„Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…”. Opis ikony odnalezionej w starej kamienicy

Możliwe, że obraz pochodzi z roku 1782, na który prawdopodobnie wskazują cyfry przy sygnaturze. O jej osiemnastowiecznym rodowodzie świadczą także typowe dla tej epoki fryzury namalowanych postaci.

Barbara Maria Czernecka

Fot. z archiwum Autorki

Tytułowy cytat pochodzi z biblijnej Księgi Hioba. Jej tematyką jest cierpienie człowieka, którego zupełnie niezasłużenie dotknęła cała seria nieszczęść: w jednym dniu zginęły wszystkie jego dzieci, utracił cały majątek i jeszcze okazało się, że choruje na nieuleczalny wtedy i zaraźliwy trąd. Jego przyjaciele wprawdzie żałowali go, ale doszukiwali się przyczyn cierpienia w grzesznym postępku, za który rzekomo został tak okrutnie ukarany. On zaś czuł się całkowicie niewinny. Bogobojny Hiob jednak nie zwątpił i żył nadzieją na sprawiedliwość samego Pana Boga. Jego poetyczny dialog z przyjaciółmi dotyczy zwłaszcza postępowania moralnego.

Ostatecznie niewzruszona wiara Hioba pozwoliła mu w cierpieniu poznać Boga twarzą w twarz, a do tego nie tylko odzyskał zdrowie, ale wcześniej utracony majątek został mu zwrócony w dwójnasób. Urodziło mu się także nowych siedmiu synów i trzy córki. Umarł spełniony, w wieku stu czterdziestu lat, doczekawszy się potomków w czwartym pokoleniu.

Aby w pełni zrozumieć tę księgę, trzeba ją całą przeczytać, bowiem tak krótkie streszczenie nie oddaje nawet małej części głoszonej w niej prawdy o Opatrzności Bożej. Do jej rozważania zaś skłonić może obraz, przedstawiający oczekujące zbawienia dusze czyśćcowe.

Jest to ponad dwuwiekowa ikona. Możliwe, że pochodzi z roku 1782, na który prawdopodobnie wskazują cyfry przy sygnaturze. O jej osiemnastowiecznym rodowodzie świadczą także typowe dla tej epoki fryzury postaci. Obraz namalowano farbami olejnymi na desce z ramą o wymiarach 57/40 centymetrów. Odnaleziono ją w jednej z przeznaczonych do wyburzenia gliwickich kamienic, na której miejscu powstała później słynna deteeśka (Drogowa Trasa Średnicowa), wiodąca do Katowic. Ikona już została poddana renowacji.

Przedstawia cierpienia dusz pokutujących, dręczonych czyśćcowymi mękami wśród płomieni, których czerwień kontrastuje z łagodnym błękitem nieba i bielą obłoków. Dusze wyciągają w błaganiu ręce ku Chrystusowi, który wznosi się ponad nimi przybity do krzyża, a Jego krew, obficie cieknąca z ran, jest jedynym ratunkiem dla udręczonych.

Na obrazie umieszczono napisany po niemiecku, przytoczony w tytule fragment Księgi Hioba (Job 19).

Podczas listopadowych nabożeństw za zmarłych często cytuje się obficie właśnie ją. Dla dusz pokutujących czyściec jest stanem próby przed wejściem do wiecznego szczęścia. A my – jeszcze bytujący na ziemskim świecie – skutecznie możemy im dopomóc. W tym obrazie dusze czyśćcowe błagają nas o modlitwę bez doszukiwania się w nich grzechów.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…” znajduje się na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Barbary Marii Czerneckiej pt. „Zlitujcie się nade mną, zlitujcie, przynajmniej wy, przyjaciele moi…” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Po dwudziestu pięciu latach od zamknięcia anteny Andrzej Świdlicki wydał dzieło poświęcone dziejom Radia Wolna Europa

Do ponownego przemyślenia historia niezwykłych czasów, niezwykłego radia i niezwykłych ludzi. Tajniki zimnej wojny, ataki na Radio i jego współpracowników, dzieje prowokacji, podstępów i sabotaży.

Piotr Witt

Patrzę na to ogromne dzieło, a nawet czytam je w miarę wolnego czasu spojrzeniem świeżym, nie zamąconym znajomością rzeczy. Jak szeregowy, słabo zorientowany w przedmiocie czytelnik, a nie jak były komentator Radia Wolna Europa, którego materiały dla audycji Fakty, Wydarzenia, Opinie kolega Świdlicki odbierał wielokrotnie w monachijskim studio.

Czy Amerykanami, kiedy powoływali do życia Radio Wolna Europa, kierowały nietrudne do przeniknięcia rachuby polityczne? Czy też pragnęli odkupić się za konferencję trzech (a właściwie dwóch, gdyż Stalin świecił nieobecnością) w Casablance w styczniu ʼ43, kiedy wspólnie z Anglikami dzieląc Europę na strefy wpływów, skazali nas na pół wieku wegetacji w cieniu Łubianki i Rakowieckiej? (…)

Do mnie, do Paryża echa wydarzeń w redakcji monachijskiej docierały rzadko, najczęściej w szczątkowej i zdeformowanej formie. Byłem zbyt daleko, aby móc docenić ich znaczenie i poważniej się nimi przejąć. Zdzisława Najdera nigdy nie widziałem na oczy, Nowaka-Jeziorańskiego poznałem w SPATiF-ie w Warszawie; przedstawił mu mnie profesor Leszek Kołakowski. Lepiej znałem jego rodzinny dworek – Głuchy, sprzedany Andrzejowi Wajdzie. Marka Łatyńskiego widziałem tylko raz.

Co mówić! Komentator radiowy, pojawiający się przez kilka lat na antenie trzy razy dziennie, nie licząc powtórek – nigdy nie miałem w ręku mikrofonu. Moje komentarze przekazywałem telefonicznie z paryskiego mieszkania lub z budki telefonicznej. Dyrektora Andrzeja Krzeczunowicza wspominam wyłącznie jako ofiarodawcę historycznej fotografii wykonanej w 1920 roku w Wierbce u państwa Moesów. Figurują na niej gospodarze, panna Rucz – matka mego przyjaciela Franka Starowieyskiego, rotmistrz Henryk Krzeczunowicz – ojciec Andrzeja, moje dwie ciotki Karschówny z Kielc – Marysia i Jadzia – oraz porucznik Komorowski, późniejszy „Bór” – komendant Powstania. Z przykrością odnalazłem niedawno nazwisko Krzeczunowicza pod zdradzieckim listem byłych ambasadorów potępiającym „faszystowskie tendencje” obecnego rządu polskiego.

Świdlicki tkwił w środku wszystkich rzeczy, w Monachium znał wszystkich i jak wynika z jego monografii, pasjonował się ludźmi, wydarzeniami, sytuacjami, które dziś należą do historii. (…)

Nigdy już żaden dziennikarz radiowy nie będzie mógł cieszyć się dwudziesto-, a nawet trzydziestomilionowym audytorium, jakie myśmy mieli w tamtych czasach. Od czasu, kiedy mogliśmy bez obawy przyjeżdżać do Polski, politycy zabiegali o nasze względy, fotografowali się z nami, ostentacyjnie nas ściskali przy każdej okazji, żeby wykazać wyborcom, że i oni zawsze myśleli tak samo jak my. Rozmaite cwaniaki starały się wciągnąć nas do swoich interesów, zwłaszcza w pierwszym okresie tak zwanych spółek ajencyjnych, kiedy prawo nakazywało, aby stroną w spółce był zawsze obywatel polski. Najgorętszą czułość okazywali zwłaszcza dawni partyjniacy.

Ostatni dyrektor RWE Piotr Mroczyk miał w szwajcarskim banku UBS wspólne konto z b. generałem bezpieki Gromosławem Czempińskim, który z kolei kręcił lody dla dr. Kulczyka. Było tych lodów tyle, ze kiedy im wyprowadzono z UBS milion dolarów, właściciele konta nawet tego nie zauważyli.

Prawa ręka Mroczyka w RWE, Andrzej Mietkowski, z dnia na dzień został dyrektorem Polskiego Radia. Był synem generała UB, który z ramienia radzieckiego tworzył aparat represji w „wyzwolonej” Polsce. (…)

Po przemianie ustrojowej dawna elita komunistyczna przeobraziła się w nową elitę, w męczenników za wolność i demokrację, którym aresztowania zainscenizowane przez generała Kiszczaka miały stworzyć alibi i dostarczyć agentom świadectwa moralności. Michnikowie, Geremkowie i inne Kuronie znalazły się w Monachium i w Paryżu, kompromitując swoją obecnością ośrodki wolności słowa.

Świdlicki patrzy na sprawy trzeźwo, nie jest naiwny i obiektywnie ocenia ich właściwą rolę. Jerzy Giedroyc – pamiętam – był zachwycony „Adasiem” (Michnikiem), dopóki u schyłku życia łuski nie spadły mu z oczu i nie dojrzał właściwej roli „liberała” w potężnym interesie wyprzedaży Polski. W 1989 roku Redaktor pisał do autora, zaniepokojony tłumem ludzi Wałęsy i jego doradców oraz ludzi Michnika przy Okrągłym Stole. Za późno! Wałęsa i Michnik spełnili już swoje zadanie – doprowadzili otumaniony naród do Magdalenki i Okrągłego Stołu, gdzie został podpisany między zasiadającymi po obu stronach agentami tej samej Firmy „żelaza, kłamstwa i papieru” akt wyprzedaży Polski.

W imię jakich (i czyich) wyższych racji Wolna Europa służyła za rękojmię ich dobrych intencji, chociaż komunistyczna przeszłość tych „liberałów” była powszechnie znana?

Czy wszystkie relacje i opinie autora są wolne od stronniczego zacietrzewienia, nie mnie wyrokować; kompetentni historycy uczynią to lepiej.

Cały artykuł Piotra Witta pt. „Wolna Europa dla dorosłych” znajduje się na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Witta pt. „Wolna Europa dla dorosłych” na s. 20 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ruchu ʼ68 wprawdzie się nie różnicuje, ale w Paryżu i Berlinie walczono o to, z czym walczono w Warszawie i Pradze

Marsz przez instytucje przyniósł „liberalną demokrację”, która tak zafascynowała komunistów w bloku sowieckim, że zrezygnowali z dyktatury na rzecz tejże liberalnej demokracji, „dając się obalić”.

Jan Bogatko

Lato 1966 roku spędzałem nad Bałtykiem. W Sopocie. W lipcu, bez rozgłosu, kręcono tam film Kot i mysz według noweli Güntera Grassa.

Piękny, słoneczny dzień. Lars i Peter, trochę młodsi ode mnie, grali w tej zachodnioniemieckiej produkcji Hansjürgena Pohlanda. Poznaliśmy się na plaży Grand Hotelu, w którym mieszkali. Interesowało ich wszystko: jak się żyje w Polsce, czy jestem zadowolony z socjalizmu, o czym myślą moi rówieśnicy. Non Stop („kultowy” wówczas namiot beatowy nad morzem) niewiele ich interesował. Kiedy wracałem z plaży, jakiś ciężkawy człowiek w garniturze i z pederastką na przegubie ręki (dziś powiedzielibyśmy pewnie ‘gejką’?) spytał się mnie, czy mam zapałki (wówczas dymiłem jak komin) – a kiedy mu je, przytakując, podałem, zapytał: – A o czym to rozmawiałem z chłopakami? Od niego dowiedziałem się też, kim byli aktorzy. Synami nadburmistrza Berlina Zachodniego, Willy’ego Brandta. Niezłe! W gazetach na ten temat raczej nic nie było. – O płytach i laskach – powiedziałem. Jednak każdy człowiek, nawet bardzo młody (a może dlatego?), ma w sobie zmysł samoostrzegawczy.

O czym rozmawialiśmy? Może to i dziwne, ale o polityce.

Lars i Peter byli bardzo lewicowi, tak lewicowi i zachwyceni socjalizmem, jak każdy postępowy mieszkaniec wolnego Zachodu. Marzyli po prostu o rewolucji socjalistycznej (doszło do niej w Niemczech w niespełna dwa lata później, w 1968 roku). Nie byli w stanie pojąć, dlaczego socjalizm, przyniesiony Polakom przez Armię Czerwoną, miałby być taki zły.

– Patrz, jak wszystko tu jest tanie – przekonywali mnie, przeliczając na złote zachodnie marki po czarnorynkowym kursie. Opowieści o prześladowaniach, cenzurze, policji politycznej, zaginionych ludziach nie chcieli nawet słyszeć. – To wszystko faszystowska propaganda – mówili (nie jestem pewny, czy Lars i Peter użyli wtedy określenia „faszystowska” czy „amerykańska”, ale coś w tym duchu).

Człowieka w garniturze z pederastką widziałem jeszcze raz na sopockiej plaży. Spoglądał na nas (byliśmy sporą grupką dziewcząt i chłopców) spoza gazety. Ale już o zapałki nie prosił. Miał własne?

Kolej na szwenk: Warszawa, Pałac Mostowskich, rok 1968. Doprowadzają mnie z celi w podziemiu pałacu do pokoju przesłuchań. „Moim” śledczym jest kapitan SB Samojluk Oczywiście nie mam pewności, czy to jego prawdziwe nazwisko, czy pseudonim z czasu walki o socjalizm i demokrację. Jednak Lista Wildsteina zdaje się potwierdzać tożsamość oficera Służby Bezpieczeństwa. Widnieje na niej niejaki Zbigniew Samojluk, opatrzony cyfrą „0”, oznaczającą – jak poucza legenda – etatowych oficerów SB. I oto w kwietniu 1968 roku Samojluk ni z tego, ni z owego pyta mnie (bez związku ze sprawą przeciwko mnie, dotyczącą zbrodni wydrukowania ulotek, mających na celu obalenie Polski Ludowej itd.), jak leci… Larsowi i Peterowi!

Rok 1968! Barykady w Paryżu i w Berlinie, strajk okupacyjny na UW w Warszawie. Młodzi ludzie wychodzą na ulice. W ruch idą pałki, armatki wodne i gaz łzawiący. Jakże inne powiewają flagi. W Paryżu czy w Berlinie – czerwone; w Warszawie czy w Krakowie – biało-czerwone.

Protesty przeciwko udziałowi Amerykanów w wojnie w Wietnamie, jakie przelewały się przez zachodnią Europę, niezbyt zachęcały polską młodzież do wznoszenia barykad na ulicach miast; jej troską była cenzura, celem – polityczna wolność, w tym zrzeszania się, oraz – zwłaszcza na lewicy – socjalizm z ludzką twarzą, bo o demokracji młodzi ludzie w obliczu sowieckiej dominacji w Polsce mogli tylko marzyć. I tak sroga spotkała ją za to kara. Wprawdzie pisząc o ruchu ʼ68 na tzw. Zachodzie na jednym oddechu wymienia się Paryż, Berlin, Warszawę i Pragę, to jednak cele walki były całkiem odmienne: tam, w Paryżu czy w Berlinie, walczono w gruncie rzeczy o to, z czym walczono w Warszawie i w Pradze. Bój w Paryżu czy w Berlinie, a w jego wyniku marsz przez instytucje, przyniósł „liberalną demokrację”, która zafascynowała komunistów w bloku sowieckim do tego stopnia, że zrezygnowali z dyktatury na rzecz tejże liberalnej demokracji, „dając się obalić”. Z jednym wyjątkiem: NRD. Tam naprawdę komunizm poniósł klęskę. Tak się przynajmniej wówczas wydawało.

A na Zachodzie bez zmian. Lewica krok za krokiem przejmowała urzędy i uniwersytety, nie wywołując najmniejszych krytycznych uwag ze strony konserwatystów czy Kościołów (które, protestanckie zwłaszcza, skręciły ostro w lewo).

Z czasem, kiedy klasa robotnicza skończyła się jako garb, na którym można było wspiąć się do władzy, lewica postawiła na LGBT. Dziś nie broni ona już (nawet teoretycznie) biednych, tylko bogatych i ich przywilejów.

Jej aktywiści-decydenci przyznają granty wyłącznie za publikowanie pożądanych treści, finansują pseudonaukowe prace gender, określają warunki gry, przyznają wysokie nagrody w ogłaszanych konkursach, decydują o karierach. To oni definiują na nowo pojęcie ‘demokracja’ (tylko ‘demokracja liberalna’), prawa człowieka (aborcja, eutanazja), wolność słowa (tylko dla liberałów). Nie zdają sobie sprawy (a raczej nie chcą zdawać) z faktu, że taka demokracja, takie prawa człowieka, taka wolność słowa, jakiej żądają, były przecież gwarantowane zarówno przez narodowy socjalizm, jak i sowiecki system „państwa prawa”!

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Zachód jest czerwony” – jak co miesiąc, na stronie 3 „Wolna Europa” „Kuriera WNET”, nr listopadowy 65/2019, gumroad.com.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia  na gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Felieton Jana Bogatki pt. „Zachód jest czerwony” na s. 3 „Wolna Europa” listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dla tego dialogu nie ma alternatywy – twierdzi Człowiek Pojednania Polsko-Ukraińskiego, ks. mitrat Stefan Batruch

Dialog i pojednanie między narodami wymagają pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego są ważne i potrzebne. Pomysłodawcom zależało, by zejść z poziomu politycznego do duchowego.

Wojciech Pokora, ks. Stefan Batruch

Człowiek Pojednania Polsko-Ukraińskiego to nagroda, która została przyznana w tym roku po raz pierwszy. Uroczystość odbyła się w Rzymie. Gdy myślimy o pojednaniu Polski i Ukrainy, to nasze myśli rzadko kierują się do Włoch. Skąd zatem wziął się Rzym w relacjach polsko-ukraińskich?

Od pewnego czasu środowiska, które badają zagadnienie dotyczące dialogu, genezy dialogu polsko-ukraińskiego, czy też pojednania polsko-ukraińskiego, zaczęły zauważać, że Rzym odgrywał pod tym względem, szczególnie w okresie Związku Radzieckiego i PRL-u, bardzo ważną rolę. Wtedy jakiekolwiek działania na rzecz pojednania i porozumienia między Ukrainą a Polską właściwie nie mogły mieć miejsca ze względu na sytuację polityczną. Ukraina nie była państwem niezależnym, zresztą Polska również pozostawała pod ogromnym wpływem Związku Radzieckiego – właściwie była satelitą. W jakimś sensie kartą ukraińską rozgrywano wszelkie dążenia do samostanowienia, do odzyskania niepodległości państwowej – jeżeli chodzi o Ukrainę, ale i u nas również dążenia do niepodległości politycznej były tłumione i właściwie sprowadzane do tego, żeby oba narody bardziej skonfliktować, trzymać w napięciu, wręcz w konfrontacji i wrogości. Stąd na przykład w okresie PRL-u w Polsce stworzył się negatywny obraz Ukraińca – człowieka złego, z negatywnymi cechami.

Właściwie słowo ‘Ukrainiec’ pod koniec lat 80. stało się niemalże synonimem zbrodniarza, złoczyńcy, człowieka z bardzo złymi intencjami, szczególnie wobec Polaków. W tym czasie nawet wypowiadanie słowa ‘Ukrainiec’ było dla wielu Polaków, również tych życzliwie nastawionych do tego narodu, pewną niezręcznością.

Gdzieś w świadomości tkwiło poczucie, że mówiąc o kimś „Ukrainiec”, można tego kogoś urazić. Do tego doprowadziła propaganda. W takich warunkach, na początku troszeczkę w środowiskach opozycyjnych, ale to też dopiero w latach 80., zaczął się pojawiać temat ukraiński i stosunków polsko-ukraińskich. Oczywiście aktywnie zajmowało się tym środowisko paryskiej „Kultury”, jednak jeśli chodzi o środowisko kościelne i cerkiewne, to Rzym był właśnie takim ważnym ośrodkiem. (…)

Rzym, 10 października 2019 r. Ks. mitrat Stefan Batruch, laureat Nagrody Człowiek Dialogu Polsko-Ukraińskiego | Fot. Associazione Religiosa „Santa Sofia”

Z czasem coraz bardziej docierało do naszej świadomości, że spotkanie przedstawicieli Episkopatu Polski i Synodu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które miało miejsce w Rzymie w 1987 roku w dwóch kolegiach – polskim i ukraińskim – było wydarzeniem przełomowym. (…)

I zaczęliśmy zadawać sobie pytanie – jak do tego doszło? Czy to wydarzenie w 1987 roku było czymś zupełnie spontanicznym?

Obfitowało w wiele symboli jak na wydarzenie spontaniczne.

Niewiele było wiadomo o kulisach tego spotkania. Wiedzieliśmy, że odbyło się z inspiracji Jana Pawła II, ale dlaczego? Skąd u niego wzięło się takie przekonanie, że trzeba to zainicjować? Że to spotkanie musi się odbyć? Na pewno to Jan Paweł II przekonał zarówno Prymasa Polski kardynała Józefa Glempa, jak i kardynała Myrosława Iwana Lubacziwskiego, by do tego spotkania doszło, bo z wypowiedzi i wystąpień prymasa Glempa i zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, które się zachowały, widać, że to było bardzo spontaniczne. Nawet do pewnego stopnia, jakby to było nie do końca przygotowane, ale ważne wydarzenie.

Jego owocem było Wasze spotkanie w roku 2017?

Tak. Kapituła Pojednania Polsko-Ukraińskiego nagradza przedstawicieli różnych dziedzin – historyków, środowiska artystyczne, filmowe, ale też instytucje. Wtedy pojawił się pomysł, już bardziej w środowisku związanym z Uniwersytetem Warmińsko-Mazurskim i Katedrą Aksjologii Dialogu Międzykulturowego i Międzyreligijnego z prof. Markiem Melnykiem na czele, żeby zacząć nagradzać osoby niekonieczne duchowne, ale z wykształceniem teologicznym. Bo dialog między narodami wymaga również pogłębionej refleksji teologicznej, by zrozumieć, dlaczego dialog i pojednanie są ważne i potrzebne. Pomysłodawcom zależało na tym, by zejść z poziomu politycznego, czy wręcz upolitycznionego, do wymiaru duchowego. Przecież ten dialog jest ważny także ze względu na wspólne korzenie chrześcijańskie Polaków i Ukraińców. Jest to zresztą przesłanie czysto ewangeliczne, które powinno być przedmiotem refleksji teologicznej czy filozoficznej.

Wtedy też zaczęliśmy coraz mocniej odczuwać, że spotkanie w 1987 roku było konsekwencją czegoś, co musiało się odbyć wcześniej. Jednak nie mieliśmy danych, by to zrozumieć. W międzyczasie, po spotkaniu w Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych okazało się, że światło dzienne ujrzały zdjęcia ilustrujące wydarzenia sprzed lat.

I czego się dowiedzieliśmy? Otóż już w latach 60. w tymże Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych spotykali się Zwierzchnik Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego kardynał Josyf Slipyj i Metropolita Krakowski arcybiskup Karol Wojtyła.

Spotkali czy spotykali? To było jednorazowe wydarzenie?

Właśnie okazuje się, że nie było jednorazowe. Mało tego, osobą, która w jakiś sposób koordynowała współpracę między nimi, był dominikanin Feliks Bednarski. To ciekawa postać. Był on również związany z Lublinem. Niedługo po II wojnie światowej był kierownikiem Katedry Etyki na Wydziale Filozoficznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i w momencie, gdy przeszedł do Rzymu, Katedrę Etyki przejął późniejszy metropolita krakowski arcybiskup Karol Wojtyła. Znali się osobiście.

Co się okazuje? Również kardynał Josyf Slipyj, gdy po powrocie z Syberii, gdzie spędził 18 lat, został zmuszony do wyjazdu do Rzymu, stworzył tam środowisko swoich konsultantów, z którymi omawiał wiele kwestii dotyczących sytuacji kościelnej i międzynarodowej. Wśród tych zaufanych osób był również właśnie dominikanin prof. Feliks Bednarski. Pełnił on zatem rolę swego rodzaju łącznika. Okazuje się ponadto, że to prof. Feliks Bednarski wysunął propozycję współpracy teologów i filozofów słowiańskich, w szczególności polskich i ukraińskich. Jak świadczą zachowane pisma i listy – kardynał Slipyj i kardynał Wojtyła poparli tę inicjatywę. To pokazuje, że ta współpraca zaczęła się wcześniej niż w latach 80.

Oni poznali się bliżej nieprzypadkowo. To też rzuca światło na inne fakty.

Zwróćmy w tym kontekście uwagę, że Wojtyła, wykonując pewne gesty, nie działał nieprzemyślanie, bez przygotowania. Doskonale obrazuje to przykład sytuacji, gdy został wybrany na papieża i kardynałowie klękali przed nim w geście wierności. Przed dwoma hierarchami – kardynałem Stefanem Wyszyńskim i kardynałem Josyfem Slipyjim papież Jan Paweł II wstał z tronu.

Rzym, 10 października 2019 r., ks. Stefan Batruch zasadza oliwkowe drzewko „pojednania” w ogrodzie cerkwi-soboru Świętej Sofii (Mądrości Bożej) | Fot. Associazione Religiosa „Santa Sofia”

Z jednej strony świadczyło to o pewnych więziach między nimi, ale również o tym, że był to gest, którego wobec innych kardynałów jednak nie wyraził. Było to bardzo ważne i znamienne. Ten gest został zauważony, ale nie był rozumiany. Może jeśli chodzi o kardynała Wyszyńskiego, był to gest wówczas bardziej czytelny, ale wobec Slipyja nie. Dlaczego to zrobił?

Dziś już wiemy dlaczego?

Okazało się to o wiele później, gdy światło dzienne ujrzał protokół ze spotkania z Radą Główną Episkopatu Polski na Jasnej Górze podczas pierwszej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do Polski w 1979 roku. Tam w wypowiedzi skierowanej do obecnych (złożone z siedmiu biskupów ciało było de facto „rządem” polskiego Kościoła) wspomniał m.in. o tym, że pierwszą osobą, z którą się spotkał – niecały miesiąc po wyborze na papieża – był właśnie kardynał Slipyj. (…)

Okazuje się, że w relacjach polsko-ukraińskich, na tej najwrażliwszej płaszczyźnie, czyli dialogu, strona kościelna zrobiła więcej, niż udało się zrobić politykom.

Trudno tutaj porównywać, ale na pewno ze strony Kościoła jest wola szukania płaszczyzn porozumienia. Oczywiście działania te natrafiają na pewne trudności. To nie jest tak, że ten dialog idzie gładko, bez przeszkód. Zresztą porozumienie nie może być aktem jednorazowym. Przecież dotyczy całych społeczeństw.

Społeczeństwo składa się z jednostek, które są bardzo różnorodne i jedni szybciej, inni wolniej przyjmują pewne apele związane z tym, że trzeba szukać tego, co łączy i bardziej na nie kłaść akcenty niż na to, co dzieli. Trzeba szukać jakiejś możliwości, by uwolnić się od negatywnych emocji związanych z przeszłością.

Ale właśnie w Kościele to się wydarzyło. To kardynał Lubomyr Huzar, witając w 2001 roku we Lwowie papieża Polaka, powiedział: „Może się to wydać dziwne, niezrozumiałe i niewłaściwe, że w tej właśnie chwili, gdy Ukraiński Kościół Greckokatolicki zaznaje tak wielkiej chwały, uznajemy także, iż w ubiegłowiecznej historii naszego Kościoła były też chwile mroczne i duchowo tragiczne. Stało się tak, że niektórzy synowie i córki Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego wyrządzali zło – niestety świadomie i dobrowolnie – swoim bliźnim z własnego narodu i z innych narodów. W twojej obecności, Ojcze Święty, i w imieniu Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego pragnę za nich wszystkich prosić o przebaczenie Boga, Stwórcę i Ojca nas wszystkich, oraz tych, których my, synowie i córki tego Kościoła, w jakikolwiek sposób skrzywdziliśmy. Aby nie ciążyła na nas straszliwa przeszłość i nie zatruwała naszego życia, chętnie przebaczamy tym, którzy w jakikolwiek sposób skrzywdzili nas. Jesteśmy przekonani, że w duchu wzajemnego przebaczenia możemy spokojnie przystąpić do wspólnego z Tobą sprawowania tej Eucharystii, ze świadomością, że w ten sposób wstępujemy ze szczerą i mocną nadzieją w nowe i lepsze stulecie”.

Ważne jest też to, co powiedział we Lwowie Ojciec Święty: „Niech przebaczenie – udzielone i uzyskane – rozleje się niczym dobroczynny balsam w każdym sercu. Niech dzięki oczyszczeniu pamięci historycznej wszyscy będą gotowi stawiać wyżej to, co jednoczy, niż to, co dzieli, ażeby razem budować przyszłość opartą na wzajemnym szacunku, na braterskiej wspólnocie, braterskiej współpracy i autentycznej solidarności”. Ten akt się dokonał. Akt, o którym w przestrzeni politycznej mówi się nieustannie, oczekując wciąż na nowo próśb o przebaczenie. A to się w Kościele wydarzyło.

Nie zauważa się tego aktu bądź politycy może nawet o nim nie wiedzą.

Cały wywiad Wojciecha Pokory z ks. Stefanem Batruchem pt. „Dla tego dialogu nie ma alternatywy” znajduje się na ss. 10 i 11 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wywiad Wojciecha Pokory z ks. Stefanem Batruchem pt. „Dla tego dialogu nie ma alternatywy” na ss. 10 i 11 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jesteśmy bezbronni wobec technologii pozyskiwania danych / Krzysztof Skowroński, Tomasz Soczyński, „Kurier WNET” 65/2019

Przyglądając się rewolucji cyfrowej, która nastąpiła, musimy zauważyć, że tak naprawdę dane osobowe przekroczyły wartość ropy naftowej, i to zdecydowanie. Stały się one znaczącym środkiem płatniczym.

Krzysztof Skowroński, Tomasz Soczyński

Pozyskiwanie danych: to dopiero początek

O podstępnym pozyskiwaniu naszych danych – w świetle afery Cambridge Analytica – z Tomaszem Soczyńskim z Urzędu Ochrony Danych Osobowych rozmawia Krzysztof Skowroński.

Tomasz Soczyński zainspirował mnie do obejrzenia filmu na temat afery związanej z wykradaniem danych osobowych w czasie rozmaitych kampanii wyborczych.

Sprawa Cambridge Analytica jest ostatnio dość głośna, ale w Urzędzie Ochrony Danych Osobowych dostrzegamy problem od lat. Są firmy i instytucje bardzo zainteresowane naszą prywatnością. Przejawia się to między innymi w tym, że aplikacje, z których na co dzień korzystamy, takie jak komunikatory, mają stały dostęp do naszych danych, do wszelkich informacji o nas, zapisanych na naszych urządzeniach elektronicznych.

A co to znaczy: mają dostęp?

To znaczy, że instalując aplikacje w telefonie, czy w komputerze – oprogramowanie do przeglądania zasobów internetu, i korzystając z tego, tak naprawdę wyrażamy zgodę na udostępnienie właścicielom tych aplikacji i programów naszych zdjęć, naszych mejli, sms-ów – wszystkiego, co przepływa przez nasze kanały komunikacyjne. Kto z Państwa przeczytał w całości regulamin danej aplikacji? Kto zapoznał się z uprawnieniami dostępu tych aplikacji do naszych informacji, do naszych prywatnych danych?

Pozyskiwanie danych wydaje się na tyle skomplikowane i trudne, że żadna osoba na co dzień korzystająca z komunikatora nie przywiązuje wagi do tego, jaką cenę płaci za użytkowanie darmowej – pseudodarmowej – usługi.

Bo te usługi z reguły są dostarczane nam jako darmowe. Niemniej jednak środkiem, którym płacimy za nie, jest nasza prywatność, nasze dane osobowe. I z tym wiąże się wiele pytań, jak te dane są przetwarzane: czy w celach dostarczania nam coraz lepszej reklamy, czy też na przykład w kwestiach politycznych.

I temu był poświęcony ten dokument. Dane osobowe powinny być własnością właściciela, ale nie są i żadne prawo nie gwarantuje tego, że informacje, które przekazuję, pozostaną moją własnością. Przywłaszcza je sobie system, do którego wchodzę.

Nie do końca wygląda to tak, jak Pan Redaktor mówi…

Na szczęście.

Na szczęście. Pamiętajmy o dyrektywie dziewięćdziesiąt pięć, która była przed RODO. Te przepisy na gruncie europejskim uniemożliwiają tego typu korzystanie z naszych danych, z naszej prywatności. Ale już czym innym jest prawo amerykańskie, common law, które rządzi się troszeczkę innymi zasadami, mimo że pojęcie ochrony prywatności wyszło ze Stanów Zjednoczonych i przez Kanadę dotarło do Europy. Przepisy, które obowiązują w Europie, mają nam gwarantować i gwarantują pozostanie naszych prywatnych danych w naszych zasobach. Niemniej jednak, przyglądając się rewolucji cyfrowej, która nastąpiła, musimy zauważyć, że tak naprawdę dane osobowe przekroczyły wartość ropy naftowej, i to zdecydowanie. Stały się one znaczącym środkiem płatniczym.

Na czym ta wartość polega i kto za to płaci?

Sukces takich portali jak Facebook, gigantów jak Google polega na tym, że w zamian za nasze dane osobowe, za informacje, które sami im podajemy, dostarczają nam treści cyfrowe. Powstaje efekt skali. W pewnym momencie, w pewnych warunkach darmowa usługa – która tak naprawdę nie jest darmowa, bo każda rzecz jest związana z kosztami – sama się zaczyna napędzać, płacąc właśnie naszymi danymi. W kwestiach targetowania – i tu wracamy do sprawy Cambridge Analytica – nie mamy tak naprawdę do czynienia z danymi osobowymi; tam nie chodziło o dane osobowe jako wartość, ale o sieć powiązań: naszych sąsiadów, naszych kolegów, naszych znajomych z portalu.

W filmie Great Hack, który jest punktem wyjścia naszej rozmowy, postawiono tezę, że w momencie, w którym wszyscy Amerykanie zostaliby zbadani, można byłoby określić portret psychologiczny każdego użytkownika sieci, dostarczać mu to, na co ma zapotrzebowanie i w ten sposób przekonywać go do rozmaitych rzeczy; nie tylko do zakupów, ale do odpowiedniego udziału w wyborach. Była tam mowa o pięciu tysiącach punktów dostępowych. Co oznacza te pięć tysięcy punktów dostępowych?

Oznacza to tyle, że w trakcie kampanii skierowanej do określonej grupy użytkowników, pozyskano pięć tysięcy różnego rodzaju informacji o każdej osobie.

W marketingu typu hacking growth przekłada się to na to, że informacja o jakimś naszym upodobaniu, na przykład, że lubimy słodzoną kawę, może wiązać się np. z tym, że tego typu osoby są skłonne zagłosować na tę czy na inną partię. W taki sposób te akcje marketingowe zostały zastosowane do celów politycznych.

W tym filmie jest jednak coś dla mnie niezmiernie dziwnego: mimo, że jest spójny w zakresie tego, że takie technologie i ich zastosowanie są możliwe, nie jest spójny w wymowie. Ewidentnie kształtuje jeden pogląd, nadaje jeden kierunek, czyli stosuje te same metody, o których mówi.

A do tego wskazuje jednego winnego używania takiej technologii, chociaż wiemy, że korzystają z nich właściwie wszyscy. Jesteśmy na krawędzi wielkiej manipulacji. Mówimy o Stanach Zjednoczonych, o Facebooku… Tam jeszcze Kongres może przesłuchać szefa Facebooka; tutaj może być jakaś dyrektywa Unii Europejskiej… ale są Chiny, Rosja – kraje niedemokratyczne, w których też umieszczamy informacje o sobie i stamtąd może przyjść coś nowego i gorszego.

Tak. Przerażające jest, że tego typu wiedza jest pozyskiwana i gromadzona. Przepisy europejskie mówią o retencji, o tym, że takie dane należy usuwać po pewnym czasie. Ale musimy mieć również na względzie to, że obecnie komputer kwantowy jest w stanie przetworzyć informacje dużo szybciej. To, co naszym komputerom zajęłoby obecnie dziesięć tysięcy lat, komputer kwantowy przetwarza w trzy minuty. Czyli pozyskanie, zebranie tak dużej liczby informacji i przetworzenie staje się możliwe i tanie.

Czyli informacje o wszystkich w ciągu jednej godziny.

A jesteśmy dopiero na początku rewolucji, tak jak kiedyś byliśmy na początku lotów przez Atlantyk, które sprawiły, że ten świat się zmienił. Tak samo teraz jesteśmy w przededniu wielkich zmian.

Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Tomaszem Soczyńskim pt. „Pozyskiwanie danych: to dopiero początek” znajduje się na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Rozmowa Krzysztofa Skowrońskiego z Tomaszem Soczyńskim pt. „Pozyskiwanie danych: to dopiero początek” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pięciu Braci Polskich. Autor oprawy plastycznej spotkania Polska pod Krzyżem o tworzeniu wizerunków polskich świętych

W nocy 10 listopada 1003 r., w trakcie wspólnej wieczornej modlitwy zostali napadnięci i zamordowani ciosami mieczów i oszczepów. Napastnicy nie znaleźli przy ofiarach żadnego srebra ani pieniędzy…

Andrzej Karpiński

Wizerunek św. Pięciu Braci Polskich, który wykonałem dla fundacji Solo Dios Basta do projektu modlitewnego Polska pod Krzyżem. (…) Była to jedna z najbardziej pracochłonnych prac graficznych, gdyż miała zawierać aż pięć portretów.

Chciałem znaleźć kompromis pomiędzy istniejącymi wizerunkami, do których wierni są już przyzwyczajeni, a rzeczywistym wyglądem braci, wynikającym z opisów biograficznych.

Wizerunek św. Pięciu Braci Polskich wykonany przez Andrzeja Karpińskiego dla fundacji Solo Dios Basta jako część oprawy plastycznej akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem

Znajdujące się w kościołach lub w archiwach wizerunki postaci w formie grafik lub obrazów w większości przedstawiają Braci jako starców z brodami. Niestety nie jest to zgodne z opisami historycznymi, a przede wszystkim z wiekiem braci, z których najstarszy w momencie śmierci miał 63 lata, a najmłodszy – 23. Większość, dostępnych opracowań przedstawiało Pięciu Braci w momencie śmiertelnego napadu rabunkowego, a nie o takie przedstawienie graficzne chodziło. Dodatkowym wymogiem organizatorów akcji Polska pod Krzyżem było, aby wszystkie wizerunki były komponowane w pionie. To niezwykle utrudniało zmieszczenie pięciu mężczyzn w kompozycji.

Po długich przemyśleniach i poszukiwaniach inspiracji podjąłem decyzję, że zbuduję własną kompozycję, ale na podstawie obrazu autorstwa Stefana Chmiela z 1960 roku, wyeksponowanego w kościele kamedułów w Bieniszewie. Podobał mi się w tym obrazie ogólny układ postaci oraz gesty braci świadczące o uniesieniu modlitewnym. Cennym wzorcem był także wygląd białych habitów kamedulskich. Aby dwie postacie znajdujące się z tyłu były widoczne, należało je przedstawić w pozycji stojącej. Natomiast pozostałe trzy postacie, z przodu – w pozycji klęczącej. Taka kompozycja świadczy o momencie rozpoczęcia lub zakończenia modlitwy. Dodatkowo zakonnicy w trakce modlitwy powinni mieć nałożone kaptury, które jednak uniemożliwiałby prezentację twarzy. Zatem przedstawienie nie wszystkich braci w kapturach i w pozycji klęczącej było uzasadnione, gdyż ich modlitwa właśnie została przerwana napadem.

Wszystkie twarze i całe głowy opracowałem zgodnie z wiekiem męczenników oraz z ówczesnymi fryzurami i zarostem. Ponieważ grafika miała być powiększana drukiem wielkoformatowym, musiała być wykonana w wysokiej rozdzielczości. Dlatego dobierając poszczególne części twarzy: oczy, nosy, usta, zwracałem uwagę na ich wyrównaną jakość techniczną, chociaż stojący z tyłu św. Jan i św. Mateusz mogli mieć twarze mniej wyraziste. Najstarszy ze św. Braci, 63-letni benedyktyn Jan, urodził się w 940 r. w Wenecji. Z opisów biograficznych wynika, że nosił na twarzy głębokie blizny po ospie i miał uszkodzone oko. Z tego powodu, jako jedyny z braci, ciągle nakrywał głowę kapturem. Pozostali byli dużo młodsi.

Benedyktyn Benedykt, urodzony w Benewencie w 970 r., miał w dniu śmierci 33 lata. Natomiast pochodzący z okolic Międzyrzecza benedyktyni Izaak i Mateusz mieli po 28 lat. Najmłodszy z braci, Krystyn, pełniący w klasztorze funkcję sługi i kucharza, miał zaledwie 23 lata. Młodzi ludzie! Cała trójka Polaków pochodziła najprawdopodobniej z okolicznych książęcych rodów.

Uważałem zatem, że mimo zobowiązania do pustelniczego trybu życia, wszyscy bracia powinni wyglądać schludnie i należy ich przedstawić z zadbanymi fryzurami i zarostem. (…)

Świętych Pięciu Braci Polskich – inspiracje | Fot. A. Karpiński

Kult męczenników rozpoczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Rok później, w 1004 r., papież Jan XVIII zaliczył pustelników w poczet świętych męczenników Kościoła, a kult został zatwierdzony przez papieża Juliusza II w 1508 roku.

Przy tej okazji warto przypomnieć, że Uroczystość Wszystkich Świętych nie jest świętem zmarłych, ale radosnym dziękczynieniem za wszystkich, którzy osiągnęli stan świętości i trafili do nieba. W tym dniu zwracamy uwagę także na tych, którzy wiedli święte życie w ukryciu, lecz nie zostali kanonizowani. Tego dnia naszym obowiązkiem jest uczestnictwo przede wszystkim w Mszy Świętej. Natomiast wyznaczony już w 988 r. przez opata benedyktyńskiego Odylona dzień Wszystkich Wiernych Zmarłych (zwany Dniem Zadusznym, Zaduszkami lub Świętem Zmarłych) Kościół obchodzi 2 listopada! Wtedy dopiero należy odwiedzać groby bliskich, by przy nich modlić się za zbawienie ich dusz.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Świętych Pięciu Braci Polskich” można przeczytać na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Świętych Pięciu Braci Polskich” na s. 8 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Manosfera. Czy ruch zbuntowanych mężczyzn przejmie rolę feminizmu? / Łukasz Burzyński, „Kurier WNET” nr 65/2019

Feministki nie garną się do oddania monopolu na rolę ofiary w opresyjnym społeczeństwie. Mężczyźni w narracji lewicowej kojarzeni są z patriarchatem i z założenia mają się jawić jako źródło opresji.

Łukasz Burzyński

Manosfera – miejsce nowej rewolucji?

Twórca ruchów męskich

Druga połowa lat 60. ubiegłego wieku. Warren Farrell przeprowadza się wraz z żoną Ursulą do Nowego Jorku, gdzie dołącza do Międzynarodowej Organizacji na Rzecz Kobiet. W organizacji feministycznej zajmuje bardzo wysokie stanowiska, aż czterokrotnie zostaje wybrany na jej przewodniczącego w USA. Staje się ulubieńcem feministek.

Wspominał później: „Bez przerwy pytały mnie :»Jak możemy cię sklonować?« Na imprezach przyprowadzały do mnie swoich mężów i chciały, żebym nauczył ich, jak mają się zachowywać”. Farrell rzeczywiście był wymarzonym mężem – kochającym i wspierającym żonę w karierze matematyczki, pracownicy IBM. Oboje chętnie pozowali do zdjęć. Na jednym z najbardziej znanych Warren zajmuje się przygotowaniem posiłku, a Ursula czyta gazetę, co na tamte, jeszcze mocno patriarchalne czasy, było obrazem rzadkim. Po dziesięciu latach małżeństwo rozpadło się. Sam Farrell tak o tym opowiadał: „Zapytałem ją kiedyś, z jakim mężczyzną by się związała, gdybym umarł. Odpowiedziała, że obecnie łączy ją więź z kolegą z pracy. Wtedy wziąłem głęboki oddech”. Innym razem na pytanie, czy wolałaby mężczyznę o wysokim statusie społecznym i mocnym charakterze, pod warunkiem, że zostałaby w domu, czy mężczyznę równego jej statusem, odpowiedziała, że tego pierwszego – czym miał być głęboko zawiedziony.

Jak sam twierdzi, po rozstaniu z Ursulą doszedł do wniosku, że społeczeństwo zajmuje się tylko kobietami, powstaje dużo badań i prac naukowych o tym, jakie są one pokrzywdzone, a nie wspomina się o krzywdzie mężczyzn.

Następnie napisał serię książek o sytuacji mężczyzn we współczesnym świecie, m.in. Mit męskiej władzy, Czy feminizm dyskryminuje mężczyzn?. Dziś uznaje się go za „ojca ruchu mężczyzn”, który od czasu jego pierwszych manifestów ewoluował w różne odłamy – od mizoginistycznych po takie, które utożsamiają się z ideą feminizmu.

Pokrótce o ruchu mężczyzn

Czym jest ruch mężczyzn? Przede wszystkim kojarzy się ze stowarzyszeniami i fundacjami walczącymi o opiekę nad dziećmi po rozwodach i separacjach. W Polsce działają od lat m.in. Fundacja Ojców Pokrzywdzonych przez Sądy, Stowarzyszenie Obrony Praw Ojca i Dziecka czy Dzielny Tata. Te organizacje śmiało można zakwalifikować do ruchu mężczyzn, choć poruszają się one w wąskim obszarze zagadnień. Można postawić więc tezę, że ruch mężczyzn w życiu społecznym istnieje od dawna.

Od kilku lat na forach internetowych pojawia się jednak zupełnie nowe zjawisko, oparte na aksjomatyce demoliberalnej, czy inaczej rzecz nazywając – emancypacyjnej.

Zjawisko to w zachodnich społeczeństwach zostało naznaczone piętnem faszyzmu, mizoginizmu i wszelakiego zła, choć trzeba uczciwie przyznać, że głosami tych samych osób, które faszyzmem nazywają zgoła wszystko, co nie zgadza się z przyjętą przez nie wizją świata.

Ruch ten jest zróżnicowany. O ile w internecie dominują głosy bardzo niechętne kobietom, o tyle bardziej intelektualne formy ruchu mężczyzn nie sprzeciwiają się nawet feminizmowi trzeciej fali. Jeśli idzie o konkretniejszą definicję, należałoby go zdefiniować jako walkę o… równe traktowanie kobiet i mężczyzn. Mężczyźni, którzy czują się dyskryminowani ze względu na płeć, wprowadzają te zagadnienia do debaty publicznej, głównie online, w tzw. manosferze, czyli luźnym zbiorze ruchów męskich, często powiązanych ze skrajnie prawicowym ruchem określanym ogólnym mianem alt-right. Najbardziej popularne fora to amerykański reddit czy polski wykop. Tworzą także kanały na Youtube, jak MGTOW (polskie: MGTOW Polska lub Radio Samiec), fejsbukowe blogi, jak Men’s Rights (Men’s Rights Polska) czy strony internetowe, np. samczeruno.pl i forum braciasamcy.pl. Definicja ruchu może wskazywać na kolejną roszczeniową grupę społeczną, która szuka powodu, by nazywać się uciśnioną. Dopiero po analizie ich postulatów można dojść do wniosku, że ruch mężczyzn to odpowiedź na feminizm.

Jest albo anarchistycznym (bo nieformalnym i niehierarchicznym) zrzeszeniem przeciw roszczeniowym postulatom tego środowiska kobiet, które zdaje się dyskryminować mężczyzn, albo uzupełnieniem feminizmu w postaci emancypacji mężczyzn, tak jak do tej pory zajmowano się emancypacją kobiet.

W książce The Boy Crisis autorstwa Warrena Farrella i Johna Graya przytoczono badania na temat przedwczesnej śmierci w 20 krajach OECD. Ich wyniki są bezwzględne. Autorzy stwierdzają, że „bycie mężczyzną to obecnie największy czynnik ryzyka przedwczesnej śmierci”. Słowo „obecnie” jest tutaj kluczowe, bo mężczyźni do 50. roku życia są dwukrotnie bardziej niż kobiety narażeni na przedwczesną śmierć; jest to więcej niż podczas II wojny światowej. Z szacunkowych badań Nesse’a wynika, że mężczyźni umierają coraz młodziej. Statystycznie codziennie w USA 150 pracowników ginie podczas wykonywania swojego zawodu, a średnio 92% z tych pracowników to mężczyźni.

Farrell i Gray postawili tezę, że to społeczna rola mężczyzny jest powodem takiego stanu rzeczy. Wpisuje się to oczywiście w lewicową teorię konstruktywizmu społecznego. Autorzy zauważyli, że to, co jest szczególnego w przypadku samobójstw mężczyzn, to rodzaj usprawiedliwienia i sposób samobójstwa, świetnie opisany na przykładzie Brada, uczestnika trzeciej misji w Afganistanie.

Brad wrócił do kraju w 2016 roku z pieniędzmi zapewniającymi jemu i jego rodzinie bezpieczny byt. Podczas wojny został dotknięty zespołem stresu pourazowego (PTSD) i po powrocie nie mógł odnaleźć się w rodzinie. Pewnego dnia wręczył żonie kwiaty, a dzieciom kupił najnowszy model PlayStation. Pożegnał się z żoną i wsiadł do starszego z dwóch samochodów rodzinnych, mówiąc, że jedzie na zakupy. Popędził krętą szosą i „wypadł” z niej na zakręcie nad przepaścią. Żona Brada przyznała później, że w momencie pożegnania była świadoma, co się może stać. Powiedziała: „gdy puszczały mu nerwy, zwykle mawiał, że nie jest wart więcej niż polisa na życie”. Upozorował wypadek samobójczy, by rodzina mogła dostać odszkodowanie, gdyż nie traktowano tego jako samobójstwa.

Podobnie bywa w większości przypadków samobójstw mężczyzn. Wielu z nich jest przekonanych, że więcej korzyści przyniosą swojej rodzinie martwi. Decydując się na zakończenie życia, bardziej niż o sobie myślą o tym, by na ich pieniądzach skorzystali najbliżsi.

Badania pokazują, że mężczyźni czują presję posiadania środków finansowych na utrzymanie siebie i rodziny, a ci ubożsi uważają się za bezwartościowych.

Podczas kryzysu finansowego w badanych krajach na każde 100 samobójczyń przypadało 154 samobójców. W 2015 roku, zaliczanym do okresu stabilności finansowej, na 100 samobójczyń przypadało już blisko 350 samobójców płci męskiej.

Autorzy książki zwracają uwagę na inny problem mężczyzn, głównie młodych: bigoreksję, czyli przesadną dbałość o własny wygląd. Przytoczyli przykład Jonathana, którego brat był mistrzem zapasów w szkole średniej. Kolega z drużyny miał porównać braci do tytułowych bohaterów filmu Bliźniacy z Arnoldem Schwarzeneggerem (zbliżonego wyglądem do brata Jonathana) i Dannym DeVito (tym miał być Jonathan). Jonathan robił więc wszystko, by już nigdy nie być postrzeganym jako niski słabeusz. Zaczął obsesyjnie trenować i przyjmować suplementy, później brać sterydy, a wkrótce ich nadużywać.

Sfeminizowane i dyskryminujące społeczeństwo?

Ktoś może zauważyć, że jako społeczeństwo zmagamy się z pewnym problemami cywilizacyjnymi i nie ma co dzielić ich na męskie i kobiece. Jednak prawdą jest, że wiele mówi się o nierównościach płacowych, parytetach płci, „kulturze gwałtu”, społecznej pozycji kobiet czy o ich – niekiedy absurdalnych – roszczeniach. Milczy się zaś o problemach płci męskiej.

Ruch mężczyzn zwraca uwagę na mało w Polsce znane pojęcie ginocentryzmu. Ginocentryzm to koncentracja społeczeństwa na płci żeńskiej i umniejszanie wartości mężczyzn.

W roku 2016, podczas tzw. czarnych protestów, posłanka Scheuring-Wielgus krzyknęła przez pomyłkę słynne zdanie „Dość dyktatury kobiet!”. Paradoksem jest, że w tym zdaniu nie ma już nic śmiesznego, bo pracuje się nie nad poprawą obecnego prawa, ale nad pogłębieniem dyskryminacji mężczyzn. Lewicowe partie w Polsce domagają się zniesienia domniemania niewinności w przypadku tzw. przemocy wobec kobiet. Mężczyzna oskarżony przez kobietę o przemoc byłby z urzędu skazywany na wyrzucenie z domu i izolację od dzieci, a nawet areszt. Takie prawo istnieje już w Hiszpanii, gdzie dochodzi do tego, że kobiety wzywają policję w przypadku większej sprzeczki, a mężczyzna nie ma szans się obronić. Należy też wspomnieć, że mężczyźni za identyczne przestępstwa jak popełnione przez kobiety dostają niemal zawsze wyższe kary. System zdecydowanie sprzyja kobietom także w kwestii podzielności majątku porozwodowego czy prawa do dzieci, nawet w przypadkach, gdy istnieje prawdopodobieństwo, że matka je zaniedbuje.

Badania (autorstwa Tindera) wskazują, że blisko 80% mężczyzn jest klasyfikowanych przez kobiety poniżej średniej atrakcyjności! To znaczy, że zdecydowana większość kobiet musi zadowolić się kimś, kogo ma za „mniej niż przeciętnego”. W konsekwencji kobiety mniej cenią swoich partnerów, a te bardziej niezadowolone częściej występują z pozwami o rozwód, co potwierdzają statystyki. W kwestii wartościowania partnerów warto dodać, że badania potwierdzają roszczeniową postawę kobiet w Polsce: „mężczyzna zaczyna się od 180 cm wzrostu i 6 tys. zł pensji” (cytat z jednego z portali opiniotwórczych), a atrakcyjniejsi dla nich są partnerzy z krajów zachodnich i egzotycznych.

„Geniusz” feminizmu polega na tym, że nawet nie-feministki i znaczna część mężczyzn przyjmuje narrację ginocentryczną.

Incele

Najjaskrawszym odłamem ruchu mężczyzn jest Incel. Termin ‘incel’ pochodzi z połączenia dwóch angielskich słów involuntary celibates – niedobrowolny celibat. Incele to członkowie internetowej subkultury, którzy definiują siebie jako niezdolnych do podjęcia romantycznego lub seksulnego partnerstwa. Przez intelektualistów nowolewicowych ich postulaty nazywane są użalaniem się nad sobą, standardowym rasizmem i faszyzmem, mizoginizmem, a nawet mizantropią, a opis ich działalności internetowej w lewicowo-liberalnej prasie polega na wyciąganiu z kontekstu obraźliwych komentarzy wobec kobiet i kategoryzowaniu inceli jako nienawistników.

Incele są przez neolewicowców błędnie charakteryzowani jako społeczność konserwatywna. Jednak uważają oni, że rozwiązłość seksualna jest zjawiskiem naturalnym i domagają się „sprawiedliwej dystrybucji” seksu, co w środowiskach konserwatywnych jest nie do przyjęcia. Z kolei nietrudno wyobrazić sobie, że w programie co bardziej postępowych partii lewicowych znalazłby się zapis o refundacji seksu dla 80% mężczyzn i 22% kobiet, opatrzony podanym wyżej wynikiem badań. Ba! Pomysł usuwania nierówności w dostępie do seksu nie jest czymś nowym nawet w Polsce. W 2013 r. jeden z posłów Ruchu Palikota, Armand Ryfiński, wypowiedział się m.in. w programie „Młodzież kontra”, iż jego ugrupowanie popiera pomysł refundowania – dosłownie – „talonów na prostytutki dla osób chorych i niedołężnych”. Jest to więc postulat oparty na aksjologii lewicowego materializmu, bazującego na dogmatach oświeceniowych, w żadnym wypadku konserwatywnych.

Incele to niechciane dziecko aksjologicznego porządku myśli lewicowej – tj. wyzwolenia seksualnego i równej redystrybucji. Dlaczego niechciane? Przede wszystkim – na lewicy siedzą już feministki, które nie garną się do oddania komukolwiek monopolu na rolę ofiary w opresyjnym społeczeństwie. Z drugiej strony, mężczyźni w narracji lewicowej kojarzeni są z patriarchatem, więc z założenia mają się jawić jako źródło opresji, nie jej ofiara.

Doskonały dżentelmen

Brak akceptacji społecznej, ale także empatii ze strony współideowego mainstreamu pcha młodych mężczyzn w kierunku ekstremizmu i terroryzmu.

„Bunt prawiczków” rozpoczął 22-letni Elliot Rodger – syn hollywoodzkiego reżysera. Wieczorem 23 maja 2014 r. w Isla Vista w Santa Barbara w Kalifornii zadźgał on nożem dwójkę swoich współlokatorów i ich kolegę. Następnie wsiadł do swojego bmw i pojechał do Starbucksa, gdzie zamówił kawę i wysłał wideo zatytułowane „Zemsta” na swój kanał na Youtube, a także e-mail do swojej psychoterapeutki, z 141-stronicowym manifestem o tytule Mój pokręcony świat. Kilka minut po wysłaniu e-maila Elliot zapukał do drzwi żeńskiego akademika. Nikt mu nie otworzył, więc wyjął pistolet i zaczął strzelać do przechodzących dziewczyn. Zabił dwie studentki. Znów wsiadł do bmw, ostrzelał kawiarnię, zastrzelił chłopaka, jadąc pod prąd taranował pieszych, strzelał do ludzi. W końcu przystawił sobie pistolet do głowy i pociągnął za spust. Oprócz siebie zabił 6 osób i ranił 14.

Elliot już wcześniej wysyłał szereg sygnałów alarmowych, np. deklarację „wojny przeciwko kobietom za to, że odmówiły mu seksu”; jednak nikt nie spodziewał się, że może dopuścić się masowego morderstwa. Wspomniany manifest „Mój pokręcony świat” zawiera opis jego życia, jego relacji z ludźmi, a przede wszystkim z dziewczynami. Film „Zemsta” wyjaśnia jego pobudki; oto fragment: „To niesprawiedliwe. Wy, dziewczyny, nigdy nie czułyście do mnie pociągu. Nie wiem, dlaczego wy, dziewczyny, nie czujecie do mnie pociągu, ale ukarzę za to każdą z was. To niesprawiedliwość, zbrodnia, ponieważ nie wiem, dlaczego nic we mnie nie widzicie. Jestem doskonały, a mimo to rzucacie się na tych wszystkich ohydnych facetów zamiast na mnie, doskonałego dżentelmena. Ukarzę was za to… [śmiech]. (…) Dziewczyny, jedyne, czego chciałem, to kochać was i być przez was kochanym. Chciałem mieć dziewczynę. Chciałem seksu. Chciałem miłości, czułości, adoracji. Myślicie, że nie jestem tego wart. To zbrodnia, której nie można wybaczyć. Skoro nie mogę was mieć, dziewczyny, zniszczę was… [śmiech]. Odmówiłyście mi szczęśliwego życia, w zamian ja odmówię życia wam. [śmiech]. Tylko tak jest sprawiedliwie”.

Elliot Rodger został potępiony przez wszystkie główne media w USA, jednak stał się idolem młodych mężczyzn na forach dla inceli. Co ważne, wcześniej latami uczestniczył w ich internetowych dyskusjach. Niedługo okazało się, że po masakrze w Isla Vista dokonano jeszcze aż sześciu zamachów z podobnych co Elliot powodów, a niektórzy sprawcy odwoływali się do ich prekursora. Trzy zamachy miały miejsce w zeszłym (2018) roku (Parkland w święto zakochanych, Toronto i Tallahassee), a ostatni w sierpniu tego (2019) roku (Dayton).

Mężczyźni podążający własną drogą

Jednak ruch mężczyzn to nie tylko młodzi, pogrążeni w ekstremizmie incele. To także mężczyźni po przejściach z kobietami, którzy twierdzą, że idealistyczne podejście do kobiet, do instytucji małżeństwa i roli społecznej mężczyzn jest dla nich krzywdzące. Mowa jest o ruchu MGTOW, akronimu utworzonego od słów Men Going Their Own Way (Mężczyźni obierający własną drogę): „MGTOW to antyfeministyczna, głównie internetowa społeczność, która zaleca mężczyznom oddzielenie się od społeczeństwa, które uważają za szkodliwe dla mężczyzn, a szczególnie unikania małżeństwa i współżycia heteroseksualnego. Społeczność występuje pod postacią stron internetowych i obecności w mediach społecznościowych w ramach tego, co jest szerzej nazywane manosferą. MGTOW dąży do skoncentrowania się na sobie samym, a nie na zmianie status quo poprzez aktywizm i protesty, co dla członków jest odróżnieniem ich od ruchu na rzecz praw mężczyzn”. (Wikipedia anglojęzyczna; polskojęzycznego odpowiednika tego hasła nie ma).

Można wyróżnić różne poziomy zaangażowania MGTOW: od samej świadomości tego, jak funkcjonuje sfeminizowane społeczeństwo, poprzez odrzucanie związków (np. „strajki małżeńskie”) po bierność gospodarczą i społeczną.

Społeczność MGTOW uważa, że istnieje systemowa, gynocentryczna stronniczość wobec mężczyzn, w tym podwójne standardy w roli płci, uprzedzenia wobec mężczyzn w sądach rodzinnych, brak troski o mężczyzn fałszywie oskarżonych o gwałt i brak konsekwencji prawnych dla ich oskarżycieli.

Szczególnie w Polsce MGTOW podkreśla problemy fałszywych oskarżeń o ojcostwo, które prowadzą do wyłudzania alimentów. W Polsce, żeby udowodnić ojcostwo, należy pobrać próbki DNA ojca, dziecka i… matki, na co ta ostatnia lub prokuratura może nie wyrazić zgody. Mężczyźni zwracają także uwagę na przemoc w rodzinach, przede wszystkim na fakt, że kobiety bardzo często stosują przemoc psychiczną w postaci manipulowania czy tzw. „cichych dni”. Te ostatnie zachowania kobiet są w społeczeństwie uznawane nie tylko za normę, ale nawet „urok kobiet” (sic!).

Pisząc o polskiej manosferze, nie wypada nie napisać o forum braciasamcy.pl, własności Marka Kotońskiego, youtubera (twórca kanału Radio Samiec) i autora kilkunastu książek o relacjach damsko-męskich, w tym m.in. Kobietopedia czy Co z tymi kobietami?. Jak stanowi 11. punkt regulaminu forum, „Czynny udział w dyskusjach na Forum mogą brać jedynie mężczyźni, kobiety mogą zamieszczać posty w wydzielonym dziale Rezerwat”.

Forum skupia ponad 7 tysięcy kont. Regularnie korzysta z niego około 500 użytkowników dziennie. O czym piszą forumowicze? Udzielają sobie porad, rozmawiają o swoich relacjach, seksie, bójkach, pieniądzach, problemach alimentacyjnych, środowiskowych, zdrowotnych i rodzinnych. Pojawiają się czasem zgryźliwe komentarze na temat kobiet, jednak zarówno regulaminowo, jak i w praktyce obrażanie jest zabronione i karane banicją. Forumowicze nie są też incelami.

Wojna płci – koniec czasów

Nowa lewica w swoich filozoficznych założeniach podważa monogamię jako metodę życia. Poligamia/poligynia towarzyszyła ludzkości przez wieki; jest naturalna wśród niektórych zwierząt, np. goryli. Wkraczamy tutaj w sferę barbarzyńskiej siły fizycznej, w której zwycięża najsilniejszy.

Nauka dowiodła, że społeczeństwa monogamiczne są dużo mniej konfliktowe niż te, które opierają się na walce o zaspokojenie potrzeb seksualnych. Zmieniające się wzorce kulturowe nie napawają więc optymizmem.

Zamęt, w którym jednostki nie potrafią identyfikować się z wzorcem społecznym, mogą doprowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji. Już dzisiaj widzimy w mężczyznach niechęć do obciążania się małżeństwem i rodzicielstwem; tym bardziej nie sprzyja temu pewność, że w razie problemów zostaną oni przez partnerki puszczeni z torbami.

Od lat konserwatyści powtarzają, że świat nieskończonej emancypacji runie. Jeśli mają rację, to czy początkiem rewolucji będzie manosfera?

Artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Manosfera – miejsce nowej rewolucji?” można przeczytać na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Łukasza Burzyńskiego pt. „Manosfera – miejsce nowej rewolucji?” na s. 15 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Na czym polegają zasługi wobec ojczyzny według kolejnych rządów Polski. Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego

Pogrzeb Kornela Morawieckiego z jednej strony, a pogrzeby Kazimierza Świtonia i Wojciecha Jaruzelskiego z drugiej – pokazują lepiej niż wskaźniki ekonomiczne, czym różnią się rządy PiS od rządów PO.

Zbigniew Kopczyński

Kornel Morawiecki umarł w sam raz, by jego pogrzeb mógł mieć rangę państwową. W sam raz, by żegnać mógł go syn w randze premiera. W sam raz, by media szeroko omawiały jego dokonania i niezłomną postawę. Wśród komentujących jego odejście zdecydowaną większość stanowili doceniający jego dokonania. Wyjątkiem, raczej kuriozalnym, był zarzut zdrady ze strony byłego prezydenta, rytualnie nazywającego zdrajcami tych, którzy nie zdradzili. Chyba nikt nie potraktował tego poważnie. Ot, taki kompleks kapusia. Nie zauważyłem też zarzutu – a może przeoczyłem – że syn-premier funduje ojcu pogrzeb państwowy, choć to akurat prawda.

To premier decyduje, kto zasłużył na państwowy pogrzeb, a kto nie. Akurat Kornelowi to się należało jak mało komu. I dobrze się stało, że prezydent zdążył uhonorować go Orderem Orła Białego trzy dni przed śmiercią. Jeszcze za życia, ale co najmniej trzydzieści lat za późno.

A co byłoby, gdyby Kornel Morawiecki zmarł, powiedzmy, pięć lat wcześniej? Jak wyglądałby jego pogrzeb, jak byłby uhonorowany? Tu nie musimy gdybać. Wystarczy przypomnieć pogrzeb Kazimierza Świtonia. Było to w czasie rządów Platformy Obywatelskiej z Ewą Kopacz jako premierem.

Zmarł jeden z najbardziej zasłużonych ludzi opozycji antykomunistycznej. Człowiek, który miał odwagę sam jeden rzucić wyzwanie komunie w trzymanym żelazną ręką regionie i w czasie, gdy jego późniejsi krytycy na samą myśl o jakimkolwiek nieposłuszeństwie – bo o oporze nie byli w stanie pomyśleć – dostawali rozwolnienia. (…)

Premier Kopacz (…) odmówiła Kazimierzowi Świtoniowi pogrzebu państwowego. Pochowany został nie na Powązkach, lecz na cmentarzu parafialnym w Katowicach, a pogrzeb miał charakter prywatny.

Rzeczpospolita Platformy nie znalazła uznania dla niezłomnej postawy Kazimierza Świtonia. A jakie postawy doceniła?

W tym samym roku, kilka miesięcy wcześniej, jeszcze za premierostwa Donalda Tuska, zmarł Wojciech Jaruzelski. Premier Tusk nie miał wątpliwości. Jaruzelskiemu nie poskąpiono zaszczytów i zorganizowano wspaniały pogrzeb, oczywiście państwowy. (…) Wasal wykonujący sumiennie rozkazy swego seniora – to był wzór państwa Platformy.

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego” można przeczytać na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Refleksje po pogrzebie Kornela Morawieckiego” na s. 18 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nieświadomość, niedbalstwo? Najdłuższy most Europy i inne zabytki niszczeją bądź są niszczone w różnych miejscach Polski

Most powoli znika za zgodą Starostwa Powiatowego w Tczewie, które rozstrzygnęło przetarg i na rozbiórkę przęseł, i na sprzedaż złomu. Za każdy kilogram zezłomowanego zabytku powiat uzyska 81 gr.

Tekst i zdjęcia Maria Giedz

Pomimo wojen i najróżniejszych niesprzyjających warunków, również tych z czasów PRL-u, tysiące obiektów zabytkowych, zarówno wzniesionych kilkaset lat temu, jak i w XIX w. czy na początku XX w., udało się ochronić przed zniszczeniami i zachować dla potomnych. Wydarzenia przełomu lat 80./90. ubiegłego stulecia i ich pochodne doprowadziły do sytuacji, której nikt by się nie spodziewał. Wiele obiektów zabytkowych, świadczących o bogactwie kultury polskiej ziemi, na której je rozlokowano, zaczęło znikać. Nie tylko przestano o nie dbać, ale ich miejsce zaczęły zajmować byle jakie, bez charakteru bloki mieszkalne, apartamentowce, wielkopowierzchniowe sklepy, boiska…

Okoliczni mieszkańcy czasem próbowali protestować przeciw takiej degradacji dóbr kultury. Tłumaczono im wówczas, że utrzymanie zabytków kosztuje.

Poza tym są niepraktyczne, nienowoczesne, o ile nie należą do grupy obiektów uznanych za wyjątkowe. Wpisanie ich do rejestru zabytków często tylko pogarszało sytuację, bo nie można ich rozebrać, przebudować albo remontować według prywatnych wizji właścicieli. Wszystko musi dziać się pod okiem konserwatora, więc lepiej je z tego rejestru wypisać, poczekać, aż się rozpadną, a potem teren wykorzystać pod nową zabudowę.

Kiedy zamieszkałam na gdańskiej Morenie, czyli pod koniec 1988 r., z mojego oka widać było piękny, XVIII-wieczny, czyli późnobarokowy park, dość zaniedbany. (…) Rok później, już po rozmowach przy Okrągłym Stole, ale i czerwcowych wyborach, ten zespół dworsko parkowy kupił za symboliczną złotówkę biznesmen produkujący części samochodowe pod Warszawą. Zamierzał przeprowadzić się nad morze i urządzić sobie rezydencję. (…)

Mijały lata, a zabytek się rozpadał i to zarówno dwór, jak i park. Kiedy dwór przestał istnieć, skreślono go z rejestru zabytków, a karta ewidencyjna (informacja o jego istnieniu) gdzieś zaginęła.

Do rejestru wpisany jest jeszcze park, ale pewnie też zostanie skreślony, gdyż staw dawno został zasypany, warzywnika czy sadu już nikt nie pamięta, a większość drzew, nawet o 200-letnim rodowodzie, zwłaszcza tych pięknych, rozłożystych, rosnących w środku parku – nagle, w tajemniczy sposób zaczęło usychać. Wówczas postanowiono je ściąć. W ten sposób powstał spory, wolny plac, na którym właściciel, jak się okazało deweloper – ponoć kupił dwór i park o powierzchni 2,2 ha za ok. pół mln zł – chce wybudować sześć bloków mieszkalnych dla kilkuset rodzin.

Po co nam konserwator

Żeliwna kratownica tczewskiego mostu

Jednym z niezwykłych obiektów, zaliczanych do najciekawszych zabytków techniki w Europie, jest, a raczej są (chociaż powinno się już mówić w czasie przeszłym, czyli były) mosty w Tczewie. Wznoszono je w latach 1851–1857 oraz 1888–1891. Po czym w latach 1910–1912 przedłużono, tak że most ten był długi na 1052 metry. Kiedy zbudowano tę sześcioprzęsłową budowlę posadowioną na siedmiu filarach zwieńczonych neoromańskimi basztami z żółtej cegły, była najdłuższym mostem w Europie i jednym z największych na świecie, a także pierwszym żelaznym mostem na Wiśle.

Najbardziej interesujące w niej są kratowane ściany, tworzące długi tunel. To one fascynują, przyciągają uwagę.

Warto też dodać, ważną dla polskiej historii informację, że II wojna światowa wcale nie zaczęła się na Westerplatte, tylko w Tczewie, a raczej przy tczewskich mostach, które były własnością Polski, chociaż granica między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem znajdowała się na rzece. Niemcy próbowali zdobyć mosty 11 minut wcześniej, przed godziną 4.45, kiedy to niemiecki pancernik Schleswig-Holstein otworzył ogień na polską placówkę wojskową na Westerplatte, a więc o 4.34. Dla Niemców ważne było ich przejęcie. Polacy do tego nie dopuścili. Najpierw sami wysadzili most, który Niemcy w czasie wojny odbudowali. Potem to Niemcy wysadzili tczewskie mosty, a Polacy je odbudowali, wykorzystując do tego dwa przęsła ESTB, czyli przęsła angielskiego mostu wojennego wykonane w 1945 r. Przęsła te stanowią unikatowe i prawdopodobnie jedyne zachowane w Europie przęsła mostowe typu ESTB.

Tczewskie mosty

Po prawie 70 latach od odbudowy mostów przystąpiono do ich renowacji. Jesienią 2016 r. zakończył się pierwszy etap remontu, podczas którego odrestaurowano zabytkowe, dziewiętnastowieczne przęsła. W 2018 r. rozpoczął się drugi etap remontu, polegający na demontażu powojennych stalowych konstrukcji – przęseł ESTB. Są rozbierane kawałek po kawałku. Wycina się te żelazne przęsła i wywozi na złom. Ponadto w trakcie rozbiórki odkryto stary, o ceglanej konstrukcji przyczółek z 1857 r. Został już rozbity i wykopany. Most powoli znika. A to wszystko za zgodą Starostwa Powiatowego w Tczewie, które rozstrzygnęło przetarg zarówno na rozbiórkę przęseł, jak i na sprzedaż złomu. Za każdy kilogram zezłomowanego zabytku powiat uzyska 81 gr, czyli razem około 1 milion 700 tysięcy złotych.

Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków wstrzymał prace nad odbudową zabytkowego mostu w Tczewie, ale starosta tczewski wie lepiej, co jest zabytkiem, a co nie i nie godzi się na wstrzymanie prac, argumentując dodatkowymi kosztami.

Dla starosty wygodniej jest wybudować nowy most. Rekonstrukcja zabytku, np. Zamku Królewskiego, w Warszawie miała uzasadnienie, ale w Tczewie? Turyści i tak nie poznają, że to nie oryginał.

Cały artykuł Marii Giedz pt. „Zabytki umierają po cichu” można przeczytać na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Marii Giedz pt. „Zabytki umierają po cichu” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Waszyngton stara się wykorzystać wszelkie dostępne środki, aby wyrównać szanse w obecnej wojnie handlowej z Pekinem

Wojna ta dotyczy w szczególności deficytu handlowego USA z Chinami, który według amerykańskiego urzędu statystycznego osiągnął poziom 152,2 mld dolarów. Ale tak naprawdę chodzi o wiele więcej.

Peter Zhang

Chińska kradzież amerykańskiej własności intelektualnej kosztuje obecnie od 225 do 600 mld dolarów rocznie.  (…) Co więcej, dziesięciolecia zachodnich wysiłków na rzecz demokratyzacji komunistycznego Państwa Środka – przyznanie mu statusu stałych, normalnych stosunków handlowych, umożliwienie wejścia do Światowej Organizacji Handlu oraz pełnej integracji Pekinu z rynkiem globalnym – okazały się próżnym trudem. Niezrównoważony handel z Chinami jest tylko objawem drapieżnego charakteru chińskiego reżimu. Stany Zjednoczone, opowiadając się za wolnym i uczciwym handlem z Chinami, muszą posłużyć się inną bronią. (…)

Należy pamiętać, że Chiny, które mają 1,3 mld mieszkańców, a Komunistyczna Partia Chin (KPCh), licząca zaledwie 80 mln członków, to nie to samo. KPCh zaimportowała komunizm w latach dwudziestych XX w. i od 1949 roku narzuciła go całemu narodowi. (…)

Politolodzy na ogół zgadzają się, że wszystkie zamknięte społeczeństwa, aby przetrwać, bazują na trzech kluczowych warunkach: 1. kontrolowaniu informacji – w tym rozpowszechnianiu dezinformacji, 2. stosowaniu przemocy w celu utrzymania władzy, a także 3. zmuszaniu mas do zaakceptowania ideologii sprzyjającej władcom. Te trzy warunki okazują się kluczowe dla przetrwania KPCh. (…)

600 mln chińskich internautów żyje wewnątrz internetu sztucznie kontrolowanego chińskim „Wielkim Firewallem”. KPCh wydaje miliardy dolarów na wzmocnienie technologii nadzoru, w tym na skradzione z Ameryki know-how do rozpoznawania twarzy i głosu. Teraz Pekin zmusza Apple Inc. do budowy centrum danych w chmurze w Chinach, aby reżim miał dostęp do informacji o użytkownikach. (…)

W niedawnym zeznaniu przed Senatem USA były urzędnik Departamentu Stanu Ely Ratner zaproponował, aby „Kongres zapewnił środki i nakazał Departamentowi Obrony opracowanie narzędzi umożliwiających obejście chińskiego Wielkiego Firewalla i ułatwienie chińskim obywatelom dostępu do globalnego internetu”. (…) Tego najbardziej obawia się KPCh, ponieważ wolność informacji oznaczać będzie koniec zamkniętego społeczeństwa. (…)

Amerykańska ustawa Magnitskiego z 2016 roku, która zezwala na zastosowanie sankcji wobec obywateli innych krajów, którzy łamali prawa człowieka, także daje Waszyngtonowi pewną przewagę.

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że wielu urzędników KPCh przeniosło zarówno swoje aktywa, jak i członków rodziny za granicę, zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych.

Wiadomo również, że wielu z tych urzędników KPCh bezpośrednio lub pośrednio uczestniczyło w łamaniu praw człowieka wobec podziemnych wspólnot chrześcijańskich, wobec praktykujących Falun Gong, Tybetańczyków, prawników broniących praw człowieka oraz znanych intelektualistów. Odmawianie tym osobom wjazdu do Ameryki i zamrożenie ich aktywów w Stanach Zjednoczonych za ich zbrodnie byłoby nie tylko rozsądne; byłoby również słuszne w myśl ustawy Magnitskiego. (…)

Być może bardziej skuteczną strategią byłoby ukierunkowanie się na najsłabsze punkty KPCh: strach przed uświadomieniem obywateli poprzez nieocenzurowany internet i sprawiedliwa kara za łamanie praw człowieka zgodnie z amerykańską ustawą Magnitskiego, obejmującą cały świat. W końcu nie chodzi tu o potyczkę z KPCh z powodu samego handlu, lecz o wojnę, która ma zakończyć ustawiczne zdradzanie ludzkości.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Oswajanie Czerwonego Smoka” można przeczytać na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Petera Zhanga pt. „Oswajanie Czerwonego Smoka” na s. 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego