Trzecia część losów kompanii „Twardego”. Zmiany miejsca pobytu, nowe kontakty, kolejne akcje i potyczki z Niemcami

Kobiety każdemu gorącym żelazkiem przeprasowały ubranie. Pod wysoką temperaturą były dobijane wszy i gnidy. To gwarantowało jakiś czas spokój od tego plugastwa towarzyszącego nam na co dzień.

Wojciech Kempa

„Twardy”, który postanowił dać swoim ludziom miesiąc odpoczynku, ażeby zrzucili z siebie koszmar pobytu w Rzeszy i złapali powietrza partyzanckiego, nawiązał kontakt z grupą Piotra Kowalczyka „Wolnego” z AL, a przede wszystkim z miejscowym dowództwem AK. (…)

Spotkałem się z kpt. „Henrykiem” i jego sztabowcami, „Wilczyńskim” i „Hubertem”, Byli to ludzie, z którymi trudno się było dogadać. Patrzyli na mnie jak na ubogiego krewnego. Kwestionowali mi teren, uważali za swój. Nie mogli zrozumieć, że jesteśmy jedną armią, a nawet podlegaliśmy pod jedno D.O.K. Kraków. Zabraniali mi przeprowadzania rekwizycji żywności i koni dla potrzeb grupy. Wyrzuciłem im plik tysięcy marek i oświadczyłem, że ja płacę. W tym wypadku zaczęli ze mną pertraktować i chcieli, abym im płacił markami, a oni będą mnie zaopatrywać. Marka w Gubernatorstwie była dewizą. Oficjalny kurs wynosił dwa złote za markę, nieoficjalny cztery złote. Wyczułem, że mają w tym prywatne interesy. Nie zgodziłem się. Wolałem chłopu płacić urzędowo, niech on sobie zarobi, ale miałem ten zysk, że nic nie chował przede mną, a nawet polecał, co rzadko robił w stosunku do innych grup.

Niezależnie od oficjalnych kontaktów nawiązałem kontakty osobiste. Odwiedziłem w Przyłubsku „Dziadka” – Wróblewskiego Józefa, bojowca PPS z 1905 r., kolegę mojego ojca. Ukrywał się już w tym czasie. Miał jednak duży posłuch u ludzi. Zorganizowałem kwatermistrza terenowego. Został nim rzeźnik z Zawiercia Sroka Stanisław. Ze względu na wzrost nazwali go „Wołodyjowskim”. Do pomocy miał bardzo dzielną córkę „Irminę”. Grunt i siatka zostały przygotowane w Gubernatorstwie. Teraz tylko broń i wojaczka. (…)

Kwaterowanie w Rzeszy nie należało do przyjemnych spraw. Z każdego domu zawsze ktoś pracował. Człowieka idącego do pracy należało przepuścić, gdyż w przeciwnym wypadku narażaliśmy go na konsekwencje twardej dyscypliny pracy, która przeważnie kończyła się Oświęcimiem. Z ludźmi tymi odmiennie [należało postępować] niż w Guberni. Tam się brało kwaterę i koniec dyskusji. Jeżeli był podejrzany, to najwyżej nie wypuszczało się osobnika z domu, ale on przeważnie miał pracę na swoim polu. Tu w Rzeszy ludzie szli do fabryk, stykali się ze zbiorowiskiem ludzkim, z władzami, mogli łatwo poinformować kogo chcieli o naszej bytności. Mogli nieświadomie nam zaszkodzić. Człowiek tam pracował przeważnie przez dziesięć godzin, a z dojazdami do trzynastu godzin. Przez ten czas był z myślami, że on tu, a tam żona, dzieci, dom. Może, jak przyjedzie, już nikogo nie zastanie na zgliszczach domostwa. Mógł się ze swej troski komuś zwierzyć, a ten wyzyskać tę wiadomość do podłych celów. Ta troska napawała mnie, gdy zakwaterowałem na Sikorce. Na pięć domów siedem osób odjeżdżało rano do pracy, dwie na drugą zmianę. Prosiliśmy i groziliśmy tym ludziom.

Od paru dni padał deszcz – w tym dniu to samo. Myślałem, by gdzieś około dziesiątej wyjść w las mrzygłodzki i tam się zatrzymać do wieczora, by po kolacji udać się na robotę. Musieliśmy pozostać na kwaterach. Ludzie, a raczej kobiety, bo mężczyźni byli w pracy, zajęły się nami bardzo serdecznie, a powiedziałbym – fachowo, po wojskowemu. Pani Jaworska w każdej chałupie wystawiła warty z dzieci starszych. Jeden chłopak musiał wyglądać na drogę Mrzygłódka – Mrzygłód, drugi od Poręby, trzeci od Niwek – Suliszowic, a czwarty od Będusza. Kazały nam zdjąć bieliznę, szybko wyprały i nie susząc na powietrzu tylko żelazkiem, szybko nam ją zwróciły. Później pojedynczo każdemu gorącym żelazkiem przeprasowały ubranie w celu odwszenia. Pod wysoką temperaturą były dobijane wszy i gnidy. To gwarantowało jakiś czas spokój od tego plugastwa towarzyszącego nam na co dzień. System ten stosowaliśmy już do końca partyzantki.

Po południu wrócili ludzie z pracy. Twarze ich wykazywały ogromne zmęczenie. Przepracowali ciężko fizycznie dniówkę fabryczną i drugą, z powodu naszej tu bytności, a którą żadną miarą nie można było zmierzyć. Z wiadomości zaciągniętych od nich w okolicy był spokój. O godzinie 19-ej najedzeni, oprani i odwszeni, jak przyzwoita kawalerka idzie na wesele, tak my na robotę. (…)

Syrena fabryczna buczała godzinę dziesiątą. Zza płotu było słychać, jak ludzie podążali do portierni. Siedzieliśmy. Kilkanaście osób minęło nasze stanowiska, O godzinie 22.12 zeszliśmy w dół do stawu. Pierwsi szli „Smukły” i „Słaby”, za nimi z klamką „Gordon”, dalej reszta. Szpica zajęła stanowiska. „Gordon” otworzył furtkę. Wpadliśmy do portierni. „Hände hoch!”. Komendant „werkschutzów”, Niemiec, podniósł ręce. Jureczko i jakiś cywil zrobili to samo. „Dańko” odpiął mu pasek pistoletu i przewiesił przez szyję. Był to F.N., kaliber siedem. Później wszystkich ustawiliśmy pod ścianę. Pilnował ich „Lisek”. Ze stojaka zabraliśmy karabiny. Było ich osiem. Zapytaliśmy, gdzie znajduje się reszta karabinów, których winno być dwadzieścia cztery. Niemiec wskazał na pięterko. Wziąłem Jureczka, dla zmylenia podejrzenia dałem mu kopniaka. Znajdujące się na dole karabiny zostały w mig rozebrane. Wszyscy oprócz „Wichury” byli uzbrojeni, nawet „Gordon”. Z góry ze „Zniczem” znieśliśmy resztę karabinów. „Jastrząb”, trojąc się, aplikuje wszystkim po dalsze dwa karabiny. „Ryś” i „Wichura” odbierają strażnikom dalsze dwa karabiny, ale starego systemu, używane w pierwszej wojnie przez Austrię. (…)

Ośmiu mężczyzn niosło po trzy karabiny, „Lisek” dwa i kobiety po jednym. Na niebie ukazał się księżyc. Chłopcom wytłumaczyłem trasę naszego odskoku. Dalej szliśmy prawą stroną lasu marciszowskiego.(…) Dalej przeszliśmy granicę i doszliśmy do szosy Włodowice – Kotowice, następnie na cmentarz wojskowy, za którym są lasy kotowskie i tam był pierwszy odpoczynek. Tymczasem w powietrzu odbywał się koncert syren. Buczała syrena alarmowa w Porębie, ze trzy w Zawierciu i tyleż w Myszkowie. Nie napawało nas to trwogą, a raczej dumą. To były fanfary na cześć naszego zwycięstwa.

Cały artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego (III)” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi oraz dodatek specjalny z okazji 9 rocznicy powstania Radia WNET, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Kempy pt. „Kompania Twardego (III)” na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 48/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze