Eksperyment wołyński jako czynnik rozstrzygający o losach Polski/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” 73/2020

Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów.

Wojciech Pokora

Między komunizmem a nacjonalizmem

Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. 4

Dla przeciętnego Polaka Wołyń jawi się jako kraina zdominowana przez ukraińskich nacjonalistów, którzy przez lata sposobili się do tego, by w wielkiej rzezi wymordować swoich polskich sąsiadów. Równocześnie popularna jest też dziś teza, jakoby obecnie kresy wschodnie były okupowane przez obcy naród, który pojawił się tam w wyniku zawieruchy wojennej i tychże rzezi właśnie. Rysuje się obraz II Rzeczpospolitej spójnej etnicznie, której terytorium sięgało niemalże od morza do morza, a jej jedynym problemem był nagły konflikt zbrojny rozpętany przez jednego lub dwóch totalitarnych sąsiadów, w zależności od wyznawanej wersji wydarzeń.

To bardzo uproszczony obraz historii, często romantyczny, odwołujący się do narodowych symboli i mocno nacechowany emocjonalnie. I nieprawdziwy. W poprzednich numerach „Kuriera WNET” pisałem m.in. o tym, jak wyglądała struktura narodowościowa Wołynia, gdzie Ukraińcy stanowili niemalże siedemdziesięcioprocentową większość, i których polityka narodowościowa naszego kraju pchała w ręce komunistów. Zauważył to Piłsudski i jego najbliżsi współpracownicy, i dlatego opracowali nową politykę wobec mniejszości narodowych. W miejsce idei inkorporacyjnej, zakładającej zasymilowanie i spolonizowanie wcielonych do Polski ziem, zaproponowali nowe rozwiązanie. Osobą, która miała je wdrożyć jako eksperyment na Wołyniu, był mianowany w 1928 roku wojewoda wołyński Henryk Józewski.

Nowy wojewoda znał Ukrainę z racji swojego urodzenia. Jako były członek rządu Semena Petlury cieszył się także zaufaniem niektórych kręgów politycznych. I znał Wołyń, spędził tam bowiem dwa lata jako osadnik wojskowy. Znał zatem specyfikę wołyńskich problemów, obserwując je z wielu perspektyw. Przede wszystkim wiedział, że największe zagrożenie dla Polski czai się dalej na wschodzie, a na Wołyniu buduje ono jedynie przyczółki w postaci Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. I do zwalczania tego zagrożenia wysłał go na Ukrainę Piłsudski.

Skompromitowany komunizm

Jednym z głównych celów eksperymentu wołyńskiego było zyskanie lojalności Ukraińców wobec państwa polskiego. Józewski miał świadomość, że naród, który na danym terenie jest większością, potrzebuje jedynie iskry do przebudzenia się. W zależności od tego, kto tę iskrę podłoży, takiego charakteru nabierze proces zdobywania samoświadomości.

W Galicji były to w dużej mierze wpływy ruchów nacjonalistycznych, na Wołyniu dominowali komuniści. Trzecią drogą była Polska. Jednak, by stała się ona alternatywą dla mieszkańców tych ziem, trzeba było im ją wskazać. W tym celu należało usunąć wszelkie ekstrema polityczne, mogące podburzać miejscowych przeciwko ich nowej ojczyźnie. Przede wszystkim komunistów.

Nie było to trudne, ze względu na czas, w którym przyszło Józewskiemu sprawować swój urząd. Jak już pisałem, w Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy doszło do rozłamu spowodowanego „odchyleniem nacjonalistycznym”. Duża część ukraińskich komunistów nie widziała możliwości działania w partii, w której nie mogą sami sobie przewodzić. Uznali, że skoro to Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, to na jej czele powinni stać Ukraińcy. Tymczasem nowe, ustanowione przez Sowietów władze w znacznym stopniu składały się z Żydów. Walki wewnętrzne w partii spowodowały wzmożone zainteresowanie policji, która we Lwowie dosyć szybko wyłapała jej kierownictwo. Do 1930 roku skłócona i podzielona partia komunistyczna praktycznie straciła na znaczeniu. Dzieła zniszczenia jej wizerunku dokonali uciekinierzy z sowieckiej Ukrainy, którzy zaczęli masowo pojawiać się na Wołyniu, opowiadając o kolektywizacji. W miejscowościach, gdzie przesiedlano zbiegłych zza wschodniej granicy chłopów, komunistyczni agitatorzy nawet nie podejmowali prób swojej działalności.

Komuniści spróbowali jeszcze fortelu. Mając świadomość, że jawna działalność komunistyczna grozi więzieniem, postanowili stworzyć legalną organizację fasadową, która stanie się taranem dla komunistycznej idei w Polsce. Powołano do życia Włościańsko-Robotnicze Zjednoczenie (Sel-Rob), które miało łączyć ukraiński patriotyzm i socjalizm. Jednym z głównych haseł tego ugrupowania było… żądanie rozdania ziemi ukraińskim chłopom.

Ci sami komuniści, którzy w stworzonym przez siebie raju wprowadzali kolektywizację, w Polsce głosili przewrotne hasła o rozdawaniu ziemi bez odszkodowania dla obszarników. Ugrupowanie zaczęło odnosić polityczne sukcesy, udało mu się nawet wprowadzić do Sejmu czterech przedstawicieli, z czego trzech było członkami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Co ciekawe, dwóch z wybranej czwórki przebywało w tym czasie w więzieniu.

Do roku 1932 Józewski doprowadził do zdelegalizowania tej organizacji. Na Wołyniu działać mogło od tej pory jedynie Wołyńskie Zjednoczenie Ukraińskie, które powstało przy wsparciu wojewody i które zdobywało mandaty do Sejmu i Senatu z listy Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem.

Nacjonalizm za niemieckie marki

Jak wspomniałem na początku, Wołyń kojarzy się dziś Polakom przede wszystkim z 1943 rokiem i z akcjami pacyfikacyjnymi OUN-UPA. Jak widać, nacjonalizm nie był jednak domeną tego regionu. Tu funkcjonowali komuniści. Nacjonalizm rodził się w południowych województwach i związany był bardziej z Galicją Wschodnią. Weterani wojny polsko-ukraińskiej z 1918 roku utworzyli Ukraińską Wojskową Organizację, która z czasem przekształciła się w Organizację Ukraińskich Nacjonalistów, która uznawała polskie rządy za bezprawne. Podobnie jak komunistyczna partyzantka na Wołyniu (np. tzw. banda Piwnia, a w rzeczywistości operująca na Polesiu sowiecka partyzantka), nacjonaliści sięgali do metod terrorystycznych. W 1930 roku w Galicji miał miejsce szereg akcji sabotażowych, których celem było zradykalizowanie nastrojów. Nastąpiło setki wystąpień zbrojnych przeciwko polskim majątkom i gospodarstwom w całym regionie. W pierwszych 191 aktach sabotażowych w 19 przypadkach ucierpiał skarb państwa. Były to np. zerwane linie telegraficzne. W pozostałych 172 incydentach zniszczeniu uległ dorobek ludności cywilnej. Część akcji została zwrócona także przeciw Żydom.

Dla Piłsudskiego nie była to sytuacja komfortowa i długo zwlekano z reakcjami. Jednak brak odpowiedzi na działalność terrorystyczną mógł doprowadzić do wojny domowej, na co zapewne liczyli szowiniści. Mimo sympatii do Ukraińców, która miała swój wyraz w działaniach na Wołyniu, w Galicji trzeba było zareagować. We wrześniu 1930 roku zarządzono pacyfikację Galicji Wschodniej. Do 450 wiosek wysłano tysiąc policjantów, którzy mieli za zadanie wyłapanie agitatorów. Podczas przeszukań ujawniono duże ilości broni i materiałów wybuchowych, co nie przeszkodziło nacjonalistom w uznaniu akcji policyjnej za agresję ze strony państwa i wysyłaniu protestów do społeczności międzynarodowej.

Spór, który się wówczas wywiązał, zmusił Polskę do ujawnienia dokumentów dowodzących, że ukraińskie partie były finansowane przez Niemcy. Mało tego, istniał związek między tymi akcjami sabotażowymi a niemiecką akcją antypolską, prowadzoną w tym okresie w Europie.

I o ile organizacje nacjonalistyczne nie były same z siebie zagrożeniem dla Polski, to już wszechstronna pomoc – logistyczna, szkoleniowa, finansowa – a także poparcie rządów i sfer wojskowych Niemiec, Czechosłowacji, Litwy, a nawet Rosji dla tych ugrupowań stanowiły problem.

Jeszcze większy problem ukraiński terror stanowił dla stosunków między Ukraińcami a państwem polskim. Szczególnie, gdy dotknął jednego z głównych architektów pojednania. 29 sierpnia 1931 roku kule zamachowców dosięgły przebywającego w sanatorium Tadeusza Hołówkę. Usunięto tym samym człowieka, którego polityka osłabiała ukraiński sprzeciw wobec polskich rządów. Istnieje koncepcja – pisze o niej Timothy Snyder – że za zabójstwem Hołówki stali jednak Sowieci, nie nacjonaliści. Argumentuje to tym, że przywódcy emigracyjni byli zaskoczeni tym wydarzeniem. Wybrano bardzo zły termin na dokonanie tej zbrodni, Ukraińcy bowiem złożyli skargę do Ligi Narodów w sprawie pacyfikacji w Galicji Wschodniej i taka zbrodnia na rozpoznawalnej w Europie postaci krzyżowała im plany i nie miała najmniejszego sensu. Podobnie zbrodnia ta nie służyła Niemcom, którzy przedstawiali Polskę jako państwo nieodpowiedzialne i gwałcące prawa człowieka.

Śledztwo Oddziału II zakończyło się wnioskiem, że prawdopodobnymi sprawcami byli jednak Sowieci. To zabójstwo wyeliminowało bowiem jednego z największych, obok Józewskiego, wrogów Związku Sowieckiego. To właśnie oni dwaj, Hołówko i wojewoda wołyński, stali na stanowisku, że przyszłość Polski zależy od poparcia Ukraińców i od wspólnego sojuszu. Komuniści w Polsce nie kryli radości na wieść o tej zbrodni. Morderstwo to uosabiało ich zdaniem prawdziwą walkę z faszystowskim okupantem.

Propaganda niezmienna od lat

„Ukrainiec, budując współżycie polsko-ukraińskie na terenie Wołynia, nie jest w niezgodzie z myślą o Ukrainie Niepodległej na sąsiadujących z nami obszarach”. Zdanie to pochodzi z wygłoszonego przez Henryka Józewskiego wystąpienia inaugurującego jego kadencję wojewody na Wołyniu. Stanowi ono klucz do jego polityki i do ówczesnej polityki wschodniej państwa.

Należało spowodować oderwanie sowieckiej Ukrainy od Związku Radzieckiego. Jak to zrobić? Czyimi rękami? Odpowiedź na te pytania także pojawiły się w exposé, bowiem Józewski odwoływał się w nim do śp. atamana Petlury, „który na długo pozostanie świecznikiem idei niepodległościowej ukraińskiej”: oderwać Ukrainę od Związku Radzieckiego i zrobić to rękami Polaków i Ukraińców idących za ideą niepodległości Petlury. „Istnieje bowiem nurt podziemny, nurt głęboki, który łączy w sobie tendencje rozwojowe obu narodów, polskiego i ukraińskiego. Istnieje wspólnota podświadoma, niezawodna w swojej linii rozwojowej”. Jak się domyślamy, takie słowa nie mogły się podobać w Sowieckiej Rosji. Ale nie mogły także podobać się środowiskom nacjonalistycznym w Polsce.

Nacjonalistyczna prasa w Polsce nagłośniła przemówienie wojewody, które było przełomem w polityce wobec mniejszości narodowych. Jak twierdził później Józewski, to właśnie polscy nacjonaliści zwrócili na nie uwagę Sowietów. Rozpoczęła się nagonka i wykpiwanie zarówno samej osoby wojewody, jak i jego poglądów. Sowiecka prasa pisała o imperialnych zapędach Piłsudskiego, o przygotowywanym ataku na Związek Radziecki („Prawda”). Inni pisali o wykorzystywaniu ukraińskich imigrantów politycznych jako oddziałów szturmowych na Wołyniu w celu najechania na Sowiety („Izwiestia”). Rysowano także karykatury wykpiwające wojewodę i nazywające go jednym z największych faszystów na świecie. Równocześnie ruszyła ofensywa dyplomatyczna. Sowiecki komisarz wojny zaprotestował przeciwko obecności i działalności petlurowców na Wołyniu, a komisarz spraw zagranicznych złożył formalny protest.

I trzeba przyznać, że Sowieci mieli intuicję. Józewski jak nikt inny rozumiał, jaki jest sens sowieckich działań afirmacyjnych na sowieckiej Ukrainie. W swojej polityce wprowadzał działania będące lustrzanymi odbiciami działań, które przeprowadzali Sowieci w celu zjednania sobie ukraińskiego narodu.

Gdy Sowieci wykorzystywali Ukraińców ze Lwowa, by prowadzili działania z zakresu kultury w ówczesnej stolicy komunistycznej Ukrainy – Charkowie, Józewski ściągał z Kijowa petlurowców do pracy w Łucku i na Wołyniu. Rozumiejąc znaczenie religii i Cerkwi w życiu mieszkańców podległego mu województwa, inicjował i wspierał ruch dążący do utworzenia Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, którego językiem liturgicznym byłby ukraiński. Ten ruch zresztą wskazywał, że wiedział doskonale, czym jest Cerkiew dla Moskwy i jaki wpływ na obywateli innych narodów można wywierać, odpowiednio tego narzędzia używając.

Józewski uznawał eksperyment wołyński za element polityki zagranicznej, bowiem w jego opinii na Kresach Wschodnich rozstrzygały się losy Polski jako mocarstwa. Tam miał zapaść wyrok, czym będzie Polska w dziejach Europy i jaka będzie jej rola na Wschodzie po rozpadzie Związku Sowieckiego. Życie szybko zweryfikowało te plany.

Ciąg dalszy w następnym numerze.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Między komunizmem a nacjonalizmem. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. IV” znajduje się na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020.

 


  • Od 2 lipca „Kurier WNET” wraca do wydania papierowego w cenie 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Między komunizmem a nacjonalizmem. Przyczyny zbrodni katyńskiej cz. IV” na s. 14 lipcowego „Kuriera WNET” nr 73/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze