie, kształtujące swój obraz świata nie na podstawie podręczników i nawet nie z telewizji. Spójrzmy na naszą kochaną przyszłość narodu. Ile godzin dziennie młodzież spędza na wykonywaniu dziwnych operacji na konsolach? Jeszcze ich rodzice całą pozaszkolną młodość spędzali na grze w piłkę, na rowerowych wycieczkach, tańcach, spotkaniach i rozmowach. A jak swą młodość przeżywa obecne pokolenie? Widzę to codziennie w pociągu. Chłopak, owszem, patrzy w oczy dziewczynie, ale już tylko… na smartfonie. I to nie jest ta dziewczyna, która – przykuta do własnego smartfona – siedzi obok z słuchawkami w uszach.

Przecież oni za chwilę wstaną od komputerów (lub nawet nie wstaną) i będą rządzić światem! Ten świat będą widzieli oczami snajperów, supermanów i zwycięskich wodzów, niszczących całe miasta jednym przyciskiem. Ich oczy, wyćwiczone w strzelankach, widzą krew tylko po stronie „wroga”.

Młodzi gracze nie wiedzą, co to cierpienie i śmierć własnego społeczeństwa, bo oni już nie należą do takiego społeczeństwa, jakie istniało przez wieki. Oni tworzą własny wirtualny świat i własne wirtualne społeczności. To są społeczności growe. To nie są społeczeństwa!

Pokolenie tożsamościowe

Różne są trendy główne na różnych kontynentach, ale działają też globalne zmiany technologiczne, które wpływają na nas w sposób zaskakujący. W każdym kraju istnieje prasa wspierająca aktualny rząd; istnieją także legalne i nielegalne media opozycyjne. Do niedawna byli też jacyś „zwolennicy” i „przeciwnicy”, dyskutujący ze sobą zawzięcie przy każdej okazji.

W XXI wieku obserwujemy nowe zjawisko: media tożsamościowe, hejtowanie i zanik dyskusji merytorycznej. Badam to na własnym przykładzie. Gdy pojawił się Facebook, założyłem profil i bez żadnej koncepcji selekcyjnej przyjmowałem – jako „znajomych” – wszystkich, którzy się napatoczyli. Prawdziwych znajomych dołączałem później. Przez pierwszy rok byłem zachwycony fejsem. Otrzymywałem z całego świata ciekawe materiały, w tym linki do artykułów, do których w inny sposób nigdy bym nie dotarł.

Teraz sprawdzam, jak korzystam z Facebooka po niemal dziesięciu latach. Nadal zaglądam tam prawie codziennie, ale rzadko zajmuje mi to więcej niż kwadrans. Nie usunąłem żadnego „znajomego”, choć co do niektórych mam już pewność, że są trollami obcego mocarstwa. Ciekawi mnie, co oni kolportują. Ale z nikim nie dyskutuję. Stałem się – jak większość użytkowników nowych mediów – składnikiem społeczności tożsamościowej. Treści pewnego rodzaju przyjmuję stale, inne odrzucam od razu. Podobnie postępuje miliard, a może kilka miliardów mieszkańców naszego globu. Czy to ma znaczenie? Oczywiście ma. Tożsamość „no-dialogue” należy już do megatrendów! „Otwarty dialog” – to oszustwo.

Mocarze mocniejsi od mocarstw

Kolejne trendy główne są następstwem cenionego przez humanistów pokoju i nielubianego przez wywrotowców braku większej, krwawej rewolucji. Gospodarka światowa ma się w miarę dobrze, socjaliści stali się kapitalistami, a kapitaliści marksistami. Jedni z drugimi przekierowali zainteresowanie z zagadnień społecznych na dowolnie wybierane problemy takich czy innych mniejszości. W efekcie pogłębiają się nierówności nie tylko w bieżących dochodach (co jest naturalne), ale i w skumulowanym majątku (co gwarantuje rewolucję) i w ostentacyjnej konsumpcji (co rewolucję przyśpiesza).

Ośmiu najbogatszych ludzi na świecie dysponuje łącznie majątkiem większym niż całoroczny dochód narodowy Polski, a liczba dolarowych miliarderów przekroczyła na świecie 3 000. Możemy więc wiarygodnie sądzić, że w tej grupie są zarówno szlachetni altruiści, jak i chciwi wyzyskiwacze. Czy są tam również zbrodniarze? Ze statystyczną pewnością można udzielić odpowiedzi potwierdzającej.

Najsłynniejszym miliarderem, zaangażowanym w proces islamizacji Europy, jest George Soros. To wiemy, ale czy tylko on opłaca przerzut Afrykańczyków i Azjatów do Europy? A inni kryptoislamiści?

Handel niewolnikami zawsze był wybitnie dochodowym interesem, ale handel możliwy jest tylko wtedy, gdy istnieje popyt. Kto tworzy popyt na imigrantów w Europie?

Czy są to regionalne mocarstwa, czy indywidualni mocarze? A może to są mafie, generujące sztuczny popyt przez państwo i monopolizujące podaż ludzi? Komu potrzebne są nowe ręce do pracy, komu młode kobiety do burdeli, komu młode nerki i serca do wymiany?

Nie miejsce tu na odpowiedzi. Muszę tylko nieco osłabić tezę, że o wszystkim zadecyduje demografia. Bo, owszem, demografia jest najważniejsza, ale jednocześnie zmienia się cały świat w różnych aspektach. Jeżeli nawet kolejnym czterem pokoleniom Euroaborygenów uda się przetrwać bez wielkiej wojny i rewolucji, to owo „czwarte pokolenie” żyć lub ginąć będzie w innych warunkach, niż dziś możemy sobie wyobrazić. Nie zmienia się tylko wniosek główny: narody rodzące dzieci przetrwają, a nierodzące – zanikną.

Milcząca większość

Czy istnieje scenariusz pozytywny? Moim zdaniem istnieje. I to nawet w warunkach pokojowych. Pod względem arytmetycznym sprawa jest prosta. Po pierwsze (i najtrudniejsze) – za wszelką cenę należy zwiększyć dzietność Aborygenek Europy do poziomu gwarantującego pełną zastępowalność pokoleń. Po drugie – całkowicie powstrzymać ixodus islamistów, z wyłączeniem oczywiście prawdziwych uchodźców, którym we własnym kraju grozi śmierć lub cierpienie. Po trzecie – wdrożyć program powrotów do Afryki i Azji, ale nie na siłę, lecz raczej poprzez tworzenie Specjalnych Obszarów Solidarności (SOS) w krajach opuszczanych. Tam – po nabyciu odpowiednich kwalifikacji w Europie – mogliby powracać migranci, bo nie czekałaby ich bieda, ale zbudowane przez Europę fabryki i farmy.

Nie miejsce tu na szczegółowe omawianie SOS. Zrobiłem to gdzie indziej (A. Jarczewski, Czasownikowa teoria dobra, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, Katowice 2018). Gdybym był politykiem, zdolnym do działania w większej skali – utworzyłbym międzynarodową partię „European Aborigines. Silent Majority”. Taka partia, moderowana przez Polaków, Węgrów, pewnie i Włochów rozsianych po Europie, może liczyć na znaczny elektorat w każdym unijnym kraju. Milcząca większość, która zwykle nie uczestniczy w wyborach lub głosuje bez przekonania, nareszcie znalazłaby ideę, z którą się utożsamia. Zdobycie istotnej pozycji, a może nawet większości w Parlamencie Europejskim odwróciłoby samobójcze eurotrendy.

Nie słuchajmy fałszywych kazań polityków, których horyzont nie wykracza poza czwarty rok ich kadencji. Słuchajmy tych, którzy swą intelektualną odpowiedzialnością przekraczają czwarte pokolenie!

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” znajduje się na s. 3 październikowego „Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatni Aborygeni Europy” na s. 3 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 52/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kiedy urodzi się ostatnia Polka i nasz naród przestanie istnieć? / Andrzej Jarczewski, „Śląski Kurier WNET” nr 50/2018

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy.

Andrzej Jarczewski

Ostatnia Polka

Zanim obliczymy, kiedy urodzi się ostatni Polak i ostatnia Polka, przyjrzyjmy się zjawisku ekspansji i zaniku narodów. Wszak wielkie wędrówki ludów nie polegały zazwyczaj na zbrojnych najazdach, ale na powolnym zajmowaniu coraz większych przestrzeni przez narody czy hordy bardziej od sąsiadów prężne pod względem demograficznym.

Po skumulowaniu się pewnej (demograficznej) masy krytycznej, zawsze w historii świata następowała eksplozja polityczna lub cywilizacyjna o dziś nam znanych, ale wówczas nieprzewidywalnych następstwach. Raz dobrych, raz złych. Dla jednych dobrych, dla innych niedobrych. Dotyczy to nie tylko narodów, ale i religii, kultury, technologii, nauki i wielu innych dziedzin.

Dwa tysiące lat temu w starożytnym Rzymie pojawiła się niewielka grupa chrześcijan, którzy z wielkim trudem szerzyli nową wiarę i zdobywali w ten sposób niewielu współwyznawców. Wobec masowych prześladowań wydawało się, że szybko znikną. Dopiero po kilku pokoleniach Rzymianie zauważyli ze zdziwieniem, że chrześcijanie różnych nacji i języków, choć biedni, są bardzo liczni i to nie dzięki prozelityzmowi, czyli nawracaniu pogan, ale dlatego, że mieli mocne, nierozpadające się rodziny, wiele dzieci oraz skuteczne systemy wychowania i wzajemnego wsparcia w potrzebie. Zauważono to za późno, gdy masa krytyczna została przekroczona. Z nowym zjawiskiem nie dało się walczyć. Można było tylko poddać się chrześcijaństwu. Ta historia się na naszych oczach powtarza, ale dotyczy już innej religii.

Córki do kasacji

Naturalnym biegiem rzeczy w gatunku homo sapiens statystycznie rodzi się tylu chłopców, ile dziewczynek. Chłopców nawet trochę więcej, ale mężczyźni krócej żyją i częściej umierają w sile wieku, więc to się wyrównuje, a w grupie najstarszej dominują kobiety. To wiemy. Trudniej zauważyć, że w niektórych cywilizacjach, zwłaszcza azjatyckich, w młodszych rocznikach pojawiła się niezwykła (statystycznie) „nadpodaż” potomków męskich.

W roku 2018 żyje w Polsce ok. 20 milionów kobiet.
Ten stan ilustruje pierwsza kolumna na wykresie.
Notowana obecnie dzietność sprawi, że w następnym
pokoleniu liczba kobiet rodzących dzieci nie przekroczy
13 milionów (druga kolumna). W trzecim pokoleniu urodzą
się wnuczki żyjących dziś kobiet. Będzie ich 8 450 000.
Prawnuczek urodzi się 5 492 500 (czwarta kolumna).
Przy zachowaniu tych trendów w dwudziestym pokoleniu
urodzi się 5576 dziewczynek, ale to już nie będą Polki. Kontynuowanie wykresu dla dalszych pokoleń nie ma
sensu, bo – jeśli w porę nie przełamiemy trendu
spadkowego – Polska zniknie dużo wcześniej. | Źródło: opracowanie własne Autora

Przyczyny są dwie: ideologia i technologia. W tych cywilizacjach, w których syn oznaczał zysk, a córka stratę, zawsze pozwalano lub pomagano umrzeć dziewczynkom tuż po urodzeniu, jednak skala tego zjawiska nie była zbyt wielka, a wśród chrześcijan zerowa, co zresztą zadecydowało o sukcesie tej religii. Sytuacja zmieniła się radykalnie pod koniec XX wieku. Badania prenatalne są powszechnie dostępne w całej Azji, gdzie ultrasonograf stał się artykułem pierwszej medycznej potrzeby. Technologia wzmocniła ideologię w stopniu niewyobrażalnym.

Masowa aborcja dziewczynek – jako efekt upowszechnienia USG – doprowadziła do nieznanej dziejom dysproporcji. Skutek jest taki, że dla kilkudziesięciu milionów, a wkrótce może i dla setek milionów młodych mężczyzn zabraknie „własnych” kobiet. Pójdą więc po „cudze”.

Tego zjawiska nie da się zatrzymać, a jego wpływ na skłonność do przemocy da o sobie znać już w tym pokoleniu. Podkreślam tu wpływ technologii na społeczne skutki indywidualnych decyzji. W cywilizacji ludzi sytych ten wpływ może być zerowy; wśród głodnych – decydujący o przyszłości świata.

Aborygeni Europy

W Europie obserwujemy inne zjawisko w masowy sposób naruszające odwieczny porządek natury. Nie rozważając już w tym miejscu oczywistych przyczyn, odnotuję fakt, że od niedawna, właściwie od drugiej połowy XX wieku, każde kolejne pokolenie jest mniej liczne od poprzedniego. Sumaryczna liczba ludności Europy wciąż jeszcze rośnie, ale dzieje się tak tylko dzięki temu, że żyjemy dłużej, tworząc społeczność starców, a niedobór w młodszych rocznikach uzupełniają imigranci.

Gdyby każda kobieta rodziła dwoje dzieci, czyli (statystycznie) jedną córkę – liczba ludności utrzymywałaby się na stałym poziomie. Wiemy jednak, że z różnych powodów nie każda kobieta będzie rodzić. Nie każda dziewczynka nawet dożyje wieku rozrodczego. Przyjęto więc, że – przy najlepszej nawet opiece medycznej w czasach pokojowych – kobieta powinna urodzić więcej niż dwoje dzieci, by zapewnić zastępowalność pokoleń. Podawana jest liczba 2,15 jako minimalna średnia, by statystycznie to osiągnąć. Niestety dzietność wśród europejskich aborygenów jest znacznie niższa. Rzadko zdajemy sobie sprawę, co to dla Europy oznacza w ostatecznym rachunku, ale już wiemy, że o przyszłości zadecyduje arytmetyka, która bezwzględnie podsumuje ideologię przeciwną rodzeniu dzieci.

Procent składany ujemny

Pamiętamy ze szkoły nielubiane zadania na procent składany. Gdyby włożyć do banku tysiąc złotych na pewien procent, to po iluś tam latach kwota urosłaby nawet do miliona. Nigdy jednak nie rozwiązywaliśmy zadań na procent składany… ujemny! Nie potrafimy sobie wyobrazić, ile by musiał wynosić ten procent, by po czterdziestu latach kwota oszczędności zmalała do grosza. A to jest prosta arytmetyka.

Rozwiążmy podobne zadanie na przykładzie populacji naszego kraju. Pytanie brzmi: kiedy urodzi się ostatnia Polka, jeżeli w przyszłości stale będzie utrzymywał się obecny wskaźnik zastępowalności pokoleń? Przypomnijmy, że w XXI wieku statystyczna Polka rodziła ok. 1,35 dzieci.

Po wprowadzeniu Programu „500+” odnotowaliśmy lekką poprawę i w roku 2017 ten współczynnik podniósł się do 1,45, co przekłada się na wskaźnik zastępowalności pokoleń na poziomie 1,3. Wyrażając to ludzkim językiem, możemy powiedzieć, że 100 kobiet pozostawi po sobie 65 córek, które w następnym pokoleniu urodzą łącznie 42 wnuczki.

Obecnie w Polsce mieszka niespełna 20 milionów kobiet w różnym wieku (wg GUS: 19 840 000). Wszystkie te kobiety przez całe życie urodziły lub urodzą łącznie 13 milionów córek (20×0,65). Oczywiście – te pokolenia żyją obok siebie i obraz się rozmywa dla obserwatora współczesnego. Ale z punktu widzenia matematyki sprawa jest prosta: w trzecim pokoleniu będzie 8 450 000 rodzących kobiet, w czwartym: 5 492 500, w szóstym: 2 320 581 itd. Z samej arytmetyki wynika, że w tym niezmiernie optymistycznym modelu ostatnia Polka urodzi się za 40 pokoleń.

Perspektywa zaniku

Epoka, która przyjdzie za 40 pokoleń, nie powinna nas interesować – powie ktoś – bo przez ten czas nastąpią takie zmiany, że rozpatrywany model przestanie obowiązywać. Poza naszą wyobraźnię wykracza nawet dziesięciokrotny spadek liczebności za 6 pokoleń. Warto jednak pamiętać, że Rzymianie też nie rozpatrywali tak odległej perspektywy. Zlekceważyli fakt, że nie są jedynymi mieszkańcami Ziemi. Obok rozwijały się plemiona barbarzyńskie, które starożytnemu Rzymowi ustępowały pod każdym względem cywilizacyjnym. Jednak któregoś dnia przeważyły liczebnie i gdy wśród zdolnych do noszenia broni nierównowaga przekroczyła pewną miarę, opanowali wciąż potężny Rzym nie tyle bronią, bogactwem czy technologią, co liczbą.

Historia świata jest pełna podobnych zdarzeń, choć zdarzały się też realizacje innych scenariuszy. Aborygeni australijscy, podobnie jak Indianie, byli bez porównania liczniejsi od drobnej początkowo garstki najeźdźców. Tam zadziałały czynniki, których teraz nie rozpatruję, bo współczesna Europa podlega prawom wędrówki ludów, a nie podbojom zbrojnym. Te przyjdą na końcu. Na końcu naszej cywilizacji.

Demokracja autodestrukcyjna

Demokracja, która przyniosła Europie tak wiele dobra, upada pod lekceważoną cechą własną, nieznaną ludom nadchodzącym z południa i od wschodu. Tą nieusuwalną cechą demokracji jest ukształtowanie modelu polityka, który – by w ogóle być politykiem – w pierwszej kolejności musi wygrać następne wybory. Wytworzyła się więc cała infrastruktura mentalna i organizacyjna, która na pierwszym (powtarzam, bo to ważne), na pierwszym miejscu stawia demokratyczne wybory. Cała reszta polityki może być taka lub inna, natomiast wybory są dogmatem nienaruszalnym, wyznawanym zgodnie przez wszelkie koalicje i opozycje, a kto by głosił coś przeciwnego, natychmiast zostanie ogłoszony wrogiem demokracji.

I ja nie ośmielę się występować przeciwko temu dogmatowi, zwłaszcza że w pełni się z nim zgadzam w warunkach pokojowych i stabilnych. Podnoszę tylko, że skutkiem niejako ubocznym stosowania tego dogmatu jest dostrzegane już powszechnie zjawisko skrócenia perspektywy.

Politycy mają na ustach pełno frazesów o demokracji, wolności i praworządności, ale rzadko mówią, a jeszcze rzadziej myślą o przyszłych pokoleniach. Dla nich bazą koncepcyjną jest aktualna, a kresem wyobraźni – przyszła kadencja. Nie dlatego, że to są źli ludzie, ale dlatego, że tego od nich wymaga demokracja.

Słabe charaktery ulegają słabościom demokracji. Charaktery silne przezwyciężają słabości i własne, i cudze.

Zanim nadejdzie powódź

Znamy szablon myślowy polityków kadencyjnych: „a teraz benzyna może być po 7 złotych”, czyli: „po nas choćby potop”. I ten potop właśnie nadchodzi. A dla polityków wybieranych przy dobrej pogodzie zbliża się czas próby. Jedni jeszcze opalają się na słońcu, inni już budują arkę.

Rzadko zastanawiamy się nad tym, czy Polska powinna istnieć w przyszłości liczonej nie latami czy kadencjami, ale pokoleniami, dziesiątkami pokoleń. Historia pokazuje nam wielu ludzi, którzy dążyli do unicestwienia Polski. Dziś też widzimy i w kraju, i za granicą takich, którzy chcieliby Polskę rozpuścić w jakimś większym mocarstwie. Nie miejsce tu na dyskusję tego problemu. Ja należę to tych obywateli Europy, którzy doszli do jasnej odpowiedzi: tak, Polska powinna istnieć! Ale zdaję sobie sprawę, że w przyrodzie ani nawet w kosmosie nie istnieje nic, co nie podlega żadnym oddziaływaniom. Te oddziaływania mogą być niszczące lub budujące. Jedne przychodzą z zewnątrz, inne mają charakter wewnętrzny. Jedne osłabiają istnienie danej rzeczy, inne ją wzmacniają. Świadomi nieuchronnych oddziaływań zewnętrznych, osłabiających i niszczących, powinniśmy zająć się tym, co od wewnątrz nas wzmacnia i buduje.

Na pierwszym miejscu stawiałbym wychowanie dla przyszłości. Tu nic nie zmieni się w ciągu kadencji. Rządzące dziś Europą pokolenie zostało wychowane w duchu depopulacji. 220 lat temu pewien krótkowzroczny doktryner (Malthus) przeraził się, że ludzi będzie za dużo w relacji do zasobów, więc uznał, że rozsądne byłoby działanie na rzecz ograniczenia populacji różnymi sposobami. Ta idea została powszechnie przyjęta w „świecie białego człowieka”, co doprowadziło do opracowania systemu wychowawczego, który wraz ze zmianami w innych dziedzinach zmienił myślenie całych pokoleń polityków, a nawet co głupszych filozofów.

Armia jedynaków

Idee Malthusa obezwładniły Europę silniej niż idee Marksa, ale jedne drugich nie wypierały. Przeciwnie. Połączyły się, by zapanować nie tylko nad umysłami, ale również nad liczbą aborygenów Europy. Promowane są postawy antynatalistyczne, natomiast rodzina wielodzietna stała się (w propagandzie) przedmiotem pogardy. Kształtujące te postawy media zostały sformatowane przez ideologów różnych mniejszości hedonistycznych. Heroldowie tych mniejszości nigdy nie wypowiadają się na temat przyszłości narodu, a państwu najchętniej pozostawiliby tylko funkcję nocnego stróża ich osobliwych uciech plus oczywiście funkcję dostarczyciela pieniędzy na owe uciechy. Krzykliwa propaganda hedonistów wszelkich denominacji w ostatecznym rachunku sprowadza się do jednego: ma być mniej motłochu! Mniej dzieci.

W czasie I wojny światowej Niemcy byli przekonani o łatwym zwycięstwie nad Francją, która już wtedy dysponowała tylko „armią jedynaków”. I rzeczywiście, Niemcy mieli szanse zwyciężyć na lądzie nawet z połączonymi siłami Francji i Anglii, bo przegrać musiała ta strona, której wcześniej zabraknie rekruta. Właśnie na to liczyli Niemcy, godząc się na wielkie straty własne, dopóki podobne straty na froncie ponosili Francuzi. Wielką wojnę demograficzną przerwali Amerykanie, a Niemcy zrozumieli, że wojny na wzajemne wyniszczenie wygrać nie mogą. Ale zrozumieli to dopiero po następnej wojnie i dziś za wszelką cenę chcą być narodem liczebnie silnym. Przyszłość pokaże, czy ta cena nie jest za wysoka, bo przybysze – jeśli nie są dziećmi kradzionymi sąsiadom – niekoniecznie staną się Niemcami.

Hedonka i savonarolka

Walka – w niektórych krajach już przegrana – toczy się dziś o instytucję rodziny, rozumianą jako związek kobiety i mężczyzny, budowany w celu (statystycznie rzecz biorąc) rodzenia dzieci. Dla odmiany, mniejszości hedonistyczne dążą do zrównania praw rodziny ze związkami różnych osób, tworzonymi w celu nierodzenia dzieci. To, że czasem w tych związkach nierodzinnych adoptowane są cudze lub wychowywane są własne dzieci, nie zmienia antynatalistycznego celu (statystycznie) głównego bez względu na świadomość uczestników tych związków, ich nazwę tudzież ideologię.

To trzeba powiedzieć jednoznacznie: rodzina (również niepełna), która rodzi dzieci, powinna być wspierana przez własne państwo, natomiast każdy związek obliczony na nierodzenie dzieci powinien cieszyć się pełną wolnością, ale zerowym wsparciem.

Uzasadnienie jest bardzo proste: narody, które rodzą dzieci, będą istnieć, a narody, które nie rodzą – szybko zanikną. Wspieranie rodzin z dziećmi nie jest mnożeniem patologii, ale warunkiem trwania narodu! Rzecz jasna – sygnalizowany tu główny obowiązek państwa dotyczy cywilizacji zanikających, czyli całej Europy. W Somalii czy w Nigrze państwo ma zupełnie inne obowiązki na pierwszym miejscu.

Nie korzystam tu z argumentacji moralnej, ograniczając się do arytmetyki. Osobliwością demokracji jest to, że raz rządzą zwolennicy moralności X, a kiedy indziej – wyznawcy Y. Gdy jedni z drugimi wypracowali jakiś kompromis polityczny, natychmiast po obydwu stronach pojawiają się kserokopie Savonaroli, które posuwają się do moralnego szantażu i do zachowań ekstremalnych, by zmusić rządzącą większość do wprowadzenia zmian w prawie, odpowiadających danej ofensywnej mniejszości. To jest temat na odrębny artykuł. Tu zwrócę tylko uwagę na błąd w myśleniu, polegający na przeniesieniu żądań z płaszczyzny moralnej na płaszczyznę polityczną w demokracji, która ze swej arytmetycznej natury jest głęboko pozamoralna.

Warunek długiego trwania

Maltuzjanizm już w XIX wieku okazał się błędny, a w wieku XX wpłynął tylko na umysły „świata białego człowieka”. Inne cywilizacje rozwijają się według własnych ideologii. Na przykład chińska wersja maltuzjanizmu, czyli „polityka jednego dziecka” wcale nie ograniczyła liczby ludności w Chinach. Raczej wyłączyła inne mechanizmy demograficznej samoregulacji, co skutkowało imponującym przyrostem populacji (zwłaszcza męskiej) w czasie obowiązywania tej polityki.

Nadwyżka skazanych na bezżenność we własnym kraju Chińczyków w wieku przedpoborowym jest już większa od liczby wszystkich Rosjan w tej samej grupie wiekowej. To nie pozostanie bez wpływu na losy świata, a losy Syberii są już chyba przesądzone. Obserwujemy też np. stopniowy zanik Łotwy na Łotwie.

Tam z kolei bezwładność oczywistych procesów demograficznych doprowadzi nieuchronnie do… tu się wstrzymam, bo nie jestem prorokiem i życzę Łotyszom tego, na co nie mam nadziei. Ale mam nadzieję, że Polska ma przed sobą długie trwanie. Warunkiem jest przywrócenie pełnej zastępowalności pokoleń. W tej sprawie nie wystarczą programy rządowe. Musimy wypracować nowe idee, wręcz nową cywilizację. Nie zrobią tego demokratyczni politycy. To zadanie dla filozofów i twórców kultury. Jeżeli uznamy, że istnienie Polski jest wartościowe, to musimy coś zrobić dla jej trwałości. Jeżeli będzie nas mało, w którymś momencie nie powstrzymamy tych, których będzie dużo. I to stanie się nie za 6 pokoleń. Znacznie wcześniej!

Przetrwamy!

Administracyjne sposoby wpływania na demografię, choć niekiedy konieczne, nie mogą być na dłuższą metę skuteczne ani w jedną, ani w drugą stronę. Bo zawsze włączają się inne okoliczności, niejako uboczne, których politycy nie przewidywali. Ważniejsze okazały się czynniki ideologiczne, w tym wspomniany maltuzjanizm, bo one mają wpływ na wychowanie, a dalej na kulturę, propagandę i na realne postawy społeczne.

Jeszcze skuteczniejsze i bardziej długotrwałe okazało się chrześcijaństwo. Maltuzjanizm przegrał na całej linii. Za chwilę wyznawcy Malthusa bezpotomnie wymrą. W Europie – jeśli nie liczyć większości bez właściwości – pozostaną wyznawcy Boga i coraz liczniejsi wyznawcy Allacha. To oni zadecydują, kiedy urodzi się ostatnia aborygeńska Szwedka, Niemka i Francuzka. Jeżeli o ostatniej Polce wyznawcy Allacha decydować nie będą – przetrwamy jako naród, jako kultura i jako cywilizacja aż do skończenia świata.

Uwadze Czytelników, którzy przechowują egzemplarze „Kuriera WNET”, polecamy doroczne raporty demograficzne tegoż autora, publikowane w numerach 7/2016, 6/2017 i 5/2018. Zawierają one informacje i argumenty pominięte w powyższym artykule (Red.).

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” znajduje się na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Ostatnia Polka” na s. 3 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Demografia pozytywnie reaguje na prorodzinne działania rządu / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 47/2018

Warto mieć dzieci, a państwo podzieli się z rodzicami stale rosnącą częścią kosztów ich wychowania. Zapłaci za to naszymi podatkami, ale po to płacimy podatki, żeby zagwarantować Polsce istnienie.

Andrzej Jarczewski

Demografia reaguje prawidłowo

To już trzeci doroczny raport demograficzny, publikowany w „Kurierze WNET” na podstawie danych, udostępnianych przez GUS (poprzednie ukazały się w lipcu 2016 i w czerwcu 2017). Zamieszczony na tej stronie wykres jest demograficzną fotografią naszego kraju z pierwszej godziny roku 2018.

Spór o demograficzną skuteczność Programu 500+ został w zasadzie rozstrzygnięty. To naprawdę działa! W roku 2014 Główny Urząd Statystyczny opublikował prognozę na kolejne lata przy założeniu, że polityka demograficzna państwa będzie taka sama, jak za czasów PO-PSL. Prognozy GUS są bardzo dokładne i wiarygodne: jeżeli nic nadzwyczajnego w rozpatrywanej polityce się nie zmieni, trendy demograficzne utrzymają się również bez zmian.

Zgodnie z tym założeniem GUS wyliczył wtedy, że w roku 2017 urodzi się 346 tys. dzieci. Pomyłka w tak krótkookresowym prognozowaniu nie mogła przekroczyć kilku procent, czyli kilkunastu tysięcy „urodzeń żywych”. Bo skoro wiadomo, ile jest kobiet w wieku rozrodczym, wiadomo, jaki jest wskaźnik dzietności i znane są ogólniejsze trendy, kształtujące ten współczynnik – trudno pobłądzić w rachunkach.

Jak już wiemy – w roku 2017 urodziło się jednak 403 tys. dzieci, czyli o 57 tys. więcej niż przewidywano zaledwie trzy lata wcześniej. Różnica wynosi aż 16%. A to oznacza, że o pomyłce nie może być mowy. Musiało stać się coś nadzwyczajnego. I to właśnie się stało: „500+”!

Polityka pronatalistyczna

Różni szydercy wyśmiewają „500+”, że to niby „socjalizm”, że rezultaty mizerne, a zwłaszcza że sami na to w porę nie wpadli i przegrali wybory. Tak już musi być.

Doktrynerzy, którzy dali sobie wbić do głowy, że istnieje tylko liberalizm i socjalizm, nie wiedzą, że poza tymi abstrakcjami mieści się bardzo wiele rozwiązań inspirowanych zupełnie innymi wartościami, na przykład solidarnością, na przykład odpowiedzialnością, na przykład znajomością historii. A w historii wielokrotnie ci, których było niewielu, ginęli całkowicie lub roztapiali się wśród mocnych i licznych. Libertarian, którzy żądają: „minimum podatków i minimum socjalu”, pytam: „czy również minimum… Polaków?”.

Gdyby zebrać wszystkie formy wsparcia rodziny, obowiązujące w Polsce w roku 2018, wyszłoby nam coś około kopy. Trudno to dokładnie policzyć, bo niektóre opcje istnieją w ramach większych programów, a znów z innych prawie nikt nie korzysta. Liczba nie jest ważna. Ważne jest to, że wszystkie opcje działają krótko i wybiórczo. Na tym tle Program 500+ prezentuje się wyjątkowo okazale, ale i on spowszednieje. Konieczne będą nowe działania, np. uelastycznienie warunków pracy kobiet.

Co prawda premier nie zapowiedział wyraźnie, że co roku pojawiać się będą jakieś nowe propozycje, ale – dorzucając (w kwietniu 2018) do obowiązującego pakietu wyprawkę dla uczniów, a zwłaszcza emeryturę dla matek wielodzietnych – dał wyraźny sygnał, że polityka pronatalistyczna będzie prowadzona systematycznie. Że warto mieć dzieci, a państwo podzieli się z rodzicami stale rosnącą częścią kosztów ich wychowania. Oczywiście: zapłaci za to naszymi podatkami, ale właśnie po to płacimy podatki, żeby zagwarantować Polsce istnienie. Część budżetu musi iść na infrastrukturę i obronę, a część na to, by nie zabrakło… obrońców.

Bezzębny starzec

Spójrzmy teraz z oddali na nasz demograficzny portret: idealny profil bezzębnego starca! Te straszne oczodoły, wybite przez II wojnę światową (roczniki 1941-45). I ten okazały nos, odpowiadający powojennemu wyżowi (dziś już w połowie na emeryturze lub rencie). A pod nosem pierwszy niż, dla którego zabrakło rodziców, nieurodzonych w czasie wojny lub zabitych w kołysce. Wystający podbródek naszego starca rysuje wyż z maksimum w czasach stanu wojennego, a potem szyja z wyraźnie zarysowaną grdyką małego wyżyku, który się wyczerpał już w roku 2010.

Rysunek odzwierciedla główne zjawiska demograficzne XX wieku. Liczby mówią nie o tym, ile dzieci rodziło się w poszczególnych latach, ale: ilu obywateli Polski z każdego rocznika nadal żyje i mieszka w naszym kraju. Nie są to liczby zbyt dokładne, bo codziennie sytuacja się zmienia, ponadto GUS nie zlicza każdego obywatela z osobna, ale operuje pewną metodologią, która opiera się na szacunkach, uściślanych co pewien czas spisami powszechnymi. Suma tych wszystkich nieścisłości bywa dość znaczna, ale rozkłada się równomiernie na wszystkie roczniki. Błędy nie kumulują się punktowo, co sprawia, że cały obraz jest bardzo wierny, choć – również w całości – może być troszkę chudszy lub troszkę obfitszy niż oryginał. Spójrzmy np. na rocznik 2017. Urodziło się wtedy 403 100 dzieci, natomiast na wykresie mamy liczbę 394 247. Brakuje niemal 9 tysięcy. Czyżby te dzieci poumierały lub wyjechały za granicę? Oczywiście nie. Za część tego braku odpowiada metodologia GUS, a dla nas ważne jest tylko to, że podobne różnice widać we wszystkich rocznikach.

Polityka antycykliczna

Te wszystkie tragiczne i chwalebne wydarzenia, przez które nasz naród przechodził w minionym stuleciu, wyrysowały profil, którego cechą najwyraźniejszą jest naprzemienne występowanie wyżów i niżów. Jakież to było kosztowne dla państwa, jakież powodowało napięcia społeczne i stresy osobiste! Kto żyje długo, pamięta doskonale, że przez całe lata z największym trudem udawało się zapisać dziecko do przedszkola, a potem nagle przyszły czasy takie, że – poczynając od właśnie przedszkoli – musieliśmy zamykać tysiące placówek wychowawczych i oświatowych w całej Polsce.

Powstawały całe fabryki, produkujące artykuły dla niemowląt, a po chwili już te fabryki likwidowano lub przebranżawiano, bo rodziło się coraz mniej dzieci. To samo dotyczy zatrudnienia wielkich grup społecznych, np. nauczycieli, którzy najpierw musieli zdobywać wykształcenie na przyśpieszonych kursach, a później nawet doktoraty nie chroniły ich przed redukcjami miejsc pracy, postępującymi za malejącą liczbą uczniów.

Te cykle są niezmiernie kosztowne. Prawidłowa polityka państwa rozumiejącego te zjawiska polega na intensywnym wspieraniu rozrodczości w czasach pogłębiającego się niżu i nieingerencji w demografię, gdy nadciąga kolejny naturalny wyż. Przy całym krytycyzmie wobec PRL-u nie można nie odnotować, że podejmowano wtedy wiele działań, pomagających jakoś w wychowaniu dzieci, a przez to przyczyniających się do wzrostu populacji. Ale wszystko to wliczało się do polityki socjalnej, okazyjnie pronatalistycznej. Nie była to jednak polityka antycykliczna, bo czynniki rządowe nie rozumiały powagi sytuacji.

Lekceważono te sprawy również po roku 1989. Pojawiały się kolejne formy wsparcia rodziny, ale wszystkie okazywały się niewystarczające i nieskuteczne w konfrontacji z propagandą depopulacyjną, sączącą się z niepolskich mediów dla Polek. Osiągnęliśmy najniższe w świecie wskaźniki zastępowalności pokoleń i wyglądało na to, że nierównymi skokami zmierzamy do samounicestwienia.

Lekceważenie cykliczności

Najdłuższy, trwający aż 20 lat (1983–2003) spadek liczby urodzin musiał się kiedyś skończyć, bo jednak dorastało już pokolenie wyżu z roczników 1970–90. Naturalne odbicie opóźniało się, ale jednak widzimy jego ślady w latach 2004–2012. Teraz przypomnę o dwóch faktach, świadczących o nieporadności demograficznej rządów wywodzących się z różnych opcji światopoglądowych. Pomijam tu nieskuteczne rządy koalicji AWS i UW (1997–2001) oraz recydywę postkomuny w latach 2001–2005.

Otóż w roku 2006 zaczyna obowiązywać ustawa o jednorazowej zapomodze z tytułu urodzenia dziecka („becikowe”). To był ważny element polityki prorodzinnej, który najprawdopodobniej przyczynił się wzrostu liczby urodzeń w następnych dwóch latach. Ale – zauważmy – „becikowe” przyszło w momencie, gdy już od dwóch lat wyraźnie zaczynał kształtować się naturalny wyż. Był to więc element polityki pronatalistycznej i… procyklicznej!

„Becikowe” okazało się falstartem. Pojawiło się wtedy, kiedy było niepotrzebne, szybko straciło skuteczność, a w latach 2009–2010, gdy naturalna tendencja uległa przedwczesnemu wyczerpaniu, zabrakło środków i pomysłów na wsparcie słabnącego trendu. Co więcej – kolejny rząd przeprowadził ustawę, która od początku roku 2013 uzależniała wypłatę „becikowego” od kryterium dochodowego. Zwróćmy uwagę: ustawę przyjęto w roku 2012, gdy było oczywiste, że wspomniany poprzednio wyżyk już się skończył. Skutki widzimy na wykresie: nienaturalny spadek w roku 2013. Był to więc również przykład polityki procyklicznej, choć tym razem – antynatalistycznej.

Zarówno dobre, jak i złe bodźce działają krótko. Już w następnym roku (2014) nastąpiło lekkie odreagowanie, ale kolejny, 2015 rok pokazał, że jednak spadek będzie się pogłębiał jako trzecie echo skutków II wojny światowej. Zauważmy, że pierwsze echo miało swoje minimum w roku 1967, a drugie – w 2003. Wiedząc o tym wszystkim, Główny Urząd Statystyczny opracował prognozy, o których była mowa na początku artykułu. Miało już – z coraz słabszymi „grdykami” – spadać i spadać aż do zera za niewiele pokoleń.

Sterowanie drobnymi zmianami

Tymczasem jednak pojawia się dobra zmiana: coś, czego GUS nie mógł przewidzieć. W momencie, gdy już wyraźnie zjeżdżaliśmy na demograficznej równi pochyłej, pojawia się Program 500+, który nagle, i to radykalnie, odwraca trendy. Zamiast nam spadać – rośnie. Ale za wcześnie na triumfalne fanfary. Gdyby 500+ miało być jednorazowym bodźcem, skuteczność programu wyczerpałaby się po dwóch, trzech latach. To już wiemy z własnego doświadczenia. Potrzebne są nie tyle następne bodźce, co trwała polityka, dająca długofalowe gwarancje młodym rodzicom.

W tym kontekście radykalnie popieram – wydawałoby się dziwną – propozycję szczególnego premiowania matki, która urodzi kolejne dziecko przed upływem 30 miesięcy od poprzedniego porodu. Ktoś, kto to wymyślił, musiał najpierw popatrzeć na polską piramidę ludnościową. Przecież to jest wyraźnie zaadresowane do matek z drugiego powojennego wyżu (1970-1990)! Jeszcze wiele z nich może z tego skorzystać. Jeżeli się nie zdecydują na dziecko szybko – za chwilę nie będą miały o czym decydować z racji wieku.

To jest przykład rozwiązania niby marginalnego, które przejdzie niezauważalnie, ale z takich drobiazgów składa się życie narodu. Nie stać nas na taki socjal, jaki zapewniają kraje skandynawskie czy Wielka Brytania, musimy więc dobrze trafiać. Ale główne kryterium nie może mieć charakteru dochodowego! To tylko powiększa biurokrację i generuje patologię.

Dlaczego np. nauczycielki i lekarki należą do grupy kobiet o najniższej dzietności? Ano również dlatego, że ich zarobki, choć skromne, wraz z najmarniejszą pensją męża nie pozwalają im załapać się na jakikolwiek socjal, uzależniony od dochodu. Decydując się na urodzenie dziecka, nauczycielka niejako automatycznie musi pogodzić się ze znacznym obniżeniem standardu życiowego.

Łatwo powiedzieć, że pomoc państwa należy się tylko najbiedniejszym. W różnych dziedzinach jest to nawet słuszne. Ale w demografii skutkuje tym, że więcej dzieci urodzi się w rodzinach ekonomicznie słabych, często niezapewniających wartościowego wychowania. Z kolei rodzice z wyższym wykształceniem, ale z marnymi początkowo zarobkami, doskonale wiedzą, a przynajmniej w to wierzą, że za kilka lat ich sytuacja materialna znacznie się poprawi. Czekają więc z przychówkiem. I przyzwyczajają się do czekania, bo wciąż czegoś brakuje itd. Wiele kobiet czeka… za długo.

Zmiana paradygmatu

Nasze żołnierskie i powstańcze tradycje najpiękniej wyrażają pieśni. W latach trzydziestych kpt. Adam Kowalski ułożył znany nam wszystkim hymn polskiej floty wojennej, zawierający takie oto przesłanie: Mamy rozkaz cię utrzymać, albo (…)  na dnie z honorem lec. Wyraża się w tym straszny polski paradygmat: „albo wszystko, albo nic”. Męski punkt widzenia: honor rycerza jest najważniejszy!

Tymczasem kobiety myślą inaczej. Wiedzą, że „wszystko” to jednak za dużo, że tego nie da się osiągnąć. Wiedzą też, że „nic” – to za mało. Wynoszą więc z każdej naszej klęski postrzępione ubrania, nadpalone fotografie, rozdarte pierzyny i pogięte garnki. Bo trzeba żyć! A tylko tyle zostało po bitwie.

Nie istnieją rozwiązania doskonałe i wiecznotrwałe. Nie przyjedzie rycerz na białym koniu, a nawet jak przyjedzie, to… czego dokona? Zapewni nam „wszystko”? Nie. Musimy zmienić paradygmat. Zapomnieć o decydujących bitwach i doskonałych reformach. Codzienną drobną krzątaniną wokół stale naprawianych ustaw dostosowywać to, co mamy, do tego, czego potrzebujemy. A jak przyjdzie czas na bitwę – walczyć. Nie wcześniej.

Niepodległość to Matka Polka

Niebawem będziemy uczestniczyli w różnych uroczystościach rocznicowych. Będzie mowa o Piłsudskim, Dmowskim, Rozwadowskim… Ciekawe, czy ktoś zauważy, że ci wielcy mężowie nic by nie zdziałali, gdyby nie Matka Polka. To ona odnowiła naród pod zaborami. W pół wieku od powstania styczniowego do I wojny światowej ludność Polski zwiększyła się dwukrotnie!

Dokładnych liczb nikt nie zna, zwłaszcza że nawet o przynależności do narodu polskiego nie wszyscy byli przekonani. Można jednak szacować, że z 12–13 milionów doszliśmy wtedy do 24 milionów, a jeszcze w tamtym półwieczu wyemigrowały z naszych ziem ponad 4 miliony głównie młodych mężczyzn. Pewnie drugie tyle ugrzęzło na długie lata w obcych armiach, skąd rzadko wracało się zdrowym, jeśli się wracało.

Matka Polka wystawiła milionową armię przeciwko bolszewikowi i Matka Polka zwyciężyła! O przetrwaniu państwa decyduje, rzecz jasna, zdrowa gospodarka, silna armia, mądry rząd i poprawne relacje z innymi państwami. Ale o przetrwaniu narodu decyduje wyłącznie demografia! Stąd tak wielką wagę musimy przykładać do działań, które poprawiają nasz stan posiadania… samych siebie.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Demografia reaguje prawidłowo” znajduje się na s. 5 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Demografia reaguje prawidłowo” na s. 5 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl