Jedna iskra ratuje ognisko. Rozmowa z arcybiskupem Józefem Michalikiem, byłym przewodniczącym Konferencji Episkopatu

Jeśli jest za mało miejsca dla kolejnego dziecka w rodzinie, będzie za mało tego miejsca dla dziadka, babci, ojca, matki. I to widzimy dzisiaj. Problem domów starców. W całej Europie, także w Polsce.

Nie utożsamiam się z jakąkolwiek partią, ale myślę, że widać zmaganie. I jest nadzieja, że ludzie w tym kotle różnych nieporozumień jednak szukają prawdy, bo tęsknią za stałym fundamentem.

W Polsce nie brakuje ciekawych ludzi i widać, że dochodzą do głosu. Nie brakuje też ciekawych inicjatyw. Jest wielkim plusem polskiej rzeczywistości obudzenie się świeckich, także fakt, że jest Radio Maryja i Telewizja Trwam, są tygodniki świeckie „Sieci” i „Do Rzeczy”, Wasze WNET. To jest inicjatywa grupki ludzi, ale ona budzi szacunek i nadzieję. Nie wszystkie inicjatywy są konfesyjne, i dobrze, bo one powinny być takie, jaka jest rzeczywistość polska.

Natomiast w pewnym momencie gazeta człowieka, który jeszcze za komunizmu znieważał naród, Kościół, moralność, etykę i otwarcie promował zło; ta gazeta, całkowicie nihilistyczna, brudna, była najbardziej poczytna, i to nawet w parlamencie.

Stąd powstaje pytanie, czym karmią się elity? Pokarmem elit musi być coś głębszego. Tak więc Polska wychodzi z pewniej choroby moralnej – nie tylko z ekonomicznej.

(…) Dzisiaj widać wielki, absurdalny opór przeciwko prawu naturalnemu. Przecież to jest burzenie fundamentów. Według mnie to jest wciąż ideologia postmarksistowska, ale w stylu Gramsciego: walczcie o struktury, nie bezpośrednio z Kościołem, tylko ze strukturami – z rodziną, ze szkołą, ze środowiskiem. Tędy promuje się rozkład. Za piętnowanie ideologii gender ciągano biskupów w Polsce po sądach. Niby „feministki”, a za nimi stały inne ugrupowania, co się potem ujawniło.

W konstytucji europejskiej nie dopuszczono nawet prawdy historycznej o tym, że kultura, cywilizacja europejska wyrosła z judaizmu, ma korzenie w greckiej filozofii, prawie rzymskim, ewangelii, chrześcijaństwie. Bez tych korzeni co zostanie? A co z całą twórczością, całą moralnością, życzliwością do drugiego człowieka?

Dzisiaj jest konflikt na tle tej interpretacji. Kościół nie jest ślepy, nie jest naiwny. Wiadomo, że za przyjęciem imigrantów albo odsunięciem stoją interesy. Tak samo za prowadzeniem wojen, konfliktów. Na pewne tematy jest embargo w mediach. Albo się je lekceważy, albo ośmiesza, co widać przez dziesiątki lat nawet i na naszym polskim podwórku. To jest bardzo czytelne.

Ale ja bym patrzył na to tak: trzeba pogłębiać wiarę. Im bardziej ludzie na Zachodzie czy u nas zaczynają wszystko relatywizować, tym większy wysiłek trzeba włożyć w radykalizm ewangeliczny, który nie jest radykalizmem nienawiści. Jest radykalizmem wymagania przede wszystkim od siebie i radykalizmem miłości, nawet do nieprzyjaciół. W tym jest ratunek. Ta grupa ludzi uratuje wszystkich. Tak jak niekiedy jedna iskra, jeden płomyk ratuje ognisko. I trzeba, żeby tych grup otwartych, szerokich, głębokich, twórczych, z perspektywą – było jak najwięcej. I oni uratują wiarę, uratują Kościół, uratują cywilizację. (…)

Papież potwierdza, że wierność zasadom, owszem, musi być utrzymana, nie można w grzechu ciężkim przystępować do sakramentu komunii świętej, ale nie można też od razu potępić – że my wiemy, czy ktoś jest w grzechu ciężkim, czy nie.

To wie sam człowiek. To jest wyraźnie postawione w tej adhortacji posynodalnej: powinien zbadać sumienie. Razem ze spowiednikiem, bo to jest obiektywizacja sumienia. Sumienie nie może być tylko subiektywne, bo będzie zaplątanie. Indywidualizm jest protestancki, nie katolicki. Katolickie jest sumienie skonfrontowane ze wspólnotą, indywidualna koncepcja – z Kościołem, z ewangelią.

Cały dramat polega na tym, zwłaszcza na Zachodzie, ale i u nas, że ludzie sami chcą rozeznawać, nie ze spowiednikiem. Jak nie chodzą do spowiedzi i nie konfrontują ze spowiednikiem, to z kim? Uważam, że trzeba budzić sumienia i pomagać ludziom.

Dzisiaj szuka się też rozwiązania trudności, problemów i chorób nie tam, gdzie jest przyczyna, nie usuwa się przyczyny. Przeprowadzono poważne badania w Ameryce, na dziesiątkach tysięcy par małżeńskich – a tam przecież 40% związków małżeńskich się rozpada – i stwierdzono, że w małżeństwach katolików, którzy przystępują do sakramentów, codziennie modlą się wspólnie i rozmawiają ze sobą, rozpad małżeństw wynosi 0,2 promila. Nie procent, promila. Czyli jest rada na to.

Wierność to nie jest coś, z czym się po prostu idzie naprzód, ale trzeba ciągle nad nią pracować. I to rodzi radość. Natomiast dzisiaj ludzie chcą iść na skróty. Chcą sami załatwić pewne sprawy, a ich się nie da załatwić samemu. Trzeba załatwiać z drugim człowiekiem albo z Panem Bogiem.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z arcybiskupem Józefem Michalikiem pt. „Jedna iskra ratuje ognisko” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z arcybiskupem Józefem Michalikiem pt. „Jedna iskra ratuje ognisko” na s. 9 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Kurier WNET” 38/2017, Luiza Komorowska, Antoni Opaliński: Opowieść jak z Hitchcocka o polskim lotniku-bohaterze

O Alexie Herbście, pilocie czasów wojny, o filmach nakręconych o nim i z jego udziałem, oraz o tym, co zawdzięcza spotkaniu z tym niezwykłym człowiekiem, mówi reżyser dokumentalista Sławomir Ciok.

Luiza Komorowska
Antoni Opaliński
Sławomir Ciok

Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem

W wieku 99 lat zmarł w Edmond w USA kapitan Witold Aleksander Herbst, pilot polskich dywizjonów lotniczych 303 i 308 walczących w bitwie o Anglię. Jest Pan autorem filmu dokumentalnego o lotniku Alexie Herbście, a także jednym ze współautorów filmu, na który czeka bardzo wiele osób – filmu fabularnego o Dywizjonie 303.

Moje spotkanie z Alexem Herbstem kilka lat temu zaowocowało tym, że znaleźliśmy nić porozumienia, która po pewnym czasie umożliwiła mi realizację filmu, w którym pokazane jest całe jego życie. To jest pełnowymiarowy film, robiony według amerykańskich reguł. Było to możliwe dzięki osobowości jego bohatera, która potrafiła ożywić ten film i pomóc mi udźwignąć temat.

Jak Pan znalazł zapomnianego bohatera?

Zawsze szukałem ludzi, którzy niosą w sobie ciekawe, nieopowiedziane historie i byliby gotowi podzielić się ze mną wspomnieniami, spostrzeżeniami, swoją osobowością. W Ameryce każde spotkanie zaczyna się od tego: opowiedz mi swoją historię. I tam od razu przechodzi się do konkretów, a później jest czas na dopytywanie o szczegóły. Nie traci się czasu na przypominanie całej historii, tylko skupia się na najważniejszym, na dzisiejszej perspektywie. W tym przypadku opowiadamy o czasach wojny kilkadziesiąt lat po niej, pewne rzeczy wiedząc, pewnych wciąż nie wiedząc, ale przyjmujemy współczesną perspektywę, dla dzisiejszych, normalnych ludzi, niekoniecznie fascynujących się historią.

Jak doszło do spotkania z Alexem Herbstem?

Miałem dużą sieć kontaktów międzynarodowych i ludzie w różnych częściach świata wiedzieli, że szukam ciekawych historii. Pewnego doszła do mnie informacja, że istnieje taki człowiek, że bardzo chciałby opowiedzieć swoją historię. Pozostało mi tylko zorganizować sobie podróż do Seattle, porozmawiać z nim i zobaczyć, czy da się coś z tym zrobić.

Co Pan wiedział wcześniej o tym lotniku?

Dowiedziałem się o nim z opowieści Krzysztofa Poraja-Kuczewskiego, polskiego emigranta mieszkającego właśnie w Seattle, który działa w słynnym, w tej chwili już prawie stuletnim Domu Polskim w Seattle. To jest bardzo ciekawe miejsce; tam Jimi Hendrix wykonywał swoje pierwsze próby, kiedy jeszcze obowiązywała segregacja rasowa, a Polakom z Domu Polskiego zupełnie nie przeszkadzało, że był czarny i dali mu salę do prób.

W ostatnich latach wynikła z tego niezwykła historia. Rada miasta Seattle miała głosować nad tym, czy wesprzeć tę szacowną instytucję, jaką jest Dom Polski. Na początku wniosek o dofinansowanie przepadł. Ale okazało się, że w radzie miejskiej zasiada jeden z muzyków Jimiego Hendrixa, który przypomniał sobie, kto im kiedyś pomógł. Dzięki temu remont Domu został dofinansowany i budynek w tej chwili wspaniale wygląda.

Związek Hendrixa z polskimi lotnikami – tego by żaden scenarzysta nie wymyślił.

Tu jest wiele zdumiewających rzeczy. Godzinami można by opowiadać o tym, czym nasz bohater się interesował. On potrafił – muszę się przyzwyczaić do mówienia o nim w czasie przeszłym – zaskakiwać cytatami z Pana Tadeusza. Potrafił też cytować przedwojennego ministra Becka: „To niech mi pan teraz powie, o co tak naprawdę chodzi, czy o mniejszość niemiecką w Polsce, która nie jest uciskana, czy o mniejszość polską w Niemczech, która jest uciskana?” Ten żart powracał w naszych rozmowach.

Jak długo film był realizowany?

To trwało kilka lat, bo to były powracające rozmowy, które pozwalały mi wszystko zgłębić. Inna rzecz, że przez długie lata zupełnie nikt w Polsce nie był zainteresowany w tym, żeby mi pomóc. Mocno wierzyłem, że to ma sens, więc niezależnie od tego, ile osób wycofywało się z obietnic czy stawiało mi przeszkody, nie miało to znaczenia. Po prostu wiedziałem, że to zrobię, że na pewno znajdę sprzymierzeńców, i tak się stało.

Przez te kilka lat zdążył Pan pewnie poznać Alexa Herbsta i zaprzyjaźnić się z nim?

Wydaje mi się, że poznałem go dość dobrze i też – co było istotne dla mnie – w pewnym momencie zorientowałem się, że zasłużyłem sobie, to jest najlepsze słowo: zasłużyłem sobie na to, żeby uważał mnie za przyjaciela. To zaszczyt, żeby osoba tego pokroju doszła do wniosku, że jestem jej przyjacielem.

Jak to się stało, że jeden z żyjących jeszcze bohaterów, lotnik słynnego Dywizjonu 303, został zapomniany?

Ja też długo się nad tym zastanawiałem i opracowałem sobie taką teorię patriotyzmu deklaratywnego. Wiele osób w Polsce deklaruje patriotyzm, przywiązanie do pewnych wartości, takich, nie waham się użyć tego słowa, marek, jak Dywizjon 303, ale na deklaracjach to wszystko się kończy. I to jest właśnie patriotyzm deklaratywny.

Dla mnie akurat nie miało znaczenia to, że on jest znany, bo ja patrzę na człowieka, a nie na to, co ktoś inny o nim myśli. Pierwsza rzecz, którą musiałem zrobić, żeby powstał film, to przypomnieć o nim wszystkim mniej lub bardziej ważnym ludziom w Polsce. Bardzo pomocna w tym była jego osobowość.

Kiedy poinformowaliśmy o jego istnieniu i o sprawie ówczesną panią konsul generalną w Los Angeles, Joannę Kozińską-Frybes, ona pierwsza wyciągnęła do niego rękę w imieniu polskich władz, poinformowała MSZ, kancelarię prezydenta, MON, szkołę w Dęblinie. Wszystkich, którzy mogli być zainteresowani istnieniem Alexa Herbsta.

Przełomowy moment nastąpił 4,5 roku temu, kiedy z fabryki w Seattle odbieraliśmy pierwszego Dreamlinera. Tam na miejscu odbyła się kilkudniowa feta z udziałem chyba 180 gości z Polski. Alex Herbst był honorowym gościem wszystkich uroczystości i wtedy właśnie swoją osobowością – sposobem bycia, poczuciem humoru, inteligencją – wszystkimi swoimi wspaniałymi cechami zjednywał tych ludzi jednego po drugim. Dyrektorów, prezesów, ministrów, wiceministrów, generałów itd.

Pojawiły się też, jako wyraz więzi z Polską, odznaczenia nadawane przez prezydenta, MSZ, MON. I on też przekonał się w sposób namacalny, że Polska, z którą obawiał się, że jego więzi zostały całkowicie zerwane, sobie o nim przypomniała. Wtedy zrozumiałem, że wcześniej czy później się uda.

Wiemy, że przyjeżdżał do Polski.

Ostatnio był w Polsce 12 lat temu. To była taka sentymentalna podróż z synem, o której zresztą opowiada w filmie. Alex Herbst w trakcie wojny stracił całą rodzinę tak naprawdę nie miał do czego wracać. Wiedział też, czym grozi powrót do Polski pod koniec lat 40. i nie bardzo miał ochotę trafić do więzienia, tłumaczyć się z nie wiadomo czego albo nawet ryzykować wyrok śmierci. Skończył więc studia w Londynie, zdobył nowy zawód – miał wykształcenie ekonomiczne, znał kilka języków. Jakoś sobie radził. Oczywiście lata po wojnie były najcięższe, nie było mowy o żadnym godziwym zajęciu. Po kilku latach nędzy, tułaczki i wszystkiego co najgorsze, zdobył posadę w ambasadzie nowo tworzącego się Pakistanu, który budował także od podstaw swoje siły powietrzne, do których pozyskiwał właśnie pozostających bez zajęcia polskich pilotów.

To jest osobna epopeja; można powiedzieć, że Polacy stworzyli właściwie lotnictwo Pakistanu. Jest książka Moniki Rogozińskiej, która opowiada tę historię w kontekście bardzo osobistym.

Ktoś zrealizował też krótki film dokumentalny na ten temat. Zdarzyło mi się go oglądać w towarzystwie Alexa Herbsta. On był asystentem attaché lotniczego tej ambasady, koordynatorem pozyskiwania pilotów, w szczytowym momencie przełożonym dwustu pilotów pozyskanych do tych sił powietrznych. W taki sposób przepracował około 10 lat.

Później zatrudnił się w brytyjskich firmach eksportowych związanych z lotnictwem. Kiedy brytyjski przemysł lotniczy zaczął się już kurczyć, doszedł do wniosku wraz z żoną, że w Londynie nie da się już za wiele zrobić i wyemigrowali do Nowego Jorku. Tam zaczął inaczej oddychać, wiadomo – Nowy Jork to nie jest duszny Londyn, gdzie jeździ się metrem po tunelach i na dobrą sprawę świata nie ogląda.

Jeździł po świecie. Jako miłośnik kultury antycznej odwiedzał Kair, Ateny, bardzo często bywał służbowo w Barcelonie, latał kilka razy do Sydney. W zasadzie zwiedził cały świat, ale jego więzi z polskim klubem lotników, ze wszystkimi polskimi organizacjami po wyjeździe z Londynu w naturalny sposób zaczęły wygasać. Wspomina o tym w swojej książce „Podniebna kawaleria”, która ukazała się cztery lata temu; resztki nakładu być może są jeszcze gdzieś do kupienia.

25 lat po wojnie spotkał swojego przyjaciela-dowódcę, Witolda Retingera, i okazało się, że są sąsiadami na Long Island. Dzieliło ich chyba 12 mil, o czym nie wiedzieli. Spotkali się i nie mieli o czym rozmawiać. Te 25 lat osobnego, innego życia spowodowało, że z tych lat walki, przyjaźni nic nie zostało. Pożegnali się jeszcze tego samego wieczora i już nigdy więcej się nie zobaczyli.

Dlaczego o tym opowiadam? Bo nam się wydaje, że człowiek, który coś istotnego przeżył, powinien tą historią żyć do samego końca. To wcale nie jest prawda. My nawet nie powinniśmy od nich wymagać, żeby oni te wszystkie ciężkie doświadczenia nosili na swoich barkach przez całe życie. To jest też jedna z tych rzeczy, których się nauczyłem, obcując z takim bohaterem jak Alex Herbst.

Mówił Pan, że Alex Herbst bardzo chciał opowiedzieć swoją historię. Z czego to wynikało?

Kiedy go odnalazłem, on już dokonał przewartościowania swojego życia. To znaczy był po okresie zapomnienia, odreagowania i teraz na nowych zasadach, z dystansem chciał do tego wszystkiego wrócić. Nawet trochę wbrew żonie, która była bardziej zainteresowana prowadzeniem spokojnego życia na emeryturze niż rozgrzebywaniem starych, ale bądź co bądź ran. Dokonał głębokich przemyśleń, był już jakoś pogodzony ze swoim losem i pewnie nawet był w stanie przebaczyć wszystkie złe rzeczy, które go spotkały.

Jakie to były rzeczy?

Niemcy w ‘39 roku wkroczyli do miasta i jego ojciec został zamordowany w pierwszej kolejności, bo był na niemieckiej czarnej liście. Jego matka została w pierwszej kolejności wywieziona na Syberię po tym, jak Rosjanie wkroczyli „wyzwolić” to samo miasto. Jego ukochana została w Polsce i od końca ‘38 roku nigdy więcej jej nie widział… Można jeszcze wymienić parę spraw.

I to właśnie chciał opowiedzieć Alex Herbst.

To była tylko rozbiegówka. Bo na koniec wyszła taka opowieść jak, nie przechwalając się, u Hitchcocka. Zaczęliśmy od trzęsienia ziemi, jak powiedział jeden z dramaturgów oglądających film, i napięcie do końca się utrzymało.

Opowieść o jego życiu jest skonstruowana według amerykańskiego schematu: cały film składa się z drobniejszych, zamkniętych historii, a każda z nich ma swój sens, początek, rozwinięcie, zakończenie. I te wszystkie historie starałem się poukładać w taki sposób, żeby tworzyły dramaturgicznie całość.

Pana film został zaprezentowany na festiwalu w Cannes.

Tak, to była taka specjalna sekcja Doc Corner, która służy do tego, żeby prezentować filmy pełnometrażowe, możliwe do międzynarodowej dystrybucji i oczywiście nowe.

Jakie były reakcje?

Udało mi się spotkać wielu ludzi, którzy w tej chwili analizują, co mogą z tym filmem zrobić. Zauważyłem też bardzo pozytywną reakcję z Wielkiej Brytanii. Polskie filmy, nawet polskojęzyczne, potrafią w Wielkiej Brytanii wzbudzić duże zainteresowanie, a mój jest również anglojęzyczny. To jest zasługa naszych rodaków, którzy tam mieszkają, pracują, mają pieniądze i mają ochotę je wydawać na bilety do kina. Tylko tyle i aż tyle. To oczywiście przekłada się też na pieniądze dla kin, dystrybutorów.

Czy w Polsce będziemy mieli okazję obejrzeć ten film?

Zakładam, że tak. Lada moment będą go oglądali ludzie, od których zależy, kiedy i w jaki sposób ten film będzie prezentowany w Polsce. Jestem po kilku próbnych pokazach. Zrobiłem wszystko najlepiej jak potrafię, ale wolałem się też upewnić, konfrontując się, czasami nawet w bardzo bezwzględny sposób, z bardzo różnymi grupami widzów. Film robi wrażenie na kobietach, na mężczyznach, na ludziach, którzy interesują się historią, i na tych, którzy się nią nie interesują; na młodszych, na starszych. W związku z tym, jeśli są ludzie gotowi przyjść, obejrzeć, zapłacić, to należy im film pokazać. Gdyby miało być inaczej, to nie świadczyłoby zbyt dobrze o polskiej rzeczywistości. Ale mam nadzieję, że wszystko będzie okay.

Co w tym filmie ujmuje ludzi?

Ujmuje przede wszystkim jego osobowość. I to jest koszmarny sen niektórych historyków, którzy woleliby tę rzeczywistość widzieć troszeczkę inaczej, bardziej uładzoną, nawiązującą do tego patriotyzmu deklaratywnego.

W moim filmie słowo ‘patriotyzm’ chyba ani razu nie pada. Jednak każdy, kto go obejrzy, nie ma wątpliwości, z czym ma do czynienia. I o to mi chodziło – nie, żeby deklarować pewne istotne rzeczy, tylko żeby widzowie poczuli, o co chodziło mnie i samemu Alexowi Herbstowi, który odważył się powierzyć mi swoją historię.

Czy Alex Herbst miał żal do Polski? Trudno znaleźć winnych tego, że kontakty się urwały.

Największy żal miał do Sowietów i do całego systemu komunistycznego. Rozmawialiśmy bardzo otwarcie o kwestiach historycznych, bez silenia się na poprawność. Niemcy zaatakowali Polskę i rozpoczęli II wojnę światową; trudno było mieć do nich pretensje, że prowadzili wojnę po zaatakowaniu Polski. Ale to, co robili Sowieci i to całe zakłamanie utrzymywane przez lata w związku z zaatakowaniem i okupacją Polski – to było nie do pomyślenia i to była największa zadra w nim samym. Mniejszą pretensję miał do Niemców o zamordowanie ojca niż do Sowietów o to, co zrobili z matką.

W czym Alex Herbst nie zgadzał się z historykami?

Nie zgadzał się ze wszystkimi historykami, którzy twierdzili, że wiedzą lepiej, jak było tam, gdzie on sam był. Bardzo sceptycznie podchodził też do wszystkich niezdrowo zafascynowanych. Cenił umiar i umiejętność oceny na chłodno nawet najbardziej trudnych kwestii.

Czy to, w jaki sposób Alex Herbst postrzegał świat, jak mówił o swojej przeszłości, wpłynie na kształt fabularnego filmu o Dywizjonie 303?

Tak, w ostatnim czasie główny kreator i producent filmu Jacek Samojłowicz spotkał się z nim, żeby ustalić pewne kwestie związane ze szczegółami scenariusza i scenami, które jeszcze pozostały do realizacji. Uzyskaliśmy bardzo szczegółową wiedzę na temat spraw zarówno dekoracyjno-technicznych, jak i realiów życia w bazie Northolt. Mamy ją zabezpieczoną, nagraną i spisaną.

Czy rzeczywiście ci lotnicy to była inna Polska, inni ludzie, czy jednak my jesteśmy tacy sami jak oni, tylko w innych warunkach historycznych?

Lotnicy byli pewnego rodzaju elitą przedwojenną. Sami piloci byli elitą, a myśliwcy – elitą wśród pilotów. Selekcja do szkoły podchorążych lotnictwa w Dęblinie była bardzo ostra, z np. 7000 kandydatów po testach zostawało 200. Byli to też ludzie często z solidnym przedwojennym wykształceniem, obejmującym znajomość języków obcych. W lotnictwie też mieli dostęp do tajnych informacji, wiedzieli np. o tym, że nadchodzi wojna.

Powracającym pytaniem Alexa Herbsta w czasie naszych rozmów było: Czy dzisiaj młodzi ludzie troszczą się o Polskę? Wtedy czułem się nieco bezradny. Nie wiem po prostu. Ale myślę, że ważniejsze jest, że on takie pytania stawiał. Bo on pamiętał siebie jako młodego człowieka w roku ‘38, w pierwszej połowie ‘39, kiedy wiedział, że coś nadciąga. Młodzi ludzie byli wtedy przepojeni literaturą romantyczną, ale nie było tak, że oni wycierali sobie usta słowem ‘patriotyzm’. Nic takiego nie było. Wszyscy to czuli, ale nikt tego słowa nie używał.

Co do współczesnego pokolenia, żartowaliśmy sobie, że gdyby współczesnych pilotów wsadzić do kabiny ówczesnego Spitfire’a, to prawdopodobnie nie byliby w stanie zlokalizować pasa, na którym właśnie siedzą.

A jak by się zachował pilot tamtych czasów we współczesnym myśliwcu?

W ramach działań filmowych zorganizowaliśmy Alexowi Herbstowi lot Dreamlinerem. Pokazaliśmy to później jednemu z prominentnych generałów polskiego lotnictwa, byłemu szefowi całego wyszkolenia. Powiedział, że Alex Herbst przez lata zachował wszystkie odruchy, które powinien mieć pilot. Okazuje się, że jeśli pilot wyszkolony na nawet bardzo prymitywnym samolocie opanuje wszystkie podstawowe techniki pilotażu, to te wszystkie umiejętności nawet w najnowocześniejszej kabinie samolotu pasażerskiego są mu potrzebne, a technologia jedynie go wspomaga.

Można powiedzieć, że miał Pan szczęście i w ostatniej chwili zdążył opowiedzieć historię bardzo wartościowego człowieka.

Szczęście miałem bez wątpienia. Jestem absolutnie wdzięczny za to wszystko, co mnie spotkało dzięki Alexowi Herbstowi. Wiedziałem, że każde z tych wielu, wielu spotkań mogło być ostatnim. On za każdym razem żegnał się za mną w taki sposób, jakbyśmy się już widzieli ostatni raz: „ja już się będę odmeldowywał”. Wcale nie było mi łatwo.

Czy osobowość Alexa Herbsta i jego historia wpłynęła na Pana spojrzenie na świat?

Po to się spotyka ludzi, po to się podróżuje po świecie, żeby poszukiwać wzorców. Pomyślałem sobie, że jeśli tyle złego spotkało go w życiu i on potrafił sobie z tym poradzić, potrafił przeżyć tyle lat, wyprostować sobie wszystko, to ja się nie boję niczego, żadnych problemów, które były, może będą. Jestem sobie w stanie ze wszystkim poradzić. To jest największy dar, jaki od niego dostałem.

On mi może nie tyle uświadomił, co utwierdził mnie w przekonaniu, bo to też jest istotne – to nie jest tak, że on coś zasadniczo zmienił w moim życiu, tylko utwierdził mnie w wielu wcześniejszych przekonaniach: że nie należy rezygnować, nie można dać się złamać siłom, którym się wydaje, że mogą nami sterować. Jesteśmy wolnymi, niezależnymi ludźmi, możemy mieszkać tu, możemy mieszkać tam, a w dalszym ciągu będziemy Polakami.

Czy zrodziło się w Panu poczucie misji przekazania tej historii?

Wzorując się troszeczkę na jego podejściu do życia, powtarzam, że jestem niezależnym filmowcem, który może zajmować się takimi sprawami, na jakie ma ochotę i któremu zależy przede wszystkim na opowiadaniu wspaniałych historii z udziałem wspaniałych ludzi. A to, że w tej historii udało się również umieścić misję, to jest jej dodatkowa wartość. Ja nie tyle tutaj deklaruję pewnego rodzaju misyjność, co raczej w mimowolny sposób ją udowadniam.

Jak idzie ta praca nad filmem o Dywizjonie 303 i kiedy będzie można go obejrzeć?

Budujemy dekoracje i czekamy już tylko na skoordynowanie terminów aktorskich, żebyśmy mogli kręcić kolejne sceny.

Cały wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem”, znajduje się na s. 18 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Luizy Komorowskiej i Antoniego Opalińskiego ze Sławomirem Ciokiem, pt. „Zapomniany bohater, który nie chciał mówić, że jest bohaterem” na s. 12 sierpniowego „Kuriera Wnet” nr 38/2017, wnet.webbook.pl

Zawsze był we mnie szalony optymizm. Zawsze miałam wrażenie, że od spełnienia mojego zadania zależy, żeby wróciła Polska

Nie wyobrażałam sobie, że mogę tak po prostu odpoczywać po obozie. We mnie była taka chęć życia, pokazania sobie samej, że jeszcze stać mnie na wiele, że mogę coś w życiu osiągnąć.

Antoni Opaliński
Stefania Szantyr-Powolna

 

Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie z czasów wojennych?

Z czasów wojennych pamiętam, po 17 września, wejście Armii Sowieckiej do Wilna. Rozpacz ludzi na ulicach. Pamiętam, jak moja mamusia bardzo szlochała, bo miała w pamięci poprzednią wojnę. To dziwne, ale muszę powiedzieć: zapamiętałam smród wjeżdżającej armii. Coś niesamowitego. Żołnierze w kapciach, karabiny przewiązane sznurkami, na schodach ludzie krzyczący i wiwatujący po rosyjsku. Koszmar.

Czy mogę zapytać, ile Pani wtedy miała lat?

W 1939? Jestem z 1924 roku, więc miałam 15 lat. Byłam takim dzieciuchem, biegałam z warkoczykami. Ale po zaprzysiężeniu wydawało się, że nagle wydoroślałam. Inna odpowiedzialność. Inne wartości się pojawiły. Wydawało mi się, że jestem bardziej dorosła. Każde zadanie mi powierzane, każda funkcja – na początku to było tylko roznoszenie jakichś gazet wydawanych przez podziemie – wydawało mi się, że to jest coś tak bardzo wielkiego, że od tego zależy, żeby ta Polska wróciła. Oczywiście byłam taką małą śrubką w mechanizmie konspiracyjnym, ale zawsze miałam wrażenie, że od spełnienia mojego zadania zależy, żeby wróciła Polska. (…)

Jak to się stało, że Pani się znalazła na zesłaniu?

Oczywiście w konspiracji było nas bardzo wielu. Ja miałam taką grupę dziewcząt. Skończyłam kursy łącznościowe, więc byłam łączniczką, miałam kontakty, tajne – bo znaliśmy się tylko po kilka osób. Jedna z mojej grupy została przez kogoś wskazana – nie wiem, w jakich okolicznościach. W każdym razie ona mnie „wsypała” i zostałam aresztowana. (…)

Cela, w której się znalazłam, to była cela po ubikacji; jeszcze na ścianach były widoczne ślady używania, a na posadzce wyrwane miejsce po sedesie. Nas siedziało w tej celi ponad dwadzieścia. Leżałyśmy tak na zakładkę, bo to było dwa i pół metra na dwa i pół metra albo mniej. Byłyśmy bardzo stłoczone, rozebrane.

Ja zresztą po tym pierwszym, trzydziestokilkugodzinnym śledztwie trafiłam na początku do innej celi, w której jakaś litościwa ręka podała mi kawałek chleba. Ten chleb dziwnie chrzęścił, ale nie wiedziałam, o co chodzi. Okazało się, że cela była tak zawszona, że te wszy wchodziły do chleba. Potem szybko przerzucono mnie do tej celi po ubikacji, w której siedziałam już cały czas do sądu. (…)

Raz zdarzyła się taka sprawa. Na moment przy cięciu drzewa wyprostowałyśmy się z koleżanką. Stałam, a obok mnie w odległości pół metra Rosjanka, młoda, bardzo piękna dziewczyna, bandytka niesamowita, mająca wiele lat wyroku, ponoć pochodziła z arystokracji. Więc stała obok mnie i obie „prostowałyśmy kości”. Nagle podbiegła druga Rosjanka z siekierą i rąbnęła ją w głowę. Początkowo nie zdawałam sobie sprawy, że to rzeczywiście miało miejsce. Ta głowa się rozleciała i upadła. To mogłam być również ja, bo tej drugiej Rosjance było wszystko jedno. To nie chodziło o żadne porachunki, tylko o to, żeby zabrano ją do „zwykłego” więzienia, gdzie miałaby chleb, kąt i nie musiałaby tak ciężko pracować. (…)

Proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia, kiedy szłam do pracy, mężczyźni mieszkający w baraku, który mijałam, grali w karty. Grali w karty o tego, kto pierwszy przejdzie koło ich okien. I właśnie to byłam ja. Dowiedzieliśmy się przez przypadek. Obok laboratorium był gabinet dentystyczny. Do dentysty z różnymi sprawami przychodzili również bandyci. Jeden z tych bandziorów powiedział: „Szkoda takiej młodej i ładnej dziewczyny, że została przegrana w karty”. Dentysta natychmiast powiedział o tym lekarzowi głównemu i sprawa rozeszła się w obozie i w szpitalu. Lekarz główny zakazał mi opuszczać laboratorium, miałam tam nocować i nie wychodzić.

Wezwano naczelnika obozu. Jednak naczelnik powiedział, że wobec tego typu zakładów tych bandziorów on jest bezsilny. Bo oni wcześniej czy później muszą wykonać ten wyrok. Mogli mnie zarąbać, zgwałcić, zrobić, co chcą. Powtórzył, że jest bezsilny. (…)

Znalazła się Pani na zesłaniu jako bardzo młoda dziewczyna i przeżyła tam cały początek dorosłości. Jak Pani udało się po tym wszystkim pogodzić ze światem?

Nigdy nie wyobrażałam sobie, że gdzieś tam rozpocznę życie rodzinne. Wiedziałam, że muszę wrócić do kraju. Kiedy w szpitalu byłam świadkiem, jak umierali Polacy, m.in. potomek Ruszczyca zmarł przy mnie na gruźlicę, dałam sobie słowo honoru, że zostanę lekarzem. Więc jak wróciłam, starałam się jeszcze powtórzyć ostatni rok maturalny, zresztą w szkole popołudniowej. Bo ja miałam maturę w 1944 roku na kompletach zrobioną.

Dostałam się na studia, zaczęłam studiować. Nie wyobrażałam sobie, że mogę tak po prostu odpoczywać po obozie. We mnie była taka chęć życia, pokazania sobie samej, że jeszcze stać mnie na wiele, że mogę coś w życiu osiągnąć.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z dr Stefanią Szantyr-Powolną, honorową prezes Stowarzyszenia Łagierników Żołnierzy AK pt. „Zawsze był we mnie szalony optymizm”, znajduje się na ss. 16–17 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z dr Stefanią Szantyr-Powolną pt. „Zawsze był we mnie szalony optymizm” na ss. 16–17 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Popołudnie WNET 26 czerwca 2017 r. Goście: Marcin Warchoł, Krzysztof Strachota, Jacek Pulikowski

Głównym tematem audycji był Bliski Wschód, reforma sądownictwa oraz wspomnienie księdza Karola Meissnera

Goście Popołudnia WNET:

Marcin Warchoł- Wiceminister Sprawiedliwości;

Krzysztof Strachota- Kierownik Zespołu Turcji Kaukazu i Azji Centralnej w OSW;

Jacek Pulikowski – Autor książek o tematyce rodzinnej, uczeń o. Karola Meissnera;


prowadzenie: Antoni Opaliński

realizacja: Andrzej Gumbrycht

wydawca techniczny: Jaśmina Nowak


Część pierwsza:

Krzysztof Strachota o Katarze, który stał się ogniskiem napięć geopolitycznych. Katar jest największym producentem gazu ziemnego, prowadzi również bardzo aktywną politykę międzynarodową, nie zważając na stanowiska silniejszych sąsiadów takich jak np. Arabii Saudyjskiej.

Część druga:

Marcin Warchoł – o reformie sadownictwa oraz o ostatnim wystąpieniu sędziego Wojciecha Łączewskiego, który zakwestionował  decyzję Trybunału Konstytucyjnego.

Część trzecia:

Jacek Pulikowski – wspomnienie zakonnika Karola Meissnera.

Młode pokolenie w Rosji nie boi się protestować. Dzięki internetowi poznało świat zachodni i widzi patologie w Rosji

Maria Przełomiec w „Programie Wschodnim”: doroczna telekonferencja Władimira Putina z obywatelami to były cztery godziny nudnych pytań i nieciekawych odpowiedzi, i nie wynikło z nich nic szczególnego.

Władimir Putin, którego pamiętamy z poprzednich rozmów, nie bał się ostrych wypowiedzi i był znany z mocnej krytyki Zachodu. W zeszłym tygodniu wypowiadał się w sposób bardzo wyważony, nie wspomniał nawet o protestach, które miały miejsce w poprzedni poniedziałek. Jego telekonferencja były to cztery godziny nudnych pytań oraz nudnych odpowiedzi.

Zdaniem niektórych analityków rosyjskich, może to oznaczać nawet koniec przywództwa Władimira Putina.

Zdaniem dziennikarki źródłem apatii jest prawdopodobnie niechęć do zaostrzania i tak już trudnej sytuacji przed przyszłorocznym mundialem.

Innym powodem może być brak „koncepcji” w coraz trudniejszej sytuacji w Rosji: – Dochodzi do kolejnych protestów. Wśród ich uczestników przeważa młodzież, której najwidoczniej nie udało się zastraszyć.

Przed demonstracjami 12 czerwca, w rocznicę przyjęcia deklaracji niepodległości Federacji Rosyjskiej, ze studentami przeprowadzano rozmowy: – Rektorzy, nauczyciele oraz przedstawiciele FSB próbowali nakłonić młodzież do rezygnacji z wyjścia na ulicę, jednak najwyraźniej bezskutecznie.

Aleksiej Nawalny również miał brać udział w demonstracjach, jednak został zatrzymany i  skazany na 3o dni aresztu.

– Hasłem tych protestów była „walka z korupcją”, ale jednocześnie  pojawiły się okrzyki skierowane przeciwko władzy: „precz z Miedwiediewem!” czy „precz z Wową!”.

W niezależnych mediach rosyjskich i na stronach opozycjonistów nie brak informacji o protestach, natomiast narodowe media zdawały się ich nie zauważać.

Protestującą młodzież bardzo ostro skrytykował jeden ze znanych dziennikarzy propagandowych z telewizji państwowej. Odniósł się do studentów w sposób obraźliwy, co spotkało się z szybką reakcją – w  rosyjskich sądach pojawiły się zgłoszenia ludzi, którzy poczuli się tą wypowiedzią urażeni.

Korzystając z prawa rosyjskiej federacji, które przewiduje kary za nawoływanie do nienawiści oraz obrażanie, ludzie masowo zgłaszają informacje o popełnieniu przestępstwa przez dziennikarza. Rosyjska prokuratura jest podobno w tej chwili „zalana takimi wnioskami”. Pokolenie protestujących to osoby, które nie znają innej Rosji niż „Rosja Władimira Putina”, jak przypomniała Maria Przełomiec.

Władze rosyjskie starają się jakoś do tego pokolenia dotrzeć, jednak zdaniem dziennikarki robią to w sposób błędny. Pojawiają się np. filmy odwołujące się do patriotycznych uczuć młodzieży, jednak robione są one dla ludzi, którzy jeszcze pamiętają Związek Sowiecki. Ci młodzi ludzie go nie znali, więc nie można doszukiwać się u nich tego typu sentymentów. Związek Sowiecki to dla nich baśń o żelaznym wilku.

– To pokolenie jednak zna dobrze angielski i bardzo sprawnie porusza się w internecie. Dzięki temu zna świat zachodni i zauważa całą nienormalność Rosji. A w dodatku wygląda na to, że ci młodzi ludzie wcale się nie boją.

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy.

JN

 

 

 

 

Rosyjska V kolumna to nie działalność agenturalna, tylko środowisko, które – świadomie lub nie – działa na rzecz Kremla

Gościem Antoniego Opalińskiego w „Popołudniu Wnet” był Marcin Rey – bloger i publicysta. Głównym tematem rozmowy była działalność rosyjskiej agentury w Polsce oraz stosunki polsko-ukraińskie.

Marcin Rey jest m.in. autorem profilu na Facebooku, zatytułowanego „Rosyjska V kolumna w Polsce”. Zapytany, jak rozumie pojęcie V kolumny,  powiedział, że jego zdaniem nie jest to zorganizowana, tradycyjnie rozumiana działalność agenturalna, ale środowisko ludzi, którzy – świadomie lub nie – uprawiają działalność sprzyjającą Kremlowi, często w dobrej wierze.

Gość Radia Wnet odniósł się również do zarzutu „agentofobii” stawianego osobom, które interesują się działalnością obcego wywiadu w Polsce. Jego zdaniem ten zarzut jest narracją osłonową dla rosyjskiej dezinformacji. Polega ona na przedstawianiu przeciwników wrogiej działalności jako wariatów lub jako osób organicznie nienawidzących Rosjan ze względów np. etnicznych.

[related id=”8291″]

Marcin Rey zaznaczył, że obecnie mamy do czynienia z całą konstelacją ludzi, którzy są jednocześnie ofiarami dezinformacji i jej propagandystami. Rosjanie nie potrzebują wielu zorganizowanych agentów, ponieważ poprzez manipulację oraz pewne prawidła socjologiczne mogą wykorzystywać zwykłych ludzi: – Znaleziono pewne prawidła i machina działa sama. Może istnieć dywersja właściwie bez agentury.

Zdaniem blogera, z powodu tej „pośredniej” działalności rosyjskich wpływów bardzo ciężko jest je rozpoznać i im przeciwdziałać: – Nie ma recepty na to, ponieważ granica jest bardzo nieostra. Można pośrednio służyć Rosji swoimi zachowaniami, nawet będąc przeciwko niej. Można działać bardzo prorosyjsko, ale nie być agentem i nie mieć tej świadomości.

Jako działalność, która wpisuje się w narracje agenturalną, Marcin Rey wymienił m.in. posługiwanie się dezinformacją i powielanie fałszywych informacji, rozsiewanie informacji, że sojusz NATO jest dla Polski złym pomysłem, teorie spiskowe dotyczące np. Żydów, rozbijanie potencjalnych sojuszy – m.in wschodniego z Ukrainą oraz szerzej, budowy bloku Międzymorza. Jeżeli ktoś wyraźnie to krytykuje, wtedy można mówić, że mamy do czynienia  z kimś „ukąszonym”; natomiast jeżeli jest to polityk, sprawa robi się niepokojąca – zwykły obywatel może się mylić, natomiast polityk powinien być świadomy.

Gość „Popołudnia Wnet” mówił również o mechanizmie, za pomocą którego Rosjanie próbują wyłapywać ludzi „w internecie”: –  Ludzie są ściągani na strony internetowe pozornie błahymi sporami; np. na forach antyszczepionkowych, a tam co dziesiąty post jest proputinowski. Później selekcjonuje się zainteresowanych.

Marcn Rey powiedział również, że popiera Ukrainę z dwóch powodów: – Po pierwsze, z powodu pragmatycznego: uważam, że sojusz z Ukrainą jest nam geopolitycznie niezbędny. Co złe dla Ukrainy, to złe dla Polski.  Po drugie – z powodu sympatii do społeczeństwa ukraińskiego.

Jego zdaniem polityka historyczna powoduje spiralę nieporozumień w relacjach polsko-ukraińskich. Jedną z elementów tej spirali jest kwestia stosunku Polaków do mniejszości ukraińskiej.

– W skali kraju mamy rosnącą wspólnotę ukraińską.  Należy rozróżnić tzw. rdzennych Ukraińców, którzy mieszkają w Polsce od dawna, i dużo większą liczebnie grupę imigrantów ekonomicznych. Bilans ich obecności jest ekonomicznie pozytywny. Kręgi biznesowe nawet obawiają się wyjazdu Ukraińców po zniesieniu dla nich wiz przez Unię Europejską.

Według gościa Antoniego Opalińskiego siły niechętne Ukrainie prowadzą antyukraińską kampanię w społeczeństwie, mieszając w nią np.Wołyń. W Przemyślu zapleczem tej kampanii jest pamięć rzezi, które były tam dokonywane przez UPA.  Na to nałożyła się „Akcja Wisła” i dodatkowo przyszedł komunizm, który to wszystko utrwalił. Teraz te stare zaszłości zaczęły wracać. Dodatkowo Przemyśl jest miastem biednym. Politycy lokalni są powiązani z Rosją i robią agitację antyukraińską, która ociera się o lansowanie się za pomocą rozbudzania nienawiści etnicznej.

Na zakończenie rozmowy Marcin Rey mówił o swoim wpisie na temat związków ludzi związanych z MON, którzy mają połączenia z kręgami prorosyjskimi.

– Chodzi o posła na sejm, polityka Ruchu Narodowego Sylwestra Chruszcza, który jest związany z Mateuszem Piskorskim – zatrzymanym przez ABW pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Kremla. Sylwester Chruszcz aby obronić się pod zarzutem prorosyjskości odparł ten argument, mówiąc, że nie może być prorosyjski, ponieważ jego firma architektoniczna projektuje bazy amerykańskie m.in. w Skwierzynie.

Link do artykułu: https://www.facebook.com/pg/RosyjskaVKolumnawPolsce/posts/?ref=page_internal

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

JN

Popołudnie Wnet 13 czerwca 2017 r. Goście: Kamil Awiorko, Ksiądz Don Antonio Luigi Paolo Criscuoli, Marcin Rey

Tematy rozmowy: Petycja „Nie dla Ośrodka dla uchodźców” w Lininie, życie i działalność Świętego Ojca Pio we włoskim San Giovani Rotondo oraz działalność rosyjskiej agentury w Polsce.

 Kamil Awiorko – portal Citizengo, inicjator petycji ” Nie dla Ośrodka dla uchodźców”

Ksiądz Don Antonio Luigi Paolo Criscuoli-  Włoski kapłan, archidiecezja Manfredonia

Marcin Rey – bloger, publicysta, autor profilu Rosyjska V kolumna w Polsce 


www.wspieram.to/latownet

Prowadzący: Antoni Opaliński

Realizacja: Andrzej Gumbrycht

Wydawca techniczny: Jaśmina Nowak


Część Pierwsza 

Kamil Awiorko o petycji  ” Nie dla Ośrodka dla uchodźców”. Mieszkańcy Góry Kalwaria zbierają podpisy pod apelem do ministra spraw wewnętrznych i administracji Mariusza Błaszczaka o likwidację ośrodka dla uchodźców w Lininie. W ośrodku mieszkają muzułmanie, którzy nie potrafią dostosować się do polskich warunków i chcą wprowadzić tam szariat.

Część druga: 

Ksiądz Don Antonio Luipi Paolo Criscuoli o swojej diecezji Manfredonia, na której terenie znajduje się San Giovani Rotondo – miejsce w którym żył i działał Ojciec Pio. Ksiądz osobiście poznał Ojca Pio w czasie, gdy studiował w seminarium we Włoszech.

Część trzecia:

Marcin Rey o działalności  „Rosyjskiej V kolumny w Polsce”.

 

Piotr Kościński: Młodzi Polacy z Kazachstanu chcieliby zamieszkać w Polsce, ale boją się, że zostaną źle przyjęci

W „Programie Wschodnim” gościli dziś dr Piotr Kościński i ks. Wojciech Matuszewski. Głównym tematem rozmowy była obecna sytuacja polityczna w Kazachstanie oraz losy mieszkających tam Polaków.

 

 

Dr Piotr Kościński – prezes Fundacji Joachima Lelewela powiedział, że najważniejszą postacią w Kazachstanie jest prezydent Nursułtan Nazarbajew. Ma on bardzo silną pozycję i  rządzi autorytarnie w całym kraju.

Nursułtan Nazarbajew sprawuje urząd od 1991 roku i po tak długim okresie rządzenia istnieje obawa, że gdyby nagle zmarł, Kazachstan miałby ogromny problem ze znalezieniem jego następcy.

–  Duże miasta szybko się rozwijają, ciężej żyje się na wsiach. Kazachstan stara się budować własną tożsamość. Postępuje tzw. kazachizacja. Polega ona na tym, że rdzenni mieszkańcy Kazachstanu  są szefami miast oraz właścicielami przedsiębiorstw, natomiast  przedstawiciele innych narodowości mogą być tylko ich zastępcami. Promowany jest również język kazachski. Kraj jest rządzony „silną ręką”. Jeżeli nawet zdarzają się  protesty czy lokalne demonstracje, są one bardzo szybko tłumione.

Dr Piotr Kościński zwrócił uwagę, że nawet islam jest w Kazachstanie pod kontrolą prezydenta  i istnieje obawa, że po jego śmierci może dojść w państwie do wewnętrznych sporów.

Kazachstan to również  kraj na skrzyżowaniu napięć geopolitycznych. Widać to po nowej części jego stolicy, Astany:

– W Astanie widać wpływy zarówno rosyjskie, jak i chińskie. Kazachstan może skorzystać na swoim położeniu, ale istnieje niebezpieczeństwo, że sąsiedzi będą próbowali go zdominować.

Gość „Programu Wschodniego” mówił także o tym, w jaki sposób Polacy trafili do  Kazachstanu:

– W 1936 roku po likwidacji przez bolszewików polskich instytucji w ZSRR –  polskiej autonomii na Ukrainie, polskich bibliotek, gazet itd. – władze radzieckie zdecydowały o przeprowadzeniu zakrojonej  na szeroką skalę akcji deportacyjnej Polaków z obszarów graniczących z Polską, m.in  z Żytomierszczyzny  oraz z okolic Winnicy. Wywieziono  wtedy kilkadziesiąt tysięcy polaków do Kazachstanu. Kazano im tam budować domy, zakładać całe wioski.

Ksiądz Wojciech Matuszewski opowiedział o jednej z takich  polskich wiosek w Kazachstanie. Żyje w niej obecnie około 300 osób:

– Wioska ta powstała w  1936 roku. W czasie wojny, 1941 roku panował wielki głód i ludzie modlili się o ratunek. Wtedy nastąpił tzw. cud rozmnożenia ryb – na wiosnę  42 roku, dokładnie  25 marca, na Zwiastowanie, lód zaczął topnieć  i obok wioski utworzyło się ogromne jezioro. W tym jeziorze była masa ryb – ocaliły one ludzi od głodu.  Mieszkańcy wsi zinterpretowali to jako cud,  jako odpowiedź na ich modlitwę.

Ksiądz powiedział również, że świadomość narodowa Polaków mieszkających w Kazachstanie wyraża się w ich przywiązaniu do ojczyzny:

–  Jest w nich wielki sentyment do Polski. Trudno powiedzieć, jaki procent tych ludzi mówi po polsku, ale bardzo życzliwie reagują na język polski, odpowiadają na pytania na tyle, na  ile są w stanie. Raz w tygodniu odprawiana jest msza święta w języku polskim, w której z radością uczestniczą.Widać również szacunek dla wkładu Polaków w kulturę.

Na pytanie, czy Polacy mieszkający w Kazachstanie chcą wracać do ojczyzny, ksiądz odpowiedział:

– Starsze pokolenie raczej chce zostać. Inaczej jest z młodymi.  Duży procent młodzieży myśli o Polsce – starają się o Karty Polaka, uczą się języka polskiego. Podstawowym problemem jest lęk przed tym, jak zostaną przyjęci w Polsce.

Kazachstan się wyludnia – w dużej mierze ludzie wyjeżdżają do Rosji. Może wynikać to z tego, że oglądają rosyjską telewizję i mają obraz tzw. „Rosji przyszłości”.

Kościół w Kazachstanie ma mocną pozycję. Budzi duży szacunek, jest symbolem swobody, wolności. Zdaniem księdza jest to zasługą obecnego biskupa. W Kazachstanie Kościół jest bardziej związany z tradycją, w porównaniu z Rosją, gdzie te elementy zostały „wypłukane”.

Dr Piotr Kościński, zapytany, co jego zdaniem ułatwiłoby proces repatriacji, powiedział: – Przede wszystkim trzeba stworzyć dobre ustawy. Osobom, które ubiegają się o repatriację, należy przybliżać Polskę, uczyć języka polskiego oraz uświadamiać, co może je czekać po przyjeździe do Polski.

Jako przykład dr Kościński podał działalność swojej fundacji, która wysyła książki do Kazachstanu, wyposażyła też nauczycieli  języka polskiego  w magnetofony.

Gość Radia Wnet podkreślił, że teraz bardzo dobrym narzędziem propagowania Polski, polskiego języka i kultury jest internet i dlatego  polskie organizacje powinny być dobrze wyposażone w odpowiedni sprzęt i mieć dostęp do internetu.

Fundacja dr. Piotra Kościńskiego prowadzi akcję „Internet dla Polaków w Kazachstanie”. Zapraszamy do jej wsparcia:

https://polakpomaga.pl/kampania/internet-dla-polakow-w-kazachstanie

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

JN

 

 

 

Popołudnie Wnet 6 czerwca 2017. Gośćmi audycji byli: Hanna Shen, Tomasz Wybranowski i profesor Krzysztof Miszczak

Główne tematy rozmowy to: rocznica masakry na Placu Tian’anmen, wybór szefa partii rządzącej w Irlandii oraz polityka niemiecka w kontekście kryzysu w Unii Europejskiej.

Hanna Shen – Dziennikarka „Gazety Polskiej Codziennie”

Tomasz Wybranowski – Dziennikarz prasowy i radiowy

 prof. Krzysztof Miszczak-  politolog, wykładowca SGH, znawca zagadnień niemieckich


Prowadzący: Antoni Opaliński

Realizator: Andrzej Gumbrycht

Wydawca techniczny: Jaśmina Nowak


Część pierwsza:

Hanna Shen o rocznicy masakry na placu Tian’anmen , o wizycie szefa Pentagonu w Singapurze oraz o infiltracji nauki przez Instytut Konfucjusza.

Część druga:

Tomasz Wybranowski o wyborze szefa partii rządzącej w Irlandii. Syn hinduskiego emigranta, Leo Varadkar zostanie nowym premierem republiki.

/

Część trzecia:

prof. Krzysztof Miszczak  o polityce niemieckiej w kontekście kryzysu Unii Europejskiej i relacji z USA.

Mamy do czynienia z ekspansją demograficzną muzułmanów w Rosji. Za kilkadziesiąt lat będą stanowić tam większość (VIDEO)

Gościem Programu Wschodniego Radia Wnet był doktor Jerzy Rohoziński – historyk, antropolog kultury, autor książki „Narodziny globalnego dżihadu”. Mówił m.in. o ekspansji muzułmanów w Rosji.

Jerzy Rohoziński powiedział, że Rosja w tej chwili nie ma aż tak widocznego problemu z muzułmanami, jak Zachód, ale niebawem może się to zmienić. W dawnych republikach radzieckich mamy do czynienia z ekspansją demograficzną muzułmanów:
– Szacunki demografów są takie, że za kilkadziesiąt lat muzułmanie będą stanowić większość w Rosji. Należy dołożyć do tego erozję życia rodzinnego oraz alkoholizm.

Jest to proces, który zaczął się jeszcze w okresie sowieckim. Za symboliczny początek można przyjąć rok 1979 oraz trzy wydarzenia: rewolucję islamską w Iranie, początek interwencji sowieckiej w Afganistanie oraz wyniki spisu ludności w ZSRR, które pokazały, że muzułmanie stają się coraz liczniejsi.

Gość Programu Wschodniego mówił również o tym, że muzułmanie najlepiej wspominają okres Breżniewa, ponieważ pozwalał on im na działalność w tzw. szarej strefie:

– Breżniew miał słabość do muzułmanów. Zaczynał swoją karierę w Kazachstanie i miał zrozumienie dla takich kwestii, jak korupcja czy nepotyzm.

Muzułmanie w Rosji się radykalizują. Jako przykład podał muzułmanów z dawnej rosyjskiej Azji środkowej, gdzie popularny jest ekstremistyczny ruch głoszący konieczność założenia tam muzułmańskiego kalifatu:

– Kalifat jest czymś w rodzaju islamskiego związku radzieckiego. To państwo sprawiedliwości społecznej. Islamski radykalizm przenika się z postsowiecką nostalgią. Tego nie ma wśród muzułmanów na zachodzie.

W Rosji mamy do czynienia z wieloma paradoksami, jeżeli chodzi o kwestie islamu:

– Początek ekspansji rosyjskiej w Kazachstanie to jest tak naprawdę islamizacja tych terenów. Rosjanie uważali, że jeżeli ludom koczowniczym, które mają nie do końca sprecyzowaną tożsamość narodową narzucą islam wprzężony w biurokratyczne struktury państwa rosyjskiego to on zagwarantuje to im ich lojalność. W latach osiemdziesiątych zmieniła się polityka Rosji i islam zaczął kojarzyć się z czymś zagrażającym.

Na zakończenie rozmowy dr Jerzy Rohoziński stwierdził, że Rosja boi się własnych muzułmanów, a nie usiłuje ingerować w sprawy muzułmanów poza swoimi granicami, jak robią to inne państwa.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.

JN

 

Obejrzyj również wywiad na YouTube Radia Wnet!