Nieznani bohaterowie Niepodległości. Ich losy umknęły pamięci społecznej, a często nawet rodzinnej. Władysław Sagan

Wolność zawdzięczamy nie tylko wielkim jej twórcom, jak Piłsudski czy Dmowski. Nieznani ojcowie niepodległości to zwyczajni nauczyciele, żołnierze, księża, urzędnicy, lekarze… a także leśnicy.

Aleksandra Tabaczyńska

Wkrótce po odzyskaniu niepodległości zapadły pierwsze decyzje o stworzeniu administracji leśnej. Już w 1920 roku powstały cztery zarządy okręgowe lasów państwowych – w Warszawie, Radomiu, Siedlcach i Lwowie. Zaledwie cztery lata później powołano przedsiębiorstwo pod nazwą Polskie Lasy Państwowe, którego wizję funkcjonowania nakreślił w latach 30. pierwszy dyrektor Adam Loret, zamordowany przez Sowietów w listopadzie 1939 roku. (…)

Młody leśnik Władysław Sagan nie tylko został przeszkolony, ale był równocześnie utytułowanym żołnierzem weteranem – odznaczony Krzyżem Walecznych, Gwiazdą Przemyśla oraz odznaką honorową Orlęta za udział w bojach w obronie Lwowa, Przemyśla i Kresów Wschodnich. Miał nie tylko świetny zawód i związane z nim fantastyczne perspektywy, ale też doświadczenie wojenne i wielokierunkowe rzetelne, przedwojenne wykształcenie. Swoją ścieżkę zawodową rozpoczął w czerwcu 1927 jako asystent leśnictwa w Dyrekcji Lasów Braci Groedlerów w Skolem w powiecie stryjskim. Do momentu wybuchu II wojny światowej przeszedł wszystkie szczeble zawodowe: był praktykantem technik leśnictwa, adiunktem leśnym, wreszcie leśniczym i nadleśniczym. W wolnych chwilach – artystą malarzem.

Władysław Sagan | Fot. ze zbiorów rodzinnych

Mieszkał wraz z rodziną w bardzo ładnej willi przy ul. Leśnej i codziennie chodził pieszo do Borowej Góry, gdzie nadleśnictwo miało swoje biuro. Dom Saganów był na tyle atrakcyjny, że okupanci natychmiast zarekwirowali jego połowę. Tak więc piętro zajęli trzej niemieccy oficerowie, a wśród nich – jeden gestapowiec.

Zagnańska okupacja nie sprowadzała się jednak tylko do walk partyzantów. Terrorowi poddana była również ludność cywilna, a zwłaszcza pomagająca kieleckim Żydom. – Jeszcze na początku wojny na ulicę Leśną wjechały samochody i Niemcy zaczęli przeszukiwać posesje w poszukiwani Żydów – opowiada Jadwiga. – Nieopodal naszego domu była duża willa aptekarza, który był Żydem. Mieszkał w niej ze swoją żoną oraz córkami, już pannami na wydaniu. Oczywiście wszyscy zostali aresztowani, ale aptekarzowa zdążyła jeszcze przybiec do ojca i prosiła, żeby uratowali te dziewczyny. Rodzice, nie zastanawiając się ani chwili, chwycili jedną z nich, a może nawet dwie, i schowali do studni. Ta studnia stoi do dziś na posesji w Zagnańsku. To była prawdziwie dramatyczna decyzja. Po pierwsze dlatego, że na piętrze mieszkał gestapowiec i niemieccy oficerowie. A po drugie – studnia w ogrodzie była widoczna z ich okien. W nocy ojciec wraz ze swoim parobkiem, panem Stanisławem Milcarzem, który jednocześnie był jego wiernym i oddanym przyjacielem, wywieźli ją – a może je – do lasu. Wiem, że na pewno jedna tę wojnę przeżyła. Po wyzwoleniu spotkałam ją na ulicy, ale poza zdawkowym przywitaniem nie była zainteresowana rozmową. (…)

Nadchodziła Armia Czerwona, a uciekający przed Rosjanami Niemcy wkroczyli do naszego domu. W leśniczówce w Stachowie zakwaterował się sztab niemiecki.

Sztab tworzyli oficerowie niemieccy, był też wśród nich lekarz. Któregoś dnia mama mnie kąpała. Łazienka tak była usytuowana, że chcąc się do niej dostać, trzeba było przejść przez część domu zajętą przez Niemców. Byłam w trakcie kąpieli, gdy nagle ktoś zapukał w okno. Mama otworzyła, a tam w rosyjskich czapach stało dwóch czy trzech żołnierzy. Poinformowali mamę, że mają swoje stanowisko na drzewach czereśniowych w ogrodzie. Wśród nich są ranni. Mamie kazali zdobyć natychmiast lekarstwa na biegunkę oraz środki opatrunkowe. Oczywiście jedynym źródłem farmaceutyków mogli być tylko kwaterujący u nas Niemcy. Mama natychmiast się zgodziła i zaczęła mnie zawijać w ręcznik. Rosjanie nie pozwolili Mamie zabrać mnie ze sobą. Miałam czekać z nimi na jej powrót. – Dziecko zostaje z nami, a ty idź i przynieś co trzeba.

Jadwiga i Władysław Saganowie | Fot. ze zbiorów rodzinnych

I zostałam. Dostałam od nich przepyszne jabłko. Mogłabym przysiąc, że do dziś nie jadłam tak aromatycznego, słodkiego i soczystego owocu. Dziś jestem pewna, że było z naszego ogrodu, no bo skąd? Nie płakałam, nie miałam nawet poczucia zagrożenia. Mogę sobie tylko wyobrazić, co przeżywała w tych chwilach moja mama. Ręce jej drżały, strach ściskał gardło, ale ani na moment nie straciła zimnej krwi. Mój tata momentalnie położył się do łóżka. Mama poszła prosić niemieckiego doktora o opatrunki, tłumacząc, że ojciec się skaleczył i potrzebne są bandaże. Dziadek Aleksander chorował już wcześniej, co także mama wykorzystała. Powiedziała, że dziadek ma nawrót malarii i poprosiła o jakieś środki dla niego. Co mogła, zdobyła od Niemców i przyniosła do łazienki. Musiała działać bardzo szybko, zdecydowanie i skutecznie, bo zanim zjadłam jabłko, zdążyła wrócić. Rosjanie wzięli leki, opatrunki i poszli. Zanim odeszli, zażądali jeszcze jedzenia. Mama wynalazła sposób na dostarczanie zaopatrzenia Rosjanom, nie zwracając uwagi Niemców. W czasie wojny były w użyciu duże puszki z marmoladą. Mama zrobiła w dwóch podwójne dna i wypełniała wolną przestrzeń tym, czego żądali żołnierze. Ja albo moja babcia zanosiłyśmy je do ogrodu. I tak jak poprzednio, nie wolno było mi patrzeć do góry, zwłaszcza na drzewa. W ogrodzie rosły wszelakie warzywa, więc wracałyśmy z innymi puszkami, które były wypełnione zerwanymi przez Ruskich jarzynami, owocami. Ile to trwało – nie pamiętam. Po upadku powstania rosyjski zwiad dotarł do Stachowa i czekał, ukryty, na Armię Czerwoną. Czy to były dni, czy tygodnie – nie potrafię określić.

Zanim jednak odeszli na dobre, napisali rodzicom zaświadczenie po rosyjsku, że otrzymali pomoc od mamy oraz że Armia Czerwona jest zobowiązana za okazane wsparcie. Mama nie chciała tego wziąć od nich. Jednak Rosjanie oświadczyli, że to się nam na pewno przyda. Jak się dość szybko okazało, mieli rację i ta ruska kartka uratowała nam życie i niejedno ułatwiła.

Po jakimś czasie mama obudziła mnie w nocy i zabrała do pokoju jadalnego. A tam cała służba klęczała, babcia, chory dziadek i wszyscy płakali, bojąc się o mojego tatę.

Do domu weszła Gwardia Ludowa, która uznała, że jeśli kwaterował u nas sztab niemiecki, to ojciec jest kolaborantem. Najpierw go strasznie pobili, a potem zamierzali rozstrzelać. Cała służba wstawiała się za tatą, płakali i błagali. Już sam wygląd tych gwardzistów nie pozostawiał żadnych złudzeń.To byli bandyci, którzy zabijali, rabowali i niszczyli, co im w oczy wpadło. Ojca dodatkowo uznali za pana, w znaczeniu kułaka. Stąd błagania i zapewnienia „prostej służby”, czyli ludu, że tata to dobry pan. Przez całą wojnę ani Niemcy, ani ten zwiad rosyjski mnie tak nie wystraszyli, jak nadchodzący front i Gwardia Ludowa. Tamten dzień wspominam jako prawdziwą wojenną grozę. Inteligenta mogły tylko uratować słowa prostego parobka, chłopa czy robotnika w gospodarstwie.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Nieznani bohaterowie Niepodległości. Władysław Sagan” znajduje się na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Nieznani bohaterowie Niepodległości. Władysław Sagan” na s. 5 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze