Roksana Vikaluk: Teatr ma to do siebie, że jeśli już zatrzymasz się w nim na dłużej, zaczyna być częścią twojego DNA

Na scenie nie istnieje dla ciebie pojęcie „pomyłka”. Pomyłkę po prostu musisz ograć i jest to świetna okazja, żeby zobaczyć, na jakim poziomie aktualnie jesteś, bo teatr to także improwizacja.

Sławek Orwat
Roksana Vikaluk

Urodziłaś się w Tarnopolu. Jakie masz korzenie?

Z pochodzenia częściowo jestem Ukrainką, częściowo Żydówką, a że w Polsce spędziłam już niemal połowę życia, traktuję ją jak swoją drugą ojczyznę. Tata i mama są wielkimi miłośnikami Polski, a zwłaszcza polskiej kultury; radio zawsze grało u nas po polsku. Mieliśmy też polskie czasopisma. Podobnie jak dzieci w Polsce, zawsze mieliśmy z bratem „Misia”, rodzice natomiast czytali „Przekrój”, „Urodę” i „Szpilki”. Od dwóch lat mam obywatelstwo polskie.

Zawsze byłaś świadoma swojego talentu, czy ktoś pomógł Ci go odkryć?

Nikt z rodziny nie mówił mi – „masz talent”, natomiast zawsze słyszałam: „musisz dużo pracować”. Jednocześnie szanowano moje zdolności, podkreślano, że warto się rozwijać, a rodzice wspierali i wspierają mnie w tym do dziś. Najpierw śpiewałam. Dziadek uczył mnie piosenek ukraińskich, a babcia żydowskich. W tych dwóch kulturach wyrastałam. Tato nucił polskie piosenki. Kochałam tańczyć, kochałam teatr, chciałam grać na fortepianie… Już jako czterolatka, jak gdzieś widziałam tańczących, to i ja chciałam tańczyć, jak widziałam grających, to chciałam grać.

Tarnopol, 2013 | Fot. Taras Ivankiv

Śpiew w mojej rodzinie był zawsze, więc na początku śpiewu się nie uczyłam. Od czwartego roku życia przez kolejne 5 lat zajmowałam się baletem. Bardzo dużo mi to w życiu dało i wciąż daje. Równolegle rozpoczęłam naukę gry na fortepianie i kiedy musiałam wybierać, wybrałam fortepian. Profesjonalną naukę śpiewu zaczęłam dopiero w wieku 19 lat, prywatnie, u genialnego pedagoga, wspaniałego tenora klasycznego Mykoły Bolotnoho, w Tarnopolu. On pomógł mi uwierzyć, że będę śpiewać. Na początku zajęć nic na to nie wskazywało.

Ukraina wydała wielu znakomitych artystów.

Tak, nasza ziemia jest niezwykle żyzna dosłownie i w przenośni. Chyba mamy to w genach. Ukraina, podobnie jak Włochy, zawsze śpiewała. Mamy przepiękne pieśni i niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe. Jest mi smutno, kiedy ludzie mówią: pieśń rosyjska – super! A ukraińskie… nic takiego. Kultura pramatki mów słowiańskich po prostu nie jest znana na świecie.

Polski naród też ma kolosalny twórczy potencjał i Polacy są tego świadomi. Taka nasza słowiańska natura… Na przykład tradycję polskiego plakatu uważa się za jedną z najlepszych na świecie. A polski jazz! Polska specjalizuje się w filmie, w latach 80. była znakomita epoka teatru.

Każdy naród ma jakieś mocne strony artystyczne. Naród ukraiński też, ale że historia nigdy nas nie oszczędzała, często nasz dorobek był niszczony. Teraz odradzamy się, a wojna z Rosją odgrywa w tym procesie bardzo istotną rolę. (…)

Jak znalazłaś się w Warszawie?

W połowie lat 90. dostałam się na Akademię Muzyczną w Katowicach i pojechałam do Ministerstwa Kultury w sprawie stypendium. Druga wizyta w Warszawie to rok 1998. W Filharmonii Warszawskiej odbywał się koncert zespołu SBB. Był Józek Skrzek, Anthimos Apostolis i Mirek Muzykant (bębny), a ja miałam wystąpić przed nimi jako suport, z towarzyszeniem elektroniki. W ostatniej chwili dowiedziałam się, że niezbędny instrument klawiszowy nie dojedzie i muszę całą suitę, jaką przez miesiąc aranżowałam, zagrać na fortepianie. Miałam niewiele doświadczenia i godzinę na przełożenie mojego programu na fortepian. Ostatecznie wystąpiłam, przypłaciwszy tamten koncert ciężką nerwicą. Występ został bardzo dobrze przyjęty, ale mnie ta sytuacja wówczas przerosła. Jednocześnie zdobyłam kolosalne doświadczenie.

Koncert w Użhorodzie | Fot. Jaroslav Makar

Rok później miało miejsce moje trzecie spotkanie z Warszawą, a powodem ponownie był Józef Skrzek. Było to 25-lecie SBB w Sali Kongresowej. Ogromna, wielogodzinna impreza. Śpiewałam wokalizę do pieśni Józka Skrzeka Erotyk. Była tam także Halina Frąckowiak, był śp. Tadeusz Nalepa, Tomasz Szukalski i wiele innych znakomitości, w tym Ewa Bem. Józek podprowadził mnie do pani Ewy i powiedział: Roksi, Ewa, poznajcie się, bo warto. Zawiązała się dłuższa rozmowa, byłam szczęśliwa, mogąc wyrazić swoją wdzięczność pani Ewie, zwłaszcza za płytę Żyj kolorowo, która podtrzymywała mnie na duchu w bardzo trudnych chwilach. Pani Ewa, od której emanowała dobroć, zapytała: chciałabyś się uczyć? Odpowiedziałam – tak, ale jestem po ciężkich przejściach związanych z uczelnią w Katowicach i się boję. Na to ona: wykładam w szkole na Bednarskiej, nie bój się i idź na egzaminy! Dostałam się do jej klasy, a później za dobrą naukę zostałam zwolniona z opłat. Oficjalnie Ewa Bem była moją wykładowczynią w Policealnym Studium Jazzowym przy ul. Bednarskiej, ale nieoficjalnie był to mój dobry, matczyny duch. Bardzo wiele jej zawdzięczam. (…)

Jak trafiłaś do teatru?

To był rok 2006. Teatr zawsze mnie pociągał, ale znając swoją emocjonalność, bałam się w nim zatracić. Najbardziej bałam się ról dramatycznych i tego, że nie wytrzymam ich psychicznie. Zaczęło się od niewielkich występów z koryfeuszami starej warszawskiej Romy – Witem Michajem i Lacym Wiśniewskim, wybitnym tenorem klasycznym Gennadym Iskhakovem wraz z wspaniałą, roztańczoną i rozśpiewaną grupą artystów, z cygańskim programem muzycznym w Warszawskim Teatrze Żydowskim. Po tych występach Szymon Szurmiej, jego ówczesny dyrektor, zaprosił Wita, Gennadya oraz mnie do udziału w spektaklu Tradycja. Z Teatrem Żydowskim współpracuję do dziś. Później przez dwa sezony w Teatrze Rampa grałam w spektaklu Jaskółka według Turgieniewa w reżyserii Żanny Gerasimowej. Zrobiłam muzykę do spektaklu i wcieliłam się w jedną z dwóch postaci głównych. Tam odkryłam teatr w sobie. Teatr ma to do siebie, że jeśli już zatrzymasz się w nim na dłużej, zaczyna być częścią twojego DNA.

Na początku dostałam warunek: żadnej statyczności – a wówczas, jak większość muzyków, miałam problem ze zrobieniem kroku na scenie! Od kiedy odnalazłam teatr w sobie, nie potrafię już na scenie ustać w miejscu. Mnie nosi!

Teatr też daje ci swobodę do tego stopnia, że na scenie nie istnieje dla ciebie pojęcie „pomyłka”. Pomyłkę po prostu musisz ograć i jest to świetna okazja, żeby zobaczyć, na jakim poziomie aktualnie jesteś, bo teatr to także improwizacja. (…)

Jak postrzegasz to, co dzieje się w Ukrainie?

Przeżywam to bardzo. Moi niektórzy rodacy aktorzy, reżyserzy i muzycy są na froncie. Są wdzięczni nam, działającym poza ojczyzną, bo tworzymy bardzo ważny propagandowy front ukraiński. Już widać efekty naszej pracy, bo przecież jeżeli na płycie belgijskiego muzyka pojawia się kompozycja napisana do słów naszego poety Iwana Franko, to jest to żywy dowód, że – w tym wypadku moja – misja przynosi efekty. Ukraina musi być promowana. My, Ukraińcy, sami jeszcze nie wiemy, na co nas stać – powtarzam te słowa z wywiadu na wywiad. Sytuacja w moim kraju jest bardzo ciężka, ale dzięki niej dowiadujemy się, czym jest dla nas niepodległość i niezależność, w tym od Rosji. To nieprawda, że nasza tożsamość narodowa jest krótka. Ukraińskość była w nas od dawna, tylko skutecznie była niszczona. Na przykład Rosjanie nigdy nie dopuszczali, aby nasza tożsamość rosła, narzucając nam od setek lat swoją wolę.

Jazz w Kijowie, 2016 | Fot. Oleksandr Zubko

W czasach sowieckich mój tata był wykładowcą na Akademii Medycznej i swoje zajęcia prowadził wyłącznie w języku ukraińskim, za co był tępiony przez kierownictwo Akademii. Jednak ponieważ częściowo był Żydem, nie wiedzieli, co z nim zrobić. Przez setki lat nie wolno było Ukraińcowi przejawiać miłości do swojego kraju. Język był tępiony, a każda proukraińska inicjatywa twórcza karana była ostro do końca lat ʼ80, także łagrami. Nie wolno było pisać wierszy o miłości do Ukrainy, bo natychmiast takich śmiałków wysyłano na Syberię. Ukraina zawsze stanowiła dla Rosji kolosalne niebezpieczeństwo z powodu genetycznie uwarunkowanej olbrzymiej siły świadomości i dlatego z taką mocą i tak brutalnie i konsekwentnie ta świadomość była niszczona. Ukrainiec miał żyć w ciągłym strachu. Teraz Kreml również pozostaje wierny swoim krwawym tradycjom: w dniu dzisiejszym liczbę ukraińskich więźniów politycznych przebywających w więzieniach okupanta szacuje się na około 75, a niektórzy, jak reżyser Oleg Sencow, są w łagrach. Droga Ukraińców do odbudowania niepodległości i tożsamości jest jeszcze długa i bardzo mozolna. Powinniśmy znać swoją historię. Nauczyć się żyć ze świadomością tych bardzo ciężkich jej wątków, ale przy tym nie emanować nienawiścią, by budować kraj z sercem pełnym wiary. Na dzień dzisiejszy jest to niewyobrażalnie trudne.

Jak oceniasz Wasze relacje z Polską?

Aby wszystko między nami się zabliźniło, potrzeba czasu. Trudno jest mówić o równoprawnym dialogu Ukrainy z Polską w momencie, kiedy nasze kraje dzieli ekonomiczna przepaść, a na dodatek trwa wojna w Ukrainie. My, Ukraińcy, sami musimy zbudować naszą hierarchię wartości i chcemy to zrobić bez podpowiadania. W naszej wspólnej historii po obu stronach zawsze były postacie, które dla jednych były bohaterami, a dla drugich zbrodniarzami. Podobnie działo się w historii wielu innych narodów. W naszych relacjach do dziś istnieje wiele niewyjaśnionych sytuacji, które, wierzę, z czasem sobie wyjaśnimy.

Cały wywiad Sławka Orwata z Roksaną Vikaluk pt. „Teatr przenika do DNA” znajduje się na s. 14 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Sławka Orwata z Roksaną Vikaluk pt. „Teatr przenika do DNA” na s. 14 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze