Powstanie Warszawskie. Z zamierzonych 3 dni, biorąc pod uwagę możliwości i zaopatrzenie w broń, powstańcy wytrzymali 63

Heinrich Himmler w jednym z listów do generałów niemieckich pisał, że „była to walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”.

Sebastian Szydłowski, Tomasz Wybranowski

1 sierpnia to dla mnie od zawsze ważna data. Album Lao Che, dwa sfatygowane tomy Kolumbów rocznik 20 Romana Bratnego, wreszcie gmach PAST-y, gdzie mieści się Radio WNET, przypominają mi zawsze o tym jednym z najbardziej dramatycznych zrywów w polskiej historii. To powstanie oszlifowało naszego polskiego ducha wieku XX.

Patrząc przez soczewki czasu na powstanie warszawskie, którego 77. rocznica przypada w tym roku, obrazy nasuwają się dwa. Z jednej strony była to przepiękna, choć straceńcza insurekcja głównie młodych ludzi, którzy podjęli rozpaczliwą walką o wolną Polskę. Patrząc z przeciwnej strony, widzimy tragiczny bilans powstania, który wielu historykom dyktuje niełatwe i kłopotliwe pytania o jego logikę i sens. Ale niezależnie od ocen celowości wybuchu powstania, nie ma – o tym jestem przekonany – nikogo, kto nie doceniałby tych zastępów młodych Polaków walczących z Niemcami tak długo, w tak trudnych do wyobrażenia warunkach. Wypada popaść w zadumę, pomilczeć i oddać hołd bohaterom.

Tutaj do wsyłuchania montaż melodii i wierszy poetów pokolenia Kolumbów ’20 (czyta Tomasz Wybranowski):

 

Warto pamiętać i przypomnieć sobie właśnie teraz profesora Normana Daviesa, który piętnaście lat temu opublikował zdumiewająco skrupulatną dysertację, która z dokumentalną precyzją opisała dzieje umęczonej, walczącej i dumnej Warszawy. Teza, a może bardziej pytanie, które stawia w książce profesor Davies, wprawia bowiem w coś więcej niż zakłopotanie naszych „stałych i nierdzewnych” aliantów: Anglików i Amerykanów.

Norman Davies, w przeciwieństwie na przykład do Piotra Zychowicza, autora „Obłędu ‘44”, nie pyta, dlaczego Powstańcy Warszawscy nie osiągnęli zamierzonych celów, ale przede wszystkim, dlaczego w ciągu dwóch miesięcy politycznych wahań i pustych rozmyślań zwycięscy sprzymierzeńcy nie zorganizowali pomocy dla Warszawy i jej walczących dzieci. – Tomasz Wybranowski.

„Żeby nie zajmować się samą wojną, urządzaliśmy sobie wieczory
artystyczne. Odbywały się, kiedy nie było żadnych wypadów ani nalotów, naturalnie przy wyłączonym świetle. To były bardzo przyjemne chwile. Śpiewaliśmy sobie pieśni lub przedwojenne piosenki wojskowe i harcerskie, deklamowaliśmy wiersze. Wierszy było dużo, ponieważ chłopcy „na gorąco” przekładali swoje przeżycia na poezję. To oni pisali najczęściej. Może byli bardziej wrażliwi, mocniej potrafili odczuć te chwile – to oni przecież byli z reguły na pierwszej linii”. Wspomnienie Cecylii Górskiej ps. Góra | Fot. Muzeum Powstania Warszawskiego

Krok ku wolności

Wieść o planowanym wybuchu powstania wywołała ogólne poruszenie. Dowódcy organizowali zbiórki swych oddziałów w konspiracyjnych lokalach. Przez okupowane miasto z narażeniem życia łączniczki przewoziły broń i rozkazy pisane na cienkich bibułach, które na wypadek rewizji można było dyskretnie zniszczyć.

Na kilka godzin przed planowanym rozpoczęciem walk na ulicach Warszawy zaczęły powiewać biało-czerwone flagi. Niektórzy szli na miejsce zbiórki w powstańczych opaskach na ramieniu, z niekompletnym ekwipunkiem wojskowym, często zdobytym na żołnierzach niemieckich podczas akcji dywersyjnych. Niewtajemniczeni mieszkańcy Warszawy, pełni obaw, ale z wielkim zaciekawieniem wyglądali z okien, poruszeni śpiewem i ogólnym zamieszaniem. Niemcy początkowo nie reagowali, w przekonaniu, że to tylko kolejna prowokacja. Tak naprawdę do końca nie zdawali sobie sprawy z sytuacji.

Komendant główny Armii Krajowej, gen. Tadeusz Komorowski ps. Bór, wyznaczył godzinę „W” na 17.00 dnia 1 sierpnia, choć pierwsze strzały padły na Żoliborzu w północnej części miasta już około godziny 13.00.

W potyczkach z patrolami i żandarmerią udało się w zasadzie zdobyć wyznaczone cele i trochę broni wraz z amunicją. Długo oczekiwany krok ku wolności nie został niestety wykonany równocześnie we wszystkich częściach miasta. Nawet rozkazy wojskowe nie były w stanie utrzymać w ryzach młodzieńczego zapału.

Za trzy dni w wolnej Warszawie…

Na prawie 35 000 zmobilizowanych żołnierzy Armii Krajowej tylko niespełna 10 000 posiadało jakąkolwiek broń. W arsenale poza zdobycznymi karabinami były również powstańczej produkcji karabiny „Błyskawica”, granaty i butelki z benzyną. W użyciu była również broń z czasów pierwszej wojny światowej, jak i broń sportowa. W miarę upływu czasu i rozwoju wydarzeń, sytuacja powstańców pod tym względem ulegała poprawie. Sami uczestnicy przyznali, że „o ile pierwszego sierpnia nie było czym walczyć, tak od połowy września nie było już komu chwytać za broń”.

Przez cały walk napływali nowi ochotnicy, ale bez doświadczenia i przygotowania wojskowego. Wreszcie wałczyła prawie cała Warszawa. Ale taka postawa doczekała się silnych represji. Niemcy odcięli gaz i prąd z wyjątkiem Powiśla, gdzie elektrownia długo pozostawała w rękach powstańców. Od końca sierpnia nasilił się ostrzał artyleryjski. W końcu doszło do masowych migracji z miasta, które w tamtym czasie zostało już zniszczone w siedemdziesięciu procentach.

Zasięg powstania warszawskiego | Fot. Wikipedia

Ostatnie trzy tygodnie powstania warszawskiego to bezustanna zmiana placówek, ewakuacja rannych i kierowanie wszystkich sił do Śródmieścia. A można tam się było dostać niemal wyłącznie kanałami.

3 października zaprzestano wszelkich działań zbrojnych. Z zamierzonych trzech dni, bo tyle tylko mogli walczyć, biorąc pod uwagę możliwości i zaopatrzenie w broń, powstańcy wytrzymali 63. Nie pomogły alianckie zrzuty, które w całości niemal trafiały w ręce Niemców. Nie pomogło również wsparcie 1 Pułku Piechoty 1 Armii Wojska Polskiego, które przybyło zbyt późno, po nieudanej przeprawie przez Wisłę.

Wszyscy uczestnicy powstania otrzymali status wojskowy i zostali przetransportowani do obozów jenieckich.

Skrajne opinie

Powstanie warszawskie było częścią planu „Burza”, przygotowanego przez Armię Krajową w okupowanej Warszawie. Akcja zbrojna miała być połączona z ujawnieniem się i rozpoczęciem oficjalnej działalności najwyższych struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Głównym zamierzeniem zbrojnego wystąpienia nie była, jak można przypuszczać, chęć dania możliwości upustu emocjom ludności Warszawy obciążonej brzemieniem okupacji, lecz przede wszystkim próba ratowania powojennej suwerenności, a być może i niepodległości Polski.

Osiągnąć to można było poprzez odtworzenie w stolicy władz państwowych, które byłyby kontynuacją władz przedwojennych. Zryw miał więc mocne podstawy. Biorąc pod uwagę także fakt, że zbliżał się front i Armia Czerwona, podążając od lutego 1944 roku w kierunku zachodnim, odnosiła sukcesy militarne, począwszy od zimowej klęski wojsk niemieckich pod Stalingradem, wybór daty nie był przypadkowy.

Istotną rolą powstania warszawskiego było także zadanie ciężkich strat Niemcom. Erich von dem Bach-Zelewski, generał policji i SS w Generalnej Guberni, ocenił je na 17 tys. zabitych i 9 tys. rannych. Heinrich Himmler w jednym z listów do generałów niemieckich pisał, że „była to walka najbardziej zażarta spośród prowadzonych od początku wojny, równie ciężka jak walka uliczna o Stalingrad”.

Natomiast Jerzy Kirchmayer w publikacji dotyczącej powstania przedstawił je jako wielki symbol, pisząc: „Bohaterstwo, ofiarność i zaciętość powstańców są największym w naszej historii przejawem walki o wolność jako wartości wyższej niż życie ludzkie, kalectwo, wszystkie dobra materialne. Byłoby ciężkim błędem nie doceniać, a co gorsza odżegnywać się od takich wartości duchowych”.

Sceptycy i defetyści tego wydarzenia oskarżali i wciąż oskarżają (jak chociażby przywołany przeze mnie Piotr Zychowicz) dowództwo Armii Krajowej o głupotę, odpowiedzialność za zniszczenie miasta na skutek prowokacji wroga dysponującego większym potencjałem zbrojnym i za cierpienia ludności cywilnej. Wielu przyznaje defetystom rację, choć nader łatwo zauważyć jest i optymizm, i ducha walki w oczach młodych ludzi na archiwalnych zdjęciach z sierpnia 1944 roku.

Tak naprawdę powstanie zbrojne było tylko kwestią czasu od samego początku niemieckiej okupacji Warszawy. W obliczu wroga nawet małe dzieci nie wiedziały, co to strach. Powstanie warszawskie to czas, gdzie każdy był bratem i siostrą. Strach zamieniony został w przyjaźń, a silna wola wyparła kompromisy. Udowodniliśmy, czym dla Polki i Polaka jest wolność. Pomimo utraty materialnego dorobku kulturowego naszego narodu, ten jego element nie został naruszony.

 

                                Spotkanie z dumnym warszawiakiem

1 sierpnia przypomina mi także mojego starego przyjaciela Sebastiana Szydłowskiego, którego spotkałem na emigracji w Irlandii. Ten poeta, publicysta i dziennikarz, współpracujący m.in. z miesięcznikiem „Wyspa”, był i jest zafascynowany powstaniem, „miastem nieujarzmionym” i „straceńcami wolności”, jak mówił i pisał o powstańcach. Od czego trzeba zacząć, by poczuć ducha powstania warszawskiego? zapytałem go kiedyś.

– Przemierzyłem bojowe szlaki powstańców, czytając niezliczone publikacje wspomnień, pamiętnikowych zapisków, a także suche fakty w podręcznikach historii, leksykonach i książkach. Krok po kroku na tej podstawie odtwarzam plan sytuacyjny z dnia pierwszego sierpnia 1944 roku.

Do tego potrzebujesz mapy albo wielu map Warszawy z 1944 roku.

O tak! Na planie Warszawy wykałaczkami wbitymi w plastelinę oznaczam miejsca stacjonowania powstańców, nazwy batalionów wraz z miejscami zbiórek i stanem osobowym. W kolorze szarym, polnym oznaczam pozycje 9 Armii Niemieckiej. Niemalże z dokładnością do numeru domu przy ulicy.

Ale szlaków bojowych w pełni odtworzyć nie sposób. Czas, ludzkie zapominanie i przypadkowość architektoniczna po 1945 roku to wszystko utrudnia.

Przemijający czas, powojenna odbudowa i przebudowa miasta, w końcu zamieszanie i nieregularność walk powstańczych nie sprzyjają temu. Zawsze popadam w zadumę na warszawskim Czerniakowie, gdzie po 63 dniach wszystko się skończyło. Jednak Niemcy tego starcia nie wygrali! To żołnierze polskiego podziemia złożyli broń, mając w perspektywie bezsens dalszych walk.

Tomasz Wybranowski & Sebastian Szydłowski

Festiwal tańca. Pokazujemy ludziom, którzy nie tańczą, co właściwie robimy i że jest to dosposób na spędzenie czasu

Utytułowani tancerze błyskawicznie przebrali się na parkiecie i bardzo dynamicznie zatańczyli typowy układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo można się zamienić miejscami.

Aleksandra Tabaczyńska

Taniec nie ma żadnych ograniczeń. Można było się o tym przekonać w Rakoniewicach, gdzie odbył się Festiwal Tańca wolsztyńskiej szkoły Latina. W niedzielę 23 czerwca wystąpiło około 200 tancerzy.

Pokazy były podzielone na dwie części. W pierwszej wystąpiła grupa dzieci i młodszej młodzieży. I tak na parkiet wchodziły kolejno pięknie poubierane grupy i pary taneczne, a najmłodsi artyści mieli dopiero 3–4 latka.

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

– Taki pokaz musi mieć też swoją dynamikę – wyjaśnia Ewa Skrzypek, współwłaścicielka szkoły tańca Latina, której założycielem jest Rafał Skrzypek, dyplomowany instruktor tańca sportowego, a prywatnie mąż Ewy. – Dlatego pierwsza część jest dedykowana najmłodszym. Cały pokaz uatrakcyjniamy występami starszych grup hip-hopowych oraz par tańca towarzyskiego. Rodzice, a także same dzieciaczki mogą wtedy zobaczyć, do czego dążą, co pomaga im zdecydować, która forma tańca jest im bliższa.

Taniec towarzyski to zupełnie inna estetyka niż hip-hop. Jednak obie formy wymagają od młodego człowieka zaangażowania i pasji. Obie też dostarczają radości, a co ważniejsze, podnoszą sprawność ruchową, a tym samym dodają pewności siebie.

Ta część Festiwalu Tańca stała się przede wszystkim pokazem umiejętności dla najukochańszej, jaka jest, publiczności, w dużej części złożonej z rodzin maluszków. Występy przeplatały popisy grup hip-hopowych tworzonych przez młodzież nastoletnią. Ponadto podziwiano turniejowe pary tańca towarzyskiego, które doskonalą swoje umiejętności w Latinie.

Część druga to przegląd osiągnięć wolsztyńskiej szkoły, która miała także charakter wewnętrznego konkursu, bo element rywalizacji to przecież nieodłączna część tanecznej działalności artystycznej. Na parkiet wchodzili utytułowani już po tym sezonie młodzi ludzie, ubrani w charakterystyczny dla subkultury styl i przedstawiali rytmiczne, nowoczesne i bardzo dynamiczne układy taneczne. Między grupami młodzieży prezentowały swoje umiejętności turniejowe pary tańca towarzyskiego.

Fot. Aleksandra Tabaczyńska

Podziwiano także występy dorosłych amatorów. Zaprezentowali się również seniorzy konkursów tanecznych: Zofia Hasik i Jan Nowak, których pokazy zostały przyjęte szczególnie entuzjastycznie. W tej części Festiwalu można było zobaczyć, i to w blasku świateł, jakie efekty można osiągnąć, trenując kolejne lata. Jak dodaje Ewa Skrzypek: – Pokazujemy ludziom, którzy nie tańczą, co my właściwie robimy i że jest to fajny sposób na spędzenie czasu.

Warto też wspomnieć o niespodziewanym dla publiczności wydarzeniu. Otóż pary tańca towarzyskiego, bardzo często bogato już utytułowane w turniejach, wkroczyły na parkiet, tak jakby miały zatańczyć kolejny pokaz. Jednak ku zaskoczeniu widzów tancerze w błyskawiczny sposób przebrali się już na parkiecie i bardzo dynamicznie zatańczyli typowy układ formacji hip-hop. Nie wiem, czy w drugą stronę równie łatwo można się zamienić miejscami – mam tu na myśli hip-hopowców tańczących w parach – ale z całą pewnością pokazało to, że tanieć nie musi mieć żadnych ograniczeń, jeśli ktoś tego chce.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Festiwal tańca” znajduje się na s. 8 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Festiwal tańca” na s. 8 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ślonsko kapela „Wesoła Biesiada” oraz Bernadeta Kowalska i Przyjaciele na XI edycji Festynu Rodzinnego w Paniówkach

Piyknie jak se tak gminy poczynajom ze sobom kamracić. Ja, do szpasu ździebko i trocha na poważnie bawiyli se wszyjscy do późnych godzin wieczornych. Yno po jakymu wajzry na zygarze tak wartko za…jom.

Tadeusz Puchałka

Ja, to już jedynosty roz potkali my se w Parku Joanny we Paniówkach na wesoły rodzinny biesiadzie. Wszyske te atrakcje z graczkami dlo bajtli, szpilplacym, wosztym ze fojerki i moc ślonskich inkszych cudow, moglimy „konsumować”, dziynka Towarzystwu Przyjaciół Paniówek, Radzie Sołecki i Szołtysowi Bogusiowi Mryce. Chop mo intus a pomyślonek, niy darmo go na szołtysa wybrali. Ja, jak biesiada, to dobro muzyka, bez kery żodyn fest łodbyć se niy może.

Ale zanim ło tym spomnymy, niy śmiymy zapomnieć ło tych, co mieli ciynżko szychta skuli tego festu. Frelki przi sztandach we piyknych klajdach marzły na placu, bo co łoblykły westa abo jakla, to jakiś rodzaj mynski prosioł, coby se seblykły do zdjyncio (wiymy skuli czego).

Szołtys nerwowy lotoł jak amerykański sprinter, sołtysowo we piyknym ślonskim klajdzie pomogała, jak umiała, ale ło tym żdziebko późni.

Fot. Tadeusz Puchałka

Gwiazdami tego wieczora we Paniówkach boły dwa zespoły, za kerymi wyndrujom fani z całego Górnego Ślonska i niy dziwota, styknie wejrzeć na zdjyńcia: Bernadeta Kowalsko ze swojymi kamratami. Docie wiara, że niydowiynko podziwiali my ta artystka na Wilczy u Erwina, ło czym artystka spomniała we swoi przedmowie. Pora dni do przodku, 3 maja, stanyła ze swojom grupom muzykow na paniowczański scynie. Jak łoni to robiom, niy wiym, ale dowajom rada i to je nejważniejsze. „Wesoło Biesiada” to je roztopiykno frelka i dwóch artystow, tyż szwarnych karlusow. A grajom, a śpiywajom! To trza widzieć. Szkryflanie nic tu niy pomoże.

Pogoda niy bardzo dopisała, ale do taki muzyki niy trza 30 stopni w ciyniu, sztyry konski i koszule trza wykroncać. Piyknie boło, fest piyknie.

Widać, że we gyrotowski gminie, jak we pilchowicki, poradzom se bawić i świyntować jak Pon Boczek przikozoł. Przeproszom za te ślonski ausdruki, ale jako tu inaczy naszkryflać, jak mowa ło ślonski biesiadzie, pra?

Trza dodać, że łodwiedzioł nos we Paniowkach sołtys Wilcze z małżonkom i kustosz Małego Muzeum we Wilczy ze swojom połowicom. Piyknie jak se tak gminy poczynajom ze sobom kamracić, fest piyknie. Niy zapomnioł ło swoim sołectwie Wójt Gminy Gierałtowice Leszek Żogała, kery takoż przyboł ze swojom i dzieckami.

Ja, do szpasu ździebko i trocha na poważnie bawiyli se wszyjscy we Paniówkach do późnych godzin wieczornych. Yno po jakymu wajzry na zygarze tak wartko za…jom. Niy myście se , że te pip to je brzydkie słowo. Miało byść zapieprzajom, ale jakby tak bajtle słyszały, to lepi wykropkować.

Prowadzyniym imprezy zajon se majster łod konferansjerki, Krzysztof Wierzchowski. Boki zrywać, tela powiym. Ja toż latosie świynto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski przechodzi do historie. Czekomy, co bydzie na bezrok, toż pyrsk ludkowie rostomiyli.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XI edycja Festynu Rodzinnego w Paniówkach” znajduje się na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „XI edycja Festynu Rodzinnego w Paniówkach” na s. 12 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rezygnacja z powołania: co było źródłem, a co konsekwencją wyboru? Kryzys wieku? Znudzenie? Zmiana hierarchii wartości?

Kościół przeżywa dziś kryzys, i to nie tylko związany z pedofilią. Kapłaństwo, podobnie jak małżeństwo i rodzicielstwo, to dziś prawdziwe wyzwanie. Łatwiej jest odejść, niż trwać w dokonanym wyborze.

Małgorzata Szewczyk

Przyjemniej jest, gdy ludzie nas dostrzegają, chwalą i oklaskują. Lepiej żyje się tym, co przytakują ogółowi, niż głoszącym niewygodne, choć ewangeliczne prawdy o wierności Bogu, a nie służbie mamonie.

Ewangelia, adresowana do wszystkich, zawsze stawiała wymagania, była niewygodna, uwierała, bo zmuszała do weryfikacji poglądów i przyjmowania postaw, które wymagają od człowieka zmiany myślenia i postrzegania innych, a przede wszystkim pokory i stanięcia w prawdzie. Dziś to się nie zmieniło.

Może właśnie te słowa, a w zasadzie brak pokory i brak uczciwości, są kluczem i praźródłem kryzysów tak w małżeństwie, jak i w kapłaństwie.

Kiedy rodzi się w nas poczucie, że oto jesteśmy nadzwyczajni, wybrani, że tylko nasze metody działania odniosą skutek, że to, co stare i sprawdzone, to dziś już przeżytek, bo czasy są inne, a ludzie się zmienili – wkraczamy zazwyczaj na drogę donikąd. Nie, nie krytykuję nowych form duszpasterstwa ani wykorzystywania nowych technologii w ewangelizacji, po które sięgają duchowni czy świeccy, zwłaszcza ci zaangażowani we wspólnotach.

Problem leży w człowieku, a nie w narzędziach. To, co proste i podstawowe, nie od razu musi być anachronizmem i wiązać się z dezercją.

Święty Jan Vianney, gdy przybył do zapadłej wioski Ars, nie silił się na niekonwencjonalne pomysły duszpasterskie, tylko całymi godzinami czekał na penitentów w konfesjonale. Święty o. Pio podporządkował się i w pokorze przyjął zakaz publicznego odprawiania Mszy św. i odpowiadania na listy, które otrzymywał od ludzi z całego świata. Bł. ks. Michał Sopoćko nie doczekał decyzji Stolicy Apostolskiej odwołującej zakaz głoszenia kultu Bożego Miłosierdzia według objawień św. s. Faustyny.

Ktoś powie, że przywołuję osoby odznaczające się heroizmem cnót potwierdzonych przez Kościół. To prawda, ale ci kapłani nie żyli w średniowieczu, nie mieli dostępu do mass mediów, nie byli doceniani i honorowani przez swoich przełożonych. Czy było im łatwiej? Wystarczy sięgnąć po publikacje traktujące o ich życiu, by przekonać się, że jak każdy, byli poddawani pokusom, że przeżywali trudności, zmagali się z problemami. Ale wytrwali.

Cały felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Trudne słowo na p…” znajduje się na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Małgorzaty Szewczyk pt. „Trudne słowo na p…” na s. 2 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zabójstwo dziennikarza Jarosława Ziętary – proces o podżeganie. O czyn ten oskarżony został były senator A. Gawronik

Wszyscy, którzy dotykali sprawy Ziętary choćby pobieżnie, zdawali sobie sprawę, że w tle są służby. Środowisko dziennikarskie występowało, by w tej sprawie odtajnić materiały służb.

Aleksandra Tabaczyńska

O czyn ten oskarżony został były senator, twórca pierwszych kantorów wymiany walut w Polsce – Aleksander Gawronik, który nie przyznaje się do winy i czuje się niesłusznie oskarżony. W piątek 7 czerwca przed Sądem Okręgowym w Poznaniu stawili się biegły sądowy Marcin Siedlecki oraz dwóch świadków: były gangster Maciej B. pseudonim Baryła oraz dziennikarz Sylwester Latkowski.

Rozprawa rozpoczęła się od zeznań psychologa, biegłego sądowego, Marcina Siedleckiego. Biegły oceniał, czy zeznania Macieja B., które obciążają oskarżonego, spełniają „psychologiczne kryteria wiarygodności”. Siedlecki stwierdził przed sądem: „nie potrafię też wskazać, która część tych zeznań jest prawdziwa, a która odbiega od rzeczywistszych przeżyć i doświadczeń”. Innymi słowy, nie jest w stanie ocenić, w jakich momentach świadek mówił prawdę, a w jakich nie. (…)[related id=78367]

Prokurator Elżbieta Potoczek-Bara spytała biegłego, czy ten zapoznał się z całością materiału dowodowego. Mężczyzna odpowiedział, że nie, ale w jego opinii wystarczająco, bo pracował nad tym, co mu przekazał sąd. (…) Prokurator Elżbieta Potoczek-Bara stwierdziła: „W mojej praktyce, ponad 20-letniej, po raz pierwszy spotykam się z psychologiem, który nie widzi potrzeby zapoznania się ze wszystkimi zeznaniami świadków”. (…)

Maciej B. pseudonim Baryła zeznawał tego dnia jako drugi. Na salę wszedł ubrany w ciemny garnitur i białą koszulę, skuty kajdankami – zarówno ręce, jak i nogi – w asyście uzbrojonych policjantów. Baryła jest skazany i odsiaduje dożywocie za zabójstwo w innej sprawie. Na piątkowej rozprawie w poznańskim Sądzie Okręgowym potwierdził swoje zeznania, które obciążają oskarżonego, to znaczy, że do zabójstwa dziennikarza Jarosława Ziętary nakłaniał Aleksander Gawronik. (…)

Baryła opowiedział także o spotkaniu, podczas którego padło, jak twierdzi, polecenie zabicia Ziętary: „Latem 1992 roku Gawronik przyjechał do Elektromisu, towarzyszyli mu Rosjanie. Ja z kilkoma osobami stałem na zewnątrz, przy wywietrzniku. Gawronik się bał, że w tym wywietrzniku coś jest, zaglądał do niego”.

Jak dalej zeznał Maciej B., „Gawronik przez to, że był w służbie więziennej i SB, to był bardzo wyczulony na takie rzeczy. Kazał ściągnąć kratkę i pytał, czy zawsze stoimy przy wywietrzniku, jak rozmawiamy”.

To podczas tej rozmowy oskarżony miał stwierdzić, że Żydek, jak go nazywał, ma zostać „zaje…y”. Według Macieja B., Lewy bał się tych Rosjan, którzy podczas rozmowy stali z boku. Dodatkowo Aleksander Gawronik miał straszyć ochroniarzy „Ciastoniem i Płatkiem”, ale Baryła nie wiedział, o co chodziło. Potwierdził za to, że w porwaniu brali udział: „Ryba, Lala, Kapela i mój kolega Lewy. O szczegółach porwania opowiadał mi właśnie Lewy, we czwórkę pojechali po Ziętarę, ubrani w policyjne mundury”.

Dwaj wymienieni przez Macieja B. porywacze Ryba i Lala są oskarżeni przez krakowską prokuraturę i w ich sprawie toczy się osobny proces, również przed Sądem Okręgowym w Poznaniu, z którego relacje były zamieszczane na stronach Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich oraz Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP od lutego br. W tych publikacjach znajduje się również obszerne sprawozdanie dotyczące zeznań Macieja B. Kapela i Lewy z kolei nie żyją od lat dziewięćdziesiątych. Prokuratura w Krakowie prawdopodobnie ustaliła, że porywaczy było trzech, a Dariusz Lewandowski nie brał udziału w porwaniu. W rozmowie „przy wywietrzniku”, według zeznań Baryły, brali udział: „ja, Lewy, Bekon, Marek Z. i Piotr Cz. Z panem Gawronikiem przyjechało wtedy dwóch Rosjan”.

Maciej B. stwierdził też na początku rozprawy, że „ludzi, którzy doprowadzili do tego zabójstwa, można określić jako mafia, dosłownie”. Według Baryły, Jarosława Ziętarę porwano, po trzech dniach zamordowano, na końcu dopuszczono się zniszczenia szczątków, które rozpuszczono w kwasie, a resztę spalono. (…)

Sylwester Latkowski, współautor artykułu poświęconego tragicznym losom Jarosława Ziętary, był ostatnim świadkiem przesłuchanym w piątek 7 czerwca. Michał Majewski, drugi autor, składał zeznania na poprzedniej rozprawie. W tekście opublikowanym w 2014 roku na łamach tygodnika „Wprost” zawarta była informacja, że Ziętara miał w swoim notesie wpisane nazwisko Gawronika, nazwy firm oraz że dziennikarz przekraczał granice państw nie na swoim paszporcie i miał kontakty w polskim wywiadzie wojskowym. Aleksander Gawronik spytał Latkowskiego, dlaczego zarzucili wątek wywiadu wojskowego na rzecz wywiadu cywilnego, jakim był UOP. Jak się wyraził: „źle skręciliście”.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zabójstwo Jarosława Ziętary – proces o podżeganie” znajduje się na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zabójstwo Jarosława Ziętary – proces o podżeganie” na s. 3 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ataki w cyberprzestrzeni. Jeszcze pokój czy już wojna? / Rafał Brzeski, „Śląski Kurier WNET” nr 61/2019

Stany Zjednoczone przez dłuższy czas drzemały. Były przedmiotem 117 liczących się ataków, ale im przypisuje się tylko 9 incydentów. Obudziły się po ingerencji Rosji w wybory prezydenckie 2016 roku.

Rafał Brzeski

Jeszcze pokój, czy już wojna?

Przy okazji niedawnych wyborów do europarlamentu politycy wszelkiej maści zapewniali, że dzięki Unii Europejskiej nasz kontynent od prawie 75 lat cieszy się nieprzerwanym pokojem. Tyle w tym prawdy, co w innych politycznych zaklęciach i obietnicach składanych w kampaniach wyborczych.

Od 12 lat toczy się bowiem globalna wojna i jak wcześniejsze dwie wojny światowe, rozpoczęła się w Europie.

Tym razem jest to cyberwojna, a ta nie jest widowiskowa. Nie ma czego pokazywać w telewizji lub na zdjęciach, a zatem nie dociera do świadomości olbrzymiej większości obywateli i ich politycznych przedstawicieli. Ignorancja ta jest wytłumaczalna, gdyż cyberwojna prowadzona jest w cyberprzestrzeni, a ta nie doczekała się jeszcze klarownej definicji. Z Wikipedii można się dowiedzieć, że cyberprzestrzeń to „iluzja świata rzeczywistego stworzona za pomocą narzędzi teleinformatycznych”. Robocza definicja przyjęta przez konsylium prawników NATO określa cyberprzestrzeń jako „złożone z elementów fizycznych i niefizycznych środowisko charakteryzujące się wykorzystaniem komputerów i spektrum elektromagnetycznego celem przechowywania, modyfikowania i wymiany informacji poprzez sieci komputerowe”. Według Komisji Europejskiej jest to „wirtualna przestrzeń, w której krążą elektroniczne dane przetwarzane przez komputery osobiste z całego świata”. Polska definicja zapisana w ustawie stwierdza, że cyberprzestrzeń to: „przestrzeń przetwarzania i wymiany informacji tworzona przez systemy teleinformatyczne… wraz z powiązaniami pomiędzy nimi oraz relacjami z użytkownikami”. Są jeszcze definicje: brytyjska, francuska, rosyjska. Co kraj, to nieco inna, ale wspólnej definicji nadal brak.

Definicyjnej różnorodności trudno się dziwić. Wprawdzie cyberprzestrzeń jest jedna i żadne państwo nie może sobie do niej rościć wyłączności, to jednak każde posiada prerogatywy suwerena nad cyberinfrastrukturą znajdującą się na jego terytorium oraz nad działalnością związaną z tą cyberinfrastrukturą. Tak przynajmniej głosi „Pierwsza reguła” nieformalnego cyberkodeksu zwanego Instrukcją tallińską (Tallin Manual). Innymi słowy, cyberprzestrzeń jest globalna, ale każde państwo ma jej kawałek na wyłączne panowanie. Konsekwencją suwerenności nad cyberinfrastrukturą są: prawo do jej kontrolowania odpowiednimi regulacjami oraz prawo do jej ochrony bez względu na to, czy znajduje się w rękach państwowych, czy prywatnych. Tym samym cybernetyczna operacja jednego państwa wymierzona w cyberinfrastrukturę drugiego państwa stanowi naruszenie suwerenności, z całym bagażem konsekwencji i komplikacji prawnych wynikających z niedopasowania działań w wirtualnej w dużej mierze cyberprzestrzeni do międzynarodowych konwencji i traktatów opracowanych dla „tradycyjnych” działań militarnych. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt, że cyberprzestrzeń ma podwójny charakter. Jest wykorzystywana w działaniach na wskroś cywilnych, a równocześnie w operacjach militarnych.

Rodzi się więc fundamentalne pytanie: kiedy działanie w cyberprzestrzeni staje się atakiem odpowiadającym konfliktowi zbrojnemu?. Co jest pułapem, od którego zaczyna się wojna?

W wojnie energetycznej odpowiedź już dawno sprecyzowano: kiedy użyto kinetycznej siły, są fizyczne zniszczenia, straty, zabici i ranni. W cyberwojnie nie używa się fizycznej siły, ale starcie może powodować fizyczne zniszczenia, na przykład wskutek dywersyjnego sparaliżowania systemu sterowania ruchem pociągów lub siecią przesyłową wysokiego napięcia. Straty może powodować sabotaż systemu bankowego, natomiast ofiary w ludziach – brak zasilania energetycznego szpitali. W tej wymykającej się opisom przestrzeni toczą się zażarte, chociaż ciche konflikty, które szef amerykańskiego radiowywiadu NSA (National Security Agency) oraz samodzielnego dowództwa Cyber Command, generał Paul Nakasone, określa jako próbę przesunięcia globalnego układu sił bez odwoływania się do starcia zbrojnego. Są to konflikty bez przemocy, prowadzące do stopniowej erozji politycznych, ekonomicznych i moralnych aktywów przeciwnika. Czy jednak powodowane w wyniku tych starć szkody i straty mogą uzasadnić „tradycyjny” zbrojny odwet i doprowadzić do „tradycyjnej” wojny?

Dyskusja ekspertów trwa i tylko media nie mają wątpliwości. Globalna cyberwojna rozpoczęła się od rosyjskiego ataku na Estonię krótko przed północą 26 kwietnia 2007 roku.

W całym kraju wówczas wrzało, gdyż władze usunęły z centrum Tallina potężny, spiżowy pomnik sowieckiego żołnierza oswobodziciela. Postawiony w 1947 roku został przeniesiony na cmentarz żołnierzy sowieckich. Estończycy uważali go za symbol okupacji i nazywali pomnikiem „nieznanego gwałciciela”. W odpowiedzi na wywiezienie pomnika 400-tysięczna mniejszość rosyjska wszczęła rewoltę w kraju liczącym nieco ponad 1,3 miliona ludności. W Tallinie rabowano sklepy i palono samochody. Protestujący usiłowali wedrzeć się do gmachu parlamentu, na budynki państwowe poleciały koktajle Mołotowa. W Moskwie na znak solidarności tak zwani „oburzeni obywatele” o wyglądzie bandziorów spod ciemnej gwiazdy zablokowali budynek estońskiej ambasady. Zamieszki wygasły po dwóch dniach, ale w cyberprzestrzeni kraju, który z uwagi na powszechność internetu nazywano E-stonią, pojawili się tłumnie rosyjscy „haktywiści”. Zdefasonowano strony partii i organizacji politycznych, umieszczając na nich różne hasła i obraźliwe teksty. Po kilkudniowym amatorskim ataku nastąpił profesjonalny. Przez trzy tygodnie usiłowano zablokować portale internetowe estońskiego parlamentu, ministerstw, banków, mediów. Cybernatarcie osiągnęło apogeum 9 maja, kiedy w Rosji obchodzi się Dzień Zwycięstwa.

Jak później wyliczono, autorzy ataku przejęli i „zniewolili” około miliona komputerów na całym świecie, robiąc z nich tak zwane „zombie”, bombardujące automatycznie wiadomościami estońskie serwery w celu zatkania i zablokowania sieci małego kraju.

Terytorialna wielkość Estonii okazała się silnym punktem obrony. W społeczności administratorów sieci prawie wszyscy dobrze się znali, chodzili do tych samych pubów i szef obrony estońskiej cyberprzestrzeni, Hillar Arelaid, były policjant o dużym doświadczeniu w walce z hakerami, nie miał trudności z utworzeniem grup ochotników złożonych z najlepszych administratorów instytucji rządowych, banków, firm internetowych i przedsiębiorstw. Dzień w dzień blokowali adresy IP, z których sypały się wiadomości, i tropili, gdzie znajdują się serwery i skąd wychodzą polecenia dla „zombies”. Kiedy wielodobowy szturm ustał nagle 18 maja, minister spraw zagranicznych Urmas Paet oświadczył, że atak prowadzono „z adresów IP konkretnych komputerów i konkretnych ludzi związanych z rządowymi agendami Rosji, włącznie z administracją Prezydenta Federacji Rosyjskiej”, szef resortu obrony zaś, Jaak Aavitsoo dodał, że zamiarem atakujących było odcięcie państwa od świata, czyli cyberprzestrzenny odpowiednik blokady morskiej portów.

Straty i szkody poniesione przez niewielką Estonię w cyberbitwie z potężną Rosją były praktycznie niewielkie. Serwer poczty elektronicznej parlamentu nie funkcjonował przez 4 dni, klienci dwóch największych banków przez kilka godzin nie mieli dostępu do swoich kont, portale głównych organizacji medialnych, w tym największego dziennika „Postimees”, trzeba było na pewien czas odciąć od zagranicy. Poza tym rytm życia kraju nie został zakłócony. Trudno więc ocenić, czy długotrwały cyberatak z zamiarem sparaliżowania państwa już wyczerpał znamiona konfliktu zbrojnego, czy jeszcze nie. O zbrojnej obronie Estonii przed rosyjską ofensywą nie sposób myśleć, ale cyberobrona okazała się skuteczna.

Sprawdziło się twierdzenie chińskich teoretyków wojskowych, że cyberwojna to czynnik wyrównujący szanse w konfrontacji państw, dzięki któremu „słabszy może pokonać silniejszego”, a działania informatyczne i informacyjne to „broń biednych, ale mądrych”.

Cyberbitwa Rosji z Estonią zapoczątkowała globalną cyberwojnę. Rok później według podobnego modelu „sieć plus ulica” Rosja zaatakowała Gruzję. Gruzińska sieć została zhakowana. Przez kilkanaście godzin wszystkie strony w internetowej domenie .ge były nieczynne. Domenę dla komunikatów gruzińskiego rządu udostępniła kancelaria prezydenta Lecha Kaczyńskiego i dzięki tej pomocy rząd w Tbilisi odzyskał dostęp do sieci. Na portalach instytucji państwowych Gruzji pojawiły się antyrządowe hasła. Cyberofensywa miała wyraźnie polityczny charakter i była skoordynowana z rosyjskimi operacjami militarnymi w rejonie Osetii.

Kula śnieżna cyberataków o charakterze polityczno-wojskowym nabrała szybkości i zaczęła zamieniać się w lawinę. Obok mocarstw – Rosji, Stanów Zjednoczonych i Chin – do gry włączyli się mniejsi gracze: Izrael, Iran, Indie i Korea Północna. Uwzględniając tylko poważniejsze incydenty, z wyłączeniem działań o motywacjach kryminalnych, w statystyce cyberataków prowadzą Chiny – 108 operacji w ciągu 13 lat, na drugim miejscu jest Rosja, której przypisuje się autorstwo 98 incydentów. Potem Iran – 44 incydenty i Korea Północna – 38. Izrael ma na koncie tylko 3 cyberataki, ale za to poważne. Przykładowo w 2007 roku na pewien czas sparaliżowano syryjską obronę przeciwlotniczą. Mówi się również o skutecznym izraelskim sabotażu irańskiego programu badań jądrowych.

Stany Zjednoczone przez dłuższy czas drzemały. Były przedmiotem 117 liczących się ataków, ale im przypisuje się tylko 9 incydentów. Obudziły się dopiero po ingerencji Rosji w wybory prezydenckie 2016 roku. Były dyrektor NSA, a potem CIA, generał Michael V. Hayden określił rosyjską cyberingerencję w amerykański proces wyborczy jako „najbardziej istotne strategiczne zagrożenie bezpieczeństwa narodowego” od czasu terrorystycznego ataku na nowojorskie World Trade Center w dniu 11 września 2001 roku. Tymczasem Waszyngton nie miał ani instytucji, ani planu, ani strategii przeciwdziałania takim zagrożeniom.

Ale i tym razem sprawdziła się opinia japońskiego admirała Isoroku Yamamoto, „ojca” ataku na Pearl Harbor, który ostrzegał, że Stany Zjednoczone przypominają potężny kocioł, pod którym jak raz się rozpali ogień, to produkuje olbrzymie ilości pary.

Kiedy do świadomości polityków i wojskowych w Waszyngtonie dotarły rozmiary rosyjskiej ingerencji, zauważono hibernującą od 2009 roku wewnątrz radiowywiadu NSA (National Security Agency) grupę o nazwie Cyber Command, powołaną do obrony przed cyberatakami. W kwietniu 2018 roku dyrektorem NSA i szefem Cyber Command został generał Paul Nakasone, o którym mówiono, że „nie zmarnuje żadnego porządnego kryzysu”.

Obejmując stanowisko, Nakasone obiecał, że Rosjanie „zapłacą cenę”. Na początku maja 2018 roku status grupy Cyber Command został podniesiony do rangi samodzielnego dowództwa, które otrzymało od prezydenta Donalda Trumpa zezwolenie na „operacje ofensywne poniżej progu konfliktu zbrojnego”, czyli nie powodujące strat w ludziach oraz poważnych zniszczeń materialnych. Przed nowym dowództwem postawiono zadanie zablokowania Rosjan, jeśli podejmą próbę ingerencji w przygotowania i kampanię przed wyborami uzupełniającymi do Kongresu w listopadzie 2018 roku. Do tego czasu cyberżołnierze mieli prowadzić rozpoznanie „poza naszymi granicami, poza naszymi sieciami, tak by zrozumieć, co robią nasi przeciwnicy”.

Forsowana przez Nakasonego taktyka „upartego zaangażowania” opierała się na nieustannej konfrontacji z Rosjanami i szybkiej wymianie informacji z partnerami w krajach sojuszniczych. W lipcu 2018 roku z najlepszych specjalistów radiowywiadu i Cyber Command Nakasone sformował „Małą Grupę Rosyjską”, liczącą około 80 ludzi. Cierpliwie zbierano wszelkie wiadomości o przeciwniku, przede wszystkim o petersburskiej „fabryce trolli” i jej personelu oraz o hakerach pracujących dla wywiadu wojskowego GRU.

Pierwsza amerykańska cyber-kontrofensywa rozpoczęła się na początku października 2018 roku.

Na ekranach rosyjskich trolli i hakerów zaczęły pojawiać się okienka „pop-up” z ich prawdziwym imieniem, nazwiskiem, „nickiem”, pod jakim występują w sieci, oraz dobrą radą, aby nie gmerali w sprawach innych krajów.

Podobne przekazy znajdowali w swoich służbowych i prywatnych skrzynkach mailowych. Nikt wprawdzie nikomu nie groził, ale po rosyjskiej stronie najpierw posypały się skargi do administratorów lokalnych sieci, a potem niepokój „grillowanych” trolli wzrósł do tego stopnia, że w petersburskiej Agencji Studiów Internetowych zarządzono wewnętrzne śledztwo w poszukiwano „kreta” i źródła wycieku danych personalnych. Dezinformacyjna aktywność Rosjan wyraźnie spadła, aż w dniu wyborów uzupełniających praktycznie ustała, gdyż specjaliści Cyber Command zablokowali serwery „fabryki trolli”. Jak to zrobiono, nikt się nie chwali, ale przez trzy dni, aż w USA policzono głosy, petersburska agencja była praktycznie „off-line”.

Po listopadowej lekcji Rosjanie nie podjęli poważniejszych działań odwetowych. W styczniu Krajowy Komitet Partii Demokratycznej skarżył się wprawdzie, że jego serwery zostały zaatakowane przez rosyjskich hakerów, ale nie określono strat.

Rosjanie skoncentrowali się wyraźnie na ingerowaniu w kampanię wyborczą do Parlamentu Europejskiego. Wiosną bieżącego roku najaktywniejsi w cyberprzestrzeni byli chińscy cyberwojownicy.

W lutym wykradli dane personalne pracowników koncernu lotniczego Airbus, w marcu ujawniono, że usiłowali – z różnym skutkiem – wykraść z co najmniej 27 uniwersytetów amerykańskich wyniki badań z zakresu militarnych technologii morskich, w kwietniu administratorzy sieci obronili koncern Bayera przed kradzieżą tajemnic technologicznych.

Prawdą jest, że cieszymy się pokojem, ale niejako na powierzchni. Pod progiem międzynarodowych konwencji, traktatów, porozumień i układów toczy się w najlepsze wojna w cyberprzestrzeni, która nie ma swojej definicji i której nie normują żadne regulacje prawne.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Jeszcze pokój, czy już wojna?” znajduje się na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Jeszcze pokój, czy już wojna?” na s. 3 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe czyni ideologia gender, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

o. Jerzy Garda

Szanowny Panie Prezydencie!

18 lutego 2019 r. podpisał Pan Deklarację LGBT+, dokument od A do Z przygotowany przez lobby mniejszości seksualnych i realizujący postulaty tej grupy. Konsekwencją zrealizowania tych postulatów jest w pierwszym rzędzie wprowadzenie we wszystkich warszawskich szkołach agresywnej edukacji seksualnej typu C, opartej na standardach WHO, które po raz pierwszy były oficjalnie w Polsce prezentowane 22.04.2013 roku na konferencji z udziałem ministra edukacji i ministra zdrowia.

Wiek 0–4 lat: Radość i przyjemność z dotykania własnego ciała, masturbacja. Świadomość, że związki są różnorodne; różne koncepcje rodziny.
Wiek 4–6 lat: Związki osób tej samej płci. Szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością. Zadowolenie i przyjemność z dotykania własnego ciała (masturbacja/autostymulacja).
Wiek 6–9 lat: Zmiany dotyczące ciała, miesiączkowanie, ejakulacja. Wybory dotyczące rodzicielstwa i ciąży. Mity dotyczące prokreacji. Rożne metody antykoncepcji. Akceptacja różnorodności.
Wiek 9–12 lat: Skuteczne stosowanie prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych. Przyjemność, masturbacja, orgazm. Różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną; miłość wobec osób tej samej płci. Akceptacja różnych opinii, poglądów i zachowań w odniesieniu do seksualności.
Wiek 12–15 lat: Podejmowanie świadomego wyboru co do metody antykoncepcji i jej skuteczne stosowanie. Tożsamość płciowa i orientacja seksualna, w tym „coming out”/homoseksualizm. Ciąża (także w związku między osobami tej samej płci). Umiejętność negocjowania i komunikowania się w celu uprawiania bezpiecznego seksu.
Wiek 15 lat: Krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp.. Akceptacja różnych orientacji seksualnych i tożsamości. Zmiana możliwych negatywnych odczuć, odrazy i nienawiści wobec homoseksualizmu na akceptację różnic seksualnych. Dokonanie „coming outu” (czyli ujawniania wobec innych uczuć homoseksualnych lub biseksualnych). Struktura rodziny i zmiany, małżeństwa z przymusu, homoseksualizm/biseksualizm/aseksualność, samotne rodzicielstwo. (…)

8.06.2019 roku, na ulice stolicy wyszedł tzw. marsz równości, czyli „ohyda spustoszenia”, w czasie którego doszło do znieważania naszego Boga i Matki Najświętszej. Miały tam miejsce liczne bluźnierstwa, świętokradztwa, profanacje, wyszydzanie wiary, parodiowanie i kpiny z naszych najświętszych świętości z Eucharystią włącznie, przez uczestników tego marszu.

Słowa oceniające to wydarzenie, które padły z Pańskich ust, były nie mniej bulwersujące niż same wydarzenia w czasie marszu! Powiedział Pan: „Było radośnie i kolorowo, dziękuję za mnóstwo pozytywnej energii”.

Te dwa wydarzenia – podpisanie Deklaracji LGBT+ i ocena tzw. marszu równości sugerują następujące wnioski:

1. Osoba, która podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię o „marszu” nie przeczytała, co podpisuje, i nie widziała wydarzenia, które ocenia. W przypadku Prezydenta Stolicy, z którym to urzędem wiąże się autorytet i zaufanie społeczne, jeżeli podpisuje i ocenia bez rozeznania, czyni to nieodpowiedzialnie.

2. Jeżeli czyni to – podpisuje Deklarację LGBT+ i wyraża opinię – z pełną wiedzą i świadomością, jest dywersantem wobec społeczeństwa i Ojczyzny.

Prokuraturze i innym prawnikom pozostawiam ocenę i ściganie przestępstw zgodnie z obowiązującym prawem w tej materii w naszej Ojczyźnie.

Ponieważ deklaruje się Pan, Panie Prezydencie, jako osoba wierząca w Pana Boga w Kościele rzymskokatolickim, a działania Pana są przeciwne Dekalogowi i nauce Kościoła, prowadzi to do zamieszania w umysłach nie tylko u katolików. (…)

Od ponad 30 lat w związku z pracą misyjną w Afryce mam możność obserwowania, jakie spustoszenie duchowe wśród dzieci i młodzieży czyni ideologia gender szerzona przez lobby LGBT, niszcząc godność i tożsamość człowieka już od wieku przedszkolnego.

(…) Na koniec chcę zadać Panu następujące pytanie: Czy Pan chce, aby Polska, zaczynając od Warszawy, była obozem koncentracyjnym dla seksualnych – cielesnych, duchowych, moralnych i psychicznych – zbrodniczych eksperymentów na polskich dzieciach, młodzieży i rodzinach, dokonywanych przez ideologów gender i agresorów LGBT+, tak jak Auschwitz był miejscem zbrodniczych, pseudomedycznych eksperymentów dokonywanych przez niemieckich oprawców na osobach więźniów?

Muszę jeszcze napisać, co w powyższej sprawie ma do powiedzenia nasz Zbawiciel Jezus Chrystus: „Kto by zaś zgorszył jedno z tych maleńkich, które we Mnie wierzą, lepiej by mu było, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i pogrążono w głębinie morskiej. Biada światu za zgorszenia. Muszą bowiem przyjść zgorszenia, wszelako biada temu człowiekowi, przez którego przychodzi zgorszenie” (Mt 18,6–7). (…)

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego znajduje się na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty o. Jerzego Gardy do Prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego na s. 4 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Konstytucja dla nauki wprowadza obywateli w błąd, bo to ani konstytucja, ani nie obejmuje w pełni nauki w Polsce

Środki z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych.

Józef Wieczorek

Najwyższa Izba Kontroli co jakiś czas kontroluje instytuty badawcze, publikując swoje raporty. Ostatnio opublikowała raport o kontroli Instytutu Badań Rynku, Konsumpcji i Koniunktur, którego „podstawą gospodarki finansowej był najem powierzchni biurowej, a nie działalność merytoryczna, badawczo-naukowa, na którą otrzymywał dotacje”. Mimo złej sytuacji finansowej w instytucie zatrudniano kolejnych pracowników i podwyższano płace. (…)

Raport NIK informuje: „Zgodnie ze Statutem IBRKiK z kwietnia 2017 r. przedmiotem podstawowej działalności Instytutu były badania naukowe i prace rozwojowe w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych. (…) W 2017 r. i 2018 r. Instytut otrzymał także dwie dotacje celowe o łącznej wysokości ponad 11 mln zł (…). Po kompleksowej ocenie jednostek naukowo-badawczych, przeprowadzonej w 2017 r. przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Instytut otrzymał kategorię B, co oznacza poziom akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowo-badawczej. Taką samą kategorię miał w latach poprzednich”.

Po kontroli instytutu NIK zwrócił uwagę, że „podstawą gospodarki finansowej Instytutu, od początku 2017 r. do połowy 2018 r., był właśnie wynajem powierzchni biurowych oraz dotacje budżetowe.

W 2016 r. wpływy z wynajmu stanowiły 62 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. blisko 54 proc. Dla porównania przychody z działalności merytorycznej (własnych prac naukowo-badawczych) w 2016 r. stanowiły nieznacznie ponad 3 proc. łącznych przychodów, a w 2017 r. niecałe 9 proc.”.

Zasadne jest zatem pytanie – dlaczego przez lata taki instytut był traktowany jako instytut naukowy, otrzymywał na prowadzenie badań naukowych dotacje z budżetu, oceniany był nie najgorzej! (kategoria B)? Czy nie byłoby zasadne, aby funkcjonował zatem nie jako instytut badawczy, tylko jako agencja nieruchomości, rzecz jasna bez dotacji z kieszeni podatnika, których przecież – jak ciągle słyszymy – nie ma na naukę? Skoro pieniądze z budżetu przeznaczone na naukę służą tak naprawdę do celów z nauką nie mających nic wspólnego, m.in. do wspierania swoistych agencji nieruchomości o wprowadzających w błąd nazwach naukowych, to trudno się dziwić, że na naukę pieniędzy nie starcza.

Taki stan rzeczy to nie jest wyjątek. Osiem lat temu NIK skontrolował 32 instytuty badawcze, informując: „Instytuty badawcze zarabiają na działalności gospodarczej, między innymi wynajmując lokale. Tylko połowa z nich osiąga jakiekolwiek zyski z gospodarowania własnością intelektualną. Choć w przypadku żadnego instytutu nie przekroczyły one 4 proc. ogółu przychodów, to instytucje te nie płaciły podatku dochodowego, zwykle wykorzystując zapisy o zwolnieniu z tytułu prowadzenia działalności badawczej”. (…)

Pozostaje do wykonania jeszcze jeden krok – autonomiczne przekształcenie się organów zarządzających uczelniami w agencje nieruchomości. Jak pokazują przykłady instytutów badawczych, z wynajmu nieruchomości da się utrzymać, a z produkcji wyrobów intelektualnych i tak utrzymać się nie są w stanie.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” znajduje się na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Instytuty badawcze czy agencje nieruchomości?” na s. 12 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Człowiek oddala myśl o własnej śmierci. Inni umierają, bo taka jest kolej rzeczy, ale mnie to może nie będzie dotyczyć

Z punktu widzenia etyki nie można zabierać życia nienarodzonego tylko dlatego, że taka w tej chwili panuje ideologia. Życie można poświęcić dla sprawy czy za kogoś, ale o tym decyduje jego posiadacz.

Marian Smoczkiewicz

Medycyna wobec życia i śmierci

Obowiązkiem i powołaniem lekarza jest walka z chorobą, cierpieniem, niepełnosprawnością. W momencie śmierci kończy się jego zadanie. Wspomagając w jakikolwiek sposób śmierć, zaprzecza swojemu powołaniu.

Życie i śmierć to dwie wielkie tajemnice ściśle ze sobą powiązane i nierozłączne. Na temat życia mamy już sporą wiedzę, natomiast sprawy związane ze śmiercią są okryte tajemnicą. Większość religii i wierzeń przyjmuje, że życie nie kończy się tu na ziemi wraz ze śmiercią, ale trwa nadal, tylko w innej formie. Filozofowie greccy w starożytności uważali, że umieramy, ponieważ żyjemy, a nie dlatego, że chorujemy. Śmierć zawsze była przedmiotem badań i rozważań filozofów, przyrodników i naukowców różnych specjalności, jak również inspirowała artystów, malarzy, rzeźbiarzy, poetów, pisarzy.

Sama świadomość, że kiedyś odejdziemy, budzi strach. Poczucie sprawiedliwości, przyzwoitości, uczciwości jest głęboko wpisane w nasze sumienie, bez względu na to, czy w Boga wierzymy, czy nie. Mamy poczucie, prawie pewność, że sprawy niezałatwione kiedyś zostaną rozliczone i wygładzone, czyli sprawiedliwości stanie się zadość, a my o tym się dowiemy. To znaczy, że jakieś życie pozagrobowe nas czeka. To jest w nas zapisane.

Człowiek oddala myśl o własnej śmierci. Inni umierają, bo taka jest kolej rzeczy, ale mnie to może nie będzie dotyczyć. Obecna cywilizacja sprzyja takiej postawie i niewygodne problemy, jak śmierć, próbuje usunąć na dalszy plan. Życie jest jedno – głosi – wykorzystaj je maksymalnie dla przyjemności, a problem śmierci rozwiążemy dla ciebie komfortowo. Jak będziesz stary, schorowany, niepełnosprawny i do niczego nie będziesz się nadawał, to zaproponujemy zastrzyk, który rozwiąże twoje i nasze problemy. Proponowane rozwiązania dotyczą jednak tylko wąskiej grupy ludzi żyjących w ustabilizowanych warunkach i na odpowiednim poziomie materialnym (dotyczy to naszej cywilizacji), a nie milionów na świecie, walczących codziennie o przeżycie. Taka filozofia życia i śmierci ma charakter elitarny, jest wygodnicka i destrukcyjna. Prędzej czy później, wśród innych współczesnych dziwactw, doprowadzi do upadku naszej kultury i cywilizacji.

W ubiegłym stuleciu znakomity uczony Hans Hugon Selye, biolog i filozof, wprowadził do nauki pojęcie stresu. Stres jako czynnik zewnętrzny lub wewnętrzny działający na nasz organizm jest powszechnie uważany za coś szkodliwego; tymczasem, w rzeczywistości, jest zjawiskiem koniecznym dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Bez bodźców pozytywnych lub negatywnych (oba są czynnikami stresującymi) życie zanika. W związku z tym życie bezstresowe (taka modna teraz ideologia) musi prowadzić do samozagłady. Jednym z dobrych przykładów jest wychowywanie bezstresowe dzieci, co z czasem już u dorosłych osobników prowadzi do depresji i innych tragicznych w skutkach zdarzeń przy jakimkolwiek niepowodzeniu. Śmierć jest bardzo ważnym etapem naszego życia, może najważniejszym, a dla ludzi wierzących – przejściem na drugą stronę i szansą na odebranie nagrody.

Kardynał J. Ratzinger – Papież Senior Benedykt XVI na pytanie dziennikarza, czy boi się śmierci, odpowiada: „W pewnej mierze tak. Z drugiej strony, przy całej ufności, jaką żywię, że dobry Bóg mnie nie odrzuci, im bliżej jestem Jego oblicza, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jak wiele popełniłem błędów. Tym samym przygniata mnie ciężar winy, chociaż nie tracę fundamentalnej nadziei”. To jest wskazówka dla nas wszystkich wierzących.

W połowie ub. wieku w Polsce (PRL) wprowadzono ustawę dopuszczającą przerywanie ciąży ze względów społecznych. Wywołało to liczne reakcje zarówno popierające tę ideologię, jak również ostro krytykujące. Kościół w Polsce, jak i środowiska katolickie określiły tą procedurę jako zabijanie dzieci nienarodzonych.

Jako młody lekarz brałem wtedy udział w wykładach prowadzonych przez śp. Ojca Karola Meissnera, benedyktyna etyka, teologa oraz lekarza. Ten znakomity duchowny, z czasem mój przyjaciel, mówił o etyce naturalnej i etyce katolickiej, które nie są ze sobą w sprzeczności. Etyka katolicka tylko pogłębia etykę naturalną przez odniesienie się do Boga. Krótko mówiąc, życie jest wartością najwyższą, niewymierną i dlatego nie może być oceniane jako ważne czy mniej ważne, wartościowe czy bezwartościowe. Z punktu widzenia etyki jako takiej nie można zabierać życia nienarodzonego tylko dlatego, że taka w tej chwili panuje ideologia. Również rodzice są zobowiązani do uszanowania i ochrony życia, które poczęli, bez względu na warunki, jakie mają, poglądy i plany zawodowe czy życiowe. Życie można poświęcić dla sprawy czy za kogoś, ale o tym decyduje posiadacz tego życia, a nie osoby postronne, owładnięte jakimiś teoriami o wyższej cywilizacji. Aborcja etycznie wydaje się jasno zdefiniowana i nie budzi większych wątpliwości.

Drugim ważnym problemem nurtującym współczesne bogate społeczeństwa jest eutanazja, czyli odejście z tego świata w sposób maksymalnie komfortowy (tak nam się wydaje), przy użyciu najnowszych technik usypiania. Wykonują te zabiegi specjalnie przeszkoleni lekarze.

Procedura eutanazji jest obwarowana licznymi przepisami prawnymi, co ma zapobiec nadużyciom. Przepisy stale są uzupełniane, a im ich więcej, tym łatwiej o manipulacje i naginanie do życzeń firm, rodziny itp. Zresztą o jakich nadużyciach tu mówić, jeśli samo założenie jest antyludzkie.

W gruncie rzeczy służy pozbyciu się uciążliwych chorych, którzy zbyt dużo kosztują państwo czy rodzinę. Mówienie, że robi się to dla dobra chorego, jest mało przekonujące. Ideolodzy eutanazji próbują rozszerzyć to pojęcie na inne sytuacje, które powstają w trakcie leczenia. W ten sposób powstało określenie ‘eutanazja bierna’, odnoszące się do sytuacji, w której zaprzestajemy leczenia ze względu na wyczerpanie możliwości leczniczych w stosunku do nieuleczalnie chorych będących w okresie agonalnym. To nie ma jednak nic wspólnego z eutanazją, w której aktywnie doprowadza się do śmierci.

Dwa poruszone tematy – aborcji i eutanazji – są wyraźnie zdefiniowane jako nieetyczne i niehumanistyczne. Można się z tym stanowiskiem zgadzać lub mieć zastrzeżenia.

Ogromny postęp w ostatnich dziesięcioleciach w naukach przyrodniczych, a tym samym w medycynie, otworzył nowe regiony problemów, które nadal oczekują na jednoznaczne lub wyraźne interpretacje ze strony filozofów, etyków, teologów. Sprawa dotyczy pobierania narządów do przeszczepów od osób zmarłych oraz uporczywego leczenia, tzn. podtrzymywania przy pomocy aparatury podstawowych funkcji życiowych organizmu (krążenie, oddychanie) przez długi czas (miesiące, lata).

W latach 60. ub. stulecia tzw. Komisja Harwardzka ustaliła kryteria śmierci mózgowej, którą uznano jako śmierć człowieka. Dawniej uważano za śmierć moment zatrzymania krążenia i oddychania, co generalnie nadal obowiązuje. Jak wiadomo, różne tkanki obumierają w różnym czasie. Przyjęcie terminu śmierci mózgowej pozwoliło na pobieranie w krótkim czasie nadających się do przeszczepu narządów. Zastrzeżenia zgłaszane przez niektórych naukowców co do definicji śmierci nie zmieniają przyjętych zasad. Papież św. Jan Paweł II wspierał dawstwo narządów po śmierci jako dar serca. Z transplantologią łączy się w pewnym sensie problem uporczywego leczenia, czyli podtrzymywania życia przez miesiące, a nawet lata, wykorzystując aparaturę. Ta wspólność oparta jest na pytaniu, kiedy możemy powiedzieć, że chory już zmarł.

Obecnie znany z doniesień medialnych przypadek Vincenta Lamberta z Francji budzi w całym świecie skrajne opinie, szczególnie po decyzji Trybunału Europejskiego o zatrzymaniu permanentnego leczenia. Według doniesień prasowych od ponad roku u tego chorego nie występują żadne oznaki aktywności mózgowej. Czy można tu przyjąć kryteria harwardzkie? Ten pacjent nie jest jedynym takim przypadkiem na świecie. Takie problemy pojawiają się w wielu szpitalach, gdzie trzeba się na coś decydować, najczęściej we współpracy z rodziną. Przy tak zaawansowanej medycynie, nowoczesnej anestezjologii rodzą się stale liczne wątpliwości, np. czy operować schorowanego starca, który po tej operacji już się nie obudzi?

Czy czasem nie oczekujemy od medycyny zbyt wiele? Zmieniły się czasy, zmieniło się społeczeństwo. Teraz dziadków czy babcie, którzy dożyli swoich lat, w ostatniej chwili życia zawozi się do szpitala, w którym często umierają w ciągu jednego dnia, w samotności.

Niestety rodziny wielopokoleniowe w większości przeszły do historii. W takich rodzinach rodziły się dzieci, a starzy odchodzili w otoczeniu bliskich. Warunki się zmieniły i ten typ rodziny już pewnie nie wróci. Niemniej powinniśmy być bardziej świadomi, czego możemy oczekiwać i jak możemy pomóc ludziom będącym u kresu swojej ziemskiej drogi, aby nie musieli się obawiać, że skrócimy im życie w imię wydumanej ideologii, która w zakłamany sposób twierdzi, że to dla dobra zainteresowanego.

Na wiele pytań natury etycznej brak jednoznacznych odpowiedzi. Może postęp w naukach przyrodniczych poszedł zbyt daleko, a nauki humanistyczne pozostały nieco w tyle.

Myślę, że są tacy wspaniali etycy, którzy przebiją się z swoją narracją i wprowadzą do świadomości społecznej reguły i kryteria etyczne, że życie trzeba szanować, a zabijanie innych dla poprawienia swojego komfortu jest drogą prowadzącą do upadku cywilizacji.

Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Medycyna wobec życia i śmierci” znajduje się na s. 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariana Smoczkiewicza pt. „Medycyna wobec życia i śmierci” na s. 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Forum na Uniwersytecie Donieckim w Winnicy: jak dostosować metody wychowania do dzieci, które przeżyły wojnę i okupację?

Mieszkańców Donbasu charakteryzuje światopogląd kolektywistyczny, czego skutkiem jest roszczeniowa postawa wobec państwa i nieefektywność zachodnich programów adaptacji dla uchodźców z Donbasu.

Eugeniusz Bilonożko

1 czerwca, w Międzynarodowy Dzień Dziecka, w Winnicy na Ukrainie odbyło się naukowe forum „Prawa dzieci na okupowanych terenach i w czasie wojny”. Organizatorem wydarzenia był Doniecki Narodowy Uniwersytet im. Wasyla Stusa, który związku z okupacją Donbasu od 2014 roku działa na uchodźstwie. Współorganizatorami konferencji był Wydział Studiów nad rodziną Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Instytut Jana Pawła II w Warszawie oraz Centrum Politycznych Narracji Demokracji (Czerniowce). Spotkanie w Winnicy odbyło się przy honorowym patronacie forum partnerstwa przy MSZ Polski i Ukrainy. (…)

Jurij Temirow, dziekan wydziału historycznego Donieckiego Narodowego Uniwersytetu im. Wasyla Stusa uważa, że wydarzenia w Donbasie musimy rozpatrywać w trzech wymiarach: wewnętrznym (początkowa faza), wojny rosyjsko-ukraińskiej i konfrontacji Zachodu i Rosji. Dziekan Temirow podkreślił, że mieszkańców Donbasu charakteryzuje światopogląd kolektywistyczny (wartości zespołowe i paternalizm), czego skutkiem jest ich roszczeniowa postawa w stosunku do państwa i nieefektywność zachodnich programów adaptacji dla tych, którzy opuścili Donbas.

„Musimy zmieniać mentalność ludzi, ale to jest bardzo trudne zadanie: 30% przesiedleńców deklaruje, że nie wróci do Donbasu po zakończonej wojnie, a kolejne 30%, że nie planuje wracać” – powiedział dziekan Temirow.

(…) Mariusz Patey, dyrektor Instytut Romana Rybarskiego, przestawił koncepcję wsparcia polityki prorodzinnej oraz mechanizmów opieki dzieci na przykładzie Polski i Czech. Dariusz Tułowiecki, szef Katedry Socjologii Małżeństwa i Rodziny, Polityki Społecznej i Demografii na Wydziale Studia nad Rodziną UKSW, wygłosił referat na temat „Trauma wojenna u sierot”, w którym omówił mechanizm powstania traum wojennych u dzieci oraz mechanizm przekazywania ich na następne pokolenie (międzypokoleniowa transmisja traumy – transgenerational transmission of trauma, TTT).

Na konferencji w Winnicy odbyła się także prezentacja książek w języku ukraińskim ks. prof. dr. hab. Zdzisława Struzika: „Program wychowawczy oparty na wartościach według nauczania Jana Pawła II” oraz „Wprowadzenie do programu wychowawczego opartego na wartościach według nauczania Jana Pawła II”. Podczas prezentacji książek omówiono kwestię etycznego i religijnego wymiaru wojny i tego, w jaki sposób dostosować metody wychowania do dzieci, które przeżyły wojnę albo okupację.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Okupacja Donbasu i sytuacja dzieci” znajduje się na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Okupacja Donbasu i sytuacja dzieci” na s. 11 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego