Prof. Romuald Szeremietiew: rozgrywa się wyścig między tym, co w rejonie Europy Środkowej może robić Polska, a co Rosja

Były wiceminister obrony narodowej o polityce Stanów Zjednoczonych ws. Nord Stream II, układzie Polska-Rumunia-Turcja i ataku na Grupę Wyszehradzką.


Prof. Romuald Szeremietiew komentuje ostatnie ruchy amerykańskiego prezydenta Joe Bidena, który nie chce już nakładać sankcji na firmy budujące rurociąg Nord Stream 2. Nasz gość ostrzegał już wcześniej ostrzegał przed niezgodną z naszymi interesami polityką, którą będzie prowadził Demokrata.

Zdaniem prof. Szeremietiewa jesteśmy w bardzo skomplikowanym położeniu. Przypomina, że w 1920 r. rewolucja bolszewicka potknęła się na Polsce. Po to był później pakt Ribbentrop-Mołotow, aby tę przeszkodę usunąć. Według naszego gościa Polska powinna budować strategię obronną.

My tworzymy pewne układy, które wydają się dość skuteczne jeśli chodzi o bezpieczeństwo nasze i Europy Środkowej.

Wskazuje na nowy format współpracy: Polska-Rumunia-Turcja. Ocenia, że elementy współpracy między Ankarą a Kremlem to taktyka. Celem Turków jest opanowanie obszarów graniczących z ich krajem.

Dojdzie do spotkania polsko-rumuńsko-tureckiego.

Ważnym elementem jest Ukraina i Krym. Prof. Szeremietiew sądzie, że to, co się dzieje w Turowie jest atakiem na Grupę Wyszehradzką.

 Ocenia, że możemy mieć kłopoty, jednak wierzy, iż wszystko skończy się dobrze.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Spotkanie Duda-Erdoğan. Repetowicz: na tej wizycie zyskuje tylko Turcja

Korespondent wojenny o spotkaniu prezydenta Andrzeja Dudy z Recepem Erdoğanem , konsekwencjach zwrócenia się ku Turcji oraz o tym, dlaczego jest to błąd.


Witold Repetowicz odniósł się do ostatniej wizyty Andrzeja Dudy w Turcji, gdzie polski prezydent spotkał się ze swoim  Recepem Tayyipem Erdoğanem. Ekspert krytycznie ocenia to spotkanie i jego przebieg. Jego zdaniem na takim kroku ze strony Polski zyskuje tylko Turcja.

Na pewno jest  to sukcesem dla Turcji, bo znajduje się w coraz większej izolacji międzynarodowej, (…) traktuje tę wizytę jako koło ratunkowe.

Repetowicz zwrócił także uwagę, że zwrócenie się ku Turcji odbiera Polsce wiarygodność w upominaniu się o prawa człowieka.

Nasze możliwości poruszania kwestii praw człowieka, kwestii takich jak porwanie Romana Protasiewicza, stają się kłopotliwe, bo sami zacieśniamy relacje z dyktatorem, który więzi największą liczbę dziennikarzy.

Polska i Turcja podpisały m.in. porozumienie o bezpiecznej turystyce, umowę o wzajemnej ochronie informacji niejawnych w dziedzinie przemysłu obronnego oraz umowę w sprawie zakupów tureckich dronów. Repetowicz krytykuje próby stworzenia polsko-tureckiego sojuszu.

Próba tworzenia wizji, że Turcja stanie się nowym filarem bezpieczeństwa Polski wobec Rosji, jest wizją poronioną.

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

Rosyjskie MSZ pozbywa się korespondenta TVP z Moskwy. Do 1 września Tomasz Jędruchów musi opuścić Rosję

Korespondent Telewizji Polskiej, Tomasz Jędruchów, będzie musiał opuścić Rosję. Powodem jest brak zgody na przedłużenie akredytacji korespondenckiej po wygaśnięciu obecnej.

Oto ciąg dalszy dyplomatycznych porachunków. Jak podają media, korespondent TVP w Moskwie, Tomasz Jędruchów, znalazł się w trudnej sytuacji.

W ubiegłym tygodniu dziennikarz został wezwany do rosyjskiego MSZ, gdzie poinformowano go, że nie zostanie mu przedłużona akredytacja korespondencka i związana z nią wiza po wygaśnięciu obecnej.

O kłopotach dziennikarza TVP przekazał jako pierwszy portal Wirtualnemedia.pl. Zgodnie z relacją, Jędruchow będzie musiał opuścić Rosję do 1 września. Rosyjscy dyplomaci podkreślają, że decyzja stanowi odpowiedź za niedawne niewpuszczenie do Polski reportera rosyjskiej telewizji państwowej – Jewgienija Reszetniowa.

Jak przekazały władze RP, rosyjskiemu dziennikarzowi zarzuca się wcześniejsze gromadzenie informacji wykorzystywanych później do działań przeciwko Polsce, w tym do prowadzenia dezinformacji. Reszetniow został objęty zakazem wjazdu do Polski na wniosek Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Zakaz ma obejmować okres pięciu lat, dotyczy również zakazu wjazdu do strefy Schengen na trzy lata.

Na ograniczenia zastosowane wobec Jewgienija Reszetniowa rosyjskie MSZ zareagowało ostrym komentarzem, w którym działania polskiego rządu określiło jako „łamanie podstawowych zasad wolności słowa” i „represje wobec dziennikarzy”.

Wiadomo, że Tomasz Jędruchów spotkał się już w tej sprawie z ambasadorem RP w stolicy Rosji, Krzysztofem Krajewskim. Obecna wiza i akredytacja dziennikarza wygasną 1 września tego roku. Do tego czasu korespondent TVP będzie zobowiązany opuścić Federację Rosyjską.

Tomasz Jędruchów jest korespondentem Telewizji Polskiej w Rosji już od 2016 r. Po jego wyjeździe z Moskwy, w Federacji Rosyjskiej pozostaną jedynie korespondenci PAP i Polskiego Radia.

N.N.

Źródło: Onet.pl

Szynkowski vel Sęk o spotkaniu Grupy Wyszehradzkiej: płynie z niego ważny sygnał

Szymon Szynkowski vel Sęk mówił m.in. o poniedziałkowym spotkaniu premierów Grupy Wyszehradzkiej, sprawie Nord Stream 2 i sytuacji na Białorusi.


Premierzy państw Grupy Wyszehradzkiej wsparli Czechy w konflikcie dyplomatycznym z Rosją. Szefowie rządów V4 wydali w tej sprawie specjalną deklarację. Pilne spotkanie premierów państw Grupy Wyszehradzkiej zostało zwołane przez premiera Mateusza Morawieckiego w poniedziałek i dotyczyło rosyjskich aktów sabotażu w Czechach, eskalacji przez Rosję sytuacji na Ukrainie i Białorusi i współpracy V4 we wzmacnianiu bezpieczeństwa w regionie.

O znaczeniu tego spotkania na antenie Radia Wnet mówił Szymon Szynkowski vel Sęk.

To jednoznaczne stanowisko to ważny sygnał płynący ze strony  Grupy Wyszehradzkiej – zaznaczył nasz gość.

Kraje V4 solidaryzują się z Czechami po ostatnich wydarzeniach .

Część z krajów podjęła już decyzję o wydaleniu dyplomatów w geście solidarności z Czechami. (…) Część  aktywizuje różne fora międzynarodowe.

Otwarta dyskusja

Wiceszef MSZ odniósł się także do kwestii Nord Stream 2.

Trzeba  pamiętać ze w samych Niemczech opinie nie są tylko wspierające wobec tego projektu (…) W łonie samego CDU także pojawia się wiele ważnych głosów.

Zapytany, czy Polska jest w stanie zatrzymać ukończenie inwestycji, zauważył że dzięki staraniom polskiej dyplomacji jest ona ponownie dyskutowana także za Odrą– zaznaczył.

Nie tylko na forach miedzynarodowych, ale także w samych Niemczech ta dyskusja jest ponowie otwarta – dodał.

Jak zauważył jednogłośne stanowisko Unii Europejskiej w sprawie gazociągu nie jest możliwe, ponieważ:

Składa się  ona z wielu państw, których interesy często są sprzeczne.

Dyplomacja lubi ciszę 

Szynkowski vel Sęk mówił także o kwestii sytuacji na Białorusi. Skomentował głosy, mówiące o tym, że Polska w tej sprawie powinna prowadzić jedynie zakulisowe działania, wykorzystując do tego duże mocarstwa takie, jak USA.

Ważne są działania zarówno te, które są przez nas eksponowane w przestrzeni publicznej, ale dyplomacja lubi też ciszę. Jedno nie wyklucza drugiego – wskazywał.

Zapewnił również, że działacze Związku Polaków na Białorusi, którzy nadal pozostają za kratami mogą liczyć na pomoc  Polski.

Pragnę zapewnić, że nie ma tygodnia, nie ma dnia, by ta sprawa nie była przedmiotem naszych działań na arenie międzynarodowej. Jest to przez nas monitorowane i nie jesteśmy w tej sprawie bezradni.

 

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy!

A.N.

Czy Polska, pamiętna swojej historii, wciąż jeszcze ma wybór? / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET”, 82/2021

Możemy wybrać tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość.

Jan Martini

Ryzykowna suwerenność czy „ciepła woda w kranie”?

Największym dramatem nowożytnej Europy była likwidacja I Rzeczypospolitej. W świetle ówczesnego prawa międzynarodowego był to akt bandytyzmu politycznego, a nawet… grzech. Po I rozbiorze Polski cesarzowa Maria Teresa płakała, konsultowała się ze swoim spowiednikiem i pokutowała. Tym niemniej dzięki rozbiorom Polski Europa zapewniła sobie 100 lat „pięknej epoki” kosztem ogromnych cierpień 5 pokoleń Polaków. Powstały dwa bardzo agresywne imperia, co przyniosło globalne kataklizmy w wieku dwudziestym. Odległą konsekwencją rozpadu państwa Polaków, Litwinów i Rusinów była „zimna wojna” z perspektywą zagłady atomowej.

Po rozbiorze największego organizmu państwowego w Europie możliwości działania i ambicje naszych zaborców sięgnęły globalnych rozmiarów – zarówno Rosja, jak i Niemcy doszły do zgubnego przekonania, że mogą opanować cały świat. Ta perspektywa była powodem obaw narodów europejskich, ale najbardziej przerażała Polaków. Fryderyk Chopin pisał: „Car ma być panem świata! Boże, Ty widzisz i pozwalasz na to”. Choć Prusy „skubnęły” zaledwie 7 procent ogromnej Rzeczypospolitej, to wystarczyło im, by stać się najsilniejszym państwem niemieckim, a z czasem zjednoczyć całe Niemcy – zresztą przy pomocy polskiego rekruta. Pod koniec XIX wieku, kontrolując dwa z czterech największych przemysłowych obszarów Europy (Nadrenię i Śląsk), Niemcy stały się wiodącą potęgą militarną i techniczną kontynentu.

Prawdopodobnie wielu Niemców podzielało poglądy, które profesor prawa międzynarodowego w Monachium – baron von Stengel – wyraził w następujących słowach:

„Spomiędzy wszystkich narodów nas, Niemców, wybrała Opatrzność, abyśmy stanęli na czele wszystkich narodów kulturalnych i prowadzili ich pod naszą opieką do pewnego pokoju, gdyż dana nam jest nie tylko potrzebna ku temu moc i potęga, ale i najwyższa potencja wszelkich darów duchowych i tworzymy koronę kultury wszechstworzenia. Poddanie się naszemu pod każdym względem wyższemu kierownictwu jest zatem jedynym i najpewniejszym środkiem zapewnienia sobie korzystnej egzystencji dla każdego narodu, mianowicie też dla narodów neutralnych, które zrobiłyby najlepiej, gdyby przyłączyły się do nas dobrowolnie i nam się powierzyły. My, Niemcy, przejmiemy razem z panowaniem nad niespokojnymi sąsiadami także urząd i zadanie wszelakiej pokojowej policji i z własnej mocy potrafimy zgnieść w zarodku wszelką niechęć pokoju”.

To Polacy, modląc się przez 100 lat o „wielką wojnę”, byli tymi „niespokojnymi sąsiadami”, bo natychmiast zaczęli knuć, spiskować, organizować powstania i nigdy nie pogodzili się z utratą państwa.

Stałą, odwieczną troską zaborców była duża liczebność Polaków. Fakt ten utrudniał szybkie wynarodowienie ludności zajętych terytoriów i wykorzenienie kultury polskiej. W obawie przed „polskim rewanżyzmem” podjęto wielkie przedsięwzięcia inżynierii społecznej, takie jak przesiedlenia dużych grup ludności, prześladowania religijne (likwidacja kościołów unickich) czy pozbawiająca szans na wykształcenie weryfikacja tytułów szlacheckich w zaborze rosyjskim. Rzesze Polaków z Wielkopolski pojechały do Nadrenii, a na tereny polskie sprowadzano kolonistów niemieckich (sporo z nich się spolonizowało!). Za czasów Stołypina zachęcano do osadnictwa polskich chłopów na Syberii, gdzie dostawali tyle ziemi, ile zdołali wykarczować. W celu zmiany stosunków ludnościowych w polskich miastach przesiedlono ludność żydowską (tzw. litwaków) z „ziem zabranych” do Królestwa Polskiego.

Trudno pojąć, dlaczego zarówno Niemcy, jak i Rosjanie uważali samo istnienie Polaków za groźbę dla ich imperiów.

Nikołaj Karamzin – pisarz i historyk rosyjski, przyjaciel cara Aleksandra I – był zdeklarowanym wrogiem Polski. Uważał, że „Polska nie powinna powstać w żadnym kształcie ani imieniu”, bo zagraża istnieniu Rosji, dlatego sądził, że trzeba opanować także pozostałe części Polski, zajęte przez Prusy i Austrię, by i tam „zneutralizować” Polaków. Identyczne poglądy miał znacznie późniejszy kanclerz Bismarck: „Polaków trzeba wytłuc do ostatniego, jak wilczą watahę (…) jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić“.

Szokiem dla naszych sąsiadów było odrodzenie się Polski w 1918 roku, dlatego ani przez chwilę nie zamierzali pogodzić się z jej istnieniem. Groźbę odwetu z ich strony rozumiał doskonale Józef Piłsudski, starając się odzyskać całą Rzeczpospolitą przedrozbiorową („Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”) i nie wynikało to z jego megalomanii czy „imperializmu”, tylko z obawy o bezpieczeństwo kraju.

Marszałek uważał, że Rosja bez Ukrainy i Białorusi nie będzie już mocarstwem, dlatego chciał stworzyć federację z narodami byłej Rzeczypospolitej. Jednak Roman Dmowski był przeciwnikiem tej koncepcji, sądząc, że nie warto bić się o teren, gdzie żyje 200 tysięcy Polaków i 2 miliony ludności niepolskiej, a to jego zwolennicy prowadzili rokowania pokojowe w Rydze.

Wspaniałe zwycięstwo nad sowietami w 1920 roku zostało niewykorzystane. Rosjanie nie zapłacili ustalonych kontrybucji, nie udało się przywrócić bezpieczniejszych granic ani utworzyć federacji. Polacy wycofali się ze zdobytego Mińska – miasta etnicznie równie polskiego jak Wilno. Ci opuszczeni Polacy byli pierwszymi ofiarami ludobójstwa sowieckiego tzw. akcji polskiej z 1937 roku. Zamordowano wówczas nawet potomków XIX-wiecznych polskich osadników na Syberii. „Polskę opanujemy i tak, gdy nadejdzie pora. (…) przeciwko Polsce możemy zawsze zjednoczyć cały naród rosyjski i nawet sprzymierzyć się z Niemcami”, pisał Lenin po przegranej wojnie z Polską.

Komisarz Rzeszy ds. umocnienia niemczyzny, Heinrich Himmler, mówił o Polakach: „ten lud przez 700 lat blokował nas na wschodzie i stał na naszej drodze od dnia pierwszej bitwy pod Tannenbergiem” (Grunwaldem), więc Hitler postanowił: „Polska będzie wyludniona i zasiedlona Niemcami (…) zdobędziemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Wytępienie Polaków „do ostatniego” było niewykonalne w wieku XIX z przyczyn technicznych – taka możliwość realnie powstała w wieku XX.

W 1939 roku, natychmiast po opanowaniu Polski, zarówno Niemcy, jak i Rosjanie przystąpili do „rozwiązywania kwestii polskiej”, poczynając od elit. Eliminacją miały być objęte arystokracja, szlachta, oficerowie, księża, nauczyciele oraz całość inteligencji.

Listy proskrypcyjne „osób przeznaczonych do ujęcia” liczyły dziesiątki tysięcy osób. O tym, że akcja była skoordynowana przez obu agresorów, świadczy fakt swoistych targów w miejscach, gdzie ich armie się spotkały. Przekazywano sobie wzajemnie jeńców – oficerów na wschód, szeregowych na zachód.

Niemców obowiązywała konwencja genewska (której Rosjanie nie podpisali), więc sowietom przekazywali polskich oficerów do dalszego „procedowania”. Nigdy w dziejach nie byliśmy tak blisko zagłady biologicznej, jak podczas II wojny światowej. Szczęśliwym dla Polaków zrządzeniem losu wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i Niemcy postanowili najpierw „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”, wychodząc z założenia, że wśród europejskich Żydów są liczni sympatycy komunizmu – potencjalni szpiedzy.

Choć tempo ucieczki sowietów z okupowanej wschodniej Polski było imponujące, zdążyli oni starannie wymordować wszystkich przetrzymywanych w zatłoczonych więzieniach Polaków. Sowiecki aparat zbrodni był szatańsko perfekcyjny – pragmatyka służbowa wymagała też wywiezienia rodzin zamordowanych oficerów. Większość oficerów „internowanych” przez Rosjan pochodziła z terenów wschodniej Polski, ale część rodzin była poza zasięgiem sowieckim. Te rodziny (np. z Wielkopolski) sowieci odnaleźli i wywieźli już po wojnie, by procedurom stało się zadość…

W wyniku kataklizmu z roku 1939 Polska nie tylko utraciła niepodległość, ale kresy zostały ostatecznie „oczyszczone” z Polaków, a w miejsce wymordowanych i przesiedlonych sprowadzono ludność rosyjską z głębi ZSRR. W ten sposób Rosja przesunęła się na zachód, a Europa została pomniejszona o kilkaset kilometrów…

Równocześnie, dzięki posłużeniu się działającą na wyobraźnię ideologią komunistyczną, tradycyjny imperializm rosyjski uzyskał ogromną dynamikę, rozpoczynając wielki pochód przez kontynenty. Furiacki amok, z jakim sąsiedzi ze wschodu i zachodu mordowali Polaków w latach 1939–1956, niewątpliwie był spowodowany tym, że Polacy ośmielili się odrodzić w pełni suwerenne państwo i zdołali obronić je w 1920 r. – wbrew propagandowym tezom o niezdolności Polaków do rządzenia, o „polskiej gospodarce”, „polskich drogach” itp. Straszliwe represje, jakie nam zgotowano, miały na celu zapobiec ew. ponownemu odrodzeniu się Polski.

Doświadczenie historyczne uczy nas, że niepodległość może być niebezpieczna, a próby poszerzenia podmiotowości są obarczone ryzykiem. My – ludzie Solidarności – mieliśmy stale tę świadomość podczas samoograniczającej się rewolucji lat 1980–1981.

Czy internacjonaliści zapewnią bezpieczeństwo?

Czasy saskie – rządy ambasadorów rosyjskich i „panowanie” osadzonych na tronie polskim przez Rosjan Wettynów – zostały zapamiętane jako okres względnego dobrobytu i spokoju („ciepłej wody w kranie”). Konfederacja barska – próba uniezależnienia się od Rosji – była bezpośrednią przyczyną I rozbioru. Reformy Sejmu Wielkiego spowodowały interwencję 100-tysięcznej armii rosyjskiej w obronie „polskiej demokracji”, cofnięcie wszystkich reform („żeby było tak jak było”) i II rozbiór Polski. Konsekwencją powstania kościuszkowskiego był III rozbiór i likwidacja państwa. Gdyby po pierwszych rozbiorach, kiedy zaborcy osiągnęli już „sprawiedliwe granice”, Polacy pogodzili się ze statusem państwa buforowego i nie podjęli prób reformowania kraju ani walki, być może taka Polska, „istniejąca tylko teoretycznie”, wciąż dość rozległa, miałaby szanse egzystencji.

Może właśnie wiedzą historyczną kierują się tzw. realiści, którzy przeważnie nieźle wychodzą na „zacieśnianiu współpracy międzynarodowej, budowaniu wzajemnego zaufania” itp., a brzydzą się „polską ksenofobią” tak dalece, że nie cofają się przed działaniami ocierającymi się o kolaborację. Bo czym innym było szkolenie Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie czy współpraca Służby Kontrwywiadu Wojskowego z rosyjską FSB?

Profesjonalni internacjonaliści proletariaccy – Szłapka, Szczerba, Szejna, Brejza i Myrta (kwiat poselstwa podległościowego) kolaborantami oczywiście nie są, lecz ich walka z polskim nacjonalizmem, zacofaniem, populizmem, klerykalizmem, rasizmem, homofobią, prześladowaniem wykluczonych, przemocą w tradycyjnych rodzinach, pedofilią w Kościele czy torturowaniem kobiet spotyka się z uznaniem w wielu stolicach.

Jednak największym żyjącym jeszcze internacjonalistą polskim, który wszystkie swoje zdolności i całą energię poświęcił świętej sprawie walki o podległość Polski, jest Donald Tusk.

Jego działania polegające na pilnowaniu, aby Polska znała swoje miejsce w szeregu i korzystała z okazji, by „siedzieć cicho” (według rad prezydenta Chiraca), zostały przyjęte z uznaniem w tych samych stolicach. Po dojściu do władzy w 2007 roku Tusk oznajmił: „nie mam ambicji, by mieć najgorsze stosunki z Rosją”, a Rosjanie nazwali go „naszym człowiekiem w Warszawie”. Wkrótce zaczęto intensywnie odbudowywać „zdewastowane przez Kaczyńskiego” stosunki polsko-rosyjskie, co bardzo przydało się przy „śledztwie” smoleńskim.

W marcu 2008 r. premier Donald Tusk w dobrym towarzystwie innych internacjonalistów – Radosława Sikorskiego i Sławomira Nowaka – spotkał się w Nowym Jorku z kolegami internacjonalistami z organizacji żydowskich. Poruszono zagadnienia interesujące internacjonalistów, a Tusk zapewnił, że Kaszubem będąc, wie z autopsji, jak to jest być prześladowaną mniejszością. Liderzy organizacji żydowskich wystawili polskiemu premierowi znakomite rekomendacje, mówiąc, iż „Donald Tusk reprezentuje zupełnie nową generację liderów Polski o nowych horyzontach”.

Jego działania jako internacjonalisty zostały docenione – to Malta wystawiła D. Tuska jako swego kandydata na drugą kadencję szefa Rady Europejskiej, Niemcy natomiast wręczyli mu szereg prestiżowych nagród „za całokształt”, ze szczególnym uwzględnieniem jego wkładu w walkę z globalnym ociepleniem przez „wygaszenie” energochłonnego polskiego przemysłu stoczniowego.

Po wyborze na „króla Europy” Donald Tusk zapowiedział, że teraz musi dbać o całą Unię i nie może się kierować interesem kraju. Słowa dotrzymał – nikt nie może mu zarzucić, że załatwił coś dla Polski.

Jedyna korzyść z faktu jego „kierowania” Europą to dobre samopoczucie ludzi dumnych, że Przewodniczący Rady Europejskiej posiadał polski dowód osobisty.

Obecnie obserwowany proces „wybijania się na niepodległość” w wykonaniu ekipy PiS przypomina taniec na linie. Jeden nieprzemyślany ryzykowny ruch może spowodować utratę z trudem uzyskanych pozycji. Pozostaje mozolne wyrywanie okruchów suwerenności – każdy odkupiony bank, pozyskany tytuł prasowy czy utworzona brygada Obrony Terytorialnej poszerza naszą wolność. Ta wolność daje się przeliczyć na pieniądze. Drobny przykład, o którym nikt nie pamięta – obniżka opłat za gaz w wyniku wygrania sporu z Gazpromem. Czy można sobie wyobrazić sytuację, że poprzednia ekipa skarży potężną rosyjską firmę przed arbitrażem międzynarodowym? Inwestycje takie, jak przekop Mierzei Wiślanej, tunel pod Świną czy CPK to już bardzo konkretne przedsięwzięcia na drodze do podmiotowości, jednocześnie niosące największe ryzyko. Czy będą jeszcze tolerować fuzję Orlenu z Lotosem, polonizację mediów, a może to już będzie „o jeden most za daleko”? Czy warto denerwować naszych potężnych „ojców chrzestnych”? Mamy przecież lotnisko w Berlinie, do Świnoujścia można jeździć przez Niemcy, a z Elbląga płynąć przez Cieśninę Pilawską po wcześniejszym wystosowaniu uprzejmej prośby.

W dalszym ciągu są zarówno w Rosji, jak i w Niemczech ludzie, dla których istnienie podmiotowej Polski jest wstrętne i nieakceptowalne. Jasno wyraził to geopolityk, doradca Putina, wykładowca na uczelniach wojskowych i wychowawca młodzieży – Aleksandr Dugin:

„My, Rosjanie, i Niemcy rozumujemy w pojęciach ekspansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie jesteśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie”. W wywiadzie dla polskiego dziennikarza radził nam (po dobroci), by „przyłączyć się do narodów słowiańskich”.

Po przegranych dwóch wojnach ambicje niemieckie uległy pewnemu utemperowaniu – ale czy wystarczy im tylko ekonomiczne opanowanie Europy? Niemcy oczekują w Polsce rządu spolegliwego i kooperującego. Takim był rząd Tuska, który w ramach dostosowania siły roboczej do potrzeb rynku (niemieckiego) ograniczył nauczanie historii i polskiego, obniżył wiek rozpoczęcia nauki i opóźnił czas przejścia na emeryturę. Na wszelki wypadek nie prowadzono też żadnej polityki historycznej. Natomiast rząd PiS przez swoją politykę „doganiania Zachodu” w poziomie życia podnosi płace, a Niemcy potrzebują taniej siły roboczej i rynku zbytu, a nie konkurencji. Dlatego Niemcy nie akceptują naszej obecnej ekipy rządzącej i prowadzą regularny „Kulturkampf” przeciw Polsce. Kiedyś pretekstem do interwencji Prus i Rosji w wewnętrzne sprawy Polski była „dyskryminacja” protestantów i prawosławnych, dziś są to „prawa człowieka, prześladowanie osób LGBT i praworządność”.

Natomiast Rosja, zmuszona do wycofania się z niektórych terenów, pomimo zawirowań okresu „pierestrojki”, w dalszym ciągu prowadzi ekspansję globalną, a świadczą o tym interwencje w procesy wyborcze w licznych krajach świata i intensywne działania hybrydowe przeciw zachodnim demokracjom. Rosjanie angażują na ten cel ogromne środki i odnoszą znakomite sukcesy, co przekłada się na tryumfalny pochód lewicowości przez instytucje i popularność marksizmu kulturowego wśród społeczeństw Zachodu. W wojnie informacyjnej zaangażowane są dziesiątki tysięcy pracowników – influencerów i hakerów, lobbystów i programistów, propagandzistów i trolli internetowych. Zdaniem ekspertów ich głównym zadaniem (obok siania zamętu i tworzenia podziałów) jest podważanie zaufania do rządów i administracji państwowych. We wprowadzaniu w błąd społeczeństw (i przywódców!) Zachodu Rosjanie mają ogromne tradycje, bo w ZSRR istniało specjalne ministerstwo dezinformacji, któremu podlegali wszyscy dziennikarze.

W Polsce jesteśmy dosłownie zatopieni w lawinie dezinformacji szerzonych przez ok. 280 portali internetowych i kanałów filmowych wspomaganych rzeszą trolli w mediach społecznościowych. Ich największym osiągnięciem jest dewastujący podział środowiska niepodległościowego.

Dzięki synergii działań hybrydowych z obrazem świata kreowanym przez wielkie media (mniej lub bardziej polskie lub zgoła niepolskie), bijące po oczach osiągnięcia rządu Zjednoczonej Prawicy przekładają się na bardzo umiarkowane poparcie społeczne. Przygnębiającym faktem jest wielka niechęć do ekipy rządzącej szczerych patriotów, przywiązanych do kultury i tradycji polskiej gorliwych katolików. Rzecz dziwna, nawet sprawa aborcji, która kosztowała PiS utratę 10% poparcia, nie spowodowała zmiany niechętnego stosunku tej grupy Polaków do rządzących. Wydaje się, że ta grupa jest szczególnie podatna na działania fachowców od sterowania nastrojami społecznymi.

W przeciwieństwie do naszych przodków, którzy często nie mieli wyboru, my wybór mamy. Możemy wybrać w miarę bezpieczny tuskizm-milleryzm, raczej pewne zatrudnienie w montowniach i hurtowniach, ciepłą wodę w kranie i uznanie w wielu (tych samych) stolicach. W pakiecie dostalibyśmy wartości europejskie i wielokulturowość, dziwaczne formy językowe i szalejącą tolerancję, a także możliwość ubogacenia przez mniej lub bardziej kolorowych współobywateli, z paleniem samochodów włącznie. Parytety wkroczyłyby do zawodów dotychczas niesłusznie zdominowanych przez mężczyzn, jak betoniarz-zbrojarz (betoniarka-zbrojarka) czy górnik przodowy (górniczka przodowniczka). Prawami reprodukcyjnymi objęto by również młodzież szkolną i przedszkolną, weganizm mógłby się stać się obowiązkowy, a spożycie mięsa zeszłoby do podziemia. Być może wynaleziono by też jakieś kolejne niekonwencjonalne zachowania płciowe, takie jak wspomniany przez Witkacego „gimetyzm – nowe zboczenie”.

Gdybyśmy wybrali jednak próbę poszerzenia suwerenności, mamy pewność dalszego upokarzania na arenie międzynarodowej, ataki z „wielowektorowych” kierunków, kłody pod nogi przy każdej decyzji i groźbę, że wymrzemy jak dinozaury.

Często mówi się, że obecnie istniejąca walka polityczna w naszym kraju wynika stąd, że zamieszkują go dwa zwaśnione plemiona. Można by je określić jako wschodniosłowiańskie i zachodniosłowiańskie (a może raczej jako bardziej i mniej słowiańskie). Wydaje się jednak, że podział jest znacznie starszy i sięga czasów rozbiorowych – to podział na „niepodległościowców” i „podległościowców”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” znajduje się na s. 1 i 3 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Ryzykowna suwerenność czy »ciepła woda w kranie«” na s. 1 kwietniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 82/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 Grzywaczewski: Zachód powinien pokazać, że jest gotów do wojny z Rosją, jeśli ta jej chce

 Tomasz Grzywaczewski o tym, czemu może służyć agresywna polityka Kremla, reakcji Unii Europejskiej na nią oraz szansie, jaką stwarza ona dla Polski.

Tomasz Grzywaczewski komentuje ostatnie działania Rosji. Sądzi, że  można odczytywać je na kilku płaszczyznach.

Niewątpliwie jedną z nich jest próba testowania nowej amerykańskiej administracji sprawdzania, czy Joe Biden okaże się Barackiem Obamą 2.0, czyli politykiem uległym, niezdolnym do przeciwstawienia się agresywnym zapałom takich państw autorytarnych jak Rosja.

Moskwie zależeć może też na wymuszeniu zgody Waszyngtonu na rezygnację z sankcji wobec Nord Stream II. Dodaje, że możemy mieć do czynienia z przykrywaniem przez Władimira Putina sytuacji wewnętrznej przez politykę zagraniczną, tak jak było w 2014 r. Na jesieni Rosjan czekają bowiem wybory do Dumy.

Gość Kuriera w samo południe wskazuje, że Amerykanie wbrew zapowiedziom nie wysłali swych okrętów na Morze Czarne. Krytykuje wypowiedź szefa unijnej dyplomacji:

Uważam, że wczorajsze wystąpienie szefa unijnej dyplomacji to jest kompromitacja. W jednym zdaniu mówi o tym, że wokół Ukrainy jest 150 tysięcy rosyjskich żołnierzy, ale w związku z tym sankcje na Rosję nowe nie zostaną nałożone.

Josep Borell pochwalił Ukrainę za wyważone stanowisko. Grzywaczewski porównuje to do chwalenia ofiary, że nie prowokuje agresora Wskazuje, że

Reakcja europejska jest żadna. Nie chcą lub nie potrafią odpowiedzieć na rosnące zagrożenie ze strony Rosji.

Publicysta ocenia, że format normandzki się nie sprawdził. Oparcie się Kijowa o Paryż i Berlin w konflikcie w Donbasie nie przyniosło efektów. W rezultacie

Kijów może zauważyć w końcu, że Warszawa jest zainteresowana wspieraniem Ukrainy.

Przyznaje, że Polaków i Ukraińców dzielą kwestie historyczne. Oba narody zagrożone są jednak przez rosyjski imperializm.

Dodaje, że kraje zachodnie nie powinny wykluczać manifestacji militarnej.

Nie dajmy się zastraszyć. […] Rosja to w dużej mierze kolos na glinianych nogach.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Adam Borowski: Wyliczenia pokazują, że doszło do wybuchu. Bardzo dobrze zlokalizowano jego epicentrum

Adam Borowski o filmie „Stan Zagrożenia”: ujawnionych dowodach na zamach, radosnych zdjęciach Ewy Kopach z prosektorium i ośmieszeniu państwa polskiego.

To dokument bardzo wstrząsający, bardzo emocjonalny.

Adam Borowski komentuje premierę telewizyjną filmu Ewy Stankiewicz „Stan zagrożenia”. Wyjaśnia co nowego wniósł ten dokument.

Ja jestem głęboko przekonany, że tam doszło do zamachu.

Wskazuje, że nie wystarczy być przekonanym, iż w Smoleńsku doszło do zamachu, ale trzeba mieć dowody. Te zaś pokazuje jego zdaniem „Stan zagrożenia”.

Przez fotografie żeśmy poznali, które miejsca zostały rozczłonkowane w sposób, który po prostu nie da się inaczej wytłumaczyć tylko przez wybuch.

Gość Kuriera w samo południe stwierdza, że najbardziej rozdrobnione są części samolotu, które znalazły się w epicentrum wybuchu. Zauważa, że odkrycie wykonawców zamachu, a tym bardziej postawienie ich przed sądem będzie trudne. Można natomiast pociągnąć do odpowiedzialności członków ówczesnego polskiego rządu, winnych zaniedbań. Borowski komentuje ujawnione zdjęcia ówczesnej minister zdrowia Ewy Kopacz.

Kiedy nam się wszystkim głos łamał, ona tam sobie […] pije kawusię w prosektorium.

Potwierdzają one, jak zauważa, że późniejsze wypowiadane z emfazą słowa Ewy Kopacz o ekshumowaniu ciał ofiar „ramię w ramię” były kłamstwem i teatrem.

Były działacz opozycji antykomunistycznej przyznaje, że nie wiadomo, czy inny rząd sprowadziłby do kraju wrak i doprowadziłby do wspólnego śledztwa. Jednak inni przynajmniej by się tego domagali, zamiast po prostu oddać śledztwo Rosjanom.

Polskie państwo pozwoliło się ośmieszyć. […] Sami oddaliśmy śledztwo innej cywilizacji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Tomasz Szatkowski: Potencjał zgromadzony na wschodzie Ukrainy pozwala na działania agresywne. To budzi niepokój NATO

W najnowszym „Poranku WNET” Tomasz Szatkowski, ambasador RP przy NATO, mówi m.in. o polskich działaniach w ramach rozbudowywania polskiego systemu zabezpieczenia cyberprzestrzeni.


W dzisiejszym „Poranku WNET” gościł Tomasz Szatkowski, który porusza m.in. tematy konfliktu rosyjsko-ukraińskiego, a także polskiego bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni. Rozmówca Katarzyny Adamiak, zapytany o to, czy konflikt rosyjsko-ukraiński może przerodzić się w wojnę odpowiada następująco:

Tak, jeśli chodzi o potencjał, który jest zgromadzony na wschodzie Ukrainy to jest to potencjał pozwalający na działania agresywne. To oczywiście budzi zaniepokojenie NATO.

Ambasador Polski przy NATO pochyla się również nad zdawkową reakcją sojuszu względem rosyjskiej demonstracji siły przy granicy z Ukrainą i na Krymie:

Rosja mówi o ćwiczeniach, których elementem było zamknięcie akwenu, do czego Rosja tak naprawdę nie ma prawa. (…) Jeśli chodzi o NATO, to wyrażenie zaniepokojenia to na razie jedyne kroki, na jakie sojusz może sobie pozwolić. Wynika to z tego, że Ukraina jest ważnym partnerem NATO, ale nie sojusznikiem. Sojusz nie może zrobić więcej, nie mając pewności czy dojdzie do większej eskalacji czy nie.

Gość „Poranka WNET” mówi też o polskim poparciu dla chęci Ukrainy wstąpienia do NATO oraz o niespójności zdania członków sojuszu wobec takiej ewentualności:

Jeśli chodzi o państwa członkowskie to w inny sposób są rozkładane akcenty. Nie ma jedności w sprawie ewentualnego członkostwa Ukrainy. Jeśli chodzi o polskie stanowisko w tej sprawie – jest ono jasne od 2008 r. Polska popiera wejście Ukrainy do sojuszu – podkreśla Tomasz Szatkowski.

Jakie działania na terenie Polski przewiduje Sojusz Północnoatlantycki w najbliższym okresie:

Na temat planów operacyjnych NATO nie mogę wypowiadać się publicznie. Mogę jedynie potwierdzić, że sojusz ma scenariusz w przypadku pogorszenia się sytuacji w naszym regionie – komentuje Tomasz Szatkowski.

Rozmówca Katarzyny Adamiak poruszał również temat polskich działań w ramach rozbudowywania polskiego systemu zabezpieczenia cyberprzestrzeni:

Absolutnie możemy mówić o rozbudowie polskiej suwerennościw cyberprzestrzeni. Wiele uczyniono w tej sprawie w ostatnich latach. Mowa tu m.in. o powstaniu Narodowego Centrum Bezpieczeństwa w Cyberprzestrzeni, a także wielu projektów szkoleniowych – relacjonuje ambasador Polski przy NATO.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Vladimir Petrilák o eksplozji w Vrbieticach: są ślady wskazujące na związek z Polską

W najnowszym „Poranku WNET” czeski dziennikarz Vladimir Petrilák wyjaśnia, dlaczego pogorszyły się relacje między Czechami a Rosją.


W dzisiejszym „Poranku WNET” gościem był Vladimir Petrilák, który opowiadał m.in. o genezie pogorszenia się stosunków czesko-rosyjskich. Według czeskiej służby bezpieczeństwa BIS w 2014 roku dwóch agentów rosyjskich służb specjalnych było zaangażowanych w wybuch w wojskowym składzie amunicji w Vrbieticach w kraju (województwie) zlińskim. Zginęły w nim dwie osoby. Atak na czeski skład amunicji miał być pomyłką:

Osiem lat temu w małej miejscowości w Vrbieticach doszło do dwurkotnej eksplozji. Najpierw w październiku doszło do wielkiej eksplozji ok. 50 ton amunicji, zginęły wówczas dwie osoby. Skład był wynajmowany przez prywatną firmę – komentował gość „Poranka WNET”.

Vladimir Petrilák przybliża również słuchaczom kwestie związane z usuwaniem skutków eksplozji, które zajęły czeskim organom aż sześć lat:

Było to jedno z tragiczniejszych wydarzeń jeżeli chodzi o usuwanie jego skutków. Podobno usuwanie szkód i rekonstrukcja kosztowały aż miliard koron. (…),  i trwały aż 6 lat.

Reperkusjami tego wydarzenia jest wydalenie z Czech aż osiemnastu rosyjskich dyplomatów:

Do drugiej eksplozji doszło w grudniu w 2014 r., gdy miejsce było już szczelnie otoczone przez policję i wojsko. Do tej pory policja nie przyznała co dokładnie było przyczyną wybuchu, ani kto był jego sprawcą. Teraz nagle, w sobotę, dowiadujemy się, że sprawcami byli dwaj rosyjscy szpiedzy. Ci sami, którzy 2018 r. wcześniej próbowali otruć byłego agenta Siergieja Skripala i jego córkę środkiem typu nowiczok.

Vladimir Petrilák opisuje również kulisy ataku z 2014 roku.

Zakłady broni i amunicji, w których doszło do eksplozji prowadził bułgarski biznesmen Emilian Gebrew. Ten z kolei miał dostarczać broń dla różnych kontrahentów, ale tamta, zniszczona dostawa m.in. miała trafić w 2014 r. albo na Ukrainę walczącą z prorosyjskimi separatystami w Donbasie, albo do Syrii, dla rebeliantów syryjskich – zaznaczył dziennikarz.

Dziennikarz wskazuje także na hipotezę, że atak w Vrbieticach miał być wymierzony nie tylko w Czechy. Gość „Poranka” sugeruje też związki z Polską:

Jedna sprawa jest ciekawa, chodzi o ślady wskazujące na związek z Polską. Chodzi o to, że atak nie był wymierzony w Czechy jako takie. Zobaczymy, czy to się potwierdzi.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

N.N.

Małgorzata Gosiewska: Rosja jest w stanie powstrzymać swoje działania tylko jeśli czuje zdecydowaną siłę

Małgorzata Gosiewska o swoim wyjeździe na Ukrainę, gdzie w ramach Trójkąta Lubelskiego wraz z Litwinami chce wesprzeć naszego sąsiada w czasie agresywnych poczynań Rosji.

Małgorzata Gosiewska wyjaśnia, czemu ma służyć wizyta parlamentarzystów z Polski, Litwy i Ukrainy na wschodzie tej ostatniej.

W spotkaniu uczestniczy Rusłan Stefanczuk, wiceprzewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy, który porównał wizytę do pamiętnej podróży prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Gruzji w 2008 r. Wicemarszałek Sejmu zaznacza, że nie jest to wydarzenie o porównywalnej skali, jednak łączy je cel, jakim jest okazanie solidarności.

Przypomina, że w Donbasie była nie raz, zbierając materiały do raportu dotyczącego rosyjskich zbrodni na terytoriach okupowanych.

Małgorzata Gosiewska przyznaje, że podczas takich wizyt zawsze obawia się o bezpieczeństwo ludzi, którzy jej towarzyszą. Wyjaśnia, czemu potrzebne jest zdecydowane poparcie Ukrainy.

Dodaje, że trzeba zacząć mówić o otwarciu NATO na Ukrainę.  Jak ocenia, skutkiem nieotwarcia Paktu Północnoatlantyckiego na Gruzję w 2008 r. była wojna w tym kraju.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.