ŚMIERĆ NA BIS
Budzi mnie w nocy głód
Z wielkiej kuchni życia porywam
Garnek zupy rzeczywistości
Kalafior niewykorzystanych szans i nadziei
Smakuje jak popiół…
Marchew metafor wypłukał wrzątek zwątpienia…
Panicznie boję się zaczerpnąć głębiej
Z dna niewiadomego nie chcę wydobyć
Kęsów metodyki mięsa
Jem pośpiesznie, przełykam jak złodziej
Nie zastanawiając się nad spożywanym
Paliwem na kolejne godziny…
Cisza. Powietrze śpi. Podobnie zapach strachu…
Kurtyna nieba szczelna i światłoodporna
Smak kalafiora popielcowy powraca
Zastanawiam się co czuł Judasz
Kiedy zdradzał Chrystusa…
Deszcz nie obmywał w ogrodzie oliwnym
Spoconych myśli krążących jak ćmy
Wokół oczu wszech wiedzy
Ta sama scena rozgrywa się gdzieś we mnie
Ptaka radości i prostoty dosięga śrut strachu
Próbuję przefrunąć kolejny dzień na skrzydłach tętna…
Śmiertelny sen o nieśmiertelności
I wielkiej salaterce sałaty spenetrowanych alegorii
Przerywa skrzypliwy kaszel ściennego zegara…
… już piąta… to jeszcze nie dziś… jeszcze nie…
Tomasz Wybranowski, z tomu „Nocne Czuwanie” [2012]