Barbara Miczko-Malcher – dziennikarka z pasją. Zawsze w torebce ma mikrofon i nośnik, na którym może coś utrwalić

Dzięki niej znamy głosy uczestników Poznańskiego Czerwca’56 i Żołnierzy Wyklętych. Nagrywała ich wtedy, gdy jeszcze nikt się nimi nie interesował, a nazwa „Żołnierze Wyklęci” jeszcze nie była używana.

Jolanta Hajdasz, Barbara Miczko-Malcher

Barbara Miczko-Malcher o swojej pasji i związanych z nią doświadczeniach opowiada w rozmowie z Jolantą Hajdasz.

Jesteś tą dziennikarką, która pierwsza przygotowywała w Polskim Radiu audycje o Krwawym Czwartku. Jak powstawał ten pierwszy Twój reportaż na ten temat – „Kędy siew padnie zdrowy”?

Przygotowywałam go wspólnie z Agatą Ławniczak. To był pierwszy materiał na temat Czerwca, który został zaprezentowany publicznie i miał ogromną siłę rażenia. Był odtwarzany w Klubie Krąg na Łazarzu w 1981 r. Przyszła tak niesłychana ilość ludzi, że się nie mieścili w sali, zajmowali też całe schody. Po emisji reportażu ludzie zaczęli jeden przez drugiego zgłaszać się i opowiadać własne historie związane z Czerwcem. Niestety nikt tego nie zarejestrował. Ja po tym spotkaniu nagrałam trzy osoby, w tym lekarkę i matkę, która straciła swoje dziecko. Wtedy, w tym 1981 roku, weszłam w ten temat na zawsze.

Historycy potwierdzili, że zginęło wówczas 58 osób. Wiadomo jednak, że ofiar mogło być więcej, bo niektórzy ranni zmarli wskutek odniesionych ran. W dokumentach nie ma śladu po tym – w szpitalach wpisywano choroby, na które można po prostu umrzeć w łóżku.

Tak, ale tych pięćdziesiąt osiem osób jest w stu procentach potwierdzonych. Wśród nagrywanych przeze mnie uczestników zajść był także Stanisław Matyja, przywódca protestu. Opowiadał, jak to wyglądało od strony Cegielskiego, z punktu widzenia pracowników. Jak jechali do Warszawy, aby rozmawiać o niskich płacach i zawyżonych normach pracy. Matyja był niewysoki, niepozorny, ale miał ducha i wolę walki. (…)

A jaki on był, jak pamiętasz legendarnego dziś przywódcę buntu robotników?

Jestem radiowcem od ponad czterdziestu lat, więc zawsze odbieram ludzi poprzez to, jak i co mówią. Otóż dla mnie Matyja był niezwykły, mówił obrazowo, z ekspresją, może nie literacką polszczyzną, za to tak siarczystym językiem, podbarwionym złością, przeróżnymi emocjami, że to była uczta słuchać go i myśleć o tym, że buduje się fantastyczny, dokumentalny reportaż. (…)

Ty pierwsza opublikowałaś taśmy z tych procesów w Polskim Radiu, właśnie w reportażu „Broniłem Czerwca”. Skąd je wzięłaś? Wszyscy wiedzieli, że procesy były nagrywane, ale nikt nie mógł znaleźć taśm…

Nagrał je i przechował radiowiec Zenek Andrzejewski. To była niezwykła postać. On nagrywał po wojnie proces namiestnika Kraju Warty Artura Greisera, nagrywał (pod lufami karabinów) premiera Cyrankiewicza i jego słynne wystąpienie o odciętej ręce, Zenek zapisywał także procesy poznańskie. Był wybitnym radiowcem, który zawsze wyczuwał, gdzie ustawić mikrofon, by zebrać z sali najlepszy dźwięk. Wiele mnie nauczył. Procesy czerwcowe były nagrywane dla sądu. Fragmenty tych nagrań emitowano w radiu, ale Zenek zachował całość. On je skopiował, schował w archiwum Polskiego Radia w pudełku z opisem „muzyka ludowa”. Do dziś zachowały się tylko te kopie. Kiedy widział, jak w pocie czoła pracuję, uznał, że czas, aby nagrania wyszły z ukrycia.

Zdawałaś sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, co robicie; czy bałaś się konsekwencji?

Nie. Ja się nie bałam, ale wiedziałam, że mogą mi po prostu nie wyemitować audycji. I tyle. Były tematy niewygodne, których lepiej było nie poruszać. W ludziach siedział strach, autocenzura, o pewnych rzeczy nie mówili głośno, nie mówili publicznie. Natomiast w domach się rozmawiało. W dziewięćdziesiątym roku nagrywałam więźniów politycznych Wronek. Dzisiaj nazywamy ich Żołnierzami Wyklętymi. Nagrywałam Ignacego Fatygę, który jako młodziutki chłopak stworzył leśny, harcerski oddział „Skrusz Kajdany”. Zapłacił za to straszną cenę. Wystarczy powiedzieć, że był przesłuchiwany na odwróconym stołku i okaleczony na całe życie. Kiedy rozmawialiśmy, poprosił, żebym nie podawała jego nazwiska. Na pytanie: dlaczego, odpowiedział: bo oni wszędzie jeszcze są!

Bo był przesłuchiwany przez UB, czy tak?

Tak. I tamten strach był uzasadniony i tkwił w nich cały czas. Oni wiedzieli, czym jest ta władza. Poznali niemoc i bezsilność wobec władców PRL-u. I stąd to gorzkie „oni wszędzie jeszcze są”. Miał sporo racji, widzimy to dziś wyraźnie. (…)

Jak byś podsumowała dziś swoją pracę? Czego ona Cię nauczyła, co jest w niej najważniejsze?

Sięganie do naszej historii. Przypominanie powstań, nawet tych, które się nie udały, ale te bohaterskie zrywy ratowały godność Polaków, pokazywały, że jest wielu takich, którzy w podobny sposób myślą. Byli trzej zaborcy, a potem był ten jeden duży zaborca, który nas przygniatał butem, i to przy pomocy polskich pomocników. Są rodziny, które mają w swojej powojennej historii przodków, którzy działali na rzecz komunistów, na rzecz okupanta – takiego nieczytelnego do końca, bo przecież Polska była niby wolna. Natomiast są rodziny, które mając większą świadomość, występując przeciwko temu rosyjskiemu, sowieckiemu okupantowi, płaciły za to ogromną cenę.

Przynależność do partii dawała przywileje. Pamiętam koleżankę z radia, której mąż pracował w Komitecie Wojewódzkim i byłam świadkiem jej telefonu do Komitetu. Pytała o futerko; zima była za pasem. Ja w tym czasie (jak większość Polaków) stałam na zmianę z mężem dzień i noc w kolejce, żeby kupić pralkę Franię, bo spodziewałam się dziecka. Więc to był ten podział. Jesteś z nami, masz wszystko. Masz sklepy za firankami, prawda? Nie jesteś z nami – tak wybrałaś czy wybrałeś.

A ci, którzy spędzili kawał życia w więzieniach, we Wronkach, w Rawiczu, zostali okaleczeni, unieszczęśliwieni na całe życie, dostali psie grosze i żadnej rekompensaty za swoją postawę i walkę. Powinni otrzymać sprawiedliwość chociaż teraz, po latach. Ważne jest mówienie o naszych polskich losach.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” znajduje się na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Wywiad Jolanty Hajdasz z Barbarą Miczko-Malcher pt. „Dziennikarka z pasją” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze