„Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi”. Książka z relacjami ocalonych i zeznaniami z procesu sadystycznej strażniczki

Łódzki obóz dla młodzieży i dzieci zaliczono do kategorii obozów koncentracyjnych. Przejął pod swój zarząd 15 obozów, a wśród nich Mauthausen, Ravensbrück, Oświęcim i 4 obozy specjalne dla młodzieży.

Błażej Torański

Poniższy tekst jest częścią II rozdziału książki autorstwa Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Błażeja Torańskiego pt. Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi, wydanej przez Prószyński Media w 2020 r. Książka zawiera relacje ocalonych z jedynego na terenie Polski koncentracyjnego obozu hitlerowskiego dla polskich dzieci w Łodzi oraz zeznania z procesu strażniczki Eugenii Pohl, skazanej za bestialskie znęcanie się nad dziećmi.

Z aktu oskarżenia Genowefy Pohl vel Eugenii Pol:

„Od połowy 1942 roku do dnia 19 stycznia 1945 roku w Łodzi, idąc na rękę władzy hitlerowskiego państwa niemieckiego, jako nadzorczyni w obozie koncentracyjnym dla dzieci i młodzieży polskiej (…) brała udział w zabójstwach nieletnich więźniów, świadomie i systematycznie stosując wobec nich metody zmierzające do zupełnego ich wyniszczenia przez ciągłe bicie, głodzenie, polewanie wodą w dni zimne i mroźne. (…) Postanowiono kierować do obozu młodocianych i dzieci obojga płci w wieku od 8 do 16 lat. (…) Obóz łódzki podlegał policji kryminalnej, wchodzącej w skład służby bezpieczeństwa Rzeszy. (…) Cały personel policji bezpieczeństwa, a więc gestapo i kripo, musiał należeć do SS. (…) Załogę (…) rekrutowano z mocno zahartowanych pod względem hitlerowskiego światopoglądu osób”.

***

Trzydziestego kwietnia 1942 roku Oswald Pohl (zbieżność nazwisk), szef Głównego Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS, raportuje: łódzki obóz dla młodzieży i dzieci zaliczono do kategorii obozów koncentracyjnych. Przejął pod swój zarząd piętnaście obozów, a wśród nich Dachau, Sachsenhausen, Buchenwald, Mauthausen, Ravensbrück, Gross-Rosen, Oświęcim i cztery obozy specjalne dla młodzieży, w tym Jugendschutzlager Litzmannstadt. (…)

Okładka książki Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Bartosza Torańskiego „Mały Oświęcim. Dzięcięby obóz w Łodzi”

Helena Leszyńska:

– Jak słyszę nazwisko Pohl, robi mi się słabo.

Wiesława Skibińska-Skutecka:

– Bicie sprawiało jej radość. Bijąc, śmiała się.

Jadwiga Pawlikowska:

– Była jedną z najbardziej sadystycznych nadzorczyń.

Gertruda Piechota-Górska:

– Była okropna. Biła wszystkim, nawet łyżkami do zupy. Biła i starsze, i młodsze dziewczynki, jak któraś się jej nie spodobała.

Gertruda Skrzypczak:

– Zła, okrutna. Biła, czym popadło. Nigdy nie widziałam jej bez pejcza. Traciłyśmy przytomność.

Emilia Mocek-Kamińska:

– Ordynarna i szorstka. Raz zerwała nas w nocy z łóżek i popędziła na boso, w koszulinkach, do pompy. Kazała nam się myć w zimnej wodzie, a potem nas biła.

Maria Delebis:

– Raz w Dzierżąznej się topiłam, a Pohl odepchnęła mnie gałęzią od brzegu.

Krystyna P.:

– Baliśmy się jej. Na patkach munduru miała znak SS, dwie błyskawice. Na nogach oficerki, a w ręku pejcz. Czasami pejcz nosiła w bucie. Biła nim za najmniejsze przewinienia albo bez powodu. Raz podczas posiłku wybierałam koleżance wszy. Pohlowa zaczęła bić mnie pejczem. Zasłoniłam twarz, ale proszę spojrzeć, nad prawym okiem mam bliznę.

Byłam też świadkiem, jak Pohl z Bayerową wybierały dziewczynki do wojskowych domów publicznych. Szukały jasnych i ciemnych blondynek, z niebieskimi i czarnymi oczami. Pohl tłumaczyła im, że będą miały dobrze, jedzenia w bród i nie będą ciężko pracować. Ładowano je potem na ciężarówki i wywożono z obozu. Przyszedł dzień, że wybrano i mnie. Nie chciałam, więc zostałam pobita.

Krystyna Wieczorkowska-Lewandowska:

– Uważam, że Genowefa Pohl była największym potworem w obozie. Na pierwszej rozprawie w Łodzi jedna z dziewczynek, już wtedy dorosła kobieta, podczas wprowadzania Pohlowej na salę sądową uderzyła ją w plecy butem, wysokim obcasem. Potem obstawa była skuteczniejsza, bo nas, jako świadków, wprowadzano wejściem bocznym.

Alicja Kwaśniewska-Krzywda:

– Bałyśmy się Pohlowej, drżałyśmy wiecznie, żeby nas nie dosięgła. Pohlowa… Potwór! Na pejczu miała końcówkę – jak uderzyła, to skóra pękała.

Zofia Jaworska:

– Biła, gdzie popadnie. W głowę, plecy, ręce, brzuch.

Brygida Sierant-Casselius:

– Kijem wybierała sobie dziewczynki do bicia.

Helena Leszyńska:

– Kije, które nosiły nadzorczynie, Bayer i Pohl, nie były drewniane. Sztywne, oplecione skórą, jakby w środku znajdował się stalowy pręt.

Nelly Pielaszkiewicz [w obozie Halina Pawłowska]:

– Wymagała, aby przechodzić obok „na baczność”, a zwracać można się było do niej wyłącznie po niemiecku: Bitte, Frau Aufsehrin.

Alicja Molencka-Gawryjołek:

– Biła, kopała butami, a nawet uderzała cegłą. Za jedno słowo polskie albo za wzięcie zgniłego kartofla. Odbiła mi nerki. Bałyśmy się panicznie nawet jej wzroku.

Maria Wiśniewska-Jaworska:

– Potrafiła dziecko zamknąć w szafie na noc, a ono mdlało, bo nie miało dostępu powietrza. Mówiła do nas: „I tak wszystkie zdechniecie”. […]

Pomnik Pękniętego Serca w miejscu, gdzie mieścił się obóz | Fot. z archiwum J. Sowińskiej-Gogacz

Emilia Mocek-Kamińska pamięta, jak zimą Sydonia Bayer i Eugenia Pohl kazały Teresie Jakubowskiej zrobić na śniegu „orła”. Leżącą biły pejczem, aż zemdlała. Wtedy rozkazały przynieść dwie konwie wody i wylać na Teresę. Zostawiły ją na mrozie.

Jan Woszczyk:

– Mogło być wtedy minus dziesięć stopni mrozu. Oblana wodą dziewczynka pokryła się kryształkami lodu. Nadzorczynie stały obok i się śmiały. Wreszcie pozwoliły nam, chłopcom, zanieść pobitą dziewczynkę do pralni. Nie żyła. Ciało miała poobijane, a z ust, nosa i uszu ciekła krew. Na jej twarzy zastygł grymas bólu. (…)

***

W areszcie śledczym przy ulicy Kraszewskiego w Łodzi poznała ją w 1971 roku publicystka Elżbieta Królikowska-Avis, wtedy działaczka tajnej, antykomunistycznej organizacji Ruch, skazana na dwa lata więzienia. W jedenastoosobowej celi siedziały ze złodziejkami, włamywaczkami i luksusowymi prostytutkami z hotelu Grand. Z Eugenią Pol sąsiadowały na tej samej, piętrowej pryczy. Dwudziestosześcioletnia dziennikarka i więźniarka polityczna spała na górze, a czterdziestoośmioletnia volksdeutschka i wachmanka na dole.

– Słowem nie wspomniała o przeszłości. Powiedziała, że aresztowano ją w związku z nadużyciami finansowymi w żłobku, ale jak wszystkie inne kryminalne twierdziła, że jest niewinna – mówi Elżbieta Królikowska-Avis.

– Wysoka, szczupła, o ogorzałej, apoplektycznej cerze i z fryzurą z lat czterdziestych. Stanowczy, męski charakter, żadnych subtelności – opisuje wachmankę. – Zdystansowana. O silnym instynkcie samozachowawczym, kontrolująca słowa, starająca się o dobre relacje z innymi więźniarkami. „Trzeba to wszystko przetrwać”, powtarzała. „Szczególnie że jestem niewinna”. […]. W tym areszcie Królikowska-Avis prenumerowała między innymi „Dziennik Łódzki”, gdzie przeczytała informację o procesie Eugenii Pol, volksdeutschki z obozu na Przemysłowej, której zarzuca się zakatowanie jedenaściorga polskich dzieci.

– Byłam w szoku. Pokazałam jej gazetę. „Pani Gieniu, co to jest?” Zaczęła płakać. Zatem wiedziałam, że to prawda. Zabębniłam w metalowe drzwi. Przyszła oddziałowa. „Pani oddziałowa, albo ona wychodzi z celi, albo ja”, powiedziałam. „Pol, pakujcie się!”, zdecydowała. Zbrodniarka spakowała swoje rzeczy w koc i wyszła. Przez kilka miesięcy nie wychodziła na spacerniak, bała się, że ją więźniarki pobiją. Nie ukrywałam bowiem informacji z „Dziennika Łódzkiego”.

***

Genowefa Pohl vel Eugenia Pol w ostatnim słowie swojego procesu:

– Czuję się niewinna. Stoję przed Wysokim Sądem nie jako człowiek, ale jako męczennik. Nie jestem zbrodniarzem, nikogo nie zabiłam, mam czyste serce.

***

Drugiego kwietnia 1974 roku Sąd Wojewódzki w Łodzi skazał Genowefę Pohl vel Eugenię Pol w procesie poszlakowym na dwadzieścia pięć lat więzienia. Wielokrotnie zmieniano materiał dowodowy, świadkowie – zeznania. Przyznała się do eksterminacji dzieci polskich („jako członek niemieckiej załogi obozu”), ale nie do przypisywanych jej morderstw. W 1989 roku złagodzono jej wyrok, odzyskała wolność. Zamieszkała w łódzkiej dzielnicy Dąbrowa. Zmarła w 2003 roku.

Fragmenty rozdziału II autorstwa Bartosza Torańskiego „To nie ja” z książki Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Bartosza Torańskiego pt. „Mały Oświęcim”, znajdują się na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Fragmenty rozdziału II autorstwa Bartosza Torańskiego „To nie ja” z książki Jolanty Sowińskiej-Gogacz i Bartosza Torańskiego pt. „Mały Oświęcim” na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Goran Andrijanić dziennikarz z chorwackiego portalu Bitno.net: „Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu”

Dziennikarski establishment tworzą postkomuniści i ludzie podobnie sformatowani. Sami sobie wręczają nagrody. Na studiach kształcących dziennikarzy dominuje światopogląd lewicowy. I to jest kłopot.

Błażej Torański
Goran Andrijanić

W Chorwacji dominują katolicy, ale powiedziałeś na konferencji SDP, że chorwackie media nie mówią głosem narodu. Z czego to wynika?

To jest prawda. Wszystkie badania socjologiczne i wyniki wyborów politycznych – od czerwca 1991 roku, od odzyskania przez Chorwację niepodległości – wskazują, że większość narodu ma poglądy katolickie, konserwatywne, patriotyczne. W 2013 roku mieliśmy referendum, dotyczyło wpisania do chorwackiej konstytucji definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety. Pod wnioskiem o referendum zebrano 700 tys. podpisów.

W ciągu 27 lat chorwackiej wolności lewica była u władzy przez osiem. To mówi samo za siebie. Tymczasem w mediach dominują poglądy lewicowo-liberalne.

Skąd bierze się ten rozdźwięk między potrzebami Chorwatów a mediami? Chodzi o spadek po komunizmie?

Oczywiście. Odziedziczyliśmy komunistyczne struktury. Wspomniane referendum media w zdecydowanej większości krytykowały albo – w najlepszym przypadku – zachowały się obojętnie. Zignorowały ważny test społecznych wartości. Ani jedno medium głównego nurtu nie poparło referendum. Zignorowało wolę narodu. W tym samym czasie środowiska homoseksualne uzyskały większe prawa.

Zdecydowana większość dziennikarzy należy do lewicowego stowarzyszenia.

Największe jest lewicowe Hrvatsko Novinarsko Drustvo. Nie dopuszcza odmiennego światopoglądu. Sami sobie wręczają nagrody. Dziennikarski establishment tworzą postkomuniści albo ludzie podobnie sformatowani. Na wyższych uczelniach, zwłaszcza tam, gdzie kształci się dziennikarzy, na naukach politycznych, wśród wykładowców dominuje światopogląd lewicowo-liberalny. I to jest kłopot.

Przekłada się na media?

Na dziennikarzy absolutnie tak. Dlatego czekamy na zmianę pokoleń. Powoli to się zmienia.

(…) Może to jest typowe postkomunistyczne rozdwojenie, skoro ludzie o konserwatywnych poglądach kupują tabloidowe treści.

Taka jest dominacja rynku. Powoli jednak krajobraz medialny się zmienia. Katolicki portal Bitno.net, dla którego pracuję, ma ogromną popularność: miesięcznie 4–5 milionów odsłon. Mniej więcej tyle, co polski Deon. Tyle tylko, że w Polsce mieszka blisko czterdzieści milionów ludzi, a w Chorwacji dziesięć razy mniej.

(…) W Polsce dziennikarze narzekają, że są w gorszej sytuacji procesowej aniżeli zwykli obywatele. Tak jest i w Chorwacji?

Tak zaczyna być. To może zagrozić wolności słowa. Ale mam tutaj ambiwalentne poczucie, bo poziom odpowiedzialności za słowo jest wśród chorwackich dziennikarzy skandaliczny. Za kłamstwa, fake newsy nikt nie ponosi odpowiedzialności.

Cały wywiad Błażeja Torańskiego z Goranem Andrijewiciem pt. „Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu” znajduje się na s. 5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Błażeja Torańskiego z Goranem Andrijewiciem pt. „Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu” na s. 5 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 57/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego