We wschodniej Polsce, Łotwie, Litwie, Estonii, Białorusi i Ukrainie Einsatzgruppen rozstrzelały od 1,5 do 2 mln osób

Niemiecki szwadron śmierci w akcji | Fotografia archiwalna

Obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną.

Jacek Wanzek

Bestialscy i patologiczni, czerpiący przyjemność z panowania nad życiem ofiar – tak o członkach Einsatzgruppen wypowiadał się Johannes von Blaskowitz, generał 8 armii niemieckiej. Nie bez powodu. Szacuje się, że oddziały Einsatzgruppen były odpowiedzialne za śmierć co najmniej 1,5 miliona europejskich Żydów. (…)

Einsatzgruppen. Zbrodnicza działalność w Polsce

Grupy Operacyjne (Einzatzgruppen) były specjalnymi jednostkami policji bezpieczeństwa (SIPO) i służby bezpieczeństwa (SD), które podążały za regularną armią niemiecką w czasie inwazji na europejskie kraje. Głównym zadaniem tych jednostek było zabezpieczenie tyłów niemieckiej armii oraz umocnienie okupacyjnej władzy na podbitym terenie. Einsatzgruppen zajmowały się identyfikowaniem i unicestwianiem elementu antyniemieckiego, a także pozyskiwaniem kolaborantów. 1 września 1939 roku za Wehrmachtem ruszyło pięć grup Einsatzgruppen. Każda z nich liczyła cztery Einsatzkommanda po 100 do 150 żołnierzy. Oddziały wspomagane były przez bataliony policji porządkowej, żołnierzy dywizji pancernej Totenkopf oraz Waffen SS. W sumie około 22 tysięcy ludzi.

Po napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku, Einsatzgruppen rozpoczęły fizyczną eliminację polskich elit i wszystkich tych, których najeźdźca uznał za ideologicznych przeciwników. Przy pomocy wymienionych wyżej oddziałów i miejscowych kolaborantów grupy operacyjne zamordowały w krótkim czasie kilka tysięcy Żydów oraz kilkadziesiąt tysięcy przedstawicieli polskiej inteligencji. Likwidowano także powstańców wielkopolskich i śląskich, ziemian oraz komunistów.

Operacja Tannenberg miała za zadanie pozbawić Polaków warstwy przywódczej, gdyż – jak twierdził Hitler, „tylko naród, którego wyższe warstwy zniszczono, można zepchnąć w szeregi niewolników”. Jednak ofiarami Einsatzgruppen padali także zwykli cywile.

Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku Grupy Operacyjne dokonały spalenia blisko 531 polskich miejscowości, w których dopuściły się 741 egzekucji, mordując co najmniej 16 tysięcy polskich obywateli. Do największych zbrodni doszło m.in. w Bydgoszczy i w Katowicach. W późniejszym niekontrolowanym szale zabijania, podczas Intelligenzakztion (Akcji Inteligencja) uśmiercono blisko pięćdziesiąt tysięcy ludzi, głównie przedstawicieli polskich elit. Jak się miało wkrótce okazać – działania Einsatzgruppen w Polsce były jedynie rozgrzewką przed tym, czego miały one dokonać na okupowanych terenach Związku Radzieckiego.

Einsatzgruppen na Wschodzie

Zanim rozpoczęła się niemiecka inwazja na ZSRR, poczyniono wszelkie kroki, aby jak najlepiej przygotować dowódców grup operacyjnych do nowej wojny. Pod koniec maja 1941 roku 120 oficerów spotkało się na szkoleniu w Pretsch nad Łabą, gdzie przygotowywano ich do „akcji unicestwienia wroga klasowego”. Podczas szkolenia uczestnicy byli poddawani politycznej indoktrynacji, która jak mantrę powtarzała, że „Żydzi ze wschodu są rezerwuarem bolszewizmu” i należy ich zlikwidować.

Po rozpoczęciu planu Barbarossa w ślad za regularną armią niemiecką wyruszyły oddziały Einsatzgruppen A,B,C oraz D w sile około 3 tysięcy osób. Ich zadaniem było odnajdywanie i likwidowanie członków partii komunistycznej, Romów oraz Żydów. Często przy współpracy lokalnych kolaborantów. To miała być wojna na wyniszczenie. A to oznaczało, że od żołnierzy oczekiwano bezwzględnej subordynacji i stosowania brutalnych metod. Potwierdza to tajny rozkaz pułkownika Maxa Mountuy: „Zgodnie z rozkazem Wysokiego Dowódcy SS i Policji […] wszyscy Żydzi płci męskiej w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat, uznani za winnych szabrowania, mają zostać rozstrzelani zgodnie z prawem stanu wojennego.

Egzekucje mają odbyć się poza miastami, wioskami i głównymi drogami. Groby zostaną zamaskowane w taki sposób, aby nie powstał w ich rejonie punkt docelowy pielgrzymek. Zakazuję fotografowania egzekucji i udzielania zgody na obecność widzów. Zarówno informacje o egzekucjach, jak i o miejscach pochówku mają zostać utrzymane w tajemnicy”.

Początkowo likwidowano głównie mężczyzn: działaczy komunistycznych i sympatyków bolszewizmu. Bardzo szybko jednak niemiecka machina śmierci zaczęła wciągać w swe tryby również kobiety i dzieci – nie czyniąc przy tym rozróżnienia na bolszewików i innych. Schemat działania Einsatzgruppen był właściwie zawsze taki sam. Masakra rozpoczynała się od wyłapania miejscowych Żydów i zagnania ich do miejsca kaźni.

Były to zazwyczaj doły, kamieniołomy, lasy lub rowy. Często ofiary były zmuszane do samodzielnego wykopania dołów, po czym kazano im się rozebrać i oddać kosztowności. Następnie prowadzono ich na krawędź dołu, gdzie byli rozstrzeliwani. Wielokrotnie byli zmuszeni położyć się na ciałach zabitych chwilę wcześniej ludzi, nierzadko członków ich rodzin. Była to tak zwana metoda „Sardinen Packung” (Paczka sardynek), opracowana przez arcyzbrodniarza Friedricha Jeckelna, który był dowódcą jednej z grup operacyjnych.

Jeckeln uważał, że mordowanie przebiega zbyt wolno, dlatego ofiary same powinny położyć się w dołach śmierci, oszczędzając czas swoich oprawców oraz miejsce w grobach. Zabitych przysypywano cienką warstwą ziemi, po czym kazano na nich położyć się kolejnej grupie osób. Każdy taki dół miał trzy lub cztery warstwy zwłok.

W trosce o… sprawców

Zabijanie bronią palną było skuteczną metodą uśmiercania ofiar, jednak bardzo obciążającą psychicznie dla sprawców. To budziło niepokój niemieckich dowódców. Świadkiem jednej z takich egzekucji był sam Heinrich Himmler. Towarzyszący mu generał SS, Bach-Zelewski, stwierdził później w swoich wspomnieniach, że Himmler był wstrząśnięty zbrodnią. Pomimo tego, Reichsführer SS był przekonany o słuszności mordów. Obawiał się jednak demoralizacji żołnierzy.

Bach-Zelewski wspominał: „Himmler na wstępie dał do zrozumienia, że wymaga od żołnierzy wykonywania takich obowiązków »z odrazą«. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby niemieccy żołnierze czerpali z tego przyjemność. Nie powinno to jednocześnie powodować u nich wyrzutów sumienia, ponieważ są żołnierzami i rozkazy muszą wykonywać bez wahania. […] Za wszystko, co należało zrobić, odpowiadał osobiście przed Bogiem i führerem”.

Dalej dodaje: „Żołnierze z pewnością dostrzegli, że nawet on (Himmler) był głęboko wstrząśnięty tą krwawą jatką. Wierzył jednak głęboko, że wykonuje swój obowiązek, działa w zgodzie z najwyższym prawem i że to, co robi, jest konieczne. Powinniśmy obserwować naturę: wszędzie trwa wojna, nie tylko między ludźmi, ale również w świecie zwierząt i roślin. Ten, który nie chce walczyć, zostaje zniszczony”.

Takie tyrady nie były nowością. Dowódcy bardzo często musieli sięgać po tego typu argumenty i różne techniki indoktrynacji, gdyż za wszelką cenę chcieli zdjąć z egzekutorów poczucie winy oraz zracjonalizować zbrodnie. Wmawiano oprawcom, że odpowiedzialność nie spoczywa na nich i że to normalne, że czują odrazę do tego, co robią, lecz tego wymaga od nich dowództwo. Tłumaczono, że wszak ofiary chciały żyć, ale nie były niczym innym niż szkodliwe robactwo, które należało unicestwić.

Z obserwacji Himmlera wynikało, że zabijanie kobiet i dzieci nie jest obojętne dla żołnierzy. Kierownictwo SS zmagało się zatem z nie lada problemem, albowiem obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną i od tego uzależnione jest przetrwanie III Rzeszy.

O skuteczności niemieckiej propagandy możemy przekonać się, czytając wspomnienia Rudolfa Hessa, komendanta obozu w Auschwitz, który po wojnie wspominał: „Mieliśmy tak głęboko zakodowane wykonywanie rozkazów bez zastanowienia, że nikomu nawet nie przyszłoby do głowy się im sprzeciwiać. Gdybym nie zrobił tego ja, zrobiłby to ktoś inny. […]

Himmler czepiał się najmniejszych drobiazgów i karał esesmanów za najdrobniejsze przewinienia, przyjęliśmy więc za pewnik, że działa ściśle według kodeksu honorowego. […] Zapewniam, że oglądanie stosów zwłok i wdychanie dymu z płonących ciał nie było przyjemnością. Ale tak rozkazał Himmler, tłumaczył nawet, że tak trzeba; nigdy nie zastanawiałem się, czy to było złe, po prostu musiałem to robić”.

W podobnym tonie wypowiadał się Kurt Möbius, członek batalionu policyjnego: „Chciałbym również powiedzieć, że nigdy nie przychodziło mi do głowy, że rozkazy mogą być niesprawiedliwe. To prawda, że obowiązkiem policjanta jest ochrona ludzi bezbronnych, ale wtedy nie uważałem Żydów za bezbronnych, ale za winnych. Uwierzyłem propagandzie mówiącej, że Żydzi są kryminalistami i podludźmi, że to oni spowodowali kryzys Niemiec po pierwszej wojnie światowej. Nawet przez moment nie pomyślałem, że mógłbym sprzeciwić się rozkazowi prowadzenia eksterminacji Żydów albo unikać jego wykonania”.

„Tak jak w niemieckim domu”

Działanie z dala od domu oraz świadomość, że ich czyny nie podlegały ocenie moralnej rodaków sprawiały, że mordowanie Żydów przychodziło oprawcom nieco łatwiej. Tysiące kilometrów od Niemiec, na okupowanych terenach to oni byli panami życia. Nie sposób jednak określić jednego właściwego portretu psychologicznego sprawców.

Zdarzali się psychopatyczni oprawcy, którzy dawali się ponieść swoim żądzom, pastwiąc się nad ofiarami i czerpiąc z tego przyjemność. Jednak bardzo często żołnierze biorący udział w kaźni ulegali załamaniu nerwowemu. Bywały również przypadki samobójstw.

Tych skrajnych postaw dowodzi relacja niemieckiego korespondenta wojennego na Łotwie, który pisał: „Widziałem, jak żołnierze SD płakali, nie mogąc poradzić sobie psychicznie z tym, co się działo. Jednocześnie widziałem, jak inni zapisywali sobie, ile osób udało się im uśmiercić”. Liczba problemów natury psychicznej wśród sprawców znacznie wzrosła po rozkazie zabijania także kobiet i dzieci, który wydano w lipcu 1941 roku. Niemiecka propaganda musiała się mocno natrudzić, by usprawiedliwić tego typu działania.

Podczas zagłady chersońskich Żydów wielu członków Einsatzkommanda 10b zwolniono z obowiązków z uwagi na silne załamanie nerwowe. Aby zniwelować skutki traumatyzacji żołnierzy, wszystkim oprawcom wydawano przed zabijaniem papierosy i alkohol. Paradoksalnie kierownictwo SS wolało, żeby żołnierze odreagowywali w ten sposób, niż żeby czerpali z mordowania przyjemność.

Himmler w trosce o katów z Einsatsgruppen zalecił: „Jest świętym obowiązkiem dowódców, żeby osobiście dopilnowali, aby żaden z naszych ludzi wykonujących swoje trudne zadanie nie uległ brutalizacji ani nie ucierpiał psychicznie. Można to osiągnąć poprzez stosowanie ścisłej dyscypliny w wykonywaniu oficjalnych poleceń oraz organizowanie spotkań towarzyskich pod koniec każdego dnia, w którym przeprowadzano akcję.

Spotkania te nie mogą w żadnym wypadku kończyć się nadużywaniem alkoholu. Powinny to być wieczory, podczas których nasi ludzie siadają do stołów i spożywają posiłek, tak jak w niemieckim domu, a następnie oddają się muzyce, literaturze i poznają piękno niemieckiego życia intelektualnego i emocjonalnego”.

Cały artykuł Jacka Wanzeka pt. „Einsatzgruppen. Niemieckie szwadrony śmierci” znajduje się na s. 1 i 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka Wanzeka pt. „Einsatzgruppen. Niemieckie szwadrony śmierci” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022

Komentarze