Program ochrony brzegów Bałtyku istnieje od 15 lat, ale to w praktyce fikcja / Tomasz Hutyra, „Kurier WNET” 42/2017

Czy mamy jeszcze siłę, my – naród, aby naprawdę powstać z kolan i naciskać na polityków, którzy nie potrafią uczciwie postępować, na prokuratorów, na sędziów, którzy nie mogą znaleźć drogi do prawdy?

Tomasz Hutyra

Chocholi taniec na morskim brzegu

Według wyliczeń Państwowego Instytutu Geologicznego sztormujące polskie morze zabiera rocznie około 50 ha lądu, generując średnio straty w skali jednego roku w graniach 500 milionów złotych. Dlatego w dniu 28 marca 2003 roku Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił wieloletni program ochrony brzegów morskich, zabezpieczając w ustawie środki budżetowe na ten cel w kwocie 911 000 tysięcy złotych w okresie od 2004 r. do 2023 r. Gdybyśmy dokonali prostego rachunku matematycznego i przemnożyli roczne straty przez okres trwania programu ochronnego, to znaczy przez 20 lat, to zauważylibyśmy potencjalne 10 miliardów zaoszczędzone w naszym budżecie, a zatem słuszność podjęcia decyzji o przeciwdziałaniu skutkom niszczycielskiego morskiego żywiołu nie podlega żadnej wątpliwości.

Ustawowy limit finansowania programu ochronnego nie objął środków pochodzących z europejskich funduszy rozwojowych. W ramach Programu określono zadania wykonawcze i kontrolne jednostek państwowych odpowiedzialnych za jego wdrożenie. Główne cele ochrony brzegów morskich oparto na budowaniu nowych systemów ochronnych oraz rozbudowywaniu i utrzymywaniu już istniejących instalacji ochrony brzegów morskich przed erozją morską i powodzią od strony morza, monitorowaniu brzegów morskich, prac i badań dotyczących ustalenia aktualnego stanu brzegu morskiego na całej długości polskiego wybrzeża.

Opaska Westerplatte, luty 2017. Fot. T. Hutyra

Nadzór nad programem powierzono w ustawie ministrom właściwym dla spraw gospodarki morskiej, a samą realizację programu zlecono poszczególnym dyrektorom urzędów morskich. Warto zwrócić uwagę na kilka założeń zawartych w załączniku do ustawy, w którym przedstawiono szczegółowy plan nakładów na realizację programu. W punkcie pierwszym znajdziemy Zalew Wiślany oraz wydatki przeznaczone na sztuczne zasilanie, umocnienia brzegowe oraz monitoring i badania dotyczące ustalenia aktualnego stanu brzegu morskiego w kwocie 457 000 tys. złotych. W punkcie drugim zapisano między innymi ochronę umocnień brzegowych na półwyspie Westerplatte, sztuczne zasilanie oraz umocnienia brzegowe w Orłowie. W punkcie czwartym znajdziemy odwodnienie oraz umocnienie brzegowe Klifu Jastrzębia Góra, a w Ustce – sztuczne zasilenia wraz z budowlami wspomagającymi ochronę brzegu morskiego.

Mając powyższe na uwadze, możemy łatwo wyartykułować przynajmniej kilka wniosków. Pierwszy z nich, podstawowy, to taki, że władza ustawodawcza, jaką jest Sejm Rzeczypospolitej Polskiej, wypełniła swój fundamentalny państwowy obowiązek i wytyczyła na kolejne lata drogi postępowania prowadzące w kierunku bezpieczeństwa państwa w obszarze ochronnym brzegów morskich. Wniosek drugi – zabezpieczono na ten cel środki w budżecie i wyznaczono poszczególne urzędy do jego realizacji.

Z uwagi na to, iż wieloletni program ochrony brzegów morskich funkcjonuje w przestrzeni publicznej już od prawie piętnastu lat, warto byłoby się przyjrzeć, jak wygląda jego realizacja i wdrażanie oraz jakie przynosi efekty w skali naszego kraju. Jednym ze źródeł do analizy może być Najwyższa Izba Kontroli oraz wynikające z jej działalności wnioski pokontrolne. Dla przykładu przypatrzmy się jednemu z nich, wygenerowano go w listopadzie 2009 roku pod nazwą „Informacja o Kontroli Brzegów Morskich”. W podsumowaniu wyników kontroli, zawierającej się w ocenie kontrolowanej działalności, możemy przeczytać: „Najwyższa Izba Kontroli negatywnie ocenia działalność administracji morskiej w zakresie realizacji wieloletniego Programu ochrony brzegów morskich”.

Czytając dalej opracowanie, znajdziemy coś takiego: „Ministrowie właściwi do spraw gospodarki morskiej nierzetelnie nadzorowali realizację Programu oraz nie podejmowali działań w celu pozyskania środków pozabudżetowych na jego finansowanie. Dyrektorzy urzędów morskich część środków otrzymanych na realizację Programu wykorzystali niezgodnie z przeznaczeniem, udzielali zamówień publicznych bez stosowania lub z naruszeniem trybów i zasad ustawy z dnia 29 stycznia 2004 r. Prawo zamówień publicznych, zwanej dalej „ustawą pzp”, oraz nie zawsze naliczali kary umowne za przeterminowanie wykonania przedmiotu umowy. Działania dyrektorów urzędów morskich na rzecz pozyskania środków pozabudżetowych były nieskuteczne – do końca 2008 r. nie uzyskali żadnych środków.

Na końcu raportu znajdziemy wykaz osób odpowiedzialnych za zaistniałe nieprawidłowości, zatrudnionych w administracji państwowej. Możemy natrafić między innymi na byłych ministrów infrastruktury Marka Pola, Jerzego Polaczka, Rafała Wiecheckiego, Cezarego Grabarczyka, czy wreszcie Marka Gróbarczyka, obecnego ministra gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. Pośród rzeszy dyrektorów urzędów morskich między innymi odnajdziemy Andrzeja Królikowskiego, Andrzeja Borowca czy Mariusza Szuberta.

Wyniki kolejnej kontroli, za lata 2010–2012, przynoszą zaskakujące tezy. Z jednej strony znajdziemy w raporcie zdanie: „Najwyższa Izba Kontroli ocenia pozytywnie, mimo stwierdzonych nieprawidłowości, wykonywanie przez urzędy morskie zadań związanych z wykorzystaniem 1224 mln zł na realizację 13 zadań inwestycyjnych objętych kontrolą”, a z drugiej strony takie oto stwierdzenie: „Finansowe skutki nieprawidłowości ujawnionych w wyniku kontroli NIK wyniosły 39,2 mln zł, tj. 3,2% kwoty przeznaczonej na realizację zadań inwestycyjnych objętych kontrolą”.

W takim razie, mając powyższe na uwadze, nasuwa się autorska sugestia, iż musimy być bardzo bogatym państwem, skoro 40 milionów złotych nieprawidłowości skutkuje pozytywnymi ocenami działalności administracji morskiej w obszarze szeroko pojętej gospodarki morskiej! Jednakże jeszcze bardziej może zadziwiać takie stwierdzenie autorów kontroli: „Ujawnione nieprawidłowości były konsekwencją nieprzestrzegania przez pracowników urzędów morskich obowiązujących przepisów i procedur. Wystąpieniu tych nieprawidłowości nie zapobiegł minister właściwy do spraw gospodarki morskiej, do obowiązków którego należało sprawowanie nadzoru nad działalnością dyrektorów urzędów morskich”.

Mijają lata od wprowadzenia ustawy o ochronie brzegów morskich, zmieniają się poszczególne rządy, opcje polityczne, czy wreszcie niektóre tylko układy personalne, ale problem z niszczycielską działalnością morza pozostaje niezmienny, a kilka faktów po prostu zadziwia.

Pierwszy z nich będzie niezmiernie charakterystyczny dla naszej państwowości. Otóż przychodząca nowa władza zawsze mówi o rozliczeniach poprzedników, tylko jakoś nigdy tego nie robi! Dlaczego? A dlatego, że na przykład w takich raportach NIK możemy znaleźć z imienia i nazwiska, jak i zajmowanego stanowiska, osoby bezpośrednio odpowiedzialne za opisane nieprawidłowości, jednakże powtarzające się podczas kolejnych wymian władzy wykonawczej. Dlatego żadnych rozliczeń nie ma i nie będzie, a problemy będą tylko narastać.

Poniżej wymienię tylko kilka z nich. Problem numer jeden to tak zwane podwodne progi spowalniające, wybudowane na dnie morza na wysokości Klifu Orłowskiego, oddalone od brzegu morskiego kilkadziesiąt metrów. Według doktor Agnieszki Kubowicz-Grajewskiej: „Pomimo ochrony brzegu bilans osadów plaży i podbrzeża jest ujemny. W okresie 2007–2009 z powierzchni plaży ubyło ok. 5 870 m³, a z podbrzeża, w latach 2006–2010, ok. 23 201 m³ osadu. Negatywne zmiany abrazyjne zaszły również na klifie. W latach 2006-2007 w południowej części cypla linia korony klifu cofnęła się o 1–2 m (Kwoczek 2007). Po październikowym sztormie z 2009 roku krawędź klifu przesunęła się w stronę lądu od ok. 2 m w rejonie cypla do 12 m na południe od niego.

Efektywność progów, szczególnie w okresie sztormów, jest niewielka. Przy wysokościach fal rzędu 0,5–1,1 m w obszar osłonięty przedostaje się od 59 do 76% falowania przy średnim poziomie morza. (…) Okresy, w których progi powinny spełniać swoje funkcje, to przede wszystkim okresy sztormowe, przypadające na jesień i zimę. To właśnie w tym czasie strefa brzegowa jest szczególnie narażona na niszczycielską siłę morza. Tymczasem efektywność progów w czasie sztormów jest niewielka”.

Tyle Pani doktor z Pracowni Geofizyki Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego. A co na to Urząd Morski w Gdyni? – „Progi kamienne o koronie zanurzonej, wybudowane w latach 2005–2006 w rejonie Klifu w Orłowie, stanowią podstawowy element ochrony brzegu morskiego w tym rejonie, (…) spełniają założone przez projektantów zadania”. Mało tego, ów urząd rozważa zbudowanie kolejnych tego typu konstrukcji, a rzeczywistość?

Zdjęcia nie mogą przecież kłamać – robiłem je w miarę regularnie w okresie sztormowym jesienią i zimą 2016 roku oraz zimą 2017 roku. Morze rozbijało się o klif, a plaża północna praktycznie zanikła. Plaża południowa, czyli na południe od mola w Orłowie, również znajdowała się zawsze całkowicie pod wodą.

A zatem nasuwa się kilka pytań. Pierwsze z nich: kto ma rację – Pani Doktor czy pracownicy Urzędu Morskiego? Działacze społeczni oddali sprawę w ręce tak zwanej władzy sądowniczej, aby to ona rozstrzygnęła ów problem. Cóż, jak to często bywa, prokurator znalazł paragraf do umorzenia śledztwa, dopatrując się przedawnienia sprawy, a sąd odrzucił skargę na działanie prokuratora, motywując swoją decyzję brakami formalnymi. Koszt budowli, jak podaje Urząd Morski, to 1,5 miliona, ale straty w krajobrazie z tego tytułu mogą być niewycenialne.

Problem numer dwa – ochrona brzegu morskiego na półwyspie Westerplatte. W roku 2012 firma Warbud rozpoczęła prace budowlane w tym rejonie, kończąc w terminie inwestycję. Wybudowano coś na podobieństwo gdyńskiego bulwaru nadmorskiego, mającego na celu spełnienie dwóch funkcji: ochronnej i turystycznej. Bulwar w Gdyni istnieje i ma się dobrze od roku 1976, a bulwar Westerplatte został zamknięty zimą bieżącego roku. Uderzyło w niego kilka sztormów, a jeden silniejszy zniszczył go w takim stopniu, że możemy mówić o katastrofie budowlanej. Co na to prokurator? Umarza śledztwo. Co na to Urząd Morski? Podobno znalazł się ekspert, Pan Profesor, i znalazł przyczynę katastrofy w wyjątkowych warunkach pogodowych, tak jakby ten jeden krytyczny sztorm przekroczył swoją normę i uderzył w brzeg morski z siłą amerykańskiego tajfunu, niszcząc go prawie doszczętnie.

Dziwnym trafem konstrukcja była poddana morskiej presji przez kilka lat i ten fakt zgłaszał do Urzędu Morskiego wykonawca, stwierdzając w swoich pismach, że jednak coś niedobrego dzieje się z tą budowlą. Urząd Morski jako inwestor i nadzorca prawdopodobnie nie robił w tej sprawie zupełnie nic. Dzieła zniszczenia dokonało morze. Tak się składa, że w okresie jesienno-zimowym wieją wiatry, a one pobudzają ruch morskiej wody, wytwarzając fale, a te na końcu uderzają w brzeg morski… Straty z tego tytułu to na początek koszt inwestycji, czyli około 12 milionów złotych.

Problem numer trzy – Klif Jastrzębia Góra. Według Urzędu Morskiego faktycznie z konstrukcją ochronną brzegu morskiego dzieje się coś niepokojącego i ów urząd wystąpił do Państwowego Instytutu Geologicznego w sprawie ewentualnej współpracy mającej na celu uratowanie konstrukcji. Pytanie wypadałoby postawić takie na przykład: dlaczegóż to za pierwszym razem nie wystąpiono do geologów w sprawie współpracy? Kto zaprojektował zatem tę konstrukcję, że po pierwsze nie podjął szerszych konsultacji, a po drugie prawdopodobnie zaprojektował ją źle? Pomijam fakt, że będąc całkowitym laikiem w tej dziedzinie, sam widzę jedną z prawdopodobnych przyczyn, czyli zastosowanie koszy kamiennych. Gdy bije w nie fala, to logiczne musi być, że kamienie pośrodku kosza zaczynają pracować, przemieszczać się, by w efekcie końcowym napierać na siatkę drucianą, która je utrzymuje warstwowo. Siatka ulega wreszcie przetarciu, kamienie wysypują się z koszy i dochodzi do obsuwiska, co można ewidentnie na miejscu zauważyć. Straty z tego tytułu? Któż by się tym przejmował… Koszt budowli około 11,5 miliona.

Problem numer cztery – Rafa Ustka. Jak zapewniał inwestor, w miejscu osadzenia konstrukcji miało się narodzić swoiste podwodne życie. Na dnie osadzono ją tak, jak odwrócone durszlaki, a przez nie miała się przelewać fala morska i jednocześnie ulegać na nich spowolnieniu. Ktoś nie dopilnował inwestycji, a ktoś inny nie zastosował zbrojenia w tych betonowych instalacjach. Efekt końcowy – gruzowisko na dnie morza w odległości około 200 metrów od linii morskiej. Koszt budowli – 150 milionów złotych. Winnych oczywiste nie ma, a prokuratorzy wszystko odrzucają od siebie, umarzają, tak jakby sprawy nie było.

Jeden podstawowy wniosek końcowy. Jeżeli założymy, że we wnioskach pokontrolnych Najwyższej Izby Kontroli wskazane zostały osoby z najwyższych stanowisk administracyjnych w państwie, odpowiedzialne z imienia i nazwiska, ale kolejna zmiana władzy nie podejmuje żadnych działań, bowiem na karuzeli kręcą się od lat ci sami urzędnicy, to możemy postawić przykrą dla nas wszystkich następującą tezę: nigdy nie będzie rozliczeń, gdyż panowie i panie kryją się nawzajem! A gdy nie będzie rozliczeń osób odpowiedzialnych za nieprawidłowości wskazane niemalże palcem przez NIK, to nie będzie porządku w naszym państwie, a tym samym środki budżetowe pochodzące z podatków płaconych przez ogół ciężko pracującego społeczeństwa będą dalej marnotrawione.

Kiedy my, Polacy, zakończymy ten chocholi taniec? Czy wreszcie politycy odpowiedzialni za powyższy stan rzeczy, pochodzący ze wszystkich opcji politycznych, zabiorą się za uczciwe przestrzeganie prawa? Mam wątpliwości, niestety. Politycy, wiadomo, jak to się mówi, kręcą lody, ale zwykli obywatele również nie przejawiają woli przestrzegania prawa.

Prawie każdy z nas przyzwyczaił się już do jego łamania, a zaczyna się zupełnie niewinnie – od niezapiętych pasów w samochodzie poprzez przekraczanie prędkości, a kończy grubo, tak jak na przykład policjanci w aferze Amber Gold czy wielu, wielu innych naszych rodaków… Policjanci nic nie widzieli i nic nie słyszeli, urzędnicy kontrolujący nie rozumieli, a politycy, mając ręce w kieszeniach, wygłaszali swoje kwieciste mowy o tym, jak jest nam wszystkim super!

Czy mamy jeszcze siłę, my – naród, do tego, aby naprawdę powstać z kolan i naciskać z każdej strony na tych polityków, którzy nie mogą, nie potrafią uczciwie postępować, na tych prokuratorów, którzy nie chcą pracować, na tych sędziów, którzy nie mogą znaleźć drogi do prawdy?

Przecież możemy się zrzeszać, możemy wspólnie organizować różne formy protestu i naciskać na władzę oraz administrację państwową, aby w końcu podjęto prawdziwe reformy prowadzące do takich zmian, by w naszym państwie kasa się nie marnowała i tak po prostu się zgadzała, jak w warzywniaku!

Jestem jednak realistą i niestety nie widzę żadnych szans na jakiekolwiek zmiany strukturalne. Może kolejne kroczące za nami pokolenia dokonają rewizji naszej rzeczywistości? Nadzieja przecież umiera ostatnia…

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Chocholi taniec na morskim brzegu” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Hutyry pt. „Chocholi taniec na morskim brzegu” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze