Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca. Rozmowa Tomasza Wybranowskiego z założycielem Heya, Piotrem Banachem

Pobyt na scenie jest fantastycznym przeżyciem, ale to tylko urywek rzeczywistości. Żeby być szczęśliwym, trzeba mieć solidny fundament złożony z mądrych, sympatycznych, przyjaznych ludzi dookoła.

Tomasz Wybranowski, Piotr Banach

Piotrze, wiem, że polecasz nasze radio swoim znajomym. Dlaczego?

Dlatego, że jest w nim dużo polskiej muzyki. Poza tym jest to radio, w którym trafiłem na audycje ze zdrowym rozsądkiem. I po prostu nie czuję się tutaj manipulowany. Są przedstawiane poglądy, z którymi się mogę bardziej lub mniej zgadzać, ale na pewno gośćmi waszego radia są ludzie, którzy o swoich poglądach potrafią opowiadać. Nie ma tutaj czegoś takiego, z czym spotykam się dookoła i bardzo mi jest z tym przykro – że już nie potrafimy ze sobą rozmawiać, że podzieliliśmy się na jakieś dwa przeciwne obozy i coraz mniej ludzi operuje zdrowym rozsądkiem, logiką.

Jakie kto ma poglądy, takie ma, każdy ma do nich prawo; natomiast chciałbym, żeby ludzie potrafili mi powiedzieć, dlaczego tak uważają, a nie tylko rzucać hasłami oderwanymi od rzeczywistości. I kiedy słucham Radia WNET, dostaję takie właśnie umotywowane poglądy.

Umotywowane, wyważone, zdroworozsądkowe. Przyjemnie mi się tego słucha.

Nie wiem, czy pamiętasz stary, wojskowy hotel przy ulicy Spadochroniarzy. To był chyba rok dziewięćdziesiąty trzeci, przyjechał zespół Hey i nastąpiło totalne oblężenie. A myśmy rozmawiali sobie gdzieś tam na półpiętrze; ja byłem wtedy początkującym dziennikarzem radiowym. Pamiętam, że obserwowałeś to oblężenie trochę z przymrużeniem oka, a potem była bardzo długa konferencja prasowa, trwała chyba z półtorej godziny, ale cierpliwie odpowiadaliście na pytania. Przypominam to w kontekście sławy i popularności. Twoje podejście do tych spraw jest przede wszystkim zdroworozsądkowe. Często mówiłeś w wywiadach, że bardzo dobrze, jeżeli pod tym względem wraz z upływem czasu nic się nie zmienia w sercu i w głowie. Czy to przekonanie wciąż w Tobie trwa? Że jest idea, serce, zamysł, czyn, scena, wykonanie – ale tak naprawdę nie wolno gubić w tym przede wszystkim siebie i swoich bliskich, zwłaszcza rodziny? Zawsze to podkreślałeś.

Bardzo ubolewam nad tym, że w tej chwili – oczywiście na pewno są wyjątki, ale mówię o ogóle – że dla większości młodych ludzi muzyka stała się środkiem do celu, na przykład do zrobienia kariery.

Jedni robią ją na Instagramie, inni na Youtube, a jeszcze inni chcą ją zrobić w radiu. I muzyka jakby mniej się liczy, w takim sensie, w jakim liczyła się dla mojego pokolenia. Dla nas muzyka była nośnikiem treści, była mocno powiązana z subkulturami. Dziś nie ma subkultur i muzyka nie ma już takich sztandarów, jakie niosła kiedyś za pośrednictwem tych subkultur, co powoduje, że stała się bardziej użytkowa. A jako taka trafia bardziej do nóg niż do serca.

Ja chciałem zrobić karierę nie tylko po to, żeby zaspokoić własną próżność – to oczywiście również, bo wszyscy jesteśmy próżni. Każdy myśli o sobie jako o kimś wyjątkowym. Więc chciałem zrobić karierę również i z tego powodu, ale przede wszystkim dlatego, że wychowywałem się na legendzie wielkich osobowości, które w historii rock and rolla były postrzegane jako ci, którzy zmieniali świat na lepsze. Nie w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo były to tylko jednostki, ale dawali ludziom, swoim słuchaczom poczucie, że istnieje lepszy świat. Świat ludzi – jakby to powiedzieć – mądrzejszych to złe słowo, bo to zupełnie nie o mądrość chodzi. Po prostu przyjaznych światu, z jakąś ideą, która miała ułatwiać życie ludziom dookoła, a nie tylko sobie samemu. I dla mnie w związku z tym moja kariera to było z jednej strony oczywiście spełnienie moich marzeń. Faktycznie były tłumy, oblężone hotele, o czym wspominałeś, i tak dalej; wypełnione hale – ale z drugiej strony, wchodząc w środowisko muzyczne, w show-biznes, przeżyłem straszliwe rozczarowanie.

To nie było to, co sobie wyobrażałem jako bardzo młody człowiek, który nasiąkł ideą rock and rolla – że to jest muzyka, która zmienia świat na lepsze. Okazało się, że jednak w dużej mierze jest to tylko biznes i show, a idea gdzieś tam w tym wszystkim schodzi na drugi plan.

To były takie moje osobiste rozczarowania, które spowodowały, że w ten show-biznes nie wchodziłem mocniej niż mógłbym wejść; bo miałem takie możliwości. Natomiast w tej chwili mam już także tę mądrość, która przychodzi z wiekiem, z doświadczeniem – że nic nie jest ważniejsze od ludzi, którzy są dookoła mnie: rodziny, przyjaciół. Pobyt na scenie jest fantastycznym przeżyciem, ale to tylko urywek rzeczywistości. Żeby funkcjonować, żeby być szczęśliwym, trzeba mieć solidny fundament złożony z mądrych, sympatycznych, przyjaznych ludzi dookoła.

Cały wywiad Tomasza Wybranowskiego z Piotrem Banachem, pt. „Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca”, znajduje się na s. 19 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Tomasza Wybranowskiego z Piotrem Banachem pt. „Dziś muzyka trafia bardziej do nóg niż do serca” na s. 19 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze