„Każdy ma swoje zadanie do spełnienia”. Rozmowa z gospodarzami historycznego klasztoru bernardynów w Warcie

Na szczęście głową Kościoła jest Chrystus i myślę, że On sobie z każdym problemem poradzi. Złowróżbne przewidywania są bardzo realne, jeżeli tylko po ludzku podchodzimy do problemów.

Antoni Opaliński
Hiacynt Balcerzak
Sławomir Zaporowski

Wiele starych kościołów w Polsce ma wnętrza całkowicie pozbawione zabytków. Tymczasem tutaj wiele zachowało się z klasztornego wyposażenia.

Brat Hiacynt: Bernardyni byli zawsze mocno związani z Polską i wszystko, cokolwiek dotykało Polski, dotykało też zakonu. Jakoś w tych wszystkich naszych nieszczęściach, także narodowych, kościół ocalał, mimo kasaty klasztoru i tego, że za Niemca w kościele był magazyn różności. Udało się ocalić najcenniejsze, czyli wnętrze kościoła. W naszym kościele są obrazy Tomasza Dolabelli, ciekawe ołtarze boczne, zwłaszcza Stanisława Wolniewicza, który był rzeźbiarzem wysokiej klasy. Są też freski brata Walentego Żebrowskiego. Niestety klasztor uległ poważnej dewastacji. Nic też nie zostało z klasztornej biblioteki.

Brat Hiacynt Balcerzak, zakrystian i organista | Fot. K. Tomaszewski

Co działo się przez te wieki z budynkiem klasztornym?

Przede wszystkim pełnił swoją funkcję klasztoru. W połowie XVIII wieku utworzono tutaj szkołę zakonną, która była o tyle specyficzna, że uczyli się w niej również protestanci i Żydzi, tak że był, można powiedzieć, ekumenizm tudzież prawdziwe, międzywyznaniowe braterstwo. Zakonnicy dbali, żeby szkoła miała bardzo dobry poziom, a ta sława zachęcała do nauki także protestantów i Żydów.

Podczas zaboru rosyjskiego urządzono tu szpital, co było karą za to, że zakonnicy udzielali się patriotycznie. Cała prowincja została skasowana, klasztor zamieniono na szpital i niestety uległ dewastacji. Zniszczono między innymi tę słynną bibliotekę. Wnętrza klasztorne zostały przerobione na sale szpitalne.

Oglądaliśmy miejsca, które przetrwały, między innymi zakrystię i jej wyposażenie. W zakrystii znajduje się szafa, z której prowadziły tajemnicze drzwiczki. Proszę o tym opowiedzieć.

Dawniej ludzie byli bardziej praktyczni niż teraz. Przy zakrystii potrzebne było miejsce na przechowywanie wina. W klasztorach przeważnie był też i karcer dla co bardziej krnąbrnych zakonników. Taka piwniczka znalazła się u nas akurat pod zakrystią. Żeby ukryć to miejsce, bracia wymyślili, że zrobią wejście w takiej dużej komodzie. Piwniczka do dzisiaj ładnie się zachowała. Jest to jeden z reliktów średniowiecza. (…)

Jak wygląda sytuacja historycznych zakonów dzisiaj, w czasach pewnego zamętu duchowego?

Ojciec gwardian: Może w Polsce nie jest to jeszcze widoczne, ale na Zachodzie liczba powołań drastycznie spada. Wystarczy wspomnieć, że w ostatnich latach trzy prowincje w Niemczech zostały zredukowane do jednej. To świadczy o tym, jak bardzo potrzeba kapłanów, w ogóle – jak bardzo potrzeba, by powróciła idea pięknego życia Świętego Franciszka z Asyżu. Ale bardziej przykre jest to, że w kolebce franciszkanizmu, we Włoszech, kraju o pięknych tradycjach religijnych, patriotycznych, sprawa powołań mocno rzutuje negatywnie na społeczeństwo. Brak młodych ludzi, którzy by podjęli inicjatywę i poszli za ideałami Świętego Patriarchy, Świętego Franciszka.

Z czego wynika kryzys powołań?

Myślę, że przyczyn jest wiele. Można powiedzieć: wygoda życia, także zaprzestanie kultywowania pewnych tradycji w rodzinach. Łatwość życia… Trudno mi tak na zawołanie wyliczyć, ale życie zakonne nie jest łatwe. Ono jest piękne, daje, jak powiedziałem, ogromną satysfakcję. Ale nie jest to życie łatwe. Każdy zakonnik jest w pewnym sensie skazany na samotność.

Brat Hiacynt: Jeśli chodzi o powołania, sytuacja nie jest rewelacyjna, ale tragedii też nie ma. Pan Bóg daje tyle, ile daje. Trzeba to po prostu przyjąć. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Czasami jeden człowiek może zrobić więcej niż wielu. Zostawmy to Panu Bogu.

Każdy ma swoje zadanie do spełnienia. Ja jestem zakrystianem, organistą i mam to robić tak dobrze, jak potrafię. I jeżeli każdy będzie robił to, co do niego należy, to przyszłość Kościoła i narodu nie będzie budziła smutku czy niepokoju, tylko wszystko będzie szło do przodu.

Ojciec Sławomir Zaporowski, gwardian klasztoru i proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP w Warcie | Fot. K. Tomaszewski

Niektórzy mówią, że nadchodzący z Zachodu proces laicyzacji jest nieuchronny. Jak to wygląda w świetle doświadczeń duszpasterskich Ojca?

Ojciec Gwardian: Na szczęście głową Kościoła jest Chrystus i myślę, że On sobie z każdym problemem poradzi. Złowróżbne przewidywania są bardzo realne, jeżeli tylko po ludzku podchodzimy do problemów. Ale w każdej chwili to się może zmienić, prawda? (…)

Powiedział Ojciec, że społeczność Warty jest wspaniała. Jakimi cechami się charakteryzuje?

Tu są ludzie prości i bardzo serdeczni, ludzie ciężkiej pracy – i to należy podkreślić. I właśnie ta ciężka praca powoduje, że mają oni ogromną wdzięczność dla duszpasterzy, którzy ich prowadzą. Służymy im naszą pracą i próbujemy im wychodzić naprzeciw, chociażby w ten sposób, że nie ma normowanych godzin pracy kancelarii, tylko mój numer telefonu komórkowego jest wszystkim znany i w każdej chwili jestem do dyspozycji, bo wiem, że ludzie potrzebują mojej obecności akurat teraz, a nie w innym czasie. To obopólne zrozumienie powoduje, że mamy wspaniałe porozumienie na płaszczyźnie duszpasterskiej i parafialnej.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z bernardynami, ojcem Sławomirem Zaporowskim i bratem Hiacyntem Balcerzakiem, pt. „U współbraci Księdza Robaka w Warcie”, znajduje się na s. 12 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z bernardynami, ojcem Sławomirem Zaporowskim i bratem Hiacyntem Balcerzakiem, pt. „U współbraci Księdza Robaka w Warcie” na stronie 12 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dwie sporne koncepcje zagospodarowania polskich zasobów wodnych – punkt widzenia rządu i skrajnie ekologiczny

Gdyby siły i talenty organizacyjne i umysłowe skierować na współpracę i budowę, zamiast na bezproduktywny spór, możemy doprowadzić w Polsce do dużych przekształceń, niekoniecznie niszcząc środowisko.

Antoni Opaliński
Piotr Kowalczak

Czy – przepraszam, to będzie pytanie bardzo laickie – wody w Warcie jest za mało, za dużo?

Największe problemy były z tym, że kiedyś Polska była krajem mocno zabagnionym, pełnym lasów i w pewnym momencie zabrakło nam terenów pod rolnictwo. Dlatego już od średniowiecza zaczęły się wyręby lasów, a potem zmieniające się sytuacje związane z naszą niepodległością czy jej brakiem powodowały różną intensywność w gospodarowaniu zasobami wody.

Na przykład likwidacja pańszczyzny w Wielkopolsce wywołała natychmiastowe parcie wolnych mas chłopskich na zagospodarowywanie coraz większych terenów pod rolnictwo, co z kolei spowodowało masowe wyręby lasów, a co za tym idzie – przekształcenia reżimu wodnego. Potem były okresy zaborów, kiedy sprzedano większość lasów państwowych prywatnym posiadaczom, a ci, zgodnie z własnym interesem, wycięli to, co mogli.

Potem sprawy odwodnień… Chyba najbardziej intensywne w całej Polsce procesy tego typu odbywały się właśnie w dorzeczu Warty. Rzeką najbardziej, brzydko powiem poharataną wskutek tego, jest Noteć, na której przeprowadzono masowe odwodnienia w celu pozyskania terenów pod rolnictwo, a także w celu unormowania spraw związanych z żeglugą. Tam między innymi wykonano połączenie Odry z Wisłą poprzez budowę Kanału Bydgoskiego, tam również wykonano prace regulacyjne dla potrzeb żeglugi i rolnictwa na obszarze Górnej Noteci, która bardzo mocno ucierpiała z tego powodu. Nie wzięto bowiem pod uwagę, że tereny bagienne, duże ilości torfu będą całkowicie inaczej reagować na odwodnienie, niż normalna gleba. Nastąpiła degradacja torfu i teren wokół kanałów, rzeczek opadał o trzy metry, w niektórych miejscach jeszcze więcej. Mówi się, że ówczesny system żeglugowy – dziś trudno nazwać go żeglugowym – jest zawieszony w tej chwili w powietrzu i nie ma kontaktu z wodą tak jak kiedyś.

Jaki sposób postępowania preferuje dziś nauka, hydrologia wobec takich rzek, jak Warta? Czy należy dalej je regulować, czy też starać się przywracać stan naturalny, o ile to w ogóle jeszcze jest możliwe?

Zadał Pan pytanie niebezpieczne dla hydrologa, bo już widzę tłumy protestujące pod moim domem, różne obraźliwe hasła wiszące na płocie… Musimy jednak podjąć wreszcie jakieś decyzje związane z zagospodarowaniem naszych rzek. W tej dziedzinie istnieją dwa nurty. Jeden nurt, typowo „zielony”, ekologiczny, propaguje pogląd, że należałoby rzeki zostawić same sobie, niech płyną tak, jak płynęły w przeszłości i wszystko będzie OK, stosunki wodne będą się rozwijać zgodnie z potrzebami przyrody.

Nasze potrzeby jako narodu wzrastają, jeżeli chodzi o wykorzystanie zasobów wodnych. Wymaga to zwiększenia ilości zasobów, jakie pozostawałyby do naszej dyspozycji. Polska jest krajem, który posiada najmniejsze albo jedne z najmniejszych zasobów wodnych w Europie; porównuje się je, niesłusznie zresztą, z Egiptem. A jednocześnie całą wodę, jaką mamy na naszym terenie, spuszczamy bezproduktywnie do morza. Jako jeden z nielicznych krajów europejskich nie mamy możliwości sterowania tym odpływem.

W związku z tym powstaje druga koncepcja zagospodarowania wód. To jest związane z nowym planem rządu, który chce rzeki kanalizować, aby udostępnić je żegludze i oczywiście, jeżeli tej wody będzie dużo i zostanie podpiętrzona, to wzrosną możliwości przeznaczenia jej na potrzeby różnych użytkowników – w szczególności rolnictwa, zaopatrzenia w wodę ludności itd.

Te sprawy będą stanowiły przedmiot wielkiego sporu, ale dobrze by było, żeby nie był to spór typu politycznego, jak to dzieje się tradycyjnie we wszystkich sporach w Polsce, i żeby został on zwieńczony przyjęciem jakiegoś konkretnego planu działania. Ja tutaj widzę bardzo duży potencjał.

Gdybyśmy wykorzystali wielkie zasoby intelektualne tak zwanych wodziarzy. którzy się opowiadają za bardziej gospodarczym wykorzystaniem zasobów wodnych, a także wiedzę ekologów i przyrodników… I gdyby siły, talenty organizacyjne i umysłowe tych trzech środowisk były skierowane na współpracę i budowę czegoś nowego, zamiast na bezproduktywny spór, jest duża szansa, że możemy doprowadzić w Polsce do dużych przekształceń, niekoniecznie niszcząc środowisko.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Piotrem Kowalczakiem, zastępcą dyrektora Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej ds. Badawczych, pt. „Spór o wodę”, znajduje się na s. 12 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Piotrem Kowalczakiem pt. „Spór o wodę” na stronie 12 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Od 1468 roku król wypłacał diety poselskie. To jeden z dowodów na 550 lat istnienia parlamentaryzmu polskiego

Ogłoszenie tezy, że sejm dwuizbowy istnieje w Polsce od 1468 roku, spowodowało burzę i wiele osób sięgnęło do książek historycznych, dzięki czemu wzrosło zainteresowanie dziejami Polski.

Ewa Dubas-Urwanowicz
Antoni Opaliński

Z prof. Ewą Dubas-Urwanowicz, specjalizującą się w historii parlamentaryzmu polskiego, o wkładzie Koła w tę historię i dowodach na datowanie jego początków od 1468 roku rozmawia Antoni Opaliński.

Co takiego w Kole w czasach staropolskich się działo?

W latach dwudziestych XV wieku powstały w Koronie tak zwane sejmy generalne. Jeden był w Kole, a drugi w Nowym Mieście Korczynie – dla Małopolski. Były to sejmy, nie sejmiki. Sejmikami generalnymi nazywały się w XVI wieku; w XV to były sejmy i przed powstaniem, zwłaszcza sejmu dwuizbowego, odgrywały ogromną rolę.

W roku 1456 król wydał statut, który określał, jakie ziemie powinny się zbierać na sejmie generalnym w Kole. Były to między innymi województwa poznańskie i kaliskie, które miały swój wspólny sejmik w Środzie, województwo sieradzkie, łęczyckie, brzesko-kujawskie, inowrocławskie, Ziemia Dobrzyńska, województwo rawskie z wszystkimi ziemiami i województwo płockie. Sejm ten skupiał posłów ze wszystkich sejmików prowincjonalnych przed sejmem walnym. Miało to ogromne znaczenie dla ujednolicenia poglądów, ale również dla podnoszenia kultury politycznej.(…)

A więc Koło odgrywało w prowincji wielkopolskiej ogromną rolę, jeśli chodzi o parlamentaryzm. Skupiało parlamentarne elity całej prowincji wielkopolskiej. W prowincji wielkopolskiej wcześniej niż w innych powstały sejmiki prowincjonalne i sejmy generalne. (…)

Sejmy, potem sejmiki generalne odbywały się przeważnie raz w roku, oczywiście mówimy o normalnych czasach, a nie np. o okresie bezkrólewia czy nadzwyczajnych sytuacjach militarnych. Zwykle organizowano je zimą, kilka dni po zakończeniu sejmików powiatowych i na kilka dni przed rozpoczęciem sejmu walnego.

Czy dzisiaj wiemy, ilu wielkopolskich posłów zwykle tu się gromadziło i gdzie się spotykali? Niektórzy lokalni historycy twierdzą, że u Bernardynów.

Bardzo prawdopodobne, że u Bernardynów, bo kościoły były najczęściej miejscem spotkań sejmikujących posłów, a wobec tego również i posłów z całej prowincji, prawda? Tak więc jest bardzo prawdopodobne, że to było w kościele.

Najwięcej przedstawicieli na różne sejmiki wielkopolskie wysyłały województwa poznańskie i kaliskie. W XVI wieku, kiedy sejmiki obradowały w Środzie, to było siedem osób. Natomiast pozostałe ziemie reprezentowało od dwóch do pięciu osób. Czyli w sumie na sejmik przybywało mniej więcej dwudziestu, dwudziestu pięciu posłów. Ta liczba może nie jest wielka, ale posłowie przybywali bardzo często z całym gronem innych szlachciców. Poseł nie jechał sam. Towarzyszył mu dwór, którego częścią była szlachta, która wprawdzie nie miała prawa głosu, ale pełniła rolę obserwatorów podczas ustalania kwestii podatkowych czy sądowych. (…)

Dlaczego pięćset pięćdziesięciolecie obchodzimy akurat w tym roku? Chyba jeszcze niedawno chronologię polskiego parlamentaryzmu określano inaczej?

Do tej pory opieraliśmy się na twierdzeniu Antoniego Pawińskiego, który zinterpretował Długosza tak, że uznał, że pierwszy sejm dwuizbowy został zwołany w roku 1493. Potem wszyscy historycy po kolei powtarzali to jego stwierdzenie. Jestem jednak przekonana, że pierwszy sejm dwuizbowy miał miejsce w roku 1468. Nie tylko dlatego, że opieram się na autorytecie profesora Wacława Uruszczaka, który jest w tej chwili najwybitniejszym w Polsce żyjącym znawcą prawa staropolskiego. Przekonują mnie jego argumenty. Po pierwsze, na nowo zinterpretował on dzieło Długosza.

Ponowne odczytanie i nowa interpretacja Długosza to jest jedna sprawa, a druga – profesor znalazł materiały skarbu koronnego, które wskazują niezbicie, że od 1468 roku płacone były diety poselskie. Król bez powodu diet nie wypłacał, prawda? Płacił je specjalnie umocowanym przedstawicielom wybranym przez sejmiki na sejm walny, którym diety się należały. I to jest, moim zdaniem, argument nie do zbicia.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Ewą Dubas-Urwanowicz, pt. „Długosz na nowo odczytany” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z prof. Ewą Dubas-Urwanowicz, pt. „Długosz na nowo odczytany” na s. 4 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przechodzimy od religijności masowej do bardziej świadomej, ale chciałbym, by tej jakości towarzyszyła też ilość

Wielkie gesty papieża Franciszka na rzecz ubogich, troska o ludzi wykluczonych – to nie jest nic nowego w Kościele. To nie jest także nic nowego w stosunku do poprzednich pontyfikatów.

Antoni Opaliński
Paweł Bortkiewicz

Czy przykład Irlandii, kraju, gdzie Kościół był przez stulecia ostoją tożsamości, nie powinien dziś być dla Kościoła w Polsce sygnałem alarmowym?

Oczywiście, to jest bardzo poważne ostrzeżenie dla nas. Ja myślę, że wciąż musimy mieć świadomość tego, że Kościół jest, jak mówimy w teologii, ludem bożym w drodze, a więc – mówiąc bardziej świeckim językiem – jest rzeczywistością niezwykle dynamiczną i musi liczyć się z różnymi procesami zarówno kulturowymi, jak i socjologicznymi, które dzieją się w świecie. Musi liczyć się także z pewną sferą przemian światopoglądowych, politycznych.

Krótko rzecz ujmując, nie możemy bezmyślnie przyjmować słów Chrystusa, że bramy piekielne nie przemogą Kościoła, bo trzeba mieć jednocześnie świadomość tego, że ten sam Chrystus wzywa nas, żebyśmy byli solą ziemi i światłością świata.

Ks. Paweł Bortkiewicz. Fot. Media WNET

A więc zapewniając nas o swojej mocy i gwarantując nam istnienie Kościoła, Chrystus jednocześnie wzywa nas do jakości życia. Jeżeli tej jakości w nas zabraknie, to możemy mieć rzeczywiście taki problem i taki kryzys, jakiego doświadcza Irlandia. (…)

Mimo spektakularnych wydarzeń, takich jak Lednica, statystyki mówią, że spora część młodego pokolenia odchodzi od Kościoła. Czy to jest początek procesów, które dotknęły Zachód?

Ja patrzę na to, a przynajmniej próbuję patrzeć, w kategoriach nie do końca pesymistycznych, ale pewnej zmiany jakościowej. Mianowicie zmienia się sposób przeżywania religijności, sposób jej manifestowania. Przechodzimy od religijności masowej do bardziej świadomej, do pewnych ruchów, grup, do bardziej osobistego sposobu przeżywania wiary. Myślę, że samo w sobie jest to cenne, ale nie ukrywam, że chciałbym, by tej jakości towarzyszyła też ilość.

Z drugiej strony, mówiąc brutalnie: jeżeli mam do wyboru ilość i jakość, to wolę mimo wszystko jakość. I chciałbym dostrzegać w tych procesach, próbuję w nich dostrzegać przechodzenie od masowości, od ilości w stronę wyższej jakości, większej świadomości wyboru, większej decyzyjności swojej wiary. (…)

Pontyfikat papieża Franciszka dla jednych jest ożywczym rabanem w Kościele, dla innych to doktrynalny chaos, z którego nie wiadomo, co wyniknie. Jak Ksiądz na to patrzy?

To bardzo trudne dla mnie osobiście pytanie. Mam świadomość tego, że papież Franciszek jest postacią bardzo, bardzo medialną i przez wiele osób odbieraną jako osoba, która dokonuje ogromnej rewolucji w Kościele. Ale po pierwsze zwróciłbym uwagę na to, że to, co odbieramy często jako rewolucję papieża Franciszka, to jest pewna kontynuacja. Wielkie gesty papieża Franciszka na rzecz ubogich, troska o ludzi wykluczonych – to nie jest nic nowego w Kościele. To nie jest także nic nowego w stosunku do poprzednich pontyfikatów.

Pamiętam pewną rozmowę z moim przyjaciółmi, tu w Poznaniu, którzy wspominali z zachwytem o tym, że dzięki papieżowi udało się, za sprawą arcybiskupa, obecnie kardynała Krajewskiego, ufundować w Poznaniu windę dla jakieś szkoły z dziećmi niepełnosprawnymi. Przypomniałem, że oczywiście to jest bardzo spektakularny gest, ale on ma się bardzo znikomo do poczynań Jana Pawła II, który z okazji Wielkiego Jubileuszu dążył do oddłużenia kilkudziesięciu krajów świata z wielkich długów w skali miliardowej.

Zapominamy o pewnej perspektywie poprzedzającej papieża Franciszka. Natomiast to, co mnie osobiście rzeczywiście niepokoi w tym pontyfikacie, to jest jego niejednoznaczność. To jest sytuacja, która prowokuje do bardzo rozmaitych komentarzy, rozmaitej kontrinterpretacji. Papież dokonuje pewnej podstawowej, powiedziałbym, rzeczy. Niejako rozbijając centralizm Kościoła, schodzi na jego poziom lokalności i powierza interpretację nauczania kościelnego poszczególnym hierarchiom. To sprawia, że mamy w efekcie takie wypowiedzi, jak chociażby słynna wypowiedź niemieckiego kardynała Marxa: „Nie jesteśmy filią Rzymu”. No tak, tylko, jeżeli nie jesteśmy filią Rzymu, to tracimy wymiar Kościoła jednego, świętego, powszechnego. To jest sytuacja zejścia na poziom poszczególnych instytucji, tak jak w Kościołach protestanckich. I to jest wielkie niebezpieczeństwo. Nie podejrzewam papieża o to, żeby świadomie dokonywał takiego rozbicia, ale niestety jego wypowiedzi i niektóre jego działania sprzyjają właśnie takim interpretacjom.

Ale Duch Święty mimo wszystko nas prowadzi.

Wierzę głęboko w działanie Ducha Świętego i w to, że ten pontyfikat na pewno nie przyczyni się do niczego złego w Kościele.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Pawłem Opalińskim pt. „O zmianach w Kościele – optymistycznie” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z ks. Pawłem Opalińskim pt. „O zmianach w Kościele – optymistycznie” na stronie 5 sierpniowego „Kuriera WNET”, nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę. Póki u nas Kościół się trzyma, mamy szansę nie dać się zgnieść

Błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi katolicyzm z nazwy tylko.

Antoni Opaliński
Grzegorz Kucharczyk

Czy uważa Pan – wiem, że trudno pytać historyka o to, co będzie – że ten walec światopoglądowy, który przechodzi po Europie, dotrze również do nas, czy też pozostaniemy wyspą na mapie kontynentu?

Przykład irlandzki pokazuje, że nic nie jest dane raz na zawsze. Katolicka Irlandia, wyspa świętych… a okazuje się, że w ciągu 20–30 lat doszło do takiego przeorania mentalności. Tu oczywiście jest cały kompleks różnych zjawisk. Kluczowe jest to, co stało się z Kościołem w Irlandii. Natomiast póki u nas Kościół się trzyma, nie ma takiego tąpnięcia, jak było właśnie w Irlandii z powodu różnych skandali, to mamy szansę. Ale to, że walec zmierza w naszą stronę, jest niewątpliwe. To zresztą żadne odkrycie, bo przymiarki trwają już od jakiegoś czasu. Natomiast musimy mieć świadomość otoczenia. Na zachodzie mamy kompletną pustkę duchową w postaci dawnego NRD, czyli wschodnich landów Bundesrepubliki, na południe jeden z najbardziej zlaicyzowanych krajów, czyli Republikę Czeską, Słowacja jeszcze jakoś… Ukraina, Białoruś – przy odradzającym się Kościele to jest ciągle dziedzictwo postkomunizmu, wyludniająca się Litwa i pełen rakiet Obwód Kaliningradzki.

Jednak pojawiają się nadzieje – może nie w Polsce, ale w Europie – że we współczesnej Rosji istnieje jeszcze element konserwatyzmu i nie ma propagandy „gender”.

Nie podzielam tego przekonania. Zanim o tym powiemy, pragnąłbym zauważyć, że Wschód to my już mamy u nas, w środku. Myślę o przynajmniej trzech milionach obywateli Ukrainy, którzy są w Polsce. To jest potężna masa ludzi, o której trzeba pamiętać. Oni przyszli ze wschodu, oczywiście z różnymi korzeniami, z różnym potencjałem asymilacyjnym. Jest to zjawisko, z którego konsekwencjami będziemy się jeszcze mierzyć w kolejnych latach. Natomiast Rosja jako ostoja konserwatyzmu? Zawsze przy tej okazji zadaję pytanie: w której europejskiej stolicy wybudowano największy meczet? Zazwyczaj padają zwyczajowe odpowiedzi: Paryż, Rzym, Madryt, Londyn… A tymczasem największy meczet jest w Moskwie, otwierany w obecności prezydenta Putina. Zresztą dzisiaj w korpusie oficerskim Federacji Rosyjskiej jedną trzecią stanowią obywatele tego państwa pochodzenia muzułmańskiego.

Rosja w sensie aksjologicznym jest hybrydą. To nie tylko państwo, które prowadzi wojny hybrydowe, ale które samo w sobie jest hybrydą. Dwugłowy rosyjski orzeł w jakimś sensie symbolizuje „brak logicznej konsekwencji sumienia”, jak ktoś powiedział o Rosjanach.

Z jednej strony mamy mauzoleum Lenina w Moskwie, a z drugiej odbudowany – zresztą wspaniale – Sobór Chrystusa Odkupiciela. To jest symbol, który pokazuje, że Rosjanie mają problem sami ze sobą.

Jak zaczęło się zmieniać na Ukrainie w roku 2014, to mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem tzw. Leninopadów. To bardzo ożywczy widok, jak padają pomniki jednego z największych zbrodniarzy w historii świata. Natomiast mniejszość rosyjska na wschodzie Ukrainy wszystkie swoje demonstracje robiła wokół pomników Lenina. Są np. takie zdjęcia z Charkowa. To jest charakterystyczne, że punkt identyfikacji, tożsamości, to jest Lenin. (…)

Często pisze Pan o sytuacji w Kościele. Co Pan sądzi o reakcji polskich biskupów na papieską adhortację Amoris laetitia?

W dokumencie Konferencji Episkopatu Polski widać wysoki poziom dyplomatyzowania. Tam nie ma jednoznacznego stanowiska. Są jakieś dziwne sformułowania. Gdy mowa o osobach żyjących w tzw. drugim związku – żeby dbać o wierność w tym związku. Dziwne to wszystko. Warto przypomnieć, co w niedawnym wywiadzie powiedział ks. arcybiskup Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i metropolita poznański. Zapytany o tę kwestię powiedział, że Kościół oznacza ciągłość w nauczaniu.

Tam nie ma oczywiście takich sformułowań, jakie znalazły się w wypowiedziach różnych innych episkopatów – niemieckiego czy części argentyńskiego – ale jasnego, jednoznacznego stanowiska, którego zresztą oczekiwano od Kościoła w Polsce poza Polską – nie było. Straszne zło się nie stało, ale mogło być lepiej.

Czy polscy biskupi nie są w stanie sformułować wspólnego stanowiska? Czy też mamy do czynienia – jak twierdzą niektórzy obserwatorzy – z próbą „przeczekania”?

Może być i to, i to. Raczej skłaniałbym się do tezy, że tam była spora doza dyplomatyzowania. Nuncjatura w Polsce też starała się mieć wpływ na kształt tego dokumentu. Z pewnością zabrakło jasnego świadectwa.

Często powołujemy się na świętego Jana Pawła II. Mamy w tym roku rocznice jego wielkich encyklik: 25-lecie Veritatis splendor, 20-lecie Fides et ratio. Jego stanowisko było jednoznaczne. Właśnie w Fides et ratio Jan Paweł II przypomina: błędna filozofia rodzi błędną teologię, błędna teologia rodzi błędną formację kapłanów, błędna formacja kapłanów rodzi błędne duszpasterstwo, a błędne duszpasterstwo rodzi zjawisko pod tytułem „katolicyzm z nazwy tylko”.

To nie jest optymistyczna puenta…

To jest bardzo optymistyczna puenta, polegająca na tym, że trzeba czytać ojca świętego Jana Pawła II, który miał dla nas i do nas o wiele więcej do powiedzenia niż tylko o jakości kremówek.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” znajduje się na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Grzegorzem Kucharczykiem pt. „Walec światopoglądowy toczy się w naszą stronę” na s. 5 sierpniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 50/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Cywilizacja europejska znika pod wpływem globalizacji. Będziemy mieć do czynienia z coraz większą rolą islamu

Dzisiaj nawet europejski wyznawca judaizmu, który sprzeciwi się promowaniu masowej imigracji lub zakwestionuje możliwość integrowania imigrantów, zostanie przez media nazwany nazistą.

Antoni Opaliński
David Engels

Nadchodzi epoka imperiów

Rozmowa z profesorem Davidem Engelsem, belgijskim historykiem starożytności, wykładowcą Université Libre de Bruxelles, autorem m.in. książki o podobieństwach historycznych między późną republiką rzymską a obecną Unią Europejską. Wywiad został przeprowadzony podczas tegorocznej edycji Kongresu Polska Wielki Projekt. Rozmawiał Antoni Opaliński.

Co Pan sądzi o sytuacji w Polsce? Z niektórych zachodnich mediów można się dowiedzieć o postępującym nacjonalizmie i kryzysie demokracji.

Jako historyk starożytności nie śledzę bardzo dokładnie polskiej polityki i nie czytam polskich gazet. Jednak widzę ogromną przepaść między tym, co jest przedstawiane w mediach, a tym co naprawdę się dzieje. Czytając o polskiej polityce w zachodnich mediach, można stwierdzić, że wiele zarzutów wysuwanych wobec polskiego rządu jest nieporównywalnych wobec wydarzeń akceptowanych w innych krajach. Nawet najdrobniejsze rozwiązanie proponowane przez polski rząd jest natychmiast traktowane jako potencjalnie nacjonalistyczne czy ksenofobiczne. Ale kiedy w innych krajach dzieją się rzeczy dużo bardziej niebezpieczne, np. hiszpańskie podejście do sprawy katalońskiej, spotyka się to jedynie z milczeniem i zapewnieniami, że Unia nigdy nie ingeruje w wewnętrzne sprawy swoich członków.

Podczas ostatnich podróży do Warszawy, Krakowa czy Przemyśla zawsze czułem się bardzo dobrze. Na ile mogłem to stwierdzić, wszędzie w Polsce panuje żywa, demokratyczna debata.

Nie ma wrażenia, że jest się w autorytarnym państwie policyjnym. Przeciwnie, miałem poczucie, że jestem w kraju o wiele bardziej wolnym i normalnym niż np. dzisiejsza Belgia, gdzie ludzie o pewnych poglądach są po prostu zmuszani do milczenia. Natomiast obecność policji na ulicach Brukseli jest prawdopodobnie dziesięć razy większa niż w Warszawie.

To jak wygląda dziś wolność słowa w tej „starej”, „pokarolińskiej” Europie?

Nie żyjemy oczywiście w państwie autorytarnym, gdzie wypowiadanie poglądów, które nie odpowiadają rządowi, jest karane więzieniem. Nic z tych rzeczy. Jednak panuje szeroko rozpowszechnione poczucie, że pewnych rzeczy mówić nie wolno. Na przykład nie wolno krytykować masowej imigracji, nie można krytykować Unii Europejskiej. Nie można propagować pewnych poglądów religijnych, na przykład katolickiego punktu widzenia na aborcję. Takie opinie od razu są kwalifikowane jako ekstremistyczne. Kiedy się raz zostanie określonym jako konserwatysta, można stać się wkrótce reakcjonistą, następnie faszystą, a potem nazistą. Jeżeli raz się wypadnie ze spektrum dozwolonych poglądów, można szybko trafić do kąta dla ekstremistów.

To bardzo utrudnia normalne funkcjonowanie w życiu społecznym i zawodowym, bo ludzie zaczynają cię omijać, unikają wymiany poglądów – bo jeszcze ktoś mógłby stwierdzić, że zgadzają się z twoimi opiniami. Ten bardzo misterny i efektywny sposób na ograniczanie wolności słowa spowodował, że o wielu problemach ludzie rozmawiają w wąskim kręgu. I każdy powtarza – tego nie mogę powiedzieć głośno, bo ludzie pomyślą, że… Zupełnie nie czuję tej opresyjnej atmosfery, kiedy przyjeżdżam do Polski albo na Węgry.

Jakie są przyczyny tej sytuacji? Czy to ma związek z lewicową rewolucją lat sześćdziesiątych?

Tak, to może być jedna z konsekwencji rewolucji kulturalnej 1968 roku. Uważam, że ma to również ścisły związek z poczuciem winy po II wojny światowej. Zwłaszcza w przypadku Niemiec wydaje się to zrozumiałe. Nie jestem Niemcem, ale pracowałem w Niemczech przez długi czas i obserwowałem z bliska tę sytuację.

Trauma niemieckiej winy po II wojnie światowej nie znikła w ciągu kolejnych dziesięcioleci, ale wręcz się powiększyła w następnych pokoleniach. Poczucie odpowiedzialności wydaje się obecnie większe niż pół wieku temu. Ten proces rozszerzył się na inne zagadnienia i inne kraje. Obecnie nie chodzi już tylko o II wojnę światową, ale też o winy kolonializmu, o wojny poprzednich epok, o inkwizycję i wyprawy krzyżowe.

Pozostałe narody starają się wypracować własne podejście do kolonialnej przeszłości. Mamy więc do czynienia z powszechnym poczuciem historycznej winy, wręcz z masochizmem, który jest konsekwencją takiej postawy. To wszystko wpływa na przykład na stosunek do kryzysu migracyjnego. Każda krytyka imigracji czy też sposobu integracji ludzi związanych z innymi kulturami zmienia się szybko i często bez powodu w debatę o rasizmie. Natychmiast wspominany jest holokaust, a każdy, kto nie wyraża powszechnie akceptowanych poglądów politycznych, staje się od razu nazistą. Dzisiaj nawet europejski wyznawca judaizmu, który sprzeciwi się promowaniu masowej imigracji lub zakwestionuje możliwość integrowania imigrantów, zostanie przez media nazwany nazistą. To oczywiście absurdalne, ale właśnie do tego doszliśmy.

Jest Pan autorem książki o podobieństwach między kryzysem starożytnej republiki rzymskiej a kryzysem Unii Europejskiej. Jakie wspólne cechy widzi Pan w tych dwóch tak odległych procesach?

Jestem przede wszystkim historykiem starożytności, a moja podstawowa wiedza dotyczy historii Grecji i Rzymu. Parę lat temu napisałem książkę o narzucających się analogiach między tymi dwiema historycznymi sytuacjami – późna republika rzymska, a więc I wiek przed Chrystusem, i obecne czasy.Chciałbym podkreślić, że nie piszę o upadku imperium rzymskiego, tylko właśnie o kryzysie republiki, o jej powolnej dezintegracji i transformacji w autorytarne państwo. Ten proces wydał mi się kluczem do zrozumienia tego, co się dzieje w dzisiejszej Europie. Jest wiele podobnych czynników – np. kryzys demograficzny, fenomenem masowej imigracji. W okresie późnej republiki występuje też kryzys tradycyjnej rodziny i fala rozwodów. Jest także schyłek tradycyjnej religii republikańskiego Rzymu i napływ nowych wierzeń ze wschodnich części imperium, które zdobywały coraz silniejszą pozycję w miastach. Była analogia do globalizacji w formie romanizacji całego znanego świata – tak jak dziś globalizacja przybiera formę amerykanizacji. Można zaobserwować kryzys uczestnictwa w polityce i powstanie ekonomicznej oligarchii, która używała pseudorepublikańskiej dekoracji.

Technokracja, asymetryczne wojny – nie konflikty między krajami, tylko wojny państwa, które uważa się za gwaranta cywilizacji i praw człowieka z barbarzyńcami. Terroryzm, piractwo… wszystkie te zjawiska, które możemy zaobserwować dzisiaj. A przede wszystkim – powolna, wewnętrzna dezintegracja systemu politycznego, który stracił zdolność do rozwiązywania problemów ludzi. Późna republika charakteryzowała się też – podobnie jak dziś Unia – pewną bezradnością, z której korzystała oligarchia, ale która była szkodliwa dla większości społeczeństwa. To doprowadziło do sporów wewnętrznych i wojen domowych. Uważam, że jesteśmy obecnie na krawędzi podobnego rozwoju sytuacji w Europie. A potem jedynym wyjściem z katastrofy okazuje się transformacja państwa w kierunku autorytarnym z republikańską fasadą, trochę jak w dzisiejszej Rosji, Turcji czy Chinach. Sądzę, że to może nastąpić w Europie w najbliższych dekadach.

Gdzie będzie wtedy ośrodek władzy?

To bardzo dobre pytanie, ponieważ dzięki Grupie Wyszehradzkiej Europa jest dziś podzielona. Zachodnia część jest liberalna – w takim sensie, o jakim mówiliśmy na kongresie, liberalna społecznie, kulturalnie i obyczajowo w duchu kontynuacji roku 1968. Spora część krajów europejskich jest już zislamizowana. Ale jest też wschodnia część Unii Europejskiej, która próbuje przeciwstawić się tym ogólnym trendom. Nie wiem, co z tego wyniknie, bo jest oczywiście wiele różnic między aktualną sytuacją a schyłkiem republiki rzymskiej. Historia nigdy nie powtarza się w ten sam sposób. Jednak obserwując ogólny kierunek przypuszczam, że zachodnia Europa będzie dużo mniej stabilna politycznej od wschodniej części Unii. Uważam, że problemy z imigracją, brak równowagi społecznej i stagnacja gospodarki spowodują ogólny kryzys, brak stabilności politycznej i dominację partii populistycznych, które nie muszą koniecznie wchodzić do rządów, ale przez samą obecność w parlamentach będą zmuszać inne partie do uwzględniania swoich postulatów. Spodziewam się więc, że zachodnią Europę czeka powolny schyłek i że coraz trudniej będzie nią rządzić. Z powodów demograficznych będziemy mieć do czynienia z coraz większą rolą islamu.

Natomiast Europa Środkowa ma sporą szansę, aby nie ulec tej ewolucji, zarówno ekonomicznej, jak i migracyjnej i stać wyspą stabilności.

Uważa Pan, że to w ogóle możliwe – nie ulec presji migracyjnej?

Mam nadzieję. Myślę, że to jest przede wszystkim kwestia odpowiedniej decyzji politycznej.

Czy da się powstrzymać fale migracji za pomocą decyzji politycznej?

W tej chwili to działa całkiem sprawnie. Ja mieszkam w mieście, w którym trzecia część ludności ma korzenie muzułmańskie. Aby osiągnąć taki poziom, do Polski musiałyby przybyć miliony ludzi. Nawet gdyby Polska czy Węgry przyjmowały więcej imigrantów, nie osiągnęłyby łatwo takiego poziomu.

Tymczasem wczoraj, na Kongresie Polska Wielki Projekt wysłuchaliśmy odmiennej wizji. Znany niemiecki filozof Peter Sloterdijk tłumaczył, że Europa powinna być postimperialna, postheroiczna, postreligijna… Właściwie post-wszystko… Po prostu słuchajmy wskazań europejskiej centrali i wszystko będzie w porządku.

Sam Pan powiedział, że Sloterdijk mówił jak „powinno być”. To bardzo miłe, kiedy ktoś mówi, że będzie pięknie. Też mógłbym powiedzieć o Europie, masowej ekonomii, hiperkapitalistycznej gospodarce i marksizmie kulturowym, że będą dobrze działać, kiedy ludzie będą dobrze się zachowywać. Tak jak wczoraj usłyszeliśmy, w państwie złożonym z aniołów nie ma żadnych politycznych problemów. Ale problem polega na tym, że mamy do czynienia z prawdziwą historią i prawdziwymi ludźmi, z realnymi konfliktami i z określonym dziedzictwem kultury, które każdy z nas posiada.

Apelowanie o Unię Europejską, która nie będzie imperialna, jest może i godne podziwu, ale absolutnie naiwne. Historia nigdy nie była opowieścią o pacyfizmie. Historia zawsze była – i obawiam się, że zawsze będzie – o walce kultur, imperiów, narodów, politycznych i ekonomicznych interesów. Zawsze będzie mówiła o religiach, które chcą rozszerzać swój zasięg, bo uważają, że znają prawdę i chcą ją upowszechniać. Tak więc możemy oczywiście mieć nadzieję, że świat będzie dobry, ale kiedy zapominamy o doświadczeniu historycznym, taka naiwność staje się niebezpieczna.

Ja też oczywiście mam nadzieję, że Unia Europejska poradzi sobie z tymi wszystkimi problemami i będzie żyć w pokoju ze swoimi sąsiadami. To powinien być nasz cel, ale powinniśmy pamiętać o zasadzie – si vis pacem, para bellum. Trzeba być gotowym na wszystko, co może nadejść. A Sloterdijk proponuje, aby po prostu wyjść poza historię. To byłoby możliwe, gdyby na świecie nie było żadnego państwa poza Unią Europejską.

Jeśli mamy zastanowić się nad tym, czego zabrakło w jego wystąpieniu, to np. odpowiedzi, jak postępować wobec powstającego imperium chińskiego, potężniejszego niż Unia i Stany Zjednoczone razem. Jak poradzić sobie ze światem islamu, dynamicznym, ekspansywnym i poszukującym własnej politycznej drogi. Jest też populacja Afryki, eksplodująca, żyjąca w ogromnym ubóstwie. To są wszystko fakty, których nie można zignorować. Nie możemy powiedzieć, że mamy Unię Europejską, historia się skończyła, a my żyjemy sobie w pokoju.

Wróćmy zatem do historii. Który z antycznych pisarzy jest dziś najbardziej aktualny i może nam powiedzieć coś istotnego o naszych czasach?

Wskazałbym dwa nazwiska. Z jednej strony to oczywiście Cyceron. Analiza upadku jego państwa, którą zawarł w traktacie De re publica, jest wciąż aktualna również dla nas. Cyceron pokazuje i tłumaczy transformację republiki w państwo bardziej scentralizowane, bezwiednie przygotowując nadejście formy państwa z czasów Augusta. Drugi to Salustiusz, historyk czasów późnej republiki, ze swoją pesymistyczną, lecz realistyczną wizją polityki. Pokazuje, jak wojny domowe i zamieszki I wieku przed Chrystusem nie wydarzyły się przypadkiem, lecz stanowiły konsekwencję wewnętrznego rozprzężenia obyczajów. Ta diagnoza może okazać się profetyczna także w odniesieniu do naszych czasów.

Dziedzictwo Europy to antyk, ale to również chrześcijaństwo. Czy uważa Pan, że chrześcijaństwo odegra jeszcze jakąś rolę w dziejach zachodniej Europy?

Chrześcijaństwo znajduje się u korzeni naszej europejskiej tożsamości. Sądzę, że nawet bardziej niż dziedzictwo świata antycznego. Zresztą przez wieki dzieła autorów starożytnych były interpretowane za pośrednictwem chrześcijaństwa. W pewnym sensie chrześcijaństwo jest Europą.

Skutkiem porzucenia, a nawet walki z tym dziedzictwem od XVIII wieku stało się w dłuższej perspektywie podcięcie naszych korzeni. Teraz ponosimy konsekwencje. Na przykład współczesne państwo demokratyczne nie ma podstaw gwarantujących jego funkcjonowanie. Sposób, w jaki ludzie odnoszą się do siebie, lojalność, rodzina, wiara w Boga, moralność… wszystkie te rzeczy, których nie da się zawrzeć w pisanej konstytucji, ale bez których demokracja nie działa. Z powodu niszczenia chrześcijaństwa demokracja powoli przemija i jest w nieustannym kryzysie.

W tym momencie można powiedzieć, że chrześcijaństwo w Europie Zachodniej właściwie zanikło. Nawet wśród tych niewielu ludzi, którzy mogliby powiedzieć, że mają katolickie lub protestanckie korzenie. Mówią, że są chrześcijanami, bo byli jeszcze ochrzczeni, ale czy rzeczywiście w cokolwiek wierzą, czy też jest to jedynie wyraz pewnej przynależności kulturowej? Niewielu ludzi można naprawdę nazwać chrześcijanami, większość to w najlepszym razie monoteiści, którzy uważają, że w ostateczności wszystkie religie są takie same, a Święta Trójca czy Maryja Dziewica to jedynie symbole. W tej chwili z chrześcijaństwa w Europie Zachodniej zostało niewiele. Jeżeli spojrzymy na statystyki, już teraz więcej ludzi realnie praktykuje islam niż katolicyzm.

Mam niewielką nadzieję, że wobec wzrostu islamu i postępującej dezintegracji społecznej i ekonomicznej na Zachodzie, ludzie mogą na nowo odkryć chrześcijaństwo, by potwierdzić swoją tożsamość. Kiedy presja z zewnątrz jest tak duża, może pojawić się potrzeba zdefiniowania siebie samych. Jeszcze dwa pokolenia wstecz nie było takiej potrzeby.

Wobec masowej imigracji ludzi z innych kultur, Europejczycy mogą zapragnąć samookreślenia: „my, czyli chrześcijanie”. Może więc pojawić się pewna forma chrześcijaństwa, konieczna, aby zdefiniować się w opozycji np. do islamu. Nie wiem, czy to nowe, może „drugie” chrześcijaństwo może być bardziej duchowe, raczej nie będzie opierać się na żarliwej wierze i modlitwie. To będzie raczej formuła przyznawania się do dawnej kultury europejskiej. Trudno też przewidzieć, na ile ten proces może osiągnąć masowy charakter.

Nasze czasy nie są pierwszą epoką, w której ogłasza się kryzys Europy. Zajmuje się Pan także niemieckim myślicielem Oswaldem Spenglerem, który już 100 lat temu pisał o „zmierzchu Zachodu”.

Jestem pod wielkim wrażeniem Oswalda Spenglera. Mogę chyba określić siebie jako jednego z kilku obecnie spenglerian, przewodniczę nawet Oswald Spengler Society. Jestem więc, jeśli chodzi o Spenglera, nieco stronniczy. Tak, uważam, że nawet dziś, w roku 2018, to, co Spengler przewidywał w roku 1918, jest w 90, a może 95% wciąż aktualne. To, co przewidywał jako nasz przyszły rozwój, rzeczywiście się wydarzyło.

To zresztą wcale nie musi prowadzić tylko do pesymistycznych wniosków. On bardzo dobrze wyraził przede wszystkim ideę, że wszystkie wielkie kultury mają swoje narodziny, swój początek, apogeum, upadek i śmierć.

Rzeczywiście, myślę, że nasza kultura bardzo powoli zmierza – jak kultura grecko-rzymska w I wieku przed Chrystusem – do pewnej formy końca swojej biologicznej ewolucji. I może wejść w okres może nie posthistorii, ale stagnacji. Jeszcze do tego nie doszliśmy, ale już wkrótce…

Ja niestety nie wierzę w nastanie prawdziwego renesansu Europy. Myślę raczej o możliwości pewnej stabilizacji, o kreowaniu dążeń do nieco bardziej konserwatywnych form rządów, obrony wartości europejskich i przekazania ich naszym dzieciom. Być może osiągniemy – po okresie wewnętrznych zamieszek, a nawet wojen domowych na zachodzie Europy – okres imperialnej stagnacji, gdzie wszystko jest wewnętrznie dobrze uporządkowane. Będziemy raczej dbali o przeszłość niż rozwijali cokolwiek dla przyszłości.

A co z przyszłością świata? Czy czeka nas globalna cywilizacja, jak na ulicach San Francisco, z wielością narodów, języków i ras, czy raczej walka imperiów?

Walka imperiów, ewidentnie. Nawet sama idea globalizacji nie jest wcale prawdziwa. Jedyną cywilizacją, która stała się zglobalizowana i zróżnicowana, jest cywilizacja europejska. Wspomniał Pan o ulicach San Francisco; to samo można powiedzieć o Paryżu czy Londynie, gdzie spotkamy ludzi ze wszystkich kultur, o różnych korzeniach. Ale to wszystko dotyczy Europy i USA.

Kiedy udamy się np. do Chin, do Pekinu, nie spotkamy mas ludzi ze świata islamu, z Afryki czy Europy, tylko samych Chińczyków. Oni żyją w samowystarczalnym świecie, gdzie nie zrobisz kroku jedynie ze znajomością angielskiego. Podobnie jest w Bagdadzie, w Kairze, a nawet w Indiach. Powiedziałbym, że już teraz żyjemy w świecie olbrzymich kulturowych, a często i politycznych bloków: Chiny, Indie, świat islamu, jest też południowa część Afryki, obecnie w stanie chaosu. Wszystkie te regiony są raczej homogeniczne pod względem kultury, a często i polityki. Jedyną częścią świata, która naprawdę uległa globalizacji jest Europa.

Nie powinniśmy ulegać złudzeniu, że skoro nasze kraje stały się „wymieszane”, to podobnie jest na całym świecie. Wprost przeciwnie: jedyną kulturą, która znika wskutek globalizacji, jest cywilizacja europejska.

Cywilizacja chińska nie ulega żadnemu wymieszaniu kultur. Wprost przeciwnie, każdy w tej chwili odkrywa na nowo swoją tożsamość. Chińczycy w ostatnich latach dokonali ogromnego wysiłku, aby odnowić tradycję sprzed rewolucji, nawiązują do Konfucjusza czy Lao Tse. Muzułmanie są przekonani o konieczności wracania do dorobku przodków, Indie są często postrzegane jako kraj nacjonalistyczny. Wszędzie widzimy tworzenie bloków kulturowych, z wyjątkiem Zachodu, gdzie staramy się być otwarci, tolerancyjni i ulegamy coraz większym wpływom, a częściowo wręcz zalewowi ze strony innych cywilizacji.

Ostatnie pytanie będzie do historyka starożytności. Tak wiele pokoleń badaczy pracowało nad tą epoką. Czy w tej dziedzinie jest jeszcze cokolwiek nowego do odkrycia?

Oczywiście mógłbym odpowiedzieć, że zawsze można na nowo interpretować stare teksty i dostrzegać w nich nowe znaczenia. Tak, możemy robić nowe rzeczy. Z jednej strony badamy – ten nurt stał się bardzo silny – obrzeża świata antycznego. Odkrywamy epoki i źródła, których nie braliśmy dostatecznie pod uwagę. Na przykład ja sam jestem specjalistą od Seleukosa, jednego z hellenistycznych następców Aleksandra Wielkiego, który panował nad Iranem, Afganistanem, Irakiem i Syrią. Zostało odkrytych wiele nowych źródeł: inskrypcji, monet, zabytków archeologicznych, które pomogły nam zrozumieć to ogromne imperium. A jeszcze kilka dekad temu było ono prawie nieznane, bo zostało po nim niewiele śladów i zachowanych źródeł. Czyli przynajmniej na obrzeżach świata starożytnego jest jeszcze wiele do zrobienia. I oczywiście wciąż odkrywamy nowe papirusy, a praca nad papirusami z Herkulanum i Pompei cały czas postępuje. Czyli otrzymujemy nowe informacje.

Oczywiście nie odkryjemy nowego cesarza rzymskiego, bo już wszystkich znamy, czyli istnieją ograniczenia w poszerzaniu naszej wiedzy. Ale wciąż istnieją w tej wiedzy spore luki i nadzieja, że uda się je wypełnić. Z drugiej strony rzeczywiście wciąż na nowo czytamy stare teksty – Cycerona, Wergiliusza, Liwiusza, Salustiusza czy Polibiusza. Treść ich dzieł jest znana od stuleci, ale każda generacja uczonych próbuje na nowo określić swój stosunek do tego, co napisali ci autorzy, tak ważni dla powstania i rozwoju kultury europejskiej.

Jednym z licznych problemów naszej tożsamości jest zanik związku współczesnej edukacji z korzeniami Europy, jak antyk, wczesne chrześcijaństwo czy Stary Testament. Te wszystko źródła, z których w drugim millenium wyrosła nasza kultura, przestały stanowić podstawę wykształcenia, a zainteresowanie nimi ogranicza się do wąskiej grupy specjalistów.

Za to odcięcie korzeni płacimy dziś cenę. Wyrosło pokolenie, które nie czuje żadnego związku ani poczucia solidarności z własną przeszłością. Dla moich studentów starożytny Rzym jest czymś równie odległym, jak starożytne Chiny. Zanikło poczucie jakiejkolwiek ciągłości intelektualnej i z jednym, i z drugim. Rezygnacja z wykształcenia ogólnego spowodowała, że moi studenci postrzegają jako obce wszystko, co wydarzyło się przed II wojną światową. Nie wiedzą np., że są duchowymi i kulturalnymi potomkami XIX wieku. Żyją już poza historią.

To jest poważny problem, z którym porządny system edukacyjny i porządny management kulturowy będzie się musiał zmierzyć, aby przywrócić sens naszej tożsamości. Bo bez poczucia tożsamości – widzimy to dziś na zachodzie Europy – stajemy się bezbronni w obliczu nacisku takich kultur jak islam, który jest mocno zakorzeniony w swojej przeszłości, w swoim micie założycielskim, swojej wizji rodziny i społeczeństwa. Europa została tego wszystkiego pozbawiona. Powstała wielka próżnia tożsamości, którą inne siły mogą bez trudu wypełnić.

Rozmowa Antoniego Opalińskiego z prof. Davidem Engelsem, pt. „Nadchodzi epoka imperiów”, znajduje się na s. 1 i 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Antoniego Opalińskiego z prof. Davidem Engelsem, pt. „Nadchodzi epoka imperiów” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Autentyczność Grobu Jezusa Chrystusa / Antoni Opaliński rozmawia o. Stanisławem Klimasem OFM; „Kurier WNET” 46/2018

Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.

Antoni Opaliński
Stanisław Klimas OFM

Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga

Rozmowa z ojcem profesorem Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM, wykładowcą akademickim, dyrektorem Archiwum Historycznego franciszkańskiej Kustodii Ziemi Świętej w Jerozolimie i badaczem historii Grobu Bożego

Rozpoczął się Wielki Tydzień. Wczoraj była Niedziela Palmowa. Jak ten dzień upłynął w Jerozolimie?

Bardzo uroczyście, spokojnie i wesoło, z tańcami i śpiewami. Uczestniczyło w nich bardzo dużo osób, grupy z miejscowych parafii i pielgrzymi z całego świata, między innymi z Polski.

Co to jest Franciszkańska Kustodia Ziemi Świętej?

To jest prowincja Zakonu Franciszkanów, tyle że to jest szczególna prowincja, stąd też jej nazwa „Kustodia”. Bierze się stąd, że jest kustoszem, który strzeże miejsc świętych w imieniu Watykanu. Taki przywilej bracia w Ziemi Świętej otrzymali od papieża Klemensa VII już w roku 1342 i od tego czasu opiekują się miejscami świętymi z ramienia Stolicy Apostolskiej.

Czyli Franciszkanie, razem z kapłanami innych obrządków chrześcijańskich, opiekują się także miejscami męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa?

Tak, to są prawosławni i Ormianie. Są jeszcze dwie mniejsze grupy: Koptowie, którzy mają małą kapliczkę z tyłu za Grobem Chrystusa, i wspólnota syrojakobicka. W sumie to jest pięć wspólnot. Ale trzy główne, strzegące tego miejsca, to są katolicy, prawosławni i Ormianie. Przedstawicielami Kościoła katolickiego są właśnie Franciszkanie.

W liturgii Niedzieli Palmowej czyta się opis Męki Pańskiej według świętego Marka. Ewangelista mówi tylko, że Józef z Arymatei złożył ciało Zbawiciela w grobie, który wykuty był w skale. Skąd my właściwie dzisiaj, po dwóch tysiącleciach, wiemy, gdzie ten grób się znajdował?

To jest długa tradycja, przekazana jeszcze przez pierwszych chrześcijan, którzy tutaj mieszkali w czasach Jezusa. Trudno, żeby ci, którzy za Nim szli, którzy widzieli Jego mękę, zmartwychwstanie i przede wszystkim pusty grób, nie wiedzieli, gdzie to się wydarzyło. Nawet kiedy zbudowano w tym miejscu świątynię pogańską w czasach cesarza Hadriana w roku 135 i całkowicie przebudowano miasto, potomkowie pierwszych chrześcijan wiedzieli doskonale, gdzie jest Grób. Dlatego też ten łańcuch nie został nigdy przerwany, był przekazywany z ojca na syna. Kiedy dotarła do Jerozolimy matka cesarza Konstantyna, święta Helena, doskonale wiedziała, gdzie szukać. I rzeczywiście rozpoczęto odkrywanie miejsca świętego tam, gdzie ono się znajduje. Jest potwierdzenie literackie, archeologiczne i świadectwo różnych tradycji z tym miejscem związanych. Mamy mnóstwo powodów, żeby po prostu mieć pewność, że to jest prawdziwe miejsce, w którym ciało Chrystusa zostało złożone i w którym zmartwychwstał.

O tym wszystkim opowiada napisana przez Ojca książka Autentyczność Grobu Bożego w Jerozolimie. Badania historiograficzne, archeologiczno-architektoniczne i udokumentowane w zabytkach (I–X w).

To jest praca, która powstała właśnie po to, żeby przedstawić wszystkie dowody jakiejkolwiek wiedzy na ten temat, aby potwierdzić autentyczność tego miejsca. To dzieło, które ukazało się „na czasie”, jako że zakończono w ubiegłym roku remont kaplicy Bożego Grobu. Rzeczywiście naukowcy, którzy byli obecni przy ściąganiu płyty, potwierdzili, że to jest miejsce pochówku Chrystusa.

To jest poruszający fragment książki, kiedy już w zakończeniu Ojciec pisze o tym, jak podczas remontu w 2016 roku zobaczył to miejsce, jak przez chwilę był moment rozczarowania, że to po prostu trochę pyłu i gruzu… Dopiero po odsłonięciu ukazał się ten właściwy kamień.

Tak, to był taki moment, na który się czeka… Człowiek wie, że jest jednym z niewielu, którzy mogą to miejsce zobaczyć, i odczuwa ogromne napięcie. Wszyscy zakonnicy, którzy tam wtedy byli obecni – prawosławni, Ormianie i my – wszyscy byliśmy podekscytowani – co zobaczymy, co to będzie… I niesamowite wrażenie, kiedy rozpoczynano ściąganie płyty, przesuwanie w poziomie, powolutku, tak aby jej nie przełamać. Powoli naszym oczom ukazywało się nie co innego, jak gruz, piach i odłamki. Skały nie było widać. Nie wierzyłem własnym oczom; przecież tak to komentowałem, tak się starałem… coś jest nie tak, coś tutaj nie gra! Widziałem przedstawicieli wspólnot, którzy byli wewnątrz przede mną, wychodzili trochę zmieszani, trochę niepewni – po prostu zawiedzeni. Kiedy my mieliśmy okazję tam wejść, pierwsze wrażenie było takie samo. Ale cały czas mówiłem sobie: ja wiem, że ten kamień tam jest… no i miałem rację!

Ale skąd wiemy, że to jest na pewno ten kamień?

Mamy potwierdzenie wszystkich przekazów ustnych, które później zostały zapisane. Mamy potwierdzenie tego, że to było miejsce, w którym skazywano na śmierć. Wiemy przecież z prawa rzymskiego i żydowskiego, że takie miejsca musiały się znajdować poza murami miasta. Wiemy też, że pierwszy mur Jerozolimy przebiegał niedaleko stamtąd, pod dzisiejszym kościołem luterańskim, który znajduje się dosłownie 150 metrów od Bożego Grobu – czyli to miejsce znajdowało się poza murami miasta. Mamy potwierdzenia tradycji, prawa żydowskiego i rzymskiego, przekazów ustnych. Potwierdza nam to archeologia. Naprawdę, jeżeli ktoś wątpi, że to miejsce jest autentyczne, to nie wiem, na jakiej podstawie.

A kiedy poprzednio, przed tymi badaniami z 2016 roku, ktoś otwierał płytę Bożego Grobu?

Dokładnie w 1555 roku, kiedy była remontowana kaplica Bożego Grobu. Wtedy ściągnięto płytę, która przykrywała Boży Grób i umieszczono tę płytę, której dzisiaj dotykamy, kiedy tam wchodzimy. To było za czasów kustosza Bonifacego z Raguzy, który podjął decyzję, że trzeba odnowić kaplicę i przykryć grób porządnym kamieniem. Tradycja mówi, że kiedy ściągnięto poprzednią płytę, rozniósł się niesamowicie słodki zapach. Naoczny świadek mówi, że na tym kamieniu znaleziono kawałek drzewa zawinięty w płótno, które przy kontakcie z powietrzem po prostu się rozłożyło. Natomiast kawałek drzewa się zachował. Co więcej, na płycie znaleziono pozostałości krwi zmieszanej prochem. Zabrano tę krew i ten proch na relikwie. Nie wiemy, co się z nimi stało. Natomiast z relikwii Drzewa Krzyża, które znaleziono, zrobiono piękny relikwiarz, którego do dziś używany w czasie uroczystości.

I nikt nie zaglądał tam przez pół tysiąclecia?

Tak. Na przykład w czasie pożaru 1808 roku, kiedy w kaplica częściowo się zawaliła, kamień płyty grobu nie został w ogóle naruszony. Grecy, którzy przebudowywali kaplicę, nie ośmielili się dotknąć miejsca pochówku, więc zostało tak jak było. I stąd wrażenia i pytania, co tym razem będzie, kiedy ten kamień ściągną, czy temu wydarzeniu będą towarzyszyć podobne nadzwyczajnie zdarzenia. Rzeczywiście fakt, że po pięciu wiekach ściągano tę płytę, był niezwykły także z punktu widzenia historycznego.

Wróćmy jeszcze do tego pierwszego tysiąclecia, którego świadectwa Ojciec dokładnie przebadał. Był taki czas, kiedy w Jerozolima stała się miastem całkowicie pogańskim.

W 135 roku, w czasie II wojny żydowskiej, cesarz Hadrian zajął Jerozolimę i zbudował całkiem nowe miasto, które nazwał Aelia Capitolina. Przez prawie 200 lat Jerozolima nie istniała na mapie świata. Miejsca kultu chrześcijańskiego i żydowskiego zostały dla wiernych ukryte. Ale sam fakt, że pogańską świątynię zbudowano dokładnie w tym miejscu, jest potwierdzeniem, bo przecież zbudowano ją, żeby ukryć miejsce, w którym Jezus był skazany na śmierć i ukrzyżowany. Pogańska świątynia w sposób absurdalny potwierdza, że w tym miejscu znajdował się grób Chrystusa.

Czyli mimo tego, że była przerwa w ciągłości życia chrześcijańskiego w Świętym Mieście, pamięć o tym miejscu przetrwała?

Przetrwała, bo ci chrześcijanie, którzy uciekli, zaczęli wracać. Mamy teksty, które mówią o tym, że powoli, kiedy minęły zawieruchy wojny, Żydzi zaczęli wracać do Jerozolimy. Wśród nich byli też chrześcijanie. Mamy świadectwa o tym, że tym czasie przebywali we wspólnocie na górze Syjon, przy dzisiejszym Wieczerniku.

Z tradycją Grobu Bożego wiąże się też tradycja Drzewa Krzyża, które zostało cudownie odnalezione.

Wiadomo, że Jezus był ukrzyżowany na Golgocie. Tam stała już belka pionowa. Natomiast belkę poziomą, według rzymskiej tradycji, skazaniec musiał nieść na swoich ramionach. W miejscu, gdzie dzisiaj wkładamy rękę pod ołtarz, który znajduje się na Kalwarii na wzgórzu Golgoty – był zatknięty krzyż Chrystusa. Mamy też potwierdzenie archeologiczne. W latach 80. XX wieku, kiedy prowadzono wykopaliska, znaleziono tam kamienny pierścień, który utrzymywał w pionie belkę Krzyża Chrystusa. Co do samego Krzyża, tradycja mówi, że Żydzi wrzucili go do wielkiej cysterny, żeby nie został odnaleziony przez wyznawców Chrystusa. Dzisiaj ta cysterna nazywa się kaplicą świętej Heleny. Kiedy odnaleziono Krzyż w czwartym wieku, drzewo zostało pocięte na kawałki. Dwie części zostały przekazane do Rzymu i do Konstantynopola, a trzecia została w Jerozolimie, gdzie była czczona i adorowana w Wielki Piątek. Jak czytamy w opisie pielgrzymki hiszpańskiej mniszki Egerii, przy drzewie Krzyża ustawiano dwóch potężnych diakonów, którzy go pilnowali, bo pielgrzymi podchodzili do tego drzewa i całując je, próbowali odgryźć, urwać przynajmniej drzazgę świętego drzewa i zabrać jako pamiątkę.

Czy wiemy, co stało się z tymi trzema głównymi kawałkami, które zostały rozdzielone między najważniejsze metropolie?

Wiemy, że część z Jerozolimy została w 614 roku wykradziona do Persji, kiedy to król perski Chosroes II zdobył Jerozolimę. Później zostało ono odbite przez cesarza Herakliusza, który w 628 roku uroczyście wjechał z nim do Jerozolimy. Wówczas przywrócono relikwie do Bazyliki Bożego Grobu. Później – wiemy, że w czasach wypraw krzyżowych ta relikwia została zabrana nad Jezioro Galilejskie, tam, gdzie odbyła się wielka bitwa pod Rogami Hittinu w 1187 roku, kiedy wojska krzyżowe przegrały z sułtanem Saladynem. Podczas tej bitwy relikwie Drzewa Świętego Krzyża, niesione przez biskupa, zaginęły. Wiemy, że zostały jeszcze w Jerozolimie małe kawałki, które do dzisiaj są umieszczone w relikwiarzach. Każda z głównych wspólnot chrześcijańskich w Jerozolimie posiada mały fragment świętego drzewa, który jest pokazywany tylko przy szczególnych okazjach. Jeden taki kawałek w pięknie ozdobionej monstrancji ma wspólnota katolicka i trzy razy do roku jest wystawiany do adoracji: w Wielki Piątek, w dniu Znalezienia Świętego Krzyża i w dniu Podwyższenia Świętego Krzyża.

Wspomniał Ojciec o najeździe perskim. Historia Grobu Bożego to jest także historia kolejnych najazdów, kolejnych ludów, które budowały w Ziemi Świętej swoje imperia.

Tak, to prawda, Persowie, później muzułmanie… W roku 1009 sułtan Al-Hakim (w tłumaczeniu – wariat) nakazał zburzenie Bazyliki Grobu Pańskiego – bo w Wielką Sobotę odbywała się w niej liturgia świętego ognia i po tej liturgii chrześcijanie zawsze wychodzili na ulice miasta ze świecami zapalonymi przy Bożym Grobie. Czyli tego dnia mieli odwagę, żeby pokazać, że się nie boją i istnieją. To denerwowało sułtana muzułmańskiego, który twierdził, że Jerozolima jest miastem islamu. Dlatego też nakazał – mimo błagań swojej matki, która miała chrześcijańskie korzenie – aby zburzyć Bazylikę, po to żeby nie było już liturgii świętego ognia. A dosłownie kilka dni później –jak przekazują źródła – po rozmowie ze swoją matką wydał pozwolenie na jej odbudowę. To jedno z ciekawych świadectw związanych z tym świętym miejscem, o których niewiele się mówi.

Jakie były losy tego miejsca w czasach wypraw krzyżowych?

Krzyżowcy zastali świątynię już częściowo odbudowaną przez cesarza bizantyjskiego, ale rozbudowali ją i powiększyli. Wszystkie budynki, które dzisiaj oglądamy, wchodząc do Bazyliki Bożego Grobu – cała główna struktura – wywodzi się właśnie z czasów wypraw krzyżowych. To jest styl typowo późnoromański i wczesnogotycki. Oczywiście później nastąpiły pewne zmiany, dołączono mury i postawione kaplice. Bazylika z czasów krzyżowców, pomimo różnych pożarów, trzęsień ziemi i innych zdarzeń, przetrwała aż do dzisiaj.

Zostali w niej pochowani także królowie jerozolimscy.

Dokładnie – pod schodami, którymi się wchodzi na Golgotę, jest kaplica przeznaczona dla pochówków królów jerozolimskich. Niestety te groby zostały zlikwidowane w 1808 roku po wielkim pożarze, który wybuchł w Bazylice. Kiedy Grecy oskarżyli Franciszkanów o celowe podłożenie ognia, otrzymali pozwolenie od sułtana w Stambule na remont i przebudowę Grobu i kaplicy. Wtedy właśnie, wykorzystując sytuację, zniszczyli, dosłownie rozbili na kawałki te groby. Mamy wiele fragmentów płyt nagrobków w naszym muzeum przy studium biblijnym w Jerozolimie.

Czy dzisiejsze spory polityczne wokół Jerozolimy i jej statusu w mają wpływ na pracę Franciszkanów?

Z mojego punktu widzenia nie, ponieważ pracuję w archiwum i ze studentami. Nie mam z tym bezpośrednio do czynienia. Ale mamy wśród nas zakonników, którzy są Palestyńczykami, czyli Arabami, i widzę, że oni to bardzo przeżywają.

A jak Ojciec po 30 latach spędzonych w Ziemi Świętej postrzega stosunki z judaizmem z islamem?

To są różne religie, a wiadomo, że zawsze najgorsze wojny to były waśnie religijne. A z drugiej strony… w piątek Żydzi rozpoczynają świętowanie Paschy, z sederem, czyli uroczystą kolacją. My mamy Wielki Piątek, czyli ofiarę śmierci Chrystusa na krzyżu, a później zaraz po nas w tym roku zaczynają swoje święta prawosławni. To wszystko w Jerozolimie będzie naprawdę widać, te wszystkie grupy będą się spotykać. W tych dniach przy Bożym Grobie były duże grupy – nie powiem, że pielgrzymów, bo oni pielgrzymują do Mekki i Medyny – duże grupy muzułmańskie, które odwiedzały grób „proroka Jezusa”, jak oni Go nazywają. Wchodząc do środka, pytali, czy mają ściągać buty, bo wiadomo, że tak w islamie wchodzi się do miejsca świętego. Była spora konsternacja, kiedy im powiedziano, że mogą wchodzić tak jak stoją, wystarczy po prostu uszanować

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” znajduje się na s. 1 i 2 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Stanisławem Narcyzem Klimasem OFM pt. „Jerozolima – centrum świata, gdzie można dotknąć Grobu Boga” na s. 1 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Rysunek jest jak elektrokardiogram, zostawia ślad i jest niepowtarzalny, w przeciwieństwie do grafiki komputerowej

Powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe.

Antoni Opaliński
Wojtek Siudmak

Jak Pan został artystą?

To proste pytanie, ale odpowiedź jest skomplikowana. To nie był żaden wybór, stałem się artystą, bo taki się urodziłem. Rysowałem wszystko, jak każde dziecko. Pamiętam moment, kiedy się zorientowałem, że inne dzieci bardzo się cieszą, jak coś narysuję. Stało się ze mną coś przedziwnego, pamiętam, że rysowałem łyżwiarkę na jednej nodze i nie mogłem narysować, więc zacząłem płakać. Pamiętam, że mama pogłaskała mnie po głowie, żebym się nie martwił, że to jest piękne… A ja odpychałem jej rękę, mówiąc, że to jest niedobre, i płakałem cały czas. Właśnie ten fakt, że takie małe dziecko wie, co jest niedobre, świadczył o pragnieniu doskonałości, większej zręczności… (…)

Złoty jeździec. Fot. z archiwum autora

Czy we współczesnej sztuce jest miejsce na metafizykę, na Boga?

Jest. Staram się znaleźć to miejsce. Być może my teraz możemy ująć to w sposób dużo bardziej filozoficzny niż kiedyś. Staram się zrealizować coś, co było wizją metafizyczną. Nie możemy wyobrazić sobie Boga, więc staram się wyobrazić Go na swój sposób, ale wychodząc ze standardowych barier. To nie jest proste, ale uważam, że należy zmierzyć się z tym tematem. Zrobiłem kilka obrazów. Nie jestem z nich zadowolony, chociaż jeden objechał w internecie cały świat i jest reprodukowany na prawo i lewo. To jest Bóg, który reprezentuje kosmos. Jest niewidomy, ponieważ jego oczy są również kosmosem. To skomplikowane, ale myślę, że jest w tym wiele prawdy. (…)

Były epoki, kiedy artyści – jak w średniowieczu – pozostawali anonimowi; były takie, kiedy wynoszono ich na piedestał, i takie, kiedy musieli zabiegać o łaskę tronu. A jaka jest dziś kondycja artysty w świecie zachodnim?

Myślę, że powoli wracamy do rzeczy podstawowych, bo rodzi się swego rodzaju pustka. Te wielkie, czasem gigantyczne rzeczy są bez ducha. I dlatego surrealizm jest tą sztuką, która nasyca widza czymś, co jest ponadczasowe, bogactwem intelektualnym i artystycznym. A mnie nade wszystko interesują dwie rzeczy: zawartość intelektualna, ale również to, co mamy tak bardzo unikalnego – gest artystyczny, ślad. Interesuje mnie w rysunku to, że jest trochę nieudolny, że jest inny od tego, co proponuje technika komputerowa, gdzie wszystko jest wyczyszczone i gdzie nie ma tego śladu. Rysunek jest troszeczkę jak elektrokardiogram, który bezpośrednio zostawia ślad na papierze i to jest niepowtarzalne. Rysunek staje się coraz bardziej interesujący dla kolekcjonera, ponieważ to jest rzecz unikalna. Natomiast próby, takie nieco brutalne, rysowania przy pomocy technik komputerowych – jest dużo wariacji na ten temat – jak się dobrze przypatrzymy, to one są puste. Są jakieś wariacje na temat koloru, na temat form, jest dużo pokrzykiwania, ale jakie jest przesłanie, ślad artysty? Słabością tego wszystkiego jest powierzchowność. (…)

Wieczna Miłość. Fot. z archiwum autora

Jak wygląda Pana pracownia?

Całkowicie banalnie. Jest wielki stół, na którym rysuję, jest kilka sztalug, na których maluję. Są ołówki i farby – i koniec. Czasem, jak mogę, słucham Chopina, czasem rock’n’rolla, żeby się obudzić. Ale nie ma żadnego wspomagania komputerem, ja tego nie chcę. A dlaczego nie chcę? Jak komputery zaczęły wchodzić w życie w latach 70., w Paryżu w Palais de Tokyo była pierwsza taka gigantyczna maszyna. Konstruktorzy – chyba IBM – zapraszali artystów, żeby zaczęli na tym pracować. Zobaczyłem, co to nam daje… że ta maszyna zżera naszą osobowość. Możemy rysować na jakiejś płytce, potem możemy to odbić… No dobrze, ale to nie jest to. Sztuka jest właśnie takim niezdarnym śladem, który właśnie dlatego jest taki cenny. Jak zostanie przetrawiony przez technologię, to zatracamy to. Poza tym jest nietrwały, trzeba go dopiero wydrukować. Francuski etnolog Claude Levi-Strauss, który zresztą pisał bardzo piękne analizy na temat sztuki, zwracał uwagę swoim studentom, żeby każde znalezisko było rysowane. Zastanawiałem się, dlaczego on nie mówi im, żeby fotografowali ze wszystkich stron. Chodziło o to, że rysując, poznajemy strukturę przedmiotu, wyobrażamy go sobie i notujemy w pamięci. Nowoczesne techniki niestety nie pozwalają nam zanotować w mózgu tego wszystkiego. Poznanie staje się bardzo powierzchowne.

Myślę, że trzeba zwrócić na to uwagę teraz, kiedy dzieci siedzą ciągle przy telefonach, przy komputerach i cały czas poświęcają na stukanie jednym palcem, ale nikt nie rysuje i nic się nie utrwala. Rysunek i pisanie są tymi gestami, które pozwalają nam utrwalić obserwację. Dziś przede wszystkim nie obserwuje się. (…)

W Polsce jest Pan znany także z inicjatyw związanych z upamiętnieniem wojennej tragedii Wielunia, Pana rodzinnego miasta. Z tym łączy się idea Nagrody Pokoju „Wieczna Miłość”.

Nagroda Pokoju jest częścią Światowego Projektu Pokoju. Dlaczego ją stworzyłem? Przez całe życie mojego brata patrzyłem na jego cierpienie. Niemcy zrzucali w Wieluniu również bomby chemiczne – przez długi czas nie wiedzieliśmy o tym. Te bomby wyrządziły duże szkody w systemach nerwowych dzieci, także wśród moich braci. Przez wiele lat patrzyłem na powolne umieranie mojego brata. Jeszcze kiedy byłem dzieckiem, obiecałem sobie, że nie zapomnę o tym, że coś zrobię. W latach osiemdziesiątych powstał obraz „Wieczna Miłość”. Później dążyłem do tego, aby na tej bazie zrobić rzeźbę, która nazywa się tak samo. Ona ma przypominać, że zabito w nas piękno, harmonię i dzieciństwo.

Cały wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” znajduje się na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Antoniego Opalińskiego z Wojtkiem Siudmakiem pt. „Kiedy przestaniemy rysować i pisać, staniemy się robotami” na s. 10–11 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Program Wschodni 10 marca 2018 r. Goście: Irena Lasota, dr Jacek Bartosiak, Andrzej Podgórski

Głównym tematem programu były relacje polsko-amerykańskie po wprowadzeniu nowelizacji ustawy o IPN, stosunki na linii Rosja-USA, polsko-ukraińska polityka historyczna.

Irena Lasota – liderka protestów studenckich w marcu 68 roku, działaczka na rzecz demokracji w krajach Europy Środowej oraz w b. republikach sowieckich;

dr Jacek Bartosiak – analityk spraw międzynarodowych, autor wielu opracowań i raportów z zakresu geopolityki oraz książki „Pacyfik i Eurazja. O wojnie”;

Andrzej Podgórski- Polak mieszkający na Ukrainie,  Towarzystwo Przyjaciół Ukrainy;


Prowadzący- Antoni Opaliński

Realizator: Andrzej Gumbrycht

Wydawca: Jaśmina Nowak


Cały program:

Jak rosną różnice majątkowe między wąską grupą najbogatszych a większością ludzi. Raport organizacji humanitarnej Oxfam

82% dochodów światowej gospodarki trafiło w ostatnim roku do 1% mieszkańców Ziemi. Według danych banku Credit Suisse, 42 ludzi na świecie posiada obecnie więcej niż 3,7 miliarda najbiedniejszych.

Antoni Opaliński (opr.)

Przygotowany przez humanitarną organizację Oxfam raport pokazuje, jak wzrasta różnica majątkowa między wąską grupą najbogatszych a większością.

Oxfam to pochodząca z Wielkiej Brytanii organizacja o szacownej proweniencji z czasów II wojny światowej, obecnie międzynarodowa federacja bliska lewicowemu myśleniu w typie lidera Partii Pracy Jeremy Corbyna. Co roku Oxfam publikuje raport o nierówności na świecie. Obecny został opublikowany pod tytułem Reward work not wealth (Wynagradzać pracę, nie bogactwo). Niezależnie od wyraźnie lewicowego charakteru rozwiązań socjalnych i ekonomicznych proponowanych w dokumencie, przedstawione dane zasługują na uwagę.

Na świecie jest obecnie – według oficjalnych informacji – 2043 miliarderów. W tej grupie przeważają mężczyźni – jest ich dziewięciu na każdą dziesiątkę.

W ciągu ostatniego roku ta elitarna grupa zwiększyła swój majątek o 762 miliardy dolarów. To kwota, która wystarczyłaby, aby znacznie zmniejszyć poziom ubóstwa w najbiedniejszych regionach świata.

W okresie między rokiem 2006 a 2015 dochody zwykłych pracowników wzrastały średnio o 2% rocznie, podczas gdy majątki miliarderów wzrastały o 13%.

82% dochodów światowej gospodarki trafiło w ciągu ostatniego roku do 1% mieszkańców ziemi, podczas gdy biedniejsza połowa ludzkości nie odnotowała żadnego wzrostu dochodów.

Według danych szwajcarskiego banku Credit Suisse, 42 ludzi na świecie posiada obecnie więcej niż 3,7 miliarda najbiedniejszych. (…)

Korporacje doskonale współpracują z pozaeuropejskimi dyktaturami. I tak w Mjanmie (dawnej Birmie) kobiety pracujące w fabrykach odzieżowych zarabiają cztery dolary dziennie. Ta pensja, na którą muszą pracować sześć lub siedem dni w tygodniu 11 godzin dziennie, ledwo starcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb.

Wyzysk taniej siły roboczej to nie jest tylko cecha Azji czy Afryki. Raport Oxfam pokazuje przykład pracowników ferm drobiarskich w USA, zmuszanych do pracy w pampersach – żeby zbyt często nie opuszczali stanowisk pracy.

Jakie cechy składają się na system generujący takie nierówności?

– Redukcja praw pracowników, często wymuszana przez globalne instytucje finansowe, promowanie elastycznych form zatrudnienia. Towarzyszy jej malejąca rola związków zawodowych.

– Dążenie do ograniczenia kosztów pracy i wyścig wśród krajów biedniejszych o przenoszenie do nich produkcji.

– Wyzysk kobiet. Korporacje potrafią doskonale wykorzystać istniejącą w wielu kulturach słabszą pozycję kobiet i płacą im mniej niż mężczyznom. (…)

– Omijanie podatków i raje podatkowe. Najbogatsze firmy i jednostki potrafią zwykle unikać opodatkowania, korzystając z globalnej sieci rajów podatkowych. Kraje rozwijające się tracą rocznie 170 miliardów dolarów w wyniku utraty należnych podatków. Ta kwota mogłaby wystarczyć na edukację 264 milionów dzieci na całym świecie, pozbawionych edukacji szkolnej. (…)

Niezależnie od lewicowego języka opisu raport Oxfam pozwala postawić pytanie – czy naprawdę ten świat nie mógłby być bardziej sprawiedliwy? I czy ktoś nas wszystkich nie robi globalnie w konia?

Całość raportu: https://www.oxfam.org/en/research/reward–work–not–wealth

Opracowanie Antoniego Opalińskiego pt. „Jak robią nas w konia. Raport organizacji Oxfam i prawdziwe oblicze systemu korporacyjnego” znajduje się na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Opracowanie Antoniego Opalińskiego pt. „Jak robią nas w konia. Raport organizacji Oxfam i prawdziwe oblicze systemu korporacyjnego” na s. 6 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl