Emigracja postsolidarnościowa w RPA. „Zaprosiliście tego człowieka, to coś z nim trzeba teraz zrobić albo go utopić!”

Ostatnia emigracja, tzw. postsolidarnościowa, najczęściej niewiele wspólnego miała z Solidarnością, Kościołem i Polską. Ci ludzie skorzystali z okazji, by uciec za granicę, a o Polsce zapomnieć.

Władysław Grodecki

Edward de Virion urodził się 21 I 1924 r. w Rudawie nad Świsłoczą (zm. 23 IV 1993 r. w RPA). Był polskim i brytyjskim wojskowym, uczestnikiem powstania warszawskiego, podchorążym II Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech. Od 1962 r. zamieszkał w RPA, gdzie przez kilka dziesięcioleci był Prezesem Rady Polonii RPA.

Pani Jola opowiadała mi, jak Jerzy wpłynął na rząd południowoafrykański, by ten przyjął emigrantów z Polski okresu stanu wojennego, których wiele tysięcy przebywało w obozie uchodźców w Wiedniu. „Sprowadzę ci 7 tysięcy Orłów” – zapewniał swą uroczą małżonkę. Ironią losu właśnie te „Orły” były przyczyną jego wielu kłopotów, a może przedwczesnej śmierci. (…)

Za największą atrakcję turystyczną Johannesburga uważane jest Gold Reef City – miejsce, gdzie przed laty rozpoczęto wydobycie złota.

Podwiózł mnie tam ok. 50-letni student ASP Mirek. Najpierw pokazał mi swój położony na wzgórzach „kubistyczny” dom: liczne pokoje różnej wielkości, kilka tarasów widokowych, rzeźby i obrazy – prawdziwa galeria sztuki. Tak mieszkają studenci w tym kraju? Po domu kręciły się dwie dziewczyny, przygotowały śniadanie.

Chwilę później wsiedliśmy do samochodu i niespodziewanie wywiązała się gorąca dyskusja, która przerodziła się w kłótnię. O pinia Mirka na temat niewolnictwa, kolonializmu, ataki na Polskę, kościół w naszym kraju i… Jana Pawła II bardzo mnie zdenerwowały. Co gorsza, wydarzyło się to 13 maja, w rocznicę strzałów na placu Świętego Piotra.

W pewnym momencie powiedziałem: dość tego, wysiadam! Jednak student dowiózł mnie do kopalni i umówiliśmy się na powrót. Kupiłem bilet i już sam wszedłem do muzeum.[related id=23064]

Gold Reef City to pozostałość po nieczynnej kopalni złota. Dziś jest to park różnych odrestaurowanych budynków, częściowo zamienionych na hotele i restauracje. W niektórych są ekspozycje odnoszące się bezpośrednio do złota (np. pokaz wytapiania złota), w innych można było zobaczyć, jak żyli właściciele kopalń, gdzie indziej banki, maszyny. Między tymi budynkami były lokale rozrywkowe, występy śpiewaków, w jednej z bocznych uliczek tańczyły dziewczęta. Wszystko sztuczne, cukierkowe, wszędzie komercja.

Zupełnie nieciekawa jest sama kopalnia. Gdzie jej do naszej Wieliczki? Każdy otrzymał hełm i latarkę. Do podziemi wjechaliśmy we cztery osoby, a później były korytarze, wyrobiska, drobne urządzenia, niezbyt ciekawe maszyny. (…)

Do najbogatszych Polaków w Johannesburgu należał p. Czech, z emigracji postsolidarnościowej. Założył firmę i powiodło mu się. W ekskluzywnej dzielnicy Johannesburga Deinfarm kupił działkę i wybudował piętrowy dom. Pani Jola chciała, bym go zobaczył i poznał pp. Czechów, więc wybraliśmy się tam pewnego wieczoru.

Cała dzielnica otoczona jest ok. trzymetrowym, grubym murem. Jest monitorowana, pilnie strzeżona przez policję. Wjeżdża się lub wchodzi po okazaniu identyfikatora. Domy, prawdziwe cytadele, z ogródkami, klombami, czasem schowane wśród drzew jak w tropikalnej dżungli, otoczone są dodatkowym murem. Dom pp. Czechów, luźno stojący przy ulicy, wyróżniał się ciemnobrązowym kolorem, jak i rozwiązaniem architektonicznym: pokoje różnej wielkości i na różnych poziomach, skomplikowane rozwiązania komunikacyjne i 4 albo 5 wejść do domu. Ani to praktyczne, ani bezpieczne.

A właściciela niestety nie mieliśmy okazji poznać, przyjęła nas jego żona Bożena. Pokazywała namalowane przez siebie obrazy, opowiadała o sobie, o swym mężu, o podróży swej mamy do Polski (bułgarskimi liniami lotniczymi, by było taniej). By było taniej, p. Bożena poczęstowała nas wafelkiem i herbatą. (…)

Mimo wcześniejszej informacji o moim przyjeździe, na dworcu nikt nie czekał. Po kilkunastu minutach bezskutecznych telefonów urzędniczka wysłała faks do Jadwigi Dubli (poznałem ją już wcześniej w Pretorii) i ta w końcu się zjawiła. Nie słuchałem jej tłumaczenia, bo byłem pewny, że kłamie, że pewnie przerwałem jej grę w karty lub inną zabawę. Nie myliłem się. Gdy przyjechaliśmy do jej willi położonej między Górą Stołową a Atlantykiem, przeprosiła mnie, że jest bardzo zajęta, bo jest „czwartą do brydża” i będę musiał „sam się bawić”. Umyłem ręce, rozłożyłem materac (choć było łóżko) i czekając na kolację, wyszedłem na taras, gdzie oglądałem cudowny zachód słońca nad Atlantykiem.[related id=17416]

Kapsztad, położony między pasmem gór a płytką zatoką, ma wyjątkowy urok. Uchodzi za drugie najpiękniejsze miasto świata po Rio de Janeiro. Stare, wąskie ulice, kilkuwiekowe budownictwo – i szerokie arterie z nowoczesną architekturą. Klimat jak nad Morzem Śródziemnym. Ludziom żyje się przyjemnie, turyści chwalą Kapsztad za gościnność, dobre restauracje, wygodne hotele i dużo atrakcji turystycznych. (…)

Była śliczna, słoneczna pogoda, pozwalająca delektować się cudownymi widokami na otaczające nas góry i ocean – gdyby nie ten przeklęty brydż. Wróciliśmy więc do Kapsztadu; Jadwiga obiecaną Jurkowi przysługę już spełniła. Chciała się mnie jak najszybciej pozbyć, więc przedzwoniła do Danuty Cieśli, prezeski Rady Polonii Cape Province, by ta oprowadziła mnie po mieście.

Obie panie wykazały się przy tym niemałym poczuciem humoru – zwiedzać dość słabo oświetlone miasto w nocy. Nic nie było widać, więc Danuta załatwiła kilka swoich spraw i przywiozła mnie do swojego mieszkania. W pewnej chwili przypomniała sobie, że od rana nic nie jadłem. Oczywiście nic nie było przygotowane, więc wyciągnęła coś, co zostało z obiadu, i odgrzała. Mąż Danuty też był zajęty, nie miał czasu, by zapytać o moje samopoczucie. Zresztą i z Danutą nie było o czym rozmawiać.

Miało być spotkanie z miejscową Polonią, ale Danuta o tym nie pomyślała, nawet nie powiedziała księdzu, że przyjechał ktoś z Polski. Po niedzielnej mszy św. podszedłem więc do księdza i poprosiłem by coś uczynił, by mi poradził, pomógł, gdzieś mnie zabrał. Młody ksiądz, salezjanin Zbigniew Zomerfeld, wysłuchał cierpliwie i mocno się zirytował. „Zaprosiliście tego człowieka, to coś z nim trzeba teraz zrobić albo go utopić!” (…)[related id=10828]

Polacy to wspaniali ludzie, zdolni, błyskotliwi, pracowici, uczciwi, odważni, szarmanccy wobec kobiet. Ileż to razy miałem okazje o tym się przekonać, także i w Afryce – ale nie w RPA. Ostatnia emigracja, tzw. postsolidarnościowa, to zupełnie inni ludzie.

Dzięki dobremu wykształceniu łatwo w systemie apartheidu dorobili się domów, dobrych samochodów i innych dóbr. Znaleźli się tutaj, bo RPA oferowało najlepsze warunki startu i perspektywy na przyszłość. Najczęściej niewiele wspólnego mieli z Solidarnością, Kościołem i Polską. Skorzystali z okazji, by uciec za granicę, by lepiej żyć, bawić się, by o Polsce zapomnieć. Niełatwo było o tym mówić polskim misjonarzom, niełatwo mi pisać.

Jak to zrozumieć, że najbogatsza Polonia świata, rzekomo ci prześladowani za poglądy, ci patrioci nie postarali się o Dom Polski, by się spotykać tak jak niemal wszędzie, gdzie są Polacy; nie wybudowali kościoła? Jak wytłumaczyć tę rzekomą ofiarność, kiedy na pomoc dla ofiar katastrofalnej powodzi w 1997 r. w ciągu roku zebrano ok. 1 tysiąca dolarów?

Co ma powiedzieć ksiądz, gdy jest pełny kościół ludzi, a na tacy dwadzieścia dolarów? Co ma pomyśleć o tych niekończących się kiedyś rozjazdach, zabawach, mocno zakrapianych przyjęciach, zaczynających się w piątki po południu, a kończących w poniedziałek rano? Z kim innym się kładło do łóżka, a z kim innym budziło. A co tu mówić o nierzadkich „przekrętach handlowych” naszych rodaków!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Republika Południowej Afryki. Wspomnienia podróżnika” cz. 5 znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Republika Południowej Afryki. Wspomnienia podróżnika” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze