Małe ojczyzny w Polsce wyludniają się. Polska potrzebuje polityki zrównoważonego rozwoju

Choć mniejsze miasta pustoszeją jedna grupa zawodowa czuje się w nich doskonale. To sędziowie, którzy właśnie w takich miastach mają niczym nieograniczoną władzę, czują ją i zazdrośnie jej pilnują.

– W małych ojczyznach doskonale widać patologie wymiaru sprawiedliwości. Spójrzmy na proces byłego prezydenta Olsztyna, Czesława Małkowskiego, który był oskarżony o rzecz poważną, bo o gwałt. Proces toczył się 12 lat, raz były prezydent Olsztyna był uznawany winnym, innym razem uniewinniano go – mówi Jerzy Szmit, gość audycji Radia Solidarność prowadzonej przez red. Pawła Pietkuna, prezes PiS na Warmii i Mazurach, były senator, były poseł, marszałek regionu i wiceprezydent Olsztyna. – Przypomnę, że chodziło o sprawę obyczajową, która odbyła się między dwojgiem ludzi, bez świadków. Sąd miał rozstrzygnąć słowo przeciwko słowu, bo to był taki właśnie casus. Tymczasem sądy powołały łącznie kilkuset świadków, biegłych, przeglądano dokumenty, skazywano i uniewinniano oskarżonego na zmianę. To wszystko trwało 12 lat a zapłacili za to polscy podatnicy.
Jednak największym problemem małych ojczyzn w Polsce jest ich powolne umieranie.
– One się wyludniają – opowiada Jerzy Szmit. – Tak działa siła pieniądza, siła możliwości, miraż sukcesu, kariery, rozwoju. Większość nawet średniej wielkości miast nie jest w stanie poradzić sobie z tym trendem. Dlatego potrzebujemy w Polsce polityki zrównoważonego rozwoju… trzeba wspierać miejsca, które nie mają takich szans rozwojowych, jak największe ośrodki.
W audycji Radia Solidarność rozmawialiśmy również o tym, jak obywatele niemieccy przejmują czasem niemałe połacie ziemi na Warmii i Mazurach. Przejmują dzięki… decyzjom sędziów, którym obcy jest interes społeczny i narodowy.

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

Najwyższa Izba Kontroli kontroluje: w 2020 r. sprawdzi SOP, NFZ, NBP, TVP i Siły Zbrojne RP

Czy Siły Zbrojne RP są przygotowane na nowe wyzwania? Czy nasze państwo jest gotowe na koronawirusa? Czy NBP właściwie zarządza finansami? Czy rząd działa na rzecz rozwoju OZE? Te pytania stawia NIK.

W związku z pojawieniem się w Europie koronawirusa Prezes NIK Marian Banaś podjął decyzję o natychmiastowym rozpoczęciu kontroli rozpoznawczej. NIK sprawdzi jak przygotowane jest państwo do działania w obliczu realnego zagrożenia epidemią.

Koronawirus, który pojawił się w Wuhan w chińskiej prowincji Hubei zabił już w Chinach ponad 130 osób. Wśród 60 przypadków zarażonych poza ChRL nie ma przypadków śmiertelnych. Wirus pojawił się m.in. w nieodległej od Polski Bawarii. W związku z tym polscy wojewodowie i Ministerstwo Zdrowia mają być sprawdzeni przez Najwyższą Izbę Kontroli pod kątem koordynacji działań kryzysowych. Jak czytamy w opublikowanym na stronie NIK komunikacie:

Kontrola obejmie wszystkie kluczowe elementy systemu ochrony przed tego rodzaju zagrożeniami a przeprowadzona zostanie w wytypowanych szpitalach, na lotniskach, w portach morskich, w jednostkach ratownictwa medycznego i stacjach SANEPIDU.

Sprawdzeniu bezpieczeństwa obywateli RP służyć ma także, jak podaje NIK, kontrola funkcjonowania Sił Zbrojnych i Służby Ochrony Państwa. Kolejną dziedziną w której prześwietlone zostaną instytucje publiczne są finanse. Na celowniku kierowanej przez Mariana Banasia Izby są Narodowy Bank Polski- analizie zostanie poddany jego sposób zarządzania finansami w latach 2015-2020. Jak podaje NIK:

Wokół pensji niektórych pracowników NBP były kontrowersje. Temat kontroli obejmuje więc okres szerszy. Pozwoli przyjrzeć się funkcjonowaniu gospodarki finansowej naszego banku centralnego w perspektywie kilkuletniej.

NBP zostanie też rozliczony z realizacji założeń Rady Polityki Pieniężnej  na ubiegły rok. Poza finansami NIK sprawdzić chce jak rząd działa na rzecz środowiska. w tym  jak wygląda bilans energetyczny i gospodarka surowcowa:

Kontrolerzy zbadają, czy bariery w rozwoju systemu wykorzystywania OZE są skutecznie likwidowane. Izba przyjrzy się też systemowi gospodarowania odpadami komunalnymi i transgranicznemu przemieszczaniu odpadów.

Jak zauważył w Radiu WNET poseł Marek Sawicki, w Polsce panuje susza, której skutki dla rolnictwa są widoczne. W związku z problemem pustynnienia naszego kraju NIK planuję kontrolę  „efektywności działań mających zapobiegać niedoborom wody w rolnictwie”.

A.P.

Sadowski: Mały ZUS powinien być dla wszystkich. ZUS nie jest bożkiem, któremu musimy składać ofiary z naszej pracy

Andrzej Sadowski o Małym ZUSie w Polsce i za granicą, o tym, jak rząd mógłby wykorzystać chęć Polaków do oszczędzania z pożytkiem dla wszystkich oraz o aferze GetBacku i słabości polskich instytucji.

Program musiał się pojawić dlatego, że poprzedni program miał minus.

Andrzej Sadowski mówi o tym, czemu program Mały ZUS musiał stać się programem Mały ZUS Plus. Skomplikowane były bowiem formalności z tym programem związane, a „sposób liczenia mniejszego ZUS-u karkołomny”. Ekonomista podkreśla, że „polscy przedsiębiorcy mają mały ZUS w innych krajach europejskich” takich jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania. Skalę przepaści, jak mówi, między tym ostatnim a naszym krajem pokazuje fakt, że w UK przedsiębiorca płaci przez rok tyle, ile w RP przez rok. Zauważa, że obecnie pod względem ilości zakładania firm przez nierdzennych Niemców, Polacy w RFN przegonili Turków.

Mały ZUS powinien być, co do zasady, dla wszystkich.

Sadowski podkreśla, że opodatkowanie pracy szkodzi rozwojowi przedsiębiorczości. Na dodatek „Korporacje podatków efektywnie nie płacą”, a ciężar podatków spada głównie na mikroprzedsiębiorców. Nasz gość odnosi się do słów wiceministra Niedużaka, stwierdzając, że „nikt z małych przedsiębiorców nie wierzy w mniejszą emeryturę”, gdyż zdają oni sobie sprawę, iż emerytury i tak będą mniejsze.

ZUS nie jest bożkiem, któremu musimy składać ofiary z naszej pracy.

Prezes Centrum im. Adama Smitha zaznacza, że w Zakładzie nie ma realnych pieniędzy, a tylko wirtualne zapisy. Rozmówca Adriana Kowarzyka wskazuje na rozwiązanie nowozelandzkie, gdzie emerytura przysługuje każdemu obywatelowi, a nie ma składek. O programie 500+ stwierdza, że jest to „program cashbackowy zwrotu polskim rodzinom podatków, które zapłaciły”. Przypomina, iż „pieniądze nie pochodzą z maszyny drukarskiej tylko z pracy”. Zauważa, że:

Polskie społeczeństwo nie ma oszczędności, a jeśli ma, to zamienia je na twarde dobra w postaci nieruchomości.

Mówi, iż dążenie Polaków do oszczędzania to „niewykorzystywany potencjał” tłumacząc w jaki sposób rząd mógłby to zmienić. Wystarczyłoby wykorzystać możliwość jaką daje ustawa o wypuszczaniu publicznych listów zastawnych, co dałoby rządowi i samorządom możliwość realizacji dużych projektów infrastrukturalnych, a obywatelom pewność ich oszczędności.

Konstytucja jest na tyle beznadziejna, że stworzyła bardziej fasadowy niż realny system bezpieczeństwa.

Sadowski odnosi się do afery GetBacku w której Polacy stracili ponad 2,5 mld zł. Podkreśla, że jest to „kwestia wymiaru sprawiedliwości, który nie działa jak inne instytucje do których należy bezpieczeństwo Polaków”. Odnosząc się do emigracji Polaków z Polski przewiduje, że może nas czekać kolejna jej fala, której nie załata napływ Ukraińców. „W nieodległej przyszłości będzie nas nie 36 mln (bo tylu nas żyje w Polsce), ale 21 mln” wieści ekonomista.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Poznański samorząd odrzucił Kartę Praw Rodzin zobowiązującą go do wspierania rodzin przeciwko ofensywie ideologii LGBT

Radni odrzucający założenia Karty Praw Rodzin dokonują intelektualnych wygibasów, nie rozumiejąc założenia Konstytucji, że małżeństwo cieszy się przywilejami, ponieważ zapewnia trwanie społeczeństwa.

Elżbieta Lachman

3 grudnia Rada Miasta Poznania w głosowaniu odrzuciła możliwość przyjęcia Samorządowej Karty Praw Rodzin. Na początku października br. w Urzędzie Miasta Poznania został złożony – w trybie obywatelskiej inicjatywy uchwałodawczej – projekt uchwały dotyczący przyjęcia przez Miasto Poznań Samorządowej Karty Praw Rodzin, pod którym podpisało się ponad 1500 mieszkańców Poznania (głównie rodziców). Jak wówczas informował przewodniczący Komitetu Inicjatywy Uchwałodawczej Samorządowej Karty Praw Rodzin, dr Paweł Wosicki, Karta „ma formę deklaracji władz miasta, że w polityce oświatowej i społecznej przestrzegać będą konstytucyjnych praw rodziców do wychowania dzieci, a rodzin do szczególnej ochrony”. I znajdują się w niej między innymi następujące zapisy:

„Deklarujemy, że w szkołach prowadzonych przez nasz Samorząd będą przestrzegane ustawowe prawa rodziców, w tym w szczególności wymóg respektowania kompetencji Rady Rodziców do uchwalenia programu wychowawczo-profilaktycznego oraz do wyrażania zgody na podjęcie współpracy z organizacjami pozarządowymi i wymóg każdorazowego uzyskania zgody rodzica na udział dziecka w zajęciach nieobowiązkowych”.

„Deklarujemy, że instrumenty polityki społecznej prowadzonej przez gminę będą tworzone z uwzględnieniem kontekstu praw rodziny, jej autonomii i tożsamości”.

„Deklarujemy wprowadzenie mechanizmów, które umożliwią rodzicom najmłodszych dzieci wybór pomiędzy opieką domową, instytucjonalną opieką kolektywną i innymi formami opieki nad dzieckiem, pozwalając na realizację zróżnicowanych potrzeb, jakie mają różne grupy rodziców i dzieci”. (…)

Radny Marek Sternalski zarzucił Karcie „sznyt ideologiczny” wskazując, że jedna trzecia dzieci w Poznaniu rodzi się poza małżeństwami i Karta miałaby nie uwzględniać tego środowiska.

Radny Krzysztof Rozenkiewicz uznał, że to wystąpienie można podsumować jako komunikat do rodziców: „Jesteście kłopotliwymi mieszkańcami i nie do końca chcemy się do Was przyznać”.

Na sesję Rady Miasta przyszło wielu poznańskich rodziców, którzy również zabrali głos. Na przykład dr Paulina Michalska – matka pięciorga dzieci, ekspertka Polskiego Forum Rodziców – wskazała na potrzebę promocji tradycyjnej rodziny. Przekonywała, że w takiej rodzinie statystycznie jest mniej depresji, zachowań ryzykownych i uzależnień.

Bartosz Brzeziński, ojciec czworga dzieci, apelował , by wspierać silną tradycyjną, trwałą rodzinę, gdzie rodzice deklarują, że będą ze sobą na dobre i na złe, a dzieci będą miały ojca i matkę, nawet gdy nie wszystko będzie się idealnie między nimi układało.

Ostatecznie Rada Miasta Poznania w głosowaniu odrzuciła możliwość przyjęcia Samorządowej Karty Praw Rodzin, mimo że domagali się tego zgromadzeni w sali sesyjnej rodzice, a także ci, którzy podpisali się pod tą obywatelską inicjatywą uchwałodawczą.

Cały artykuł Elżbiety Lachman pt. „Rada Miasta Poznania przeciw Karcie Praw Rodzin” znajduje się na s. 2 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Elżbiety Lachman pt. „Rada Miasta Poznania przeciw Karcie Praw Rodzin” na s. 2 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Za komuny ZOMO pałowało protestujących przeciw podwyżkom cen. Dzisiejsze metody podwyższania opłat są podobne

Rada Miasta Bielska-Białej uchwaliła w spokoju i pełnej harmonii drastyczną, niemal stuprocentową podwyżkę opłat za wywóz śmieci, a strażnik, który mnie przyduszał, śmiał się ze mnie do rozpuku!

Rajmund Pollak

Cały Ratusz był od rana wypełniony funkcjonariuszami Straży Miejskiej uzbrojonymi w czarne pały i paralizatory elektryczne! Gdy Przewodniczący odczytał projekt uchwały o drastycznej podwyżce podatku od nieruchomości, a Pan Prezydent Klimaszewski z władczą gorliwością uzasadniał, że to dla dobra mieszkańców, zaprotestowałem, stwierdzając, że jako mieszkaniec jestem przeciwny takiej podwyżce.

Stolarz okrągłostołowy, pełniący obecnie jedną z najwyższych funkcji w mieście, natychmiast doniósł Straży Miejskiej, że ma uciszyć wszelkie protesty.

Otrzymałem słowne ostrzeżenie od samego Sekretarza Miasta, że mam być cicho, bo w programie Sesji z dnia 19 XI 2019 roku nie ma punktu dotyczącego jakichkolwiek protestów przeciw podwyżkom cen!

W następnym punkcie programu Pan Janusz Okrzesik z posłuszną mu większością Rady Miejskiej uchwalił następne podwyżki – tym razem podatku od środków transportu dla przedsiębiorców, które w praktyce uderzą w małe firmy.

Gdy z kolei wiceprezydent Bielska-Białej wciskał radnym (bezradnym?) ciemnotę o konieczności niemal stuprocentowej podwyżki opłat za wywóz śmieci, uzasadniając to wymogami postawionymi rzekomo przez Rząd RP, ośmieliłem się głośno stwierdzić, że czytałem przedmiotowy akt prawny i nie ma tam wymogu stuprocentowej podwyżki cen!

Wtedy Przewodniczący Janusz Okrzesik wydał Prezydentowi Miasta ustne polecenie, że ma zarządzić rozwiązanie siłowe.

Jarosław Klimaszewski, jako polityk lojalny wobec stolarzy Okrągłego Stołu, natychmiast wydał rozkaz do podjęcia szturmu na galerii. Zostałem brutalnie zaatakowany przez czterech uzbrojonych funkcjonariuszy Straży Miejskiej Bielska-Białej, z których trzech unieruchomiło mi ręce, a czwarty wskoczył mi na plecy i zaczął mnie przyduszać, zakładając nelsona jak w klatkach walki MMA. (…)

Zatem mamy okrągłostołową demokrację w Bielsku-Białej, a kto jest przeciwko podwyżkom cen, to albo go wyrzuci z Ratusza Straż Miejska, albo mu zakneblują usta groźbą wyrzucenia z pracy!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” znajduje się na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 23 stycznia 2020 roku!

Cały artykuł Rajmunda Pollaka pt. „Drakońskie podwyżki w Bielsku-Białej uchwalone drakońskimi metodami” na s. 12 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Droga gminna zagrodzona prywatnym płotem. Mieszkaniec Grodziska: Mamy XXI wiek, a żyjemy jak w getcie

Jak gminna droga prowadząca do centrum miasta stała się ślepą uliczką i co ma to wspólnego z zalewaniem wodą pobliskich piwnic? Jakie były kulisy nabycia ziemi przez spółkę Gedeon? Mówi Jacek Gawor.

Jacek Gawor informuje o problemie mieszkańców Grodziska Mazowieckiego.

Mamy XXI wiek, a żyjemy jak w getcie.

Wielkie niebieskie ogrodzenie oddziela teren producenta leków (Spółka Gedeon Richter Polska) od reszty miasta. Zagrodzona jest rzeka, wiele domów, a także droga.

Była przelotowa, a jest ślepa. Ludzie nie mają możliwości przemieszczania się do centrum miasta.

Mieszkaniec Grodziska Mazowieckiego przypomina „prawo wodne polskie mówi, że nie wolno grodzić tego”. Według cytowanej przez Super Express rzeczniczki firmy Gedeon, spółka została zwolniona „z zakazu grodzenia nieruchomości przylegających do powierzchniowych wód publicznych i z zakazu grodzenia obszaru w linii brzegu wód”. Zwolnienie to jednak nie czyni grodzenia mniej szkodliwym dla mieszkańców. Na wpuszczonych w rzekę kratach zatrzymują się liście i gałęzie, co skutkuje spiętrzaniem się wody, która zalewa piwnice okolicznych domostw.

Albo jest prawo albo jest bezprawie. Ludzie są zbulwersowani. Rzeka zalewa piwnice pobliskie.

Rozmówca Krzysztofa Skowrońskiego mówi o kulisach nabycia ziemi przez firmę. Stwierdza, że ludzie zostali wywłaszczeni z terenów na których mieszkali, a całe hektary zostały sprzedane za grosze.

Komisja chodziła. […] „My chcemy was wykupić, bo będziemy poszerzać zakład”. Zakład się rozrósł, ale jako zakład nie istnieje, tylko pozostały tereny zawłaszczone.

Na zmianie właściciela ucierpiały także znajdujące się na terenie trzydziestoletnie drzewa, które zostały, jak mówi Gawor, nielegalnie wycięte. Interweniował w tej sprawie w urzędzie, gdzie usłyszał od urzędniczki, że „ta droga nie należy już do miasta”. Przypomina interwencję Programu Pierwszego Polskiego Radia, po której „dyrektor na klęczkach” pytał mieszkańców, gdzie może swój płot postawić.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

 

Bezkarna arogancja władzy samorządowej na Mazowszu. Rugowanie i lekceważenie/ Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” 66/2019

Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą swoich.

Stefan Truszczyński

Tryptyk mazowiecki

Lekarzy mamy obfitość. Tyle że nie w szpitalach, a na kierowniczych pozycjach – wojewódzkich i centralnych. Czy pomogą zdrowiu obywateli? Panowie: Struzik, Radziwiłł, Karczewski, Grodzki – przynajmniej przeczytajcie!

Ciechanów – arogancja władzy

Walec wojny zgniótł miasteczko. Dziś, choć już nie wojewódzkie, błyszczy i cieszy. Wart jest odwiedzin wspaniały mazowiecki zamek, rosną wokół Ciechanowa zakłady rolno-spożywcze i mechaniczne, dobre są drogi dojazdowe ze wszystkich kierunków, a przy nich widać domy nowe i stare odświeżone, pomniki, strzeliste kościoły. Wybitni artyści chętnie tu przyjeżdżają. Ciechanów to regionalna stolica kulturalna. Ale czy będzie tak dalej?

Oto zgrzyt żelaza po szkle. W Ciechanowie niespodziewana afera. I to właśnie w kulturze.

Z dnia na dzień, bez podania poważnych zarzutów nowa władza, PSL-owska w sojuszu z Ciechanowskim Bezpartyjnym Blokiem Wyborczym, zademonstrowała arogancję i brutalność.

Panowie – Kęsik (członek) i Liszowski (sympatyk), którzy reprezentują nową polityczną siłę, za aprobatą pani Potockiej-Rak (PSL) postanowili zwolnić z pracy wieloletnią dyrektorkę miejscowego Centrum Kultury i Sztuki doktor Teresę Kaczorowską. W pięcioosobowym Zarządzie Starostwa Pan Stanisław Kęsik jest wicestarostą, Pan Andrzej Liszowski był kierownikiem kina „Łydynia”, a Pani Joanna Potocka-Rak – starostą powiatu.

„Na władzę nie poradzę” – pada z ekranu w filmie Vabank. Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą mieć swoich.

Wchodzę do gabinetu starościny powiatu. Widzę sympatyczną, uśmiechniętą twarz wysokiej, eleganckiej kobiety o kruczych włosach. Mówię, że przyszedłem w sprawie zwolnienia dyrektor Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Czar pryska. Stoję już teraz przed zupełnie inną osobą. Słyszę, że nic w tej sprawie nie usłyszę, bo wszystko jest w protokole doraźnej kontroli. – Czy długoletnia praca się nie liczy? – próbuję pytać. – Długość pracy nie ma nic wspólnego z wynikami pracy.

Rozmowa skończona.

Protokół dwutygodniowej, doraźnej, przeprowadzonej w okresie urlopowym kontroli (15–31 lipca br.) dotyczy dwóch ostatnich lat. Trzy panie – kierowniczka wydziału organizacyjnego i dwie tytułowane jako główne specjalistki ze starostwa otrzymały zadanie zbadania organizacji i funkcjonowania Centrum. Warto zauważyć, że w czasie dwóch lat dwudziestu jeden pracowników przeprowadziło kilkaset imprez. Kuriozalne są zarzuty nadpłacenia kilku osobom w ramach dodatków za wieloletnią pracę: 4 grosze, 50 groszy, 6 groszy, 2 grosze i 18 groszy oraz 4 grosze niedopłacenia pracownikowi. Kontrolowani funkcyjni wymienieni są z nazwiska, sprzątaczki i pracownik gospodarczy występują anonimowo. Czytam też: „zespołowi kontrolującemu nie przedłożono dokumentów związanych z prowadzeniem spraw pracowniczych w zakresie urlopów wypoczynkowych pracowników. Kierownik Działu Administracji i Obsługi PCKiSz oświadczył ustnie zespołowi kontrolującemu, iż nie ma możliwości dostępu do dokumentacji z uwagi na przebywającego na urlopie wypoczynkowym pracownika, który odpowiada za prowadzenie tych spraw w Centrum”. Oczywiście obywatel urlopowicz wrócił i mógł wyjaśnić, ale wtedy było już po sprawie. Władza działała błyskawicznie. Zadecydowano: dyrektor doktor Teresa Kaczorowska będzie zwolniona. Bez możliwości wyjaśnienia czegokolwiek, w tym również zarzutów, dlaczego średnio miesięcznie rozliczała sto osiemdziesiąt cztery złote za delegacje służbowe prywatnym samochodem.

Trzeba wyjątkowo złej woli, by zapomnieć, że w 2011 roku, gdy 5 października dr Kaczorowska została powołana na stanowisko dyrektora, Centrum miało ponad 100 tysięcy długów oraz 50 tysięcy kredytu. Obecnie nie ma żadnych długów ani kredytów, za to 100 tysięcy na koncie.

Ale dajmy spokój buchalterii. Z Warszawy do Ciechanowa jest niewiele ponad 100 kilometrów. Może ktoś uczciwy, kompetentny i decydujący o Mazowszu ruszy się ze stolicy i sprawdzi wszystkie rachunki. Dobrze byłoby porównać prawdziwą kontrolę z amatorskim protokołem. To było ważnie brzmiąco zadanie: skontrolować organizację i funkcjonowanie Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki imienia Marii Konopnickiej w Ciechanowie. Konopnickiej – ukochanej poetki pani Kaczorowskiej – która szkołę jej imienia kończyła w Suwałkach, a potem wielką i niezwykle twórczą miłością obdarzyła ziemie augustowskie i ciechanowskie. Kontrola nie była żadną kontrolą – to lipa, hucpa i wstyd dla władzy!

Długo by wymieniać ogromny dorobek twórczy i popularyzatorski Pani Teresy – doktora nauk humanistycznych, badacza dziedzictwa narodowego, popularnej dziennikarki, prezesa Klubu Publicystyki Kulturalnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ludzie czytający znają to nazwisko. Autorka pisze prozą i wierszem. Jest animatorką kultury, prezesem Związku Literatów na Mazowszu.

Od trzech dziesięcioleci wydaje 300-stronicowe „Ciechanowskie Zeszyty Literackie” – w 2019 r. 21. tom. Jest autorką kilkunastu książek oraz kilku tysięcy artykułów prasowych i naukowych – książki o zbrodni katyńskiej i o drugiej zbrodni porównywalnej ze smoleńską – augustowskiej, lipcowej z 1945 roku. Zatrzymano wówczas i uwięziono ponad 7 tysięcy ludzi, zamordowano około 2 tysięcy. Czytelnicy znają i przychodzą na spotkania autorskie Teresy Kaczorowskiej – w Polsce i na świecie. Pani doktor dużo jeździ, bo jej książki są tłumaczone na wiele języków. To bestsellery o naszej historii, o męczeństwie Polaków. Pani doktor jest kobietą o niespożytej energii, odważną i silną. Komandor motocyklowego Rajdu Katyńskiego – Wiktor Węgrzyn – zaprosił ją w 2016 roku na trasę z Warszawy do Tobolska. I przejechała całą – 12 tysięcy kilometrów. To ona uczyniła Ciechanowski Ośrodek Kultury i sztuki tym, czym jest.

Warto żyć pracowicie i godnie. Długa jest lista ludzi protestujących przeciwko bezrozumnej i podłej decyzji, której dopuściła się ciechanowska władza.

16 października 2016 roku miejscowa gazeta „Czas Ciechanowa” opublikowała mądre słowa zatroskanych ludzi, wybitnych, pochodzących z tego środowiska: „Powiatowe Centrum Kultury i Sztuki pod dyrekcją pani Teresy Kaczorowskiej stało się znakomicie funkcjonującą od lat placówką kulturalną, co było odczuwane przez społeczność Ciechanowa i powiatu oraz regionu, placówką znaną również daleko poza Mazowszem.

Nagłe odwołanie dyrektor dr Teresy Kaczorowskiej ze stanowiska będzie ogromną, niepowetowaną stratą dla Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Dotychczas nie było na tym stanowisku osoby tak pracowitej, zaangażowanej, oddanej sprawie krzewienia kultury. Zaistniała sytuacja doprowadzi niewątpliwie do obniżenia poziomu działalności placówki oraz zniweczenia niezwykle bogatej oferty kulturalnej świadczonej przez nią dla społeczeństwa”.

Pod tym apelem – na razie nieskutecznym – podpisali się: Robert Kołakowski – poseł na Sejm RP, Maciej Wąsik – podsekretarz stanu, prof. Bibiana Mossakowska – honorowa obywatelka miasta Ciechanowa, Hanna Długoszewska-Nadratowska – dyrektor Muzeum Szlachty Mazowieckiej, Krzysztof Gadomski – wicedyrektor MDK w Przasnyszu, Jacek Gałężewski – artysta plastyk (Nasielsk), Wojciech Gęsicki – muzyk, poeta, Wiktor Golubski – poeta, Arkadiusz Gołębiewski – reżyser filmowy, dyrektor festiwalu NNW, dziennikarz, honorowy obywatel miasta Ciechanowa, Krzysztof Skowroński – prezes SDP, Paweł Nowacki – producent filmowy i telewizyjny („Warto rozmawiać”, „Sądy przesądy”), Artur Wiśniewski – prezes stowarzyszenia Tak dla Rodziny, Piotr Jędrzejczak – reżyser teatralny (Łódź), Piotr Kaszubowski – historyk, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej, Jolanta Hajdasz – wiceprezes SDP, Michał Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Tomasz Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Zdzisław Kruszyński – artysta malarz (Mława), Ewa Krysiewicz – pedagog, Artur Lis – dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Łochowie, Krzysztof Martwicki – sekretarz Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Jan Ruman – redaktor naczelny biuletynu IPN, Wanda Mierzejewska – poligraf, Tadeusz Myśliński – artysta fotografik (Przasnysz), Andrzej Pawłowski – były wicestarosta ciechanowski, Marcin Wikło – dziennikarz, Marek Piotrowski – muzealnik, poeta, Maria Pszczółkowska – katolickie stowarzyszenia Civitas Christiana, Joanna Rawik – aktorka, piosenkarka, dziennikarka, Krzysztof Sowiński – artysta plastyk, prezes Stowarzyszenia Pracy Twórczej, Jacek Stachiewicz – prezes Związku Piłsudczyków w Ciechnowie, Jacek Sumeradzki – artysta malarz, rzeźbiarz (Mława), Bożena Śliwczak-Galanciak – była dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury w Ciechanowie, Barbara Tokarska – dziennikarka, Krzysztof Turowiecki – poeta (Przasnysz), Andrzej Walasek – artysta malarz (Działdowo), Ryszard Wesołowski – prezes Akcji Katolickiej w Ciechanowie (Kościół Farny), Dariusz Węcławski – wiceprezes Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Tadeusz Woicki – dziennikarz, Alina Zielińska – pedagog.

Sezonowa władzo – czy zamierzasz tych wszystkich praworządnych obywateli, artystów i przedstawicieli związków twórczych zlekceważyć?

Płońskie rugi

Bił pruski belfer wrzesińskie dzieci. Kacap wysyłał kibitką na Sybir. Dziś wolność i niepodległość rzeczywiście mamy. To teraz sami swoim niszczymy życie i zabieramy za grosze ziemię.

Polskie drogi biegną coraz gęściej, coraz dalej i są coraz szersze. To lubelskie węzły, rzeszowskie wstęgi szos i podkarpackie wiadukty. Dróg, coraz lepszych, szybko przybywa. Kierowcy mkną bezpiecznie. Podróże stają się coraz krótsze. Jest dobrze. Ale nie wszystkim.

Oto dom państwa Rachockich, przy S7, w Słoszewie, kilka kilometrów za Płońskiem. Ma już ponad 100 lat. Jest z czerwonej cegły, z ozdobnym zwieńczeniem dachu. Wkrótce pójdzie pod młot. W dzień i w nocy setki samochodów przejeżdżało w pobliżu. Nie postawiono wygłuszających ekranów, a teraz w ogóle go zburzą. Ojciec Pana Rachockiego ten dom kupił. Żona urodziła i wychowała tu czworo dzieci. Pan Daniel woził płody rolne na warszawską giełdę. Pani Teresa była gospodynią. Była też ławnikiem sądowym w Płońsku. Tak było przez ponad trzydzieści lat. Dobra, mądra, szczęśliwa rodzina.

S7, ich droga, będzie miała drogi boczne. Jedna z nich rozwali dom Rachockich. Już się z tym pogodzili. Dlaczego jednak inwestor ich lekceważy? Nie wiadomo, jakie będzie odszkodowanie. Olsztyńska dyrekcja gra na zwłokę. Chce zapłacić jak najmniej. Oszukać. Drogowcy nie szanują ludzi.

Państwo Rachoccy też czekają na poszerzenie S7 i rozbudowę jej zaplecza. Doceniają wagę inwestycji. To jest ostatnie wąskie gardło 13,5 kilometra za Płońskiem w kierunku na Mławę. Dwupasmówka ma być gotowa za dwa lata. To dobra wiadomość. Ale gdzie prawo, gdzie sprawiedliwość wobec prywatnej własności?

Są już pieniądze – polskie i unijne. Ryją koparki, przepychają góry spychacze. Ale ludziom nawet się nie mówi, ile dostaną.

Patrzą zza płotu na S7 państwo Rachoccy – Daniel i Teresa. Cieszyć się, jak popędzą – wkrótce – watahy wyswobodzonych z korków podróżników osobowych, dostawczych i czołgów tirowych, czy płakać nad gwałtem na własnym żywym ciele?

Gospodarzy oszukiwanych wcale nie jest wielu. Budujący drogę widzą, że ich jest mało, nie skrzykną się i nie zaprotestują groźnie i skutecznie. Obywatele kochający, bo uprawiający w znoju od lat swoją ziemię, hodujący tu zwierzęta widzą, że droga jest potrzebna. I sprzedadzą ją państwu – ale nie za bezcen. Nie za 5 złotych. Bo tyle chce im dać bezkompromisowy inwestor. Przysyła groźne pisma: Won! Już! Natychmiast!

Generalna Dyrekcjo Dróg Krajowych i Autostrad! Twoja macka olsztyńska wpycha się na mazowieckie pola bez pardonu i przyzwoitości. Gdyby Wam, Dyrektorzy, ktoś bez pytania i nawet bez dzień dobry właził z buciorami do pokoju sypialnego albo choćby jadalnego, do kuchni lub w korytarz – co byście, Panowie, zrobili? Myśliwy (tak robią na przykład w USA) zastrzeliłby bez ostrzeżenia intruza.

Serce rolnika Piotrowskiego, sąsiada pana Rachockiego, nie wytrzymało. W nocy bandyci drogowi wbili paliki, nikt nie przyszedł, nie uprzedził. Wjechały maszyny i zamieniły dom i obejście w ugór. Stoję z Panem Danielem i patrzę tępo na bruzdy w przeoranej ziemi. Sąsiad już nie żyje. Rodzina dostała nędzne grosze, ledwie na pogrzeb starczyło.

Państwo Rachoccy mają ponad 200-metrowy dom. Niewiele potrzeba, by zrobić z niego stylowy pałacyk. To nie najczęściej szpecąca krajobraz kostka sześcienna o płaskim dachu, dziurach okiennych, bez ganku, gzymsów i choć najmniejszych ozdobnych akcentów. Ten dom będzie zburzony. Facetka, którą przysłano, by spisała i policzyła rany, które za chwilę zadadzą drogowcy rolnikowi, nie zauważyła nawet jednego z sąsiadujących z domem mieszkalnych budynków. A stoją tu dwa: w jednym był sklepik wiejski, a w drugim punkt odbioru mleka. Obywatelka spisywaczka bardzo się spieszyła. Najwyraźniej miastowa i spieszyła się do Olsztyna. Była zaledwie kilkadziesiąt minut. Popieprzyła wszystko dokumentnie. Potem jeszcze dwukrotnie trzeba było te „plany” poprawiać.

Racławicki Bartosz i premier-więzień Witos mówili, że musi być inaczej. Ci, co żywią i bronią, muszą mieć nie tylko obowiązki, ale i prawa. W tym święte prawo własności. Polscy drogowcy – pośrednicy – podpisali już wszystkie papiery z austriackim wykonawcą. Bo u nas teraz owszem – budują, ale obcy. Swoim natomiast nie powiedzieli, nie uzgodnili, nie podpisali umów, ile dostaną pieniędzy za ojcowiznę, dom rodzinny, za zabranie dorobku pokoleń.

Ryczą krowy, srają świnie – samo życie. Paskudne naprawdę jest zachowanie urzędników. Jak można zmuszać człowieka, by oddał za 5 złotych metr kwadratowy swej ziemi, gdy wiadomo, że nawet za 20 złotych jej nie kupi? Gdzie ten rolnik ma pójść? Pisze. Protestuje. Spotyka się z dziennikarzami. Wszystko psu na budę, która zresztą i tak nie będzie wkrótce potrzebna w Słoszewie, Dłużniewie, Cieciórkach, Boboszowie i innych wioskach gminy płońskiej. Bo i psów nie będzie.

W Dłużniewie państwo Bluszczowie – Barbara i Grzegorz, i ich 30-letni syn Damian, przygotowany do przejęcia gospodarstwa mlecznego, w którym kilkadziesiąt krów jeszcze daje wspaniałe mleko. Łąki obok zapewniają paszę. Ale tragedia rodziny wisi w powietrzu. Tu ma stanąć kolejny MOP, wielki parking, a obok zbiorniki wodne. Nieważne, że tu właśnie jest najlepsza ziemia w okolicy. Nieważne, że to miejsce powinno być chronione przez „zielonych”, czy jak tam się zwą, bo tu jest ptasia mekka, legowisko żurawi i innych rzadkich ptaków. Od wielu, wielu lat.

A sąsiedniego lasu już nie ma. Wycięto bezczelnie drzewa pana Grzegorza, niczego z nim nie uzgadniając. Drogowcy zabrali nawet drewno i wywieźli. A przecież to miało jakąś konkretną wartość. A więc w Polsce grasują bezkarni złodzieje!

Praktyka wchodzenia na pola, a nawet podwórka, to norma. Włażą, wbijają paliki i już. Padają słowa o specustawie i koniec. Gdzie są prokuratorzy, gdzie liczne agencje powołane do obrony człowieka?!

Pani Barbara pokazuje mi stertę pism odwoławczych. Grożący rodzinie Bluszczów MOP miał stanąć w miejscowości Rybitwy, kilka kilometrów dalej. Tam jest o wiele gorsza ziemia i nikt w Rybitwach nie protestował – bo jeśli ziemia nie rodzi, warto przeznaczyć ją na inwestycje. Kto i dlaczego zmienił decyzję? Pytam w imieniu rodziny Bluszczów, no i własnym. Obudź się, miejscowa władzo!

Płońsk stąd zaledwie ok. 10 kilometrów. Duże miasto. Liczne urzędy. Wielu adwokatów. Ale niestety są bardzo drodzy. Nie na rolnika kieszeń. Ponoć teraz tym zacnym, w końcu historycznym miastem rządzi 6 rodzin. Skoro nie władza, to może ziemlaki zajmą się krzywdą ludzką.

Młody Bluszcz może być wspaniałym rolnikiem: zna się i chce mu się. Ale walka ze zmową drogową jest nie do wygrania. A przecież chodzi już teraz tylko o kilka – kilkanaście gospodarstw. Czy ktoś pomoże Panu Adamowi Stańczakowi i Panu Mariuszowi Czarneckiemu z Ćwiklinka, Panu Stanisławowi Olczakowi z Cieciórek, Pani Ewie Kucharzak ze Słoszewa Kolonii? No i Bluszczom, i Rachockim.

Unia pomogła, Austriak zarobi, centralno-dyrekcyjni drogowcy już niedługo wypną piersi na medale: rąsia, szpila, goździk. Tak było. A czy jest inaczej?

Pan doktor Struzik jest już wieloletnim marszałkiem Mazowsza. Ludzie mu chyba ufają – bo wybierają. Może się zainteresuje, wyśle kogo trzeba, by zahamować słuszny gniew i wyprostować, co pokrzywiono. Pan marszałek Struzik, to – ponoć – druga osoba w PSL-u. Czy to jest jeszcze chłopska partia, czy towarzystwo miastowe, wstydzące się tego, skąd ich ród i jakie mają (mieli!) obowiązki?

Kompost w Kampinosie

Duża sala, może i największa w Izabelinie. Usiadło ze dwieście osób, głównie kobiet. One najbardziej się o wszystko troszczą. W prezydium nowo wybrana burmistrz, Pani Dorota Zmarźlak. Zaprosiła i posadziła obok siłę naukową z Instytutu Ochrony Środowiska. Jestem wśród publiczności i słucham.

To zebranie protestacyjne. Przeciwko wpychaniu śmieci, odpadów pod drzewa… Kampinosu.

Park-nie park, resztki tego, co było. W końcu niedaleko wielkiej Warszawy i bardzo ważny to las. Ale oczywiście mieszkają ludzie, i to w ładnych domkach. Mieszkają, więc mają śmieci. „Naukowo” to się nazywa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Na pojemnikach widnieją więc litery PSZOK. Szok to może i będzie, gdy izabelinianie ustąpią, znudziwszy się próżną walką z wiatrakami. Pani burmistrz ciągnie długą historię, jak to władza chce uszczęśliwić mieszkańców tymże PSZOKIEM – badała, wykreślała, liczyła. Ma być selektywnie, bo na to się zgodziliśmy unijnie. A więc segregacja – kolorowe pojemniki, każdy starannie wrzuca gdzie trzeba, i już.

No niezupełnie. Znamy nasz narodek i niestety my to nie karne Niemiaszki, pedantyczni Holendrzy i inne germańskie, posłuszne plemiona. Słyszałem niedawno w Radiu WNET kpiącego Cejrowskiego, że w Ameryce (przynajmniej w wielu stanach) ludzie nie selekcjonują, wysypują jak leci, a dopiero w punkcie zbiorczym pracownicy wybierają, przebierają i… zarabiają. U nas koszt tych zamysłów będzie ogromny, a i teraz gdzieś, „potem”, trzeba będzie jeszcze raz selekcjonować.

No, ale póki co – ma być PSZOK. Dobrze, niech będzie, ale dlaczego izabelińska miniwładza podrzuca śmieci pod miejsce parkiem zwane? Odpowiedź: bo takie w tamtym miejscu ma.

Ale pozostaje dowożenie odpadów poza miasteczko, na kraniec przeciwny w stosunku do Warszawy, skąd i tak trzeba będzie urobek wywozić z powrotem przez cały Izabelin, potem Mościska i dalej.

Ludzie słuchają, słuchają i w końcu dość mają. Okazuje się, że jest teren za Izabelinem bliżej Warszawy, w Mościskach. Wstaje facet, przedstawia się, podaje adres i mówi, że on sprawę załatwi. I że już zgłaszał swoją propozycję. Ale został zlekceważony. Władza chce wozić to g. na teren cenny, chroniony przyrodniczo (działka graniczy z trzech stron z Kampinoskim Parkiem Narodowym, objętym programem Natura 2000). W dodatku to teren podmokły, z którego wypływa ciek wodny zasilający dużą część Puszczy Kampinoskiej, wpadający do Bzury. A to jeszcze nie wszystko. Od kilku lat jest tu nieformalny rezerwat ptaków i płazów. Rzadkie gatunki – między innymi kuliki.

Zaledwie kilkadziesiąt metrów od planowanego są tereny rekreacyjne: boisko, plac zabaw, siłownia na powietrzu, ławki, wiata – miejsce pikników sąsiedzkich. Od szoku – PSZOKU do najbliższych domów mieszkalnych jest około 30 metrów. Ludzie więc protestują. Ale w tzw. międzyczasie władza wystąpiła o dofinansowanie inwestycji ze środków unijnych.

Sprawa jest więc groźna, bo PSZOK ma ruszyć już od początku 2020 roku! To miałby być „tymczasowy” PSZOK. Ale wiadomo, że prowizorki zagnieżdżają się na dłużej. Może więc powstanie ten… „szok”. Ludzi – jak to bywa często – pyta się o zdanie w ostatniej chwili. Retorycznie!

Gadanina trwa. Rzeczki – jeszcze czyste – toczą wody. Urzędnicy jeżdżą i chodzą do pracy. Wkładają zarękawki i zdejmują. Ple, ple, ple. A trawa rośnie.

Pisał Tuwim: „Trawo, trawo do kolan,/ podnieś mi się do czoła –/ żeby myślom nie było/ ani mnie, ani pola”. Cytuję z pamięci, więc mogłem się rąbnąć. Ale nic to. Rąbną się decydenci bardziej albo zostaną rąbnięci, gdy zasmrodzą rezerwaty i puszczę. Tylko że oni wcześniej pójdą precz, a następcy – którzy oczywiście rozpoczną zbiorową dyskusję od nowa – zwalą „zło” na poprzedników. Będzie zebranie, gadanie, ziewanie i tylko nadal „nierozwiązywalny” problem zostanie. Czy tak – panowie lekarze?

Wyślę panom ten artykuł. Może ktoś przeczyta? Może.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Tryptyk mazowiecki” znajduje się na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Tryptyk mazowiecki” na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chorzów – miasto chlubnych i niechlubnych rekordów sportowych, budowlanych i w niespełnionych obietnicach wyborczych

Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Zbigniew Kopczyński

Chorzów to miasto rekordów. To tu znajduje się Park Śląski – największy park miejski w Europie i tutaj gra rekordzista w ilości zdobytych tytułów mistrzowskich – Ruch. Tenże Ruch zaliczył rekordowy, wręcz mistrzowski zjazd z Ekstraklasy do czwartej ligi, zwanej dla niepoznaki trzecią. (…) Jakkolwiek Ruch zakończy ten sezon, jedno jest pewne: będzie to najniższe miejsce w jego historii, akurat na stulecie klubu. Kolejny chorzowski rekord.

Ale to nie koniec rekordów. Kibice niebieskich rekordowo długo czekają na nowy stadion. Jego budowę obiecał obecny prezydent – Andrzej Kotala z Platformy Obywatelskiej – dziewięć lat temu, gdy starał się przelicytować ówczesnego prezydenta Marka Kopla, reprezentującego stowarzyszenie samorządowe, a który to Marek Kopel odpowiedzialnie podchodził do tej licytacji i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Andrzej Kotala gruszki na wierzbie obiecał, kibice Ruchu uwierzyli, ale gruszki, jak to gruszki, na wierzbie nie urosły. (…)

Sprawa zaczęła być poważna, więc prezydent rozpoczął przeciwdziałania. Ogłosił, że w obecnej sytuacji budżetu miasta budowa nowego stadionu jest niemożliwa.

Znalazł również winnego – oczywiście rząd Prawa i Sprawiedliwości, który, obniżając podatki, zmniejszył wpływy do miejskiego budżetu. Licząc zapewne na krótką pamięć wyborców i ich słabą zdolność kojarzenia faktów, gładko pominął kwestię przyczyn uniemożliwiających mu budowę stadionu przez ostatnie dziewięć lat, skoro obniżka podatków nastąpiła dopiero teraz.

Cóż, mamy taką rywalizację, przynajmniej na Śląsku, które miasto wybuduje lepszy stadion. Na Stadionie Śląskim mógłby grać zarówno Ruch, jak i GKS Katowice, których obecne stadiony leżą w niedalekiej odległości od niego. Zamiast tego władze Katowic, podobnie jak Chorzowa, postanowiły wybudować nowy stadion. W końcu ani Katowice, ani Chorzów nie mogą być gorsze od Zabrza. Jak dobrze pójdzie i chorzowski stadion w końcu powstanie, będzie prawdopodobnie najwspanialszym stadionem w IV lidze. Też jakiś rekord.

Skoro więc stadion niekoniecznie potrzebny jest Chorzowowi, to po co zawracać sobie głowę protestami kibiców i po co ten artykuł? Stadion nie jest tutaj najistotniejszy, chodzi o wiarygodność wyborczych obietnic i w ogóle o odpowiedzialność polityków za składane publicznie deklaracje. Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Tak być powinno, a jest jak jest. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Stadion nie jest ani jedyną, ani największą z niespełnionych obietnic obecnego prezydenta. Jest przypadkiem raczej typowym. Przypomnę chociażby obwodnicę Chorzowa, inwestycję o wiele większą i o istotnym znaczeniu dla funkcjonowania miasta. Wybudować ją obiecali zarówno prezydent, jak i przybyli do Chorzowa jego partyjni koledzy – marszałek województwa i szef wojewódzkich struktur Platformy. Zabiegając o głosy chorzowian przed wyborami parlamentarnymi w roku 2011, obiecali szybką realizację.

Padły konkretne daty: zakończenie prac projektowych do końca roku, rozpoczęcie budowy w 2014, a zakończenie w 2017 roku. Oczywiście pod warunkiem, że chorzowianie zagłosują na PO. Chorzowianie zagłosowali tak, jak wcześniej kibice Ruchu. Platforma wybory wygrała, a o obwodnicy nikt już więcej nie wspomniał.

Mamy koniec roku 2019 i nie wiemy nawet, czy jest gotowy obiecany osiem lat temu projekt. Może prace nad nim jeszcze trwają? Kolejny rekord?

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” znajduje się na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów

Idzie o to, jaka ma być Polska, na jakich wartościach ma się opierać!” Mocne słowa arcybiskupa Stanisława Gądeckiego w 80-lecie zburzenia Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w Poznaniu.

Jolanta Hajdasz

Z inicjatywy Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności w Poznaniu 9 listopada w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana w Poznaniu odbyła się ekspiacyjna Msza św. za profanację, jaką było zburzenie przez Niemcy Pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa w październiku i listopadzie 1939 roku.

W homilii abp Stanisław Gądecki przypomniał tragiczne i przerażające dla ówczesnych mieszkańców Poznania okoliczności zburzenia Pomnika oraz podkreślił, że także dzisiaj są ludzie, dla których odbudowany pomnik byłby „niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha”.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podczas modlitwy ekspiacyjnej w 80. rocznicę zburzenia przez hitlerowców Pomnika Wdzięczności przypomniał, że obecne władze Poznania, którego prezydentem jest Jacek Jaśkowiak, „blokują odbudowę pomnika”. „Blokowanie odbudowy Pomnika Wdzięczności w godnym dla Poznania miejscu jest smutnym symbolem dzisiejszych czasów. Krótko mówiąc, idzie o to, jaka ma być przyszła Polska, na jakich wartościach ma się opierać” – mówił abp Gądecki.

Metropolita poznański przypomniał, że monument poświęcony w 1932 r. przez kard. Augusta Hlonda był wotum wdzięczności za odzyskanie przez Polskę niepodległości. „Poznański pomnik projektu architekta Lucjana Michałowskiego, mający postać łuku triumfalnego, robił duże wrażenie swoim monumentalnym rozmiarem i bogatą ornamentyką. W latach 30. minionego wieku ten pomnik stał się sercem miasta Poznania, odbywały się przy nim liczne uroczystości religijne i patriotyczne, u jego stóp modlili się poznaniacy i goście odwiedzający miasto” – mówił abp Gądecki. Od początku II wojny światowej pomnik stał się w oczach najeźdźców na tyle niebezpiecznym symbolem chrześcijańskiego i polskiego ducha, że Niemcy postanowili go natychmiast zburzyć. „Nim jednak do tego doszło, w okolicach pomnika dyżurowały hitlerowskie bojówki, które biły przyklękających przed Chrystusem przechodniów, nie odpuszczając nawet tym, którzy choćby uchylili przed statuą czapkę”.

„Figurę przetopiono na kule armatnie. Z figury Chrystusa wyrwano szczerozłote serce, dar wielkopolskich matek. Poznaniacy byli przerażeni tą profanacją” – przypomniał działania hitlerowców metropolita poznański.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski podkreślił, że profanacja oznaczała odebranie pomnikowi świętego charakteru. „Profanacja jest obrazą Boga, dlatego należy dokonać aktu przebłagania. Zazwyczaj gest ekspiacji oznacza modlitwę o to, by Pan Bóg dał winowajcy łaskę skruchy i nawrócenia. Winowajcy jednak już nie żyją. Syn zginął w wypadku samochodowym, ojciec został powieszony” – mówił abp Gądecki, nawiązując do losów namiestnika Rzeszy w Kraju Warty Arthura Greisera i jego syna Eckhardta, który osobiście nadzorował zniszczenie pomnika. „Nasza ekspiacja polegać więc będzie na wynagradzaniu Bogu – poprzez uczynki pokutne, modlitwę, post, jałmużnę lub służbę potrzebującym – za grzechy tych Niemców, którzy zniszczyli Pomnik Najświętszego Serca Pana Jezusa. Na wynagradzaniu Bogu za grzechy tych wszystkich, którzy dzisiaj mają tego samego, bezbożnego ducha” – mówił abp Gądecki.

Po Mszy św. wypełniający kościół wierni odmówili Litanię do Serca Pana Jezusa, a potem obecne na Mszy św. delegacje składały kwiaty przed figurą Chrystusa z odbudowywanego Pomnika. W imieniu parlamentarzystów uczynił to poseł Tadeusz Dziuba, kwiaty złożyli przedstawiciele wojewody poznańskiego oraz minister Jadwigi Emilewicz, a także m.in. delegacja Społecznego Komitetu Odbudowy pomnika Wdzięczności, Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Poznańskiego Klubu Gazety Polskiej im. gen. Aleksandra Błasika i Klubu Gazety Polskiej z Nowego Tomyśla. W wygłoszonym przed Pomnikiem Wdzięczności przemówieniu prof. Stanisław Mikołajczak, przewodniczący Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności, powiedział m.in.: „Jest smutną i upokarzającą dla nas wszystkich okolicznością to, iż władze Poznania nie zezwoliły nawet na postawienie tej figury na cokole.

Tu, przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i św. Floriana przy ulicy Kościelnej, figura jest przechowywana jako materiał budowlany, bo tak bardzo władze Poznania bały się, by nie pojawił się w naszym mieście nowy pomnik religijny.

Ale my nie poddamy się i nadal będziemy robić wszystko, by ten Pomnik w Poznaniu odbudować”. Zebrani odpowiedzieli mu oklaskami.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” znajduje się na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Każda profanacja obraża Boga” na ss. 1 i 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Śpiewak: Mój wyrok jest jak splunięcie w twarz poszkodowanym w aferze reprywatyzacyjnej

Jan Śpiewak o swoim skazaniu za zniesławienie, tym co zamierz zrobić w tej sprawie, o tym jak Polacy nie uczą się na błędach i przed kim odpowiedzialne powinny być sądy.

Jan Śpiewak o wyroku Sądu Okręgowego w Warszawie, wedle którego jest winny zniesławienia Bogumiły Górnikowskiej-Ćwiąkalskiej (córka byłego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ćwiąkalskiego). Według wyroku zobowiązany jest do zapłacenia grzywny w wysokości 5 tysięcy złotych i nawiązki w wysokości 10 tysięcy. Jan Śpiewak mówił, że Górniowska-Ćwiąkalska będąc kuratorem 118-latka w procesie reprywatyzacji kamienicy przy ulicy Joteyki 13 (warszawska Ochota), brała udział w aferze reprywatyzacyjnej. Podczas tego procesu przejęła we władanie pół wspomnianej kamienicy. Sąd uznał to za zniesławienie. Nasz gość mówi, że:

Wyrok jest jak splunięcie w twarz poszkodowanym w aferze reprywatyzacyjnej.

Stwierdza, że stawia go on „na równi z Markiem M., który jest znanym kryminalistą”, jednym z nielicznych skazanych w związku z aferą reprywatyzacyjną. Podkreśla, że zapadły wyrok, którego uzasadnienie zostało utajnione, jakieś elementarne poczucie sprawiedliwości”. Zaznacza, iż odebraniu mu przez sąd prawa do krytyki jest czymś bardzo niebezpiecznym.

Zamierzam wykorzystać każdą legalną drogę jaka mi przysługuje.

Nasz gość nie zamierza wykonywać wyroku. Podkreśla, że będzie prosił Prezydenta RP o ułaskawienie, pisał do RPO, a w razie potrzeby odwoła się do TSUE. Zauważa, że jego wyrok zapadł w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego i w środku sporu o sądy. Stwierdza, że choć kiedyś protestował w obronie sądów, teraz by już tego nie zrobił. Wie już bowiem, jak mówi, że nie ma powrotu do status quo. Jednocześnie  zmiany, które wprowadza PiS w obrębie wymiaru sprawiedliwości uważa za niedobre. Albowiem reforma nie jest zmianą systemową:

Nie sądzę, że poprawią sytuację zwykłego Polaka w sądach. Trzeba sprawić, aby sędziowie czuli odpowiedzialność i widzieli szerszy kontekst społeczny danej sprawy […] Głównym problemem jest stan feudalny tej grupy społecznej.

Zdaniem Śpiewaka, reforma PiS-u skupia się na wymianie personalnej, nie zmianie systemowej. Podkreśla, że sędziowie powinni być odpowiedzialni przez obywatelami, nie przed politykami. Komentuje także artykuł Wojciecha Czuchnowskiego, jaki ukazał się w „Gazecie Wyborczej”. Stwierdza, że to „pierwszy tak widowiskowy paszkwil” na jego temat. Opiera się on na trzech ujawnionych stronach wielostronicowego, utajnionego przez sąd materiału procesowego. Działacz społeczny podkreśla, że ujawnienie takich materiałów to przestępstwo i dodaje, że cały wielki tekst w „GW” powstał bez nawet jednego spytania się go o zdanie.

Jest potężne lobby arystokratyczno-prawnicze. […] Polska na żadnym błędzie się nie uczy.

Choć na reprywatyzacji pobudowały się ogromne fortuny, a do nadużyć dochodziło także w Komisji majątkowej dla Kościoła katolickiego, to wciąż nie doczekaliśmy się ustawy reprywatyzacyjnej. Rozmówca Magdaleny Uchaniuk-Gadowskiej nawiązuje do fraszki Kochanowskiego, który pisał, że „Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.