Imponująca brama na powitanie władz polskich w Chorzowie w 1922 roku jako wyraz radości z powrotu Śląska do Polski

Ponad dziewięćdziesiąt lat wcześniej, mając do dyspozycji ograniczone możliwości techniczne, postawiono monumentalną budowlę, która przez kilka tygodni zapierała dech w piersiach i budziła podziw.

Renata Skoczek

Wydarzenia czerwcowe na Górnym Śląsku w 1922 roku były konsekwencją plebiscytu, trzech powstań śląskich i decyzji Rady Ambasadorów o podziale Górnego Śląska pomiędzy Polskę a Niemcy. Kończyły definitywnie etap kształtowania granic państwa polskiego, a dla Polaków zamieszkałych na Górnym Śląsku były zwieńczeniem wieloletnich nadziei na zmianę państwowości. W wielu miejscowościach przejmowanych przez władze polskie uroczystości zostały przygotowane z wielkim rozmachem, ale te w Królewskiej Hucie (obecnie Chorzów), „gdy chodzi o miasta, to najpiękniej wypadły na całym Górnym Śląsku” – napisał naoczny świadek wydarzeń, historyk i kronikarz Adam Pobog Rutkowski. (…)

Dzień 23 czerwca był najważniejszym i niejako kulminacyjnym punktem przygotowywanych od wielu tygodni uroczystości. Już od 18 czerwca administracja polska przejmowała z rąk niemieckich niektóre ważniejsze instytucje i urzędy (kolej, pocztę, budynki sądowe i policyjne). 21 czerwca wkroczył do miasta oddział polskiej policji, a 22 czerwca przejęto miasto z rąk kontrolera Międzysojuszniczej Komisji Rządzącej i Plebiscytowej oraz pożegnano wojska alianckie. W przygotowaniach do głównych uroczystości aktywnie uczestniczyli członkowie Związku Powstańców Śląskich Grupy Miejscowej. W powstaniach śląskich brało udział prawie trzystu mieszkańców Królewskiej Huty, spośród których najliczniejszą grupę zawodową stanowili górnicy i hutnicy. To właśnie oni odpowiadali za budowę dwóch bram powitalnych.

Brama triumfalna w Chorzowie | Fot. ze zbiorów Muzeum w Chorzowie

Nie wiemy, jak wyglądała pierwsza brama od strony Katowic, ale raczej nie wyróżniała się na tle bram postawionych przez Polaków w innych miastach na powitanie wojska polskiego. Druga, ustawiona na głównej ulicy miasta, wówczas Cesarskiej (obecnie Wolności), pomiędzy dwiema kamienicami o numerach 26 i 27, wzbudziła podziw i zapisała się trwale w pamięci chorzowian. Miała konstrukcję drewnianą w formie łuku triumfalnego zwieńczonego tympanonem, w nawiązaniu do tradycji starożytnego Rzymu. Została zaprojektowana i sfinansowana przez Antoniego Kopiecznego, etatowego pracownika biura plebiscytowego i uczestnika trzeciego powstania śląskiego, który był właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego z siedzibą w przy obecnej ul. Powstańców 19.

Pomiędzy jedną i drugą stroną tej monumentalnej budowli zostały wybudowane trzy galerie. Na najwyższej znalazło się miejsce dla przedstawicieli górników i hutników, poniżej znajdowało się sporo miejsca, gdzie w dniu uroczystości ustawiła się grupa piętnastu mężczyzn. Być może byli to budowniczowie bramy, którzy prawdopodobnie nieodpłatnie po godzinach pracy przez kilka tygodni wznosili budowlę i zostali uhonorowani najlepszymi miejscówkami. Po obu stronach bramy została umieszczona identyczna inskrypcja: „Górnik i Hutnik/sercem i duszą przyjmują Was/Wstąpcie przeze mnie w gościnne progi nasze! Armia Polska!/Władze Polskie”. Na zwieńczeniu bramy widniało godło państwowe udekorowane systemem oświetlenia, dzięki któremu wieczorem w dniu uroczystości oraz w ciągu następnych trzech tygodni mieszkańcy miasta mogli w godzinach od 20 do 22 podziwiać podświetloną budowlę.

O dniach, kiedy miał nastąpić pokaz iluminacji, informowała miejscowa gazeta. Fotograf, zapewne na zlecenie Antoniego Kopiecznego, wykonał zdjęcie bramy w dniu uroczystości. Odbitka pozytywowa została naklejona na tekturę z napisem „Brama tryumfalna w Królewskiej Hucie zbudowana przez powstańca Antoniego Kopiecznego na przyjęcie Wojsk Polskich w dn. 23.6.1922”. Według tej fotografii wraz z napisem na tekturze zostały wykonane w większej liczbie pocztówki fotograficzne, które upamiętniły nie tylko budowlę, ale przede wszystkim jej fundatora.

23 czerwca 1922 roku był dniem historycznym dla wszystkich mieszkańców Chorzowa. Przez następne lata do wybuchu II wojny światowej bez wątpienia wszelkie oprawy świąt narodowych organizowane przez władze miasta nawiązywały do pamiętnego 23 czerwca. Żadne nie dorównało rozmachowi i entuzjazmowi tamtego dnia, ale pozostały ważnym elementem propagowania postaw patriotycznych w mieście, w którym większość radnych była opcji niemieckiej, a na ulicach słychać było wszechobecny język niemiecki.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Przyjęcie władz polskich w Chorzowie w 1922 roku” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Przyjęcie władz polskich w Chorzowie w 1922 roku” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Białoruś jest pod „aksamitną okupacją”, mimo zewnętrznych atrybutów niepodległości. Celem reżimu jest zachowanie władzy

W klasycznym rozumieniu społeczeństwa na Białorusi nie ma. W ciągu 25 lat rządów Łukaszenki nie powstało społeczeństwo obywatelskie i jest to jeden z głównych skutków obecnych rządów na Białorusi.

Mariusz Patey, Roman Yakovlevsky

Jaki jest stosunek społeczeństwa białoruskiego do możliwej aneksji Białorusi przez Federację Rosyjską?

Po pierwsze, w klasycznym rozumieniu społeczeństwa na Białorusi nie ma.

W ciągu 25 lat rządów Łukaszenki nie powstało społeczeństwo obywatelskie i jest to jeden z głównych skutków obecnych rządów na Białorusi.

Obecnie trwa „aksamitna okupacja” Białorusi, mimo że państwo ciągle posiada wszystkie zewnętrzne atrybuty suwerenności. Chodzi o proces prowadzący do zmęczenia sytuacją gospodarczą i polityczną w kraju, do braku wiary we własne państwo. Rosja uruchamia narzędzia budujące strach u obecnej nomenklatury co do niepewności jutra oraz obniżające jej lojalność w stosunku do Łukaszenki w związku z niejasnym przekazem Kremla dotyczącym przyszłości jego rządów. To może być jedną z przyczyn fali aresztowań urzędników średniego i najwyższego szczebla władzy.

Ale jeśli chodzi o krymską opcję aneksji Białorusi, dziś Kreml jej nie potrzebuje. Potrzebuje po prostu ściśle związanego z centrum władzy w Moskwie satelity. Potrzebuje tak zwanej „głębokiej integracji”, by utrwalić swoje interesy w Mińsku i nie dopuścić do „ucieczki na zachód” wzorem Ukrainy i Gruzji. Pogłębiona integracja oznacza pozostawienie Białorusi bardzo ograniczonej niezależności ekonomicznej i politycznej. Przykładem takiej integracji może być Czeczenia Kadyrowa. W dodatku większość obywateli Białorusi, to znaczy około 70%, pozytywnie postrzega aneksję Krymu. (…)

Czy opozycja demokratyczna nadal ma wpływ na społeczeństwo? Czy ma jakiś plan działania już nie tyle dla zdobycia władzy, ale by chronić białoruską państwowość?

Z przykrością stwierdzam, że dziś opozycja nie ma ani wpływu na społeczeństwo, ani planu działania. Faktycznie nie ma zorganizowanej opozycji. Pod wieloma względami zachodni sponsorzy poczuli się rozczarowani niską aktywnością i skutecznością działań na rzecz społeczeństwa obywatelskiego. Mniejsze środki oznaczały krach samej opozycji.

Twardy reżim nie może mieć silnej opozycji. Nawet jeżeli ta opozycja opowiada się za wsparciem państwowości takiej, jaka jest na Białorusi.

A zmiany demokratyczne inicjowane poprzez organizowanie uczciwych wyborów według standardów europejskich są scenariuszem po prostu nierealnym.

Polityczna rzeczywistość wygląda następująco: różne organizacje pozarządowe i grupy ekspertów świadczą usługi uwiarygadniające działania reżimu oraz umiarkowanie krytykują ten reżim, ażeby uwiarygodnić same siebie. Często te NGO czy eksperci utrzymują się kosztem niektórych zachodnich sponsorów. Celem jest przedłużenie życia politycznego reżimu chcącego rządzić tak długo, jak to możliwe. Osoby w to zaangażowane ignorują kwestię wartości i idą na kompromis z własnymi przekonaniami. Jednocześnie działają prokremlowskie organizacje pozarządowe, opowiadające się za jednym państwem z Rosją. Ich działalność jest ostatnio zauważalna przy niskiej reaktywności organów państwa.

Z uwagi na konsekwencje dotychczasowej polityki i lata zaniechań część białoruskiej opozycji uważa, że obecny reżim nie może już zagwarantować niepodległości Białorusi, nawet gdyby chciał.

Cały wywiad Mariusza Pateya z białoruskim komentatorem politycznym Romanem Yakovlevskym pt. „Na Białorusi nie ma społeczeństwa” znajduje się na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Mariusza Pateya z białoruskim komentatorem politycznym Romanem Yakovlevskym pt. „Na Białorusi nie ma społeczeństwa” na s. 3 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Targowiczanie wyżebrali zagraniczną interwencję wojskową, ale sami wkrótce potem znaleźli się trzymani krótko za twarz

Próby relatywizacji czy rehabilitacji donoszenia na własny kraj do obcych dworów w obronie zagrożonych przywilejów i są raczej skazane na niepowodzenie, czy to się komuś podoba, czy też nie.

Andrzej Rosiński

Taka polska historia: oligarchowie bogaci do obrzydliwości, nie mogąc pogodzić się z ograniczeniem władzy i utratą przywilejów, nie mogąc jednocześnie znaleźć wewnętrznego poparcia dla zablokowania reform, dwa lata żebrali za granicą o interwencję dla przywrócenia status quo ante (czyli słynnego „żeby było tak jak było”). Po dwóch latach wyżebrali zagraniczną interwencję wojskową przeciw suwerennym władzom swego kraju. Interwencja nie miała zresztą związku z ich prośbami, te były tylko pożądanym pretekstem, listkiem figowym dla zastosowania nagiej siły. Wbrew prognozom oligarchów nie nastąpił powrót do status quo ante, lecz wkrótce potem znaleźli się trzymani krótko za twarz przez oświeconych monarchów, którzy wykorzystali ich jako narzędzie do zniszczenia państwa polskiego.

Opowieść Goethego o uczniu czarnoksiężnika. Można ją odczytywać wielorako, w każdym zaś przypadku w tradycji polskiej stanowi przestrogę przeciwko kierowaniu donosów i suplik o pomoc przeciw własnemu państwu do państw obcych.

A ponadto cała ta ofensywa żebractwa o pomoc do biurokratycznych państw absolutnych motywowana była demagogią o „zagrożeniu demokracji szlacheckiej”, zagrożeniu absolutystyczną dyktaturą w Rzeczypospolitej i łamaniem „praw kardynalnych” jak liberum veto, gwarantowanych dla Rzeczypospolitej międzynarodowo.

Opowieść o Konstytucji 3 maja i targowicy jest wytatuowana na skórze Polaków. Stąd próby relatywizacji czy rehabilitacji donoszenia na własny kraj do obcych dworów w obronie zagrożonych przywilejów i status quo ante są raczej skazane na niepowodzenie, czy to się komuś podoba, czy też nie.

Felieton Andrzeja Rosińskiego pt. „Konstytucja i targowica” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Andrzeja Rosińskiego pt. „Konstytucja i targowica” na s. 12 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstał Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 60/2019

Wyniki raportu SDP ujawniają wykluczanie w krajach Trójmorza z debaty publicznej dziennikarzy o konserwatywnych, prawicowych poglądach i pokazują, jak dobrze w mediach tych krajów ma się postkomunizm.

Jolanta Hajdasz

Nowe media i stare problemy. Wolność słowa w krajach Trójmorza

Przygotowany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza” jest gotowy. Jego wyniki są zaskakujące – ujawniają wykluczanie z debaty publicznej dziennikarzy o konserwatywnych, prawicowych poglądach i pokazują, jak mocno w mediach tych krajów trzyma się postkomunizm.

Nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu (Chorwacja). Nasze media są prozachodnie, czyli identyfikują się z wartościami LGBT i robią kopiuj-wklej z maszynerii liberalnej Zachodu (Rumunia). Znów mamy nowomowę, która jest narzędziem władzy, słowa homofobia, islamofobia, mowa nienawiści to jej przykłady (Słowenia).

W mediach nie można mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy (Chorwacja) – to zdania, które mnie zaskoczyły najbardziej wśród setek zdań zawartych w ankietach, stenogramach z konferencji i opracowaniach zebranych w czasie pracy nad Raportem o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza, jaki w ramach projektu „Debata Dziennikarzy II” został przygotowany w Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. Podsumowując kilkumiesięczną pracę całego zespołu nad Raportem, pragnę na koniec przedstawić kilka swoich refleksji.

Daleko od mainstreamu

Na początek zastrzeżenie. Nasz Raport nie jest całościowym opracowaniem naukowym, ponieważ w stosunkowo krótkim czasie jego tworzenia nie sposób opracować tego tak obszernego zagadnienia w sposób całościowy i potwierdzony kwerendą np. w krajowych archiwach. Jego wartość jest jednak niepodważalna. Po raz pierwszy bowiem udało się zebrać w formie opracowania o charakterze materiału źródłowego ulotne i niedostrzegane często opinie i doświadczenia dziennikarzy nie reprezentujących jedynie tzw. mediów mainstreamowych, czyli tych o największym audytorium (najwyższa sprzedaż w sektorze prasy drukowanej, najwyższa słuchalność w radiu, największa oglądalność wśród nadawców telewizyjnych, czy najwyższa tzw. klikalność w internecie) w danym kraju.

Wśród krajów Inicjatywy Trójmorza (poza Austrią), wszystkie mają za sobą doświadczenie ustroju komunistycznego, co w znaczący sposób determinuje do dziś wszystkie etapy przekazywania każdego komunikatu „od nadawcy do odbiorcy” – od decyzji, które z wydarzeń dnia codziennego trafią do mediów, jaki to będzie przekaz, który z bohaterów tego przekazu będzie pozytywny, a który negatywny i jakie emocje całe zdarzenie powinno wywołać wśród odbiorców. Wbrew pozorom swobodne dziennikarskie wypowiedzi i opinie zebrane w Raporcie mają w mojej ocenie ogromne znaczenie.

Pokazują bowiem świat osób wykluczanych z debaty publicznej w sposób wręcz systemowy, nie można bowiem uznać za przypadkowe tego, iż powtarzają się w rozmowach i w wypowiedziach dziennikarzy te same tematy, te same nierozwiązywalne na poziomie krajowym problemy. Nie powinniśmy tych opinii lekceważyć, bo wiele wskazuje na to, że właśnie ci pomijani w głównych mediach dziennikarze są blisko obywateli swoich państw, znają ich problemy i… nie mają tylko gdzie ich prezentować.

Mimo mnogości mediów, setek tytułów prasowych, portali internetowych i fortun ich właścicieli. Przytoczone na wstępie opinie: nie mamy mediów, które mówią głosem naszego narodu (Chorwacja); nasze media są prozachodnie, czyli identyfikują się z wartościami LGBT i robią kopiuj-wklej z maszynerii liberalnej Zachodu (Rumunia) czy znów mamy nowomowę, która jest narzędziem władzy, słowa homofobia, islamofobia, mowa nienawiści to jej przykłady (Słowenia); w mediach nie można mówić o chrześcijańskich korzeniach Europy (Chorwacja) – powinny być jak alarm, sygnalizujący, iż daleko jeszcze do wolności mediów, wolności słowa w krajach, gdzie można sformułować i usłyszeć takie zdania.

W sytuacji, w której los, a przede wszystkim zatrudnienie wypowiadającego ten osąd dziennikarza jest niepewny, trudno opublikować tzw. twarde dowody na poparcie tych opinii, ale za ich wiarygodność w naszym opracowaniu odpowiadają doświadczeni dziennikarze z Polski, którzy mają bogaty i udokumentowany dorobek zawodowy. Warto ich relacje potraktować bardzo poważnie, bo rzadko ten głos ma szanse znaleźć się w przestrzeni publicznej i to poza własnym krajem. Liczba zatrudnionych dziennikarzy i zagranicznych korespondentów, długi okres funkcjonowania na rynku prasy, wielkość kapitału, jakim się dysponuje oraz odpowiednie pozycjonowanie w wyszukiwarkach w sieci sprawiają, iż jedynym źródłem wiedzy o problemach mediów danego kraju są media mainstreamowe, największe, w których interesie nie jest dopuszczanie do głosu oponentów.

Dla porównania, to tak jakby rynek i system polskich mediów opisywać jedynie na podstawie informacji „Gazety Wyborczej”, bardzo jednoznacznie sprofilowanej pod względem światopoglądu, więc jednoznacznie oceniającej zjawiska życia publicznego w sposób zgodny z własnym systemem wartości, z którego istnienia odbiorca, szczególnie zagraniczny, może w ogóle nie zdawać sobie sprawy. Dlatego w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich postanowiliśmy opracować Raport o wolności mediów krajów Inicjatywy Trójmorza, kontaktując się bezpośrednio z dziennikarzami, pracownikami i współpracownikami mediów, koncentrując się na próbie dotarcia także do rozmówców poza mediami mainstreamowymi i najpopularniejszymi wyszukiwarkami internetowymi.

Kto, co kiedy i jak?

Trójmorze to międzynarodowa inicjatywa gospodarczo-polityczna skupiająca 12 państw Europy położonych w pobliżu mórz Bałtyckiego, Czarnego i Adriatyckiego, w skład której wchodzą: Austria, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia, Słowacja, Słowenia i Węgry. Wszystkie te kraje, poza Austrią, łączy doświadczenie funkcjonowania w ustroju komunistycznym, dlatego postanowiliśmy wyłączyć z tego opracowania Austrię, jedyny kraj, którego społeczeństwo, a co za tym idzie także środki masowego komunikowania, nie mają za sobą doświadczeń komunizmu i postkomunizmu.

Nawiązaliśmy kontakty z dziennikarzami z 11 krajów, odbyliśmy 11 podróży, by się z nimi spotkać. Podstawą przygotowania Raportu końcowego są ankiety dla dziennikarzy – uczestników spotkań i dyskusji panelowych w krajach uczestniczących w projekcie oraz raporty tzw. koordynatorów, osób z Polski odpowiedzialnych za przygotowanie opracowania w poszczególnych krajach.

To znani i doświadczeni dziennikarze, m.in. Grzegorz Górny, Wiktor Świetlik, Wojciech Mucha, Jadwiga Chmielowska, Wojciech Pokora, Iwona Sznajderska, Piotr Hlebowicz, Andrzej Klimczak czy Monika Pietraszkiewicz. Łącznie w okresie listopad 2018 – marzec 2019 odbyło się 11 podróży studyjnych do Budapesztu, Bukaresztu, Wiednia, Rygi, Tallina, Zagrzebia, Lublany, Pragi, Bratysławy, Sofii i Wilna. Koordynatorzy i członkowie SDP uczestniczący w spotkaniach z miejscowymi dziennikarzami zebrali łącznie 43 ankiety od czynnych zawodowo dziennikarzy oraz opracowali 11 raportów na temat wolności mediów w poszczególnych krajach. W opracowaniu przeanalizowano także blisko 11 godzin zapisu audio-video z Międzynarodowej Konferencji „Wolność ( słowa) kocham i rozumiem”, jaka odbyła się w Warszawie w Domu Dziennikarza w siedzibie Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w dniach 28 luty – 1 marca 2019 r. Materiały te zostały poddane analizie jakościowej i ilościowej, przy czym koniecznie należy zaznaczyć, iż analiza ilościowa nie jest przeprowadzona na reprezentatywnej próbie, więc jej wyniki są jedynie uzupełnieniem analizy jakościowej. Warto jednak zauważyć, iż dziennikarze w każdym kraju to bardzo specyficzna i – mimo pozorów otwartości – hermetyczna grupa zawodowa, niezbyt liczna; możliwość poznania jej poglądów i ocen wygłaszanych w swobodnej atmosferze zawodowego spotkania „kolegów po fachu” jest więc bardzo cenna.

Staraliśmy się dotrzeć do dziennikarzy także z mediów niszowych, prezentujących konserwatywne wartości i prawicowe poglądy. Wszyscy ankietowani są czynnymi zawodowo dziennikarzami wszystkich rodzajów środków masowego komunikowania, zdecydowana większość z nich – 24 osoby – pracują w swoim zawodzie ponad 10 lat. Na 43 osoby, które zdecydowały się wypełnić ankiety, 13 osób to dziennikarze ze stażem pracy między 10 a 20 lat pracy w mediach, a 11 osób pracuje ponad 20 lat, co oznacza, iż większość ankietowanych pracuje w zawodzie dziennikarskim na tyle długo, by znać wiele jego aspektów z perspektywy praktyka, osoby czynnej zawodowo w dłuższym czasie. 14 dziennikarzy ma staż pracy krótszy niż 10 lat. Pozostali – 5 osób – to ci, którzy nie podali informacji o tym, jak długo pracują w swoich zawodach. Najstarszy z ankietowanych pochodzi z Węgier i w zawodzie pracuje od 1978 r., najmłodszy ze Słowacji, pracuje ok. 1 roku. Ponad połowa z nich poinformowała o tym, iż co najmniej dwu-trzykrotnie zmieniali pracę, nierzadko tracąc ją wbrew swojej woli. „W zawodzie jestem od 1991 r. przeszedłem drogę od reportera do redaktora naczelnego i z powrotem” – napisał obrazowo jeden z ankietowanych. Ankiety były anonimowe, ale każdy z uczestników spotkań, który zdecydował się ją wypełnić, opisywał własne doświadczenia zawodowe.

Co z tego wynika?

Z naszego opracowania wynika jednoznacznie, iż pomimo geograficznej bliskości, dziennikarze z krajów Inicjatywy Trójmorza mają niewielką (lub zgoła żadną) wiedzę na temat realizacji zasady wolności słowa w innych niż własny krajach, brakuje bowiem usystematyzowanych opracowań na ten temat.

Potwierdziło się także, iż stałą praktyką w naszych krajach stało się czerpanie wiedzy o stanie wolności mediów, nawet u bliskich sąsiadów, z raportów międzynarodowych organizacji, takich jak Freedom House czy Reporterzy Bez Granic, których ustalenia np. na temat stanu wolności mediów w Polsce są w ocenie SDP niezgodne ze stanem faktycznym, a przy tym oparte na niejasnych kryteriach oraz subiektywnych ocenach osób przygotowujących opracowania dla tych organizacji.

Przykładowo organizacja Freedom House informuje, że media w Polsce, na Węgrzech, w Rumunii, Bułgarii i Chorwacji są tylko „częściowo wolne” (partly free), a organizacja Reporterzy Bez Granic w 2018 roku po raz kolejny obniżyła notowania Polski – w rankingu wolności słowa za rok 2018 Polska była dopiero na 58 miejscu ze 180 krajów, a rok później, czyli w roku 2019, jest sklasyfikowana na 59 miejscu, co oznacza spadek o 41 miejsc w porównaniu do roku 2015. W rzeczywistości nie ma powodów, które racjonalnie mogłyby uzasadnić tak drastyczny spadek. W innych krajach jest jeszcze gorzej – w rankingu Reporterów Bez Granic w 2018 r. Węgry zajmowały miejsce 73, Chorwacja 69, a Bułgaria 111. Jeśli opis sytuacji w tych krajach jest tak „rzetelny” jak ten dotyczący Polski, to jest to sytuacja w najwyższym stopniu niepokojąca. Oznacza bowiem, że niewiele o sobie nawzajem wiemy, a przez to trudniej może się nam współpracować i przeciwdziałać zagrożeniom.

Wnioski płynące z opracowania „Raportu” są następujące:

  • We wszystkich krajach Inicjatywy Trójmorza transformacja środków masowego komunikowania przebiegła inaczej i doprowadziła do powstania odmiennych systemów prasowych mimo pozorów ich podobieństwa. Stowarzyszenia dziennikarskie, redakcje, medialne instytucje nie mają swoich odpowiedników w poszczególnych krajach, a nawet pozornie podobne organizacje mogą różnić się genezą i wartościami, które reprezentują. Powszechna jest niewiedza, kto de facto reprezentuje czyje interesy.
  • Brak aktualnych, wiarygodnych analiz ekonomicznych dotyczących szeroko rozumianego świata mediów. Nawet doświadczeni, od lat związani z profesjonalnymi mediami dziennikarze nie wiedzą, kto i w jaki sposób finansuje ich miejsca pracy i zarobkowania. Niewielka jest wiedza o mechanizmach powstawania nawet najbardziej znanych mediów w poszczególnych krajach Inicjatywy Trójmorza i przyczyn upadku innych. Nie ma powszechnej wiedzy, gdzie takie informacje można znaleźć. Praktycznie nikt nie zna właścicieli mediów, nawet ci dziennikarze, którzy potrafią wskazać (rzadko) kraj, z którego wg nich pochodzą właściciele mediów, w których pracują, rzadko potrafią wskazać nazwy konkretnych firm, korporacji, spółek czy nazwisko rodziny właścicieli.
  • Ciągle jeszcze występuje bariera językowa. Mimo składanych powszechnie deklaracji o znajomości języka angielskiego, w praktyce sprowadza się ona do poziomu komunikatywności. W każdym przypadku, gdy była możliwość posługiwania się w rozmowach tłumaczem z języka miejscowego, zmieniała się w sposób lawinowy liczba przekazywanych przez dziennikarzy informacji. Mają oni ogromną wiedzę o współczesności swoich krajów, o współczesnych mediach i dzielą się nią mimo realnego dla wielu ryzyka utraty pracy lub dochodów w sytuacji, gdy dadzą się poznać jako reprezentanci „niewłaściwych”, czy „politycznie niepoprawnych” poglądów
  • Wskazane byłoby opracowanie metodologii dla tworzenia własnego dla krajów Inicjatywy Trójmorza raportu na temat realizacji zasady wolności słowa. Raportu tworzonego wg jednolitych kryteriów dla wszystkich krajów, np. na wzór raportu Reporterów bez Granic, ale z własnymi, niezależnymi od istniejących organizacji dziennikarskich metodami analizy i przede wszystkim niezależnymi źródłami informacji. Powstające dotychczasowe raporty Freedom House i Reporterów bez Granic są podporządkowane tezom ideologicznym; potwierdzają to dziennikarze z wielu krajów (nie wszyscy). Pragnę także zaznaczyć, że nie oznacza to odrzucenia raportu Reporterów bez Granic ani opinii, iż organizacja ta świadomie wypacza obraz wolności mediów, oceniając poziom wolności słowa w krajach naszego regionu, ale wiele wskazuje na to, iż w okresie ostatnich 30 lat wytworzyła ona stałe mechanizmy pozyskiwania informacji z danego kraju i nie uwzględnia alternatywnych do mainstreamowych źródeł informacji. Protesty przeciwko nieuzasadnionemu obniżaniu miejsc w rankingach wolności słowa (płynące np. z Polski czy Węgier) są zupełnie nieskuteczne, widoczna jest więc potrzeba stworzenia alternatywnego narzędzia do opisu sytuacji w mediach
  • W żadnym kraju nie występują problemy techniczne z dostępem do infrastruktury. W tej dziedzinie dotyczącej świata mediów z pewnością udało się krajom postkomunistycznym, jakim są kraje Inicjatywy Trójmorza, dogonić Zachód, co tak głośno i powszechnie postulowano w latach 90. i późniejszych. Nie ma generalnie żadnych problemów z dostępem do gazet papierowych, szerokopasmowego internetu, naziemnej telewizji cyfrowej. Warto jednak przypomnieć, że media to nie tylko nowoczesna technika, ale także, a raczej przede wszystkim, treść przekazu. Warto ponownie zacząć walczyć o jego jakość i prawdziwość.

W mojej ocenie wszystkie wskazane powyżej zagadnienie wymagałyby przeprowadzenia pogłębionych interdyscyplinarnych badań empirycznych w przyszłości. Konieczne byłyby także opracowania historyczne, ponieważ tylko analiza faktów z przeszłości mogłaby dać nam prawdziwy obraz obecnych mediów. Wyrażam nadzieję, iż SDP będzie zajmowało się nadal tą problematyką i za rok powstanie Raport nr 2 na temat wolności słowa w krajach Inicjatywy Trójmorza. Ufam, że będzie bardziej optymistyczny.

„Raport o wolności mediów w krajach Inicjatywy Trójmorza” dostępny jest w całości wraz z załącznikami na stronie cmwp.sdp.pl w zakładce „do pobrania”.

Dr Jolanta Hajdasz jest profesorem Wyższej Szkoły Umiejętności Społecznych w Poznaniu, dyrektorem CMWP SDP.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Nowe media, stare problemy. Wolność słowa w krajach Trójmorza” znajduje się na s. 4–5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Nowe media, stare problemy. Wolność słowa w krajach Trójmorza” na s. 4–5 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Korespondencja Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego z Gorlic z władzami partyjnymi PRL, dw. ambasady ZSRR

Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce i dlatego zwracamy się do niej z gnębiącymi nas problemami. Wierzymy, że centralne władze partyjne i administracyjne życzliwie rozpatrzą nasze prośby.

Wojtek Pokora

W listopadzie 1971 roku powiatowe oddziały Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Gorlicach i Sanoku poprzez swoje okręgi skierowały list do VI Zjazdu PZPR. Ten list był i jest naszym głosem w ogólnonarodowej przedzjazdowej dyskusji.

Przedstawialiśmy w nim szczerze i otwarcie problemy niepokojące Ukraińców w Polsce, z myślą i wiarą w to, że partia weźmie nasz głos pod uwagę jako prawdziwą i szczerą informację do programu socjalistycznego rozwoju Polski w dziedzinie pełnego praktycznego zagwarantowania praw dla Ukraińców w Polsce.

W minionym okresie życiowe sprawy Ukraińców, w szczególności społeczno-kulturalne, traktowane były jako drugoplanowe. W ostatnich czasach lekkomyślne traktowanie tych spraw przybrało charakter oficjalny i związane było z odrzucaniem postanowień i decyzji władz centralnych partyjnych i państwowych przez władze lokalne. Ten fakt znalazł swoje odbicie w postępowaniu przedstawicieli lokalnych władz w związku ze wskazanym listem.

Niektórzy przedstawiciele władzy wojewódzkiej w Rzeszowie, a także powiatowej w Gorlicach, Krośnie i Sanoku prowadzili dochodzenie i przesłuchania prawie wszystkich członków Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego, którzy podpisali wspomniany list do VI Zjazdu. Przesłuchiwani członkowie UTSK byli zastraszani, odnoszono się do nich z pychą, był wywierany na nich nacisk, żeby wycofali swoje podpisy pod wyżej wspomnianym pismem. Grożono im między innymi zwolnieniem z pracy, przesiedleniem z pogranicznej strefy do Czechosłowacji lub w ogóle wysiedleniem do ZSRR. (…)

Teodorowi Gocz z Zyndranowej pow. Krosno, który jest członkiem centralnego zarządu UTSK, organizatorem domu muzealnego z wojskowym oddziałem – przedstawiającym walki Armii Czerwonej i I Czechosłowackiego Korpusu o przełęcz Dukielską w czasie II wojny światowej, niektórzy przedstawiciele władzy (to też w związku z podpisaniem wspomnianego pisma) okazywali swoją nieufność i wywierali na niego naciski. W czasie przesłuchania 3 grudnia tegoż roku ob. Henryk Żak poniżał jego godność człowieka, nazywał go przestępcą, nacjonalistą, szowinistą, groził mu wysiedleniem z pogranicznej strefy – z rodzimej wsi. Nazywał on podłym fakt wysłania wspomnianego pisma do radzieckiej ambasady, jako przedstawicielstwa obcego państwa. (W związku z tym wyjaśniamy, że tego faktu nie należy traktować jako aktu wrogiego z naszej strony w stosunku do Polski, bowiem Związek Radziecki i Polska są w przyjacielskich stosunkach.

Jest on nam bliski także dlatego, że z narodem radzieckim wiążą nas więzy krwi. Masowy udział Ukraińców, a szczególnie z Łemkowszczyzny, w II wojnie światowej w szeregach Armii Czerwonej, daje nam moralne prawo wypowiadać prośby o objęcie opieką łemkowskiej i ukraińskiej ludności od wynarodowiania i zniknięcia). (…) 

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na kilka faktów. Okazuje się, że jeszcze w latach 70. w Polsce używano wobec mniejszości ukraińskiej argumentów związanych z wysiedleniem. Nie wzbudzało to zapewne sympatii do ówczesnych władz, co nie tłumaczy w żadnym wypadku donosów, bo tak to chyba trzeba nazwać, do sowieckiej ambasady. Z drugiej strony – w świetle faktów, które publikuje np. Tadeusz A. Kisielewski w książce Gibraltar i Katyń. Co kryją archiwa rosyjskie i brytyjskie, można podejrzewać działaczy z Gorlic o koniunkturalizm. W roku 1971 budują oni bowiem obraz mniejszości ukraińskiej ściśle współpracującej z ZSRR i Armią Czerwoną, do której Łemkowie mieli zgłaszać się na ochotnika, gdy tymczasem Kisielewski, powołując się w swojej książce na relację płk. Jana Cieślaka ps. Maciej, szefa wywiadu Inspektoratu nowosądeckiego ZWZ/AK na Podhalu – 1PSP, opisuje ludność z tego terenu jako ściśle kolaborującą z niemieckim okupantem: Przerzucane grupy i kurierzy strzec się musieli nie tylko żandarmerii niemieckiej i szpiegów niemieckiej V kolumny działającej tu już z okresu przed wybuchem wojny, ale i przygranicznej ludności łemkowskiej o orientacji ukraińsko-faszystowskiej. (…)

Wierzymy w sprawiedliwość władzy ludowej w Polsce i dlatego zwracamy się do niej z gnębiącymi nas problemami. Wierzymy, że centralne władze partyjne i administracyjne życzliwie rozpatrzą nasze prośby i zapewnienia zawarte w niejednokrotnie skierowanych do nich listach.

Ponieważ przedstawiciele władz zarzucali nam współpracę w tej sprawie z wrogimi elementami zagranicznymi, to my oświadczamy, że nie mamy nic wspólnego z wrogimi Polsce i Związkowi Radzieckiemu zagranicznymi centralami i nie okazujemy się wrogami Polski Ludowej, a odwrotnie – pragniemy być jej budowniczymi jako równoprawni obywatele w życiu codziennym i pracy w swojej socjalistycznej ojczyźnie – PRL.

Ukraińcy pokazują przykład godnego wypełniania swoich obowiązków w stosunku do państwa. Dlatego zasługują i mają prawo praktycznie posługiwać się prawem, które gwarantuje konstytucja, a w szczególności w sprawie rozwoju swojej kultury i oświaty. To nabiera szczególnego znaczenia w związku z hasłem „ludzie doskonałej pracy” i „praca uszlachetnia” wzniesionym przez I Sekretarza PZPR Edwarda Gierka i Uchwałami VI Zjazdu.

List został podpisany przez przewodniczącego UTSK w Gorlicach Piotra Stefanowskiego i (za zarząd powiatowy) przewodniczącego Andrzeja Kołko. Kopie otrzymały Zarząd Wojewódzki UTSK, Zarząd Powiatowy w Sanoku UTSK i Ambasada ZSRR w Warszawie.

Cały artykuł Wojtka Pokory pt. „Więzy krwi i inne” znajduje się na s. 12 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojtka Pokory pt. „Więzy krwi i inne” na s. 12 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rok wyborów w europejskich krajach NATO. Kremlowskie trolle aktywizują się / Rafał Brzeski, „Kurier WNET” nr 60/2019

Generał Oleg Kaługin, były szef kontrwywiadu w I Zarządzie Głównym KGB, powtarzał, że sianie zamętu i niezgody w obozie przeciwnika to „serce i dusza” rosyjskich służb wywiadowczych.

Rafał Brzeski

Wybory, trolle, Kreml

Mamy europejski rok wyborczy. Ledwie zakończyły się eurowybory w 28 krajach, a już szykują się wybory powszechne w Austrii i w Grecji. Na jesieni wybory w Polsce. Były wybory prezydenckie na Ukrainie, na Litwie, na Łotwie i na Słowacji. Będą wybory prezydenckie w Rumunii. Były wybory parlamentarne w Estonii i w Mołdawii. Być może będą w Wielkiej Brytanii.

Większość z nich – w krajach należących do NATO, a więc dla rosyjskich dezinformatorów okazja niebywała i nie dziwota, że ze smyczy spuszczono szeregowych trolli, producentów fejków, kreatorów narracji, scenarzystów operacji dezinformacyjnych i całe stada agentów wpływu. Według komisarz Unii Europejskiej do spraw sprawiedliwości, Viery Jourovej, trwa „cyber-wyścig zbrojeń:, a celem kampanii dezinformacyjnych Moskwy jest pogłębianie istniejących podziałów społecznych.

W wojnie informacyjnej każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos.

Dla Kremla sianie zamętu, podsycanie podziałów i destabilizacja chwiejnych demokracji stały się kluczowym elementem polityki zagranicznej. Zakłócanie procesów wyborczych stanowi istotny fragment tego programu.

Dywersja taka jest tania i bezpieczna. Nie wymaga przełamywania firewalli i ryzykownego hakowania infrastruktury sieciowej, co może grozić cyber-odwetem. Wystarczy umiejętne zmanipulowanie faktów oraz penetracja i wypaczanie postrzegania rzeczywistości przez odbiorców. Nie grozi to niczym, bowiem żadna międzynarodowa konwencja nie zabrania szerzenia kłamstw, a zachodnie i polskie agendy osłaniające świadomość wyborców przed manipulacją są dopiero w powijakach.

W wojnie informacyjnej Rosja ma olbrzymie doświadczenie zbierane w czasach Ochrany, CzeKa, NKWD i KGB. Generał Oleg Kaługin, były szef kontrwywiadu w Pierwszym Zarządzie Głównym KGB, powtarzał, że sianie zamętu i niezgody w obozie przeciwnika to „serce i dusza” rosyjskich służb wywiadowczych. Rozwój internetu i mediów społecznościowych, które zbiegły się z amerykańską polityką „resetu” oraz zachodnią konsumpcją „dywidendy pokojowej” po zakończeniu „zimnej wojny”, dały rosyjskim strategom i teoretykom czas na rozwój prac studyjnych nad militaryzacją informacji. W rosyjskiej doktrynie przyjęto, że konfrontację informacyjną należy prowadzić permanentnie „w okresie pokoju i w czasie wojny”, ma ona mieć charakter totalny, a jej celem są całe społeczeństwa, cywile na równi z wojskowymi. Rosyjscy teoretycy oceniają, że współczesne środki komunikowania się umożliwiają tak potężne oddziaływanie na odbiorców, że dzięki konfrontacji informacyjnej możliwe staje się osiągnięcie celów strategicznych, a konwencjonalne działania militarne można ograniczyć do minimum nie powodującego gwałtownych reakcji społeczności międzynarodowej.

Czas „drzemki” teoretyków zachodnich służby rosyjskie wykorzystały efektywnie w sferach:

  • koncepcyjnego tworzenia dezinformacyjnych narracji,
  • nowoczesnych technik komunikowania się,
  • eksploatacji możliwości, które dają swobody demokracji i gospodarki rynkowej.

W walkę informacyjną wpisano na równi działania hakerskie, pozyskiwanie danych, zwłaszcza danych osobowych, a także: historię, kulturę, język, patriotyzm i dumę narodową, niechęci i niezadowolenie oraz inne przejawy ludzkiej aktywności i stany emocjonalne.

Dla osiągnięcia przewagi strategicznej szeroko rozbudowano narzędzia sterowania społecznego. Werbalne insynuacje, plotki i podróbki dokumentów zastąpiono przez rozwinięte narracje o jednolitym rdzeniu, ale adresowane do odbiorców podzielonych na precyzyjnie wyprofilowane grupy docelowe. Slogany walki klasowej z sowieckich czasów zastąpiono mniej lub bardziej finezyjnymi i prawdopodobnymi przeinaczeniami i kłamstwami, co brytyjska premier Theresa May podsumowała stwierdzeniem, że Rosja „przekształciła dezinformację w oręż”. W procesie tym służby rosyjskie wykorzystywały i wykorzystują przede wszystkim media elektroniczne. Obok tradycyjnych platform czyli telewizji RT (do niedawna Russia Today), radiowej sieci Sputnik oraz agencji prasowych TASS i Novosti, wykorzystuje się internet i jego media społecznościowe, które dają możliwość natychmiastowego i bezpośredniego dotarcia z przekazem do milionów odbiorców. Przekaz ten może obejmować tekst, dźwięk oraz obraz i być opracowany pod kątem ustalonych wcześniej zainteresowań i potencjału intelektualnego konkretnych grup odbiorców.

Tymczasowej i pozornej demokratyzacji Rosji i otwarciu się rosyjskiej gospodarki towarzyszyło otwarcie się Zachodu na postsowieckie służby, które cynicznie eksploatują możliwości, jakie daje demokracja oraz liberalne zasady gospodarki rynkowej. Swoboda wyrażania poglądów i brak cenzury w państwach demokratycznych ułatwiają rozpowszechnianie kłamstw zwanych popularnie fejkami, kreowanie scenariuszy narracji oraz ich szerokie rozpowszechnianie poprzez media własne, media teoretycznie obce, ale kontrolowane przez Moskwę kapitałowo lub przez agenturę wpływu, a także media obce, którym podsuwa się spreparowane treści po konkurencyjnych cenach.

Przykładowo, do listopada 2018 roku program Sputnika retransmitowało Radio Hobby zamknięte przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Nadajnik tej stacji znajdował się w Legionowie i jego sygnał obejmował również Rembertów, Wesołą oraz inne podwarszawskie miejscowości zamieszkałe przez ludzi związanych z Ludowym Wojskiem Polskim.

W innych krajach utworzono regionalne centra multimedialne z potężnym wsparciem technicznym i finansowym. Twórca tego imperium propagandowego Michaił Lesin, zanim w dziwnych okolicznościach pożegnał się z życiem, nie krył, że nie robi mu różnicy, czy kanał medialny, z którym współpracuje, jest publiczny czy prywatny. „Ma tylko przekazywać określony punkt widzenia”, a machina propagandowa Kremla już dostarczy ten „punkt widzenia” w stosownym opakowaniu i po atrakcyjnej cenie.

Jedno się wszakże od czasów KGB nie zmieniło. Stany Zjednoczone są nadal „głównym przeciwnikiem”, a tuż za nimi jest NATO. W kremlowskim postrzeganiu świata wszystkie państwa znajdujące się poza strefą wpływów Moskwy są potencjalnymi członkami Sojuszu Atlantyckiego, a ponieważ większość państw europejskich to kraje członkowskie NATO, zatem finalnym celem wszelkich działań dezinformacyjnych w Europie są: osłabienie solidarności państw Unii Europejskiej oraz rozbicie ich transatlantyckich powiązań ze Stanami Zjednoczonymi. Nie gra przy tym roli, czy niejako „po drodze” będą promowane lub atakowane ugrupowania i politycy z prawa lub lewa. Rosyjska kampania „nie jest ukierunkowana ani na lewo, ani na prawo, ale jej celem jest podważenie zaufania i wiary w siebie oraz sianie chaosu i niepewności” – oceniał w połowie lutego były sekretarz generalny NATO Anders Rasmussen.

Skala rosyjskich działań, zwłaszcza w sieci i mediach społecznościowych, jest olbrzymia. Do mieszania w głowach Amerykanom przed prezydenckimi wyborami w 2016 roku oddelegowano dwa lata wcześniej ponad 80 osób oraz oddano do dyspozycji ponad milion dolarów. Dla zatarcia śladów wykorzystano infrastrukturę komputerową nie tylko na terenie Rosji, ale również w innych krajach, także w Stanach Zjednoczonych. Jak ustaliło FBI, na rekonesans do USA wysłano dwóch pracowników petersburskiej Agencji Studiów Internetowych, czyli osławionej „fabryki trolli”. Ich zadaniem było poznać realia w 9 stanach, zorientować się w nastrojach, poznać aktualny slang i preferencje wyborcze mieszkańców amerykańskiej prowincji oraz zwerbować agenturę. Równocześnie z terytorium Rosji hakerzy wykradali autentyczne dane Amerykanów. Zakres tych kradzieży nie jest dokładnie znany, bo FBI nie chwali się porażkami, ale przed kilkoma tygodniami wyszło na jaw, że w dwóch powiatach na Florydzie wykradziono ze spisów wyborców kompletne dane uprawnionych do głosowania.

Równolegle stworzono potężny leksykon sformułowań, terminów, eufemizmów, żartów, porównań, skrótów, itp. używanych przez Amerykanów w mediach społecznościowych w trakcie dyskusji, sporów i kłótni na tematy polityczne. Godziny pracy „ekipy wyborczej” w Petersburgu podporządkowano strefom czasowym w USA, żeby nie było konfliktu między rytmem amerykańskiego życia a aktywnością trolli w sieci.

Za pośrednictwem funkcjonariuszy służb wywiadu zbierano oryginalne formularze in blanco, które posłużyły później do sporządzenia fałszywych dokumentów stanowiących fundament dezinformacji, plotek, insynuacji i rozbudowanych narracji podważających wiarygodność poszczegółnych polityków i generalnie uczciwość amerykańskiego systemu wyborczego. Wykorzystując zhakowane dane personalne, podszywano się pod aktywistów lokalnych struktur partii politycznych oraz różnych stowarzyszeń i werbowano w sieci wolontariuszy. Jeden z takich nieświadomych współpracowników z Teksasu podpowiedział, gdzie kandydaci idą łeb w łeb, co skwapliwie wykorzystano. Trolle z Petersburga pozakładały liczne konta na Twitterze, promujące i krytykujące na równi Donalda Trumpa, jak Hillary Clinton. Były to konta o chwytliwych hasztagach, takich jak #TrumpTrain lub #Hillary4Prison. Jak ustaliło FBI, niektóre fałszywe profile sterowane z Rosji były tak popularne, że firmy amerykańskie płaciły od 25 do 50 dolarów od postu, byle tylko podwiązano pod niego ich reklamę.

Posługując się wykradzionymi tożsamościami, założono też konta PayPal, które wykorzystano w 2016 roku do zakupu ogłoszeń na Twitterze i Facebooku. Zgodnie z zasadą: każdy chwyt jest dozwolony, jeśli powoduje mętlik w głowach i polityczny chaos – ogłoszenia te adresowano zarówno do odbiorców zorientowanych na prawo, jak i na lewo, a grupy etniczne wzywano do bojkotu wyborów, ponieważ ani Demokratów, ani Republikanów nie interesują problemy mniejszości. Ogłoszenie z maja 2016 roku głosiło: „Hillary Clinton nie zasługuje na czarne głosy”. Inne hasło brzmiało: „Nie można wybierać mniejszego zła. Lepiej już nie głosować WCALE”. Alternatywnie zalecano oddanie głosu na kandydatów niezależnych.

Mistrzowskim pociągnięciem było zebranie poprzez sieć grupy ponad 100 autentycznych, kipiących aktywnością i naiwnych Amerykanów, a potem wykorzystanie ich do przełożenia kreowanej w Rosji wirtualnej rzeczywistości na realne demonstracje i protesty w Stanach Zjednoczonych.

Ich animatorem był szalejący w sieci niejaki „Matt Skiber”, któremu udało się zdalnie z Petersburga zorganizować grupę autentycznych aktywistów, a ci przygotowali happening, podczas którego w klatce na platformie ciężarówki wieziono manifestanta ucharakteryzowanego na Hillary Clinton ubraną w więzienny kombinezon. Mało tego, już po wyborach petersburska szczujnia zorganizowała za pośrednictwem mediów społecznościowych dwie demonstracje w Nowym Jorku. Jedną popierającą Donalda Trumpa, a drugą pod hasłem „Trump NIE jest moim prezydentem”.

Na podobnie szeroką skalę przygotowano „obsługę” referendum w sprawie Brexitu w Wielkiej Brytanii, kiedy to w ostatnich 48 godzinach kampanii z rosyjskich kont na Facebooku rozesłano ponad 45 tysięcy „brexitowych” fejków. Niezależna brytyjska grupa studyjna 89up.org wyliczyła, że podczas tej kampanii Russia Today i Sputnik docierały ze swym antyunijnym przekazem do większej liczby brytyjskich odbiorców niż biura oficjalnych kampanii Vote Leave lub Leave.EU.

Podobnie było przed eurowyborami. Dokładne dane nie są jeszcze znane, gdyż analizy prowadzone w poszczególnych krajach nie zostały jeszcze opublikowane, ale zajmująca się bezpieczeństwem w sieci firma SafeGuard Cyber ustaliła, że tylko od 1 do 10 marca bieżącego roku 6 700 powiązanych z Rosją „czarnych owiec” rozesłało w mediach społecznościowych materiały, które dotarły do 241 milionów europejskich użytkowników. Ich efekt jest trudny do określenia. Nie sposób bowiem ustalić, czy nawet jeśli zostały przez odbiorców odebrane, to czy je przeczytali, a tym bardziej, czy zapadły w ich świadomość.

Rosyjskie mistyfikacje przedwyborcze to nie żadna propagandowa papka, tylko dezinformacje a la carte wykorzystujące aktualną sytuację i nastroje w danym kraju.

Do odbiorców w Polsce adresowane są fejki i narracje związane z ustawą JUST Act 477. Odbiorcom w Wielkiej Brytanii serwowany jest Brexit w różnych smakach, we Francji protest „żółtych kamizelek” i unijne koncepcje prezydenta Emmanuela Macrona, w Niemczech zaś – polityka imigracyjna, kryzys spowodowany najazdem uchodźców oraz rosnąca popularność partii Alternatywa dla Niemiec.

Utworzona z inicjatywy europosłanki Anny Fotygi europejska grupa do zwalczania rosyjskich dezinformacji wykryła i zdemaskowała od 2015 roku ponad 5 tysięcy fałszywek. Najwięcej – ponad 2000 – było związanych z Ukrainą i Krymem. Prawie 1200 dezinformacji dotyczyło Stanów Zjednoczonych, ponad 400 przypadków – NATO, a około 700 Unii Europejskiej, z czego ponad 120 było na temat Polski. Oskarżano nas m.in. o agresywne zachowanie wobec Moskwy, żądania terytorialne i marzenia o wchłonięciu przez Polskę – oczywiście z pomocą NATO – Białorusi i co najmniej części Ukrainy. Przykładowo, 20 lutego bieżącego roku w programie radia Sputnik w języku białoruskim podano, że gdyby Rosjanie nie zajęli Krymu, to Amerykanie umieściliby na półwyspie swoje wyrzutnie rakietowe i pod ich osłoną Polacy zagarnęliby zbrojnie Białoruś. Gdyby jednak w Warszawie uznano, że polskie siły są zbyt słabe, to polskie służby wywiadowcze zorganizowałyby w Mińsku skuteczny zamach stanu i osadziły propolski reżym.

W Wielkiej Brytanii, po chemicznym ataku „nowiczokiem” w Salisbury, producenci jedynie słusznej kremlowskiej prawdy rozpowszechnili ponad 40 różnych narracji wyjaśniających próbę otrucia dezertera z GRU Siergieja Skripala i jego córki. Każda z tych narracji była oczywiście „niepodważalna”.

Tematy, stosunek prawdy do kłamstwa w przekazie, wykorzystane platformy oraz inne elementy konstrukcji dezinformacji zależne są od wyobraźni scenarzystów, a zatem liczba możliwych rozwiązań jest w zasadzie nieskończona. Dwa lata temu były to prymitywne fałszywki w rodzaju powtórzonej przez telewizję RT wiadomości portalu dan-news.info, że na froncie w rejonie Doniecka walczą dwa tuziny snajperek z Polski.

Obecnie najnowszą metodą jest tak zwany „głęboki fejk” (deep fake), czyli generowany komputerowo materiał video lub dźwiękowy ukazujący dowolną osobę mówiącą dowolne rzeczy. Osoba może „mówić” własnym głosem, tyle, że tekst będzie spreparowany, gdyż jest to przemontowany zlepek fragmentów różnych wypowiedzi.

Podobnym zlepkiem obrazów może być bohater filmiku lub jego twarz może być „wpreparowana” w postać kogoś innego i w sytuację, w której nigdy nie uczestniczył.

Poza własnymi lub kontrolowanymi kanałami medialnymi, Rosja wykorzystuje różnych aktorów do rozpowszechniania dezinformacji. Najgroźniejsza jest świadoma agentura wpływu. Wsparciem dla niej są „pudła rezonansowe”, które bez refleksji powtarzają zasłyszane treści. No i dezinformacyjny plebs, zwany w Moskwie gawnojedy, czyli ludzie, którzy z własnej woli promują moskiewską narrację. Należą do nich na równi progresiści, pacyfiści, internacjonaliści, apologeci rozwiązłości seksualnej, sodomici, a także panslawiści, zwolennicy białej supremacji, kanapowi neofaszyści itp. Gawnojedy to nie agenci, gdyż nikt ich nie werbował, ale ich przydatność jest nie do przecenienia. Trudno bowiem znaleźć bardziej podatny materiał do manipulacji i medium bardziej żarliwie rozpowszechniające wszelką dezinformację. Wystarczy tylko sprytnie ich poszczuć. Gawnojedy są też często autorami politycznych happeningów lub krzykliwym mięsem armatnim demonstracji, które można później nagłośnić, pokazując je w telewizji RT.

Dla Kremla „główny przeciwnik” to nadal USA, więc podczas kampanii przedwyborczych byli, są i będą dyskretnie promowani politycy niechętni Stanom Zjednoczonym. Zwłaszcza w Niemczech, gdzie elity aż piszczą, żeby się pozbyć „okupacyjnego jarzma” Amerykanów. We Francji i w Niemczech promowani są również politycy opowiadający się za stworzeniem tak zwanej euroarmii, która jest ewidentną konkurencją dla Sojuszu Atlantyckiego. Na obszarze całej Unii Europejskiej informacyjna opieka Kremla obejmuje niezmiennie polityków oraz środowiska sprzyjające Moskwie, niechętne Ukrainie, opowiadające się za jednością i współpracą Słowian itp. Do wykorzystania nadaje się każdy polityk i celebryta, który przejawia niechęć do USA, do NATO, do każdego działania i każdej koncepcji ograniczającej osiągnięcie przez Rosję dominującej pozycji na kontynencie euroazjatyckim. I o tym warto pamiętać.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wybory, trolle, Kreml” znajduje się na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Brzeskiego pt. „Wybory, trolle, Kreml” na s. 15 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pierwsza wojna językowa polsko-ukraińska rozpoczęła się zakazem używania grażdanki w habsburskiej Galicji

Pod wpływem kontaktów z „liberalną” Austrią zakiełkowały ziarna narodowego ruchu ukraińskiego. Z tej części ziem ukraińskich po I rozbiorze Polski zaczął płynąć strumień ukraińskiego życia narodowego.

Stanisław Orzeł

Rozbiór Ukrainy kozackiej zapoczątkowany ugodą perejasławską z 1654 r. uruchomił procesy rusyfikacji lewobrzeżnej Ukrainy Naddniestrzańskiej wcielonej do Rosji. Ugoda ta została oprotestowana przez prawosławnego metropolitę Kijowa Sylwestra Kossówa, który nie chciał uznać nadrzędności Patriarchy Moskiewskiego, a pragnął pozostać w jurysdykcji Patriarchy Konstantynopola. Dlatego – w przeciwieństwie do Bohdana Chmielnickiego – dwukrotnie odmówił złożenia carowi Rosji przysięgi poddańczej i nie asystował Kozakom przy tej ceremonii, bo uważał, że podporządkowanie eparchii kijowskiej Patriarchatowi Moskiewskiemu wywoła polskie represje wobec administratur pozostających w granicach Rzeczypospolitej. W ten sposób cerkiew na Ukrainie na krótki czas wpłynęła na przyhamowanie moskiewskich tendencji do rusyfikacji Ukrainy. Dzięki temu w architekturze Hetmanatu rozwinął się tzw. barok ukraiński, odróżniający kulturę Ukrainy od cerkiewnej kultury Rosji.

Jednak po niespodziewanej śmierci metropolity Sylwestra w 1657 r. działania na rzecz uzyskania z Konstantynopola autokefalii przez Kościół prawosławny w Rzeczypospolitej, w tym na prawobrzeżnej Ukrainie – załamały się.

Po traktacie Grzymułtowskiego w 1686 r. carscy dyplomaci przekupili sułtana Mehmeda IV, by ten wymógł na patriarsze Konstantynopola wydanie dekretu tymczasowo przekazującego zwierzchność nad eparchią kijowską patriarsze Moskwy. Pozwoliło to Rosji od czasów Piotra I nie tylko rusyfikować wschodnią część Ukrainy, ale i – za pośrednictwem Cerkwi – ingerować w sprawy wewnętrzne Rzeczypospolitej. (…)

Wraz z likwidacją Hetmanatu, który podtrzymywał oryginalną kulturę Kozaków Zaporoskich związaną z barokiem, pod presją imperatorów Wszechrusi i degeneracją społeczności kozackiej, której przejawem były m.in. bunty hajdamaków, następowała postępująca rusyfikacja kozaczyzny i języka starorusińskiego na Ukrainie. Służyła temu również presja caratu w sprawach Kościoła prawosławnego na ziemiach ukraińskich, m.in. różnice liturgiczne między Ukrainą a innymi eparchiami Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego były stopniowo likwidowane: Metropolia Kijowska straciła szczególną autonomię administracyjną, a ryt unifikowano według wzorca patriarchatu moskiewskiego.

Wyrazem rusyfikacji Ukrainy poprzez podporządkowany carom moskiewski Kościół Prawosławny był m.in. nakaz budowy cerkwi w stylu moskiewsko-jarosławskim lub neobizantyjskim, aby ujednolicić prawosławną architekturę cerkiewną imperium. Jak trafnie przypomniała Katarzyna Barczyk, „Nie brakuje (…) ukraińskich historyków podkreślających, że to tylko pomogło wyodrębnić się miejscowej kulturze – Rusini, którzy wcześniej czuli obcość i niechęć do polskich panów, sądzili, że bliżej im do Moskwy. Gdy jednak znaleźli się w obrębie jednego państwa, dostrzegli, że ich język, kultura i tradycje różnią się znacząco, co dało im poczucie odrębności i bodziec do kształtowania się narodu ukraińskiego takiego, jaki znamy dziś” (K. Barczyk, Kiedy naprawdę powstała Ukraina? Ciekawostki historyczne.pl). (…)

Jak pisał Ihor Rajkiwski, to dopiero „rozbiory Rzeczypospolitej wprowadziły istotne zmiany do sytuacji społeczno-politycznej na Kresach, gdzie się pojawił trzeci czynnik – carat rosyjski na prawym brzegu Dniepru oraz władze austriackie w Galicji.

Na skutek tego rekonstrukcja mniej więcej realnego obrazu stosunków ukraińsko-polskich w XIX wieku jest możliwa jedynie pod warunkiem wielostronnego badania stosunków w nowo powstałych trójkątach: rząd rosyjski (lub odpowiednio – austriacki) – Polacy – Ukraińcy.

Znamienne jest, że w owym czasie o losach Ukraińców (Małorosów, Rusinów) decydowano bez ich udziału. Konflikty ukraińsko-polskie w celu umocnienia własnej pozycji umiejętnie wykorzystywała lokalna administracja rosyjska, wdrażając w życie sprawdzoną zasadę imperium rosyjskiego: divide et impera (dziel i rządź). Ta polityka była wcielana w życie także przez władze austriackie, które połączyły polskie i ukraińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie. Zależność ilościowa między dwojgiem narodów była tu mniej więcej jednakowa”. (I. Rajkiwski, Stosunki ukraińsko-polskie w wieku XIX, „Kurier Galicyjski” 29/08/2012).

W wyniku rozbiorów Polski nastąpił również kolejny rozbiór ziem ukraińskich. Wprawdzie pod berłem Romanowów nastąpiło zjednoczenie całej wschodniej Ukrainy, warto jednak pamiętać, że od czasów Katarzyny II tzw. dynastia Romanowych to faktycznie niemiecka dynastia askańska Anhalt-Zerbst, czyli brandenburska, wywodząca się od Albrechta Niedźwiedzia, który tworząc Marchię Północną podbił i wymordował połabskich Brzeżan i Wkrzan (za te „bohaterskie” czyny Adolf Hitler ogłosił Albrechta Niedźwiedzia patronem NSDAP).

Natomiast zachodnia część Ukrainy: Królestwo Galicji i Lodomerii (przez Polaków potocznie określane jako Galicja, przez Ukraińców – Hałyczyna) znalazło się pod panowaniem niemieckiej dynastii Habsburgów. I to pod wpływem kontaktów z „liberalną”, terezjańsko-józefińską Austrią zakiełkowały pierwsze ziarna, z których miał się zrodzić narodowy ruch ukraiński. To z tej części ziem ukraińskich po I rozbiorze Polski zaczął wypływać coraz szerszy strumień ukraińskiego życia narodowego. W sytuacji postępującej rusyfikacji Ukrainy wschodniej rola ostoi rodzimych tradycji ukraińskich – paradoksalnie – przypadła unickiej, bo wyrosłej z unii brzeskiej 1596 r. cerkwi greckokatolickiej, działającej na terenach Ukrainy podległych wcześniej Rzeczypospolitej…

Źródłem animacji narodowych tendencji ukraińskich w Galicji były dalekowzroczne decyzje Habsburgów.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Rozbiory Rzeczypospolitej Obojga Narodów a początki narodu ukraińskiego” znajduje się na s. 10-11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Rozbiory Rzeczypospolitej Obojga Narodów a początki narodu ukraińskiego” na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szczęście i dobrobyt są pojęciami jakoś powiązanymi, z pogranicza ekonomii i filozofii. Łączą się też z pojęciem energii

Dobrobyt jako szczęście na ziemi stał się wzorcem dla ambicji większości ludności krajów uboższych. Parcie do dorównania „tym lepszym” wiąże się z lawinowym wzrostem uwalniania energii pierwotnej.

Jacek Musiał, Karol Musiał

Najczęściej używanymi kryteriami służącymi do porównywania i klasyfikowania państw do grup bardziej lub mniej rozwiniętych są: produkt krajowy brutto (PKB) lub wskaźnik rozwoju społecznego (WRS). Szczęście i dobrobyt są pojęciami w pewien sposób powiązanymi, z pogranicza ekonomii i filozofii. Osiągnięcie stanów kryjących się pod tymi terminami następuje wraz ze spełnieniem fizjologicznych i psychologicznych potrzeb człowieka, których hierarchę ustalił w połowie XX wieku amerykański psycholog Abraham Maslow w teorii motywacji, rozwiniętej w późniejszych latach przez kolejnych naukowców.

Pieniądz, genialny wynalazek przypisywany Fenicjanom, stał się ekwiwalentem ludzkich potrzeb. Wpędził jednak człowieka w spiralę coraz szybciej pędzącej machiny pożądania, dawniej pieniądza metalowego, obecnie – wirtualnego. Z drugiej strony, stał się motorem przyspieszonego rozwoju cywilizacji.

Poeci mówią, że szczęścia ani miłości nie kupi się za pieniądze. Interesowni twierdzą, że na każdej bez wyjątku potrzebie ludzkiej można zarobić.

Człowiek jako istota wykazująca zachowania stadne podlega zewnętrznemu kształtowaniu wielu swoich potrzeb, ich modyfikacji, rozbudzaniu i w końcu – komercjalizacji przez tych, którzy wykorzystując „słabości ludzkie” chcą w sposób egoistyczny zapewnić sobie maksymalną realizację potrzeb, najczęściej w postaci ich ekwiwalentu – pieniądza lub, patrząc szerzej – pożądają większej części dóbr przynależnych całej ludzkości.

Następuje eskalacja ambicji posiadania, człowiek staje się zakładnikiem własnej chciwości. Sęk w tym, że realizacja potrzeb – tych racjonalnych i tych nieracjonalnych oraz tych, które udaje się skomercjalizować – wymaga uwalniania coraz większej ilości energii pierwotnej. Jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku zmartwieniem zdawała się być perspektywa wyczerpania surowców energetycznych prowadząca do śmierci cywilizacji, a w języku katastroficznym, przemawiającym do zwykłego obywatela krajów tzw. rozwiniętych – do braku możliwości zapewnienia ogrzewania w okresach zimowych w szerokościach geograficznych, gdzie są zlokalizowane. Dziś żyjemy w przewrotnym przeświadczeniu, że energii jest za dużo, z apokaliptyczną wizją śmiertelnego globalnego ocieplenia wywołanego jakoby antropogenicznym dwutlenkiem węgla. (…)

Gdyby przyjąć, że 2000 lat temu zużycie energii pierwotnej było na poziomie najbiedniejszych obecnie państw, czyli 0,15 toe, to z porównania obecnej średniej światowej 2,7 toe z tą wielkością można szacować blisko 20-krotny wzrost. Przy wzroście liczby ludności z ok. 250 mln w 1 roku n.e. do 7,5 mld obecnie daje to wzrost 600-krotny!

Przytoczona wielkość komercjalnej, antropogenicznej energii pierwotnej w 2017 roku, wprawdzie astronomiczna, to – pomimo upływu półwiecza od czasów Kondratiewa – w dalszym ciągu w bezpośrednim porównaniu niewielka ilość energii wobec tej, jaką Ziemia otrzymuje corocznie od Słońca.

Cały artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Energia a dobrobyt” znajduje się na s. 11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka Musiała i Karola Musiała pt. „Energia a dobrobyt)” na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeszcze o ustawie 447. Przeciętni Amerykanie, ale i wielu politologów uznaje Europę Środkowo-Wschodnią za całość

To, że w Holokauście brały udział Słowacja, Chorwacja, Węgry, Rumunia, a nawet czescy funkcjonariusze Protektoratu Czech i Moraw, nie oznacza, że uczestniczyła w nim także Rzeczpospolita Polska.

Mariusz Patey

Antypolska narracja współgra z działaniami pewnych środowisk w Polsce uprawiających politykę wstydu w imię walki z mitycznym zagrożeniem ze strony wyimaginowanego polskiego faszyzmu. To wszystko nakłada się na antykatolickie nastroje, żywe w części amerykańskiego społeczeństwa.

Niestety są też osoby i organizacje, które postanowiły wyzyskać ten klimat do wyciągnięcia niemałych środków z kieszeni Polaków. Nieliczne polskie polemiki, jak na przykład Joanny Siedleckiej, spotykały się ze zmasowanym emocjonalnym atakiem rodzimych i zagranicznych tropicieli polskiego antysemityzmu. Potem pojawiły się publikacje paranaukowe i naukowe, usiłujące uzasadnić „polską winę”. Prace Jana Tomasza Grossa, Barbary Engelking, Andrzeja Żbikowskiego, Jana Grabowskiego i innych mają stworzyć wrażenie, że tezy uogólniające o „polskim sprawstwie” są – mimo oczywistej postawy rządu emigracyjnego RP, struktur państwa podziemnego – uprawnione. Z drugiej strony podjęto próbę wybielenia kart z życiorysów żydowskich zbrodniarzy popełniających czyny niegodne na Polakach, a często i Żydach. W opiniotwórczych mediach mainstreamowych pojawiło się wiele treści utrwalających niedobry stereotyp mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polaków. Warto zwrócić uwagę, że często tę samą miarę przykładano do stosunków panujących w Generalnej Guberni, w pełni przecież kontrolowanej i zarządzanej przez Niemców, z istniejącą w czasie II wojny światowej sytuacją na Węgrzech, w Rumunii, Chorwacji, Słowacji czy w strukturze parapaństwowej, jaką był Protektorat Czech i Moraw.

I tak doszło do deklaracji terezińskiej, w której państwa-sygnatariusze, także te z kolaboracyjną przeszłością, wezwały do naprawienia krzywd ofiarom wojny wywłaszczonym nieprawnie przez III Rzeszę, a po wojnie przez komunistyczne reżimy.

Dokument upomina się o poszkodowanych Żydów i nie-Żydów. Porusza także kwestię mienia tzw. bezspadkowego, które w intencji sygnatariuszy winno przejść w ręce organizacji pozarządowych i służyć społecznościom żydowskim, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście, zachowaniu żydowskich pamiątek kultury materialnej itp. Na tak przygotowany grunt ruszyły z aktywnym naciskiem na polityków amerykańskich organizacje żydowskie, wsparte kancelariami prawno-lobbystycznymi.

Wczytując się w treść ustawy 447, możemy odnieść wrażenie, że USA ustawiają się w pozycji starszego brata demokracji wschodnioeuropejskich, a kongresmeni zobowiązują rząd USA do monitorowania procesu oddawania mienia niesłusznie zabranego ofiarom Holocaustu podczas II wojny światowej i po niej. W myśl deklaracji terezińskiej majątek osób zmarłych bezpotomnie ma służyć ofiarom Holokaustu i ich potomkom, jak też celom edukacyjnym, upowszechnianiu wiedzy o Holokauście i dbałości o materialne pamiątki po wymordowanej społeczności żydowskiej. Z punktu widzenia przeciętnego Amerykanina te postulaty wydają się słuszne. Ci, co przyczynili się do tragedii milionów, nie powinni korzystać z mienia swych ofiar. A co z mieniem ofiar nieżydowskich? O nich ustawa milczy, choć deklaracja terezińska ich nie pomija. A przecież zagładzie byli poddani np. Cyganie czy polskie elity intelektualne w ramach akcji AB. (…)

Majątek zmarłych bezpotomnie obywateli polskich przechodzi według polskiego prawa na własność skarbu państwa.

W Polsce nie było regulacji dzielących obywateli polskich ze względu na przekonania, wyznanie, rasę czy przynależność etniczną; nie ma możliwości specjalnego potraktowania jakieś wyróżnionej grupy obywateli.

Próba narzucenia Polsce rozwiązań przypominających ustawy norymberskie czy prawodawstwa RPA i Rodezji z czasów apartheidu jest nie do przyjęcia i wywołuje protest, myślę – zrozumiały w większości cywilizowanych współczesnych społeczeństw.

Straty, jakich doznali obywatele RP ze strony okupacyjnych władz III Rzeszy i Sowietów, powinny być pokryte przez sukcesorów prawnych tych państw. Współczesne państwo polskie ma jednak ograniczone możliwości dochodzenia takich roszczeń. Jeśli natomiast nieprawnego zaboru mienia dokonali obywatele polscy, to istnieją odpowiednie przepisy umożliwiające dochodzenie takich roszczeń.

Cały artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Komentarz do ustawy JUST ACT 447” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET”, nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O wyginaniu drutu, czyli cwaniacka, lewacka strategia pokonywania przeciwnika za pomocą manipulowania jego świadomością

Metafora z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee.

Herbert Kopiec

Jak podkopać istniejący porządek? Oto odpowiedź: „Nigdy za, nigdy przeciw – tylko po to, żeby wszystko poluzować, rozdzielić, zdemontować”. Na takie i podobne zygzaki i wygibasy – przykładowo – w ocenie stanu edukacji i wychowania w Polsce natrafi nawet czytelnik, którego trudno by zaliczyć do kategorii mola książkowego. Przy czym zazwyczaj czytelnik nie wie, jaki jest cel tego, co zwróciło jego uwagę.

Bo jak pojąć pedagoga, który ufundował całą swoją karierę na implantacji do Polski zachodniej/lewackiej/postmodernistycznej pedagogiki, by następnie się od tego dobrodziejstwa odciąć, przestrzegać przed nim, pisać o zagrożeniach stąd płynących?

Ale w innych miejscach i czasie owe zagrożenia marginalizować, unieważniać, bo straszenie nimi rzekomo zagraża demokracji, czyli tolerancji, pluralizmowi i wielowymiarowości rzeczywistości. A to przecież dla wyemancypowanego postępowca współczesna świętość (B. Śliwerski, Współczesne teorie i nurty wychowania, 1998).

Przypomnijmy zatem, że zajmujemy się (opisaną przez Vladimira Volkoffa w książce: Psychosocjotechnika, dezinformacja – oręż wojny z 1991 roku) cwaniacką, lewacką strategią, jak pokonać przeciwnika, manipulując jego świadomością. Sugestywna metafora porównania z drutem bierze się stąd, że aby przerwać drut, należy go wyginać w przeciwne strony. Nie trzeba być mędrcem, aby zauważyć, że takich wygibasów nie wytrzymują także inne rzeczy, byty, idee i sprawy. Można w ten sposób skutecznie opanować, zdestabilizować, zniszczyć – zapewnia V. Volkoff – nawet całe grupy społeczne. W przemilczanej przez pedagogów w Polsce książce Volkoffa (sięgała do niej socjolog prof. Anna Pawełczyńska) odnajdziemy wskazówki do analizy, rozpoznawania i odnajdywania forteli stosowanych przez konkretnych autorów. Analizy nie powinny się ograniczać – instruuje Volkoff – do badania wszystkich ważniejszych tekstów, pojedynczych artykułów, dyskursów itp. Trzeba dokonać starannej analizy porównawczej. Wówczas okaże się, że przekłamania, dezinformacja nie występują w sposób ciągły ani z jednakowym natężeniem. Wspominałem już, że wg Volkoffa „agentami lub potencjalnymi agentami mogą dla komunistów być osoby niemające o tym najmniejszego pojęcia”. (…)

Tak oto można być równocześnie za, a nawet przeciw Kościołowi katolickiemu. Sprawy katolików najchętniej i najbardziej zdecydowanie komentują ci, którzy do Kościoła nie chodzą, albo są po prostu niewierzący.

Skąd publicyści, celebryci – ateiści czerpią wiedzę o Kościele? Coś mi się zdaje, że z mediów, gdzie sprawy kondycji polskiego katolicyzmu, episkopatu i stanu kapłańskiego komentują ludzie tacy jak oni, czyli od siebie samych i swoich komiltonów.

Red. Żakowski od znanej oponentki Pana Boga – prof. Środziny i red. Szostkiewicza, Szostkiewicz od zawodowego lewoskrętnego intelektualisty red. Sierakowskiego, a Sierakowski od prof. Środziny i Żakowskiego. Nie trzeba dodawać, że nieuchronnie prowadzić to musi do zamulenia świadomości, burzy ład społeczny i zarazem służy niszczycielskiej dyrektywie ujętej w słowach: „Staraj się wprowadzić zamęt. Mów zawsze tak, żeby nikt nie potrafił oddzielić, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Kiedy ludzie mają zamęt w głowach, łatwo nimi pokierować tam, gdzie my chcemy”.

Należy zadać sobie pytanie – podpowiada dalej Volkoff – na ile pewne poglądy stanowiska, opinie i idee, „które zmierzały w pewnym określonym kierunku, były powtarzane i roztrząsane, podczas gdy o wszystkich przeciwnych zaledwie wspominano”. Bez ryzyka popełnienia błędu, mimo że takich szczegółowych analiz nie przeprowadziłem, da się na powyższe pytanie odpowiedzieć: otóż na salonach polskiej pedagogiki, a tym bardziej na nieustająco organizowanych w ostatnim trzydziestoleciu konferencjach naukowych, prawdziwy duch sporu, osławionego ‘dyskursu’ (ale autentycznego – sic!) póki co się nie unosi. Pewne wyobrażenie w tym zakresie daje wgląd w bibliografie będących w obiegu publikacji.

Dość powiedzieć, że – przykładowo – najważniejsza książka amerykańskiej myśli konserwatywnej XX wieku, która przyczyniła się do odbudowy amerykańskiego ruchu konserwatywnego po II wojnie światowej, jest w Polsce przemilczana. Autor książki opublikowanej w 1948 roku, Richard M. Weaver (Idee mają konsekwencje, w Polsce ukazała się w 2010, wyd. Prohibita, Warszawa) sformułował w swoim dziele tezę o głębokim kryzysie cywilizacji Zachodu. Dokonał wszechstronnej analizy przyczyn tego upadku i wskazał jego symptomy oraz bliższe i dalsze konsekwencje. (…)

Idzie przekaz: trzeba was, rozumiecie, ostrzegać. Uważajcie, bo szerzy się wścieklizna, taka jak: homofobia, nietolerancja, katolicki fundamentalizm itd., itp. I trzeba się na to szczepić. Konkludując: bywa, że szeregowy akademicki pedagog dzięki tej terapii wie, jak uniknąć wścieklizny. Ma zapamiętać wielokroć powtarzane: jedyną szczepionką jest aktywne uczestnictwo w dyskursie pedagogicznym i regularna lektura dzieł przedstawicieli amerykańskiej lewicy kulturowej, Henry’ego A. Girouxa, Lecha Witkowskiego, Kwiecińskiego…

Tak oto (kto wie, czy dzięki takiej terapeutycznej, a nie naukowej działalności) dziś nikt nie musi okupować naszego terytorium. Dziś okupuje się świadomość. Trzeba tą świadomością zawładnąć. Ale trzeba wiedzieć, jak to zrobić!

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Przypowieść o wyginaniu drutu (II)” na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 60/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego