„Potomkowie wolnych” – międzynarodowy obóz dla młodzieży polskiej, litewskiej i ukraińskiej, promujący idee Trójmorza

Młodzież zgodnie zauważyła, że kiedy narody Europy Środkowo-Wschodniej współpracowały z pomyślnym skutkiem, to mogliśmy razem skutecznie bronić swoich interesów. Na waśniach korzystał ktoś trzeci.

Mariusz Patey

Od 26 do 31 sierpnia bieżącego roku w nadmorskiej miejscowości Urzuf pod Mariupolem nad Morzem Azowskim w obwodzie donieckim na Ukrainie odbył się międzynarodowy obóz młodzieży pod nazwą „Potomkowie Wolnych”, promujący idee współpracy narodów i państw leżących między Morzem Czarnym, Bałtykiem i Adriatykiem. (…) Projekt został zrealizowany przy wsparciu i patronacie m.in. Ministerstwa Młodzieży i Sportu oraz władz regionu donieckiego, a organizatorami były ukraińskie organizacje młodzieżowe, w tym Korpus Junacki, kojarzony jako część wolontariackiego zaplecza pułku Azow.

Przyjąłem zaproszenie, aby dowiedzieć się, co myślą młodzi Ukraińcy i Litwini o nas, Polakach. Było to o tyle ważnym doświadczeniem poznawczym, że tzw. Ruch Azowski ma raczej złą prasę w Polsce, i to nie tylko w niszy znanej z orientacji prorosyjskiej.

W ramach zajęć odbyły się warsztaty z udziałem instruktorów organizacji harcerskich i młodzieżowych o charakterze patriotycznym i proobronnym z Litwy, Ukrainy i Polski. Miały one na celu wzajemne poznanie się i przedyskutowanie trudnych tematów związanych z sąsiedzkimi relacjami polsko-litewskimi i polsko-ukraińskimi. Grupy młodzieży wybierały swoich bohaterów i na przykładzie ich życiorysów próbowano dokonywać ocen tych postaci, stosując wiele kryteriów, tj. wartości etyczne, skutki ich działań, odniesienia do współczesności.

Fot. ze zbiorów M. Pateya

Młodzież litewska wybrała postać księcia Konstantego Ostrogskiego oraz księcia Witolda, współautora zwycięstwa w bitwie pod Grunwaldem 1410 roku.

Ukraińscy członkowie „Plastu” opowiedzieli o współczesnych bohaterach, ochotnikach ze swoich miejscowości, którzy walcząc o integralność granic swojego państwa, o prawo do wolności, o niezawisłość Ukrainy – oddali swoje życie.

Interesujący z punktu widzenia Polaków był wybór przez drużyny ukraińskie dwóch postaci bohaterów zmagań z lat 1918–1921 o niepodległość Ukraińskiej Republiki Ludowej: Wołodymira Oskiłki i Symona Petlury. Zwłaszcza ta pierwsza postać jest mało znana w Polsce. Był głównodowodzącym armią URL w latach 1918–1919 r., skonfliktowanym z Petlurą w kwestii sojuszu z Polską. Na rok przed podpisaniem umowy o współpracy między Symonem Petlurą a Józefem Piłsudskim głosił potrzebę porozumienia z Polakami nawet za cenę ustępstw terytorialnych. Twierdził, że Polska nie jest zagrożeniem dla państwa ukraińskiego, a armie białej i czerwonej Rosji – już tak. Nie można walczyć na trzech frontach jednocześnie. Lepiej wspólnie z odrodzonym państwem polskim przeciwstawić się bolszewikom.

W 1919 r. Polska była zaangażowana w konflikt zbrojny z Zachodnioukraińską Republiką Ludową. Postawa Oskiłki nie spotkała się wtedy ze zrozumieniem nawet wśród późniejszych orędowników współpracy z Polską. Wołodymir Oskiłko został zamordowany w miesiąc po zabójstwie Symona Petlury w 1926 r., w Równem, prawdopodobnie przez sowieckiego agenta.

Młodzież zgodnie zauważyła, iż z historii płynie taka nauka, że kiedy narody Europy Środkowo-Wschodniej współpracowały z pomyślnym skutkiem, to mogliśmy razem skutecznie bronić swoich interesów. Kiedy dochodziło do waśni, korzystał ktoś trzeci.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Patriotyczne środowiska Litwy, Ukrainy i Polski kontynuują współpracę” można przeczytać na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Patriotyczne środowiska Litwy, Ukrainy i Polski kontynuują współpracę” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Polacy to nasi bracia i siostry. Pierwsi uznali naszą niepodległość. Wystąpili w naszej obronie podczas napaści Rosji

17 września, w 80. rocznicę napaści Związku Sowieckiego na Polskę, pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie wiązanki kwiatów w barwach narodowych złożyła delegacja Polaków i Ukraińców.

Jadwiga Chmielowska

Wiązankę niebiesko-żółtych kwiatów złożył kpt. Armii Ukrainy Aleksander Uszyński, a ja – biało-czerwonych. W delegacji uczestniczyli również Mariusz Patey, Anatol Kalinowski, Witold Dobrowolski, Michał Orzechowski oraz Rajmund Klonowski z Wilna.

Kpt. Aleksander Uszyński był członkiem Ukraińskiej Grupy Helsińskiej w 1988 r., jednym z najbliższych współpracowników Lewka Łukianienki. Aresztowany w 1988 r., uniknął łagru dzięki temu, że w Związku Sowieckim ruszyła już pełną parą pierestrojka.

Fot. M. Ostrowski (ze zbiorów A. Uszyńskiego)

18 września kpt. Uszyński był gościem Poranka WNET. Wspominał między innymi bitwę o lotnisko w Doniecku. – Bitwa rozpoczęła się 25 maja 2014 roku, a 28 maja, w jednym z pierwszych bojów, ja dostałem się do rosyjskiej niewoli. Wzięli mnie rosyjscy zakonspirowani wojacy, którzy kierowali separatystami z DNR. Walki trwały kilka miesięcy. 20 stycznia 2015 roku Rosjanie wysadzili budynki i zaginęło ok. 80 żołnierzy ukraińskich. Wyszedłem z niewoli w styczniu 2016 r.

Na pytanie redaktora Skowrońskiego: – Co się zmieniło po wyborze nowego prezydenta?, gość Poranka WNET odpowiedział: – Nic się specjalnie nie zmieniło. Zełenski nie jest doświadczonym politykiem. Wymieniono jeńców, ale do list wymienianych włączono marynarzy z zagarniętych statków. Trybunał międzynarodowy nakazał zwrot 3 statków i uwolnienie 24 marynarzy. Tak więc zwolniono 24 marynarzy, którzy i tak, zgodnie z prawem morskim, powinni być uwolnieni, a nie wrócili do domu zakładnicy i jeńcy wojenni, przetrzymywani w Doniecku i Rosji.

Rosjanie zabrali swoich i zdrajców Ukraińców, którzy walczyli po rosyjskiej stronie. Nam oddali ludzi, którzy nie byli w ewidencji FSB – służb specjalnych Rosji. Reszta, czyli wielu ukraińskich patriotów, dalej jest przetrzymywana, nawet w prowizorycznych więzieniach w piwnicach Doniecka.

Zapytałam naszego gościa o nastroje antypolskie, o których trąbią u nas niektóre środowiska. – W Polsce nie da się zrobić partii prorosyjskiej, ale teraz propaganda – moim zdaniem moskiewska – chce doprowadzić do utworzenia partii antyukraińskiej. – Jakie są nastroje Ukraińców-banderowców w stosunku do Polski? Czy z ich strony zagraża jakieś niebezpieczeństwo?

Aleksander Uszyński stwierdził: – U nas obecnie banderowcami nazywa się bohaterów, którzy walczyli z Sowietami. Nie widzimy żadnego niebezpieczeństwa problemów czy konfliktów z Polakami. Polacy to nasi bracia i siostry. Oni pierwsi podali nam rękę. Uznali niepodległość. Jako pierwsi wystąpili w naszej obronie podczas napaści Rosji.

Wiele czasu spędziliśmy na dyskusjach, jak sprawić, aby nasze narody poprzez edukację mogły się przeciwstawić rosyjskiej propagandzie. Zdajemy sobie sprawę, jakie zagrożenie dla świata stanowi rosyjsko-chiński imperializm. Marzenie Lenina o niesieniu komunizmu na cały kontynent i panowaniu nad światem jest nadal żywe. Narodom kochającym wolność pozostaje się jednoczyć, by zachować niepodległość swoich państw.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Polacy pierwsi podali nam rękę” można przeczytać na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Polacy pierwsi podali nam rękę” na s. 12 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jako jedyny kraj w Europie stratę terytorium po wojnie uznaliśmy za słuszną / Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 64/2019

Dalekosiężny zamysł Jałty, dławiący w zasadniczy sposób aspiracje i żywotność żywiołu polskiego, tego „bękarta traktatu wersalskiego”, nadal jest skuteczny, mimo dziejowej przemiany 1989/90.

Złowroga data

Dariusz Brożyniak

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach historycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem.

W tym to dniu bowiem wojska Armii Czerwonej sowieckiej Rosji napadły od wschodu na II Rzeczpospolitą. Napadły pod pretekstem obrony mniejszości narodowych przed skutkami przegranej przez Polskę wojny z Niemcami. Pretekstem do dzisiaj w szkolnych programach demokratycznych Niemiec aktualnym, choć fałszywym – tj. niemalże jednodniowo przegranej wojny.

Nie jest to bynajmniej jedyny relikt tamtego września.

Mocarstwa świata w pełni potwierdziły w Jałcie słuszność wytyczonej w tenże sposób przez Hitlera i Stalina, paktem Ribbentrop-Mołotow, nowej granicy Polski.

Tym samym 600 lat cywilizacji łacińskiej, zaprowadzonej jeszcze ręką Bolesława Chrobrego w Grodach Czerwieńskich, na Rusi Halickiej i Rusi Czerwonej, zostało z połowy II Rzeczypospolitej wykreślone razem z całą spuścizną unii polsko-litewskiej. Komunistyczna Partia bolszewickiej Zachodniej Ukrainy i Białorusi zyskały nieoceniony teren kształtowania polskojęzycznych kadr i bliskość Lublina do ich późniejszego przerzutu. To oni właśnie parę lat później ogłoszą Manifest Lipcowy PKWN i Tymczasowym Rządem zastąpią jedyny prawomocny Rząd RP na uchodźstwie w Londynie. Rząd zdelegalizowany wcześniej przez aliantów pod naciskiem Stalina.

We współczesnym życiu politycznym III RP ciągle jeszcze są aktywni ideowi, bezpośredni spadkobiercy tamtych zasłużonych działaczy KPZU i KPZB; taka rekomendacja do dziś nie przeszkadza karierom w wysokich gremiach Unii Europejskiej i w ogóle na europejskich salonach. Tych, którzy już na zawsze odchodzą, żegna się nadal z honorami na warszawskich Powązkach. To niewątpliwe konsekwencje nad wyraz podejrzanego i zgniłego okrągłostołowego kompromisu, przyjętego jednak z taką ulgą przez świat.

Na granicy spotkania w Brześciu nad Bugiem 22 września 1939 r. dwóch totalitarnych agresorów – niemieckiego i sowieckiego – stała się dla nich oczywista konieczność wymordowania przywódczej elity Polski. Po niemieckiej stronie w ramach „Intelligenzaktion” wymordowano krakowskich i lwowskich profesorów, w Oświęcimiu założono niemiecki obóz KL Auschwitz, gdzie przez dwa lata eksterminowano Polaków, zanim zarządzone przez Hitlera „ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej” spowodowało powstanie w Brzezince niemieckiego obozu zagłady Birkenau.

Centrum „Intelligenzaktion” stanie się jednak z czasem, ciągle w swej grozie odkrywany, kompleks KL Mauthausen-Gusen na terenie Austrii. Sowieci z kolei dokonali ludobójstwa na polskich oficerach rezerwy, którego symbolem stał się Katyń i liczba 22 tysięcy ofiar, a masowe wywózki do systemu gułagów dotknęły setki tysięcy urzędników II RP i ich rodzin. Dokonano tym samym swoistego i okrutnego „ciągu dalszego” eksterminacji Polaków z lat 30. z tych terenów I Rzeczypospolitej, których Piłsudski 700-tysięczną armią polską i symboliczną 3,5-tysięczną „pomocą” Petlury nie zdołał odebrać bolszewikom, zmuszony w 1920  roku zakończyć przed zimą swą zwycięską kampanię. Zemście i za „Cud nad Wisłą” stało się więc zadość.

50 lat po wybuchu II wojny światowej, w wyniku rozpadu Związku Radzieckiego, a więc także na połowie II Rzeczypospolitej, powstało państwo Ukraina. Nie chcąc niczego zawdzięczać Sowietom, próbuje ono odwoływać się do 100-letniej tradycji samozwańczej, nigdy nie uznanej przez społeczność międzynarodową Ukraińskiej Republiki Ludowej graniczącej z Polską na Zbruczu i ze stolicą w Kijowie.

Bohaterem narodowym Ukrainy stał się jednak nie ataman URL, Symon Petlura, lecz Stepan Bandera, odpowiedzialny za sprawstwo kierownicze wołyńskiego ludobójstwa na Polakach, dokonane z niemieckiego obozu w Sachsenhausen, gdzie przebywał na specjalnych warunkach. Był on skazywany w II RP za morderstwa na tle terrorystycznym, lecz podobnie jak Adolf Hitler, nie brał osobistego udziału w masowych zbrodniach. Ludobójstwo na Wołyniu i operacje wojskowe OUN UPA były za to zdecydowanie na rękę sowietom, zasadniczo przyspieszając realizowaną czystkę etniczną na zagarniętym Polsce terytorium.

W budowę nowego bytu państwowego za wschodnią granicą Polski angażują się wyjątkowo ochoczo polscy postkomuniści, i to nierzadko właśnie z rodzinnymi tradycjami Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Mamy do czynienia z profanacją polskich ofiar, dewastacją i degradacją polskiego dziedzictwa kulturowego, szczególnie sakralnego, a uznanie prawne wszystkiego, co starsze niż 100 lat, za dobro narodowe Ukrainy, już ostatecznie ruguje ślady polskości z terenów zagarniętych przez sowietów 17 września 1939 r. Tak więc skutki drastycznej amputacji dokonanej we wrześniu 1939 roku przez Stalina na państwowym i jakże historycznie bogatym organizmie Polski, pozostają po 80 latach nadal w mocy ku zadowoleniu samej Rosji, straszącej dodatkowo białoruskim wojskiem i litewskim nacjonalizmem, ale mogą także nadal cieszyć wpływowe środowiska Stanów Zjednoczonych, a na pewno Niemiec i Austrii. Mimo „Enigmy” i krwawej, bohaterskiej ofiary Bitwy o Anglię czy Monte Cassino, nie było przecież dla Polaków miejsca w powojennej defiladzie. Niedawne warszawskie rocznicowe dudnienie, „poklepywania po plecach” nie zagłuszy tej pamięci, tak jak metafizyczne przemówienie wiceprezydenta USA, zapatrzonego w krzyż, nie zatrze goryczy usuwania z oświęcimskiego żwirowiska krzyży postawionych przez śp. Kazimierza Świtonia.

Dalekosiężny zamysł Jałty, dławiący w zasadniczy sposób aspiracje i żywotność żywiołu polskiego, tego „bękarta traktatu wersalskiego”, nadal jest skuteczny, mimo dziejowej przemiany 1989/90.

Ostatnie 30 lat znów wolnej Polski nie wytrzymuje przecież żadnego porównania z dynamiką, determinacją i entuzjazmem, a przede wszystkim skutecznością 20-lecia międzywojennego.

Wtedy Polska była prawdziwie wolna, oddychała tą bezdyskusyjną wolnością za cenę przelanej krwi polskiego żołnierza. Patriotyczne wychowanie, stanowiące fundament podstawy programowej ówczesnych szkół, nie budziło żadnych wątpliwości. Dramat przewrotu majowego i Bereza Kartuska (zatwierdzona z trudem i wielkimi oporami na rok), karykaturalnie porównywalne przez pewne środowiska dla usprawiedliwiania ukraińskiego terroryzmu, były desperacką próbą obrony suwerenności ledwie odzyskanego znów państwa o 1000-letniej historii i tradycji przed wciąż czającą się bolszewicką zarazą.

Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, a na pewno w Europie, który swoją tak ogromną i brzemienną w skutkach historycznych, kulturowych i społecznych stratę terytorialną z 17 września 1939 r. uznał za słuszną i traktuje z pełnym zrozumieniem.

W wolnym od 30 lat państwie przyjmujemy nieoczekiwanie z pełną pokorą, za niegdysiejszymi komunistami, tak kontestowane w Polsce Ludowej przez środowiska patriotyczne i wolnościowe zdradzieckie rozstrzygnięcia Jałty.

Rozstrzygnięcia decydująco podżyrowane przez Stany Zjednoczone, pozbawiające nas przede wszystkim Lwowa i Wilna, a więc niekwestionowanego centrum polskiej tożsamości i dziedzictwa, na czym zawsze szczególnie zależało bolszewikom, a także sowietom właśnie 17 września 1939.

W Grobie Nieznanego Żołnierza ciągle jednak leży obrońca Lwowa, a 17 września jednak mówimy o rocznicy napaści sowietów na… Polskę. W Europie Zachodniej są znane podobne przypadki, choć nie na taką skalę. Spór o Alzację i Lotaryngię między Francją i Niemcami, czy o Południowy Tyrol między Austrią i Włochami przybrał jednak pragmatyczny i cywilizowany charakter. Szanuje się wzajemne dziedzictwo kulturowe, dba o dwujęzyczność i swobody odmiennych społeczności. Zostawia otwartą furtkę na wypadek powstania politycznych okoliczności dla ewentualnych negocjacji. My za to dopuszczamy do coraz wyraźniejszej „wymiany elit”, ciągle nie mając sił dla wstrzymania stałego exodusu Polaków na Zachód. Biorąc pod uwagę ponad milion wypchniętych z Ojczyzny przez juntę stanu wojennego rodaków, możemy odnotować już co najmniej 4-milionowy odpływ zaradnych i pracowitych młodych ludzi. W jeszcze wyraźnie homogenicznym kraju zaczynamy propagować nawet wielojęzyczność. Próbujemy wystawiać Niemcom słuszny rachunek, ale nikt nie ma jednak, jak dotąd, odwagi wystawić rachunku za sowiecką napaść i 45 lat zniszczeń pojałtańskim porządkiem.

17 września 1939 r. nie bez powodu nazwano IV rozbiorem Polski. Oby ten proces nie trwał nadal, choć takie nadzieje z pewnością w Europie jeszcze nie wygasły. Świadczy o tym chociażby mapa Niemiec z tymczasowo zaznaczoną wschodnią granicą, prezentowana na jednych z najbardziej prestiżowych, Międzynarodowych Targach w Hanowerze.

Pakt niemiecko-rosyjski, którego jedną z odsłon był właśnie 17 września 1939 r., w coraz to nowych przejawach niezmiennie trwa. Zmartwychwstały nagle pomysł „Wolnego Miasta Gdańska” został prędko uzupełniony także o „Wolne Miasto Szczecin”, przy zastanawiającej praktycznej bierności najwyższych władz.

W 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej Warszawa gościła 40 prominentnych przedstawicieli państw. Do pełnego obrazu dwóch agresorów i sporej grupy niemieckich kolaborantów wyraźnie brakowało przedstawiciela Rosji. W końcu bez paktu Ribbentrop-Mołotow i wcześniejszej produkcji broni dla Niemiec na terenie sowieckiej Rosji, ze złamaniem traktatu wersalskiego, nie doszłoby najprawdopodobniej do tej najtragiczniejszej w dotychczasowych dziejach wojny. Zmarnowano świetną okazję do bezpośredniego wypowiedzenia obecnym, wzorem Prezydenta Niemiec, całej bolesnej prawdy – aż do samego końca.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Złowroga data” można przeczytać na ss. 8 i 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Złowroga data” na s. 8 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Trzy pocztówki z Ekwadoru – państwa, gdzie znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo

Dlaczego Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca jak w ekwadorskich Andach,

Trzy pocztówki z Quito

Tekst i zdjęcia Piotr M. Bobołowicz

Dwa lata temu w październiku wylądowałem w Ekwadorze. Pamiętam dobrze zawód, że samolot nie lądował na kartoflisku, z którego Indianin właśnie przepędził stado lam. Zamiast tego lotnisko było nowoczesne, a autostrada do centrum Quito gładsza niż niejedna polska droga. Dobijające było jedynie czekanie w gigantycznej kolejce do odprawy celnej, spowodowane głównie faktem, że mój skromny plecak był ostatnim bagażem, który pokazał się na taśmie. A przede mną kolejka ludzi z wielkimi walizami (każdy miał więcej niż jedną). Do dzisiaj nie udało mi się dociec, co przywożą do Ekwadoru z Panamy.

El Panecillo

Dziewica z Quito

Pamiętam pierwszy dzień w Quito. Zwiedzanie miasta, długi marsz po schodach na szczyt Panecillo – wzgórza, które oddziela północną, bogatszą część miasta od biednego południa. Dowiedziałem się później, że schody te są niebezpieczne, zwłaszcza w niedzielę i miałem dużo szczęścia, że nie padłem ofiarą złodziei.

Na szczycie wzgórza stoi gigantyczny aluminiowy posąg Virgen de Quito – Dziewicy z Quito. Jest on wzorowany na pochodzącej z osiemnastego wieku trzydziestocentymetrowej rzeźbie ze szkoły quiteńskiej, umieszczonej w ołtarzu głównym kościoła świętego Franciszka. Wykonał ją Bernardo de Lagarda. Aluminiowy pomnik był zaś prezentem od Hiszpanii. Złośliwi mówią, że Hiszpanie wywieźli złoto, a oddali aluminium. Dodatkowo zwracają uwagę na orientację posągu – Dziewica patrzy na północ, odwracając się plecami od ubogich z południowej części miasta. Nie jest to wizerunek Maryi, a przynajmniej nie dosłownie – rzeźba przedstawia Dziewicę z Apokalipsy, skrzydlatą, stojącą na chmurze i półksiężycu. Przywodzi to skojarzenia z chrześcijaństwem na wschodzie Europy, gdzie Maryja na półksiężycu symbolizowała zwycięstwo nad pogaństwem. Można by doszukiwać się w quiteńskiej Dziewicy echa dawnych walk późniejszych kolonizatorów z Maurami o Półwysep Iberyjski, jednak znawcy tematu nie potwierdzają tej hipotezy. Księżyc wzięty jest wprost z opisu biblijnego, ale jego symbolika przywodzi na myśl Mama Quilla, inkaską boginię księżyca, siostrę boga Inti, czyli słońca. W mitologii inkaskiej wschodzący księżyc wiąże się z płodnością. Mieszanie motywów chrześcijańskich z symboliką rdzennych ludów nie jest w Ekwadorze niczym niezwykłym w sztuce. Dodatkowo samo El Panecillo było miejscem kultu religijnego wieki przed pojawieniem się chrześcijaństwa w Ameryce Południowej.

Pichincha

W Quito znajduje się TelefériQo, czyli kolejka linowa. Prowadzi ona na wyższe partie wulkanu Pichincha, od którego bierze nazwę stołeczna prowincja. 24 maja 1822 roku na jego stokach doszło do decydującej bitwy między wojskami Wielkiej Kolumbii, dowodzonymi przez generała Antonia Joségo de Sucre, a siłami hiszpańskimi. Po porażce Hiszpanie skapitulowali, a Ekwador mógł przyłączyć się do wielkiego projektu Simona Bolivara, który zresztą nie przetrwał długo, bo już w 1830 roku poszczególne państwa uniezależniły się, kładąc kres nieco utopijnej wizji.

Kolejka linowa na wulkan Pinincha

Pichincha ma dwa najważniejsze szczyty – Rucu i Guagua. Ich nazwy w kichwa oznaczają Starca i Dziecko. Według legendy Guagua Pichincha jest synem wulkanów Chimborazo i Tungurahua, dlatego też Tungurahua i Guagua Pichincha wybuchają w tym samym czasie. Rucu przez niektórych uznawany jest za nieaktywny, bowiem po dosyć częstych erupcjach na przełomie XV i XVI wieku i po wielkiej erupcji z 1859 roku, która prawie zniszczyła miasto, pozostaje cichy. Guagua natomiast to jeden z najaktywniejszych ekwadorskich wulkanów, regularnie pokrywający miasto popiołem.

Wydaje się, że trekking między szczytami to lekki spacer. Odległość nie jest duża, teren dosyć płaski. Ale wysokość ponad 4000 m n.p.m. sprawia, że ciężko jest złapać oddech. Kilka kroków i zadyszka. Oddech w piersiach zapiera też widok. W dole ciągnie się Quito. I to dosłownie ciągnie, bo miasto z północy na południe ma około 50 km długości (sic!), ale tylko 8 km szerokości.

Środek świata

W pierwszej połowie XVIII wieku na terenie ówczesnej Audiencji Królewskiej Quito pracowali badacze z Francuskiej Misji Geodezyjnej, mającej na celu wyznaczenie przebiegu równika. Prawie im się udało – prawie, bo pomylili się o kilkadziesiąt metrów, przesuwając linię nieco na południe. Przebiega ona na północnych obrzeżach ekwadorskiej stolicy. Mitad del Mundo, Środek Świata. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego to właśnie Ekwador jest środkiem świata, skoro równik przecina jeszcze Kolumbię, Brazylię, całą Afrykę i Oceanię? Odpowiedź jest prosta. Góry. W żadnym innym miejscu na równiku nie można stanąć tak blisko słońca, jak w Andach. To dlatego dawne ludy – Quitu, Cara, potem Inkowie miały tak rozwiniętą astronomię i oparty na niej system religijny. Ziemia nie jest kulą. Siła odśrodkowa spłaszcza ją nieco, powodując, że na równiku odległość powierzchni od jądra jest większa niż na biegunach. Dlatego w Ekwadorze znajduje się punkt położony najbliżej kosmosu – szczyt góry Chimborazo.

Koliber w locie

 

Na równiku, w miejscu, gdzie został on wyznaczony przez Francuzów, w latach 30. XX wieku postawiono pomnik, który przeniesiono potem do Calacalí, a w jego miejscu powstała kopia – tyle, że większa. Na potężnym ceglanym cokole, którego boki odpowiadają czterem stronom świata, stoi kula ziemska odlana z metalu. Otacza ją miasteczko, będące muzeum i parkiem historycznym. Kawałek dalej, schowane za zakrętem, mieści się Intiñan, prywatne muzeum, położone na prawdziwym równiku. ‘Inti’ to słońce w kichwa, ‘ñan’ znaczy droga. Latają tam kolibry, a przewodnicy pokazują eksperymenty obrazujące siłę Coriolisa i oprowadzają po części etnograficznej muzeum.

Quito zachwyca. Jest potężną, skoncentrowaną dawką Ekwadoru – ludzie, jedzenie, zabytki atakują ze wszystkich stron. Roi się od turystów, chociaż giną oni w dwumilionowym tłumie mieszkańców. Czasem ktoś przejdzie ulicą, prowadząc za sobą osła. I choć żaden indiański pasterz na lotnisku nie zgania lam przed lądowaniem, to i lamy, i Indian można w Quito spotkać.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” można przeczytać na s. 20 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra M. Bobołowicza pt. „Trzy poczówki z Quito” na s. 20 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Abyśmy mogli żyć, wszyscy musimy się dogadać, ale dialog musi mieć podstawy / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 64/2019

Ideologie, często głoszące twierdzenia a priori, wypracowały je sobie na własny użytek i ani na krok nie są skłonne ustąpić, czego zresztą i zwolennikom łacińskiej cywilizacji życzę.

Cywilizacja – lewica – dialog

Piotr Sutowicz

O grożącym rewolucją sporze światopoglądowym w naszym kraju pisałem w „Kurierze WNET” kilka miesięcy temu. Wydarzenia ostatniego okresu każą mi jednak do tematu wrócić, ponieważ intensyfikacja postępów rewolucji jest rzeczywiście oszałamiająca.

Cywilizacja

Jeżeli myślę o cywilizacji, to nie chodzi mi o poziom materialny i techniczny społeczeństwa, lecz, zgodnie z klasycznym rozumieniem tego pojęcia, idąc za definicją Konecznego, widzę ją jako „metodę ustroju życia zbiorowego”, czyli wszystko to, co nas jako ludzi jakoś lokuje w zbiorowości. Cywilizacja to rząd pojęć podstawowych, którymi żyjemy. To rzeczy wielkie, zasadnicze, ale zarazem takie, które sprowadzają się do doraźnej codzienności. Najogólniej mówiąc, to ona decyduje o tym, że nie paradujemy po ulicach w stringach z piórkami w tyłkach. Przykład niby śmieszny, ale jak pokazują ostatnie wydarzenia w Polsce, do której przeniosły się z Zachodu nowe formy walki z cywilizacją, wcale nie dziwaczny. Tzw. marsze równości, tak masowo przeprowadzone w naszych miastach, będące w istocie narzędziem do walki ze wszystkim, co tradycyjne, w ostatnich miesiącach stały się linią frontu cywilizacyjnego, za którą dzieją się różne dziwne rzeczy.

Być może w tej dziwności kryje się źródło przyszłej klęski rewolucji lewicowej, która ewidentnie zaczyna nam zagrażać. W społeczeństwie owa aktywność może, choć nie musi, wywołać odruch obronny.

Cywilizacja buduje społeczeństwa, nadaje kształt i każe im żyć według pewnych reguł. Bywają cywilizacje gromadnościowe, jak turańska, i personalistyczne, jak łacińska. Jestem przekonany o słuszności takiego podziału. Bywają też określone stany, które można nazwać acywilizacyjnymi. Mogą bowiem istnieć grupy prymitywne, niezdolne do jakiegokolwiek myślenia abstrakcyjnego, skupione wyłącznie wokół konsumpcji i realizacji żądz, nieodczuwające nawet potrzeby prokreacji. Cywilizacje prymitywne obniżają godność człowieka i blokują rozwój społeczeństwa. Stan acywilizacyjny, jeśli traktować go poważnie, jest drogą do końca życia społecznego i człowieka w ogóle. Ktoś, kto czytał Manifest komunistyczny Marksa albo przynajmniej wie, co w nim jest zawarte, wie też, że taki cel przyświecał twórcy doktryny, której nazwa pochodzi od jego nazwiska. Oto cała rzeczywistość różnorodności społecznej miała po prostu zniknąć, roztopić się w ramach wspólnoty pierwotnej, w której nie miało być niczego oprócz rzeczonej konsumpcji właśnie. Rewolucja w kształcie zaproponowanym przez Marksa nigdy nie postąpiła poza formę szczątkową – ani komunizm w Rosji, ani tym bardziej socjalizmy wschodnioeuropejskie nie zdecydowały się na radykalną formę anarchii komunistycznej, skupiając się na mniejszym lub większym terroryzowaniu ludności i odbieraniu jej tradycji, własności i religii.

Najszczerzej komunizm próbował budować Mao Zedong w Chinach w czasach rewolucji kulturalnej i Pol Pot w Kambodży za czasów Czerwonych Khmerów. Wszyscy pozostali szli na mniej lub bardziej szczere kompromisy.

Nie przeszkadzało im to wydawać w masowych nakładach Manifestu, mówiąc tylko, że na tę formę ustroju przyjdzie czas potem. Pewnie sami technokratyczni komuniści wzdrygali się na myśl o tym, co by było, gdyby… poszli na całość.

Dzisiejsze czasy

Wydawało się, że dążenie do acywilizacji skończyło się wraz z upadkiem Muru Berlińskiego, ale to nieprawda. To, że tu, w Polsce i na wschód od Łaby myślano błędnie, wiedzieli pewnie niektórzy przedstawiciele myśli zachodniej, baczni obserwatorzy kształtowania się i burzenia cywilizacji. Przed nowymi zagrożeniami przestrzegał np. Jan Paweł II, ale zwolennicy antyspołecznych utopii od początku zadbali o to, by głosy ostrzegawcze nie były dobrze słyszalne, a jeżeli nawet, to by ich przekaz maksymalnie zniekształcić. W wypadku papieża Polaka to zniekształcanie czy spłycanie jego ostrzeżeń oddaje hasło „kremówki tak – encykliki nie”. Do nowego starcia zwolennicy tradycyjnej, budowanej od wielu stuleci cywilizacji stanęli więc słabo przygotowani – o tym m.in. pisałem w majowym „Kurierze WNET”.

W wyniku braku mediów i bystrych intelektualistów, którzy mogliby społeczeństwo ostrzec, oraz bezradnego w istocie systemu edukacji, nowa lewica zbudowała swą narrację stopniowo, krok po kroku, i dopiero teraz można zobaczyć w całej krasie jej strategię.

Skoro nie powiodło się stworzenie z proletariatu forpoczty rewolucji, zresztą w ostatnich czasach szybkiego rozwoju technologicznego klasa ta znakomicie się dekonstruuje, to tej forpoczty trzeba poszukać gdzie indziej. Już w XIX wieku niektórzy rewolucjoniści kwestionowali fakt dowartościowywania przez marksizm klasy pracującej. W końcu rewolucja nie miała klas umacniać, lecz je znieść. Teraz więc, po klęsce rewolucyjnego eksperymentu w wieku XX, trzeba było spróbować inaczej. Na pozór jeszcze dziwniej i bardziej irracjonalnie. Fakt jest jednak taki, że coś, co wydaje się na początku dziwaczne, z czasem nie budzi gwałtownej reakcji. Użyto więc do rewolucji mniejszości seksualnych i ludzi zbuntowanych wobec własnej płci, w tym feministek. Pytanie: dlaczego? Bo wśród nich najlepiej znaleźć niepogodzonych z obowiązującym porządkiem, takich, którym się wydaje, że świat jest niesprawiedliwy i nie akceptuje tego lub owego. Początkowo chodziło o zwykły homoseksualizm, który w różnych krajach Zachodu traktowany był różnie.

W komunistycznej Polsce nie był penalizowany, lecz w sferze społecznej i mainstreamie raczej wyśmiewany. Jeszcze w filmie Rozmowy kontrolowane, nakręconym kilka lat po upadku systemu, znajdziemy uważaną za kultową scenę, gdzie oficer, chyba MO, wieczorną porą idzie wyrzucić śmieci i w okolicach śmietnika zastaje szamoczących się Stanisława Tyma i Krzysztofa Kowalewskiego. Każe im się rozejść, po czym słyszy z okna bloku zapytanie szanownej małżonki: „Heniu, co tam, chuligany?”, na co odpowiada dość obojętnie: „Nie, pedały jakieś”. Dziś chyba taka scena nie przeszłaby w kinematografii mainstreamowej, a gdyby nawet, to wrzawa wokół niej zablokowałaby emisję filmu. To jeden z owoców rewolucji. Jest ich jednak więcej. „Miesiąc dumy LGBT” – inicjatywa, o której niektórzy, a może nawet większość z nas dowiedziała się w tym roku, jest czymś dodatkowo szokującym, a jednocześnie symbolicznym. Nie chodzi tu bowiem o owe filmowe „pedały”, lecz o znacznie większy obszar zjawisk.

To już nie homoseksualiści przedstawiają swoje społeczne postulaty, jakiekolwiek by one były, lecz różnorakie, nazwijmy je, orientacje chcą być dumne z tego, czym są, i stan ten prezentować, pouczając nas wszystkich nie tylko o konieczności ich tolerowania, ale wręcz afirmacji ich skłonności i patrzenia na świat.

Omawianie tych grup zajęłoby trochę miejsca i nie wiem, czy warto to robić, ale na pewno trzeba zadać sobie pytanie, jak będzie wyglądało społeczeństwo afirmujące transseksualistów, ludzi lubiących przebierać się w ubrania płci przeciwnej czy za zwierzęta, w którym swe preferencje bez żenady będą realizować zoofile, pedofile, miłośnicy orgii czy ludzie o skłonnościach, których nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Do tego należy dołączyć klasyczne, wspomniane feministki, walczące z opresyjnym społeczeństwem, a szczególnie z Kościołem, który głosi, że Bóg powołał kobietę jako zdolną do rodzenia dzieci. Gdyby nie to, że rzeczy te dzieją się naprawdę, można by powiedzieć, że mamy do czynienia z jakimś teatrem absurdu, który ma być śmieszny. Powie ktoś, że na tradycyjne społeczeństwo to nie działa, ale medialne kampanie, a szczególnie szkoła, która może wkrótce stać się miejscem promocji antycywilizacji, mogą ten stan zmienić.

Jak daleko proces ów zaszedł, pokazuje fala nienawiści, jaką medialnie wylano na polski Kościół po wypowiedzi arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, a potem biskupów, którzy stanęli po jego stronie. Pamiętajmy, że mieliśmy i pewnie nadal mamy do czynienia z próbą penalizacji takich głosów, które nie są niczym innym, jak filozoficzną odpowiedzią na postępy LGBT w Polsce. Pytanie, czy władza polityczna w bliższej czy też dalszej przyszłości uzna jakąkolwiek polemikę z postulatami ideologii LGBT za przestępstwo, pozostaje otwarte. Przypadek pracownika jednej z sieci sklepów, zwolnionego za niechętne stanowisko wobec promocji tej ideologii, który uzasadniając swoje zdanie, posłużył się cytatem z Biblii, jest tu znamienny. Jeżeli do tego dodać głosy niektórych mediów i tzw. autorytetów, w tym niestety częściowo takich, które uważają się za katolickie, to rzecz jest niepokojąca. Jestem przekonany, że pracownik ów nie zostanie do pracy przywrócony, a proces sądowy w tej kwestii stopniowo będzie znikał z debaty publicznej i nikt nie wspomni, że „opinia publiczna chciałaby wiedzieć”. Przypadków takich jest więcej i wyglądają one na początek prześladowań ludzi za przekonania, w tym szczególnie religijne.

Lewica

Dawna lewica, szczególnie ta państwowa, nie przepadała za homoseksualizmem, o czym wspomniałem powyżej. Tym bardziej ciekawy jest dzisiejszy sojusz ludzi pokroju Leszka Millera i Roberta Biedronia. Nastąpiło w tym względzie znakomite przewartościowanie stanowisk. Z jednej strony na pewno koniunkturalne, z drugiej jednak polityczne i światopoglądowe. Skoro celem każdej rewolucyjnej lewicy było i jest zniszczenie tradycyjnego społeczeństwa, to mamy tu do czynienia ze zwykłą zmianą narzędzi i niczym więcej. Pytanie: czy istniała jakaś inna lewica, do której można by się odwołać, próbując pokazać, że nie o LGBT w niej chodzi?

Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście pozytywna. W Polsce byli ludzie lewicy, którzy kierowali się przede wszystkim wrażliwością socjalną, chcieli sprawiedliwego ładu prawnego i bardziej przyjaznej warstwom uboższym dystrybucji dóbr, po prostu za najważniejszy cel mieli to, by biedni byli mniej biedni, a bogaci nieco mniej bogaci. W łonie myśli lewicowej mieliśmy do czynienia z aktywnością spółdzielczą i gospodarczą, były tam rzeczy ciekawe i godne czytania, a może i wcielania w życie społeczne. Nie zawsze bowiem musimy być skazani na dychotomię prawica – lewica. Wszak najważniejsze jest dobro wspólne. Tyle tylko, że dziś w debacie publicznej takiej lewicy chyba już nie ma albo pojawia się tu i ówdzie punktowo.

Myśl lewicowa została „pożarta” przez rewolucję społeczną, stąd stoimy nie przed perspektywą dialogu, a starcia cywilizacyjnego. Dokonującego się zarówno na ulicy, jak i w salonach.

To drugie miejsce dla współczesnych lewicowców wydaje się mimo wszystko przyjaźniejsze. Ryszard Kalisz jadący na platformie podczas „parady równości” jest mniej wiarygodny niż w studio telewizyjnym, gdzie przy pomocy mniej lub bardziej życzliwego dziennikarza może snuć wizję postulatów środowisk mniejszości obyczajowych. Tak jak zupełnie „niesceniczna” stała się posłanka Joanna Scheuring-Wielgus wykrzykująca kilka lat temu swe słynne „Dość dyktatury kobiet!” na antyaborcyjnej manifestacji. Mimo wszystko media mogą więcej. Można udawać, że manifestacje LGBT czy manify feministyczne przyciągają dzikie tłumy, ale wyborców liczy się naprawdę w miliony. Część z nich nie wie w ogóle, o co w tym skrócie chodzi, a gdyby się dowiedzieli, to zareagowaliby jak staruszka w filmie Vabank 2, kiedy zapytano ją, czy w mieszkaniu przebywał Murzyn z psem – przeżegnała się i odpowiedziała przerażona: „Pod jednym dachem z antychrystem?!”.

Propagandę trzeba więc sączyć powoli, racjonalizując ją, posługując się różnymi argumentami, w tym odwołując się do chrześcijaństwa, które nagle okazuje się być w ustach lewicowych polityków i publicystów religią szacunku, oczywiście tylko w określonych okolicznościach.

W studiu telewizyjnym można spokojnie wiele rzeczy pokazać fajniej, kandydat na takie czy inne stanowisko może sobie przygotować ładną mowę i ogólnie przecież może być ładny, bo polityka musi być elegancko opakowana. Każdy, kto zauważy w niej rysy i będzie chciał drążyć problem albo przestawić dyskurs na inne tory, może nagle okazać się wrogiem publicznym. Zresztą zestaw tematów podejmowanych w części mediów został tak skrojony, by rzeczy ważne, w tym także różne ciekawe gospodarcze pomysły lewicy, nie znalazły się w tej przestrzeni.

Lewica wraz ze zmianą siły przewodniej rewolucji zmieniła bowiem optykę – niegdysiejszego robociarza zastąpił ładny, jak wspomniałem, pan w garniturze, a za nim kroczy dumnie, również wspomniany wyżej, osobnik z piórkiem w tyłku. Ekonomicznie ludzie ci są chyba dobrze sytuowani albo też sprawami finansów nie interesują się w ogóle. Tematy ważne zostały zastąpione przez kwestie tu opisywane, ale też i przez ideologicznie postrzegany problem globalnego ocieplenia, wyrębu lasów w Brazylii, konieczności zmniejszenia spożycia mięsa przez populację naszego kraju, obowiązku zmniejszenia wydobycia węgla i zastąpienia tego surowca źródłami ekologicznymi. Każdy z tych, zestawionych tu przypadkowo problemów jakiś sens ma o tyle, że w zderzeniu z polityczną rzeczywistością tworzy miszmasz, z którego w żaden sposób nie wyłania się interes narodowy. Grupa tematów wsparta przez wrzutki socjalne powoduje, że obywatel całkowicie traci orientację w rzeczywistości.

Dialog

Tak naprawdę debaty społecznej na tematy ważne nie ma i nie będzie. Nie ma bowiem punktu stycznego pomiędzy postulatami prezentowanymi przez zwolenników LGBT a wartościami chrześcijańskimi w klasycznym rozumieniu.

Nie ma pośredniego rozwiązania między tymi, którzy głoszą, że kobieta w ciąży jest jedną osobą, choć posiada cztery ręce, dwie głowy i dwa serca, w związku z tym część owych organów może po prosu usunąć, a tymi, którzy – zresztą zgodnie z medycznym stanem wiedzy – uznają tu istnienie dwóch osób mających prawo do życia. Wbrew nazwie, kompromis aborcyjny jest w istocie tylko konsensusem, czyli zgodą na zabicie określonej grupy, której nie dano szansy. Nie można też chyba znaleźć żadnego wspólnego punktu między zwolennikami twierdzenia, iż małżeństwem jest związek kobiety i mężczyzny, a tymi, którzy temu przeczą, a najchętniej chyba ową instytucję znieśliby ze szczętem. Nie znam się na tyle na myśli współczesnej lewicy, by z całą pewnością to wiedzieć, ale jestem przekonany, że w niektórych kręgach takie pomysły istnieją. Trudno jest dialogować z nurtem prowadzącym do atomizacji i anarchizacji życia, a w dalszej perspektywie do unicestwienia gatunku ludzkiego. Jeżeli bowiem część lewicowych aktywistów wprost postuluje zaniechanie przez kobiety rodzenia dzieci w imię „ratowania planety”, to gdyby ten postulat przeprowadzić prawnie, jak to częściowo dzieje się w Chinach od wielu lat, to prędzej czy później musi nastąpić koniec.

Zmiecenie z ziemi człowieka jest mało skrywanych hasłem części środowisk anarchistyczno-rewolucyjnych. Cały propagowany w różnym stopniu nihilizm świadczy o tym dobitnie. Nihilista europejski, czy ogólnie ten żyjący w liberalnym świecie Zachodu, ma jednak pewien problem – nie wszyscy podporządkowują się owym katastrofalnym paradygmatom równie łatwo. Owszem, ci żyjący w dobrobycie, którzy odrzucili wiarę w Boga i ład społeczny – tak, ale na świecie stanowią oni mniejszość. Większość populacji ludzkiej żyje na południe i wschód od Morza Śródziemnego i – mimo katastrof humanitarnych, wojen, głodu i innych dotkliwych problemów tamtych części świata – jest całkiem liczna. Problem religii muzułmańskiej, która na krótką metę posłużyła rewolucji do budowania świata multikulturalnego, okazał się głębszy, niż się wydawało. Europę rozbrojono mentalnie, a reszty świata jeszcze nie. Sytuacja przypomina tę z końca czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy Rzymianie stali się bierni wobec nadchodzącej klęski. Analogia ta jest nadzwyczaj często używana ze względu na trafność właśnie.

Problem więc jest globalny. Cywilizacje bowiem dążą do globalności, każda chce być zwycięska; być może tak samo dzieje się ze stanem acywilizacyjnym. Jest jakiś fenomen ludzkiej myśli, który coś takiego konstruuje i realizuje w praktyce. Pytanie, dlaczego człowiek nienawidzi sam siebie, jest bardzo złożone. Jako człowiek wierzący mam na to zadowalającą odpowiedź:

Bóg stworzył świat i uznał go za dobry, a Przeciwnik chce w tym miejscu widzieć coś dokładnie odwrotnego. Na pewno musi zacząć od człowieka. Nie wiem, co na to niewierzący.

Pewnie trudno by nam się dyskutowało, ale i wielu z nich chciałoby żyć w rodzinach i wychowywać dzieci, które z kolei chodziłyby do szkół, gdzie poznawałyby reguły dobrego postępowania. Rzeczy oczywiste nie są aż tak zależne od tego, czy się wierzy w Boga, czy nie.

Byśmy mogli żyć, musimy się dogadać co do kształtu świata, a nie da się tego zrobić z dżentelmenem przebranym za psa czy też brodatym wielkoludem uważanym w swoim środowisku za sześcioletnią dziewczynkę. Dialog musi mieć jakieś podstawy. Ideologie natomiast, często głoszące twierdzenia a priori, wypracowały je sobie na własny użytek i ani na krok nie są skłonne ustąpić, czego zresztą i zwolennikom łacińskiej cywilizacji życzę. W każdym razie – idą trudne czasy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Cywilizacja – lewica – dialog” można przeczytać na s. 13 październikowego „Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Cywilizacja – lewica – dialog” na s. 13 październikowego „Kuriera WNET”, nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru. Politycy różnych nacji i opcji robią kariery za ich pieniądze

Minister Sikorski, wracając z sesji ONZ, zatrzymał się w Peru, a premier Tusk kupił czapkę w Peru. Nieliczni w Polsce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko.

Jan Martini

Kiedyś wyczytałem w amerykańskiej prasie, że w Australii zmieniono przepisy dotyczące finansowania partii politycznych. Autor alarmował, że teraz będzie można wpompować miliony dolarów poza ewidencją.

(…) I rzeczywiście – wybory niespodziewanie wygrał skrajny lewicowiec Kevin Rudd. Po 8 latach rządów konserwatywnych, podczas których nastąpił wielki wzrost dobrobytu, taka radykalna wolta była kompletnym zaskoczeniem. Tłumaczono to długotrwałą suszą, która zmęczyła elektorat spragniony zmian.

Nowy premier wprawił w zachwyt wszystkich postępowców świata, mianując na ministra młodą kobietę (!) pochodzenia azjatyckiego (!!), a w dodatku „otwartą” lesbijkę (!!!). Natychmiast zaczęto też organizować wiece, przepraszając Aborygenów za niegodziwości ze strony białych. Wkrótce w „New York Times” pojawił się artykuł Nie traktować Chin jako wroga (to cytat premiera Australii ze spotkania z Obamą), w którym jest mowa o tym, że Chiny powinny być ważnym partnerem USA ze względu na swój potencjał ekonomiczny i demograficzny, pomimo „brzydkich postępków w przeszłości”. (…) można nie mieć wątpliwości, że w wyborze K. Rudda oprócz pogody zadziałały chińskie pieniądze. (…)

W siedzibie PO w Poznaniu mieścił się Honorowy Konsulat Peru. Minister Sikorski, wracając z sesji ONZ, zatrzymał się w Peru, a premier Tusk kupił czapkę w Peru. Nieliczni w Polsce wiedzą, że Peru jest ważnym centrum operacji KGB na obie Ameryki i nie tylko.

W 2009 roku „Miami Herald Tribune” zamieściła informację, że rosyjski wywiad wypłaca wynagrodzenia dla tysięcy swoich „usługodawców” właśnie w Peru. Unikają oni zostawiających ślad przelewów bankowych. Przyjeżdżają wśród wielotysięcznej rzeszy turystów (mogą sobie kupić włóczkową czapkę lub nie) i wyjeżdżają z nieokrągłą sumą 9999 $ (od 10 tysięcy trzeba zgłaszać przy przekraczaniu granicy USA). W Peru można sobie swobodnie pogadać i odebrać instrukcje z dala od wścibskich agentów kontrwywiadu. W artykule była mowa o pracowniku CIA skazanym na dożywocie za szpiegostwo dla KGB. Jego syn pobierał „świadczenia emerytalne”, regularnie podróżując do Peru. Amerykanie śledzili go od lat, by w końcu skazać za ukrywanie dochodów i nieścisłości podatkowe. Swoją drogą, imponuje rzetelność poczuwającego się do zobowiązań „płatnika” wobec „pracownika” raczej już nieprzydatnego…

Czas, kiedy Ameryka Łacińska była podwórkiem USA, dawno się skończył. Obecnie na 34 kraje regionu 25 kultywuje przyjaźń z byłym Związkiem Radzieckim i przynależy do „świata postępu”.

W dalszym ciągu jest to region, gdzie „nieaktualni” przywódcy państw i upadli „mężowie stanu” mogą znaleźć przystań na spokojną starość, pod warunkiem uprzedniego przetransferowania aktywów…

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru” można przeczytać na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Chińczycy harcują w Australii, a Rosjanie w Peru” na s. 2 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

12 księży koncelebrowało mszę św. w warszawskim więzieniu-muzeum w intencji beatyfikacji arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Nikogo nie zdradził. Wierzył, że Pan Bóg jest ponad wszystko.

Jolanta Hajdasz

Msza św. w więzieniu-muzeum na Rakowieckiej w Warszawie | Fot. J. Hajdasz

Podniosła atmosfera, kilkaset osób tłoczących się na dwóch piętrach w dawnym areszcie śledczym przy Rakowieckiej w Warszawie, poruszająca homilia abpa Marka Jędraszewskiego, śpiew Antoniny Krzysztoń i ta intencja – o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka. A wszystko to 26 września 2019 roku, w 66 rocznicę aresztowania Prymasa Stefana Wyszyńskiego i jego sekretarza, biskupa Antoniego Baraniaka.

Przy ołtarzu – dwunastu księży obok metropolity krakowskiego; m.in. ks. Stanisław Małkowski, o. Jerzy Garda, o. Stanisław Tasiemski, ks. Tomasz Trzaska i oczywiście ks. Jarosław Wąsowicz, salezjanin, który w tym miejscu już od czerwca sprawuje co miesiąc Mszę św. w tej intencji. Wśród uczestników m.in. Zofia Pilecka-Optułowicz, córka legendarnego rotmistrza Witolda Pileckiego, Michał Lorenc, wybitny muzyk i kompozytor, Jarosław Szarek, prezes IPN, Jacek Pawłowicz, dyrektor Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL, Sebastian Kaleta, poseł PiS, sekretarz stanu w ministerstwie sprawiedliwości, Jan Parys, były minister obrony narodowej, Paweł Piekarczyk, muzyk – i tylu innych z Poznania, Starogardu Gdańskiego, z Krakowa, Piły, Warszawy…

– Ostatnie lata pozwalają nam zrozumieć, że są sprawy, rzeczy i miejsca święte, którym trzeba przywrócić miarę, by codzienność nabrała właściwego kształtu.

Takim właśnie miejscem jest to więzienie, przesycone męczeństwem najbardziej szlachetnych bohaterów, synów i córek naszej ojczyzny. Miejsce nasiąknięte krwią, które musi wryć się w pamięć Polaków, by zrozumieli siebie i swoją odpowiedzialność za przeszłość i przyszłość – mówił w homilii abp Marek Jędraszewski, który w 1973 roku przyjął z rąk abpa Antoniego Baraniaka święcenia kapłańskie i który jest autorem wydanej 10 lat temu fundamentalnej dla przywracania pamięci o abpie Antonim Baraniaku publikacji pt. Teczki na Baraniaka. (…)

Arcybiskup podkreślił, że abp Antoni Baraniak nie opowiadał o cierpieniu, które spotkało go podczas pobytu w więzieniu. Kardynał Stefan Wyszyński dowiedział się o jego heroicznej postawie od innych więźniów. Metropolita krakowski wspomniał, że po opublikowaniu książki Teczki na Baraniaka spotkał swojego profesora, który jako jeden z nielicznych rozmawiał z abp. Antonim Baraniakiem na temat więzienia i dowiedział się, że był on m.in. przetrzymywany w ciemnym i wilgotnym karcerze, wyprowadzano go tylko po to, by podpisał tzw. lojalkę, czego nie uczynił. W więzieniu powtarzał sobie: „Baraniak, ty się nie możesz ześwinić”. Miał poczucie osobistej godności, które chciał za wszelką cenę ratować. Ratując tę godność, ratował Prymasa, Kościół i Polskę – powiedział metropolita krakowski. Przypomniał, że abp. Antoniego Baraniaka przesłuchiwano ponad 145 razy, a z protokołów przesłuchań wynika jedno: – Był do końca wierny Bogu i Kościołowi. Do niczego się nie przyznał, nikogo nie zdradził. Wierzył, że ponad wszystko jest Pan Bóg.

Na koniec spotkania głos zabrał dyrektor muzeum, Jacek Pawłowicz:

– Msza św. z okazji tej rocznicy jest wyjątkowym wydarzeniem. Jest nas tu bardzo dużo. I myślę, że jest nas więcej, niż widzimy, bo wszyscy ci, którzy siedzieli w tych celach, tu cierpieli, byli mordowani, są dziś z nami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” można przeczytać na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Żołnierz Niezłomny Kościoła” na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Relacja uczestnika I Marszu Życia Polski i Polaków w Oświęcimiu i uroczystości ku czci św. Maksymiliana Kolbego

Aby wnieść polskie flagi na teren obozu, organizator musiał negocjować z dyrekcją muzeum, jakby nie należało ono do Polski. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali?

Andrzej Karczmarczyk

Zachęcony informacją o corocznie odbywających się uroczystościach na terenie niemieckiego obozu zagłady Auschwitz pod Oświęcimiem, związanych z męczeńską śmiercią św. Maksymiliana Kolbego, postanowiłem wziąć w nich udział. (…)

Wieczorem dotarłem do oratorium salezjańskiego w Oświęcimiu, z którego następnego dnia rano miała wyruszyć w marszu z różańcem grupa wiernych na Mszę do Auschwitz – miejsca uświęconego krwią w przeważającej części polskich obywateli. Marsz ten, pod nazwą Marsz Życia Polonii i Polaków, został zorganizowany – w tym roku po raz pierwszy – przez Witolda Gadowskiego przy współpracy z salezjanami.

Poranek dnia następnego przywitał nas deszczową pogodą, która nie przeszkodziła w uformowaniu się kolumny wiernych w liczbie około pięciu tysięcy osób (tyle zarejestrowało się u organizatora) i z różańcami w rękach, pod bacznym okiem przychylnej policji ruszyła w kierunku obozu.

Różaniec prowadzili podczas marszu ks. prof. Tadeusz Guz i ks. Stanisław Małkowski. Tradycyjnie co roku ulicami miasta przechodzą tego dnia pielgrzymi z kościoła Maksymiliana Kolbego na Osiedlu Chemików, a także pielgrzymka z kościoła franciszkanów w Harmężach. Wszyscy pielgrzymi utworzyli jedną kolumnę i połączyli się we wspólnej modlitwie, idąc na Mszę św. poświęconą uczczeniu 78 rocznicy narodzin dla Nieba św. Maksymiliana Marii Kolbego.

Fot. A. Karczmarczyk

Ołtarz polowy został ustawiony na placu apelowym obozu, w sąsiedztwie bloku 11, tego samego, w którym w celi głodowej 14 sierpnia 1941 roku zastrzykiem fenolu został zabity polski franciszkanin. Święty Maksymilian Maria Kolbe został wyniesiony na ołtarze w 1971 roku, a rok później odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Uchwałą Senatu Rzeczypospolitej Polskiej rok 2011 (70 rocznica śmierci) był rokiem Świętego, a za św. Janem Pawłem II dodatkowo został patronem trudnych czasów. Eucharystii przewodniczył metropolita krakowski arcybiskup Marek Jędraszewski, a wśród koncelebransów byli także arcybiskup Bambergu Ludwig Schick, biskup pomocniczy diecezji bielsko-żywieckiej bp Piotr Greger i bp Kazimierz Górny, były proboszcz parafii św. Maksymiliana w Oświęcimiu. (…) Na zakończenie uroczystości religijnych zgromadzeni wierni spontanicznie odśpiewali Hymn Polski i Rotę, po czym spokojnie rozeszli się.

Po mszy uczestnicy Marszu Życia Polonii i Polaków byli zaproszeni na teren oratorium, by tam wspólnie spędzić pozostałą część dnia. Organizatorzy przedsięwzięcia zapewnili nam w pierwszej kolejności smaczny posiłek, a potem oglądaliśmy występy zaproszonych artystów. (…) Następnego dnia, 15 sierpnia, odbył się kolejny marsz do miejsca zamordowania przez Niemców 140 000 Polaków, których upamiętnienia trudno doszukać się w miejscu ich kaźni. Ten dzień rozpoczął się Mszą św. w położonym obok Zakładu Salezjańskiego im. Księdza Bosko Sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.

W przepięknych murach wypełnionych po brzegi uczestnikami, tak że trudno było znaleźć miejsce stojące, odbyła się Eucharystia celebrowana przez ks. prof. Tadeusza Guza, a po jej zakończeniu na ulicy przed sanktuarium uformowała się kolumna marszowa.

Tego dnia maszerujący nieśli biało-czerwone flagi na specjalnych drzewcach z rurek PCV (pod tym warunkiem dyrektor muzeum Auschwitz zezwolił nam na wejście z polskimi flagami na teren obozu).

Część uczestników była ubrana w czerwone lub białe koszulki specjalnie na tę okoliczność przygotowane przez organizatorów. Takie koszulki założyliby wszyscy, lecz nie spodziewano się tak wielkiej liczby uczestników: około 2 tysiące przedstawicieli Polonii z różnych zakątków świata i 3 tysiące Polaków z kraju – tyle było osób zarejestrowanych.

Jak się szacuje, około tysiąca osób, które dołączyły w czasie trwania marszu, nie zdążyło się zarejestrować.

Biało-czerwona fala maszerowała po ulicach Oświęcimia w kierunku miejsca pamięci pomordowanych przez oprawców niemieckich, czyli niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady. Przed bramą wejściową wszyscy uczestnicy zostali sprawdzeni – tak jak sprawdza się pasażerów na lotniskach – zanim pozwolono im wejść do środka. Procedury przy wejściu obowiązywały, mimo towarzyszącej marszowi licznej ochrony policji i firmy ochroniarskiej. Obowiązkiem tych służb było nie tylko zapewnienie bezpieczeństwa, lecz eliminacja ewentualnych prowokacyjnych zachowań uczestników marszu.

Fot. A. Karczmarczyk

Zdumiewające są procedury praktykowane przy wejściu, a szczególnie utrudnienia we wniesieniu przez uczestników zorganizowanej uroczystości polskich flag narodowych. Aby uzyskać pozwolenie na wniesienie polskich flag, organizator musiał negocjować z dyrekcją obozu, tak jakby nie była to instytucja polska. Czyżby w dalszym ciągu obóz był w posiadaniu nazistów, którzy go wybudowali? Uczestnicy marszu w spokoju i zadumie udali się pod Ścianę Straceń. Tam złożono symboliczną wiązankę kwiatów i zapalono znicz pamięci. Odśpiewano Hymn Polski i Rotę.

Po opuszczeniu obozu marsz został rozwiązany. Część uczestników podążyła do oratorium salezjańskiego, gdzie znów zastali atrakcyjny posiłek, w serdecznej atmosferze mogli wypocząć

Cały artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe” można przeczytać na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „Zaprosił mnie św. Maksymilian Maria Kolbe” na s. 6 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Taras Szewczenko – poeta i malarz, który jedynie dziewięć lat ze swojego 47-letniego życia spędził jako człowiek wolny

Za niewdzięczność wobec kręgów dworskich, które wykupiły go z pańszczyzny, poeta został skazany na zsyłkę do twierdzy w Orenburgu, a car Mikołaj dopisał na wyroku „zakaz pisania i malowania”.

Stanisław Orzeł

Taras Szewczenko w 1843 r., już jako znany malarz i poeta, wyjechał po czternastu latach, jako towarzysz Jewhena Hrebinki, na swoją umiłowaną i wyśnioną Ukrainę. Zamiast wymarzonej ojczyzny pełnej słońca i ciepła, jako człowiek wolny i już oświecony, zobaczył samowolę rosyjskiej i kozackiej szlachty panoszącej się dzięki nieludzkiemu wyzyskowi ukraińskich chłopów pańszczyźnianych. Zobaczył łzy swojej rodziny, w Kiryłówce zapędzanej batem na pańszczyznę… W trakcie ośmiomiesięcznego pobytu odwiedził dwory i dworki starszyzny kozackiej, prowincjonalnej szlachty ukraińskiej, gdzie pod powierzchowną maską gościnności i dobroduszności dostrzegł pamiętaną z dzieciństwa pychę i próżność tych ludzi. W Kijowie zetknął się z tamtejszym pisarzem Pantalejmonem Kuliszem, w Jagotynie, gdzie w dworze Repnina malował jego portret, napisał po rosyjsku poemat Stypa. Był na Hortycy i w Czehrynie, a pod wrażeniem tych historycznych miejsc kozackiej „sławy” w drodze powrotnej, już w Moskwie, napisał poruszający wiersz patriotyczny Czehrynie, Czehrynie…. Po powrocie do Petersburga nie mógł się otrząsnąć z rozczarowania i żalu. Podejmując zakończone niepowodzeniem próby wykupienia rodziny z poddaństwa, namalował i wydał (1844 r.) w albumie cykl obrazów Malownicza Ukraina, zawierający akwaforty ze scenami życia codziennego. (…)

Po 1843 r. Taras Szewczenko, zniechęcony nieprzychylnymi recenzjami części krytyków oraz problemami z cenzurą carską, zaprzestał publikacji drukiem swoich utworów. Postanowił ograniczyć się do zbierania ich we wspólnym albumie i odczytywania w gronie zaufanych osób. Albumowi temu nadał tytuł Trzy lata. Wiersze te zostały wydane po raz pierwszy w niemieckim Lipsku, dopiero po piętnastu latach, w 1859 r.

Szczególne miejsce zajmuje wśród nich poemat „Do umarłych i żywych i nienarodzonych rodaków moich na Ukrainie i nie na Ukrainie list mój przyjacielski”, w którym wypomniał, że jego rodacy podający się za wierzących nie kierują się w życiu miłością bliźniego, nie czują też miłości do swojej ojczyzny, którą oceniają w kategoriach „dostojnej ruiny”.

T. Szewczenko, Dom rodzinny w Kiryłówce | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Przypominał, że żyjąc na Ukrainie, szlachta nie dba o nią i nie chce walczyć o jej wolność. Zamiast tego bezlitośnie wyzyskuje swoich poddanych, również Ukraińców, ale chłopów. Wzywał ich, by „byli ludźmi” i „otrzeźwieli”, grożąc, że w przeciwnym razie wybuchnie nowy bunt społeczny, od którego „krew spłynie rzekami”. Według Szewczenki głównym punktem odniesienia ukraińskiej szlachty byli wówczas rosyjski car i jego otoczenie pochodzenia niemieckiego, których określa krótko: „Niemcy”. Atakował szlachtę-słowianofilów, twierdząc, że ludzie ci nic nie wiedzą o własnym narodzie, mają usta pełne frazesów o ideach, ale nawet części z nich nie realizują w swoim otoczeniu.

Jakby przekreślając wymowę napisanych pod wpływem petersburskich kół dworskich Hajdamaków, protestował przeciw ślepemu i powierzchownemu traktowaniu historii, chwaleniu bez głębszej refleksji Kozaczyzny i jej udziału w upadku Polski. Wyraźnie zerwał z wyidealizowanym obrazem Kozaków i wskazywał, że obok dni chwały były w historii Ukrainy również ciemne karty, z których najciemniejszą była postawa dawnych elit kozackich, a w jego czasach – ukraińskich, które bezrefleksyjnie popierały Rosję, nie przewidując konsekwencji, jakie to przyniosło. Szewczenko nie potępiał jednak całych dziejów Ukrainy, wierzył w zdobycie niepodległości i budowę jej potęgi, jeśli będzie oparta na powszechnym szacunku. Kończył wezwaniem wykształconych Ukraińców, by zmienili nastawienie do patriotyzmu i do niewykształconych warstw ukraińskiego chłopstwa, prosił, by niepiśmienny lud uznali za taką samą jak oni część narodu i zaczęli działać na rzecz jego jedności i siły. (…)

T. Szewczenko, Ławra Poczajewska o zachodzie | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Najostrzejszą krytyką caratu był napisany w 1844 r. poemat Sen (ukr. Сон), w którym Ukrainę nazywa Szewczenko „nieszczęśliwą wdową”. Śniący ów sen początkowo jest zachwycony krajobrazem: widzi drzewa, stepy i pola. Następnie zwraca uwagę na los jej mieszkańców – ciężko pracujących chłopów pańszczyźnianych, mężczyzn przymusowo wcielanych do wojska, dziewczyny uwiedzione i porzucone z dzieckiem przez szlachciców lub rosyjskich żołnierzy. Skłania go to do dramatycznych pytań do Boga o to, czy widzi niedolę Ukrainy i czy długo jeszcze będzie ona trwała. Milczenie Boga składnia go do bluźnierstwa, zakwestionowania ponadczasowej sprawiedliwości bożej i wezwania do podjęcia walki o wolność. (…)

W tymże 1845 r. powstał poemat Szewczenki Kaukaz (kopię przesłał Adamowi Mickiewiczowi), w którym bezpardonowo krytykował imperialną politykę carskiej Rosji.

Przechodząc od słów do czynów, w kwietniu 1846 r. poeta wstąpił do tajnego Bractwa Cyryla i Metodego, założonego przez kijowskich studentów z inspiracji Mykoły Kostomarowa. (…)

W czasie dyskusji Bractwa dochodziło do sporów Szewczenki z działającymi w Kijowie jego znajomymi Polakami. Poważnie i bez uprzedzeń omawiano możliwości przyszłego związku obu narodów jako wolnych i równych sobie.

Podczas spotkań Bractwa czytano też „nielegalne” – według doniesienia szpicla-prowokatora – wiersze Szewczenki. W następnym roku Bractwo, stawiające sobie za cel zjednoczenie Słowian w jednym państwie demokratycznym, zostało zdekonspirowane, a jego członkowie aresztowani. Gdy aresztowano Szewczenkę, znaleziono u niego rękopisy antycarskich utworów. Za tę swoją działalność, a zwłaszcza za niewdzięczność wobec kręgów dworskich, które wykupiły go z pańszczyzny – poeta został skazany na zsyłkę do twierdzy w Orenburgu, a car Mikołaj własnoręcznie dopisał na wyroku „zakaz pisania i malowania”. Innych członków Bractwa skazano na znacznie łagodniejsze kary, które zresztą po pewnym czasie im darowano…

Podczas zsyłki Szewczenki do twierdzy w Orsku nad Morzem Aralskim między rokiem 1847 a 1850 powstał jego wiersz Do Polaków (ukr. Полякам), który najpełniej wyraża poglądy ukraińskiego poety narodowego na wpływ, jaki miała Polska na dzieje ludu i ziem Ukrainy. (…)

Trudne warunki zesłania Szewczenki z czasem łagodniały, m.in. za sprawą przyjacielskich kontaktów z polskimi zesłańcami, ale na skutek donosów Rosjan i kolejnych rewizji wracały do stanu wyjściowego. Od 1857 r. poeta formalnie był wolny, jednak nie mógł wrócić ani do Petersburga, ani na Ukrainę. W drodze do stolicy carów dotarł Wołgą do Moskwy. W 1859 r., dwa lata po formalnym zakończeniu kary, otrzymawszy oficjalną zgodę, mógł wreszcie wyjechać w ojczyste strony i odwiedzić rodzinę w Kiryłówce. Na Ukrainie Prawobrzeżnej spotykał się z chłopami, co nie umknęło uwagi władz carskich, alarmowanych kolejnymi donosami, że szerzy bluźniercze teorie i podburza lud. Aresztowany i osadzony w twierdzy w Czerkasach, został następnie przewieziony do Kijowa, gdzie ostatecznie zwolniono go z poleceniem udania się do Petersburga. (…)

Pocztówka. Grób Tarasa Szewczenki pod Kaniowem. Krzyż został zdemontowany przez władzę sowiecką w 1920 r. | Fot. domena publiczna, Wikipedia

Szewczenko zmarł 10 marca 1861 r. w Petersburgu i tam został pierwotnie pochowany. W maju 1861 r. przewieziono jego zwłoki, zgodnie z życzeniem wyrażonym w utworze Testament, pod Kaniów na wysokie wzgórze, skąd roztacza się szeroki widok na Dniepr i pola Ukrainy. Eksportacja jego ciała do Kaniowa stała się manifestacją polityczną. Pośrodku cerkwi ustawiono katafalk przybrany kwiatami i wieńcami. Msza żałobna zgromadziła przede wszystkim młodzież. Najwięcej było Polaków i Rusinów…

Taras Szewczenko w trakcie swojego 47-letniego życia spędził jedynie dziewięć lat jako człowiek wolny. Poddaństwo, zsyłki i nadzór policyjny wypełniły niemal całe jego życie. Represje władz carskich ograniczyły szerszy wpływ politycznej refleksji poety na kierunek rozwoju świadomości narodowej ludów Ukrainy.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Dojrzała twórczość Tarasa Szewczenki a rozwój świadomości narodowej Ukraińców” można przeczytać na ss. 10–11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Dojrzała twórczość Tarasa Szewczenki a rozwój świadomości narodowej Ukraińców” na ss. 10–11 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komunistyczna Partia Chin to potwór Frankensteina stworzony przez elity na Zachodzie i zasilany przez nie technologią

Zwolennicy wolnego handlu mają dobre intencje, ale często „mają takie blade pojęcie, które nabyli, czytając Adama Smitha o wolnym handlu, przez co nie rozumieją, iż tamci są organizacją gangsterską.

Irene Luo, Jan Jekielek

Według byłego głównego stratega Białego Domu, Stephena Bannona, Huawei jest największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego, przed jakim kiedykolwiek stanęła Ameryka – większym nawet niż zagrożenie wojną nuklearną.

Chińska firma Huawei, największy na świecie producent sprzętu telekomunikacyjnego, ma bliskie powiązania z Komunistyczną Partią Chin (KPCh) oraz Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą (ChALW) i walczy o kontrolę nad 5G, komunikacją piątej generacji w telefonii komórkowej.

„Podstawą przyszłej technologii jest 5G” – powiedział Bannon w wywiadzie dla „American Thought Leaders”, programu „The Epoch Times”. „W tej chwili ścieżka, którą Huawei podąża jako front ChALW, polega na przejęciu sieci i jej komponentów na całym świecie.

Jeśli pozwolimy, aby działo się to jeszcze przez kilka lat, to Huawei będzie w zasadzie kontrolować systemy komunikacji na Zachodzie, a zatem będzie mógł kontrolować Zachód”.

Bannon stwierdził też, że Huawei nie jest „dobrym obywatelem korporacyjnym”, jak chcieliby ludzie. Zamiast tego „jest oddziałem Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. To gałąź wywiadu”.

Zgodnie z przepisami prawa komunistycznych Chin, firmy muszą współpracować z chińskimi władzami i na żądanie udzielać im dostępu do danych firmowych. Amerykańscy ustawodawcy podkreślili fakt, że Pekin może wykorzystywać sprzęt Huawei do szpiegowania lub zakłócania sieci komunikacyjnych. „Huawei to metodologia, zaawansowana technologicznie metoda dominacji nad światem” – powiedział Bannon. Jego zdaniem Huawei od lat na szeroką skalę niezauważalnie rozwija swoją działalność. Według informacji ze strony internetowej Huawei, działa on teraz w ponad 170 krajach na całym świecie i obsługuje ponad 3 miliardy ludzi. (…)

Zdaniem Bannona wielu ludzi nie rozumie w pełni chińskiego reżimu. Zwolennicy wolnego handlu mają, według Bannona, dobre intencje, ale często „mają takie słabe, blade pojęcie, które nabyli, czytając Adama Smitha o wolnym handlu, przez co nie rozumieją, iż tamci są organizacją gangsterską, która rządzi totalitarnym państwem merkantylistycznym”. Według Bannona Amerykanie przez dziesięciolecia wierzyli w kłamstwo, że po tym, jak Chiny weszły do Światowej Organizacji Handlu, otrzymały klauzulę najwyższego uprzywilejowania, stały się bogatsze i zaczęły rozwijać klasę średnią, to się stopniowo zdemokratyzują i przemienią w bardziej wolnorynkowe państwo z rządami prawa. Jednak „zobaczyliśmy coś dokładnie odwrotnego. W ciągu ostatnich 20 lat KPCh stała się bardziej radykalna”. (…)

„Najważniejszym wydarzeniem pierwszej połowy XXI wieku, w jakie wierzę, jest wolność narodu chińskiego” – powiedział Bannon. „Myślę, że wolność Chin zaczyna się w Hongkongu. Myślę, że stamtąd się rozprzestrzeni”.

„Mieszkańcy Hongkongu należą do najporządniejszych i najprzyzwoitszych ludzi na ziemi. Jeśli kiedykolwiek tam byłeś, to wiesz, że jest to w zasadzie skalista wyspa bez zasobów naturalnych, a wytrwałość i determinacja Chińczyków w połączeniu z angielskim prawem powszechnym stworzyły trzeci co do wielkości rynek kapitałowy na świecie”.

Zdaniem Bannona, z historycznego punktu widzenia mieszkańcy Hongkongu byli raczej apolityczni i nastawieni na biznes. Jednak w ciągu ostatnich kilku tygodni miliony Hongkończyków wylewają się na ulice, by protestować przeciwko ustawie, która pozwoliłaby chińskim władzom na niczym nieskrępowaną ekstradycję Hongkończyków – w tym dysydentów i aktywistów – i skazywanie ich przez chińskie sądy.

Cały artykuł Irene Luo i Jana Jekielka pt. „Huawei i zagrożenie ze strony Chin” można przeczytać na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Irene Luo i Jana Jekielka pt. „Huawei i zagrożenie ze strony Chin” na s. 8 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 64/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego