LEX anty-fake, czyli Putin walczy z dezinformacją / Wojciech Mucha, StopFake PL; „Kurier WNET” 47/2018

Wprowadzenie przepisów karzących „za kłamstwo” może być przeciwskuteczne. Tym bardziej, że pomysły „ustaw anty-fake’owych” często splatają się z walką z trudną do zdefiniowania „mową nienawiści”.

Wojciech Mucha

LEX anty-fake, czyli Putin walczy z dezinformacją

O tym, że walka z fałszywymi informacjami jest koniecznością, nie trzeba nikogo przekonywać. Co jednak, gdy pod płaszczykiem rzekomej „walki o prawdę” zechce się wprowadzić cenzurę, a władze postanowią dyscyplinować niepokornych dziennikarzy, blogerów i „sygnalistów”?

Plaga dezinformacji, którą spotykamy w zasadzie na każdym kroku, każe szukać rozwiązań mogących pomóc przeciętnemu odbiorcy poruszać się po świecie. I nie chodzi tylko o to, by „przeciętny Kowalski” albo „typowy Smith” nie chodził np. przez cały dzień w mylnym przeświadczeniu, że jego drużyna wygrała mecz lub zamartwiał się, że w kierunku Ziemi pędzi asteroida, która ani chybi zaraz zmiecie jego domek z ogródkiem.

Ustawą fake’a (nie) zwalczysz

O destrukcyjnym wpływie fałszywych informacji pisze się wiele. Potrafią wpływać na postawy i zachowania całych społeczności – od małych miejscowości do narodów (by wymienić choćby kwestię Brexitu, gdzie o wpływie rosyjskich speców od fake’ów mówi się otwarcie). Nic więc dziwnego, że rządy i organizacje pozarządowe prześcigają się w próbach zaradzenia pladze, którą zawiadują nie tylko dowcipnisie podający fałszywy wynik meczu, ale i spece od wojny hybrydowej. Czy jest ona do wygrania? Trudno powiedzieć. Gorzej, że przy jej toczeniu dość łatwo o „friendly fire”.

Jak świat długi i szeroki, kolejne rządy zapowiadają „ustawy anty-fake’owe”. I tak w Malezji za opublikowanie nieprawdziwej informacji może grozić nawet 10 lat więzienia. Projekt ustawy złożył w tamtejszym parlamencie rząd premiera Najiba Tun Razaka. Co jednak znamienne – propozycję zgodnie krytykują malezyjskie media i opozycja, obawiając się, że nowe przepisy mogą uderzać w wolność słowa i mieć na celu wprowadzenie atmosfery strachu przed wyborami parlamentarnymi, które planowane są w Malezji jeszcze w tym roku.

Innym pomysłem jest „Czerwony guzik”, za pośrednictwem którego można sygnalizować „fake newsy”. To pomysł… policji pocztowej we Włoszech która na swojej stronie internetowej umieściła czerwoną ikonkę „zgłoś fake news”.

Po kliknięciu na nią zostajemy przekierowani do formularza, w którym podaje się adres strony, na której znaleziono fałszywą informację. Następnie policyjni specjaliści sprawdzają tę stronę, patrzą też, czy wiadomość da się zdementować lub usunąć. Jeśli występują znamiona przestępstwa – wszczynają działania śledcze. Łatwo jednak sobie wyobrazić, że złośliwi, nieuczciwa konkurencja lub przeciwnicy polityczni będą masowo zgłaszać niewygodne dla siebie informacje. Sprawa jest chyba nie do końca przemyślana. Kto bowiem ma decydować, co jest prawdą? Jak postępować w przypadku opinii?

Są też rozwiązania bardziej stanowcze. I tak parlament w Kiszyniowie (Mołdawia) przeforsował zakaz transmitowania rosyjskiej propagandy. Stało się to wbrew… sprzeciwowi prezydenta tego kraju, Igora Dodona.

O sprawie informowała telewizja Biełsat. – Od 12 lutego główne kanały telewizyjne zaprzestały transmisji programów informacyjnych Kanału Pierwszego, RTR, NTV oraz innych telewizji – potwierdził przedstawiciel Rady Koordynacyjnej ds. Telewizji i Radia, Dragoș Vicol. Dodał też, że zadaniem Rady jest „wyjaśnianie nowych zasad nadawania wszystkim dostawcom danych usług, aby usunąć z pola informacyjnego propagandę i dezinformację”.

I tu stała się rzecz przewrotna. Mołdawski prezydent powołał się na to, o czym pisaliśmy wyżej. Wolność słowa i swobodę formułowania sądów. Biełsat cytuje słowa Dodona, który bronił rosyjskich przekazów w serwisie Facebook: „Oznajmiam powtórnie o swoim stanowisku w sprawie tzw. ustawy o walce z propagandą. W mojej opinii stoi ona w sprzeczności z zasadami demokracji i łamie podstawowe prawa człowieka gwarantowane przez konstytucję i Europejską Konwencję Praw Człowieka, a konkretnie: prawo do wolności słowa, wolność prasy, wolność sumienia itd.” – napisał prezydent. Ostatecznie przepisy weszły w życie.

Złodziej krzyczy: „łapaj złodzieja!”

Ale i to nie koniec tego typu rewelacji. Otóż okazało się właśnie, że fake newsów chce zakazać… partia Władimira Putina „Jedna Rosja”. Jak podało radio RMF – projekt już trafił do Dumy. Jak ławo się domyślić, władze będą miały prawo natychmiast blokować strony internetowe rozpowszechniające plotki lub niesprawdzone informacje. Ochrona ma dotyczyć zarówno osób fizycznych, jak i instytucji państwowych. Na mocy ustawy w ciągu doby strona internetowa lub profil społecznościowy będą mogły być zablokowane – czytamy.

Oficjalnym powodem takiej szybkiej ścieżki legislacyjnej jest to, co działo się w rosyjskiej przestrzeni informacyjnej po dramatycznym pożarze w Kemerowie, gdzie w centrum handlowym zginęły 64 osoby. Wówczas rosyjskie media społecznościowe (ale i te niezależne od Kremla) rozgrzały się do czerwoności, podając mnóstwo wersji, dotyczących m.in. ilości ofiar czy przebiegu akcji ratowniczej. – Telewizja Dożd doniosła o 700 ofiarach, radio Echo Moskwy o 500. Włączyli się też popularni blogerzy. W samym Kemerowie ludzie wyszli na ulice. Domagali się prawdy o ofiarach pożaru – czytamy na stronie rmf.fm.

Wajchę do walki z „dezinformacją” zwolnił sam Władimir Putin. Odpowiedzialny za nią będzie owiany złą sławą Roskomnadzor, który na listę stron niedostępnych wpisuje portale pornograficzne, opozycyjne, jak i oskarżane o tzw. działalność ekstremistyczną. Jak łatwo się domyślić – w cierpiącej na deficyt demokracji Rosji ustawa będzie kolejnym batem na planktonową opozycję i takież media.

Kreml – główny fabrykant dezinformacji i mistrz w dziedzinie dywersji już o to zadba. Przykładów mamy na pęczki. Jeśli dodać, że w walkę z rzekomą i prawdziwą dezinformacją ochoczo włączają się takie kraje jak Chiny i Turcja, sprawa robi się co najmniej niejednoznaczna.

Jednocześnie, jak czytamy w portalu wpolityce.pl, Organizacja Reporterzy bez Granic (RSF) zauważyła „wzrastającą tendencję” głównych rosyjskich kanałów telewizyjnych do umniejszania znaczenia lub ignorowania złych wiadomości, a Rosja znalazła się na 148 miejscu rankingu wolności mediów Reporterów Bez Granic za 2017 rok, obejmującego 180 krajów.

Będzie coraz gorzej

Czy więc da się ustawą walczyć z kłamstwem i dezinformacją? Cóż, na pewno w jakiś sposób tak. Przykład mołdawski, gdzie (podobnie jak w całej postsowieckiej strefie wpływów) rosyjska telewizja jest rozsadnikiem najgorszej propagandy, wyróżnia się na plus. Jest to konieczne, biorąc pod uwagę choćby to, jak destrukcyjny wpływ na społeczeństwo ukraińskiego Donbasu czy Krymu wywarły dekady przebywania w strefie wpływów rosyjskich mediów. Co jednak, gdy z takiego samego powodu Aleksandr Łukaszenka postanowi zamknąć TV Biełsat, kopiując 1:1 rozwiązania mołdawskie? To i tak nie koniec. Jednak nawet w państwach o ustabilizowanej demokracji wprowadzenie przepisów karzących „za kłamstwo” może skończyć się przeciwskutecznie. Tym bardziej, że pomysły „ustaw anty-fake’owych” często splatają się z walką z trudną do zdefiniowania „mową nienawiści”.

Czy istnieje więc dobre wyjście? Cóż, pieśnią przyszłości jest choćby rozwiązanie, które stworzyła grupa studentów z Uniwersytetu Yale. Opracowali oni wtyczkę do przeglądarek internetowych, pozwalającą wykryć fałszywą informację. Plug-in o nazwie „Open Mind” ma wykrywać, czy przeglądana strona jest umieszczona na liście podmiotów publikujących fake newsy, a następnie wyświetlać alert.

To nie wszystko. Programik ma również pomóc użytkownikom wyrobić sobie opinię na czytany temat, podpowiadając informacje „z przeciwnej strony barykady”. Tylko i tu nie wiadomo jednak, na jakiej zasadzie będzie tworzona lista „podejrzanych stron” i sugerowanych „kontrinformacji”.

Wnioski są niepokojące. Nie wydaje się, by w najbliższym czasie fala dezinformacji miała się zmniejszyć. Co więcej, walka może sprowadzać się do wprowadzania cenzury prewencyjnej lub zwalczania niewygodnych, rzetelnie pracujących dziennikarzy i „sygnalistów”, a także opozycyjnych polityków. Prowadzi to także do zwalczania fake’a fake’iem, gdzie wygrywa narracja o większej sile przebicia, bardziej przyswajalnej dla odbiorcy końcowego, który jest ostatecznie skazany sam na siebie – musi szukać prawdy lub żyć w kłamstwie, póki nie zostanie ono zdemaskowane. Bo wyjść z infoświata już praktycznie się nie da…

Oczywiście można także wysłać pytanie do stopfake.org. Do czego zachęcamy.

Tekst powstał w ramach projektu „Zapobieganie wywoływaniu napięć w relacji Polski z sąsiadami – StopFake PL”, realizowanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Jest to zadanie publiczne, współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w ramach konkursu „Współpraca w dziedzinie dyplomacji publicznej 2018”. Publikacje wyrażają poglądy autorów i nie mogą być utożsamiane z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Artykuł Wojciecha Muchy pt. „LEX anty-fake, czyli Putin walczy z dezinformacją” znajduje się na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Muchy pt. „LEX anty-fake, czyli Putin walczy z dezinformacją” na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze