Taras Szewczenko: niezwykła droga od niewolnika przez artystę do męczennika i wieszcza narodowego Ukrainy

Po swoim wyzwoleniu Szewczenko intensywnie uzupełniał wykształcenie, pochłaniał literaturę rosyjską i polską, czytał Mickiewicza w oryginale. Studiował nauki przyrodnicze, odwiedzał muzea i teatry.

Stanisław Orzeł

Taras Szewczenko, Autoportet, 1840 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak doszło do tego, że to Taras Szewczenko został ojcem języka ukraińskiego? W liście do redaktora rosyjskiego czasopisma „Narodnoje Cztienije. Kniżka II. 229” sam Szewczenko pisał tak: „Jestem syn chłopa

Grzegorza (Hryhora – S. O.) Szewczenki. Urodziłem się d. 25 lutego 1814 r. we wsi Kiryłówce (kijowsk. gub. zwinogrodz. powiatu) (w rzeczywistości urodził się we wsi Moryńka – S. O.), w majątku obywatela pewnego. (…)

Rodzice Szewczenki od świtu do nocy pracowali na pańskim, pańszczyzna dochodziła do sześciu dni w tygodniu, na poddanych zarządcy właściciela nakładali podatki, daniny, szarwarki, dodatkowe robocizny, nierzadko zapędzali do roboty w niedziele i święta. Kara chłosty była na porządku dziennym, a przy braku zwierząt pociągowych, do pługów zaprzęgano kobiety i dziewczęta…

W takich warunkach zmarła w 1823 r. jego matka, a ojciec ożenił się z wdową, która miała troje własnych dzieci, nienawidziła inteligentnego Tarasa, biła go i upokarzała. Żeby go chronić przed jej prześladowaniami, ojciec oddał go do szkółki parafialnej, jednak w 1825 r. również on zmarł.

„Straciwszy (…) ojca i matkę – pisał Szewczenko – znalazłem się w szkole u diaka parafialnego (Bogorskiego – S.O.), jako żak-popychadło. Żacy ci w stosunku do diaków mają się tak samo, jak chłopcy oddani od rodziców lub innej władzy na naukę do rzemiosł. Prawa majstra nad nimi nie określają się żadnemi granicami. Są to najzupełniejsi niewolnicy jego. Na nich to się zwalają wszystkie domowe roboty, wszystkie zachcenia gospodarza i domowników jego. Wyobraźcie więc sobie, czego wymagał ode mnie diaczek, pijaczysko okrutne, i co to ja musiałem wypełniać z niewolniczą pokorą, nie mając ani jednej istoty na ziemi, co mogłaby lub chciała pomyśleć o mnie. Jakkolwiek bądź, w ciągu dwuletniego ciężkiego życia przeszedłem Gramatykę i Psałterz. Pod koniec szkolnego zawodu mojego diaczek wyręczał się mną, skoro wypadło czytać Psałterz po duszach zmarłych, i raczył mi płacić za to dziesiąty grosz jako zachętę. Pomoc ta pozwalała srogiemu nauczycielowi mojemu oddawać się więcej niż kiedy ulubionej butelce, wraz z przyjacielem swoim Jonaszem Lirnarem, tak że wracając z nabożnych wycieczek moich, zastawałem ich zawsze śmiertelnie pijanych. Diak mój obchodził się okrutnie nie tylko ze mną, lecz i z innymi żakami, i wszyscyśmy go nienawidzili serdecznie. Bezmyślna surowość i czepianie się jego zrobiło nas mściwymi i obłudnymi; okpiwaliśmy go przy każdej zręczności i uprzykrzaliśmy się najrozmaitszemi figlami. Despota ów, pierwszy, z którym zetknąłem się w życiu, wpoił mi na zawsze głęboki wstręt i pogardę ku wszelkiej przemocy”. Wypada podkreślić tę samoocenę Szewczenki i zapamiętać ją…

„Serce moje dziecinne po milion razy obrażane było przez tego wyrzutka seminarskiego – i skończyłem z nim tak, jak zwyczajnie kończą wyprowadzeni z cierpliwości ludzie bezbronni — zemstą i ucieczką. Zastawszy go raz pijanego bez czucia, użyłem przeciwko niemu własnego oręża jego — rózgi, i o ile wystarczyło mi sił dziecinnych, odemściłem mu za okrucieństwa doznane”.

„Ze wszystkich sprzętów diaka pijanicy najkosztowniejszym wydawała mi się zawsze książeczka jakaś z kunszcikami, tj. rycinami, zapewnie najlichszej roboty. Czy nie widziałem w tem grzechu, czy też nie

Taras Szewczenko, Hamalia, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

zwyciężyłem pokusy — dość, że ukradłem książeczkę — i w nocy uciekłem do miasteczka Łysianki”. (…) W Łysiance wynalazłem nowego nauczyciela w osobie malarza dyakona, który, jak wkrótce się przekonałem, bardzo niewiele odróżniał się pod względem zasad i obyczajów od pierwszego mojego mentora. W przeciągu trzech dni najpotulniej dźwigałem pod górę wodę wiadrami z rzeki Tykicza i rozcierałem na blasze farbę miedzianą. Na czwarty dzień cierpliwość mię zawiodła i uciekłem do wsi Tarasówki do diaczka-malarza słynnego na całą okolicę z malowania męczennika Mekity i Iwana rycerza. Do tego to Apellesa udałem się z postanowieniem niezłomnem przeniesienia prób wszystkich, nieodłącznych, jak mi się zdawało, od wszelkiej nauki. Najgoręcej pragnąłem nabycia, chociażby w najmniejszej cząstce, mistrzowskiej umiejętności jego. Ale niestety! Apelles spojrzał badawczo na lewą rękę moją i wręcz odmówił nauki, zawyrokowawszy ku wielkiemu zmartwieniu mojemu, że jestem do niczego, nawet do szewstwa i kołodziejstwa niezdolny”. Te fatalnie zakończone doświadczenia z przedstawicielami duchowieństwa prawosławnego ukształtowały u Szewczenki odruchową niechęć nie tylko do cerkwi prawosławnej, ale i wszelkiego kleru.

„Straciwszy wszelką nadzieję zostania kiedykolwiek chociażby tuzinkowym malarzem, z sercem zgryzionem powróciłem do wsi rodzinnej. Uśmiechał mi się natenczas w myśli los nader skromny, któremu jednak wyobraźnia moja dodawała wiele prostodusznego powabu. Chciałem zostać „niewinnym trzód pasterzem”, jak mówi Homer, ażeby chodząc za gromadzką watahą, czytać ulubioną książeczkę moją z kunszcikami”.

Szewczenko został najpierw pastuchem, później służącym u popa, parobkiem, aż wreszcie pewien malarz ze wsi Chrypnowka zgodził się go przyjąć na naukę, ale zażądał formalnego pozwolenia nowego właściciela: Szewczenko był przecież chłopcem pańszczyźnianym ziemianina Pawła Wasiliewicza Engelhardta(…). Zanim jednak Szewczenko trafił do służby u Engelhardta, Dymowski uczył go wiedzy elementarnej i języka polskiego (S.O. za: M. Jackiewicz, Związki Tarasa Szewczenki z Wilnem i Litwą, UDK 82, 191, ss. 133–134). Szewczenko z żalem pisze, że nie został pasterzem: „Lecz i to mi się nie udało. Pan mój, który w tym samym czasie odziedziczył majętność ojcowską, zapotrzebował roztropnego chłopaka — a skutkiem tego obszarpany żak i włóczęga odziany został w kurtkę i szarawary i awansowany na pokojowego kozaczka”. (…)

Taras Szewczenko. Ławra Poczajowska w południe | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Jak przykre musiały być obowiązki „kozaczka”, świadczy następująca opinia Szewczenki: „Wynalazek pokojowych kozaczków należy do cywilizatorów Ukrainy zadnieprzańskiej — Polaków. Obywatele innych narodowości przejmowali i przejmują od nich kozaczków; jako wymysł niezaprzeczenie rozumny. W krainie niegdyś kozackiej przyswoić Kozaka od lat dziecinnych jest prawie to samo, co w Laponii ukorzyć woli ludzkiej szybkonogiego rena. Dawniejsi panowie polscy utrzymywali kozaczków nie tylko jako lokajów, lecz nadto jako teorbanistów i tancerzy. Kozacy przygrywali dla ubawienia panów wesołe piosenki dwuznaczne, utworzone z biedy przez pijaną muzę ludową, i puszczali się przed panami »siudy tudy na prysiudy«, jak mówią Polacy. Najnowsi przedstawiciele wielmożnej szlachty z uczuciem dumy oświeconej nazywają to protegowaniem ukraińskiej narodowości, którem się mieli odznaczać ich antenaci. Pan mój ze stanowiska ruskiego Niemca zapatrywał się na Kozaków praktyczniejszym poglądem. Opiekując się po swojemu narodowością moją, wyznaczył mi za obowiązek milczenie i nieruchomość w kąciku przedpokoju, dopóki się nie rozlegnie głos jego, rozkazujący podać stojącą tuż obok lulkę czy nalać mu szklankę wody pod samym nosem. Powodowany wrodzonem mi zuchwalstwem, łamałem rozkaz pański, nucąc po cichu tęskne piosenki hajdamackie i przerysowując ukradkiem malowidła suzdalskiej szkoły, zdobiące pokoje pańskie. Do rysowania używałem ołówka, który, przyznam się bez najmniejszego wstydu, ukradłem u miejscowego rachmistrza”. (…)

„Nie mogę powiedzieć, ażeby pozycya moja podówczas zdawała mi się nieznośną; dzisiaj dopiero przestrasza mię ona, wydając się jakimś snem gorączkowym. Wielu też niezawodnie z ludu ruskiego popatrzy niegdyś po mojemu na przeszłość swoją”.

„Wałęsając się z panem moim od jednego domostwa do drugiego, korzystałem z każdej zręczności, ażeby ściągnąć ze ściany partackie malowidło jakie — i tym sposobem zgromadziłem sobie kollekcyję nielada. Szczególniejszymi ulubieńcami moimi byli bohaterowie historyczni: Sofowiej razbojnik (bohater klechd wielkorosyjskich), Kulniew Kutuzow, kozak Płatów i inni. Zresztą nie powodowała mną chciwość dobra cudzego, lecz niezwalczona żądza kopijowania, którą też zaspakajałem przy pierwszej lepszej zręczności”. „Razu jednego, w czasie pobytu naszego w Wilnie, d. 6 grudnia 1829 r., państwo moi wyjechali na bal wydawany w resursie szlacheckiej z powodu imienin cesarskich. Cały dom uspokoił się, zasnął. Zapaliłem w najustronniejszym pokoju świecę i rozwinąwszy kradzione skarby swoje, wybrałem Płatowa i z namaszczeniem kopijować począłem. Czas leciał niepostrzeżenie dla mnie. Już zabrałem się był do malutkich Kozaków hasających u kopyt olbrzymich jeneralskiego rumaka — w tem z tyłu otwarły się drzwi i wszedł pan mój powracający z balu. Ze wściekłością rzuciwszy się na mnie, naszarpał mi uszu i nadawał policzków — nie za umiejętność moją, o, nie! na umiejętność nie zwrócił on uwagi — a za to, że jakobym mógł spalić nie tylko dom, ale i miasto całe. Na drugi dzień rozkazał on furmanowi Sidorce osmagać mię należycie, co też ten i wypełnił z sumienną gorliwością”. (…)

Taras Szewczenko, Kateryna, 1842 | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Wiosną 1830 r. P. Engelhardt wyjechał z rodziną i służbą do Warszawy, a stamtąd, gdy w Warszawie zaczęły się burzliwe dni powstaniowe, w lutym 1831 r. uciekł do Petersburga, zabierając ze sobą wszędzie T. Szewczenkę. To właśnie mieszkając w Królestwie Polskim i uciekając z Warszawy, Taras dostrzegł nicość systemu, którym carat niewolił podbite narody.

W Petersburgu Szewczenko zaczął realizować swoje marzenia artystyczne. „W 1832 r. skończyło mi się lat 18, a ponieważ nadzieje pana co do lokajskiej roztropności mojej jakoś się nie sprawdzały, uwzględniając przeto nieodstępne me prośby, zakontraktował mię na cztery lata cechowemu mistrzowi rozmaitych dzieł malowniczych, niejakiemu (Wasylowi – S. O.) Szyrajewowi w Petersburgu”. (…) „Poznałem się – pisał Szewczenko – z artystą Iwanem Maksymowiczem Soszenką (pochodzącym z Ukrainy, wówczas jeszcze studentem Akademii Sztuk Pięknych, który zaprosił go do swojego mieszkania – S.O.), z którym dotychczas pozostaję w najserdeczniejszych stosunkach braterskich”.

„Za radą Soszenki wziąłem się do akwarelowych portretów z natury. Za model posługiwał mi najcierpliwiej inny mój ziomek i przyjaciel, Kozak Iwan Nicziporenko, dworski pana mojego. Razu jednego ten spostrzegł u Nicziporenka robotę moją, która do tego stopnia podobała się jemu, iż począł mię używać do zdejmowania portretów z ulubionych kochanek swoich, za co mię aż całym rublem wynagradzał czasami”.

Szyriajew natomiast kazał mu rozrabiać farby, malować parkany, podłogi i szyldy. W drodze wyjątku zezwolił na współpracę przy malowaniu wnętrza teatru, senatu i synodu…

W tym czasie Soszenko przedstawił Szewczenkę przebywającemu w Petersburgu Jewhenowi Hrebince (1812–1848). Był to ukraiński poeta, bajkopisarz, beletrysta, wydawca i społecznik. (…) Kilka lat później to właśnie Hrebinka pomógł wydać drukiem pierwszy zbiór wierszy Szewczenki Kobziarz. (…)

Soszenko zaprezentował Szewczenkę sekretarzowi Akademii Sztuk Pięknych W. I. Hrehorowiczowi „z prośbą – jak pisał Szewczenko – wyzwolenia mię od ciężkiego losu mojego. Hrehorowicz zniósł się w tej mierze z W.A. Żukowskim, który też stargowawszy się naprzód z właścicielem moim, poprosił K.P. Briułłowa, ażeby zdjął portret z niego celem rozegrania go w loteryę prywatną. Wielki Briułłow natychmiast się zgodził i wkrótce portret Żukowskiego był gotów. Żukowski za pomocą hr. M.I. Wielhorskiego urządził loteryę na 2 500 r. ass.; za cenę tę kupiona została swoboda moja 22 kwietnia 1838 r.”.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” znajduje się na s. 10 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Łabędzi śpiew mitu unii hadziackiej a Taras Szewczenko” na s. 10–11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze