Rzeczpospolita Iwonicka – sierpniowe boje 1944 roku. Ostatnie starcia z Niemcami przed utworzeniem cząstki wolnej Polski

Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami.

Stanisław Orzeł (opracowanie)

Ze wspomnień A. Giergiel ps. Iwonka wynika, że główna bitwa rozegrała się na górze Winiarskiej. Partyzanci byli przygotowani do oporu, lecz nie dorównując Niemcom liczebnością i uzbrojeniem, musieli opuścić swoje pozycje i chronić się w lesie. Niemcy nie lubili walczyć w lesie, wkrótce więc wycofali się w kierunku głównego traktu ucieczki.

Przebieg tych walk był dramatyczny: następnego dnia po ataku czołgów, 9 sierpnia około szesnastej centrum Uzdrowiska zaatakował frontalnie od wsi Klimkówka i z Iwonicza-Wsi oddział Wehrmachtu.

Posterunki partyzanckie wycofały się, a Niemcy, nie napotykając oporu, dotarli do pensjonatu Zofiówka. Stamtąd zaatakowali partyzantów grupujących się na wysokości szpitala Sanato. Drugi atak nastąpił od wsi Klimkówka przez górę Glorietta. Tam pozycji nie utrzymał partyzancki pluton złożony z sowieckich uciekinierów obozu jenieckiego pod Rymanowem: pozostawiając broń na stanowiskach, uciekli do Stefanowej Doliny. Jednak w tym czasie zaczęło się kontrnatarcie partyzantów oddziału Pika i grupy żandarmerii Rzeczpospolitej Iwonickiej pod dowództwem sierż. Lambora.

Tak tę walkę w obronie Iwonicza-Zdroju zrelacjonował jej bezpośredni uczestnik R. Sługocki: Schodziłem z kolejnej warty, ciesząc się myślą o ciepłym posiłku, kubku kawy i o wyciągnięciu się na sienniku po 6-godzinnej „stójce” za drzewem przy drodze do Bełkotki. Właśnie mijałem Belweder, kiedy nagle padł pojedynczy wystrzał, a po chwili rozjazgotały się serie automatów i karabinów maszynowych oraz wybuchy granatów. Przycupnąłem za drzewem z bronią gotową do strzału. Z daleka poznałem kilku chłopców z mojego plutonu, którzy się wycofywali. Usłyszałem za sobą szybkie kroki kogoś zbiegającego po schodach z werandy Belwederu. Koło mnie pojawiła się drobna postać mecenasa Lambora. – Nie ruszaj się! Minął mnie z pistoletem w dłoni, biegnąc w stronę zbliżających się postaci krzycząc: – Stać, bo was wystrzelam! Uciekający rozbiegli się po obu stronach drogi, kryjąc się za drzewami. Lambor też skoczył w bok, nie przestając krzyczeć: – Ani kroku wstecz! Stać! Obok mnie wyskoczył Zbyszek z automatem. – Niemcy idą od Klimkówki, Ruskie się cofają! – wołał. – Niech się Pik nimi zajmie! – krzyknął Lambor. – My tu mamy swoją robotę. Idziesz z nami? Naprzód, biegiem!

Biegłem za Lamborem wraz z grupą chyba ośmiu chłopaków uzbrojonych w karabiny i Zbyszek z automatem. Tymczasem w odległości ok. 200 m pojawiło się kilku Niemców i na czarno ubranych Ukraińców schodzących z góry Winiarskiej. Posuwali się ostrożnie skokami od drzewa do drzewa po obu stronach drogi do Zofiówki. Lambor wskazał nam ręką miejsce, gdzie mieliśmy zająć pozycje. – Kryć się! Podpuścimy ich. Każdy wybiera swojego – powiedział. – Ogień otworzyć dopiero po mnie. I ani kroku bez rozkazu. A jak mi który zacznie uciekać, to go pierwszy zastrzelę! Czekaliśmy, aż Niemcy podejdą na niecałe trzydzieści metrów. Tak blisko, że mogłem odczytać napis „Gott mit uns” na klamrze pasa żołnierza, do którego mierzyłem. Denerwowałem się. Widziałem wyraźnie pod czapką jego bladą twarz z zaciśniętymi ustami. Tuż nad uchem usłyszałem wystrzał z pistoletu Lambora i pociągnąłem za cyngiel. Poczułem „kopnięcie” w ramię. „Mój” Niemiec pochylił się do przodu, zmiękły pod nim nogi, upadł na prawy bok, a później obrócił się na wznak i znieruchomiał. Przeładowałem broń i już nie celując strzeliłem dwukrotnie w grupkę uciekających. Po naszej salwie padło dwu Niemców i czterech Ukraińców. Oficera, który prowadził oddział, zastrzelił Zbyszek. Jego automat siekł teraz seriami po Niemcach i Ukraińcach. Za nimi pędził Lambor, strzelając w biegu, a za nim Zbyszek i reszta chłopaków. Zatrzymałem się przy zabitym przeze mnie Niemcu (…) zdjąłem mu pas z ładownicami i karabin mauser. Wsunąłem pod schody Belwederu i popędziłem za innymi. Dogoniłem ich dopiero koło poczty. Było nas teraz ponad dwudziestu, bo dołączyło do nas jeszcze paru chłopaków, którzy zadekowali się w sanatorium Barbara przed Niemcami, a widząc, że uciekają, wyszli z kryjówki i dołączyli do nas.

Lambor podzielił nas na trzy grupy: jednej – pod dowództwem Zbyszka, kazał ścigać Niemców wycofujących się skrajem Winiarskiej w kierunku Insbachu. Z drugą grupą, w której znalazłem się i ja, postanowił przekonać się, co się dzieje na drodze do Klimkówki, której bronił pluton Sowietów. Dwóm chłopakom polecił odszukać Pika, a po drodze zabrać broń zabitym Niemcom i zorganizować ich pochówek w lesie. (…) W dalszym ciągu zewsząd rozlegał się huk wystrzałów. Przebiegliśmy między domami Leonia i Małgorzata, obok leśniczówki przeskoczyliśmy potok i za drogą do kaplicy zaczęliśmy wspinać się szeroką ścieżką skrajem lasu w stronę Klimkówki. Uskoczyliśmy w bok za drzewa, kiedy usłyszeliśmy trzask łamanych gałęzi. Z góry biegli Sowieci z naszego oddziału. Niektórzy bez broni.

Lambor wyskoczył zza drzewa na środek ścieżki, wystrzelił w górę kilka razy i krzyknął: – Stój! Ale oni się nie zatrzymali. Jeden z nich wpadł na Lambora i przewrócił go, krzycząc: – Giermańcy nastupajut! Lambor wstał, otrzepał się z kurzu, podniósł z ziemi pistolet i zakomenderował: – Idziemy! Biegliśmy pod górę, a wokół nas świszczały kule i odłamki granatów, odłupując korę z drzew. To był szaleńczy, nieprzytomny bieg. (…)

Przez rzedniejące drzewa widać było zbliżających się Niemców. A była ich cała chmara. Lambor dał znak, abyśmy rozstawili się za drzewami. Przykucnąłem i zaczęliśmy strzelać, ale Niemcy podpełzali, skryci w nieckach terenu. Z tyłu za pagórkiem bił w naszą stronę granatnik, na szczęście niecelnie. O niecałe dwadzieścia metrów od nas leżał w wykopie porzucony przez Sowietów karabin maszynowy oraz taśmy z nabojami. – Ty i ty – pokazał Lambor na mnie i stojącego za drzewem chłopaka – podczołgajcie się i zabierzcie to. Nie miałem doświadczenia w czołganiu, uniosłem głowę i tyłek zbyt wysoko, zamiast się czołgać, szedłem na czworakach. – Chowaj dupę! – krzyczał Lambor – bo ci ją szwaby nafaszerują ołowiem! Niemcy zauważyli nas i wzmogli ogień, jednakże zdążyliśmy ukryć się w wykopie. Ten, z którym pełzłem po karabin i taśmy, to był chłopak ze wsi – „Józek”. Pracowałem z nim krótko na kopalni Elżbieta II (…). – Czekaj – powiedział – spróbuję postrzelać. Otworzył pokrywę zamka, aby ustawić taśmę. – Znajdź czystą, niezapiaszczoną taśmę. Wyjąłem nową z pojemnika i podałem mu. – Trzymaj – powiedział – żeby się nie zapiaszczyła. Trzasnęła pokrywa zamka. – Wracać, brać karabin i wycofać się! – krzyczał Lambor. Józek wysunął lufę w stronę Niemców, nacisnął spust i karabin zaterkotał. Seria poszła po polu, które zapełniło się uciekającymi postaciami. Ci, którzy zaczęli uciekać, padali skoszeni ogniem kaemu. Józek założył drugą taśmę, ale nie było już do kogo strzelać, ponieważ Niemcy uciekli w stronę Klimkówki. Nad nami stał Lambor i wrzeszczał: – Czy ja wam kazałem strzelać? Co to, wojsko czy burdel? Żeby mi to było ostatni raz!

Na płaskim szczycie góry stały kałuże krwi i leżało kilka trupów. Trzech rannych Niemców skręcało się z bólu. Lambor posłał naszego chłopaka do jednego z gospodarzy za górą z poleceniem, aby ten zaprzągł konia i zabrał rannych do Klimkówki. – Tylko mów po rusku, żeby chłop mógł stwierdzić, że to Sowiety tak urządzili Niemców. Schodziliśmy z góry obładowani jak wielbłądy, niosąc po dwa karabiny, pasy i buty po zabitych i po Ruskich, którzy uciekając zostawili broń. Dziwiłem się po drodze, że nam to tak łatwo poszło, ponieważ Niemcy zmykali jak zające. Lambor wygłosił na ten temat pogadankę o „morale niemieckiego żołnierza”, podkreślając, że to nie jest już ten sam żołnierz, który od września 1939 r. do bitwy pod Stalingradem nieustannie parł na wschód. (…) powiedział również, że trzeba powołać sąd polowy i rozbroić tych Sowietów, którzy uciekli z pola walki.

Niemcy mieli łącznie w ciągu całej akcji dwudziestu kilku zabitych, a u nas był tylko jeden zabity i dwu rannych. Jeszcze tego samego dnia odbył się uroczysty apel.

Ustawiliśmy się w dwuszeregu z bronią u nogi, a było nas ponad stu. Między plutonami rozstawiono na nóżkach karabiny maszynowe i zdobyczny granatnik. Naprzeciw nas usadowiła się władza cywilna: R. Szatkowski, dyrektor B. Biernat, dr mjr J. Aleksiewicz z rozłożystą brodą i kilka innych, nieznanych mi osób. Było też wielu mieszkańców uzdrowiska. Wyglądało to bardzo ładnie w blasku zachodzącego słońca, z powiewającą na maszcie Bazaru flagą narodową. Przemówienie wygłosił Roman Szatkowski, odegrano z płyty hymn polski, po czym na komendę zaprezentowaliśmy kilka taktów musztry z bronią. Następnie zabrał głos por. Pik, lejąc nam miód na serca za ostatnie nasze wyczyny. Jak zwykle nieco się zacinał. Poczułem się dumny jak paw, kiedy podkreślał zasługi Lambora i tych, którzy się do niego przyłączyli (R. Sługocki, jw., s. 25).

Całe opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” znajduje się na s. 4 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Opracowanie Stanisława Orła pt. „Rzeczpospolita Iwonicka (IV). Sierpniowe boje” na s. 10 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 54/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze