Działacz I Solidarności Janusz Michniewicz: Starania o rentę dla kombatantów peerelowskiej opozycji to upokorzenie

Jeżeli Polska się nie odetnie od PRL-owskiej spuścizny, nigdy nie będziemy wolni. Jeszcze nie jesteśmy wolni, chociaż była na to wielka szansa. Sądownictwo to nie jest ostatni bastion komuny w Polsce.

Wiktor Sobierajski
Janusz Michniewicz

Był Pan przewodniczącym komisji zakładowej NSZZ Solidarność w szpitalu wojewódzkim.

Mieliśmy bardzo dużo członków, ale środowisko było bardzo trudne. Wiadomo, lekarze. Ale można było jakoś współpracować. W najtrudniejszych sytuacjach prosiliśmy lekarzy, żeby rezerwowali dla nas jakieś łóżka na wszelki wypadek. Tak. Pomagali nam.

Czyli jest Pan „wywrotowcem”?

Nie jestem wywrotowcem. Wychowałem się w bardzo patriotycznej rodzinie. Moi rodzice pochodzą ze wschodu. Tato był w VI Pułku Lotniczym Lwów. Później został internowany w Rumunii. Wujek walczył w Armii Krajowej w Leżajsku i okolicach, także pod Lwowem. W 1947 dopiero wyszedł z podziemia. Wtedy go złapali i został skazany na osiem lat więzienia. Dziadek bił bolszewików pod Lwowem. To wyniosłem z domu. (…)

Siedział Pan w więzieniu, które opuścił Pan 13 grudnia 1982 roku.

Siedziałem. Do więzienia na ulicę Sądową w Opolu przychodził doktor Bedyński. To on dał mi wskazówki, jak mam zachorować i na co. Sąd zadecydował, że mam być zbadany przez biegłego neurologa. Trafiłem, dzięki Bogu, na doktora Mazura, zapomniałem imienia. Był ordynatorem neurologii i jednocześnie biegłym sądowym, zresztą także żołnierzem AK. I to właśnie on wyciągnął mnie z więzienia. Było to 13 grudnia 1982 roku. Zaraz po wyjściu z więzienia poszedłem do opolskiej katedry na mszę. A tam, patrzę, siedzą funkcjonariusze UB, którzy mnie zwijali. Jak mnie zobaczyli, to zbaranieli i wyszli. (…)

Co dzisiaj robi Janusz Michniewicz?

Chodzę w pancerzu, jestem po operacji kręgosłupa, bo mam złamane dwa kręgi. Jestem zarejestrowany jako osoba bezrobotna, bo w tej sytuacji żaden pracodawca mnie nie przyjmie do pracy. Co mogę więcej powiedzieć…

Mówił mi Pan, że starał się Pan o rentę specjalną przyznawaną przez premier Beatę Szydło.

Tak. Wystąpiłem o przyznanie renty specjalnej, ale zrezygnowałem. Jest jeden artykuł, o tym rozmawiałem z jedną panią prawnik, który mówi, że renty przyznaje pani premier. Ja dostałem do załatwienia dziesiątki spraw, dziesiątki dokumentów, które według pani z sekretariatu pani premier Szydło muszę wypełnić. Między innymi muszę opisać wszystko, co robiłem, za co zostałem skazany – a przecież te wszystkie dokumenty są w kancelarii pani premier. Ja miałem ściągnąć ze wszystkich więzień, w których siedziałem, zaświadczenia, że tam siedziałem. Przecież to wszystko jest w dokumentacji, którą pani premier już posiada.

Przeraża Pana cała procedura?

Zaświadczenia z urzędów pracy, zaświadczenia z pomocy społecznej, zaświadczenia, zaświadczenia, zaświadczenia. Ja po prostu nie mam siły. Miałem także opisać, co robiłem po wyjściu z więzienia, po osiemdziesiątym roku. Razem z Januszem Całką drukowaliśmy wtedy gazetki, ja też je kolportowałem. Bronek Palik mi je dostarczał do punktu kontaktowego w kościele studenckim. Działałem do osiemdziesiątego dziewiątego roku. Około sześciu lat. Pamiętam, była nawet akcja przeciwko mnie, miała kryptonim „Burza”. Skończyła się w 1986 czy 87 roku. Ponad trzy lata byłem bez pracy po wyjściu z więzienia.

Nikt Panu nie zaoferował pracy?

Oferowano mi pracę, owszem, ale jak mówił ubek Andrzej Barczyk: – Noo wie pan, panie Januszu, spotkamy się czasami gdzieś poza Opolem, nie będziemy nic pisać, pan mi tylko coś tam poopowiada…

Ale nie złamali Pana?

Nie, nie złamali. Dostałem z IPN-u dokument podpisany przez dyrektora Szarka. Jest to bardzo ważny dla mnie dokument potwierdzający, że nie byłem ani żołnierzem służb specjalnych w PRL, ani nie pisałem żadnych donosów, nie byłem żadnym „Bolkiem” czy „Lolkiem”, nie pisałem żadnych raportów, nie byłem też TW, ani KO – niczym takim nie byłem.

Czyli Pańska kartoteka w IPN jest pusta?

Nie, jest pełna. Pisana przez SB. Na mnie jako osobę nie ma nic. Jestem czyściutki.

Może dzisiejsi politycy opolscy po prostu boją się Pańskiej wiedzy, bo doskonale pamięta Pan chociażby nazwiska z tamtych lat?

Moim zdaniem to, co się działo przez ostatnie lata w Opolu, to wina zdrady przy Okrągłym Stole. Tam Wałęsa po prostu nas sprzedał. I uważam, że ci, którzy wtedy byli z nim na zdjęciach, tak samo się przyłożyli do tego, że teraz mamy, jak mamy. Sprawy związane z wymiarem sprawiedliwości to jest pokłosie po Okrągłym Stole. Tak, są młodzi sędziowie, tylko że ci sędziowie zawodu uczyli się od sędziów, którzy tkwili w systemie postkomunistycznym.

Cały wywiad Wiktora Sobierajskiego z Januszem Michniewiczem pt. „Banany dostarczono, a pestki są w drodze” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Wiktora Sobierajskiego z Januszem Michniewiczem pt. „Banany dostarczono, a pestki są w drodze” na s. 7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze