Armagedon intelektualny – czy już nastąpił?/ Danuta Moroz-Namysłowska, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 51/2018

Czy zbliża się rewolucja ogłaszająca śmierć książek i autorów, a jej żerem będzie kolejna dewastacja wszystkiego? Łatwa, prosta i przyjemna, nie wymagająca poznania, dociekań, szacunku do dorobku…

Danuta Moroz-Namysłowska

Armagedon intelektualny?

Pojęcie ‘limotrofy’ (‘limitrofy’? nie natychmiast pojawia się w wyszukiwarce, a kiedy już, to trzeba się naczytać (zachęcam!)… We mnie ono, chyba nie bez racji, wzbudziło podejrzliwość – podobnie jak nie znoszę dyskryminującego pojęcia ‘Kresów’…Kto i kiedy ustanowił ważne centrum i poślednie kresy? I czego – wreszcie – są limotrofy i czego kresy?

Jak się okazuje, filozofowie i geopolitycy wespół w zespół od dawna mieszają i mącą w „narodowych kadziach”, układają potencjalne opcje i scenariusze przyszłych wydarzeń i zmian geopolitycznych, o nic nikogo nie pytając – bo i po co? Przecież przyzwyczailiśmy ich do naszych rąk w nocnikach nie raz – po dziesięcioleciach dopiero dowiadując się, w którą stronę nas prowadzono i ku czemu. W postkomunie i liberalnej „cieciej” RP posłusznie nie robiliśmy polityki, budując rzekomo mosty (gdzie one są?), patrzyliśmy w przyszłość (wypatrzyliśmy tylko Tuska na unijnej intracie), szanowaliśmy „autorytety”, które z własnej ręki legły w gruzach…

Mamy trening. Dlaczego zatem np. Frank Furedi zastanawia się – podobnie jak ja, wiecznie pogubiona na ścieżkach mądrości – „gdzie się podziali wszyscy intelektualiści”? W końcu to profesor socjologii Uniwersytetu Kent w Wielkiej Brytanii. Jeśli „się podziali” – to znaczy, że ich nie ma? „Wszystkich”? To aż tak tragicznie rzeczy się mają?

Chyba niewesoło – skoro autor cytowane pytanie uczynił tytułem jednej ze swoich książek, którą w 2014 roku przełożono na język polski. Już wstęp jest „wyprawą do kraju filistrów” – a zatem prowokowaniem awantury, której się, oczywiście, doczekał. Filister bowiem – to według Oxford Dictionary „człowiek o wąskich horyzontach, zainteresowany wyłącznie sprawami materialnymi i przyziemnymi” (Oxford 1965, s.148). Autora zaatakowano za sformułowanie „choćby jedna książka”, której przeczytania nie wymaga się obecnie w uniwersyteckich programach kształcenia studentów.

Obecnie „książka to tylko jedno z wielu źródeł wiedzy, które z łatwością można uznać za nieistotne lub marginalne – zaś żądzę wiedzy i dążenie do doskonałości i prawdy przedstawia się dziś jako coś niestosownego i dziwacznego, jako rodzaj folgowania własnym zachciankom” (F. Furedi, Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?, Warszawa 2014, s. 8).

Sam brytyjski minister edukacji kształcenie się dla samego zdobywania wiedzy uznał za „trochę nieuczciwe” oraz „średniowieczny przesąd”. Według Furediego jest to obecnie istota globalnego „filisterskiego etosu, który kształtuje dzisiejszą politykę edukacyjna i kulturalną” (s. 9).

Jak stwierdza, taki stan rzeczy nie jest współczesnym wynalazkiem, bowiem Goethe, Nietsche, Marks i wielu innych doskonale orientowali się w prawach wpływu rynku na rozwój kultury i sztuki – co gorsza, filisterstwo już dawno ulegało instytucjonalizacji na najwyższych szczeblach władzy wśród zarządców wyższych uczelni, muzeów, galerii… Treść życia kulturalnego i umysłowego stawała się bez znaczenia, liczyło się jedynie to, czy kulturę i naukę da się wykorzystać do celów zupełnie im obcych!

Współcześnie ideę „wspólnoty uczonych poszukujących prawdy” powszechnie i niemal oficjalnie traktuje się z pogardą, do możliwości jej odkrycia odnosi się sceptycznie i lokuje ją w dziedzinie fikcji – a nie jako cel intelektualnych zmagań – pisze Furedi (s. 39). Moja refleksja: czy może w takich realiach dziwić dobre samopoczucie sprawców Smoleńska?

Wszechobecny jest relatywizm – pogląd, zgodnie z którym prawda i moralność nie są absolutne, lecz zależne od tego, jaka grupa czy autorytet za nimi stoją. Odkąd prawdę można podawać w różnych ujęciach i z wielu stron, straciła ona kluczową rolę w kulturalnym życiu społeczności. Degradacja roli prawdy wpłynęła z kolei na sztukę, na uniwersytetach zakwestionowały ją teoria krytyczna i poststrukturalizm. Według Rona Barnetha oznacza to „epistomologiczne podkopanie fundamentów wyższej edukacji (R. Barneth, The Idea of Higher Education, Bukingham 1990, s. X). Odkąd wiedzę zaczęto pojmować jako władzę i dostosowywać ją do wymagań ekonomii, a rządy – traktować ją jako broń o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa narodowego – stała się ona produktem o znaczeniu strategicznym bądź zbanalizowanym i lekkostrawnym na użytek masowy.

Wiedza w ten sposób straciła związek z intelektualnym gruntem, z którego wyrastała, i coraz bardziej staje się wytworem procesu technicznego, a nie pracy umysłowej. Stąd postmodernista Jean Francois Lyotard mógł ogłosić „podzwonne dla Profesora”, gdyż jego zdaniem nie jest on bardziej kompetentny od zasobów komputera.

Czy zatem zbliża się rewolucja ogłaszająca śmierć książek, śmierć autorów i jedynym jej żerem będzie kolejna dewastacja wszystkiego – religii, tradycji, historii, literatury, filozofii, jako „stereotypów”, „przesądów”, „ciemnogrodu” etc.? Łatwa, prosta i przyjemna, nie wymagająca poznania, dociekań, badań, szacunku do dorobku…

Po co kształcić się, przemęczać, wchodzić w merytoryczne dyskusje i spory? Wystarczy krzewić k u l t „zwyczajności”, „zwykłości”, minimalizmu, uprawiać socjologię równania w dół, tworzyć programy „reality show”, w których artyści, niczym kelnerzy, dostarczają menu konsumentom lub, jak lekarze, świadczą usługi pacjentom-widzom. Traktowanie ludzi jak chorych lub dzieci o małym rozumku, pouczanie ich nieustannie, zawstydzanie lub poklepywanie, oświecanie ściemniając, negocjowanie standardów, ustawiczny konformizm, dążenie do najmniejszego wspólnego mianownika, włączanie uprzednio wykluczonych przez pogardzanie nimi, stwarzanie pozorów partycypacji – to notoryczne praktyki współczesnych inteligentów i elit politycznych i kulturalnych.

Jednak elektorat (instrument jednorazowego wyborczego użytku) nie jest taki głupi, jak sądzą o nim „elity” i ich media. Zmęczony i zniesmaczony nieuczciwą grą z nim, odmawia coraz częściej obecności przy urnach wyborczych. Jest to praktyka powszechna. W polskich realiach w 2015 roku nastąpił wyraźny przełom – Polacy zagłosowali na „oszołomów”. „Elity” nie potrafią do dziś niczego zrozumieć i z niczym się pogodzić. Uparte dążenie Prawa i Sprawiedliwości do jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji z tzw. totalną opozycją spełza na niczym.

„Nie, bo nie” i „żeby było tak jak było” stało się niemal standardem, co jak sądzę, wynika z dwóch powodów: 1 – aintelektualnej pogardy dla elektoratu PiS (Katoli, Roboli i Kiboli) i nachalnego, bezkrytycznego trzymania się mniemania „to my jesteśmy elitą” 2 – niechęci do składania programowych obietnic, które wypadałoby dotrzymać – a tego nie zamierzali i nie zamierzają.

Z omówionej, z konieczności w skrócie, książki brytyjskiego socjologa (i tu uwaga!: O ŚWIATOPOGLĄDZIE LEWICOWYM!) wynika powszechność intelektualnej niemocy poznawczej. W USA np. funkcjonują pogardliwe pojęcia ‘pebbledach people’ (małżeństwa w wieku 35–50 lat, pracownicy korporacji, mieszkający w bliźniakach z elewacjami z tynku kamyczkowego, ang. peebledach), ‘worcester woman’ (kobieta z prowincji), ‘valley girl’ (kobieta nadmiernie skupiona swoim wyglądzie) czy ‘salat dodger’ (osoba z nadwagą)… Jednocześnie całe zaangażowanie inżynierii społecznej ma na celu jedno – za wszelką cenę utrzymanie kontaktu z ludźmi pogardzanymi, w celu manipulowania nimi dla swoich korzyści. Rzecz w tym, że na nic są wszystkie sztuczki pijarowe, całe instrumentarium public relations, łącznie z natrętną wszędobylską reklamą – ludzie odsuwają się, wyczuwając nieautentyczność, hipokryzję, fałsz, wyłapują kłamstwa, tropią fake newsy w mediach społecznościowych. Zapaść semantyczna i przekształcanie pojęć nadal są niebezpieczne – jednak należy mieć nadzieję, że zdrowy rozsądek i bezinteresowny gen poznawania prawdy nie dadzą się zabić.

Swoją drogą – lemingi koniecznie powinny tę książkę przeczytać, by zastanowić się, czy ich osławiona już „wrażliwość” nie spowodowała opisywanego w niej Armagedonu intelektualnego…

A limotrofy i kresy? Wspierajmy je nadal, być może to one są ocalającym centrum?

 

Cały artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Armagedon intelektualny?” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Danuty Moroz-Namysłowskiej pt. „Armagedon intelektualny?” na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 51/2018, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze