Magdalena Słoniowska
Mieszka z nami prawie dziewięćdziesięcioletnia ciocia, która już nie jest w stanie o własnych siłach opuścić swojego pokoju. Czyta jednak prasę – zawsze „Gościa Niedzielnego” i „Niedzielę”, a „Kurier WNET” (korzystam z okazji kryptoreklamy) – ilekroć dostarczę jej wydanie papierowe, mimo że trudno z taką płachtą poradzić sobie w łóżku. Słucha także Radia Maryja i ogląda telewizję Trwam. Jest więc na bieżąco ze wszystkim, co dzieje się w Polsce i w Kościele.
Wobec wiadomej sytuacji z wyborami prezydenckimi – wiadomej nie tylko ze względu na koronawirusa, ale przede wszystkim na kandydatów, których wygrana mogłaby być kompromitująca dla naszej ojczyzny – ciocia postanowiła zagłosować. Oczywiście nie może udać się do lokalu wyborczego. Dlatego ja mam oddać głos w jej imieniu. (…)
W kolejce stałam jednakowoż ponad godzinę. Wszyscy czekający mieli, tak jak ja, sprawę do działu ewidencji, w związku z wyborami. Do innych działów szczęśliwie wchodziło się bez kolejki, ale pewnie dlatego, że prawie nikt nie miał tam interesów.
Przy drzwiach wejściowych do urzędu trzech panów pilnowało kolejkowiczów. Jeden w ogóle nie wiem, po co – rozmawiał tylko z pozostałymi dwoma. Nie, przepraszam! Kiedy przyszła moja kolej, powiedział, że mogę wejść. Drugi wydawał plastikowe karty z numerem pokoju, odbierał je od wychodzących i przesuwał po namoczonej środkiem dezynfekującym szmacie – raz na kwadrans, bo takie było tempo mniej więcej, licząc także tych, którzy mieli sprawy do innych działów. Trzeci mierzył każdemu temperaturę na czole zbliżeniowym termometrem.
Oczywiście z taką samą częstotliwością. W ramach swoich obowiązków ten trzeci pan szepnął mi jeszcze numer pokoju, który już miałam wydrukowany na karcie zdezynfekowanej przez drugiego pana. Ponieważ kolejka szła powoli, panowie siedzieli i gawędzili między sobą, oczywiście z maseczkami zsuniętymi pod brodę. Obok na tablicy wisiało sążniste zawiadomienie o tym, że każdy, kto ma coś do załatwienia w urzędzie, musi mieć szczelnie zasłonięty nos i usta. Pracownicy urzędu przechodzili obok nas bez maseczek. Czułam się jak za PRL albo w jakiejś innej grotesce. (…)
Miałam okazję, siedząc pod drzwiami, usłyszeć, jak któraś z pań urzędniczek karciła zniecierpliwiona przez telefon jakąś petentkę, która chciała upoważnić swoją córkę do głosowania za nią. Z rozmowy wynikało, że córka pracuje i nie może przyjść do urzędu w godzinach pracy. Pani chciała dowiedzieć się, jak sprawę rozwiązać. Urzędniczka była niezadowolona, podniesionym głosem zarzucała rozmówczyni, że nie rozumie, co się do niej mówi, i że nie ona przecież wymyśliła procedury. Może to był pięćdziesiąty telefon w tej sprawie tego dnia, ale moje wrażenie, że wróciłam do PRL-u, się wzmogło.
Wychodząc (trochę po szesnastej) usłyszałam, jak jeden z trzech panów przy wejściu tłumaczył jakiejś kobiecie (nikogo z oczekujących prócz niej już nie było), że niestety dziś już nie uda jej się załatwić sprawy. Do zamknięcia urzędu była jeszcze ponad godzina.
Mała sprawa, jednak przy takich procedurach można – albo należy (?) się zniechęcić. Ale może chociaż cioci głos przeważy w najbliższych wyborach.
PS Przeważył.
Cały felieton Magdaleny Słoniowskiej pt. „Może nie Orwell, ale Bareja” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.
- Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
- Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
- Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
- Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
- Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
