Wesele Przyprostyńskie gra na emocjach widowni, ale przede wszystkim prezentuje i utrwala prawdziwą historię Polski

Grupa prezentuje w formie przedstawienia autentyczny przebieg wesela chłopskiego z początku XX wieku Spektakl jest tak wiarygodny, że gościom wydaje się, iż są świadkami prawdziwego wiejskiego wesela.

Aleksandra Tabaczyńska

Taką nazwę nosi zespół regionalny oficjalnie założony w 1938 roku przez Antoninę Woźną w Przyprostyni, wsi położonej w gminie Zbąszyń, a tańczący już osiemdziesiąt lat. Grupa prezentuje w formie przedstawienia autentyczny przebieg wesela chłopskiego z początku XX wieku. Uroczystość dzieli się na następujące po sobie fazy, na które składają się tańce i pieśni regionalne. Przed wojną występy stanowiły pokaz miejscowego, a zarazem granicznego folkloru. Stały się manifestacją patriotyzmu i ludowości, która pomimo naporu niemczyzny – w powiecie nowotomyskim wówczas ponad 30% ludności stanowili Niemcy – zachowała stare obyczaje polskie i z dumą je prezentowała. Dziś z kolei Wesele Przyprostyńskie umożliwia poznanie przygranicznej kultury ludowej oraz jej roli w umacnianiu polskości w pieśniach, obrzędach, strojach i tańcach. (…)

Antonina Woźna | Fot. Wikipedia

Zespół został założony dzięki nauczycielce z Przyprostyni – Antoninie Woźnej, która zainteresowana folklorem tych ziem, chodziła od chaty do chaty i zbierała niezbędne do odtworzenia obrzędów materiały: spódnice, czepce, staropolskie buty, chusty. Brała udział w wiejskich weselach, w trakcie których zapisywała teksty piosenek, przyśpiewki, wróżby, zagadki, przysłowia, opisywała stroje i zwyczaje weselne.

W 1937 roku na konferencji oświaty gminy Zbąszyń narodził się pomysł utworzenia muzeum regionalnego. Rok później na uroczystości otwarcia muzeum, 20 lutego 1938 roku, po raz pierwszy zostało przedstawione widowisko regionalne pod pierwotną nazwą Wesele w Przyprostyni. Antonina Woźna wraz z 28 amatorami przygotowywała się do występu przez kilka miesięcy. Do Przyprostyni przybyli goście z Poznania, którzy zostali do północy, aby uczestniczyć w staropolskim wiejskim weselu. Całość spotkała się z entuzjazmem, ponieważ zespół odtwarzał przedstawienie tak wiarygodnie, że gościom zdawało się, iż są świadkami prawdziwego wiejskiego wesela. Podczas występu sala była przepełniona i nie wszyscy mieli okazję przyglądać się widowisku. (…)

Wesele Przyprostyńskie zostało sfilmowane na uroczystości w Nowym Tomyślu [1938] z okazji wręczenia broni ufundowanej przez obywatelstwo powiatu jako dar dla armii, tzw. FON (Fundusz Obrony Narodowej, 1936–1939). Film wyświetlany był we wszystkich kinach w Polsce, także w Zbąszyniu i Przyprostyni.

Scena z przedstawienia | Fot. M. Basiński

Wraz z zakończeniem drugiej wojny światowej zespół powrócił do występów. Brał udział w Festiwalu Muzyki Ludowej w Zielonej Górze w 1948 roku. Występ spotkał się z entuzjazmem ze strony widowni oraz prasy. W październiku tego samego roku Instytut Fonograficzny Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu nagrał Wesele Przyprostyńskie na płyty. (…)

Zespół nieprzerwanie koncertował również w latach sześćdziesiątych. Działalność Wesela została przerwana w związku z odejściem Antoniny Woźnej na emeryturę. W 1978 roku grupa odrodziła się. Szeregi zasiliło wielu nowych chętnych, ale ze względu na brak strojów przyjęto tylko 17 par. Po występie w Nądni na „Biesiadzie koźlarskiej” Wesele Przyprostyńskie znów tryumfowało. Prasa pochlebnie pisała między innymi o bogatej oprawie muzycznej oraz poprawnym użyciu gwary. (…)

80. urodziny zespół obchodził we wrześniu 2017 roku w Zbąszyniu. Uroczystości rozpoczęła msza św. w parafii pw. NMP Wniebowziętej w Zbąszyniu, w intencji członków zespołu. Po eucharystii odbył się radosny przejazd powózkami przez miasto oraz występ sceniczny. Spotkanie w Filharmonii Folkloru Polskiego w Zbąszyniu, gdzie odbył się niemal dwugodzinny występ zespołu, zakończyło się składaniem życzeń i gratulacji przez przybyłych gości. Wydarzenie było okazją do oficjalnego wręczenia tytułu „Zasłużony dla gminy Zbąszyń”, przyznanego przez Radę Miejską. Stosowny ryngraf w imieniu zespołu odebrał Zbigniew Centkowski. Wesele Przyprostyńskie ma w swoim dorobku także wyróżnienie Ministerstwa Kultury i Sztuki z 1980 roku oraz nagrodę im. Oskara Kolberga z 1986 roku.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Wesele Przyprostyńskie ma już 80 lat” znajduje się na s. 14 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Wesele Przyprostyńskie ma już 80 lat” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bo do tanga trzeba wielu… „Tango” Sławomira Mrożka w języku opery. Premiera w Warszawskiej Operze Kameralnej

Czy słynny dramat Sławomira Mrożka może stać się kanwą opery? Czy polskie dramaty z XX wieku są atrakcyjne dla młodych kompozytorów? Na te pytania odpowiedź zdaje się być wyłącznie twierdząca.

Piotr Iwicki

Najlepszy dowód: światowa prapremiera w Warszawskiej Operze Kameralnej, gdzie „Tango”, przeniesione z literatury, za sprawą wybitnego kompozytora młodego pokolenia, Michała Dobrzyńskiego (1980), wyrwie się z ram słowa, wchodząc do świata muzycznej frazy.

„Tango” Sławomira Mrożka to bezspornie jedno z najważniejszych dzieł, jeśli chodzi o polski dramat w powojennej historii XX wieku. W swojej dwuznaczności, ponadczasowości stanowi materiał wręcz wymarzony do eksperymentu z formą i konwencją. Znamienne jest natomiast to, że mimo potencjału tkwiącego w jego wersach, dotąd nikt nie podjął ryzyka przełożenia go na język opery. Bezspornie trzeba do tego kunsztu, wiedzy, wyczucia i czegoś, co nazywamy iskrą Bożą, bowiem specyfika dzieła należącego do kanonu literatury wymaga czegoś więcej niż tylko oprawienia muzyką.

Nie bez znaczenia jest tu fakt, że od strony kompozytorskiej podjął się tego zadania Michał Dobrzyński, jeden z najwybitniejszych kompozytorów młodego pokolenia, artysta o już uznanej marce na europejskiej scenie. Jego doświadczenie i nieprzeciętne umiejętności pozwalają wierzyć, że czeka nas umiejętne połączenie współczesnego warsztatu kompozytorskiego najwyższych lotów ze zrozumieniem specyfiki literackiego pierwowzoru. Nie jest to pierwsza próba wejścia przez tego kompozytora do świata literatury, bowiem to Dobrzyński w mistrzowski sposób przełożył już wcześniej na język współczesnej opery „Operetkę” Witolda Gombrowicza. Warto wiedzieć, że zrobił to tak udanie, że zarówno opinie krytyków, jak i melomanów były jednogłośne: znakomicie. A znamienne jest to, że jednogłośność ocen krytycy-melomani jest rzadkością.

O ile jednak trudno dyskutować o ocenach przy ich pełnym subiektywizmie, to fakt, iż „Operetka” Dobrzyńskiego wg Gombrowicza została zaproszona na Festiwal Oper Kameralnych w Wiedniu, gdzie trafiają tylko najlepsze europejskie spektakle sezonu, jest potwierdzeniem naszych lokalnych opinii. Była to również niebagatelna promocja Polski i Warszawy, bowiem wiedeński spektakl transmitowała na cały świat telewizja ARTE. (…)

Spektakle „Tanga” w Warszawskiej Operze Kameralnej poprowadzi wybitny brazylijski dyrygent José Maria Florêncio, który z jednakową swobodą interpretuje wielkie dzieła klasyczne, opery należące do kanonu sztuki, jak i muzykę współczesną. Jak sam zauważa, specyfika dzieła to wykonawczo wielkie wyzwanie dla wszystkich, jako że nie ma w nim żadnej łatwej partii, nie da się ukryć za innymi muzykami, kompozytor rozłożył bowiem ciężar interpretacji na wszystkich. (…)

Za reżyserię spektaklu odpowiada Maciej Wojtyszko, czyli człowiek, o którym zwykło się mawiać „nazwisko-firma”. Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że wszechstronność reżysera, swoboda poruszania się w rozmaitych konwencjach wykonawczych naturalnie wpisują się w specyfikę dzieła i jego operowej inkarnacji. Doświadczenie sceniczne i filmowe zdaje się być tutaj kluczowym atutem.

Scenografię do warszawskiego spektaklu przygotowuje Katarzyna Gabrat-Szymańska. Oczywiście będzie ona korespondować ze specyfiką dzieła i ma bazować na rozmaitych środkach. (…)

Premiera „Tanga” włącza się w liczącą już kilka dekad tradycję wystawiania w Warszawskiej Operze Kameralnej dzieł tworzonych na zamówienie tej sceny. Dzięki temu, że powstają one od podstaw, wpisują się naturalnie w specyfikę kameralnych wnętrz tej stołecznej instytucji kultury. (…)

Nad premierą „Tanga” Michała Dobrzyńskiego (8 grudnia) patronat medialny objął „Kurier WNET”.

Cały artykuł Piotra Iwickiego pt. „»Tango« Mrożka w języku opery” znajduje się na s. 14 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Piotra Iwickiego pt. „»Tango« Mrożka w języku opery” na s. 14 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dwa lata po chrzcie Mieszka I Poznań otrzymał biskupa. „Poznań. Chrystus i my” – 1050 lat pierwszego biskupstwa w Polsce

Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97 biskupem poznańskim, czyli 96 następcą biskupa Jordana.

Dwa lata po chrzcie Mieszka I, w 968 r. Polonia cepit habere episcopum – „Polska zaczęła mieć swego biskupa” (Annales Bohemici). W 2018 r. będziemy obchodzić Rok Jubileuszowy 1050-lecia biskupstwa w Poznaniu, pierwszego na ziemiach polskich. To kolejny wielki przyszłoroczny jubileusz, w którym koniecznie trzeba uczestniczyć.

Program uroczystości zaprezentowano na konferencji prasowej w Poznaniu 13 listopada oraz w Warszawie 14 listopada. Obchody jubileuszowe odbędą się pod hasłem „Poznań. Chrystus i my”. Ich celem będzie ukazanie natury i misji Kościoła, lepsze poznanie jego historii i przede wszystkim konstruktywne zaangażowanie wiernych w działalność ewangelizacyjną. (…)

Biskupstwo poznańskie w latach 968–1000 obejmowało całe państwo polskie i było zależne wprost od Stolicy Apostolskiej. Biskup Jordan, ustanowiony przez papieża Jana XIII, zapoczątkował historię polskiej hierarchii kościelnej, a książę Mieszko I zbudował w Poznaniu pierwszą katedrę na ziemiach polskich. Do 1798 r. do biskupstwa poznańskiego należała m.in. Warszawa. W 1821 r. podniesiono je do rangi arcybiskupstwa i metropolii. Arcybiskup Stanisław Gądecki jest 97. biskupem poznańskim, czyli 96. następcą biskupa Jordana.

Rozpoczęcie jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego jest okazją do wsparcia dzieła misyjnego o charakterze ewangelizacyjnym i edukacyjnym. Wdzięczni za to, że na początku chrześcijaństwa na naszych terenach pojawili się misjonarze, którzy przynieśli orędzie Chrystusa, powinniśmy jako polscy katolicy w symboliczny sposób podziękować misjonarzom wszystkich czasów, którzy ponad 1000 lat temu głosili Ewangelię na terenach dzisiejszej archidiecezji poznańskiej. Stąd pomysł i inicjatywa przeprowadzenia i sfinansowania remontu szkoły i kaplicy w Befasy na Madagaskarze. (…)

Już dziś wiadomo, że papież Franciszek za pośrednictwem Penitencjarii Apostolskiej udzielił przywileju odpustu zupełnego wszystkim wiernym nawiedzającym katedrę poznańską na Ostrowie Tumskim w roku Jubileuszu 1050-lecia biskupstwa poznańskiego, czyli od 2 grudnia 2017 roku do 25 listopada 2018 roku.

W celu uzyskania odpustu należy być w stanie łaski uświęcającej, wykluczyć przywiązanie do wszelkiego grzechu, nawet lekkiego, przyjąć Komunię św., odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego, a także modlitwę „Ojcze Nasz”, „Wierzę w Boga” i wezwać wstawiennictwa Matki Bożej i Świętych Apostołów Piotra i Pawła.

Osoby, którym choroba uniemożliwia udanie się do katedry, mogą uzyskać odpust zupełny pod wymienionymi wyżej warunkami, łącząc się duchowo z pielgrzymami przybywającymi do katedry poznańskiej na obchody jubileuszowe. Warto więc już dziś zaplanować w 2018 roku pielgrzymkę do Poznania.

Cały artykuł pt. „Poznań. Chrystus i my” znajduje się na s. 1 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł redakcyjny pt. „Poznań. Chrystus i my”. na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Inicjatywa ogólnopolskiej akcji kibiców „Naród ponad granicami” uczci stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości

Oficjalnie nasza akcja „Naród ponad granicami” zostanie zainaugurowana na Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców na Jasną Górę. Spotkamy się u tronu Królowej Polski 13 stycznia 2018 roku.

ks. Jarosław Wąsowicz SDB

W ciągu całego 2018 roku w ramach tej inicjatywy odbędzie się wiele wydarzeń na rzecz upamiętnienia naszej walki o wolną Ojczyznę, które chcemy zorganizować na dawnych Kresach, także w krajach, w których w poszukiwaniu pracy pojawiły się w ostatnich latach rzesze naszych rodaków.

Fot. J. Wąsowicz

Pojedziemy wszędzie, gdzie się da. Rozpoczęliśmy od Wileńszczyzny. Impuls wyszedł z Wielkopolski. Od października w wielu miejscach regionu kibice rozpoczęli zbierać dary dla rodaków na Kresach. W różnych miastach Wielkopolskich w naszą akcję „Naród ponad granicami” oprócz kibiców zaangażowały się szkoły, domy dziecka, parafie, organizacje kresowe, Młodzież Wszechpolska. Wielu ludzi dobrej woli. Odzew był wzruszający. Kibice Lecha zwieźli do Poznania wszystkie dary na mecz z Wisłą Kraków. W siedzibie Radia Poznań i w Pile zbiórki były prowadzone w zasadzie do dnia wyjazdu na Wileńszczyznę. (…)

Pierwszym przystankiem były Mościszki w rejonie wileńskim, gdzie dotarliśmy 16 listopada przed południem. (…) Po Eucharystii spotkaliśmy się w szkole na akademii ku czci niepodległości Polski. Obdarowaliśmy naszych rodaków prezentami, zaprosiliśmy uczniów na wakacje do Wielkopolski, gdzie chcemy w lipcu zorganizować wypoczynek dla stu polskich dzieci z Litwy, Białorusi i Ukrainy. (…)

Z Mościszek pojechaliśmy do pięknego Wilna. Po polskiej Mszy świętej w kościele św. Ducha odbyła się prezentacja albumu „Matka Boża Ostrobramska. Strażniczka Polskich Kresów”. Zapoczątkowała ona cały cykl spotkań autorskich, z których dochód zostanie w całości przeznaczony na inicjatywy związane z projektem „Naród ponad granicami”. (…)

Fot. J. Wąsowicz

Kolejnym przystankiem były Soleczniki, gdzie przebywaliśmy do soboty 18 listopada. Mamy tu wielu przyjaciół, zwłaszcza we Wspólnocie Miłosierdzia założonej przez Tadeusza Romanowskiego. Dociera ona do najbardziej potrzebujących mieszkańców małych miejscowości rejonu solecznickiego. Organizuje wakacyjny wypoczynek dla dzieci z najuboższych rodzin, często sierot. W ciągu roku funduje im posiłki w szkole, dba o ich wyposażenie w szkolne pomoce do nauki i podręczniki. (…) W ramach naszej akcji zawieźliśmy im samochód zebranych darów i sześć rowerów ufundowanych przez Radio Poznań. Rozwieźliśmy niektóre paczki bezpośrednio do naszych rodaków. Byłem z Tadeuszem i ks. Tomaszem Pełszykiem SDB u Pani Jadwigi w Solecznikach. Od kilku lat leży bezwładna w łóżku. Jest w swoim cierpieniu apostołką Bożego Miłosierdzia. Modli się za wszystkich wspierających wspólnotę, szczególnie zaś za kapłanów.

Do Ejszyszek pojechaliśmy z darami, które udało się zgromadzić ks. Tomaszowi Szugalskiemu. Nasza wyprawa miała dla niego także wymiar sentymentalny, ponieważ jego mama urodziła się i wychowała w Turgielach, które odwiedziliśmy w tych dniach jako jedno z miejsc związanych z naszą dumną historią walki o niepodległość. Oprócz Turgieli byliśmy w Koniuchach, Koleśnikach, Nowej Wilejce, Rudaminie i Ławaryszkach.

Pobyt na Wileńszczyźnie utwierdził nas w przekonaniu, że warto być blisko naszych rodaków. Ich wierność Polsce, nieraz w warunkach niekorzystnych politycznie, jest dla nas mocnym świadectwem. Ważnym w dniach, kiedy linczują nas na europejskich salonach. Trzeba robić swoje. Być wiernym. (…)

Zachęcamy także do udziału w Międzynarodowej Pieszej Pielgrzymce z Suwałk do Ostrej Bramy, która na pątniczy szlak wyruszy 15 lipca 2018 roku.

Cały artykuł ks. Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Wielkopolska na Kresach. Wyprawa na Wileńszczyznę” znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł ks. Jarosława Wąsowicza SDB pt. „Wielkopolska na Kresach. Wyprawa na Wileńszczyznę” na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Sławni na tarnogórskiej ziemi” – biograficzny przewodnik po Tarnowskich Górach A. Kuzia-Podruckiego i D. Woźnickiego

Autorzy publikacji od zawsze są związani z ziemią śląską. Ich książka uczy miłości do miasta rodzinnego oraz przedstawia ludzi różnych narodowości, epok, zawodów, talentów i ich znaczenie w historii.

Maria Wandzik

27 października Muzeum w Tarnowskich Górach zaprosiło mieszkańców na spotkanie autorskie z dr. Arkadiuszem Kuziem-Podruckim oraz dr. Dariuszem Woźnickim, na promocję książki Sławni na tarnogórskiej ziemi – uzupełnione przez autorów wydanie z 2003 roku, wówczas z rekomendacją prof. Stanisława S. Niciei oraz Sławomira Letkiewicza, od dawna niedostępne w handlu, a osiągalne wyłącznie w bibliotekach. Publikacja jest rodzajem biograficznego przewodnika, który uzupełni inne wydawnictwa na temat Tarnowskich Gór. Zawiera opisy znanych postaci historycznych na przestrzeni pięciu stuleci – od XVII do XXI wieku.

Autorzy przedstawili najważniejsze i najbardziej barwne postacie, które zamieszkiwały ziemię tarnogórską. Jan III Sobieski, August II Mocny, Stanisław Poniatowski, Józef Piłsudski, Johann Wolfgang Goethe, Ignacy Krasicki, Józef Wybicki, Guido Henckel von Donnersmarck – to ludzie wielkiego formatu, kreujący historię lokalną i przemysłową: naukowcy, pisarze i hierarchowie Kościoła.

„Sławni na tarnogórskiej ziemi”- okładka

Kolorowe ilustracje przedstawiają portrety opisywanych osób oraz ich znaki heraldyczne.

Autorzy projektu Sławni na tarnogórskiej ziemi od zawsze byli związani z ziemią śląską. Doktor Arkadiusz Kuzio-Podrucki jest doktorem nauk humanistycznych, historykiem oraz publicystą. Zajmuje się badaniem dziejów śląskiej szlachty i arystokracji oraz ich związków z europejskimi rodami. Jest również współautorem symboli samorządowych, w tym godeł dzielnic Miasteczka Śląskiego oraz herbu i weksyliów Tarnowskich Gór, powiatu tarnogórskiego, Piekar Śląskich i Wojkowic.

Doktor Dariusz Woźnicki, pasjonat historii, od lat wchodzi w skład Komisji Heraldycznej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Aktualnie jest samodzielnym ekspertem w zakresie systemowych rozwiązań dotyczących bezpieczeństwa gospodarczego, prowadzi też Zakład Zarządzania Bezpieczeństwem w Wyższej Szkole Nauk Stosowanych w Rudzie Śląskiej i jest współautorem historii naszego miasta pt. Herb i barwy Tarnowskich Gór z 2002 roku.

Publikację Sławni na tarnogórskiej Ziemi, która uczy miłości do miasta rodzinnego oraz przedstawia ludzi różnych narodowości, epok, zawodów, talentów i ich znaczenie w historii, wydała Fundacja Popularyzacji Dziedzictwa Kruszce Śląska, zajmująca się kulturą i tradycją ziem śląskich.

Obecną propozycję czytelniczą zapewne z zainteresowaniem przyjmą i mieszkańcy, i odwiedzający nasze miasto.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Sławni na tarnogórskiej ziemi” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Sławni na tarnogórskiej ziemi” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

G.K. Chesterton – proroczy głos we współczesnej dyskusji o „aborcji eugenicznej”/ Dermot A. Quinn, „Kurier WNET” 42/2017

Czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi społecznie niepożądanych – jest nam obca? Pamiętamy uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze…

Egzotyczne słowo „eugenika”, które dla wielu z nas zdawało się należeć do mrocznej przeszłości związanej z hitlerowskimi planami oczyszczenia rasy, nabrało nowych rumieńców. Wydobyła je na światło dzienne dyskusja o „aborcji eugenicznej”, czyli o zabijaniu chorych, nienarodzonych dzieci. Ale czy mentalność eugeniczna – dążenie do wyeliminowania ludzi niepożądanych, „zaśmiecających” społeczeństwo – nie przenika o wiele głębiej? Pamiętamy przecież uwagi o Hunach czy też Kiepskich, którzy zawitali podczas wakacji nad polskie morze, o poziomie intelektualnym wyborców, którzy mogli zagłosować na PiS i prezydenta Dudę, o babci, której należy zabrać dowód…

W październiku odbyła się w Warszawie i Krakowie konferencja „Chesterton a ulepszanie człowieczeństwa”, zorganizowana przez Instytut na rzecz wiary i kultury im. G. K. Chestertona z Uniwersytetu Seton Hall, przy współudziale Wydziału Prawa i Administracji UW oraz Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie i Instytutu im. Ks. Piotra Skargi. Poniżej zamieszczamy fragmenty wykładu wygłoszonego podczas konferencji przez historyka i znawcę myśli Chestertona, dra Dermota A. Quinna.

Dermot A. Quinn

Chesterton i wyzwanie eugeniki

W 1922 roku G. K. Chesterton opublikował zbiór esejów pod tytułem Eugenika i inne zło. Wielu ludzi, łącznie z samym Chestertonem, było zdania, że książka ta nigdy nie powinna była powstać. Nie ulega wątpliwości, że w pewnych kręgach nie została ciepło przyjęta. Pewien recenzent napisał, że książka zajmuje się wyłącznie „patologią”; inny stwierdził, że Chesterton to „śmieszny i reakcyjny wróg postępu, nurzający się w rynsztoku, czy może w błotnistym rowie”. Bernard Shaw był zdana, że tytuł jest „nonsensowny”, autor zaś równie dobrze mógł napisać pracę Położnictwo, optyka lub matematyka i inne zło.

W 1916 roku nowojorski prawnik i absolwent Yale, Madison Grant, napisał bestseller Przemijanie wspaniałej rasy, gdzie stwierdził, nie owijając w bawełnę: „Sztywny system selekcjonowania poprzez eliminację tych, którzy są słabi lub nieprzystosowani — inaczej mówiąc, społecznych nieudaczników — pozwoli nam pozbyć się osobników niepożądanych, zapełniających nasze więzienia, szpitale i zakłady dla umysłowo chorych. To praktyczne, miłosierne i nieuniknione rozwiązanie można zastosować do rosnącej rzeszy osobników będących wyrzutkami społeczeństwa, poczynając od przestępców, chorych i obłąkanych, stopniowo obejmując typy, które można nazwać słabymi raczej niż wybrakowanymi, a ostatecznie być może typy, które są rasowo bezwartościowe”. Hitler napisał potem do Granta, że ta książka była „jego biblią”.

Grant bynajmniej nie był jedyny. „To, czego nam trzeba — napisał Bernard Shaw — to wolność dla ludzi, którzy nigdy przedtem się nie spotkali i nie zamierzają spotkać się ponownie, a którzy powinni mieć możliwość, żeby w warunkach określonych przez prawo płodzić dzieci, nie tracąc honoru”. „Gdybym to ja decydował — stwierdził pisarz D.H. Lawrence — zbudowałbym komorę śmierci wielką jak Pałac Kryształowy, gdzie dyskretnie przygrywałaby orkiestra wojskowa i jasno świeciłby ekran kina, a potem zgarnąłbym ich z głównych ulic i z zaułków, wszystkich tych chorych, chromych, kalekich, zaprowadziłbym ich tam łagodnie, a oni podziękowaliby mi znużonymi uśmiechami, podczas gdy orkiestra grałaby cichutko ‘Alleluja’ Haendla”.

Znaczna część książki Eugenika i inne zło powstała w proteście przeciwko projektowi ustawy o kontroli nad upośledzonymi umysłowo, wniesionemu w 1912 roku, oraz przeciwko ustawie o osobach niedorozwiniętych, uchwalonej w 1913 roku. Chociaż projekt z 1912 roku nigdy nie stał się prawem, ustawa o osobach niedorozwiniętych została przyjęta w parlamencie niemal jednogłośnie i obowiązywała do 1959 roku, regulując postępowanie w „koloniach”, czyli w wielkich zakładach zamkniętych, gdzie umieszczano cztery kategorie osób, uznane za nienadające się do życia w społeczeństwie — idiotów, imbecylów, niedorozwiniętych oraz imbecylów moralnych. Ojciec Thomas Gerrard (autor książki Kościół i eugenika z 1917 r. – przyp. red.) uważał, że ustawa zawiera „doskonałe przepisy pozwalające uporać się pilnym problemem” i ubolewał, że jest ona krytykowana przez ojca Vincenta McNabba, który przeciwstawił się jej ostro w broszurze wydanej przez Stowarzyszenie Prawdy Katolickiej, i przez Chestertona, który potępił ją jako „świadectwo bezdennej głupoty, prawo umożliwiające izolowanie jako obłąkanych takich ludzi, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać obłąkanymi”.

Zdaniem Gerrarda (i nie tylko jego), te obawy były przesadzone. Dla Chestertona były one znakiem, że państwo eugeniczne już nastało. Jako pierwszy zarzut wobec tego państwa — a w istocie wobec każdego państwa — wskazywał skłonność do stosowania przymusu. Eugeniści aż się rwali, żeby egzekwować władzę nad innymi istotami ludzkimi. „Zalecacie sterylizację ludzi moralnie zdegenerowanych — powiedział ojciec McNabb do grupy eugenistów. — W porządku, ja jestem ekspertem od moralności i zgodnie z moją fachową oceną to wy jesteście moralnie zdegenerowani. Żegnam państwa”.

Jednak sama dziedziczność nie podlegała chyba dyskusji? Fakty są, bądź co bądź, faktami. Nauka zajęła jasne stanowisko. W rzeczywistości, jak zauważył Chesterton, fakty wcale nie są oczywiste, gdyż eugenika nie jest nauką. Jej twierdzenie, że spośród wszystkich czynników kształtujących człowieka najistotniejsze są geny, jest ewidentnie nienaukowe, gdyż wyklucza a priori wszystkie inne zmienne i możliwe składowe.

Chesterton rozumował poprawnie; do tego stopnia poprawnie, że genetyka musiała rozwijać się przez następne sto lat, żeby go dogonić. Spójrzmy na najnowszą książkę Stephena Heine’a DNA nie jest przeznaczeniem, gdzie dokładnie ten sam pogląd został przedstawiony za pomocą wnikliwych odkryć antropologii kulturowej. Heine dowodzi, że „idea genu odpowiedzialnego za autyzm czy otyłość jest skrajnie redukcyjna i w praktyce bez znaczenia. Mimo to naprawdę trudno ją wykorzenić”. Trudno ją wykorzenić, bo łatwo ją zrozumieć.

Zdaniem Heine’a, tak samo jak zdaniem Chestertona, wiara w objaśniającą moc genetyki jest tylko wiarą — niczym więcej. Dla współczesnego człowieka geny są tym, czym dla starożytnych Greków były humory cielesne — stałymi, niezmiennymi cegiełkami budującymi ludzką osobowość; jedynym, co wyjaśnia różnice w zachowaniu i przekonaniach. Grecy upuszczali krew, żeby humory wróciły do równowagi. My wolimy przeszczepy i zabiegi na embrionach. Sposób myślenia jest ten sam. To, co złożone, trzeba uprościć, dla współczesnej umysłowości zaś najłatwiejszą metodą uproszczenia jest odwołanie się do nauki.

Chesterton jak najbardziej popierał szczęśliwe macierzyństwo i rodzenie zdrowych dzieci. Nie negował istnienia dziedziczności, wrodzonego niedorozwoju umysłowego ani innych wrodzonych chorób. Negował natomiast, że państwo ma prawo przypisywać obłęd czy niezaradność ludziom na to nie zasługującym i zamykać takich ludzi w zakładach dla umysłowo chorych. Z tego punktu widzenia Eugenika i inne zło jest książką o granicach władzy państwowej. Właśnie dlatego jest również książką o godności każdego ludzkiego życia. Osoby ludzkie nie są przedmiotami nie posiadającymi praw, nad którymi państwo może sprawować dowolną kontrolę. Są podmiotami praw, a państwo jest im winne ochronę i opiekę. Tymczasem eugenika opierała się na fundamentalnym założeniu, że nie każde życie ludzkie zasługuje na jednakowy szacunek. Chesterton chciał obalić to założenie i przede wszystkim w tym celu napisał książkę.

Można by zatem sądzić, że jego cel został osiągnięty, a trud zakończony. Ostrzegając przed złowrogimi implikacjami eugeniki, Chesterton i McNabb wyprzedzili swoje czasy o dziesiątki lat. Odkąd Pius XI ogłosił encyklikę Casti Connubii (1930), stosunek Kościoła do eugeniki stał się jasny. Potępiwszy „fałszywe zasady nowej i całkowicie wypaczonej moralności”, Pius XI, cytując Leona XIII, przypomniał, że żadne ludzkie prawo nie jest władne „odebrać komuś przyrodzonego i pierwotnego prawa do zawarcia małżeństwa lub ograniczyć w jakikolwiek sposób istotne przeznaczenie małżeństwa, powagą Bożą na początku ustanowione (…). Już bowiem nie pokątnie tylko, w skrytości, lecz publicznie, z bezwstydną szczerością depcze i ośmiesza się świętość małżeństwa. (…) Ukazują się wydawnictwa, zachwalane jako naukowe, w rzeczy samej jednakże przybrane tylko w pozory naukowości, aby tym łatwiej zdobyć zaufanie czytelników”. Chesterton mówił dokładnie to samo dwadzieścia lat wcześniej, choć nie był jeszcze wówczas katolikiem.

Niestety błędem byłoby sądzić, że eugenika została zdyskredytowana. Nie tylko nie została — znowu rośnie w siłę. Po pierwsze, zamiast państwa eugenicznego, mamy dziś cały eugeniczny świat. Chesterton mógł sobie tylko wyobrażać to, co obecnie jest codziennością: manipulowanie materiałem genetycznym dla komercyjnego zysku, uznawanie płodności za towar, handel częściami ciała ludzkich płodów.

Jak wskazał historyk Matthew Connelly, mentalność i działalność eugeniczna, przekraczając granice i oceany, stała się międzynarodowa. W swojej książce Zgubne anty-koncepcje: batalia o kontrolę nad światową populacją Connelly tak pisze o międzynarodowej konferencji w sprawie ludności i rozwoju, która odbyła się w Kairze w 1994 roku: „Istota kontroli nad populacją — obojętne, czy jej celem byli migranci, »osoby niedostosowane« czy też rodziny jakoby za duże lub za małe — polegała na tym, żeby ustanowić reguły wiążące innych ludzi, ale nie ponosić przed nimi odpowiedzialności. Ten pomysł bardzo się podobał możnym tego świata, ponieważ kiedy rozpowszechniły się ruchy społeczne żądające praw, zaczęło wyglądać na to, że łatwiej i korzystniej będzie kontrolować populacje niż terytoria. Dlatego właśnie oponenci mieli zasadniczo rację, kiedy postrzegali to jako kolejną fazę niezakończonych interesów imperializmu”. To brzmi całkiem jak słowa Chestertona sprzed stu lat.

Zastanówmy się również nad faktem, że w dalszym ciągu nie każde życie postrzega się jako jednakowo godne szacunku. Roczna liczba aborcji w skali świata wzrosła z 50 milionów w 1990 roku do 56 milionów w 2014 roku. Mniej więcej co czwarta ciąża kończy się aborcją. Amerykański Instytut Guttmachera promuje aborcję pod hasłem promocji macierzyństwa, co brzmi jak ponury żart, wypaczający sens słów.

Instytut twierdzi, że „pacjentki” (ciąża jest tu ewidentnie uznawana za chorobę, nie za oznakę zdrowia) decydują się na aborcję, ponieważ „wykazują zrozumienie dla rodzicielstwa i życia rodzinnego — troskę o inne jednostki; świadomość, że finansowo nie mogą pozwolić sobie na dziecko; przekonanie, że urodzenie dziecka będzie przeszkadzać w pracy, w nauce, w zajmowaniu się osobami, które są od pacjentki zależne”. Eugenika nie mogłaby istnieć bez eufemizmów.

Po trzecie, zastanówmy się nad kryzysem płodności na dzisiejszym przemysłowym Zachodzie. Zjawisko to zauważono po raz pierwszy w latach 20. XX wieku, kiedy eugenika była modna. Stało się ono znów oczywiste w latach 60., kiedy antykoncepcja przyniosła rewolucję, przyczyniając się do zniszczenia wielu tradycyjnych form życia rodzinnego. Jak zauważył Allan Carlson, współczynnik dzietności w Europie w 2012 roku wyniósł 1,58, „co oznacza, że przeciętna Europejka przez całe życie urodzi 1,58 dziecka, a jest to zaledwie siedemdziesiąt pięć procent progu zapewniającego odtwarzalność pokoleń”.

W tym samym roku w ponad dwudziestu krajach europejskich odnotowano więcej zgonów niż urodzeń. W Europie północnej małżeństwo stało się rzadkością, zastąpione przez wspólne zamieszkiwanie; w Europie południowej młodzi ludzie coraz częściej nie chcą się angażować w żadne związki połączone z posiadaniem dzieci.

Rodzina, twierdzi australijski demograf John Caldwell, „nie ma nieograniczonej zdolności adaptacji do nowoczesnego modelu społecznego (…). Społeczeństwo, które się samo nie odtwarza, zniknie, a w jego miejsce pojawi się inne”. Sekularyzacja stanowi „najważniejszy spośród czynników, które zapoczątkowały spadek reprodukcji”, zdaniem belgijskiego demografa Rona Lesthaeghe. Zapaść demograficzna w Europie, twierdzi Lesthaeghe, zaczęła się wraz z „długotrwałym procesem przesuwania” wartości, czyli przejścia od wartości chrześcijańskich — takich jak „odpowiedzialność, zdolność do poświęceń, altruizm i świętość wieloletnich zobowiązań” — w stronę świeckiego indywidualizmu „skupiającego się na jednostkowych pragnieniach”.

Polska, oczywiście, nie potrzebuje lekcji, jeśli chodzi o katastrofę demograficzną; a ściślej biorąc, musi wyciągnąć lekcję ze swojej własnej demograficznej zapaści. Profesor Eva Thompson z Uniwersytetu Rice dobrze podsumowała sytuację Polski, określając ją jako „problem katastrofalnego wyludnienia”. Przeciętna Polka rodzi 1,33 dziecka, więc jest całkowicie pewne, że jeśli nie podejmie się działań zaradczych, Polska niebawem przestanie być polska i stanie się czymś zupełnie innym.

Po wyborach z 2015 roku partia Prawo i Sprawiedliwość zapoczątkowała takie działania, decydując się płacić rodzicom mającym dwoje i więcej dzieci 500 zł na dziecko bez podatku, aby zachęcić do dzietności. Program 500 Plus został szybko przyjęty przez Sejm, choć opozycja skarżyła się, że ustawa „dyskryminuje” rodziny mające tylko jedynaków.

Profesor Thompson ostrzega jednak, że nieprzejednana wrogość większości zachodnich mass mediów wobec PiS na pewno będzie trwać dalej, ponieważ zaangażowanie tej partii w obronę chrześcijańskiego dziedzictwa Polski jest i będzie ośmieszane przez tych, którzy najchętniej widzieliby Polskę wchłoniętą przez zdechrystianizowaną Europę pod wodzą Niemiec i Rosji. To gra o najwyższą stawkę.

Po czwarte i ostanie, zastanówmy się nad praktycznymi zastosowaniami genetyki i nad strukturami prawnymi, które dają im oparcie. W Wielkiej Brytanii przyjęto w 2008 roku ustawę o ludzkim zapłodnieniu i embriologii, ustanawiającą jedne z najbardziej permisywnych praw na świecie. Można odnieść wrażenie, że twórcy ustawy byli zainteresowani nie tyle ochroną embrionów, ile prawami własności do nich. Ustawa zezwala na selekcję implantowanych zarodków według płci, jeśli jest to medycznie uzasadnione. Zezwala na eksperymenty na embrionach będących chimerami ludzko-zwierzęcymi i na niszczenie niezużytych embrionów. Zamiast „ojca” wprowadza „rodzica”, niezależnie od płci, dla dzieci poczętych wskutek leczenia niepłodności. Niektórzy genetycy uważają tę ustawę za nazbyt restrykcyjną i chętnie by powitali dalsze złagodzenie wymogów. Feministki z kolei krytykują ustawę za paternalistyczną obojętność „wobec wielkiej różnorodności form rodzinnych, na jakie potencjalnie pozwalają technologie reprodukcyjne”.

Eliminacja zespołu Downa oczywiście nieraz oznacza eliminację, za pomocą aborcji, nienarodzonych dzieci, które mają ten zespół. Spójrzmy na panią profesor Lee Herzenberg, zajmującą się genetyką badawczą na Uniwersytecie Stanford. Jej syn Michael cierpi na zespół Downa. Michael umie czytać. Umie używać telefonu komórkowego. Jest uparty. Kocha swoją matkę (która nigdy go nie wychowywała). Jego pokój pełen jest zdjęć jego biologicznych i adopcyjnych rodziców. Jego życie jest wartościowe i piękne. Kocha i jest kochany. A mimo to profesor Herzenberg mówi: „Gdybym miała wybór, gdybym mogła nie wpychać Michaela w to życie — gdybym wiedziała wtedy, że noszę dziecko z zespołem Downa — dokonałabym aborcji. Nie widzę powodu, żeby Michael musiał żyć takim życiem. Owszem, zadbaliśmy, żeby jego życie było bardzo szczęśliwe i on też dał nam dużo szczęścia, po prostu dlatego, że trzeba było jakoś dostosować się do tej sytuacji, ale nie sądzę, żeby to było sprawiedliwe i słuszne”.

Profesor Herzenberg opracowała test krwi, który w dziesiątym tygodniu ciąży wykrywa nie tylko zespół Downa, ale też „cały szereg innych anomalii chromosomalnych oraz płeć przyszłego dziecka”. Teraz czuje się zaniepokojona (z niejakim opóźnieniem, można by zauważyć), że jej test jest „używany do określenia płci nienarodzonych dzieci. Martwi ją, że rodzice decydują się na aborcję dziewczynek”. Miejmy nadzieję, że pani profesor nie aprobuje też aborcji chłopców (choć sama chciała to zrobić co najmniej w jednym wypadku). Jest przeciwna aborcji z powodu płci. Jej intuicyjny opór jest słuszny, nawet jeśli pani profesor nie potrafi wyrazić go językiem moralności, być może dlatego, że brak jej pojęć z tego języka. Opracowała użyteczną metodę diagnostyczną po to tylko, by ujrzeć, jak metoda jest stosowana do celów, które nigdy nie były jej intencją.

Takie niezamierzone skutki to tylko jeden z problemów eugeniki w jej nowoczesnej odsłonie. Skutki zamierzone są jeszcze bardziej problematyczne; konkretnie, pewne odmiany istot ludzkich, uznawane za mniej nadające się do życia od innych, mogą po prostu zniknąć z ogólnej puli w wyniku działań hodowlanych.

Postawmy sprawę jasno. Diagnozowanie i leczenie dzieci nienarodzonych jest dobre i może być obowiązkowe. [Ale] jakkolwiek rozwijałaby się technologia medyczna, normy moralne, pozwalające ocenić stosowanie tej technologii, dalej niezmiennie pozostają na swoim miejscu.

Normy te stanowią, że każda osoba ludzka powinna być uznana za odrębną jednostkę od chwili poczęcia; że umyślne zabijanie niewinnych lub niesłuszna akceptacja ich śmierci stanowi niesprawiedliwość; że do ryzykownych zabiegów na nienarodzonych stosuje się te same normy, co do zabiegów na innych osobach; że zdrowie jest dobrem samym w sobie, ale jednocześnie służy innym rodzajom dobra; że naturalne dążenia należy zaspokajać z umiarem, i tak dalej.

Te moralne normy Chesterton wzbogacił o moralną wyobraźnię, dzięki której można je w pełni zrozumieć. Dostrzegał ze szczególną jasnością unikalną godność każdej osoby ludzkiej i z naciskiem podkreślał, że należy tę godność cenić i pielęgnować, bo stanowi ona dar od Boga. Właśnie dlatego Eugenika i inne zło jest tak ważną książką. Ta książka wzywa nas do odnowienia wyobraźni moralnej; przypomina, że wszyscy jesteśmy powołani, by mieć życie, i mieć je w obfitości; stanowi ostrzeżenie i przepowiednię.

Fakt, że sto lat temu taka książka okazała się konieczna, był zdaniem Chestertona ubolewania godny. Jeszcze bardziej należy ubolewać, że jest ona wciąż konieczna dzisiaj, sto lat po tym, gdy spełniła się większość jej przepowiedni. Miejmy nadzieję, że nie będzie trzeba kolejnych stu lat, żeby ludzie przyswoili sobie lekcję z niej płynącą.

tłum. Jaga Rydzewska
Skróty pochodzą od redakcji.

Książka „Eugenika i inne zło” w przekładzie Macieja Redy ukazała się w 2011 r. nakładem Wydawnictwa Diecezjalnego w Sandomierzu.

Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” znajduje się na s. 8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dermota A. Quinna pt. „Chesterton i wyzwanie eugeniki” na s.8 grudniowego „Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Męczennicy polskości z okresu powstań śląskich i plebiscytu / Tadeusz Loster, „Śląski Kurier WNET” 42/2017

Pamięć o zakatowanym księdzu Jerzym Popiełuszce jest wciąż żywa. Wspomnijmy także tych zapomnianych, których męczeńska śmierć miała odstraszyć Ślązaków od opowiedzenia się za Polską.

Tadeusz Loster

Wspominki o męczennikach z okresu powstań śląskich i plebiscytu

19 października br. obchodziliśmy 33 rocznicę męczeńskiej śmierci kapelana warszawskiej „Solidarności” zamordowanego przez komunistyczne służby bezpieczeństwa. Pamięć o zakatowanym księdzu Jerzym Popiełuszce jest wciąż żywa. Ksiądz Popiełuszko, stając się męczennikiem, został nie tylko błogosławionym, ale także bohaterem narodowym.

W 1990 roku został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, a w październiku 2009 roku – Orderem Orła Białego. Według danych z 2009 roku, w 73 polskich miastach znajdowały się ulice nazwane jego imieniem, 4 ronda, 3 place, 21 szkół; wystawiono także 70 pomników.

10 października 2014 roku Sejm Polski przyjął przez aklamację ustawę oddającą hołd bł. ks. Jerzemu Popiełuszce w 30 rocznicę jego męczeńskiej śmierci. Czytamy w niej: „Aby nigdy w naszej ojczyźnie nie dochodziło do podobnych zbrodni”. Czy na takie zbrodnie poważyli się tylko PRL-owscy komunistyczni oprawcy?

Sięgnijmy w nie tak dawną przeszłość, do czasów walk o polskość Śląska, powstań i plebiscytu. Wspomnijmy tych zapomnianych, których męczeńska śmierć miała odstraszyć Ślązaków od opowiedzenia się za Polską.

Ks. proboszcz WINCENTY RUDA – Polak-Ślązak, urodzony w 1882 roku w Wójtowej Wsi, obecnie dzielnicy Gliwic. Był proboszczem w parafii Marcinki-Makoszyce. Nie wypierał się pochodzenia polskiego. Za odprawianie mszy w języku polskim został oskarżony o szpiegostwo. Dnia 15 stycznia 1919 roku aresztował go oddział Grenschutzu. Doprowadzony do pobliskiego lasku, został rozstrzelany oraz kilkakrotnie pchnięty bagnetem. Następnego dnia zwłoki jego znaleźli mieszkańcy i pochowali na cmentarzu w pobliskim Sycowie.

Ks. proboszcz FRANCISZEK MARX – Niemiec-Ślązak. Urodził się w Mysłowicach w 1880 roku. Studiował teologię na Uniwersytecie Wrocławskim. Darzył sympatią Polaków, w czasie studiów należał do Kółka Polskiego przy konwikcie biskupim. W 1917 roku został kuratorem, podejmując się budowy plebanii w Starym Oleśnie. Ks. Franciszek, sprawując posługę kapłańską, nie dzielił swoich wiernych na Niemców i Polaków.

Podczas plebiscytu agitował i głosował za Polską, co było przyczyną jego śmierci. Dnia 11 maja 1921 roku ponad 30 niemieckich bojówkarzy napadło na plebanię. Pojmanego księdza zaciągnięto do piwnicy, bito i torturowano. Po rewizji plebanii w poszukiwaniu pieniędzy i broni, ks. Franciszek został wywleczony na podwórko i przykuty do pompy. Korzystając z chwili nieobecności i nieuwagi oprawców, przyjął komunię świętą przyniesioną mu przez matkę. Po przyprowadzeniu jeszcze trzech mężczyzn z Oleśna, bojówkarze zaciągnęli ich wraz z księdzem do lasu, gdzie torturowano ich i rozstrzelano. Oprawcy zakopali zwłoki w lesie, jednak wrócili po ciało księdza Franciszka, które spalili w kluczborskiej gazowni.

Ks. dziekan AUGUSTYN STRZYBNY – Polak-Ślązak. Urodził się w Cyprzanowie koło Raciborza w 1876 roku. Studiował teologię na Uniwersytecie Wrocławskim. W czasie studiów należał do Kółka Polskiego. W latach 1901–1903 był wikarym w kościele pod wezwaniem Krzyża Świętego w Opolu. Został prefektem konwiktu teologicznego we Wrocławiu, opiekując się Kółkiem Polskim. W 1908 roku objął parafię w Modziurowie w powiecie kozielskim.

W gorącym okresie powstań i plebiscytu nie ukrywał swojego polskiego nastawienia. Katechezę i kazania głosił po polsku. Z tego powodu nie ominęły go szykany ze strony władzy. Urządzono w parafii kilka rewizji, poszukując broni. Musiał uciekać i ukrywać się, gdyż grożono mu śmiercią. Po plebiscycie ostrzeżony, że grozi mu śmierć, nie opuścił parafii w Modziurowie.

Wieczorem 31 października 1921 roku, po ukończeniu posługi spowiedzi, ks. Augustyn w drodze z kościoła do domu został zamordowany przez „nieznanych sprawców”. Zwłoki księdza dziekana znalazła na drodze jego siostra.

Nauczyciel WINCENTY JANAS – Polak-Ślązak. Urodził się w 1891 roku w Dąbrówce (obecnie dzielnica Piekar Ślaskich). Od 1913 roku uczęszczał do prywatnego gimnazjum w Krakowie. Pracował jako górnik.

W czasie Wielkiej Wojny walczył w armii niemieckiej, odnosząc kilka ran. Po powrocie z frontu zdał egzamin nauczycielski w Zabrzu. Jako nauczyciel w Rudzie Śląskiej organizował kursy języka polskiego i historii. Po wybuchu powstania jako działacz narodowy i propagator polskości stał się celem działań represyjnych ze strony Niemców. Był działaczem organizacji Eleusis, szerzącej wstrzemięźliwość od nałogów i katolicką pobożność, a ideowym jej celem była odnowa narodu polskiego.

W dniu 21 sierpnia 1919 roku został przez żołnierzy Grenzschuzu wyciągnięty z domu w Rudzie Śląskiej. Bity i kopany, uciekł do domu. Wywleczony stamtąd, był nadal bity. Żołnierze kopniakami wybili mu zęby, a jeden z nich wyłupał mu prawe oko. Skatowanego nauczyciela żołnierze postawili pod drzewem, a gdy osłabiony upadł, przeszyło go 15 kul.

PIOTR NIEDURNY – Polak-Ślązak, urodzony w 1880 roku w Raduniu na Opolszczyźnie. Mieszkał w Nowym Bytomiu (obecnie dzielnica Bytomia). Pracował jako robotnik w Hucie „Pokój”.

Miał szerokie spojrzenie na problemy narodowe i społeczne. Działał na rzecz polskości Śląska oraz w polskim ruchu zawodowym. Organizował kółka śpiewacze w Bytomiu, Pawłowie, Zabrzu, Gierałtowicach, Knurowie i Nowej Wsi. W 1919 roku brał udział w utworzeniu Koła Polskiego kolportującego polską prasę, popularyzującego śląskie obyczaje i stroje. Był prezesem Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Nowej Rudzie.

Piotr Niedurny jako związkowiec był prezesem filii Zjednoczenia Zawodowego Polskiego. W 1919 roku został wybrany przewodniczącym Rady Ludowej działającej na rzecz złączenia Górnego Śląska z Macierzą. W tymże roku wstąpił w szeregi POW Górnego Śląska oraz został członkiem Rady Miejskiej Miasta Bytomia.

Jego propolska działalność nie uszła uwadze władz niemieckich. Dnia 29 stycznia 1920 roku po kilku dniach ukrywania się przyjechał do Nowego Bytomia. Tu spotkał się z dyrekcją huty „Pokój”, która oskarżyła go o podburzanie robotników. Po wieczornym spotkaniu z przyjaciółmi w Polskim Towarzystwie Śpiewaczym udał się do domu. W pobliżu huty został zatrzymany przez umundurowanych Niemców, którzy przedstawili mu nakaz aresztowania. W czasie transportu do bytomskiego więzienia został ciężko pobity. Nie przyjęty do więzienia, został odwieziony z powrotem do Nowego Bytomia.

Ciało skatowanego i zastrzelonego Piotra Niedurnego znaleziono nad ranem 30 stycznia 1920 roku niedaleko folwarku w Szombierkach. Jego pogrzeb 6 lutego 1920 roku stał się wielką manifestacją narodową, w której uczestniczyło 30 tysięcy ludzi.

Dr medycyny WINCENTY STYCZYŃSKI – Polak, urodził się w 1872 roku w Śremie. Studiował medycynę we Wrocławiu, a dyplom doktora nauk medycznych uzyskał w Lipsku. W 1903 roku osiadł w Gliwicach, gdzie rozpoczął praktykę lekarską. Był członkiem Banku Ludowego w Gliwicach, współzałożycielem Towarzystwa Lekarzy Polskich na Śląsku, a także Towarzystwa Czytelni Ludowych. W 1914 roku został zmobilizowany do wojska niemieckiego jako lekarz batalionowy w szpitalu wojskowym w Gliwicach.

Po wojnie był aktywnym działaczem na rzecz przyłączenia Górnego Śląska do Polski. W 1919 roku został radnym miasta Gliwice, gdzie przewodził frakcji polskiej.

Podczas II powstania śląskiego pracował jako lekarz powstańczej komendy etapowej na powiat Gliwice. Był członkiem Polskiego Komitetu Plebiscytowego na miasto i powiat gliwicki, został też powołany przez Komisję Międzysojuszniczą na doradcę technicznego przy kontrolerze koalicyjnym. Po podziale Górnego Śląska, pomimo ostrzeżeń przed represjami, pozostał w Gliwicach.

18 kwietnia 1922 roku, podczas gdy przyjmował pacjentów w domowym gabinecie, „nieznany sprawca” oddał do niego dwa śmiertelne strzały z rewolweru. Jedna kula przeszyła czaszkę, a druga utkwiła w niej. Morderca zdołał zbiec. Dr Wincenty Styczyński został pochowany na cmentarzu św. Wojciecha w Poznaniu.

Dr. medycyny ANDRZEJ MIELĘCKI – Polak, urodzony w 1864 roku w majątku Hucisko. Studiował medycynę w Monachium i Berlinie, a dyplom doktora nauk medycznych uzyskał w Lipsku. Jako lekarz pracował w Saksonii, potem w Zagłębiu Dąbrowskim. Po zamieszkaniu w Katowicach prowadził na miejscu prywatną praktykę przez 21 lat. Zasłynął w Katowicach nie tylko jako lekarz, ale także jako współzałożyciel i członek wielu polskich towarzystw.

W 1900 roku został członkiem zarządu Towarzystwa dla Zrzeszenia Elementarzy Polskich na Górnym Śląsku. Zasiadał we władzach Towarzystwa Lekarzy Polaków na Górnym Śląsku. Brał udział w obradach Sejmu dzielnicowego w Poznaniu, współpracował z polskim ruchem wyborczym w Rzeszy Niemieckiej. Wchodził w skład Centralnego Komitetu Pomocy dla Dzieci w Katowicach. Jako zasłużonemu lekarzowi, władze niemieckie nadały Andrzejowi Mielęckiemu tytuł radcy sanitarnego.

W 1918 roku został członkiem Powiatowej Rady Ludowej w Katowicach. Należał do POW na Górnym Śląsku. Podczas powstań sprowadzał broń dla powstańców. Był członkiem Polskiego Komitetu Plebiscytowego w Katowicach.

Dnia 17 sierpnia 1920 roku doszło do wywołanych przez bojówki niemieckie zamieszek na ulicach Katowic. W pobliżu mieszkania doktora Mielęckiego do bojówek demolujących polskie sklepy zaczęli strzelać francuscy żołnierze. Kiedy doktor udzielał pomocy rannym, został zaatakowany przez niemiecką bojówkę.

Męczeńską śmierć dr Andrzeja Mielęckiego opisał Józef Piernikarczyk w Księdze pamiątkowej Górnego Śląska wydanej w 1923 roku w Katowicach: Podniosły się kije, laski, żelazne druty, siekąc niemiłosiernie ciało lekarza. Ubranie poszarpane w strzępy, wkrótce pomieszało się z krwią i ziemią, tworząc jakąś bezkształtną, łączącą masę. Ludzie-zwierzęta na chwilę ochłonęli na widok tak sponiewieranego człowieka. A działo się to w oczach jego żony i córki, które przerażone tak straszliwem męczeństwem swego męża i ojca, bezwładnie usunęły się na ziemię.

Zajechał wóz sanitarny. Mordercy, myśląc, że dr Mielęcki nie żyje, porwali leżące ciało i rzucili je do wozu. Nieszczęśliwa ofiara bestialskich instynktów motłochu, który znów z dzikim rykiem rzucił się na wóz i popędził z nim w stronę rzeki – Rawy. Nad brzegiem wyrzucono konającego z wozu, ażeby dopełnić zemsty na „polskim królu”. A jest to rzeczywiście król polskich męczenników górnośląskich.

Oprawcy zdarli z niego resztki odzieży i zaczęli tak długo bić i kopać, aż nie pozostało na nim ani jedno zdrowe miejsce. Kilku zwyrodniałych opryszków wytłoczyło deski z wozu ratunkowego, dobijając nimi dr. Mielęckiego. I gdy przed nimi leżał tylko nieruchomy, poszarpany, sino-krwawy trup, bez kształtu, masa z błota i krwi, rzucono go do brudnej, mętnej rzeki.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Wspominki o męczennikach z okresu powstań śląskich i plebiscytu” znajduje się na s. 8 i 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Wspominki o męczennikach z okresu powstań śląskich i plebiscytu” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rozwój w interesie zaborców… a nie Śląska!Pruski minister Friedrich Wilhelm von Reden nie działał w interesie Polaków

Na Śląsku można znaleźć wiele postaci godnych upamiętnienia za wkład w rozwój gospodarczy Śląska, np. Szkota Johna Baildona czy Karola Olbrachta Habsburga-Lotaryńskiego z Żywca. Po co promować Prusaka

Paweł Czyż

W 2002 roku odsłonięto ponownie pomnik von Redena (zniszczony w lipcu 1939 r. przez działaczy Związku Stowarzyszeń Polskich Chorzowian, odbudowany i ponownie odsłonięty rok później z inicjatywy NSDAP). Dla pomnika Prezydenta II RP prof. Ignacego Mościckiego, który od 1922 r. był dyrektorem chorzowskich zakładów azotowych i mieszkał w XIX w willi przy obecnej ulicy Powstańców 27 (obecnie szpital im. Mościckiego) miejsca nie znaleziono! Tymczasem niebawem wchodząca w życie ustawa „pomnikowa” uchwalona 22 czerwca, podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę 17 lipca br., nie daje podstawy do zniesienia chorzowskiego pomnika okupanta…

Tezy z tekstu Adama Frużyńskiego: „Ostatnie lata życia F. Reden spędził razem ze swoją małżonką Fryderyką w nabytym w 1785 roku majątku Bukowiec. Rozwijali wspólne zainteresowania, pomagali mieszkańcom sąsiedniej wsi, prowadzili edukację zdolnej młodzieży. Byli także mecenasami sztuki, a prowadzony przez nich otwarty salon gościł najsławniejsze osobistości ówczesnych Prus” są nieodpowiedzialne w czasie promowania przez środowisko RAŚ i „Śląskiej Partii Regionalnej” „narodu śląskiego” czy autonomii.

Tak dla kontrastu… Czy gdyby napisać, że „Hans Frank ze swoją małżonką spędzili radosne chwile na krakowskim Wawelu. Rozwijali wspólne zainteresowania, pomagali mieszkańcom Krakowa, prowadzili edukację zdolnej młodzieży. Byli także mecenasami sztuki, a prowadzony przez nich otwarty salon gościł najsławniejsze osobistości ówczesnych III Rzeszy”, to byłoby OK? Przecież i von Reden, i Frank swoje role pełnili z nadania zaborcy i okupanta…

Na Śląsku można znaleźć wiele postaci godnych upamiętnienia za wkład w rozwój gospodarczy Śląska, np. Szkota Johna Baildona czy Karola Olbrachta Habsburga-Lotaryńskiego z Żywca. Po co zatem promować Prusaka? Nie bardzo rozumiem…

Autor jest dziennikarzem „Niezależnej Gazety Obywatelskiej” w Bielsku-Białej

Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Rozwój w interesie zaborców… a nie Śląska!” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Rozwój w interesie zaborców… a nie Śląska?” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nie śpijmy – czuwajmy! Homilia Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego / Sanktuarium Bożego Miłosierdzia 19.11.2017

Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić.

Abp Marek Jędraszewski

Drodzy Bracia i Siostry!

„Kiedy będą mówić: «pokój i bezpieczeństwo»”. Św. Paweł Apostoł nie mówi dokładnie, o kogo tutaj chodzi, kim są ci, którzy głoszą pokój i bezpieczeństwo, ale zapewne wtedy, w okresie Imperium Rzymskiego, jak i dzisiaj mamy do czynienia z tym, co się zwykle określa słowem „narracje”. Nieważne są fakty, najważniejsze jest to, żeby narzucić pewną opinię, która będzie powszechnie przyjmowana, opinię kształtowaną przez odwoływanie się do ukrytych emocji, lęków i niepokojów.

Wtedy, w epoce Imperium Rzymskiego, kiedy walki o granice toczyły się gdzieś daleko od centrum, było przekonanie, że żyjemy w czasach pokoju i bezpieczeństwa. Podobne przekonanie chcą także niektórzy nam narzucić. Jest pokój i jest bezpieczeństwo, a przecież doskonale wiemy, że fakty są inne. Ojciec Święty Franciszek mówi – i to nie raz – że żyjemy w epoce III wojny światowej, tyle że ta wojna ma inny kształt niż dotychczas. Jest to wojna we fragmentach.

Dlaczego chcą nam narzucić przekonanie, że jest pokój i bezpieczeństwo? Zapewne chodzi ciągle o to samo, co bardzo mocno podkreśla św. Paweł w Liście do Tesaloniczan – żeby nas wewnętrznie uśpić. Nie ma zagrożeń, nie ma powodów do niepokojów. Zostaje człowiekowi właściwie tylko jedno – carpe diem, używać dnia, korzystać z wszelkich możliwych przyjemności, nie myśleć o tym, co jest teraz, ani o tym, co będzie jutro.

Fot. J. Hajdasz

Za tym przekonaniem kryje się jedno – po śmierci nie ma nic, więc trzeba maksymalnie wykorzystać ten czas, który jeszcze jest. A w ostatecznym horyzoncie takiego myślenia o człowieku i o świecie kryje się przekonanie, że Boga nie ma i nie ma nieśmiertelności, że wszystko sprowadza się do czysto materialnej rzeczywistości, która przyjmuje taki, a nie inny kształt dzisiaj i która bezpowrotnie rozpadnie się jutro. A tymczasem i wtedy, kiedy działał św. Paweł Apostoł, i przez całe dzieje Kościoła, i również dzisiaj Kościół z nieugiętą mocą głosi nadejście Dnia Pańskiego, paruzji, przyjścia Chrystusa w chwale. (…)

A ponieważ my jesteśmy synami światłości i synami dnia, to nie pogrążamy się we śnie, ale czuwamy. Czuwamy, oczekując przyjścia Dnia Pańskiego. Ta trzeźwość naszych umysłów i to czuwanie naszych serc sprawia, że uznajemy, iż Jezus Chrystus jest Królem wszechświata, jest Panem dziejów i historii i jest Panem naszych serc. To czuwanie i ta trzeźwość naszych umysłów domagają się od nas, abyśmy nie tylko modlili się słowami Modlitwy Pańskiej: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, ale czynili wszystko, aby to Królestwo Boże stawało się naszą codzienną rzeczywistością, aby – choć jest niewidzialne – przenikało sposób naszego myślenia i postępowania, aby przemieniało świat.

Cała homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. znajduje się na s. 6grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia Metropolity Krakowskiego Arcybiskupa Marka Jędraszewskiego w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia z 19.11.2017 r. na s. 6 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak zostać wybitnym historykiem? Laudacja na cześć dr. hab. Zdzisława Janeczka z okazji 40-lecia jego pracy naukowej

„Gdybym był antykwarystą, interesowałyby mnie tylko zabytki. Ale jestem historykiem i dlatego kocham życie”. Oto sens profesji adeptów Muzy Klio, a w ich gronie dr. hab. Zdzisława Janeczka.

Dariusz Ostapowicz

Należy podziwiać szerokie spectrum zainteresowań Autora: od historii rodzinnego miasta – Siemianowic Śląskich i Bytkowa oraz dziejów Śląska, zwłaszcza w okresie walk o niepodległość, okresu plebiscytów i powstań – po historię Polski i powszechną – od XVIII do XX w., a także zainteresowania Renesansem i archeologią oraz prasoznawstwo.

Imponuje zebrana ilość książek, artykułów i publicystyki, odczytów, wykładów, konferencji, sympozjów, wykładów radiowych itd.

Kilkaset (!) pozycji ułożonych chronologicznie z lat 1981–2017 pogrupować można w wyróżniające się tematy: o czasach stanisławowskich i Sejmie Czteroletnim, o Ignacym Potockim i rodzie Potockich, powstaniach narodowych 1794–1863 i ich recepcji na Śląsku, o epoce napoleońskiej i powstaniach śląskich. Wśród szeregu tytułów wyróżnia się biografistyka, m. in. o Marszałku Józefie Piłsudskim, Wojciechu Korfantym, prymasie Auguście Hlondzie, Karolu Goduli i wielu innych, ważnych dla Śląska postaciach, publikowana w kilku regionalnych periodykach. (…)

Nurtem przewodnim badań Uczonego jest zawsze uwypuklenie patriotycznych postaw Polaków – w Polsce i na Śląsku od konfederacji barskiej po „Solidarność”. Będąc nauczycielem akademickim, prezentuje bardzo szeroki zakres wiedzy na wykładach m. in. z historii, etyki biznesu, public relations, bibliotekarstwa, socjologii piśmiennictwa itd. (…)

Autor podczas kwerend archiwalnych zawzięcie pokonywał wszelkie trudności, o czym nie bez uśmiechu wspomina, przytaczając trud odczytania tekstów Ignacego Potockiego i Franciszka Ksawerego Branickiego z XVIII wieku: „Pierwszy miał charakter pisma, który odstraszał od lektury dokumentów nawet zawodowych historyków, a drugi łączył słowa i nie stosował znaków interpunkcyjnych”.[related id=40157]

(…) Autor w bardzo ciekawy i wciągający sposób przedstawia na szerokim tle historii Polski dzieje własnej rodziny „po mieczu” i „kądzieli”. Przed oczyma czytelników przewijają się zatem postaci przodków zaangażowanych w powstanie styczniowe, POW, emigrację zarobkową do USA, powstania śląskie, kampanię wrześniową i konspirację w AK, a nawet… czarna dama błąkająca się na zamku w Janowcu. Przez pryzmat losów jednej rodziny widzimy zatem portret pokoleń Polaków, typowe losy rodaków zmagających się z carskim i pruskim zaborcą, później brunatnym – nazistowskim, a następnie czerwonym – sowieckim okupantem. Sielankę rodziny w czasach II RP w gajówce o nazwie „Dziedzinka” przerwała II wojna światowa i m.in. gehenna ofiar KL Auschwitz. Dokładne losy trudno jest odtworzyć wyłącznie na podstawie relacji ustnych, które wraz z przemijaniem pokoleń mogą wygasnąć, aczkolwiek tradycja rodzinna jest ważnym historycznym nośnikiem pamięci pokoleń. Od lata 1944 r. dom rodzinny dziadków Autora na Lubelszczyźnie został zajęty przez Wehrmacht, a następnie spalony przez Armię Czerwoną. „Wyzwolenie” przez krasnoarmiejców też bardziej wyglądało na drugą okupację niż odzyskanie wolności. Codziennie czyhały na Polaków zagrożenie życia i wolności:

– Ty polskij pan ili giermanskij szpion? [jesteś polskim panem czy niemieckim szpiegiem?] – prowokacyjnie zapytywali enkawudyści napotkanych ludzi. (Dodajmy, że obie odpowiedzi były równie fatalne; źle było być polskim „burżujem”, jeszcze gorzej szpiegiem).

Albo:

– Mikołajczyka ty znajesz?
– Da, tam korowy pasał. (s. 44).

Nawet taka kategoryczna odpowiedź nie uchroniła Ojca Autora przed aresztowaniem i dopiero interwencja brata z samogonem i toasty za zdrowie Stalina uratowały sytuację. Podobnych przykładów w Polsce było tysiące i układają się one w jednolity obraz represji sowieckich przeciw Polakom – ten pojedynczy przykład potwierdza tylko regułę.

Powojenne losy rodziny nie odbiegały od typowych migracji po Polsce, m. in. Ojciec Autora osiedlił się na Górnym Śląsku, gdzie zawarł związek małżeński z rodowitą Ślązaczką. Rodzicami chrzestnymi Zdzisława Janeczka zostali repatriantka z Kresów – Sybiraczka i dawny legionista Piłsudskiego, co w oczach Autora stanowiło znamienny omen. Oprócz tego ciekawość przeszłości, wpływ Ojca – jego gawęd i pieśni, lektury Sienkiewicza, harcerstwo i cały splot czynników sprawiły, że został historykiem. A później modelowały Go spotkania z m.in. Franciszkiem Starowieyskim, płk. W. Brodeckim – prezesem Środowiska Żołnierzy 27 Wołyńskiej DP AK, S.J. Rostworowskim i innymi ważnymi ludźmi w Jego życiu (s. 123–129). „Żyjemy tak długo, jak długo żyją ci, co o nas pamiętają” – wyznaje, wspominając tych, co już odeszli. (…)

Bardzo ważny, przewodni w rozwoju naukowym Autora okazał się wątek badawczy: „Śląsk a polskie walki niepodległościowe” przedstawiony z dwóch punktów widzenia: bezpośredniego udziału Ślązaków w polskiej irredencie lub wspierania jej na różne sposoby oraz oddźwięku polskiego wysiłku zbrojnego w prasie na Śląsku.[related id=6583]

Szczególnym sentymentem Autor darzy powstanie styczniowe (Pewną rolę odegrać tu mogły tradycje rodzinne walk w partii powstańczej Marcina Borelowskiego – „Lelewela” i bitwa pod Batorzem, s. 26–27). Nawiązując do walk o niepodległość na Bałkanach w latach 1821–1829, Autor nowatorsko nazywa powstańców styczniowych „Grekami Europy”. Dzisiejszego czytelnika zaskakuje trafność i wiarygodność informacji prasowych zaborcy pruskiego o terrorze caratu, skonfrontowana z obecną wiedzą historiograficzną.

Tradycje zrywu 1863 roku szczególnie silne były w okresie powstań śląskich w latach 1919–1921, kiedy to dowódcy polscy przyjmowali pseudonimy na cześć bohaterów 1863. Byli to z reguły rodowici Ślązacy, dawni podoficerowie armii kajzera, 25–30-latkowie, urodzeni pomiędzy 1888 a 1896 rokiem, lecz nie brakowało Wielkopolan, lwowskich kadetów i legionistów Piłsudskiego. W ten sposób Zdzisław Janeczek dzięki swojej pracy badawczej wypełnia poważną lukę w pamięci narodowej, jaką jest kultywowanie pamięci o bohaterach walk o polskość na Śląsku. M. in. jest autorem Pocztu dowódców powstań śląskich (Katowice 2009) i biografii płk. Jana Emila Stanka 1895–1961 (Siemianowice Śl., 2007).

Czy uczeń liceum potrafiłby, poza postacią Wojciecha Korfantego, wymienić inne nazwiska osób zasłużonych w walce o powrót tej ziemi piastowskiej do Macierzy? „To bardzo ważki problem, szczególnie w czasach negacji idei niepodległościowej na Śląsku, związanej z licznymi próbami zastąpienia słowa powstanie terminem bratobójczej wojny domowej”. (…)

W tym miejscu warto, myślę, przytoczyć trafne spostrzeżenie prof. Tadeusza Łepkowskiego o miejscu i roli historyka w społeczeństwie: „Ci spośród najwybitniejszych, którzy umieją przekazywać swoją wiedzę, chcą i umieją to czynić, czują swe społeczne posłannictwo”. (…)

Cały artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „Jak zostać wybitnym historykiem?” – niemieckie więzienie dla polskich dzieci” znajduje się na s. 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Dariusza Ostapowicza pt. „Jak zostać wybitnym historykiem?” na s. 9 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 42/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego