Ukraiński Zwiad WNET – podróż przez Polesie mało znanymi szlakami I i II Rzeczypospolitej i współczesnej Ukrainy

Bezkresne łąki, przecinane pasami rzek, rozświetlane słońcem odbijającym się w stawach, jeziorach, bagienkach, cienie rozległych lasów. Tutaj łódka wciąż jest środkiem transportu i narzędziem pracy.

Paweł Bobołowicz

Fot. Paweł Bobołowicz

Kowel przez lata był punktem, z którego rozpoczynały się poszukiwania rodzinnych historii i miejsc dla wielu Polaków. Przez lata w niezwykły sposób pomagał w tym Anatol Franciszek Sulik. Chociaż był historykiem amatorem, był niezrównanym znawcą Wołynia, a przede wszystkim pozostanie osobą, która wskrzeszała pamięć o Polakach pomordowanych na Wołyniu, o miejscach ich pochówków, budziła z zapomnienia imiona ofiar, przywracała pamięć o miejscach i historiach. Gdy pierwszy raz spotkaliśmy się wiele lat temu w Kowlu, od razu powiedział: „Bobołowicz? Rodzina z Kamienia Koszyrskiego? Mam zdjęcia w swoim albumie, których pewnie nigdy nie widziałeś”. Jeszcze w 2013 roku współorganizowaliśmy pielgrzymkę lubelskiego NSZZ Solidarność na Wołyń. Anatol Sulik próbował też przywrócić pamięć o mordach dokonanych przez NKWD w Kowlu po 1939 roku. Pokazywał miejsca masowych grobów, ale ten temat wciąż pozostaje niewyjaśniony.

Fot. Paweł Bobołowicz

Anatol Sulik zmarł w 2014 roku w wieku 62 lat. Nie zdążył opowiedzieć wszystkich historii, ale Instytut Pamięci Narodowej policzył, że przeprowadził pełną inwentaryzację 12 cmentarzy, odnalazł blisko 1200 polskich grobów, na których udało mu się odczytać ponad 660 nazwisk. Docierał na cmentarze rowerem, zrobił setki zdjęć i map, dokumentując polską obecność na Wołyniu. Pisał też opowiadania o Polesiu, sam się czuł Poleszukiem. W 2013 roku w jednym z listów do mnie przyznał: „chociaż jestem Poleszukiem, to cenię do niemożliwości niemiecką punktualność! Ale czy tak niemiecką? Przed wojną w Rzeczypospolitej było tak samo!”. Przez jego smutne opowieści zawsze przebijała też nuta optymizmu, a pomimo jego bolesnej misji, pozostawał człowiekiem pełnym radości i humoru.

Fot. Paweł Bobołowicz

W tym samym liście w sprawie organizacji wyjazdu na Wołyń pisał do mnie „Proszę zabrać kogoś z gitarą czy akordeonem, bo wypada nie jechać milczkiem, a pośpiewać pieśni patriotycznych i nawet kościelnych!”. Tłumaczył mi, że Poleszucy to wcale nie „posępny lud”, jak wynikałoby z piosenki Polesia czar. To lud żyjący w zgodzie z naturą, pełen filozoficznego spojrzenia na świat. Tak też przedstawiał go w swoich opowiadaniach. Pomimo tego zastrzeżenia do wymowy Polesia czaru, Anatol Sulik śpiewał tę piosenkę, a jej słowa towarzyszyły mi stale w poleskiej części radiowej podroży po Polesiu. (…)

W Kamieniu Koszyrskim (…) sowieckie budynki niewiele mają wspólnego z przedwojenną zabudową Kamienia; jej świadkiem pozostaje jedynie niepozorna budowla, w której kiedyś była pompa i ujęcie wody. Dziś to skład urządzeń służących do sprzątania Majdanu Nezależnosti.

Miasto otrzymało prawa miejskie w 1430 roku. Początkowo należało do Sanguszków, potem do Krasickich. Przed wojną było zamieszkane w większości przez ludność żydowską. We wrześniu 1939 roku Kamień dostał się pod okupację sowiecką. W styczniu 1944 roku, w obliczu możliwości przejęcia miasta przez UPA, miasto opuściła większość Polaków, w tym moja rodzina. Do dzisiaj w Kamieniu przy ulicy Kościelnej stoi dom, którego budowę mój dziadek ukończył w sierpniu 1939 roku. Po wojnie umieszczono w nim Komsomoł, ponoć mieszkał tu też sowiecki prokurator. Dzisiaj budynek zajmuje kilka rodzin, a kolejne przebudowy, dobudówki utrudniają rozpoznanie, jak dom wyglądał pierwotnie. W miejscu ogrodu i sadu stają kolejne rzędy zabudowań. Ale tak jak i kiedyś, kilkanaście metrów przed domem płynie rzeczka Cyr, w której chlapią się kaczki.

Fot. Paweł Bobołowicz

W rynku nie zachował się budynek hotelu i restauracji należący do mojej rodziny – spłonął w latach pięćdziesiątych. Jeden z mieszkańców opowiadał mi, że nawet po wojnie, gdy mojej rodziny w Kamieniu już nie było, funkcjonującą tam restaurację nazywano „Bobołowicza”. Dziś wprawne oko może dostrzec fundamenty tamtego budynku. (…)

Fot. Paweł Bobołowicz

Trwałym śladem historii tych ziem pozostaje budowla kościoła. W 1628 roku ostatni z rodu książąt Sanguszków Koszyrskich – wojewoda wołyński Adam Sanguszko ufundował klasztor dominikański, który przetrwał do 1832 roku. Później klasztorny kościół stał się parafialnym i funkcjonował do 1944 roku. Sowieci przekształcili go w budynek tartaczny, a potem zlokalizowano w nim fabrykę cukierków. Lepszy los spotkał kaplicę, która została potraktowana jako obiekt zabytkowy i już w czasach współczesnej Ukrainy było można przywrócić jej pierwotną rolę. Obok kaplicy powstał też nowy kościół. Stary budynek klasztornego kościoła niedawno został przejęty przez miejscowe Muzeum Regionalne. Dzięki staraniom dyrektor muzeum, Natalii Pas, jest szansa, że dawny kościół klasztorny odzyska, przynajmniej w jakimś stopniu, swój charakter.

Dziś wspólnota rzymskokatolicka Kamienia Koszyrskiego nie jest liczna. Do nowego kościoła przychodzi na msze po kilka osób. Nowym budynkiem kościelnym, starą kaplicą, domem parafialnym i terenem wokół nich (skrywającym między innymi cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej) zajmuje się pani Lucyna Kawałko z mężem: „Pamiętam, jak klęczałam na kolanach w naszym kościele. Tata, mama, ja, Danka, Gienek… a potem było tak ciężko”. Pani Lucyna opowiada, że udało im się przeżyć czas mordów, bo chowali się w lesie. Jej rodzina należała do tych biedniejszych, nie mogli uciec. „Było bardzo ciężko. Wszędzie była zdrada, zdrada, zdrada. Znałam tych ludzi, którzy nas prześladowali. Banderowcy, lewi, prawi… Przychodzili w nocy, stukali, zabierali… w czas wojny i później”. Nawet po wojnie rodzina próbowała dotrzeć do Polski, ale różne okoliczności na to nie pozwoliły. Przetrwali w nieprzyjaznym, wrogim środowisku. Dzisiaj dzieci pani Lucyny mają Karty Polaka, ale mieszkają na Ukrainie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że gdyby nie pani Lucyna i jej mąż, dziś w Kamieniu zapewne nie byłoby nowego kościoła, nie byłoby tych nielicznych śladów polskości. Ale co będzie za kilka, kilkanaście lat?

Cały reportaż Pawła Bobołowicza pt. „Ukraiński Zwiad WNET. Podróż przez Polesie” znajduje się na s. 13 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Reportaż Pawła Bobołowicza pt. „Ukraiński Zwiad WNET. Podróż przez Polesie” na s. 13 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze