Członek straży pożarnej z Przyszowic szkolił przyszłych strażaków w Etiopii ramach projektu pomocowo-rozwojowego

Przekazanie swojej wiedzy to nasz obowiązek, ale też uczymy odpowiedniego spojrzenia na człowieka, a to także bardzo istotne, bo tam słowo ‘człowiek’ do niedawna znaczyło bardzo niewiele.

Tadeusz Puchałka

Dr hab. inż. Witold Nocoń – pracownik naukowo-dydaktyczny Politechniki Śląskiej w Gliwicach, na co dzień przyszowianin i członek miejscowej straży pożarnej. Był on jednym z członków grupy wysłanej do tego afrykańskiego kraju, by tam szkolić przyszłych strażaków w ramach projektu pomocowo-rozwojowego realizowanego przez Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Celem tego projektu jest między innymi doposażanie i szkolenie służb ratunkowych Etiopii (…)

Kraj ten, targany wieloma konfliktami, małymi kroczkami stara się na swój sposób dogonić świat. Nie jest to proste, bowiem, co podkreślał wielokrotnie dr Nocoń, sprawą nadrzędną na całym świecie jest „człowiek”, a co za tym idzie, jego bezpieczeństwo. Słowo to w Etiopii jest jednak specyficznie rozumiane. Trudno sobie wyobrazić normalne działanie służb ratowniczych w państwie, w którego języku nie ma określenia ‘straż pożarna’, a numer alarmowy można porównać z naszymi numerami kont bankowych, tak jest długi i skomplikowany. (…)

Tamtejsze wozy bojowe i sprzęt często dorównują temu, czym dysponujemy w jednostkach OSP w Polsce, jednak w Etiopii nie ma zupełnie zaplecza technicznego. Brak serwisów naprawczych powoduje, że pojazdy bojowe eksploatuje się tam do zajechania. Punkty dowodzenia, podobnie jak cała infrastruktura, łącznie z pomieszczeniami dla strażaków, wyglądają skrajnie źle.

(…) Dla Europejczyka wszystko, z czym się spotka w Afryce, jest swego rodzaju zaskoczeniem. Można odnieść wrażenie, że nie zwraca się tam uwagi na konserwację czegokolwiek. Całkiem niezłe hotele, raz wybudowane, stoją i widać, że będą stały, dopóki dach nie spadnie komuś na głowę. Uderza zupełnie inne spojrzenie na świat i życie. (…)

Fundacja, którą reprezentuje dr Nocoń, pomaga tamtejszej ludności na wielu płaszczyznach. Polska jest tam postrzegana bardzo pozytywnie, bo staramy się sprostać powierzonemu zadaniu. Szacunek do służby ludziom, do munduru, przekazanie swojej wiedzy to nasz obowiązek, ale też uczymy odpowiedniego spojrzenia na człowieka, a to także bardzo istotne, bo tam słowo ‘człowiek’ do niedawna znaczyło bardzo niewiele. Z pewnością biało-czerwone barwy są tam bardzo dobrze odbierane.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Polscy strażacy w Etiopii” znajduje się na s. 12 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Polscy strażacy w Etiopii” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy rzeczywiście taka impreza uszczęśliwia wielu, czy tylko nielicznych? Statystki nie sprzyjają uczestnikom biegów

Dlaczego nie można biegać po lesie, nad samą Maltą, Rusałką czy nad Jeziorem Strzeszyńskim? Nikt mnie nie przekona, że bieganie po ulicach i tak na co dzień sparaliżowanego miasta jest „fajne”.

Małgorzata Szewczyk

Jedni biegają, bo lubią rywalizację sportową, innych przekonuje sparafrazowany slogan, że bieg to zdrowie. Jeszcze inni stają na starcie, bo koledzy z korporacji biegają i można pochwalić się wynikiem i fotką na Facebooku… (…)

Wielogodzinny paraliż ulic, także dla pieszych, dla 6,5 tysiąca uczestników, w ponadpółmilionowym mieście, jakim jest Poznań, wywołuje niezadowolenie i irytację nie tylko mieszkańców, ale też tych, którzy akurat tego dnia chcieliby z różnych, nawet najbardziej przyziemnych powodów, lub po prostu muszą, odwiedzić stolicę Wielkopolski. (…)

Tegoroczny 18. PKO Poznań Maraton nie zapisał się jako impreza udana. Jeszcze przed startem biegaczy, podczas objazdu trasy ujawniono szereg nieprawidłowości i uchybień w oznakowaniu i zabezpieczeniu personalnym biegu, dlatego wydarzenie rozpoczęło się z ponad 40-minutowym opóźnieniem.

Braki w oznakowaniu, nietrzeźwi i niewładający językiem polskim pracownicy ochrony, punkt żywnościowy usytuowany na osi jezdni, braki w zabezpieczeniu osobowym czy źle rozstawione słupki, brak konsultacji z policją ws. umiejscowienia zespołów muzycznych w rejonie skrzyżowań o dużym natężeniu ruchu – to wszystko odnotowano w policyjnym raporcie na temat zabezpieczenia trasy maratonu, przygotowanym na zlecenie wojewody wielkopolskiego.

Inne uwagi policji dotyczyły m.in. braków osobowych w ekipach sprzątających po maratonie, co wpłynęło na opóźnienie w przywróceniu organizacji ruchu w mieście, zresztą, co trzeba zauważyć sparaliżowanego od wczesnych godzin porannych. Organizacja jednej z największych imprez biegowych w Polsce pozostawiała więc wiele do życzenia.

Cały artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Dyktat mniejszości” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Małgorzaty Szewczyk pt. „Dyktat mniejszości” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rocznica kaźni 160 żołnierzy oddziału NSZ Henryka Flamego „Bartka”, zdradzonych przez Henryka Wendrowskiego

W nocy z 25 na 26 września 1946 roku funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w bestialski sposób zamordowali – wysadzili w powietrze podczas snu lub rozstrzelali – 160-osobowy oddział NSZ.

Wiesław Nowakowski

W nocy z 25 na 26 września 1946 roku funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego poprzez agenta „Lawinę”,

czyli Henryka Wendrowskiego, późniejszego

Uroczystość w Barucie | Fot. W. Nowakowski

ambasadora PRL w Danii, zwabili podstępem ze Śląska Cieszyńskiego ok. 160 żołnierzy oddziału Henryka Flamego ps. Bartek.

Według zapewnień „Lawiny”, żołnierze mieli być przewiezieni najpierw pod Jelenią Górę, a potem na Zachód. W rzeczywistości trafili na Opolszczyznę – na polanę Hubertus pod Barutem oraz w okolice Grodkowa i Łambinowic, gdzie w bestialski sposób zostali zamordowani: wysadzeni w powietrze podczas snu lub rozstrzelani.

Stowarzyszenie Pamięci Armii Krajowej Oddział Gliwice i Wójt Gminy Wielowieś co roku oddają hołd pomordowanym żołnierzom Narodowych Sił Zbrojnych z oddziału „Bartka”. Prezentujemy zdjęcia z Baruty, z tegorocznych obchodów – 71 rocznicy – tych tragicznych wydarzeń.

Informacja Wiesława Nowakowskiego o uroczystościach w Barucie pt. „Rocznica kaźni 160 żołnierzy NSZ” znajduje się na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Informacja Wiesława Nowakowskiego o uroczystościach w Barucie pt. „Rocznica kaźni 160 żołnierzy NSZ” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych

Mam wrażenie, że to, co się działo tej soboty, nie jest zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa. Warto się modlić o jak najszybsze przyjęcie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w poczet Błogosławionych.

Rafał Lusina

Rajd im. abpa Antoniego Baraniaka za nami. Był niezwykły. Atmosfera panowała podobna, jak na rajdach za naszą wschodnią granicą. Gościnność mieszkańców Mchów i Sebastianowa przekroczyła wyobrażenia nas wszystkich. Przypomniały mi się miejsca na naszych kochanych Kresach, gdzie taka gościnność jest normą.

A szkoła podstawowa im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka to kolejna miła niespodzianka. Tu znowu skojarzenie z patriotyzmem kresowym. Nauczyciele, gdy dowiedzieli się o naszym przyjeździe, odwołali już przygotowaną wycieczkę nad Bałtyk z okazji Dnia Nauczyciela. Pani dyrektor Barbara Kapturek powiedziała mi, że nikogo nie musiała namawiać na przyjście do szkoły w wolną sobotę.

Przyszli wszyscy nauczyciele i kilkoro dzieci. Kolejne miłe zaskoczenie (i lekkie moje zakłopotanie) przeżyłem, gdy zaproponowałem, abyśmy wspólnie odśpiewali pod portretem Patrona Antoniego Baraniaka jedną zwrotkę „Jeszcze Polska nie zginęła”. Usłyszałem wtedy „My zawsze śpiewamy cztery zwrotki”. (…)

Dziękuję wszystkim, którzy nas gościli, i uczestnikom rajdu za postawę i wspólne przyjemne chwile potrzebne do ładowania naszych akumulatorów.

Mam wrażenie, że to, co się działo tej soboty, nie jest zgodne z rachunkiem prawdopodobieństwa. To, co napisałem, to tylko część sprzyjających okoliczności. Wiem, że warto się modlić o jak najszybsze przyjęcie Arcybiskupa Antoniego Baraniaka w poczet Błogosławionych.

Rajd motocyklowy im. arcybiskupa Antoniego Baraniaka do miejsca jego urodzenia i pochówku szczątków doczesnych odbył się w dniach 13–15.10.17 na trasie Drużyń (koło Granowa Wielkopolskiego) – Sebastianowo – Poznań – Drużyń. W sumie było to ok. 200 km. Jego organizatorem było Motocyklowe Stowarzyszenie Pomocy Polakom za Granicą WSCHÓD-ZACHÓD im. rtm. Witolda Pileckiego, www.wschod-zachod.org.pl.

Cały artykuł Rafała Lusiny pt. „Rajd motocyklowy im. abpa Antoniego Baraniaka” znajduje się na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Rafała Lusiny pt. „Rajd motocyklowy im. abpa Antoniego Baraniaka” na s. 3 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wycinkę drzew mogą planować tylko ludzie dzicy. Bowiem wycięcie drzewa jest czynem nagannym – tak jak pobicie człowieka

Takie rozumowanie stawia człowieka na równi z drzewem, co kończy racjonalną dyskusję. O ile pobicie człowieka jest złem moralnym, to nie sposób racjonalnie udowodnić moralnego zła wycięcia drzewa.

Henryk Krzyżanowski

Inteligent postępowy AD 2017 uważa się za osobę racjonalną. Nie jest to ścisłe, bowiem często miotają nim żywiołowe emocje, polityczne i inne, wszczepione mu przez media i pojawiające się w nich tzw. autorytety, na ogół dość podejrzane. Jedną z takich emocji jest miłość do drzew, którą można z grecka nazwać dendromanią. O jej sile przekonałem się ostatnio, dyskutując z pewnym inżynierem, skądinąd posiadającym dużą wiedzę i cieszącym się sporym autorytetem. Ale przy drzewach – odlot totalny.

Dyskusja dotyczyła wycinki jakichś osiedlowych topoli. Szybko usłyszałem od niego, że wycinkę drzew mogą planować tylko ludzie dzicy. Bowiem wycięcie drzewa jest domyślnie czynem nagannym – tak jak pobicie człowieka. Da się je uzasadnić tylko w wyjątkowych przypadkach, analogicznie do użycia przemocy w obronie koniecznej.

Zauważmy, że takie rozumowanie stawia człowieka na równi z drzewem, co kończy racjonalną dyskusję. O ile bowiem pobicie człowieka jest złem moralnym dla każdego, czy to jako naruszenie V przykazania, czy kantowskiego imperatywu, to nie sposób racjonalnie udowodnić moralnego zła wycięcia drzewa. No, ale tam, gdzie w grę wchodzą uczucia, o racjach się nie dyskutuje.

W świecie dzisiejszym dendromania stwarza wiele problemów. Spróbujcie na przykład przekonać dendromaniaków, że drzewa, które kiedyś zasadzono zbyt blisko bloku, trzeba teraz wyciąć, gdyż odbierają światło mieszkańcom.

Paradoksalnie, dendromania szkodzi także krajobrazowi. Nie zawsze bowiem drzewa upiększają. Dwa przykłady z Wielkopolski. W Kruszwicy jest wspaniała romańska kolegiata – jedna z niewielu zachowanych w Polsce. Jednak widok na nią z pobliskiej Mysiej Wieży zasłaniają rosnące wokół drzewa. Praktycznie widać tylko sam hełm wieży. Czy nie należałoby zatem wyciąć owych zasłaniających drzew? Dla mnie to pytanie retoryczne – drzew mamy miliony, a romański tum nad Gopłem jest jeden.

I przykład drugi – w Santoku, gdzie Noteć wpada do Warty, jest zbudowana jeszcze przez Niemców wieża, pomyślana jako punkt widokowy. Gdyby wyciąć niewielki zagajnik, który dokładnie zasłania ujście Noteci, zyskalibyśmy wspaniałą panoramę spotkania dwu rzek. A tak mamy tylko banalną zieleń.

Antyczni Grecy, którzy byli bardziej racjonalni niż miotany tanimi emocjami inteligent, stworzyli mit o Dafne. Pięknej nimfie, która chroniąc się przed napastowaniem Apollina, zmieniła się w drzewo. Koniec niechcianych amorów. Dziś ta zmiana nic by jej nie pomogła. Bo przecież drzewa kochamy mocniej niż ludzi.

Podsumujmy to fraszką:

Dendromaniak rzekł do dendrofoba:
„Do topoli niechęć to choroba.
Zamiast biegać z mechaniczną piłą,
do jej pnia się przytul – będzie miło”.
Tamten na to: „Dewiacją, mój panie,
drzewnej kory nazwę obłapianie.
Bo gdy w drzewo zmieniła się Dafne,
z obłapiania nici – wolę Kachnę”.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Szkodliwa miłość do drzew” znajduje się na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Henryka Krzyżanowskiego pt. „Szkodliwa miłość do drzew” na s. 2 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy Atlantyk już zawsze sennie będą przemierzać statki handlowe? / Tomasz Nałęcz, „Wielkopolski Kurier WNET” 41/2017

Dla Europejczyków i Amerykanów Atlantyk to duże morze. Nikt nie pamięta, że niespełna 80 lat temu na tym akwenie toczyła się dramatyczna bitwa – jeden z punktów zwrotnych w II wojnie światowej.

Tomasz Nałęcz

Atlantyk – zapomniane pole walki o wpływy?

Obecnie większość Europejczyków i Amerykanów traktuje Atlantyk jako duże morze, które czasami trzeba przebyć w celach bezpośrednich spotkań biznesowych czy też turystycznych. W czasach pokoju szybko przyzwyczajamy się do dobrobytu i traktujemy zdobycze cywilizacji jako rzeczy naturalne, które się nam należą.

Trudno się dziwić, bo taka jest natura człowieka, szybko przyzwyczaja się do dobrego. Szybko też zapomina, że często te naturalne dziś dobra wymagały ogromnego wysiłku, aby je zdobyć.

W dzisiejszych czasach, w dobie rozwiniętych form telekomunikacji, coraz częściej bezpośrednie kontakty zastępują telekonferencje i praktycznie Atlantyk znika w ogóle z naszego pola widzenia. Sama podróż samolotem, jeżeli już musimy się przemieścić między kontynentami, zajmuje kilka godzin i generalnie nikt nie przejmuje się ogromną połacią wody, jaką przemierzamy. Podobnie jak w przypadku transportu pasażerskiego, wiele towarów przewożonych jest drogą powietrzną, lecz ciągle najtańszą formą przewozową jest transport morski i w skali globalnej obsługuje ponad 80% światowego handlu towarami. Odbywa się on na Atlantyku bezproblemowo i stanowi podstawę wymiany gospodarczej między obiema Amerykami i Europą.

Już nikt nie pamięta, że niespełna 80 lat temu na tym akwenie rozgrywała się dramatyczna bitwa, która była jednym z punktów zwrotnych w II wojnie światowej i zadecydowała o wygranej aliantów nad niemieckim faszyzmem.

Historyczna wojna o Atlantyk

Obydwie strony konfliktu w czasie II wojny światowej zdawały sobie sprawę, że panowanie na Atlantyku będzie miało kluczowe znaczenie dla wyników konfrontacji. Wycieńczeni walką z niemieckim najeźdźcą Europejczycy mieli świadomość, że droga morska pozwoli na zaopatrzenie przemysłu brytyjskiego w niezbędne surowce i urządzenia, a ludności w żywność i produkty niezbędne do normalnego życia. Na szczęcie dla aliantów, pomimo zmasowanych ataków U-bootów na konwoje zaopatrujące Wyspy Brytyjskie, żegluga między portami angielskimi a Ameryką i koloniami brytyjskimi nie została przerwana.

Walka na Atlantyku trwała praktycznie prze całą II wojnę światową, od 1939 do 1945 r. Epizodem, który de facto rozpoczął „Bitwę o Atlantyk”, było zatopienie brytyjskiego statku pasażerskiego „Athenia” przez niemiecki okręt podwodny U-30. „Wilcze stada”, jak nazywano niemieckie U-Booty, były szczególnie niebezpieczne i w początkowej fazie walk dziesiątkowały płynące z zaopatrzeniem konwoje. Okresem największych sukcesów niemieckich był rok 1942, w którym jednostki Kriegsmarine zatopiły 1172 statki o łącznym tonażu 6150340 BRT, tracąc przy tym zaledwie 87 okrętów podwodnych.

Na szczęście szala zwycięstwa przechyliła się na stronę aliantów i ostatecznie okręty bojowe ochraniające konwoje zniszczyły główne siły Kriegsmarine, w czym znacząco pomógł polski akcent w tej długotrwałej i wycieńczającej batalii. A mianowicie tajemnica budowy niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma” została złamana przez polskich naukowców, co znacząco przyczyniło się do wypracowania metody ustalania pozycji niemieckich łodzi podwodnych i ich niszczenia. W trakcie całej wojny zniszczono razem 784 niemieckie okręty podwodne. Niemcy oraz ich sojusznicy stracili w kampanii na Atlantyku ponad 1,8 tys. statków i okrętów, natomiast dysponujący większym potencjałem morskim alianci – ponad 4 tys.

Handel morski to też rozgrywka strategiczna

Dziś Bitwa o Atlantyk jest tylko koszmarnym wspomnieniem i ocean stanowi głównie międzykontynentalną arterię handlową. Droga morska jest podstawą przewozu surowców, które w czasach rosnącego uprzemysłowienia są niezbędne dla wyspecjalizowanych gospodarek europejskich. Miało to szczególne znaczenie w procesie odbudowy ze zgliszcz wojennych, ale także jest kluczowym elementem dzisiejszego dynamicznego rozwoju państw UE.

Jak ważny jest to fragment gospodarki światowej, wskazują wartości określające ten segment handlu. Całkowity poziom handlu towarami (obejmującego wywóz i przywóz) odnotowany w 2015 r. w odniesieniu do UE-28, Chin i Stanów Zjednoczonych był prawie jednakowy, przy czym w Stanach Zjednoczonych wyniósł 3 633 mld EUR, o 61 mld EUR więcej niż w Chinach i o 115 mld EUR powyżej poziomu zanotowanego dla UE-28 (uwaga: ostatnia wielkość nie obejmuje handlu wewnątrzunijnego).

Należy podkreślić, że w ciągu ostatniego wieku udział handlu morskiego w całkowitej wartości handlu światowego stale rósł. Łączna wartość towarowej wymiany EU – USA wyniosła w 2016 r. 609 979 mln EUR (Szwajcaria – USA 264 123 mln EUR). Ruch na trasie Ameryka – EU w 2007 r. wynosił 7,1 TEU (Twenty-foot Equivalent Unit), w tym 4,4 TEU z UE na kontynent amerykański.

Choć jasno widać, że transport na Atlantyku nie ma obecnie takiego znaczenia jak przed laty i jest prawie czterokrotnie mniejszy od najważniejszego szlaku kontenerowego na świecie, jakim jest trasa Azja-Europa (27,7 mln TEU), to jest istotnym elementem światowego krwiobiegu wymiany dóbr i towarów. W wymianie handlowej Unii Europejskiej 90% całkowitej masy przeładunków odbywa się przez porty morskie, z czego 40% dotyczy wymiany wewnętrznej UE. Wg danych z 2013 r. 74% sprzedawanych w EU towarów trafia do Azji, Afryki oraz obu Ameryk drogą morską. Wśród 20 największych portów świata w drugiej dziesiątce znajdują się trzy porty europejskie: Rotterdam, Hamburg, Antwerpia i jeden amerykański – Los Angeles. Generalnie towary z Europy trafiają do 340 portów Ameryki Płn. i 629 Ameryki Płd.

Czy dziś Atlantyk jest bezpieczny? Jakie są uwarunkowania geopolityczne tego oceanu, przez który przebiegają istotne dla gospodarki europejskiej i amerykańskiej szlaki komunikacyjne? Senna atmosfera nad Atlantykiem przemierzanym głównie przez tysiące statków handlowych może się zmienić.

Handel kwitnie. Nikt już nie myśli o Atlantyku jako o teatrze wojennym. Świadczy o tym zmniejszające się zainteresowanie tym akwenem ze strony wojska. Wystarczy spojrzeć na niewielką liczbę baz wojskowych USA rozlokowanych do nadzoru nad wodami tego oceanu:

  • Keflavik (Islandia) – główny węzeł dla NATO podczas zimnej wojny. Opuszczona w 2006 r.
  • Lajes (Azory) – portugalska baza utworzona w latach 30. XX w. W czasie II wojny światowej, w grudniu 1943 r., zawarto umowy określające warunki korzystania z bazy również przez inne kraje; została udostępniona m.in. wojskom brytyjskim i amerykańskim (ułatwienie przelotów między Afryką i Brazylią). Obecnie znajduje się tu nadal baza amerykańska, w której stacjonuje kilkuset żołnierzy United States Air Forces in Europe, wspomaganych przez portugalski personel cywilny.
  • Naval Station Norfolk (NAVSTA Norfolk) (NS Norfolk) – największa amerykańska, i prawdopodobnie na świecie, baza marynarki wojennej; położona na północny zachód od Norfolk w stanie Wirginia przy Zatoce Chesapeake.
  • Guantanamo Naval Station Guantanamo Bay (Kuba) – baza marynarki wojennej USA na terytorium dzierżawionym od rządu kubańskiego. Strategicznie położenie tego obiektu pozwala kontrolować obszar Morza Karaibskiego.
  • Naval Station Rota (Hiszpania) – baza marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych w hiszpańskiej Rocie, współużytkowana wraz z hiszpańską marynarką wojenną. W czasach zimnej wojny najbardziej strategiczna baza amerykańskiej marynarki wojennej – port macierzysty 16 Eskadry Okrętów Podwodnych, trzonu strategicznych sił jądrowych Floty Atlantyku.
  • Fort Allen (Puerto Rico) – baza pełniąca tylko rolę treningową.

Jak widać, ochrona tak dużego obszaru opiera się na zaledwie kilku bazach wojskowych. Patrząc na mapę i analizując ich położenie, na pierwszy rzut widzi się, że ochronie podlega głownie północna część Oceanu Atlantyckiego. Notabene słusznie, gdyż tamtędy odbywa się główna wymiana handlowa między Europą i Ameryką. Jednocześnie nietrudno wywnioskować, że w obecnej doktrynie wojskowej Atlantyk nie jest planowany jako teatr działań wojennych. Ale czy na pewno jest to podejście słuszne i nie zmieni się w ciągu najbliższej dekady?

Istnieją symptomy zachodzących powoli zmian. W opublikowanym w 2016 r. raporcie przygotowanym przez Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) pojawiają się sugestie, aby wojska amerykańskie wróciły do Keflavik i aby baza ta stała się domem dla samolotów rozpoznawczych Boeing P-8 Poseidon, tropiących rosyjskie łodzie podwodne. W tym samym dokumencie rozważa się wznowienie działania bazy wojskowej w Olafsvern w Norwegii. Co spowodowało zmianę strategii?

Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!?

Aktualnie główną sceną geopolityczną jest Pacyfik, gdzie Stanom Zjednoczonym wyrósł, bo raczej należy tu użyć czasu przeszłego niż teraźniejszego, potężny rywal. Już dziś jak na dłoni widać rosnące napięcie między USA i Chinami oraz nabierającą tempa walkę o wpływy. Amerykański zwrot w stronę Pacyfiku jest bezsprzecznym sygnałem rosnącego napięcia, ale także świadczy to o zmianie całej dotychczasowej doktryny militarno-handlowej.

Kwestią czasu jest zderzenie potęg i trudno dziś jednoznacznie prognozować, czy zakończy się ono konfliktem zbrojnym, czy też wystarczą środki pokojowe. Na dzień dzisiejszy rozgrywka ma charakter polityczno-dyplomatyczny. Każda ze stron wzmacnia swoją pozycję wyjściową. Amerykanie niedawno zawarli Partnerstwo Transpacyficzne (TPP) jako odpowiedź na chińską inicjatywę CAFTA. W tle oczywiście trwają zbrojenia i przygotowania nowych strategii wojskowych na wypadek konfliktu.

Teoretycznie zaangażowanie wielkich mocarstw na Pacyfiku powinno dalej wzmacniać senną sytuację na Atlantyku z przemierzającymi go statkami handlowymi. Jednakże skupienie oczu całego świata na teatrze azjatyckim może, wbrew pozorom, mieć istotny wpływ na przyszłość Atlantyku. Świadczy o tym kilka wydarzeń, które może nie są przedmiotem tytułów prasowych, lecz połączone razem wydarzenia drugoplanowe mogą stworzyć masę krytyczną.

Należy tu zwrócić uwagę na działania podjęte przez Chińczyków w Nikaragui, gdzie powstaje nowy kanał łączący Pacyfik i Atlantyk. To wydarzenie może istotnie wpłynąć na równowagę na spokojnym do tej pory Atlantyku, będącym od dawien dawna terytorium przyporządkowanym do wpływów amerykańskich.

Kolejny incydent, który może przewartościować geopolitykę Atlantyku, to powołanie kilka lat temu organizacji BRICS, skupiającej Brazylię, Rosję, Indie, Chiny i RPA. Jest to jawne rzucenie rękawicy dotychczasowemu układowi sił na świecie. Szczególnie znaczące jest powołanie Banku Rozwoju BRICS z siedzibą w Szanghaju, którego celem jest finansowanie przedsięwzięć podejmowanych przez te kraje. Z punktu widzenia BRICS teatrem działań jest zarówno Pacyfik, jak i Atlantyk, co w przypadku tego drugiego szczególnie leży w interesie Brazylii i RPA. Współpraca w ramach BRICS może w najbliższej dekadzie znacząco zmienić układ sił na Atlantyku, gdyż destabilizacja lub też choćby zmiana obecnego status quo może też być na rękę Rosji, pozostającej od lat w defensywie. Czy zatem powrót na Islandię amerykańskich samolotów wojskowych należy traktować jako przypadek?

Atlantyk a sprawa polska

Pozornie kompletnie abstrakcyjna kwestia. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Polska nigdy nie była i, ze względu na swoje położenie geopolityczne, raczej nie będzie potęgą morską. Nie powiodła się polska rewolucja łupkowa i pewnie nie staniemy się drugim Kuwejtem, jak obiecywał kilka lat temu premier Tusk. Oznacza to, że nie będziemy na wielką skalę eksportować surowców.

Jednakże rozwijająca się gospodarka polska będzie potrzebować coraz więcej towarów importowanych, w tym surowców. Przez Atlantyk zmierzają do nas tankowce z gazem LNG, który ma stanowić jeden z priorytetów dywersyfikacji dostaw tego strategicznego paliwa. Patrząc w dłuższej perspektywie, sytuacja geopolityczna na Atlantyku powinna być bacznie obserwowana przez włodarzy w Warszawie i rozważana w planach długofalowej polityki.

Polski rząd, kupując działki na wydobycie surowców z głębin oceanów, zlokalizowane na środku Oceanu Atlantyckiego niedaleko równika, musi rozpatrywać nie tylko możliwości technologiczne wydobycia kopalin, ale także, a może przede wszystkim – bezpieczeństwo. Bezpieczeństwo rozumiane jako ochrona sprzętu i ludzi, ale także transportu morskiego cennych minerałów. Czy kilka baz wojskowych ulokowanych wokół bezkresnego obszaru oceanicznego jest w stanie zapewnić bezpieczeństwo przy zmianie układów geopolitycznych? Czy za kilka, kilkanaście lat Atlantyk ciągle będzie miejscem, które sennie przemierzają statki handlowe? Czy przypadkiem już dziś nie powstają koncepcje „powrotu” na Atlantyk?

Jest jeszcze jeden element, jaki decydenci powinni rozważyć, podejmując kosztowne kroki. Mocarstwowe zapędy zawsze wymagają skrupulatnego przygotowania. W przeciwnym razie brak znajomości uwarunkowań geopolitycznych, zarówno tych na poziomie globalnym, jak i lokalnym, może się skończyć spektakularną porażką, jak miliony dolarów utopione przez KGHM w złoża w Kongo.

Historia uczy i podaje przykłady. Należy o tym pamiętać, bo nawet ogromne koncerny amerykańskie poszukujące gazu łupkowego w Polsce rozbiły się o niewydolną machinę urzędniczą i niewiedzę… Ale to już temat na zupełnie inny artykuł.

Artykuł Tomasza Nałęcza pt. „Atlantyk – zapomniane pole walki o wpływy” znajduje się na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Nałęcza pt. „Atlantyk – zapomniane pole walki o wpływy” na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Różaniec do granic. List otwarty do organizatorów akcji: panów Bodasińskiego, Dokowicza, Witkiewicza i towarzyszy

Nasz modlitewny atak Kościoła walczącego (a nie spacerującego) dotarł do Nieba i potrząsnął Piekłem, o czym świadczy wściekła reakcja wszelkiej maści wypierdków Szatana nie tylko krajowych.

Lech Jęczmyk

Oto Piekło zawrzało i Szatan poczuł się zagrożony. Polacy pod przewodem swojej niebiańskiej Królowej – toż to siła nie do pokonania. Diabeł w panice uruchomił wszystkie rezerwy i rozległo się piekielne wycie. Dla was (i dla nas) to surmy zwycięstwa. Bywają sportowcy, którzy gwizdy wrogiej widowni potrafią wykorzystać jako doping. To świetny pomysł.

Pewien uczestnik pielgrzymki powiedział, że ma poczucie wielkiego zwycięstwa i że wróg został rozgromiony. Hola, hola, kolego! To tylko jedna bitwa, wróg się pozbiera i zaatakuje. Walka trwa i będzie trwać do powtórnego przyjścia Chrystusa. Nie wolno nam ulec demobilizacji.

Teraz jest czas na ruch Szatana. Trzeba ściągnąć uzupełnienia: Górali, Cyganów, katolickich Wietnamczyków i Chińczyków, kibiców i uczniów z klas przysposobienia wojskowego. Na razie zbudowaliśmy szańce, teraz trzeba zorganizować ich obronę. Szkoda, że nie ma w Polsce Akcji Katolickiej.

Należy też zaprosić naszych braci z kościołów prawosławnych – podczas naszej pielgrzymki brał udział we Mszy miejscowy przedstawiciel tego Kościoła.

Wypróbujmy też potęgę marszu milczenia. Nie trzeba cały czas do Pana Boga gadać, dobrze jest czasem zamknąć dziób i posłuchać, co On ma nam do powiedzenia.

Cały artykuł Lecha Jęczmyka pt. „List otwarty do panów Bodasińskiego, Dokowicza, Witkiewicza i towarzyszy” można przeczytać na s. 12 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Lecha Jęczmyka pt. „List otwarty do panów Bodasińskiego, Dokowicza, Witkiewicza i towarzyszy” na s. 12 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Witold Kieżun opowiada o pobycie w obozie sowieckim na pustyni Kara-Kum w latach 1945-1946 / „Kurier WNET” 41/2017

Zapytali mnie, czy mam jakieś życzenia. Mówię, że mam: żeby przyleciał samolot, zbombardował tutaj wszystko, zniszczył ten nasz obóz i zabił sukinsyna Stalina. Na to komendant podniósł straszny krzyk.

Stefan Truszczyński
Witold Kieżun

W łagrze na pustyni Kara Kum

Dalszy ciąg dziejów Witolda Kieżuna. W tym wywiadzie profesor opowiada o pobycie w więzieniu i na zesłaniu. Rozmawiał Stefan Truszczyński.

Przypomnę: profesor zwyczajny nauk ekonomicznych, doktor habilitowany Witold Kieżun wykłada w akademii Leona Koźmińskiego, jest członkiem International Academy of Managment w USA. Był wykładowcą na wielu uczelniach zagranicznych w Europie, USA, Kanadzie. Kierował projektami ONZ w Afryce. W czasie II wojny światowej był oficerem Armii Krajowej, w czasie Powstania Warszawskiego został odznaczony orderem Virtutti Militari. Po wojnie więziony – w Polsce przez KGB i w sowieckim gułagu na pustyni Kara Kum. Dzisiaj będziemy rozmawiali właśnie o okresie po Powstaniu Warszawskim, kiedy znalazł się Pan w Krakowie – i co się dalej działo.

Zgodnie z regulaminem wojskowym, który mówi, że żołnierz, który dostaje się do niewoli, musi wykorzystać każdą okazję do ucieczki, uciekłem razem z moim dowódcą z transportu po powstaniu. Dotarliśmy do partyzantki na Kielecczyźnie. Tamtejszy dowódca, uznawszy, że nie mam doświadczenia w walce w terenie, dał mi kontakt na Armię Krajową w Krakowie.

Przyjechałem do Krakowa, zameldowałem się w tamtejszej organizacji, dostałem fałszywe dokumenty. Parę miesięcy po prostu się ukrywałem. Wstąpiłem natychmiast na Uniwersytet Jagielloński. Niestety znalazł się zdrajca, który doprowadził do bardzo daleko idących aresztowań. Zostałem aresztowany, siedziałem w więzieniu. Ostatni rozkaz komendanta był taki, żeby w przypadku aresztowania nie ujawniać przynależności. Przechodziłem bardzo ciężkie śledztwo.

Pytali: „Czy należałeś do AK?” Oczywiście – „Nie należałem”. Między innymi straszono nas w nocy. Stale było słychać odgłosy rozstrzeliwania na podwórku więzienia. Padał okrzyk „Niech żyje Polska!” i potem strzały.

Mnie też postawiono pod murem, zespół z karabinami dostał rozkaz, wycelowali we mnie i w ostatnim momencie padł okrzyk: „Stój! Stój!”. Potem przesłuchania, jeszcze później w wagonie towarowym jechaliśmy z Niemcami na wschód. Czterdziestu Polaków i czterdziestu Niemców. Czterdzieści jeden dni.

Kiedy to było?

Marzec 1945 rok. Przejechaliśmy Ural, potem zjechaliśmy w dół i dojechaliśmy prawie nad Morze Kaspijskie, do pustyni Kara Kum. To jest biegun ciepła. Temperatura w lipcu dochodzi tam do 60 stopni. Tragedia polegała na tym, że była tylko słona woda do picia. To spowodowało potworną śmiertelność. Jednocześnie panowała epidemia tak zwanej beri-beri, to jest straszna miejscowa choroba.

Śmiertelność była tak duża, że po niecałych pięciu miesiącach osiemdziesiąt siedem procent więźniów zmarło i obóz został zlikwidowany.

Pisał Pan, że Polacy trzymali się stosunkowo dobrze.

Śmiertelność Polaków była dużo mniejsza, ale między innymi dlatego, że podzielono nas na 64-osobowe zespoły robocze, w większości złożone z Niemców, a my potrafiliśmy się porozumieć z miejscowymi władzami, pełniliśmy funkcje nadzorcze i dzięki temu mieliśmy większe możliwości uzyskać coś nadającego się do picia.

To było w Krasnowodsku?

To było pod Krasnowodskiem, na skraju pustyni Kara Kum, a praca polegała na wysadzaniu w powietrze piaskowych skał i z tego formowaliśmy coś w rodzaju cegieł. Ja byłem komendantem 64-osobowego zespołu esesmanów, ale ci moi esesmani wszyscy wymarli w ciągu jednego miesiąca.[related id=44100]

Ile Pan miał wtedy lat?

Dwadzieścia trzy.

Mógłby Pan opisać ten obóz?

Obóz był tragiczny. Wprawdzie nie było, jak w niemieckich obozach, systematycznego zabijania, ale ludzie i tak umierali; śmiertelność była potworna z powodu picia słonej wody przy tym szalonym upale i wielkiej różnicy temperatur noc – dzień.

Ja zachorowałem na zapalenie płuc, znalazłem się w szpitalu i tam dostałem beri-beri. Z 95 kilo wagi spadłem do 48. Byłem zupełnie bezwładny. Ale muszę powiedzieć, że byłem przedmiotem niesłychanej troski kolegów.

Poza tym tam była duża grupa Górnoślązaków, górników, których wówczas wywożono z Polski jako Niemców, teoretycznie do pracy w kopalniach. Jeden taki starszy górnik bardzo serdecznie mną się opiekował – to jedno; poza tym byłem bardzo odporny psychicznie. No i udało mi się. Uratowała mnie także pomoc uzyskana za cenę mojego całego ubrania. Tam szedł nielegalny handel. Wszystkie moje rzeczy zostały sprzedane i to mnie uratowało.

Skończyło się na tym, że tych tak zwanych chodzących zabrano na statek na Morze Kaspijskie, a pozostałych, dokładnie trzysta trzynastu – wiem, bo nas wszystkich, w tym mnie, policzono – zostało, czekając na śmierć. Dostałem papier i miałem co dzień wypisywać kolejnych zmarłych. Potem zostało nas stu trzynastu i jak przez trzy dni nikt nie umarł, to tę resztkę przewieziono do już przyzwoitego szpitala, oczywiście więziennego, ale już w znacznie lepszym klimacie, z amerykańskim sprzętem itd.

I tu też miałem kolosalne szczęście. Mój ojciec był lekarzem, studiował w Estonii i miał tam oczywiście kolegów Rosjan. Okazało się, że naczelny lekarz wojennego szpitala to jest kolega mojego ojca. On bardzo mi pomógł, dawał mi różne leki, zresztą byłem młody, tak że na tyle doszedłem do siebie, że zacząłem chodzić, przybrałem 20 kilo na wadze.

Czytałem, że w tym obozie były różne grupy narodowościowe.

Tak, było około dwustu Francuzów, którzy zresztą bardzo szybko wymarli, trochę Czechów, Austriaków – ale nie hitlerowców – dużo Niemców. Była też wspaniała grupa Jugosłowian. Jugosłowianie wszyscy nosili mundury. Byli niesłychanie solidarni między sobą i solidarni z nami. Myśmy stanowili takie dwie grupy, Jugosłowianie z Polakami, wzajemnie sobie pomagające. Tam były różne możliwości, np. nielegalnego handlu; jeden pomagał drugiemu.

Ci Jugosłowianie byli wspaniali. Wolno nam było w czasie apelu porannego zadawać pytania. Jeden z nich zawsze występował i mówił: „Mam pytanie. Myśmy przez całą wojnę walczyli z Niemcami. Dlaczego jesteśmy tutaj razem z Niemcami?”.

My też pytaliśmy. Na przykład pewien kapitan o nazwisku Pasek: „Walczyłem z Niemcami w Powstaniu Warszawskim; dlaczego teraz jestem upokarzany tym, że przebywam razem z esesmanami?”.

Pana KGB zabrało z ulicy, innych w podobnych okolicznościach. Jakimi kryteriami, Pana zdaniem, kierowały się sowieckie władze?

Po prostu oni uważali, że całe to pokolenie akowskie to jest pokolenie antysowieckie i w związku z tym trzeba je zlikwidować, skoro budujemy socjalistyczną Polskę. Zwyczajnie traktowali nas jak wrogów, tłumacząc, że Armia Krajowa walczyła z partyzantką radziecką i tak dalej. Byliśmy traktowani na równi z esesmanami, z Niemcami.

Mało tego. Myśmy byli tam podzieleni na pięć grup. Każda dostawała inny przydział chleba. Pierwsza dostawała najwięcej, piąta najmniej. My, Polacy, byliśmy trzecią grupą, a Wehrmacht był w pierwszej. Czyli Wehrmacht był lepszy. SS było już poniżej nas, w czwartej grupie, ale dwie grupy niemieckie miały większy przydział chleba, większe porcje jedzenia od nas.

Natomiast Francuzów było tam dokładnie dwustu. Ja się nimi opiekowałem, bo znam francuski. Ci Francuzi byli zupełnie zrezygnowani. Mówili, że nie mają żadnych szans; gdyby ich odesłano do Francji, to będą też tam siedzieć. I jakoś tak w ciągu półtora miesiąca wszyscy wymarli.

Ilu was tam było i jak długo to trwało?

Ja byłem w tym obozie od marca do października 1945 roku. W sierpniu był wyjazd tych „zdrowych”. Wtedy z ponad pięciu tysięcy zostało nas sześćset trzydziestu. 87% wcześniej zmarło.

I w żadnym z tych krajów nie wiedziano, że ich rodacy są więzieni, nikt się o nich nie upomniał?

W sąsiednim Iraku byli Anglicy i pewnego pięknego dnia na pustyni, przy tych robotach pojawił się samochód z Anglikami. Przyjechali Anglicy na rozmowy w sprawie jakichś źródeł naftowych. Wtedy polski lotnik, pułkownik Sidorowicz, zrzutek, podbiegł, stanął na baczność i zameldował się po angielsku. Przylecieli od razu Rosjanie. A ci mówią: zaraz, zaraz, minutkę! Więc on zameldował się jako oficer Armii Polskiej zrzucony z Anglii, powiedział, że tu są więzieni Polacy. Anglicy powiedzieli, że jadą do Moskwy, przedstawią tam tę sprawę, zawiadomią ambasadę angielską.

Tak więc to była jakaś nadzieja i być może dlatego przyjechała specjalna komisja z Moskwy, żeby sprawę zbadać.

Pamiętam zresztą w związku z nią pewien incydent. Ci Rosjanie z komisji podeszli do mnie, wśród nich lekarka, i zagadują po niemiecku. Ja na to: „Ja nie ponimaju”. A oni: „Ty Polak, za co się tu dostałeś?” Powiedziałem, że za to, że walczyłem z Niemcami. Zdziwili się. Zapytali mnie, czy mam jakieś życzenia. Mówię, że mam – żeby przyleciał samolot, zbombardował tutaj wszystko, zniszczył ten nasz obóz i zabił sukinsyna Stalina. Na to komendant podniósł straszny krzyk: „Ty wiesz, co się z tobą za to stanie?!”. Ja na to: „Jutro i tak umrę, a przynajmniej będę miał satysfakcję, że ten zbrodniarz nie będzie już żył”. Kiedy komendant to usłyszał, stwierdził: „On już jest nienormalny”. Zostawili mnie w spokoju. A mnie rzeczywiście już było wszystko jedno. Oczywiście chciałem przeżyć, ale miałem bardzo małe szanse, więc miałem przynajmniej satysfakcję.

No i później zdecydowano, że wszyscy, którzy jeszcze chodzili o własnych siłach, zostaną załadowani na statek i przewiezieni przez Morze Kaspijskie na Kaukaz.

Może jeszcze opowie Pan, jak był zorganizowany ten obóz. Jak mieszkaliście?

Mieszkaliśmy w namiotach. Przez pierwsze dwa tygodnie spało się na ziemi. Potem przywieziono namioty, potem sienniki wypchane słomą. Spaliśmy przykryci lekkimi kocami, a w nocy temperatura spadała do 20 stopni. Było wciąż ciepło, ale była różnica temperatur, stąd to zapalenie płuc.

A w ciągu dnia?

W lipcu dochodziła do sześćdziesięciu, średnio było 56 stopni.

Do picia dawano wam słoną wodę, a do jedzenia?

Całe pożywienie mieliśmy amerykańskie. Rano była kawa z tą słoną wodą, więc słona, dostawaliśmy tam po dwieście pięćdziesiąt gramów chleba na dzień. W ciągu dnia była taka zupa kaszana z amerykańską kaszą; oczywiście nic innego, żadnego mięsa, nic – jedno danie. No i wieczorem znowu była kawa, z tym chlebem, który się miało z rana.

Oczywiście w zależności od tego, w której grupie się było?

Pierwsza grupa, właśnie ci Niemcy z Werhmachtu, miała, zdaje się, 450 gramów. Myśmy mieli 350 czy 300 gramów.

Jednocześnie szedł olbrzymi handel. Cała służba radziecka handlowała ubraniami. Już mówiłem, że była duża śmiertelność. Jak umarł kolega w namiocie, to sprzedawano jego spodnie, koszule, buty za chleb i ewentualnie nawet za rybę. Wspominałem, że sprzedałem wszystko. Potem miałem jedną swoją koszulę, ale później, ponieważ współwięźniowie umierali, to mi się udało ubrać po nich.

To była tragiczna historia, w gruncie rzeczy beznadziejna, gdyby nie interwencja tych Anglików, dzięki którym przyjechała ta komisja, a obóz został w ogóle zlikwidowany. A te ostatnie dwa miesiące… Tylu co dzień umierało… Raz dziennie przyjeżdżali, zabierali trupy i raz dziennie przywozili jedzenie – chleb i taką dużą beczkę z kaszą.

Gdzie tych ludzi grzebano?

Wszystkich wywożono po prostu na pustynię. Przy tej okazji była próba ucieczki, której ja zresztą byłem jednym z organizatorów. Zwykle ciała wywozili Rosjanie z Niemcami – dwóch eskortujących Rosjan i trzech Niemców do kopania dołu i wrzucania trupów. Nasza koncepcja polegała na tym, że my pojedziemy zamiast Niemców, we trójkę obezwładnimy tych Rosjan, zdobędziemy broń, Rosjan zostawimy na pustyni i wrócimy samochodem.

W obozie było zawsze trzech, czterech strażników w wartowni, a pozostali spali. Wymyśliliśmy, że my podjedziemy samochodem, w tym momencie nasi koledzy wpadną do wartowni, obezwładnią tamtych, otworzą nam bramę, my wjedziemy i do samochodu właduje się trzydzieści osób, które już miały czekać. Wyjedziemy na pustynię, wiążąc tych obezwładnionych strażników, żeby jeszcze długo nie podnieśli alarmu. Alarm byłby dopiero po zmianie warty, a zmiana warty – nad ranem, więc liczyliśmy, że mamy szanse. Do przejechania było zaledwie 280 kilometrów.

Do Iranu?

Tak. Tam byli Anglicy. Ale to wszystko się się nie udało. Ja byłem w tym zespole, który miał odebrać broń i obezwładnić konwojentów. Było nas trzech, podjechaliśmy samochodem, a tam dół już był przez kogoś wcześniej wykopany. Samochód podjechał za blisko, przewrócił się i myśmy wpadli do tego dołu, a trupy na nas.

Straszna to była historia. Oni nas wyciągnęli, ale te trupy ciekły, w tym dole wszystko było zalane, mnie także zalało twarz, tak że przeżycie było potworne. Trzeba było wyciągać samochód, okazało się, że jest częściowo niesprawny, ledwo jechał.

Próba zakończyła się fiaskiem.

Na całe szczęście, dlatego że potem okazało się, że ta droga to była tak zwana karawanowa, tak że daleko byśmy nie zajechali. Wszystkich by nas rozstrzelali. Mieliśmy szczęście w nieszczęściu.

Był Pan właściwie wiecznym uciekającym – i w Krakowie, i w Warszawie.

Tak, to prawda. Udało mi się zresztą dwa razy uciec z łapanki w Warszawie, potem uciekłem z niewoli niemieckiej, no i usiłowałem uciec z niewoli sowieckiej.

Na koniec chciałem zapytać, czy ci ludzie, którzy was pilnowali, Sowieci z różnych republik, byli tam też za karę?

Wszyscy byli skazańcami, całe miasto. Sam komendant został skazany na dwa lata pobytu w Krasnowodsku za defraudację 100 tysięcy rubli.

A czy nie było z ich strony jakiegoś cienia, nie powiem sympatii, ale jakiegoś zrozumienia, że w końcu byliście żołnierzami?

Nie, sympatii nie było, ale była obojętność, nie wrogość, bo to wszystko byli też skazańcy. Ci strażnicy mieli rok i osiem miesięcy, dwa lata pobytu w Krasnowodsku. Oni dostawali słodką wodę przywożoną z Kaukazu, więc o tyle było im lepiej niż nam, ale mimo wszystko ten klimat jest dla człowieka z innej strefy klimatycznej nie do przeżycia. Liczono, że ci skazani Rosjanie mogli tam żyć średnio półtora roku. Tak, że to dla nich było jak wyrok śmierci.

Przebywał Pan w Rosji Sowieckiej do 1946 roku.

Cały 1945, ‘46 i w pierwszych dniach września 1946 zostałem zwolniony. Potem przywieziono mnie do Polski. W Polsce siedziałem w obozie ministerstwa bezpieczeństwa. Zaczęła się akcja ujawniania Armii Krajowej, ale ja się nie ujawniałem.

Kiedy siedziałem w więzieniu, moja matka porozumiała się z paroma oficerami AK, między innymi z moim komendantem. On powiedział: „Absolutnie akcja ujawniania go obejmuje, niech pani go ujawni”. Dosłownie tak. I wybuchła sensacja. Mama przyjechała, rozmawiała ze mną, oczywiście w obecności strażnika. Mówi: „Wiesz, ujawniłam cię”. Ten skoczył: „Tak?! To ty kłamałeś, że nie byłeś w AK!”. I poleciał z dokumentami do komendy. Ja mówię: „Mamo, coś ty zrobiła?!”. A mama na to: „Jest umowa, że wszyscy ujawnieni podlegają amnestii”. No i rzeczywiście wszystkich nas, ujawnionych, zwolniono.

Uważam, że ta historia strasznego wyniszczenia nas, żołnierzy Armii Krajowej przez Związek Radziecki, jest do tej pory bardzo mało znana.

Wrócimy do tego. Zaczniemy od momentu, kiedy wyjeżdżał Pan z Kraju Rad. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Cały wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „W łagrze na pustyni Kara-Kum” można przeczytać na s. 17 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z Witoldem Kieżunem pt. „W łagrze na pustyni Kara-Kum” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu – nauczał św. Augustyn. Ta prawda porządkuje świat

Zawsze byli i są tacy ludzie, którzy nie chcą wsłuchać się w istotę głoszonej przez Kościół Dobrej Nowiny. Naradzają się, jakby pochwycić pasterza na jakiejś słabości, wykazać błąd w tym, co mówi

abp Marek Jędraszewski

Wyznanie. Prześladowanie. Modlitwa. Wszystko to odnajdujemy w posłudze świętego Jana Pawła II. O tych trzech wymiarach posługi każdego pasterza mówił Ojciec Święty Franciszek 29 czerwca tego roku, w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła. Wtedy to podczas Mszy świętej na Placu św. Piotra w Rzymie przekazał nowym metropolitom paliusze, które następnie w ich biskupich stolicach miały być nałożone przez nuncjuszy apostolskich. Dzisiaj dokonało się to w wawelskiej Katedrze. Za tę posługę spełnioną wobec metropolity krakowskiego serdecznie dziękuję Księdzu Arcybiskupowi Nuncjuszowi Salvatore Pennacchio.

Nałożony na moje ramiona paliusz wzywa do wierności wobec tej Krakowskiej Ziemi. Znaczy to: nowy jej pasterz ma wychodzić ku tej ziemi, ku jej mieszkańcom, podziwiać i kochać jej krajobrazy. „Widzenie [bowiem] – jak czytamy w Wędrówce do miejsc świętych – także jest miejscem spotkania”. Samo jednak spotkanie nie wystarczy. Trzeba czegoś więcej: każdego dnia swej posługi pasterz musi tej ziemi nadawać głębszy i większy sens niż tylko ten, który wypływa z niej samej. Ta Ziemia naznaczona krzyżami ma stawać się prawdziwie domem zamieszkałym przez Boży Lud. „Z wierności dla ciebie, ziemio, mówię o świetle, którego ty dać nie możesz, / mówię o ŚWIETLE: bez niego nie spełni się CZŁOWIEK, / bez niego i ty się nie spełnisz – ziemio – w człowieku”. Dzięki Chrystusowi bowiem, dzięki Światłości, którą jest On sam, człowiecze życie mimo zmagań, a nawet pośród nich, nabiera ostatecznego sensu. „Przejdzie człowiek, przejdą ludzie – przebiegną, wołając «życie jest walką» – z walki wyłonią kształt ziemi nowej” (Karol Wojtyła, Wigilia Wielkanocna 1966).

O tych zmaganiach, które wpisane są w posługę pasterską, mówi czytany przed chwilą fragment Ewangelii św. Mateusza. Zawsze bowiem byli i są tacy ludzie, którzy niejako już z góry, mocą swych uprzedzeń, nie chcą wsłuchać się w istotę głoszonej przez Kościół Dobrej Nowiny. Odchodzą na bok i z pewnego dystansu naradzają się, jakby pochwycić pasterza na jakiejś słabości, wykazać błąd w tym, co mówi on do świata w imieniu Chrystusa i Kościoła. Ich język nie zawsze jest napastliwy, ale zawsze przewrotny, nie wypływa bowiem ze szczerego pragnienia poznania prawdy, ale z chęci pozbawienia owczarni jej przewodnika i zapanowania nad nią.

Co jakiś czas powraca więc podstępne pytanie faryzeuszy: „Czy wolno płacić podatek Cezarowi, czy też nie?” (Mt 22, 17). Wracają też najprzeróżniejsze interpretacje nawiązujące do odpowiedzi, której udzielił Chrystus: „Oddajcie więc Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22, 21).

Tymczasem, aby dobrze zrozumieć odpowiedź, jakiej Chrystus udzielił faryzeuszom i zwolennikom Heroda, trzeba najpierw w świetle wiary spojrzeć na to, kim jest Bóg. Następnie w świetle prawdy o Bożej wszechmocy i Opatrzności we właściwych perspektywach i proporcjach należy widzieć moc władców tego świata. „Ja jestem Pan i nie ma innego. Poza Mną nie ma boga. (…) Beze mnie nie ma niczego” (Iz 45, 5). Te słowa proroka Izajasza, z dzisiejszego pierwszego czytania, pozwalają nam odzyskać wewnętrzną równowagę.

„Gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu, tam wszystko jest na swoim miejscu” – nauczał św. Augustyn. Ta prawda porządkuje nam świat, a niezgłębione zamysły Bożej Opatrzności sprawiają, że nawet wielki Cyrus, król Persów, który nie znał prawdziwego Boga, stał się wykonawcą Jego wyroków. Dobry pasterz na wzór Chrystusa, Jedynego i Najwyższego Pasterza, nieustannie upomina się o miejsce Boga we współczesnym świecie. Czyni to „w porę i nie w porę”. Oddaje swoje życie za owce właśnie po to, aby one mogły pozostać do końca Chrystusowymi.

„Krzyż jest pastwiskiem… Krzyż jest studnią Jakuba…”.

„Bądź pozdrowiony Krzyżu Chrystusa! – wołał święty Jan Paweł II w tej katedrze. – Bądź pozdrowiony Krzyżu, gdziekolwiek się znajdujesz, w polach, przy drogach, na miejscach, gdzie ludzie cierpią i konają… na miejscach, gdzie pracują, kształcą się i tworzą…

Na każdym miejscu, na piersi każdego człowieka, mężczyzny czy kobiety, chłopca czy dziewczyny… I w każdym ludzkim sercu, tak jak w sercu Jadwigi, Pani Wawelskiej”.

Całą homilię wygłoszoną przez abp. Marka Jędraszewskiego podczas Mszy świętej, kiedy to Nuncjusz Apostolski Salvatore Pennacchio nałożył paliusz metropolicie krakowskiemu, 22 października 2017 r., pt. „Świadczyć o Bogu i szukać ludzi” można przeczytać na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia abp. Marka Jędraszewskiego pt. „Świadczyć o Bogu i szukać ludzi” na s. 7 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Emmanuel Macron. Półrocze rządów: od prezydentury „jupiterskiej”, ponad podziałami, do koncyliacyjno-konsultacyjnej

Emmanuel Macron stara się podzielić Francję na dwa obozy. Z jednej strony Francja ludzi pracujących, a z drugiej – „leni, cyników, zadymiarzy i ekstremistów”. Te wypowiedzi trafiają na podatny grunt.

Zbigniew Stefanik

Niski wzrost gospodarczy, napięcia społeczne, terrorystyczne zamachy oraz obowiązujący na całym terytorium Francji stan wyjątkowy, niezwykle brutalna kampania wyborcza zdominowana przez afery finansowe w największych obozach politycznych, w końcu druga tura wyborów prezydenckich, w której został uruchomiony pakt republikański, polegający na zasadzie „wszystko, tylko nie Front Narodowy” – te okoliczności sprawiły, że nowo wybrany prezydent Francji nie mógł liczyć na taryfę ulgową. Oczekiwania dużej części francuskiego społeczeństwa wobec Emmanuela Macrona były wielkie, a on sam wysoko umieścił sobie polityczną poprzeczkę, budując całą swoją polityczną tożsamość i swój obóz polityczny na idei całkowitej politycznej, społecznej i gospodarczej odnowy nad Sekwaną. (…)

Od pierwszych chwil swojej prezydentury Emmanuel Macron usiłował zbudować wizerunek przywódcy nowego, nie mającego nic wspólnego z dotychczasowym francuskim establishmentem politycznym; wizerunek prezydenta, który będzie wprowadzał odnowę we Francji dosłownie w każdej dziedzinie. (…)

Na jego polecenie nowy minister sprawiedliwości François Bayrou (polityczny i kampanijny koalicjant Macrona) przedstawił pakiet ustaw o moralizacji francuskiego życia politycznego. Pakiet ten miał być odpowiedzią na ujawnianie podczas kampanii wyborczej kolejnych afer finansowych, których głównymi aktorami, podejrzanymi i oskarżonymi byli czołowi politycy największych obozów politycznych. Pakiet o moralizacji francuskiego życia politycznego nie przyniósł jednak nowemu prezydentowi oczekiwanych wizerunkowych korzyści, albowiem kilka dni po przedstawieniu go we francuskich mediach pojawiły się informacje o aferach finansowych w obozie politycznym Emmanuela Macrona oraz w partii Modem François Bayrou. (…)

Podobnie jak uczynił to François Hollande na początku swojej prezydentury w 2012 r., Emmanuel Macron postanowił przedstawić się francuskiemu społeczeństwu jako prezydent różniący się we wszystkim od swojego poprzednika. Jeszcze przed objęciem urzędu prezydenta zadeklarował, iż zamierza sprawować „prezydenturę jupiterską”, która wzniesie się ponad podziały polityczne i będzie niezależna od ocen dziennikarzy i komentatorów.

W tym celu w pierwszych tygodniach prezydentury wprowadził „nową jakość” w stosunkach czwarta władza – prezydent Francji. Dziennikarze nie byli mile widziani w pałacu prezydenckim. Sam Macron udzielał bardzo mało wywiadów i robił wiele, aby całkowicie odizolować siebie i ośrodek prezydencki od mediów. Ta strategia nie sprawdziła się i przyczyniła się zdecydowanie do spadku popularności Macrona (…)

W sierpniu bieżącego roku pałac prezydencki znów stanął otworem dla dziennikarzy, a nowym jego rzecznikiem stal się długoletni i dobrze znany dziennikarz. (…) Zaczęto masowo zapraszać do pałacu prezydenckiego związki zawodowe, środowiska kulturowe i kulturotwórcze oraz stowarzyszenia trudniące się działalnością społeczną, a sam Macron zaczął grać rolę prezydenta koncyliacyjno-konsultacyjnego, czyli takiego, który każdą decyzję konsultuje z narodem i jego przedstawicielami. (…0

Emmanuel Macron usiłuje przedstawić siebie i rząd w roli dobrego reformatora Francji, w kontrze do „złych blokujących reformy, którzy nie chcą zmian, bo nie chce im się pracować”. W tym celu popełnił kilka, jak można się domyślać kontrolowanych, gaf. W wywiadzie dla CNN powiedział, iż „wprowadzi swoje reformy, nie zważając na leniów, cyników i ekstremistów”. Jakiś czas później, podczas spotkania z pewnym przewodniczącym francuskiego regionu, oświadczył, że ci pracownicy, którzy stracili pracę, „zamiast robić burdel na ulicy”, powinni postarać się o inną pracę.

Emmanuel Macron stara się więc podzielić Francję na dwa obozy. Z jednej strony Francja ludzi pracujących, a z drugiej strony Francja „leni, cyników, zadymiarzy i ekstremistów”. Ta strategia zdaje się być dla Macrona korzystna, albowiem, jak wskazują badania opinii społecznej, przytoczone wypowiedzi trafiają we Francji na podatny grunt… (…)

W październiku niższa izba francuskiego parlamentu znowelizowała francuskie prawo antyterrorystyczne, dając możliwość zastosowania nakazu policyjnego (bez zgody sądu) pozostania w mieście swojego zamieszkania na okres jednego roku wobec każdego, kto jest podejrzewany przez policję czy służby antyterrorystyczne o prowadzenie działalności zagrażającej bezpieczeństwu francuskiego państwa i jego obywateli. (…)

Niemal natychmiast po objęciu przez Macrona urzędu powstała przy prezydencie tzw. Taskforce, czyli specjalna grupa, której jedynym zadaniem jest walka z tzw. państwem islamskim. Została też uaktualniona operacja „Sentinelle”, której celem jest zapewnienie bezpieczeństwa obywatelom Francji. Policjanci i żołnierze uczestniczący w tej operacji często zmieniają miejsce patrolowania, aby uniknąć rutyny. (…)

Ponadto w najbliższych miesiącach ma powstać we Francji nowa służba o nazwie „policja bezpieczeństwa codziennego”. Służba ta ma zajmować się jednaniem służb porządkowych z mieszkańcami trudnych dzielnic, prewencją oraz prowadzeniem działań wywiadowczych w dzielnicach i miejscach, gdzie znajdują się zradykalizowane grupy lub gdzie przestępczość jest najwyższa. (…)

W relacjach z Donaldem Trumpem i USA Macron koncentruje się na tym, co łączy, a odsuwa na dalszy plan to, co – jak umowa klimatyczna – dzieli. Tak więc głównym filarem stosunków francusko-amerykańskich ma być walka z państwem islamskim i szeroko pojętym terroryzmem. (…)

Z kolei stosunki francusko-rosyjskie nigdy nie miały się tak źle, jak za prezydentury Macrona. Macron nie zamierza ustępować Władimirowi Putinowi w niczym. Obecnie Francja jest w szeroko pojętym świecie zachodnim państwem nastawionym najbardziej antyrosyjsko, a Macron daje otwarcie do zrozumienia, że Władimir Putin nie może liczyć ani na niego, ani na Francję w żadnej sprawie.

Co do Unii Europejskiej – Emmanuel Macron dąży do jej głębokiej reformy, o czym uprzejmie poinformował 26 września br. podczas trwającego ponad półtorej godziny przemówienia na Sorbonie. Strefa euro ma odtąd skoncentrować się na swoim interesie i na pogłębianiu własnej wewnętrznej integracji. Francuski prezydent zabiega o stworzenie odrębnego budżetu dla strefy euro oraz stanowiska ministra finansów tej strefy w ramach UE. Dotychczasowe działania Macrona idą w kierunku stworzenia Unii Europejskiej trzech prędkości.

Cały artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Emmanuel Macron. Bilans półrocza prezydentury” można przeczytać na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zbigniewa Stefanika pt. „Emmanuel Macron. Bilans półrocza prezydentury” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 41/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego