Kto wyrąbie więcej ode mnie? Przodownicy pracy socjalistycznej, „których mową był dźwięk kilofa w podziemnym chodniku”

Pstrowski został zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

Tadeusz Loster

Polscy stachanowcy

W nocy z 30 na 31 sierpnia 1935 r. w Związku Radzieckim w kopalni Centralna Irmino w Zagłębiu Donieckim ustanowiono rekord świata. To światowe osiągnięcie — ponad 1400 procent dniówki — należało do górnika Aleksandra Stachanowa, który wyrąbał 102 tony węgla. (…) Aleksander Stachanow, bezpartyjny analfabeta, poddany obserwacji na polecenie partii, został wytypowany do stworzenia ruchu nazwanego później stachanowskim. (…)

Wincenty Pstrowski. Wszystkie fotografie pochodzą z broszur propagandowych z lat 40. i 50. ub. wieku. Źródło: archiwum T. Lostera

Kiedy w sierpniu 1935 r. 28-letni Aleksander Stachanow bił rekord świata w donieckiej kopalni, Wincenty Pstrowski jako emigrant w wieku 34 lat kopał węgiel w Belgii. Górniczą karierę rozpoczął w latach 30. jako ładowacz w kopalni „Mortimer” w Zagórzu pod Sosnowcem. Był pracowity, na zmianie ładował 70 wozów węgla, kiedy inni potrafili załadować do 30. W 1937 r. wyemigrował do Belgii, gdzie rozpoczął pracę w kopalni Mons. Tam wstąpił do partii komunistycznej. W pracy był pracowity i rzetelny – dobrze zarabiał. Do Polski powrócił w maju 1946 r. (jak pisała prasa), „głuchy na podszepty i plotki, głuchy także na głosy belgijskich sztygarów, którzy obiecywali mu wyższą płacę, bo żałowali go bardzo, tak był pracowity i rzetelny”…

Pracę rozpoczął w kopalni „Jadwiga” w Zabrzu, gdzie pracowało już wielu reemigrantów z Francji i Belgii. Wstąpił do PPR. Wierzył w siebie, a przede wszystkim w swoją niepospolitą siłę fizyczną, która powinna mu zapewnić dobrobyt w nowej, socjalistycznej Polsce. Jednak spotkał go zawód. Płaca w systemie „socjalistycznej urawniłowki” była marna. Zaczął narzekać, i to głośno: „jeden pracuje, reszta się opierdala, a pieniądze są dzielone po równo”. Pstrowski został jednak zauważony jako przykład pracowitości, który wzorem bolszewickiej Rosji mógł rozpocząć stachanowski wyścig pracy. I nie trzeba go było politycznie szlifować. Był taki, jak należało.

27 lipca 1947 r. w organie PPR – „Trybunie Robotniczej” ukazał się list otwarty do górników polskich. Pstrowski przedstawił w nim swoje wyniki pracy – luty 240% normy, kwiecień 273%, maj 270% – wzywając do współzawodnictwa towarzyszy-rębaczy. Na koniec rzucił słynne hasło „Kto wyrąbie więcej ode mnie?”. (…)

Pstrowski zarabiał w systemie brygadowym około 70 zł za dniówkę. W tym czasie była to wartość butelki wódki. Kilogram chleba kosztował około 35 zł, kilogram ziemniaków 7–17 zł, a kilogram wieprzowiny 250–298 zł. W okresie bicia rekordów zaczął zarabiać 700 do 800 zł za dniówkę. W czerwcu i lipcu 1947 r. Wincenty Pstrowski zarobił 40 tys. zł (średnia płaca rębacza wynosiła wtedy 14 tys. zł). Po ogłoszeniu listu otwartego zarobił 28 tys. zł. W okresie późniejszym płace stachanowców były już czymś normalnym.

(…) Pod koniec 1947 r. Wincenty Pstrowski stał się sztandarowym przedstawicielem przodowników pracy uczestniczącym w zjazdach, naradach, konferencjach. Więcej był pokazywany, niż pracował. Przypuszczalnie chcąc poprawić jego wygląd, na wiosnę 1948 r. zaproponowano mu zrobienie protezy zębów. Po usunięciu mu kilku zębów nastąpiło zakażenie krwi. Próbując go ratować przy pomocy sprowadzonych z Francji lekarzy, przeprowadzono w Polsce pierwszą całkowitą wymianę krwi. Honorowymi krwiodawcami była kompania wojska, która wmaszerowała do krakowskiej kliniki. Niestety 18 kwietnia 1948 r. Wincenty Pstrowski zmarł. (…)

Bernard Bugdoł urodził się w 1922 r. Chropaczowie, w śląskiej górniczej rodzinie. W 1939 r. rozpoczął pracę w kopalni „Śląsk” w Chropaczowie jako ładowacz. Pod koniec wojny został wcielony do Wehrmachtu. Pod Arnhem zbiegł do armii amerykańskiej, skąd dostał się do wojska polskiego i przebywał Wielkiej Brytanii. Do kraju powrócił na początku 1946 r. i podjął pracę w „swojej” kopalni „Śląsk”. Kiedy Pstrowski wezwał do współzawodnictwa, Bugdoł wykonywał podobno wyższy procent normy niż mistrz Wincenty. Słynny wynik 552% osiągnęli bracia Bugdołowie w listopadzie 1947 r. Bernard jako rębacz, a Rudolf w charakterze ładowacza. Był to jeden z nielicznych wypadków, kiedy jako rekordzistę wymieniono ładowacza – jego wydajność pracy zależała od rębacza, którego urobek musiał załadować. (…)

Bugdoł w współzawodnictwie pracy uczestniczył pół roku. Już jako nowo kreowana ikona został przeniesiony do ZG GZZG, gdzie został kierownikiem Wydziału Współzawodnictwa Pracy. Z jego inicjatywy powstały brygady instruktorskie, „które pokazywały, jak trzeba i jak można pracować”.

Wincenty Pstrowski i bracia Bernard i Rudolf Bugdołowie

Zimą 1949 r. Bernarda Bugdoła mianowano dyrektorem kopalni „Zabrze Zachód”, mimo że ukończył tylko szkołę podstawową. Został najmłodszym dyrektorem w Polsce Ludowej. W 1950 r. wraz z 30 osobami wysuniętymi na stanowiska dyrektorskie w przemyśle węglowym został skierowany na 5-miesięczny kurs prowadzony przez profesorów AGH, m.in. Witolda Budryka. Po ukończeniu kursu otrzymał uprawnienia kierownika ruchu zakładu. Za namową profesora Budryka rozpoczął „studia” na AGH, które ukończył w 1952 r., uzyskując dyplom inżyniera.

W tym też roku został posłem na Sejm PRL I kadencji i otrzymał nagrodę państwową II stopnia w dziale postępu technicznego. Od 1 lipca 1953 r. pełnił funkcję dyrektora „Wujka”, a w latach 1955–1958 – kopalni „Karol” w Rudzie Śląskiej. W 1958 r., z uwagi na konflikty z władzami PZPR, przesunięto go na stanowisko kierownika robót górniczych w kopalni „Radzionków”. Po przywróceniu mu członkostwa w partii w 1960 r., mianowano go dyrektorem kopalni „Łagiewniki” w Bytomiu. W grudniu 1969 r. zrezygnował z posady dyrektora i podjął pracę jako inspektor BHP w BZPW. W 1978 r. po wypadku samochodowym przeszedł na emeryturę.

Prześciganie się w ilości wydobywanego węgla przez przodowników-rekordzistów pracy było podobne do zawodów sportowych. Im więcej zawodników startowało – tym lepiej, bo rosła konkurencja. Przodownik swoim nowym rekordem pobijał rywala, a kibice – robotnicza klasa pracująca miast i wsi – z zapartym tchem śledzili stadiony-kopalnie.

Zawodników-przodowników pracy było wielu. Starano się, aby każda kopalnia, jak klub sportowy, miała swego mistrza. Kto z kibiców nie marzył o tym, aby reprezentować znany klub – kopalnię, bić rekordy i jak zawodowy sportowiec mieć tyle szmalu, żeby tapetować nim ściany? (…)

Wiktor Markiewka urodził się 10 grudnia 1901 r. w Świętochłowicach. Pracę rozpoczął w wieku 15 lat w kopalni „Matylda”, a po roku w kopalni „Polska” w Świętochłowicach. W 1928 r. został górnikiem przodowym. W roku 1947, w odpowiedzi na list Pstrowskiego, przystąpił do współzawodnictwa pracy. W listopadzie 1948 r. osiągnął swój szczytowy wynik wydajności pracy – 703,7% ówczesnej normy, co po roku 1949 odpowiadało 413,5%. Został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. Powiedział o sobie: „Siedzi we mnie trochę sportowca, a moja droga do rekordu w tej dziedzinie sportu, jako współzawodnika-górnika, zaczęła się w grudniu 1947 r.”.

W miarę wzrostu przekraczania normy wzrastały Markiewce (jak i innym przodownikom pracy) zarobki. W czerwcu 1947 r. zarabiał 640 zł za dniówkę, a w grudniu 1949 r. – 3920 zł. Poza wydajną pracą Markiewka brał czynny udział w życiu społecznym i politycznym. Można go było spotkać codziennie w partyjnej świetlicy czytającego gazety lub na boisku piłki nożnej. W piątą rocznicę Polski Ludowej otrzymał z rąk prezydenta PRL Sztandar Pracy I klasy. W 1952 r. Wiktor Markiewka został posłem na sejm Polski Ludowej.

(…) Po latach wiadomo, że wszyscy sztandarowi przodownicy pracy tamtego okresu – Pstrowski, Bugdoł, Apryas, Zieliński, Markiewka i inni – przystępując do współzawodnictwa, otrzymywali lepsze niż inni materiały i narzędzia, a także najsprawniejszych pomocników. Nic też dziwnego, że podnoszenie norm wydobycia dla górników w oparciu o wyniki pracy przodowników budziło niezadowolenie robotników, którzy wszelkimi sposobami utrudniali życie stachanowcom.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” znajduje się na s. 1 i 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Polscy stachanowcy” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

Komentarze