Nawet w złych czasach w ludziach rodzą się dobre uczucia. To nie narodowość czyniła w czasie wojny z człowieka zwierzę

Wujek przeżył dzięki fachowej opiece Rusa – wspominała często starka. Nikt z rodziny nie wie, czy ten oficer, który wkrótce udał się w dalszą drogę, by bić giermańca, przeżył i czy wrócił do swoich.

Tadeusz Puchałka

Zanim zdecyduję się na przelanie wspomnień na papier, bo pamięć jest zawodna i wiek robi swoje, zacytuję słowa mojej starki, które nieco później często powtarzała moja mama podczas wielu wspomnieniowych spotkań rodzinnych: „Hitler wygnał naszych mężów, ojców, braci i synów z domów i pognał ich w daleki świat, każąc im walczyć o wartości, które w większości przypadków każdemu z nich były obce, a wrócili do domów często dzięki wrogom, do których na początku kazano im strzelać”… (…)

Młody Alojzy Klose był lokalną gierałtowicką złotą rączką – potrafił nie tylko naprawić, ale i wyprodukować wiele potrzebnych w gospodarstwie urządzeń. Motocykle nie stanowiły dla niego tajemnicy i nie tylko je naprawiał, ale z nimi rozmawiał po swojemu (często trochę z przekąsem mawiał, że z maszyną można szybciej znaleźć wspólny język aniżeli z człowiekiem, bo ona nie politykuje). (…)

Alojzy został ciężko ranny. Część oddziału zginęła, kilku dostało się do niewoli, ale on wrócił do żywych na pryczy polowego radzieckiego szpitala. Odzyskiwał przytomność, by po chwili ją tracić. Po czasie nabrał sił. Rosjanie traktowali go dobrze.

Alojzy zaczął chodzić i dostrzegł wiele niesprawnych samochodów, w których usuwał drobne usterki. Pomagał także lekarzom (jak wynika z opowiadań, własnoręcznie wykonywał igły chirurgiczne), za co radzieccy lekarze dziękowali mu najserdeczniej.

Pewnego dnia wezwała go do siebie radziecka lekarka w stopniu oficera. – Obiecuję wam, Alojzy – powiedziała – że jeszcze nie rozpoczną się transporty waszych ludzi do kraju, a wy już tam będziecie.

Nie wiadomo, jak długo wujek przebywał w niewoli. Faktem jest, że rodzina uważała go za zaginionego i łatwo sobie wyobrazić, co odczuwała moja ciocia, skoro np. chłopak mojej mamy nie wrócił z frontu, a walczył na zachodzie Europy. Wszystko więc wskazywało, że potworne fatum w rodzinie Gaborów osiadło na stałe. Warto w tym miejscu raz jeszcze przypomnieć słowa radzieckiej lekarki, bo chociaż miała do czynienia z wrogiem, to jednak obudziły się w niej ludzkie uczucia. Wujek wspominał, że lekarka, mimo trudnej sytuacji, przynosiła z domu jedzenie, dokarmiała Alojzego, czym narażała się na wielkie ryzyko. Widać zatem, że zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie byli ludzie z sercem i duszą, a także nie brakowało pospolitych bandziorów i chacharów. (…)

Któregoś dnia, kiedy w Gierałtowicach stacjonowali jeszcze Rosjanie, ktoś powiadomił moją starkę, że oto Alojzy widziany był w Ornontowicach. Starka nie brała tych słów poważnie, bo przecież nikt nie słyszał, by ktoś wrócił stamtąd. – Plotka, zwyczajne wiejskie klachy – pomyślała i po pacierzu, jak zwykle, uroniła kilka łez i zasnęła. W pokoju obok spał ruski oficer. Postawne ponoć to było chłopisko o dobrotliwym spojrzeniu, nie pasującym do żołnierza. Z relacji starki wynikało, że podwładni bardzo go szanowali, a niektórzy bali się okrutnie. Dla rodziny Gaborów, w której w tym czasie przecież były same tylko kobiety, był bardzo dobry. Stara Gaborka zasnęła twardym snem, ale obudziło ją pukanie w szybę okna. Był to to Alojzy, ziyńć. Cichaczem, aby nie budzić ruskiego oficera, teściowa i żona przetransportowały bezpiecznie Alojzego do piwnicznej komórki. (…)

Kobiety rozpaczały i opatrywały umierającego człowieka. Czynności te przerwało pukanie do drzwi. Na progu stał ruski żołnierz, najpewniej z meldunkiem, ale kiedy popatrzył na chorego, wybiegł. Po chwili wrócił z dużym workiem żołnierskim, z którego wyciągnął opatrunki i jakieś środki dezynfekcyjne i sam niezwykle fachowo zajął się wujkiem. W tym czasie na podwórko wtoczył się motocykl naszego oficera. Żołnierz natychmiast wstał, wyprężył się w postawie zasadniczej i czekał na wejście przełożonego. Do motocykla przytroczone było kilka bażantów i jakiś zając.

Oficer poprosił, by oprawić zająca, oskubać ptaki i dopiero potem wysłuchał żołnierza i nakazał mu, by natychmiast udał się do polowego punktu opatrunkowego po kolejne opatrunki, środki dezynfekcyjne i jakieś leki. Nauczył potem kobiety, jak należy karmić naszego wujka, jak gotować potrawy, jak z nim postępować w najgorszym dla niego czasie.

– Wujek przeżył dzięki fachowej opiece Rusa – wspominała często starka. Nikt z rodziny nie wie, czy ten oficer, który wkrótce udał się w dalszą drogę, by bić giermańca, przeżył i czy wrócił do swoich (kiedy się żegnał, obiecał, że kiedy będzie wracał do swoich, wstąpi, by zgodnie ze zwyczajem usiąść przed podróżą). Ciągle jednak mamy nadzieję, że Bóg pozwolił mu przeżyć, bo bardzo sobie na to zasłużył.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wydarte z pamięci” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wydarte z pamięci” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

  • Avatar

    Zauważyłem, że warszawskie środowisko Radia WNET bardzo interesuje się sprawami dotyczącymi Śląska. O Wielkopolsce, Małopolsce, Pomorzu i innych regionach Polski w tym portalu jest niewiele informacji. Czy to śląska „egzotyka” tak Państwa przyciąga?

    A teraz o artykule. Jest to tekst nieoparty na źródłach, a co za tym idzie – niewiarygodny. To coś takiego jak książki Grossa, tylko na odwrót (tutaj mamy uczłowieczenie oprawców). W tamtych czasach do aresztowania człowieka wystarczyło Sowietom znalezienie w śląskim domu zdjęcia osoby w hitlerowskim mundurze (!).

    Dlaczego tak mało jest artykułów o prawdziwych Ślązakach, którzy nie podpisali folkslisty i związku z tym nie mogli być przymusowo wcielani do wermachtu? Czy nie dlatego, że wtedy prawdziwi warszawiacy nie mogliby patrzeć na Śląsk z poczuciem patriotycznej wyższości?

Komentarze