Osobiste wspomnienia Joanny Rawik o Niemenie, Wodeckim, Jantar i innych – Sztuka jest magią – 31.10.2022 r.

Joanna Rawik, fot.: Piotr Mateusz Bobołowicz

W listopadzie wspominamy naszych znajomych i rodzinę, która odeszła. W tej audycji Joanna Rawik również wspomina swoich znajomych, których bez wątpienia można nazwać wielkimi artystami.


Zachęcamy do odsłuchania poprzednich audycji Joanny Rawik, które znajdują się tutaj.

„Był perłą i wyjątkiem”. Maria Gutowska, córka Czesława Niemena, wspomina swojego ojca w rozmowie ze Sławkiem Orwatem

Ocenę powstawania i rozsławiania kolejnych przebojów zostawiałam zawsze jego wielbicielom. Dla niego był to świetny okres prosperity, dla mnie było to po prostu chłonięcie ojca jako zjawiska.

Sławomir Orwat
Maria Gutowska

Czesław Juliusz Wydrzycki jako dziecko | Wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego archiwum Marii Gutowskiej

Czy zgodzi się Pani ze mną, że w przebogatej biografii Czesława Niemena najważniejszym momentem był rok 1958, kiedy to w ramach ostatniej fali przesiedleń Polaków z Kresów Wschodnich rodzina Wydrzyckich zdecydowała się na repatriację? Dlaczego Pani tato czekał z tą decyzją tak długo?

Czesław Juliusz Wydrzycki

Jeśli prawdziwe jest twierdzenie, że los człowieka kształtuje się wraz z powstaniem jakiejś zapalnej myśli w nim – myśli, która rozwija ideę, to na losie Czesława Wydrzyckiego zaważyło lato 1957 roku. Z pierwszą turą repatriacji tuż po wojnie w latach 40. wyjechał do Polski stryj Czesława – Józef Wydrzycki wraz z żoną i dwoma synami – Romualdem i Jerzym. Osiedlili się na Ziemiach Odzyskanych w Świebodzinie. Brat Józefa, Antoni – mój dziadek – nie palił się do wyjazdu, gdyż wierzył, że na tereny nad Niemnem wkrótce powróci Polska. Kochał ziemię rodzinną, gdzie się urodził, wychował i gdzie od XVI wieku żyli przodkowie Wydrzyckich. Widząc tę zwłokę i niezdecydowanie oraz wiszący nad jego głową pobór do Armii Czerwonej, mój ojciec latem 1957 roku napisał list do stryja Józefa z prośbą o pomoc w wyjeździe. Okazało się, że przysłanie zaproszenia znacznie usprawni wyjazd. Co ciekawe, Czesław prosił stryja o zaproszenie w pierwszej kolejności dla siebie, ponieważ nie miał zamiaru czekać na decyzję rodziców. Oczekiwanie na odpowiedź z Polski dłużyło mu się, ponieważ w październiku 1957 roku wyjechała do Gdańska jego dalsza rodzina, w tym także kazachscy zesłańcy, którym udało się powrócić z katorgi w rodzinne strony. Stryj stanął jednak na wysokości zadania i na czas przysłał zaproszenia dla wszystkich członków rodziny: rodziców – Anny i Antoniego, siostry Jadwigi i dla Czesława. Wyjechali w maju 1958 roku i byli ostatnią polską rodziną, która opuściła Wasiliszki. (…)

Jak Pani postrzega decyzję o repatriacji w kontekście rozwoju artystycznego swojego taty?

W Mielenku, 1958

Mając możliwość obserwowania rozwoju i życia dzisiejszej Białorusi – ja szczególnie, bo jeździłam tam do rodziny mojej mamy jeszcze w latach 60.,70.,80. – mogę przypuszczać, że talent Czesława Wydrzyckiego – późniejszego Niemena – nie miałby takiego bodźca do rozwoju, gdyby nie wyjechał we właściwym czasie do Polski. Potwierdziły to dwa powroty mojego ojca do Wasiliszek, najpierw w roku 1976 i potem w 1979.

 

Jakie emocje przywiózł z tych sentymentalnych podróży?

Przywoził rozczarowanie. Wszystkie cenne wspomnienia, które nosił w sobie tyle lat, w świecie fizycznym były już tylko prochem. Jego piękny, budowany przez ojca i stryja dom, zastał zdemolowany i zrujnowany. Odsprzedany jakiemuś krajanowi, trafił w końcu w ręce białoruskich władz jako sklep spożywczy. Bujny, zadbany ogród – miejsce zabaw i odpoczynku, zasobny i hołubiony przez matkę i starszą siostrę – był zryty koleinami dostawczych samochodów, traktorów kołchozowych, zarósł chaszczami. Rzeka Lebiodka, niegdyś obrośnięta pachnącym tatarakiem, malowniczo meandryczna, miejsce radości dzieciaków i młodzieży, kąpielisko i romantyczne uroczysko, a zimą lodowisko – została przeobrażona w zwykły ciek wodny, kanał melioracyjny, nad którym już nic nie chciało rosnąć. Pola pełne pagórków, skupisk drzew i kęp krzewów zostały zrównane na potrzeby płaskich zasiewów pobliskiego kołchozu. Jest takie zdjęcie z 1979 roku, na którym ojciec siedzi na kamieniu na wasiliszkowskim polu, w tle kościół Piotra i Pawła. I jeszcze jedno – profilowa zaduma nad widzianym przed sobą krajobrazem. Te zdjęcia są jak kropka na końcu rozdziału. Więcej nic nie ma. Nie chciał już nigdy wracać w te strony – wszystko, co cenne, uniósł i zachował w sercu. Do końca.

Z przyjaciółmi i przyszłą żoną Marią Klauzunik na wasiliszkowskich pagórkach

To, że los skierował Pani rodziców do Trójmiasta, to dowód na to, że oprócz wyjątkowego talentu Czesław Wydrzycki miał w życiu też dużo szczęścia. To przecież tam działał Franciszek Walicki, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić pierwsze lata Jego kariery.

Wpływ Trójmiasta na karierę muzyczną mojego ojca miał ogromne znaczenie, ale wybór, że zostanie właśnie tam, nie był taki oczywisty. Pierwszy pomysł rozwijania swojej muzycznej edukacji powstał w nim od razu po przyjeździe do Polski. Niestety Białogard, gdzie w rezultacie zatrzymała się rodzina ojca i dokąd dojechała z Wasiliszek moja mama, gdzie w końcu i ja się urodziłam, nie stwarzał możliwości muzycznego rozwoju. Ojciec chciał się uczyć w szkole muzycznej w Poznaniu i prosił o pomoc swojego stryja Józefa, który był pedagogiem, dyrektorem liceum i mieszkał blisko Poznania – w Świebodzinie, o rekomendację w jego staraniach dostania się do szkoły. Nie było to jednak takie proste dla repatrianta i w rezultacie jedyne miejsce znalazło się właśnie w Gdańsku, w Liceum Muzycznym na ul. Partyzantów. Jednak klasa śpiewu czy fortepianu dla dorosłego absolwenta radzieckiej dziesięciolatki, z radziecką maturą, też była szalonym wyzwaniem. Ojciec wybrał jedyną możliwą opcję nauki – klasę fagotu. Od września 1959 roku zamieszkał u swojej rodziny na gdańskim Osieku i to tutaj dojechała do niego z Wasiliszek 19-letnia żona Maria, która też rozpoczęła naukę w Gdańsku, w szkole pielęgniarskiej przy Akademii Medycznej.

Gdańsk, lata 60.

Jak tato godził naukę z pracą zarobkową?

Szkoły muzyczne, tak wtedy, jak i dzisiaj (moja najmłodsza córka, a wnuczka Czesława Niemena, jest uczennicą IX klasy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia), są dosyć elitarne oraz hermetyczne w metodyce nauczania i stanowią wyzwanie dla niepokornych, mających swoją wizję rozwoju i idących własną drogą uczniów. Dość powiedzieć, że wybitny indywidualizm ojca nie był mile widziany przez dyrektora szkoły muzycznej. Gdy w sierpniu 1960 roku umarł mój dziadek Antoni Wydrzycki, ojciec musiał sam utrzymać się i oprócz nauki podejmować różne, dorywcze prace (w tym także w porcie przy przeładunkach). Często były też występy w kawiarniach i restauracjach do tzw. kotleta, co – rzecz jasna – w tamtych czasach nie było dobrze widziane, a wręcz tępione. Przemęczenie, często pusty żołądek, na utrzymaniu żona i dziecko w Białogardzie, doprowadziły do opuszczania godzin lekcyjnych, opuszczenia się w nauce, a w rezultacie do wyrzucenia ze szkoły i z bursy szkół muzycznych przy ul. Gnilnej. W liście do siostry ojciec skarżył się wręcz na prześladowanie ze strony dyrektora, a z treści listu wynika, że był na granicy załamania. (…)

W roku 1962 Czesław Wydrzycki odniósł sukces na Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie i w nagrodę pojechał w trasę z Czerwono-Czarnymi. Jak bardzo ten moment wpłynął na Pani ojca oraz na funkcjonowanie całej rodziny?

Wasiliszki 1979

Nie mogę pamiętać nic z początków kariery mojego ojca. Urodziłam się w 1960 roku i przez pięć lat wychowywała mnie w Białogardzie babcia Anna – matka mojego ojca, bez rodziców, którzy oboje wrócili na Wybrzeże, aby ukończyć szkoły. Do Białogardu wieści z wielkiego świata nie dochodziły. Dopiero, gdy zamieszkałam z mamą w Gdyni, dotarło do mnie, że – po pierwsze mam rodziców, ojca, który jeździ po świecie i nigdy nie ma go w domu, i ludzi dookoła, którzy moim ojcem szalenie się ekscytowali. Do domu mamy przychodziły kolorowe pocztówki ze świata i listy do mnie, a przyjazd taty wiązał się z okupowaniem go przez wielbicieli i zwykłych gapiów, którzy podziwiali jego samochody. Nie mam niestety wspomnień domowego ojca w kapciach, przy pracy, przy stole, gdyż moi rodzice rozwiedli się w 1969 roku. Oblicze ojca jako głowy rodziny, patriarchy poznałam dopiero z wizyt w jego domu w Warszawie, w otoczeniu nowej rodziny, przyrodnich sióstr. Na podstawie obserwacji gościa trudno się jednak wypowiedzieć, szczególnie że byłam już wtedy dorosłą kobietą, wkrótce mężatką, matką.

Z rodziną stryja Józefa Wydrzyckiego. Świebodzin

Jakie wspomnienie z dzieciństwa szczególnie Pani zachowała?

Ojciec z mojego wczesnego dzieciństwa zawsze będzie dla mnie efemerycznym gościem, owianym tajemniczością i tajemniczym zapachem, z długim spojrzeniem oceniającym mój wzrost i rozwój, ale nie taksującym. Patrzył na mnie jakby przez coś, przez namacalną perspektywę, z czułością, jaka zawsze była w tym wzroku. Miał też łagodny głos i uśmiech. Zabierał mnie od mamy na wszystkie swoje występy na Wybrzeżu i stąd w sopockim Grand Hotelu czułam się jak we własnym domu, a Opera Leśna zawsze będzie mi się kojarzyć ze sceną Niemena. Miałam wówczas także okazję przysłuchiwać się próbom, słuchać koncertów, poznać współpracujących z ojcem muzyków i chodzić z nimi na plażę. (…)

Pani ukochany album Czesława Niemena?

Bardzo przeżywam słuchanie płyty Terra Deflorata. Nie tylko ze względu na opisane w niej także i moje widzenie świata, ale też dlatego, że dane mi było zostać jednym z pierwszych słuchaczy roboczej taśmy i poczuć się dumną recenzentką, z której opinią tata zawsze bardzo się liczył. Jechaliśmy wtedy razem jego żółtym mercedesem dostawczakiem (przede wszystkim sprzętu muzycznego na koncerty) na mazowiecką wieś. Sielski, typowo polski krajobraz, nieśpieszna podróż, rozmowa i zasłuchanie – Dałeś nam Panie…

Cały wywiad Sławomira Orwata z Marią Gutowską pt. „»Był perłą i wyjątkiem wyodrębnionym z chaosu swoich dziejów i przeżyć«” znajduje się na s. 14–15 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Sławomira Orwata z Marią Gutowską pt. „»Był perłą i wyjątkiem wyodrębnionym z chaosu swoich dziejów i przeżyć«” na s. 14–15 marcowego „Kuriera WNET”, nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienia Czesława Niemena. Przypomnienie obchodów 80. rocznicy Jego urodzin. A dziś mija 17 lat od Jego odejścia…

23 lutego 2019 roku, na antenie WNET doszło do niezwykłego wydarzenia radiowego. Przez całą dobę trwał „Dzień wspomnień o Czesławie Niemenie, w 80. rocznicę Jego urodzin”. Przeżyjmy to jeszcze raz.

Przed dwoma laty moim głównym gościem naszych radiowych, WNETowych wspomnień o autorze „Bema pamięci żałobnego rapsodu” i całej legendanej płyty „Enigmatic” była Maria Gutowska, pierworodna córka Czesława Niemena.

 

Maria Gutowska, córka Czesława Niemena. For. archiwum Marii Gutowskiej.

 

Rozmowa z panią Marią była dla mnie przeżyciem niezwykłym. To pełna ciepła i tęsknoty, nostalgiczna i bardzo szczera rozmowa o największym twórcy muzycznym, jakiego nasza ziemia wydała.

Talent Czesława Wydrzyckiego, późniejszego Czesława Niemena, nie miałby takiego bodźca do rozwoju, gdyby nie wyjechał we właściwym czasie do Polski.

 

Potwierdziły to dwa powroty Czesława Niemena do Wasiliszek, najpierw w roku 1976 i potem w 1979.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Marią Gutowską, córką Czesława Niemena, gdy świętowaliśmy na antenie Radia WNET Jego 80. rocznicę urodzin Artysty:

 

Pani Maria powiedziała, że Czesław Niemen tęsknił za swoimi Starymi Wasiliszkami, arkadią dzieciństwa i młodości:

„Zdecydowana decyzja Czesława Wydrzyckiego o szukaniu ojczyzny, skoro ona nie wraca na swoje dawne tereny, wypaliła w nim ślad na resztę życia. Tęsknotę za krainą dzieciństwa w jego twórczości muzycznej i w poezji słychać już było zawsze. Każda myśl warta wyśpiewania, oglądana była przez czas przeszły, zaszczepione wartości domu rodzinnego – wartości szlachetnego, prostego życia, grobów przodków, smętek straty cennego, pierwotnego daru, który jednocześnie dał mu wolność tworzenia i stworzył prekursora nowych nurtów w polskiej muzyce. „

W marcowym wydaniu miesięcznika „Kurier Wnet”, z roku 2019 znalazł się wywiad specjalny z panią Marią Gutowską, którego autorem był nasz redakcyjny kolega Sławomir Orwat.

Link do wywiadu znajdą Państwo tutaj: wnet.fm/kurier/byl-perla-i-wyjatkiem-maria-gutowska-corka-czeslawa-niemena-wspomina-swojego-ojca-w-rozmowie-ze-slawkiem-orwatem/

 

Józef Skrzek, legendarni i wciąż twórczy współzałożyciel grupy SBB.

W kolejnym niezwykłym zakątku wspomnień o wielkim Czesławie Niemenie, opowiadania i anegdoty Józefa Skrzeka, jednego z naszych najważniejszych muzyków i kreatorów dźwięku ostatnich pięćdziesięciu lat.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z Józefem Skrzekiem:

 

Józef Skrzek, w latach 1972-1973, właśnie z Czesławem Niemenem i innymi muzykami, pod nazwą Grupa Niemen, nagrali albumy: „Strange Is This World” (1972), „Ode to Venus” (1973), oraz „Niemen Vol. 1” i „Niemen Vol. 2” (oba albumy później w reedycji kompatowej zebrano, jako krążek  „Marionetki”) (1973).

 

Zdjęcia Czesława Niemena, wykonane w Wasiliszkach Starych w roku 1979, ze zbiorów pani Marii Gutowskiej, z jej zgodą na publikacje w materiałach Radia WNET, związanych z programami specjalnymi „Wspomnienie Czesława Niemena w 80. rocznicę Jego urodzin”.

Autorką fotogramu Czesława Niemena (profil w kapeluszu) jest pani Małgorzata Niemen.

 

Ten album to szczere złoto, które mamy w sercu. Z Maciejem Stępniem i Fryderykiem Nguyenem rozmawia Sławek Orwat

„To jest płyta o nas, o czymś, co mieliśmy schowane w sobie najgłębiej i za jej pomocą wszystko to z siebie wyrzuciliśmy”. Mówią w studio Radia WNET muzycy wrocławskiej grupy Katedra.

Grupa Katedra w pełnym dwunastoosobowym składzie/ Foto. Sławek Orwat, Radio Wnet

– Katedra to zespół, który od początku swego istnienia działa we Wrocławiu, ale tak naprawdę powstał w… Warszawie.

Maciek „Jim” Stępień: Tak, warszawskie Powązki, rok 2009, wycieczka klasowa do Warszawy i właśnie tam, na tym cmentarzu, gdzieś między grobami natchnęło nas, a właściwie mnie, by wypowiedzieć pamiętne słowa: „bądźmy Katedrą”.

– Dlaczego akurat Katedrą?

Maciek: Było to metaforyczne porównanie się do budynku katedry, jako do elementu architektury miasta, bo kiedy patrzysz na wrocławską katedrę, to ten budynek wyróżnia się jak żaden inny na tle Ostrowa Tumskiego. Jedną z naszych pierwotnych idei stworzenia zespołu było, aby jego muzyka wyróżniała się tak, jak wyróżniają się katedry na tle architektury miast.

– Spróbujmy prześledzić muzykę Katedry od momentu wydania waszego pierwszego mini albumu w roku 2011 aż po dzień dzisiejszy. Powiedziałeś kiedyś Fryderyku, że tym utworem pochodzącym z waszej pierwszej EP-ki, który chyba najmniej się nie zestarzał, jest w twojej opinii „Astma” . Jest to bardzo rockowo zagrany utwór, a śpiewasz w nim o płomieniu, który hamuje twoje przeróżne zamiary i nigdy nie gaśnie.

[related id=59245 side=right] Fryderyk Nguyen: Nasze dwie pierwsze EP-ki nie posiadają jakiegoś szczególnego brzmienia. Wówczas za bardzo nie skupialiśmy się na detalach i stąd są one – powiedziałbym – standardowe. „Astma” natomiast jest czymś w rodzaju świadectwa epoki, bo choć dzisiaj zdecydowanie zagralibyśmy ten utwór zupełnie inaczej, to efektu, jaki został utrwalony na naszej pierwszej EP-ce, nie wstydzimy się. Ten tekst pisaliśmy razem z Jimem i można interpretować go wielorako. Napisaliśmy zresztą dwie wersje tego utworu, w tym jedną na wycieczce w Pradze, gdzie zwiedzaliśmy właśnie katedry. Pierwsza redakcja tego tekstu gdzieś  nam zaginęła, ale po konsultacjach z Jimem jakoś ją potem szczęśliwie odtworzyłem. Chyba taką główną ideą tego utworu po pierwsze była moja choroba, którą gdzieś tam współdzieliłem razem z Michałem Zasłoną – naszym klawiszowcem, czyli astma, ale takim metaforycznym tematem tego nagrania jest wszystko to, co w jakiś sposób nas ogranicza i o tym jak te przeróżne wewnętrzne ograniczenia nas blokują niczym ten astmatyczny brak oddechu, który nam towarzyszy podczas doświadczania tej choroby.

– Pozwól Jim, że zacytuję twoją wypowiedź z naszej rozmowy sprzed kilku lat: „myślę, że na początku założenie było bardzo spontaniczne. W sumie nie do końca wiedzieliśmy, co chcemy robić, ale na pewno to czuliśmy i dalej czujemy. To się nie zmieniło, ale stylistyka zespołu nieco ewoluowała, przybrała jakąś bardziej konkretną formę, którą nazwaliśmy psychodelicznym big-bitem” , a Fryderyk w tym samym wywiadzie dodaje: „tak na dobrą sprawę pierwsze koncerty nie miały żadnej formy”. Jak dziś z perspektywy muzycznej dojrzałości, jaką prezentujecie na swoim najnowszym albumie Człowiek za dużo myślący wspominacie swoje nieśmiałe, młodzieńcze początki oraz wasze pierwsze wrocławskie koncerty?

Maciek: My byliśmy bardzo młodzi, kiedy zakładaliśmy zespół. To była pierwsza klasa liceum, a więc mieliśmy około 16 lat i bardziej wtedy czuliśmy, niż wiedzieliśmy, co tak naprawdę powinniśmy robić i właśnie to, że płyta Człowiek za dużo myślący ukazała się dopiero po 10 latach od powstania pierwszego utworu – „Dziewczyna z obrazka” , pozwoliło nam na tyle dojrzeć i muzycznie i życiowo, żeby zrozumieć, w jaki sposób to nasze dzieło chcemy pokazać światu i jak odnaleźć drogę do formy, czyli aby od uczuć, od emocji przekuć je w materialną formę określonego konceptu, który ma początek i koniec.

– Dodam tylko, że cytaty waszych wypowiedzi, jakie dziś będą się pojawiały, pochodzą z naszej rozmowy, jaka odbyła się w roku 2015 z okazji wydania waszego debiutanckiego albumu Zapraszamy na łąki. Zgodziliśmy się wtedy także, że waszą karierę artystyczną można podzielić na dwa wyraźne etapy: przed-telewizyjny i po-telewizyjny. Przypomnę, że w roku 2013 wystartowaliście w popularnym programie Must Be The Music, o którym wasz klawiszowiec Michał Zasłona powiedział dwa lata później następujące słowa: „to nam dodało skrzydeł i trochę chyba wzrosło nasze poczucie własnej wartości i zyskaliśmy więcej motywacji do działania” . Jak na tę waszą telewizyjną przygodę patrzycie z perspektywy człowieka, który myśli za dużo (śmiech)?

[related id=65506 side=left] Fryderyk: Jeśli już tak to dzielisz, to myślę, że trzeba by chyba teraz wyróżnić trzeci okres, czyli etap po zawieszeniu, które miało miejsce w 2018 roku i które zakończyło się wydaniem płyty Człowiek za dużo myślący, czyli mniej więcej w listopadzie. Przypomnę, że  od jakiegoś czasu nasz klawiszowiec Michał na co dzień mieszka w Berlinie, co wprowadziło nas w zupełnie inny – nowy kontekst działania, czyli tworzenia trochę na odległość. Szczęśliwie wiele z naszych utworów, które od jakiegoś czasu były twórczo rozgrzebane i wciąż nienagrane, w końcu doczekało się swojej formy i teraz będziemy mogli zajmować się już tylko zupełnie nową twórczością. Zobaczymy dokąd nas ta praca doprowadzi. Tak więc jest to – myślę – taki nasz kolejny przełom, a co do tego pierwszego, o którym powiedziałeś, czyli udziału w programie Must Be The Music, to bez wątpienia spowodował on naszą większą rozpoznawalność. Pięć lat temu na pewno dostaliśmy potężnego kopa do dalszego działania, przez co jakoś mocniej w tamtym okresie skupiliśmy się na samym zespole, stwierdziliśmy, że w końcu trzeba wydać pierwszą płytę długogrającą i wszystko zaczęło się jakoś bardziej profesjonalizować. Zaczęliśmy sporo grać we wrocławskich klubach jak również w wielu innych miastach i przeżyliśmy wiele różnych przygód, które nas kształtowały.

– Krótko po finale Must Be The Music w roku 2013 wydaliście swoją drugą EP-kę Nieukryte, z której najlepszym w mojej opinii i muzycznie i tekstowo jest „Jonasz” – utwór, który – jak dla mnie – jest jednym z najważniejszych w waszym repertuarze. Jest w nim wprawdzie sporo odniesień biblijnych, ale jego największą siłą jest fakt, że pokazuje on nam, czym tak naprawdę jest przeznaczenie.

Fryderyk:  Tak, już sam tytuł wskazuje, że utwór inspirowany jest historią biblijnego Jonasza, czyli symbolicznego proroka z jednej z ksiąg Starego Testamentu i choć badania mówią, że jako takiego Jonasza nigdy nie było, to jest to swego rodzaju przypowieść, czyli forma ówczesnej opowieści pouczającej, a podstawową jej myślą jest to, że często uciekamy przed jakimś zadaniem, które może nam się wydawać zbyt trudne, boimy się, że mu nie podołamy, ale też i nie chcemy wziąć na siebie tego bagażu odpowiedzialności, chociaż przecież tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy człowiek dostaje jakieś wielkie zadanie, jakąś wielka misję, spełnia się w poczuciu, że robi coś wartościowego i pomimo, że czasem ucieka w tę swoją wygodę, to – myślę – że spokoju wcale mu ona nie przynosi. Jest to takie podróżowanie na symbolicznym okręcie, który cały czas jest wstrząsany różnymi morskimi burzami i często możemy się do tego odnieść, jeżeli uciekamy przed jakimiś obowiązkami. Każdy z nas ma przecież jakąś swoją działalność, jaka może się przysłużyć ludziom, jaka jest po prostu ważna, a jakże często łatwiej jest wybrać jakąś inną, wygodniejszą drogę, która tak naprawdę nie jest naszą drogą. Dopóki nic się nie robi, to nie ma problemu, ale kiedy już zaczyna się coś robić, wtedy problemy pojawiają się od razu.

– Oprócz waszych własnych tekstów, które stanowią zdecydowaną większość repertuaru Katedry, od czasu do czasu można doszukać się u was także kilku utworów z tekstami znanych poetów i myślicieli. Tak jest chociażby na waszej najnowszej płycie Człowiek za dużo myślący i tak też zdarzyło się na początku waszego istnienia. Jest w waszej twórczości utwór do tekstu… Leonarda Da Vinci.

Maciek: Słowa utworu „Strach i pragnienie” zostały kiedyś przeze mnie odnalezione w… podręczniku szkolnym do języka polskiego, a więc kolejna historia z licealnej ławki. Wtedy chyba jeszcze nawet nie mieliśmy za bardzo pojęcia o filozofii, ale od początku ten tekst zainspirował mnie tak bardzo, że pokazałem go Fryderykowi, a niesamowita muzyka, którą on potem do niego napisał, urzekła mnie od pierwszej chwili.

– Tematycznie „Strach i pragnienie” jest właściwie o tym samy, o czym jest „Jonasz” , czyli że oprócz posiadania wielkiego pragnienia zrobienia czegoś, odczuwamy często ogromny strach przed tym wyzwaniem, zwłaszcza gdy wyidealizowana w naszej wyobraźni prosta droga do celu, po pierwszych krokach zaczyna robić się kręta, a niekiedy nawet cierniowa.

Maciek:  Tak i my chyba byliśmy w podobnym momencie, kiedy zakładaliśmy zespół i muszę powiedzieć, że kiedy Fryderyk po raz pierwszy zagrał mi ten tajemniczy, powoli rozwijający się riff, to już wówczas wiedziałem nie tylko, że jest to dobry numer, ale że będzie to jeden z fundamentów repertuaru Katedry, a był to przecież jeden z pierwszych utworów, jakie stworzyliśmy w autokarze podczas jednej z wycieczek klasowych. Uwielbiam go grać, może dlatego, że zaczynamy go basem (śmiech) i mimo, że w ciągu tych lat graliśmy go na koncertach setki razy, to zawsze chętnie będę go grał.

– Jest on takim waszym – można powiedzieć – transparentem. Pamiętam, że jak bisowaliście podczas premiery płyty Człowiek za dużo myślący we wrocławskim klubie Czasoprzestrzeń, to właśnie „Strach i pragnienie” był jednym z najbardziej skandowanych przez publiczność utworów.

Fryderyk: To chyba zależy od towarzystwa, Akurat wrocławskie towarzystwo jest specyficzne. Oni wszyscy razem z nami dojrzewali w tym samym liceum, potem na studiach przychodzili regularnie na nasze koncerty i każdemu z nich kojarzy się on trochę sentymentalnie z czasem, kiedy wszystko było prostsze, piękniejsze i bardziej optymistyczne. Dodatkowym powodem może też być fakt, że był to jeden z pierwszych utworów, jakie zagraliśmy na naszym pierwszym, poważniejszym, klubowym występie. Nie bez znaczenia jest także ten wielokrotnie powtarzający się zwrot „strach i pragnienie”, który ludzie doskonale pamiętają i chcą sobie przypomnieć, jak to kiedyś na koncertach Katedry bywało, bo to też zależy od miasta. Na przykład w Poznaniu, gdzie zaczynaliśmy grać dużo później, bo w roku 2013, ludzie bardziej domagają się utworu „Zapraszamy na łąki” zapamiętanego z finału Must  Be The Music.

– Przypomnijmy w tym momencie, że jest to także tytułowy utwór z waszej pierwszej płyty długogrającej, brzmiącej już o wiele bardziej dojrzale od dwóch EP-ek, jakie nagraliście dotychczas. Słychać na tej płycie i wasze zasłuchanie takimi zespołami jak australijski Tame Impala i to oldskulowe brzmienie z pietyzmem dobranych, nowo zakupionych instrumentów, słychać też przeróżne smaczki techniczne, jak choćby efekt pogłosu. Jim użył w naszej pamiętnej rozmowie następujących słów: „dzięki występowi w telewizji zaczęliśmy się też bawić trochę formą naszych utworów. Bo jeżeli mówimy o tym etapie przedtelewizyjnym, to zazwyczaj te utwory były długie, a ich forma naprawdę bujna, rozkwitała..”

Fryderyk:  Tak, graliśmy już bardziej piosenkowo, bardziej skupialiśmy się chyba na brzmieniu, a mniej na kwestiach skomplikowanych kompozycji, bo wcześniej – jak doskonale pamiętasz – były to rozbudowane, wieloczęściowe utwory. Ponadto pojawiły się – o czym też wspomniałeś – vintage’owe  sprzęty, które kopiliśmy po to, aby bardziej adekwatnie do naszej muzyki to wszystko brzmiało, pojawiło się prawie oryginalne brzmienie Hammondów i te wszystkie dziwaczne, psychodeliczne efekty, które były wprawdzie w muzyce rockowej wykorzystywane od dawien dawna, jak choćby te  wszystkie gitarowe eksperymenty Hendrixa, ale rzeczywiście Tame Impala był tym projektem, który nas bardzo zainspirował tak bardziej współcześnie. Zobaczyliśmy, że można współcześnie robić ciekawą i przemawiającą do naszych gustów muzykę. Wcześniej trudno nam było znaleźć jakiś zespół z naszych czasów, który byłby w stanie na nas znacząco wpłynąć i z którego muzyką moglibyśmy się w jakiś sposób identyfikować i dlatego poznawanie muzyki Tame Impala było dla nas momentem mocno inspirującym.

– Utwór tytułowy z płyty Zapraszamy na łąki posiada bardzo ciekawą konstrukcję. Podobnie jak legendarna „Layla” z  repertuaru zespołu Erica Claptona Derek And The Dominos, „Zapraszamy na łąki” także składa się z dwóch muzycznie odrębnych części – pierwszej dynamicznej i drugiej spokojnej, u was bardzo czytelnie nawiązującej do muzyki Skaldów. Czy to prawda, że część waszych fanów domaga się obecnie zrealizowania z tego materiału dwóch oddzielnych piosenek?

Fryderyk: Ja bym się teraz wymagał tego sam od siebie, bo jednak pomimo, że te dwie części powstały w tym samym czasie i dlatego je wtedy z sobą połączyłem, to jednak brzmi to trochę jak utwór w utworze i może i jest w tym jakieś świadectwo czasu i chociaż do takiego klasyka jak „Layla” trochę trudno jest się porównywać, to rzeczywiście sam nastrój obu tych utworów sprawia, że one są muzycznie radosne pomimo, że podczas pisania łąk miałem dość trudne doświadczenia. Ja w ogóle jestem człowiekiem nadwrażliwym i przeżywałem wówczas skutki uboczne tego swojego temperamentu, przełamując go niejako pisaniem radosnego utworu o łąkach.

– Byli też i tacy, którzy dopatrywali się w tym utworze twoich hippisowskich koneksji, bo przecież łąki to kolorowe kwiaty, a dodatkowo podkreślały to jeszcze te wasze stroje, które niezwykle czytelnie kojarzyły się wszystkim z epoką dzieci kwiatów i które doskonale zapadły także w pamięć telewidzom.

Maciek: Czasy hippisowskie to jest coś, z czego muzycznie też bardzo mocno czerpaliśmy, a ja chyba szczególnie, bo kiedy poznałem Fryderyka, to miałem  długie, kręcone włosy sięgające do łopatek (śmiech) i chyba wówczas uważałem się właśnie za hippisa i do dziś uważam, że są to piękne, utopijne czasy, w których istniała fantastyczna muzyka, ludzie się kochali, szanowali i chcieli tylko pokoju, miłości i muzyki. No szkoda, że to wszystko było tak bardzo utopijne i w tym znaczeniu nasze łąki to była taka nasza współczesna odpowiedź na tamte czasy, w której pokazaliśmy, jak my tamte idee odbieramy dzisiaj, a teledysk, w którym biegamy sobie w tych dzwonach po łące tylko tę naszą odpowiedź podkreśla, bo przecież – i to też należy przypomnieć – czasy hippisowskie to także ogromna jedność z naturą, którą w tym klipie bezsprzecznie pokazujemy. A  co do naszych inspiracji podczas tworzenia tej płyty, to wskazałbym tu na nasz największy hippisowski głos kobiecy, czyli na Anię Rusowicz, która właśnie wówczas wydała bardzo bigbitową płytę, co można by wskazać jako jedną z bezpośrednich inspiracji do nagrania bigbitowej płyty także przez nas, która miała być taką naszą odpowiedzią, na jej wydawnictwo. Niestety, były to  pojedyncze projekty – jak później się okazało – chociaż muszę przyznać, że utopijnie wtedy wierzyliśmy, że to wszystko powróci i że będzie więcej takiej muzyki na polskiej scenie vintage. Przypomnę też, że Ania Rusowicz zaśpiewała wówczas także gościnnie na naszej płycie w utworze „Wicher wieje”.

–  Jest taki utwór, który nie tylko jest z wami od początku, który nie tylko jest waszą wizytówką, ale przede wszystkim jest to utwór, który został nagrany na nośniku CD w roku 2010, czyli jeszcze zanim wydaliście swoją pierwszą EP-kę i do tego wydany na jakim nośniku!

Fryderyk: Tak i to jeszcze na dodatek była któraś z wersji tego utworu, bo – przypomnijmy – ma on chyba około 10 wersji, a była to płyta Minimax pl 6 firmowana przez redaktora Piotra Kaczkowskiego,  na której znaleźliśmy się i była to w ogóle nasza pierwsza publikacja pod szyldem Katedra i to naszym słuchaczom zawdzięczamy to, że ten utwór tam się znalazł. Na początku nie był on w ogóle brany pod uwagę w związku z tym, ze wykonywałem go jeszcze z moim poprzednim zespołem, ale potem jednak stwierdziliśmy, że jest on dla wielu ludzi tak bardzo istotny, że po prostu trzeba go wykonać i ten fakt umożliwił nam wtedy naszą pierwszą publikację płytową.

– Człowiek za dużo myślący to – przyznacie sami – zupełnie inna płyta od wszystkich wydawnictw, jakie dotychczas nagraliście. Co chcieliście tym krążkiem przekazać waszym słuchaczom?

Fryderyk: Jest to historia, której różne aspekty każdy z nas osobiście przeżył i wydaje mi się, że jest to także historia wielu z tych ludzi, którzy od początku nam towarzyszyli i wciąż cały czas są z nami. Dlatego właśnie tak bardzo chcieliśmy, aby ta historia została zapisana, nagrana i graficznie opakowana właśnie w takiej formie. Chcieliśmy tym samym niejako podarować każdemu z naszych wiernych słuchaczy coś od siebie.

– Nie tak dawno Józef Skrzek powiedział w jednym z wywiadów, że muzyka progresywna w Polsce wymiera. Wy jesteście żywym dowodem na to, że muzyka progresywna nie tylko nie wymiera, ale że dzięki wam odrodziła się w czystej formie.

Fryderyk: Nie wiem właściwie, czy my gramy rocka progresywnego, bo rock progresywny zawsze wybiegał gdzieś do przodu, a my poza tym, że eksperymentujemy z różnymi dziwacznymi formami utworów, to często jednak odwołujemy się też do przeszłości, a więc jest to takie coś jakby „pomiędzy”. Jest to styl, na który składa się wiele różnych inspiracji i który na dobrą sprawę najlepiej nazwać po prostu stylem… Katedry, bo to, co najbardziej nas odróżnia od innych zespołów, to właśnie ten rodzaj podejścia do grania – z jednej strony melodyjny i poetycki, a z drugiej mocno eksperymentalny.

– Płyta koncepcyjna, to chyba duże wyzwanie?

Fryderyk: Zdecydowanie tak i dlatego od momentu rozpoczęcia nagrań do momentu jej wydania minęło aż dwa i pół roku.

– Ponad trzy lata temu odbył się także spektakl teatralny zatytułowany „Człowiek za dużo myślący”.

Fryderyk:  Tak, bo trzeba przypomnieć, że ta płyta to utwór po utworze – no może poza drobnymi szczegółami – dokładnie tamten spektakl. I ten album i tamten spektakl to są dopiero teraz zrealizowane nasze marzenia z czasów licealnych i myślę, że bardzo dobrze, że udało się nam je spełnić dopiero dziś, bo w liceum mieliśmy o wiele mniejsze doświadczenie i kompletnie nie wiedzielibyśmy, jak pewne rzeczy ogarnąć. Poza tym mamy do tych utworów ogromny sentyment, bo nawet jeśli dziś z niektórymi tekstami w stu procentach już się nie utożsamiamy, to w związku z tym, że jest to dla nas pewna historia, z którą mamy dobre wspomnienia, podeszliśmy do nich z ogromnym dystansem i postanowiliśmy nawet w najmniejszym stopniu tych tekstów nie zmieniać.

Maciek:  Zauważ też, że nie ma chyba takich sytuacji w Polsce zbyt dużo, że jakiś zespół robi koncept album, następnie gra go na żywo w trzech dużych miastach z wykorzystaniem wizualizacji, a na koniec wprost z warszawskiego klubu Chmury Radio WNET transmituje na żywo jego koncert finałowy.

– Zanim jednak zagraliście w Warszawie, wystąpiliście – mówiąc językiem sportowym – na swoim terenie. Jakie wrażenia towarzyszyły wam po koncercie promującym waszą płytę w rodzinnym Wrocławiu?

Fryderyk: Przede wszystkim chcielibyśmy wyrazić ogromną wdzięczność tym wszystkim ludziom, którzy przyszli do klubu Czasoprzestrzeń. Wielu z tych, którzy obejrzeli i wysłuchali nasz wrocławski koncert, przez cały czas istnienia zespołu jak i tworzenia tej płyty bardzo nas wspierało, dopytywało się i tym samym dawało nam czytelne sygnały, że bardzo na to wydawnictwo czeka. Było to bardzo piękne wydarzenie i nie wiem, kiedy znów uda nam się zebrać ich wszystkich w jednym miejscu. Najbardziej mi żal, że trudno było z każdym z nich na spokojnie porozmawiać po koncercie, ale sam fakt, że oni wszyscy tam byli, bardzo mnie poruszył i podbudował

– Ośmieliłem się porównać waszą najnowszą płytę do takich pomników narodowej kultury jak Enigmatic Czesława Niemena i Korowód Marka Grechuty, ponieważ uważam, że garściami czerpiecie z tamtych dźwięków i treści. Z drugiej jednak strony poprzez tę pięknie zrealizowaną wizualizację nawiązujecie też do pamiętnych koncertów progresywnych takich zespołów jak Pink Floyd czy Genesis, które przecież także często wykorzystywały efekty wizualne.

Fryderyk: Współpracujemy ze znakomitymi ludźmi zajmującymi się grafiką jak Sebastian Siepietowski odpowiedzialny za wizualizację, a także Marysia Łuc i Dawid Okoński..

– Maćku w dużym stopniu tekstowo to jest twoja płyta.

Maciek:  Tak, jest to dla mnie niesamowicie osobisty materiał. To jest płyta o nas, o czymś, co mieliśmy schowane w sobie najgłębiej i za jej pomocą wszystko to z siebie wyrzuciliśmy. To nie było tak, że chcieliśmy napisać piosenki o czymś. Ta płyta powstawała 10 lat! Ten album to szczere złoto, które mamy w sercu. Kiedy napisałem „Dziewczynę z obrazka” , nawet jeszcze nie grałem w Katedrze, bo  Katedra wtedy jeszcze nie istniała, ale już marzyłem o tym, żeby mieć kiedyś zespół, a kilka tygodni temu ten utwór poleciał przecież u Piotra Kaczkowskiego w Minimaxie! Warto mieć pasje i warto za nią iść. Marzenia się spełniają!

– Macie już materiał na trzecią płytę?

Fryderyk:  Jeśli chodzi o same piosenki, to uzbierałyby się ze dwie, a może nawet trzy płyty, ale aby zrobić to porządnie, to jedna płyta w jakimś stopniu jest już skomponowana i chyba jeszcze ze trzy, cztery kompozycje trzeba będzie na nią dorzucić. Mam nadzieję, że w najbliższych miesiącach będziemy nad tym materiałem pracować, a kiedy uda nam się wszystko sfinalizować? Zobaczymy…

– Czym będzie się ten album różnił od „Człowieka za dużo myślącego” ?

Fryderyk: Właściwie to każda nasza płyta jest inna, a jeszcze dodatkowo my bardzo lubimy ubierać je w koncepty. Pierwsza miała koncept bigbitowy w połączeniu z brzmieniami psychodelicznymi, druga to rock progresywny połączony z poezją śpiewaną i elementami wręcz doom metalowymi (śmiech). Trzecia płyta będzie umiarkowanie elektroniczna i może nawet trochę indie – popularne określenie, które właściwie niewiele mówi – tak więc chyba jednak dopiero, kiedy ten materiał  zamkniemy, będzie można więcej o nim powiedzieć.

– Maćku, co chciałbyś na koniec powiedzieć waszym słuchaczom?

Maciek: Żeby kochali życie.

Sławek Orwat

Wspomnienie Romualda Lipki w Radiu WNET. Muzyczna Polska Tygodniówka i wywiady z panem Romkiem Tomasza Wybranowskiego

Dzisiaj z rozrzewnieniem przypominam sobie rozmowę z Romualdem Lipko, kiedy mój program „Polska Tygodniówka” w irlandzkim Radiu NEAR FM obchodził dziesięciolecie. Te słowa zapamiętam do końca życia…

W czerwcu 2016 roku, podczas mojego jubileuszu radiowego w irlandzkiej rozgłośni NEAR FM, padły piękne słowa z ust pana Pana Romka o przemijalności, o tym czym jest życie i jak je przeżyć, wreszcie o magii prawdziwego radia.

Tomasz Wybranowski

 

Z Romualdem Lipko znałem się od czasu pracy w lubelskim Radiu Puls (lata 1992 – 1994). Przegadaliśmy wiele godzin i to nie tylko w zaciszu radiowych studiów. Pan Romek, bo tak nazywaliśmy Go, był zawsze otwarty, pogodny, skromny i uśmiechnięty. W planach mieliśmy kolejne rozmowy na antenie Radia WNET. Mieliśmy… a teraz pozostała tylko cisza, jak tytuł pewnej płyty Budki Suflera.

W sobotę, 8 lutego 2020 roku, w programie Muzyczna Polska Tygodniówka przypomniałem fragmenty czterech różnych rozmów z Romualdem Lipko z lat 2011 – 2017.

Z ponad trzydziestu godzin zarejestrowanych wywiadów z panem Romkiem wybrałem moim zdaniem te najciekawsze. Także o współpracy z Czesławem Niemen, przyjściu do zespołu Romualda Czystawa, czy o szorstkiej przyjaźni z Krzysztofem Cugowskim. 

Odszedł kolejny Mistrz Dźwięków.

 

Audycja „Jesteśmy Razem” wydanie specjalne o Czesławie Niemenie gościem Apostolis Anthimos

Gościem audycji Marka Kalbarczyka i Janusza Mirowskiego „Jesteśmy razem” był Apostolis Anthimos. Urodzony w Polsce Grek, wspominał swoją współpracę z Czesławem Niemenem, Tomaszem Stańką i innymi.

Apostolis pochodzi z rodziny greckich imigrantów. Jego rodzice zamieszkali w Katowicach-Piotrowicach, niebawem przeprowadzili się na Koszutkę. Uczył się grać na banjo, a potem na gitarze 7-strunowej.

Uznawany jest za jednego z najciekawszych instrumentalistów. Gitarzysta z powołania, perkusista z zamiłowania. Nieodłącznie kojarzony z bluesem (Dżem, Krzak, SBB), ale również z jazzem i rockiem – muzyką fusion.

Zadebiutował w 1971 roku jako gitarzysta zespołu Silesian Blues Band (SBB). Już jako 17-latek, w ramach projektu Grupa Niemen, wystąpił w 1972 roku na festiwalu Jazz and Rock Nowotwierającym Igrzyska Olimpijskie w Monachium, grając obok takich znakomitości jak Charles Mingus oraz John McLaughlin i The Mahavishnu Orchestra. W okresie tym towarzyszył też z Grupą Niemen w trasie koncertowej Jacka Bruce’a. Z SBB koncertował w kraju i za granicą (Węgry, Austria, NRD, RFN, Czechosłowacja, Dania, Szwecja, Holandia, Finlandia, Szwajcaria, Belgia, Rosja, Meksyk, USA, Kanada).

Muzyczna Polska Tygodniówka WNET – 24 listopada 2018 i 1 grudnia 2018 – Dwa podcasty audycji Tomasza Wybranowskiego

Dwie godziny z muzyką po polsku (choć zdarzają się też wyjątki), z zapowiedziami polskich premier muzycznych, koncertów oraz wywiadami Tomasza Wybranowskiego z legendami i debiutantami polskiej sceny.

24 listopada 2018 roku, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce, moimi Gośćmi byli: Jerzy Czarniecki, lider i kompozytor toruńskiej grupy Eklektik, oraz Janusz Demkowicz, basista formacji Tołhaje i współtwórca Zagrody MagiJa (Orelec, koło Uherzec Mineralnych). W rozmowie między innymi o płycie „Mama Warhola”, dla mnie jedna z najważniejszcyh płyt mijającego ro(c)ku.

Płytą dyżurną były „UTWORY ŻEBRANE” duetu Partycypanci Korzyści Globalizmu z Piotrem Skrzypczykiem i Andrzejem Tomaszem Kulbińskim.

I przypomnieniałem także CzęstoGraja sprzed tygodnia – Anna Mysłajek „Za głosem”

 

 

1 grudnia, w Muzycznej Polskiej Tygodniówce opowiadałem o Czesławie Niemenie. Był to powrót do czasów analogowych „czwórek” z lat 1964 – 1968, ale też z echem pewnej piosenki Mistrza z hip hopem w roli głównej z Taco Hemingwayem i Sokołem.

Opowieść o płycie grupy Runika, która wreszcie jest „Pradawna Moc”, oraz debiucie Yanisha z „Dobrostanem”. Wywiadowczo – telefonicznie rozmowa z Wojciechem Maślany, gitarzystą formacji P.A.G.E., o której głośno w naszym Radiu.

Ponadto dwie pocztówki (muzyczne) z Krakowem w roli głównej, oraz słów kilka o najnowszej płycie Marka Knopflera. I dwie muzyczne, niezwykłe niespodzianki.

 

 

 

Muzyczna Polska Tygodniówka, zawsze na antenie Radia WNET, w soboty. Wstrzeliwujemy się w eter Krakowa i Warszawy zawsze o godzinie 13:00.

Zapraszam – Tomasz Wybranowski

 

Edyta Bartosiewicz i Tomasz Wybranowski. Fot. Magdalena Wójcik

V. Top Wszechczasów Listy PoliszCzart w Radiu WNET już za nami. Czesław Niemem z numerem „1”

Już po raz piąty Słuchacze Listy PoliszCzart (emisja w piątki, o 19:30 na antenie Radia WNET 87.8 FM) głosowali na najlepsze nagrania w absolutnym topie topów polskiej muzyki.

Były spore emocje, które towarzyszyły nam, autorom programu, do ostatniej chwili. Różnice między „Białą flagą” Republiki a nagraniem Czerwonych Gitar „Biały krzyż” dzieli zaledwie 117 punktów. Natomiast nasz nowy numer jeden we WNETowym Topie Wszechczasów PoliszCzart, wspaniałe nagranie Czesława Niemena, które zdarza się raz na tysiąc lat – ”Dziwny jest ten świat”, było niezagrożone od początku głosowania.

W porównaniu z wynikami IV. Topu Wszechczasów Listy PoliszCzart, nagranie „Dziwny jest świat” awansowało z miejsca szóstego.

 

1.     Czesław Niemen – Dziwny jest ten świat

2.     Czerwone Gitary – Biały krzyż

3.     Marek Grechuta & Anawa – Dni, których nie znamy

4.     Republika – Biała flaga

5.     Czesław Niemen – Wspomnienie

6.     Dżem – Wehikuł czasu

7.     Perfect – Autobiografia

8.     Mr Zoob – Mój jest ten kawałek podłogi

9.     Kat – Łza dla cieniów minionych

10.   Obywatel GC – Nie pytaj o Polskę

 

 

A tak przedstawia się sytuacja na miejscach od 11 do 50″

 

11.                        Lady Pank – Kryzysowa narzeczona

12.                        Andrzej Zaucha – Bądź moim natchnieniem

13.                        Tottus Tuus – Artificial Kiss

14.                        Tadeusz Woźniak – Zegarmistrz światła

15.                        TSA – 51

16.                        Kult – Arahja

17.                        Dżem – Do kołyski

18.                        Krzysztof Daukszewicz – Łódka Bols

19.                        Katy Carr – Kommander’s Car

20.                        Illusion – Nóż

21.                        Kabaret Dudek & Wiesław Gołas – W Polskę idziemy

22.                        Rezerwat – Zaopiekuj się mną

23.                        Perfect – Kołysanka dla nieznajomej

24.                        Division By Zero – Deadline Meeting

25.                        Oddział Zamknięty – Obudź się

26.                        Lombard – Szklana Pogoda

27.                        Republika – Moja krew

28.                        Zielone Żabki – Kultura

29.                        Coma – Leszek Żukowski

30.                        Riverside – Loose Heart

31.                        Myslovitz – Długość dźwięku samotności

32.                        Pidżama Porno – Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości

33.                        Perfect – Niepokonani

34.                        Kult – Polska

35.                        Kult – Do Ani

36.                        Dżem – List do M.

37.                        Republika – Mamona

38.                        T. Love – King

39.                        Maanam – Złote tango, złoty deszcz

40.                        Stare Dobre Małżeństwo – Czarny blues o czwartej nad ranem

41.                        Tottus Tuus – Lullaby

42.                        Lady Pank – Marchewkowe pole

43.                        Obywatel GC – Tak, tak to ja

44.                        Dżem – Whisky

45.                        TSA – Trzy zapałki

46.                        Hey – Ja sowa

47.                        Andrzej Zaucha – Byłaś serca biciem

48.                        Kobranocka – Kocham Cię jak Irlandię

49.                        O.N.A . – Kiedy powiem sobie dość

50.                        Lao Che – Godzina „W”

 

Za tydzień zapraszamy na właściwe notowanie Listy PoliszCzart. Początek jak zwykle w piątkowy wieczór, o 19: 30, w Radiu WNET 87.8 FM.

Tomasz Wybranowski & Sławomir Orwat