Rakowski: Sulejmani był twórcą imperium perskiego, które powstało od przedmieść Kabulu praktycznie po granicę izraelską

Kim był zabity w amerykańskim zamachu irański generał i jak jego śmierć de facto pomogła ajatollahom? Jak budował imperium irańskie i czemu spodziewał się, że może zginąć? Odpowiada Paweł Rakowski. 

Ghasem Sulejmani był twórcą imperium perskiego, które powstało […] od przedmieść Kabulu po w sumie granicę izraelską. Był architektem tego projektu.

Paweł Rakowski mówi kim był zamordowany przez Amerykanów zwierzchnik sił Ghods. Negocjował on z różnymi szefami plemion i miejscowymi watażkami przekonując ich do poparcia Islamskiej Republiki. Sercem tego porjektu był Irak, który, jak zauważa dziennikarz, posiada trzecie największe złoża surowców naturalnych w regionie. Powinien więc on być bogaty, a jednak Irakijczycy zarabiają mało. Na destabilizacji Bagdadu zależy Rijadowi. Irak ma do wybory nielubiany Iran lub Amerykę, której rolę jako stabilizatora każdy może sam ocenić. Według jednej z teorii gen. Sulejmani miał przyjechać do Iraku na prośbę irackiego rządu.

Rakowski stwierdza, że na zabójstwie gen. Ghasema Sulejmaniego przez wojska USA paradoksalnie najbardziej skorzysta irański reżim, który do tej pory borykał się z ogromnym niezadowoleniem społecznym.  Od trzech miesięcy tysiące ludzi wychodziło na ulicę, za względu na złą sytuację ekonomiczną. Nawet pół tysiąca z nich mogło zginąć przy pacyfikacji protestów przez władze. Po zabiciu dowódcy sił Ghods, jak mówi nasz gość, „perska duma została naruszona”. Wobec tego emocje w irańskim narodzie się skonsolidowały i miliony uczciły pamięć zamordowanego generała.

[Sulejmani] wiedział, że kiedyś zginie.

Ekspert ds. Bliskiego Wschodu zauważa, że od dawna wiadomo było, iż denat może nie umrzeć śmiercią naturalną. Na okazję żeby go zlikwidować czekał Izrael. Irański wojskowy postępował zgodnie z linią swego kraju, który nie chce być postrzegany jako sponsor terroryzmu, lecz jako jego pogromca. Sprzyjała temu walka z sunnickimi organizacjami terrorystycznymi, takimi jak Daesh, które zostało zatrzymane w swym marszu na Bagdad przez gen. Sulejmaniego. Ten ostatni, choć odpowiada za śmierć ok. tysiąca amerykańskich żołnierzy, to odbywało się to w ramach wojny partyzanckiej.

Hasan Nasrallah powiedział stanowczo, że celem mają być obiekty wojskowe.

Przeciwko wojsku ma obrócić się także irański odwet. Ucierpieć mogą nie tylko amerykańskie siły w regionie, ale także Saudowie „mogą mieć bardzo ciężkie życie”. Rakowski omawia także sytuację w Iraku, gdzie iraccy szyici, których jednym z przywódców jest Muktada as-Sadr rywalizują z tymi z Iranu, ale obecnie wypracowali modus vivendi.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Kolumbia: wczoraj, dziś i jutro / Colombia: ayer, hoy y mañana

Od kilku dekad Kolumbia wychodzi z kyzysu ekonomicznego spowodowanego wojną domową i walką z przestępczością zorganizowaną> Opowiemy o tym, jak wygląda to wychodzenie i czy jest ono skuteczne.

Przez wiele lat Kolumbia uważana była niemalże za latynoamerykańskie państwo upadłe. Trwająca wiele dziesięcioleci wojna domowa, walki z partyzantką i ugrupowaniami paramilitarnymi oraz potęga miejscowych karteli narkotykowych sprawiały, że kraj miał fatalny wizerunek na świecie.

Zmiany, które miały miejsce w  Kolumbii w ostatnich trzech dziesięcioleciach spowodowały, że kraj ten obecnie  wygląda zupełnie inaczej. Kolumbia ponownie stała się krajem atrakcyjnym gospodarczo i turystycznie. Na tle swojego sąsiada – Wenezueli, wygląda wręcz kwitnąco. Podpisane porozumienia pokojowe z ugrupowaniami partyzanckimi pozwoliły na znaczne zmniejszenie skali przemocy i przestępczości w kraju. Czy jednak sytuacja w Kolumbii rzeczywiście wygląda tak różowo, jak mogłoby to wyglądać na pierwszy rzut oka?

Wydarzenia, jakie miały miejsce w ubiegłym roku wskazują na to, że niekoniecznie. Wybuch bomby w policyjnej szkole kadetów, jaki miał miejsce niespełna rok temu, 17 stycznia, w wyniku którego zginęło ponad 20 osób, pokazał, że negocjacje pokojowe z partyzantami z ELN zdały się psu na budę. Fiaskiem zakończyły się również rozmowy pokojowe z FARC: pomimo podpisanego kilka lat temu porozumienia, na wiosnę ubiegłego roku partyzantka zdecydowała się powrócić do swoich korzeni i walczyć z kolumbijskim rządem. Jedną z przyczyn tych decyzji było oskarżenie o przemyt narkotyków i aresztowanie jednego z przywódców guerrilleros – Jesúsa Santricha.

Światową opinią publiczną z pewnością mocno zatrząsnął strajk generalny, jaki miał miejsce w całym kraju 21 listopada zwołany przez największe centrale związkowe kraju. Strajk był odpowiedzią na propozycje reform ekonomicznych, zaproponowanych rząd. Protesty te spotkały się z brutalnymi represjami ze strony policji, jednak mimo to przywódcy strajku nie zatrzymali swej akcji i planują przedłużyć ją również i na ten rok.

Jak dalej potoczą się losy Kolumbii? Czy ten piękny południowoamerykański kraj z powrotem skazany jest na wojnę domową i wzrost przestępczości? Czy strajk generalny będzie kontynuowany? Jak układać się będą losy ekonomii kraju? Jaką politykę zastosuje rząd Kolumbii wobec rosnącej fali imigrantów wenezuelskich? Co sądzą o nich mieszkańcy Kolumbii? Czy rząd prezydenta Ivana Duque nadal będzie tracić popularność? Na te i inne pytania odpowie nam nasz gość, pochodzący z Kolumbii Hermes Llain. W rozmowie ze Zbyszkiem Dąbrowskim nasz gość spróbuje również opowiedzieć, jak do tych wszystkich zmian podchodzą przeciętni kolumbijscy zjadacze chleba.

Na rozmowę o Kolumbii i jej mieszkańcach zapraszamy w najbliższy poniedziałek, 6 stycznia, jak zwykle o 21H00! Będziemy rozmawiać po polsku i hiszpańsku!

¡República Latina – stara, dobra jakość w nowym roku!

Resumen en castellano: durante muchos años Colombia estaba sufriendo por la guerra civil y el nivel alto de criminalidad. Sin embargo desde unas decadas, gracias a las reformas, lucha con los narcos y tratados de paz con las guerrilleras el país se está recuperando.Pero ya se ha vuelto a la actualidad?

Los eventos del año 2019 nos muestran, que e proceso todavía no se ha acabado y nadie os sabe, cuando se va a acabar. Una explosión de bomba en Bogotá en enero del año aneror nos mostró, que el proceso de paz con ELN no va a tener su fin. La situación similar hay con los guerrileros de FARC.

El llamado por los sindicalistas gran paro nacional que se comienzó el 21 de noviembre requiere muchos cambios en la economía colombiana Entre ellos hay las demandas por el aumento del sueldo minimal en el país. Los organizadores del apro ya han anuncioado, que b=van a continuarlo también este año si el gobierno no va a cumplir sus promesas.

Sobre los problemas políticos, economicos y sociales de Colombia y sus habitantes vamos a hablar este lunes, 6 de enero, como siempre a las 21H00UTC+1! Con nuestro invitado, Hermes Llain vamos a hablar polaco y castellano!

Trzeba zmienić postkomunistyczną nadbudowę, zanim ona zmieni rząd/ Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 66/2019

Kilkusettysięczna armia żołnierzy Broniarza, dywizje docentów marcowych, profesorów mniej lub bardziej habilitowanych, rzesza artystów, noblistów, celebrytów to siła dysponująca ogromną „siłą ognia”.

Remis ze wskazaniem

Jan Martini

Po wyborach parlamentarnych w 2015 roku red. T. Lis powiedział, że do władzy doszła mniejszość. Miał rację – wyborcy PiS stanowią mniejszość, a władzę zawdzięczają premii od pana D’Hondta – belgijskiego matematyka, twórcy metody dzielenia mandatów w wyborach parlamentarnych.

Opinia ta została potwierdzona także w ostatnich wyborach – na PiS zagłosowało 8 051 935 osób, a na opozycję różnego autoramentu ponad 2 mln więcej. Posłanka Pomaska stwierdziła, że „te wybory były do wygrania” i miała rację. Gdyby poparcie PiS-u było o jeden procent mniejsze, wieloprzymiotnikowa koalicja („europejska”, „demokratyczna”, „polska”) wróciłaby do władzy i spełniłyby się oczekiwania tych, co marzą, aby „było tak, jak było”. Taki obrót sprawy przyjęto by też z najwyższym zadowoleniem zarówno na bezkresnych obszarach dawnego Związku Radzieckiego, jak i w centrach decyzyjnych Unii Europejskiej.

Nie ma wątpliwości, że wzajemne zdolności koalicyjne „konserwatywnych liberałów”, „lewicowych demokratów” i „chrześcijańskich ludowców” wynikają z ich wspólnych korzeni i zbieżności celów.

Być może ojcowie czy dziadowie obecnych polityków w przeszłości razem walczyli o utrwalenie władzy ludowej, a nic tak nie łączy jak np. picie z jednej manierki podczas obławy na bandy leśne. Ale o tych zaszłościach mogą wiedzieć tylko najstarsi górale lub poeta, który pamięta…

Głosowanie nad wotum zaufania po orędziu premiera pokazało, że faktycznie w parlamencie są jedynie dwie partie – PiS i antypis. Oprócz wszystkich posłów Zjednoczonej Prawicy „za” głosowało tylko dwóch parlamentarzystów z KO. Przypominało to głosowanie z grudnia 2016 roku nad ustawą budżetową. Wówczas zdolny poseł Szczerba zorganizował pucz – zablokowano mównicę sejmową, zaprzyjaźniona stacja telewizyjna skrzykiwała ludzi na „majdan”, niejaki Diduszko brawurowo odegrał rolę trupa (zdjęcie „ofiary reżimu” obiegło cały świat), a we Wrocławiu w „blokach startowych” czekał Donald Tusk, by „ratować Ojczyznę”. Dzięki zimnej krwi marszałka Kuchcińskiego i pomocy DWÓCH (tylko!) posłów Kukiza budżet zdołano uchwalić (opozycja orzekła, że budżet jest nielegalny, a my cały 2017 rok przeżyliśmy z nielegalnym budżetem, czego nawet nie zauważyliśmy).

Mimo, że gniewni antysystemowcy od Kukiza głosowali zazwyczaj tak samo jak totalsi, uważaliśmy ich za „naszych”, bo w dyskusjach telewizyjnych potrafili przemówić ludzkim głosem (co dzisiaj już im się nie zdarza). Nigdy też nie traktowaliśmy ich jako fragmentu postkomuny i długo utrzymywały się nadzieje na koalicję z tym ugrupowaniem. Niestety kordon sanitarny wokół PiS (ZP) okazał się nie do pokonania. Nadzieje związane z Konfederacją jako koalicjantem rozwiały się znacznie szybciej i dziś już nie ma wątpliwości, że do antypisu dołączył czwarty element – czyli tzw. ideowa prawica (jak o sobie mówią konfederaci).

Na wezwanie aktorów ludzie przestali świrować i poszli na wybory, aby odsunąć PiS od władzy. W niektórych dzielnicach Poznania frekwencja sięgała 85% – nie głosowały jedynie matki w połogu i sparaliżowani starcy przykuci do łóżek.

Z pewnością sytuację w Polsce wnikliwie obserwują różne służby mniej lub bardziej zaprzyjaźnione. Wniosek dla wszystkich jest oczywisty – lewica wyczerpała już wszelkie rezerwy, a jedyną metodą odsunięcia od władzy dziś rządzących jest „dopompowanie” Konfederacji.

Ponieważ ugrupowanie to nie może liczyć na głosy ze środowisk postkomunistycznych, szansą są transfery rozczarowanych wyborców PiS, zarzucających rządzącym „wyprzedaż wartości na rzecz czystego, bezideowego technokratyzmu, jałowego trwania u władzy”.

Aby trwać u władzy, politycy PiS zrobili naprawdę dużo – udało im się pozyskać ok. 3 mln nowych wyborców, równocześnie tracąc na rzecz Konfederacji prawdopodobnie ok. miliona. Ideowi konserwatyści sądzą, że Konfederacja lepiej wypełni ich oczekiwania. Nie chcą oni 500+ ani trzynastej emerytury, ale chcą walki ideologicznej: „Bezwzględnie i stanowczo żądam wreszcie i natychmiast asertywności! Kompletny brak asertywności obecnej władzy jest oczywistym efektem przyjęcia taktyki umizgów do centrowego elektoratu (z natury pacyfistycznego, aideowego, technokratyczno-socjalnego i bardzo labilnego etycznie). Stąd to paniczne unikanie wszelkich konfliktów ideowych (…) Brak asertywności musi w końcu skutkować ostatecznym zniechęceniem najbardziej twardego i ideowego elektoratu! I wtedy PiS zostaje z niepewnym i labilnym mitycznym centrum, stając się jednocześnie jego aideowym zakładnikiem!”

Takie odczucia są często spotykane wśród ludzi zniechęconych do „dobrej zmiany”.

Atak z flanki

Mimo ogromnej sympatii, jaką cieszy się piękny Marsz Niepodległości organizowany przez Ruch Narodowy, konfederaci jako całość głoszą tak pomieszane i dziwaczne poglądy, że nie sposób traktować poważnie ich programu, czy raczej programów, bo liczni liderzy ugrupowania zdają się mieć swoje indywidualne programy. Co gorsza, są one nie tylko sprzeczne ze sobą, lecz wręcz wykluczające się. Na przykład – nie sposób pogodzić ortodoksyjnego katolicyzmu z zoologicznym (mówiąc Michnikiem) turboliberalizmem.

Przypadkowo poznałem idee, które zainspirowały charyzmatycznych ekonomistów Konfederacji. W zespole, którym kierowałem, miałem muzyka – członka amerykańskiej partii libertariańskiej. Od niego dostałem publikacje Instytutu Katona (Cato Institute), prace Ayn Rand i Ludwiga von Misesa – twórcy austriackiej szkoły ekonomicznej, który jest naczelnym guru libertarian. Ayn Rand (Alissa Rosenbaum, ur. 1905 w Petersburgu) w książce pt. The Virtue of Selfishness pochwala egoizm jako siłę wyzwalającą energię ludzką – to dzięki niemu wyszliśmy z jaskiń i polecieliśmy na Księżyc. Równocześnie piętnuje tłamszący inicjatywę i demoralizujący altruizm (nie wspominając już o „rozdawnictwie”). Prace ideologów libertarianizmu amerykańskiego przy „pierwszym czytaniu” wydają się być całkiem logiczne, spójne i bardzo przekonujące. Później następuje krytyczna refleksja i zaczyna się dostrzegać pewne mielizny. Np. wiadomo, że 2% mieszkańców planety jest w stanie wykarmić, ogrzać i napoić całą resztę. Tej reszty (zbędnej) nie można jednak poddać eutanazji, bo ci ludzie (98%) są potrzebni jako konsumenci. Ale co warci są konsumenci z zerową siłą nabywczą? Mogą oni co najwyżej zatańczyć, zagrać czy świadczyć usługi erotyczne producentom.

Mechanizmy, które proponują teoretycy austriackiej szkoły, prowadzą niechybnie do sytuacji, w której jeden człowiek może zostać właścicielem całego świata. Poniekąd tak właśnie się dzieje – już obecnie 1% ludzi posiada 50% dóbr światowych. Mój krajan (choć nie rodak) – Ludwig von Mises urodził się we Lwowie w 1881 roku, a jego pradziadek otrzymał patent szlachecki z rąk cesarza Franciszka Józefa I („von Mises” znaczy „od Mojżesza”).

Nietrudno zauważyć, że idee teoretyków skrajnego liberalizmu stoją w zasadniczej sprzeczności z katolicką nauką społeczną („jeden drugiego brzemiona noście” – św. Paweł).

Wspólne minimum programowe liderów Konfederacji można sprowadzić do kilku punktów – niechęć do płacenia podatków i rozbudowanego państwa socjalnego, zbędność biurokracji (urzędnicy przejadają nasze pieniądze), niezgoda na socjalizm, który rzekomo chce wprowadzić PiS, i szkodliwość sojuszu z USA, gdyż powinniśmy mieć własną silną armię (jak ją zbudować przy szczątkowych podatkach – nie wyjaśniono). Ponadto „wolnościowcom” nie podoba się „zmiana klęczników” z Berlina i Brukseli na Waszyngton. Ich zdaniem „egzotyczny” sojusz z „odległym państwem” nie daje gwarancji bezpieczeństwa (czego już doświadczaliśmy w historii). Należy szukać sojuszników bliżej. Powinniśmy zatem wystąpić z Unii Europejskiej i NATO, a zamiast „wisieć” na sojuszu z USA – prowadzić politykę wielowektorową – taką jak Węgry czy Turcja. Być może przywódcy „ideowej prawicy” nie zdają sobie sprawy, że żaden z tych krajów nie leży między Rosją a Niemcami (nawet nie graniczy z nimi!), a Turcja ma potężną armię.

Zdaniem polityków Konfederacji, Centralny Port Komunikacyjny jest potrzebny Amerykanom do sprowadzania „wojsk okupacyjnych”. Dlatego Janusz Korwin-Mikke uważa pomysł za głupotę (czy przekonał go Trzaskowski, że będziemy mieć piękne lotnisko w Berlinie?), a Grzegorz Braun obawia się, że przy okazji budowy CPK Izrael zbuduje sobie swoją infrastrukturę na terenie Polski. Reżyser chyba wykrakał, bo wkrótce po jego wypowiedzi ukazała się informacja w mediach, że Izrael będzie pomagał nam przy tej inwestycji. Jako monarchista Grzegorz Braun „chce być poddanym, a nie obywatelem”. Jednak podczas spotkania w Poznaniu nie był w stanie dać przekonującej odpowiedzi na moje pytania, „kto powinien być królem” i czy nie obawia się, że króla podstawi nam KGB.

Naczelny ideolog Konfederatów – Janusz Korwin-Mikke jest przeciwnikiem polityki socjalnej, wychodząc z założenia, że każdy jest kowalem własnego losu, a ludzie zdolni, energiczni i zaradni dadzą sobie radę w życiu (słabi i niezaradni powinni udać się „na drzewo”?).

Sam jest zaradny, bo znalazł sobie doskonały sposób na życie – jako lider niszowych partii prosperuje znakomicie, mając pracę lekką, ciepłą i czystą. W każdych wyborach na jego formację głosują młodzi, a partia uzyskuje 3% głosów. Po czterech latach ci, którzy głosowali na JKM, wyrastają i odchodzą, ale przychodzą nowe „koty”, i tak to się kręci od 30 lat.

Politycy Konfederacji widzą proste rozwiązania nawet najtrudniejszych problemów. Zdaniem Korwin-Mikkego receptą na uzdrowienie służby zdrowia jest pozbycie się urzędników z placówek medycznych („zaoszczędzone pieniądze dać lekarzom i pielęgniarkom”). Nie znajduje uznania u JKM praca recepcjonistek przyjmujących telefony i umawiających wizyty, nie mówiąc już o ludziach sprzątających, wymieniających żarówki, płacących za prąd itp.

Poseł Winnicki równie prosto widzi rozwiązanie problemu zakazu aborcji: „Mieli rząd, Sejm, Senat, prezydenta – wystarczyło tylko podpisać ustawę”. Pomijając już uliczne awantury i wycie światowych autorytetów nad „drastycznym ograniczeniem praw kobiet”, wejście na „pole minowe”, jakim jest tematyka aborcyjna, wiązałoby się z ryzykiem przegrania wyborów (według wewnętrznych sondaży, „ruszenie” tematu aborcji spowodowałoby znaczne „tąpnięcie” poparcia dla partii). Prezes był widziany, jak przystępował do komunii w jednym z kościołów, co zdaniem rygorystycznych katolików było świętokradztwem, gdyż ma on na sumieniu życie nienarodzonych. Ale gdyby Kaczyński dał sobie odebrać władzę, byłby to jego najstraszliwszy grzech, gorszy od „krwi niewiniątek na jego rękach”, bo chyba wszyscy sobie zdają sprawę, że utrzymanie władzy jest niezbędnym warunkiem naprawy państwa.

Pomimo „rozdawnictwa” i świetnych wyników gospodarczych, sondaże w zasadzie się nie zmieniają, a siły PiS-u i antypisu są mniej więcej równe.

Nasuwa to pewną refleksję. Niemal cały osiemnasty wiek dyplomacja carska pracowała nad rozkładem Rzeczpospolitej, utrzymując równowagę dwóch walczących ze sobą stronnictw. Stronnictwo słabnące otrzymywało szybką pomoc. Dobrze byłoby, żeby ludzie władzy i obojga opozycji (totalnej i nietotalnej) w walce politycznej nie przekraczali granicy, za którą zaczyna się szkodzenie państwu. W Wielkiej Brytanii siły zwolenników i przeciwników brexitu są dokładnie takie same. Stabilny, funkcjonujący wiele stuleci system polityczny uległ załamaniu. Kraj jest sparaliżowany i grozi mu secesja Szkocji. Podobnie sytuacja wygląda w Stanach Zjednoczonych. Tak się złożyło, że właśnie te kraje były najbardziej zdeterminowane w powstrzymywaniu komunizmu. Czyżby Rosjanie wciąż korzystali ze swoich osiemnastowiecznych doświadczeń?

Kłopoty z nadbudową

Zdaniem środowisk opiniotwórczych i licznych autorytetów, Polska „nie przepracowała Oświecenia”.

Mimo trwającej wiele dekad pracy Urbana i Michnika, w kraju wciąż kult katolicki jest żywy, co oczywiście jest naganne i wymaga naprawy. Być może potrzebna będzie pomoc zewnętrzna, bo zakres zmian powinien być duży – wręcz rewolucyjny.

Ponieważ zaś każda rewolucja zaczyna się od słowa, Polki i Polacy (a także wciąż nieliczni Polacy-obojnacy) są już świadkami rewolucji w obszarze języka. Te neologizmy i dziwolągi słowne związane z dowartościowaniem „dyskryminowanych” kobiet wciąż nas jeszcze rażą, ale wkrótce przywykniemy do zdań typu „weganki i weganie ryzykując, że staną się anorektyczkami i anorektykami, walczą o klimat i postęp, stając się kontynuatorkami i kontynuatorami sowietek i sowietów”.

Ideologiczna agresja, jaką siły postępu zamierzają przeorać nasz kraj, oczywiście nie ograniczy się do języka. Tej agresji trzeba się przeciwstawiać, ale wchodząc w ostry konflikt ideologiczny, ryzykuje się przegraną – nadbudowa to obszar, na którym „świat postępu” ma przewagę. Kilkusettysięczna armia żołnierzy Broniarza, dywizje docentów marcowych, profesorów mniej lub bardziej habilitowanych, rzesza artystów, noblistów, celebrytów – to siła dysponująca ogromną „siłą ognia”. To dzięki nim PiS przy znakomitych wynikach gospodarczych, zamiast 80% poparcia uzyskał tak mierny wynik. A ilu my mamy żołnierzy? Dlatego Kaczyński stara się unikać konfrontacji na polu, które usiłuje narzucić mu przeciwnik. W tej sytuacji postawienie na „michę” – wzrost zamożności – jest słuszne.

PiS skoncentrowany na bazie ma osiągnięcia bezsporne – Polacy żyją dostatniej, kraj się bogaci, a związek suwerenności z bogactwem kraju i zamożnością społeczeństwa nie ulega wątpliwości. Działania na rzecz rozwoju gospodarczego i likwidacji ubóstwa nie wywołują takich negatywnych emocji, jak próby ingerencji na obszarze nadbudowy. Konsekwentna, wieloletnia praca Jarosława Kaczyńskiego nad zwiększeniem podmiotowości Polski zaczyna przynosić efekty – dziś już nikt nie powie, że „Polska straciła szansę, żeby siedzieć cicho”.

Ponieważ jednak baza czerpie energię z nadbudowy, w dłuższej perspektywie nie da się uniknąć napięć społecznych wynikających z walki ideologicznej, którą trzeba będzie podjąć. Wiemy, że łatwo nie będzie, bo Krystyna Janda zapowiedziała – „nie oddamy wam kultury”.

Aktorzy – ulubieńcy tłumów – cieszą się estymą (chyba przecenioną) i uwierzyli, że mają coś istotnego do powiedzenia, ale najlepiej wychodzi im, gdy mówią nieswoje teksty. Niestety czasem artykułują swoje przemyślenia.

Oczywiście nie tylko aktorzy źle czują się w Polsce rządzonej przez „dyktaturę populistów – „inni artyści też mają powody do niezadowolenia, a już szczególnie cierpią twórcy pochodzenia żydowskiego. Agnieszka Holland skarżyła się, że gdy przyjeżdża ze świata do kraju, to czuje się, jakby „wchodziła do pokoju, w którym ktoś puścił bąka”.

Podobne odczucia ma jej ziomek – malarz Wilhelm Sasnal: „Problem polega na tym, że w Polsce jesteś w pokoju z paskudnym widokiem i jeszcze musisz znosić bekanie i pierdzenie rodaków, którzy w nim z tobą siedzą. (…) Żyjemy w kraju, w którym ciemnota zaserwowała sobie i nam dyktaturę ciemniaków”. Zdaniem malarza, sprawcą wszelkiego zła jest Kościół – „to instytucja, która psuje kraj bardziej niż cokolwiek innego”.

Chyba wszystkich jednak przebił muzyk Michał Urbaniak: „Sytuacja jest trudna i bardzo radykalna. Myślę sobie czasem, czy rozbiory nie były najlepszym rozwiązaniem wobec tego kraju i mówię to z całą odpowiedzialnością”. Do tych szokujących słów wybitnego muzyka podchodzę ze zrozumieniem, gdyż znam problemy saksofonistów. Pewien znajomy wirtuoz tego instrumentu powiedział mi, że podczas gry czuje, jak wskutek drgań mózg obija mu się o czaszkę (szczególnie przy niskich tonach) i potem trudno mu się skupić. Urbaniak wcześniej grał na skrzypcach, ale na nieobojętnym dla mózgu saksofonie gra już 50 lat.

Rząd Beaty Szydło podjął nieudaną próbę pozyskania przychylności środowiska artystycznego – przywrócono ulgę podatkową dla artystów na koszty uzysku. Chodzi o to, że twórcy, wynagradzani głównie w formie umowy o dzieło, aby uzyskać dochód, muszą najpierw ponieść koszty (kupić farbki, struny, kalafonię), które to wydatki można następnie odliczyć od podatku. Taka zasada funkcjonowała od czasów PRL aż do rządów ludzi Platformy Obywatelskiej, którzy szukając rezerw, słusznie założyli, że oskubani artyści się nie obrażą (pierwszą wpadką Małgorzaty Kidawy-Błońskiej była deklaracja, że rząd KO „przywróci ulgę podatkową na koszty uzysku dla artystów”, a ulga ta już była przywrócona przez rząd PiS).

Przyszli socjologowie będą badać dziwaczną niechęć, czy wręcz nienawiść środowisk artystycznych do rządów PiS. Czy jest to owczy pęd, obawa przed ostracyzmem środowiska, czy jakieś przekonania polityczne (w co trudno uwierzyć)?

Sądzę, że wynika to raczej z nadzwyczajnej zdolności wykrywania powiewów wiatru historii, bo artyści mają znakomite rozeznanie, gdzie są frukta – jak należy pisać, jak malować, jakie filmy tworzyć. Może twórcy zmienią nastawienie, gdy zorientują się, że rządów PiS nie da się przeczekać?

Ale lepiej będzie, jak środowisko niepodległościowe wytworzy własne kadry. Należy to zrobić możliwie szybko, bo proces ten wymaga lat, a czasu jest niewiele. Trzeba zmienić obecną postkomunistyczną nadbudowę, zanim ona zmieni rząd.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Remis ze wskazaniem” znajduje się na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jana Martiniego pt. „Remis ze wskazaniem” na s. 5 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Bezkarna arogancja władzy samorządowej na Mazowszu. Rugowanie i lekceważenie/ Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” 66/2019

Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą swoich.

Stefan Truszczyński

Tryptyk mazowiecki

Lekarzy mamy obfitość. Tyle że nie w szpitalach, a na kierowniczych pozycjach – wojewódzkich i centralnych. Czy pomogą zdrowiu obywateli? Panowie: Struzik, Radziwiłł, Karczewski, Grodzki – przynajmniej przeczytajcie!

Ciechanów – arogancja władzy

Walec wojny zgniótł miasteczko. Dziś, choć już nie wojewódzkie, błyszczy i cieszy. Wart jest odwiedzin wspaniały mazowiecki zamek, rosną wokół Ciechanowa zakłady rolno-spożywcze i mechaniczne, dobre są drogi dojazdowe ze wszystkich kierunków, a przy nich widać domy nowe i stare odświeżone, pomniki, strzeliste kościoły. Wybitni artyści chętnie tu przyjeżdżają. Ciechanów to regionalna stolica kulturalna. Ale czy będzie tak dalej?

Oto zgrzyt żelaza po szkle. W Ciechanowie niespodziewana afera. I to właśnie w kulturze.

Z dnia na dzień, bez podania poważnych zarzutów nowa władza, PSL-owska w sojuszu z Ciechanowskim Bezpartyjnym Blokiem Wyborczym, zademonstrowała arogancję i brutalność.

Panowie – Kęsik (członek) i Liszowski (sympatyk), którzy reprezentują nową polityczną siłę, za aprobatą pani Potockiej-Rak (PSL) postanowili zwolnić z pracy wieloletnią dyrektorkę miejscowego Centrum Kultury i Sztuki doktor Teresę Kaczorowską. W pięcioosobowym Zarządzie Starostwa Pan Stanisław Kęsik jest wicestarostą, Pan Andrzej Liszowski był kierownikiem kina „Łydynia”, a Pani Joanna Potocka-Rak – starostą powiatu.

„Na władzę nie poradzę” – pada z ekranu w filmie Vabank. Wybierając władzę, zawsze mamy nadzieję, że będzie mądra i troszcząca się o tych, którzy ją wybrali. Ale po wyborach oblicze władzy szybko się zmienia. Rządzący nie chcą już najlepszych, chcą mieć swoich.

Wchodzę do gabinetu starościny powiatu. Widzę sympatyczną, uśmiechniętą twarz wysokiej, eleganckiej kobiety o kruczych włosach. Mówię, że przyszedłem w sprawie zwolnienia dyrektor Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Czar pryska. Stoję już teraz przed zupełnie inną osobą. Słyszę, że nic w tej sprawie nie usłyszę, bo wszystko jest w protokole doraźnej kontroli. – Czy długoletnia praca się nie liczy? – próbuję pytać. – Długość pracy nie ma nic wspólnego z wynikami pracy.

Rozmowa skończona.

Protokół dwutygodniowej, doraźnej, przeprowadzonej w okresie urlopowym kontroli (15–31 lipca br.) dotyczy dwóch ostatnich lat. Trzy panie – kierowniczka wydziału organizacyjnego i dwie tytułowane jako główne specjalistki ze starostwa otrzymały zadanie zbadania organizacji i funkcjonowania Centrum. Warto zauważyć, że w czasie dwóch lat dwudziestu jeden pracowników przeprowadziło kilkaset imprez. Kuriozalne są zarzuty nadpłacenia kilku osobom w ramach dodatków za wieloletnią pracę: 4 grosze, 50 groszy, 6 groszy, 2 grosze i 18 groszy oraz 4 grosze niedopłacenia pracownikowi. Kontrolowani funkcyjni wymienieni są z nazwiska, sprzątaczki i pracownik gospodarczy występują anonimowo. Czytam też: „zespołowi kontrolującemu nie przedłożono dokumentów związanych z prowadzeniem spraw pracowniczych w zakresie urlopów wypoczynkowych pracowników. Kierownik Działu Administracji i Obsługi PCKiSz oświadczył ustnie zespołowi kontrolującemu, iż nie ma możliwości dostępu do dokumentacji z uwagi na przebywającego na urlopie wypoczynkowym pracownika, który odpowiada za prowadzenie tych spraw w Centrum”. Oczywiście obywatel urlopowicz wrócił i mógł wyjaśnić, ale wtedy było już po sprawie. Władza działała błyskawicznie. Zadecydowano: dyrektor doktor Teresa Kaczorowska będzie zwolniona. Bez możliwości wyjaśnienia czegokolwiek, w tym również zarzutów, dlaczego średnio miesięcznie rozliczała sto osiemdziesiąt cztery złote za delegacje służbowe prywatnym samochodem.

Trzeba wyjątkowo złej woli, by zapomnieć, że w 2011 roku, gdy 5 października dr Kaczorowska została powołana na stanowisko dyrektora, Centrum miało ponad 100 tysięcy długów oraz 50 tysięcy kredytu. Obecnie nie ma żadnych długów ani kredytów, za to 100 tysięcy na koncie.

Ale dajmy spokój buchalterii. Z Warszawy do Ciechanowa jest niewiele ponad 100 kilometrów. Może ktoś uczciwy, kompetentny i decydujący o Mazowszu ruszy się ze stolicy i sprawdzi wszystkie rachunki. Dobrze byłoby porównać prawdziwą kontrolę z amatorskim protokołem. To było ważnie brzmiąco zadanie: skontrolować organizację i funkcjonowanie Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki imienia Marii Konopnickiej w Ciechanowie. Konopnickiej – ukochanej poetki pani Kaczorowskiej – która szkołę jej imienia kończyła w Suwałkach, a potem wielką i niezwykle twórczą miłością obdarzyła ziemie augustowskie i ciechanowskie. Kontrola nie była żadną kontrolą – to lipa, hucpa i wstyd dla władzy!

Długo by wymieniać ogromny dorobek twórczy i popularyzatorski Pani Teresy – doktora nauk humanistycznych, badacza dziedzictwa narodowego, popularnej dziennikarki, prezesa Klubu Publicystyki Kulturalnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ludzie czytający znają to nazwisko. Autorka pisze prozą i wierszem. Jest animatorką kultury, prezesem Związku Literatów na Mazowszu.

Od trzech dziesięcioleci wydaje 300-stronicowe „Ciechanowskie Zeszyty Literackie” – w 2019 r. 21. tom. Jest autorką kilkunastu książek oraz kilku tysięcy artykułów prasowych i naukowych – książki o zbrodni katyńskiej i o drugiej zbrodni porównywalnej ze smoleńską – augustowskiej, lipcowej z 1945 roku. Zatrzymano wówczas i uwięziono ponad 7 tysięcy ludzi, zamordowano około 2 tysięcy. Czytelnicy znają i przychodzą na spotkania autorskie Teresy Kaczorowskiej – w Polsce i na świecie. Pani doktor dużo jeździ, bo jej książki są tłumaczone na wiele języków. To bestsellery o naszej historii, o męczeństwie Polaków. Pani doktor jest kobietą o niespożytej energii, odważną i silną. Komandor motocyklowego Rajdu Katyńskiego – Wiktor Węgrzyn – zaprosił ją w 2016 roku na trasę z Warszawy do Tobolska. I przejechała całą – 12 tysięcy kilometrów. To ona uczyniła Ciechanowski Ośrodek Kultury i sztuki tym, czym jest.

Warto żyć pracowicie i godnie. Długa jest lista ludzi protestujących przeciwko bezrozumnej i podłej decyzji, której dopuściła się ciechanowska władza.

16 października 2016 roku miejscowa gazeta „Czas Ciechanowa” opublikowała mądre słowa zatroskanych ludzi, wybitnych, pochodzących z tego środowiska: „Powiatowe Centrum Kultury i Sztuki pod dyrekcją pani Teresy Kaczorowskiej stało się znakomicie funkcjonującą od lat placówką kulturalną, co było odczuwane przez społeczność Ciechanowa i powiatu oraz regionu, placówką znaną również daleko poza Mazowszem.

Nagłe odwołanie dyrektor dr Teresy Kaczorowskiej ze stanowiska będzie ogromną, niepowetowaną stratą dla Powiatowego Centrum Kultury i Sztuki. Dotychczas nie było na tym stanowisku osoby tak pracowitej, zaangażowanej, oddanej sprawie krzewienia kultury. Zaistniała sytuacja doprowadzi niewątpliwie do obniżenia poziomu działalności placówki oraz zniweczenia niezwykle bogatej oferty kulturalnej świadczonej przez nią dla społeczeństwa”.

Pod tym apelem – na razie nieskutecznym – podpisali się: Robert Kołakowski – poseł na Sejm RP, Maciej Wąsik – podsekretarz stanu, prof. Bibiana Mossakowska – honorowa obywatelka miasta Ciechanowa, Hanna Długoszewska-Nadratowska – dyrektor Muzeum Szlachty Mazowieckiej, Krzysztof Gadomski – wicedyrektor MDK w Przasnyszu, Jacek Gałężewski – artysta plastyk (Nasielsk), Wojciech Gęsicki – muzyk, poeta, Wiktor Golubski – poeta, Arkadiusz Gołębiewski – reżyser filmowy, dyrektor festiwalu NNW, dziennikarz, honorowy obywatel miasta Ciechanowa, Krzysztof Skowroński – prezes SDP, Paweł Nowacki – producent filmowy i telewizyjny („Warto rozmawiać”, „Sądy przesądy”), Artur Wiśniewski – prezes stowarzyszenia Tak dla Rodziny, Piotr Jędrzejczak – reżyser teatralny (Łódź), Piotr Kaszubowski – historyk, prezes Towarzystwa Przyjaciół Ziemi Przasnyskiej, Jolanta Hajdasz – wiceprezes SDP, Michał Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Tomasz Kaszubowski – muzyk, pedagog (Przasnysz), Zdzisław Kruszyński – artysta malarz (Mława), Ewa Krysiewicz – pedagog, Artur Lis – dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Łochowie, Krzysztof Martwicki – sekretarz Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Jan Ruman – redaktor naczelny biuletynu IPN, Wanda Mierzejewska – poligraf, Tadeusz Myśliński – artysta fotografik (Przasnysz), Andrzej Pawłowski – były wicestarosta ciechanowski, Marcin Wikło – dziennikarz, Marek Piotrowski – muzealnik, poeta, Maria Pszczółkowska – katolickie stowarzyszenia Civitas Christiana, Joanna Rawik – aktorka, piosenkarka, dziennikarka, Krzysztof Sowiński – artysta plastyk, prezes Stowarzyszenia Pracy Twórczej, Jacek Stachiewicz – prezes Związku Piłsudczyków w Ciechnowie, Jacek Sumeradzki – artysta malarz, rzeźbiarz (Mława), Bożena Śliwczak-Galanciak – była dyrektor Wojewódzkiego Domu Kultury w Ciechanowie, Barbara Tokarska – dziennikarka, Krzysztof Turowiecki – poeta (Przasnysz), Andrzej Walasek – artysta malarz (Działdowo), Ryszard Wesołowski – prezes Akcji Katolickiej w Ciechanowie (Kościół Farny), Dariusz Węcławski – wiceprezes Zarządu Związku Literatów na Mazowszu, Tadeusz Woicki – dziennikarz, Alina Zielińska – pedagog.

Sezonowa władzo – czy zamierzasz tych wszystkich praworządnych obywateli, artystów i przedstawicieli związków twórczych zlekceważyć?

Płońskie rugi

Bił pruski belfer wrzesińskie dzieci. Kacap wysyłał kibitką na Sybir. Dziś wolność i niepodległość rzeczywiście mamy. To teraz sami swoim niszczymy życie i zabieramy za grosze ziemię.

Polskie drogi biegną coraz gęściej, coraz dalej i są coraz szersze. To lubelskie węzły, rzeszowskie wstęgi szos i podkarpackie wiadukty. Dróg, coraz lepszych, szybko przybywa. Kierowcy mkną bezpiecznie. Podróże stają się coraz krótsze. Jest dobrze. Ale nie wszystkim.

Oto dom państwa Rachockich, przy S7, w Słoszewie, kilka kilometrów za Płońskiem. Ma już ponad 100 lat. Jest z czerwonej cegły, z ozdobnym zwieńczeniem dachu. Wkrótce pójdzie pod młot. W dzień i w nocy setki samochodów przejeżdżało w pobliżu. Nie postawiono wygłuszających ekranów, a teraz w ogóle go zburzą. Ojciec Pana Rachockiego ten dom kupił. Żona urodziła i wychowała tu czworo dzieci. Pan Daniel woził płody rolne na warszawską giełdę. Pani Teresa była gospodynią. Była też ławnikiem sądowym w Płońsku. Tak było przez ponad trzydzieści lat. Dobra, mądra, szczęśliwa rodzina.

S7, ich droga, będzie miała drogi boczne. Jedna z nich rozwali dom Rachockich. Już się z tym pogodzili. Dlaczego jednak inwestor ich lekceważy? Nie wiadomo, jakie będzie odszkodowanie. Olsztyńska dyrekcja gra na zwłokę. Chce zapłacić jak najmniej. Oszukać. Drogowcy nie szanują ludzi.

Państwo Rachoccy też czekają na poszerzenie S7 i rozbudowę jej zaplecza. Doceniają wagę inwestycji. To jest ostatnie wąskie gardło 13,5 kilometra za Płońskiem w kierunku na Mławę. Dwupasmówka ma być gotowa za dwa lata. To dobra wiadomość. Ale gdzie prawo, gdzie sprawiedliwość wobec prywatnej własności?

Są już pieniądze – polskie i unijne. Ryją koparki, przepychają góry spychacze. Ale ludziom nawet się nie mówi, ile dostaną.

Patrzą zza płotu na S7 państwo Rachoccy – Daniel i Teresa. Cieszyć się, jak popędzą – wkrótce – watahy wyswobodzonych z korków podróżników osobowych, dostawczych i czołgów tirowych, czy płakać nad gwałtem na własnym żywym ciele?

Gospodarzy oszukiwanych wcale nie jest wielu. Budujący drogę widzą, że ich jest mało, nie skrzykną się i nie zaprotestują groźnie i skutecznie. Obywatele kochający, bo uprawiający w znoju od lat swoją ziemię, hodujący tu zwierzęta widzą, że droga jest potrzebna. I sprzedadzą ją państwu – ale nie za bezcen. Nie za 5 złotych. Bo tyle chce im dać bezkompromisowy inwestor. Przysyła groźne pisma: Won! Już! Natychmiast!

Generalna Dyrekcjo Dróg Krajowych i Autostrad! Twoja macka olsztyńska wpycha się na mazowieckie pola bez pardonu i przyzwoitości. Gdyby Wam, Dyrektorzy, ktoś bez pytania i nawet bez dzień dobry właził z buciorami do pokoju sypialnego albo choćby jadalnego, do kuchni lub w korytarz – co byście, Panowie, zrobili? Myśliwy (tak robią na przykład w USA) zastrzeliłby bez ostrzeżenia intruza.

Serce rolnika Piotrowskiego, sąsiada pana Rachockiego, nie wytrzymało. W nocy bandyci drogowi wbili paliki, nikt nie przyszedł, nie uprzedził. Wjechały maszyny i zamieniły dom i obejście w ugór. Stoję z Panem Danielem i patrzę tępo na bruzdy w przeoranej ziemi. Sąsiad już nie żyje. Rodzina dostała nędzne grosze, ledwie na pogrzeb starczyło.

Państwo Rachoccy mają ponad 200-metrowy dom. Niewiele potrzeba, by zrobić z niego stylowy pałacyk. To nie najczęściej szpecąca krajobraz kostka sześcienna o płaskim dachu, dziurach okiennych, bez ganku, gzymsów i choć najmniejszych ozdobnych akcentów. Ten dom będzie zburzony. Facetka, którą przysłano, by spisała i policzyła rany, które za chwilę zadadzą drogowcy rolnikowi, nie zauważyła nawet jednego z sąsiadujących z domem mieszkalnych budynków. A stoją tu dwa: w jednym był sklepik wiejski, a w drugim punkt odbioru mleka. Obywatelka spisywaczka bardzo się spieszyła. Najwyraźniej miastowa i spieszyła się do Olsztyna. Była zaledwie kilkadziesiąt minut. Popieprzyła wszystko dokumentnie. Potem jeszcze dwukrotnie trzeba było te „plany” poprawiać.

Racławicki Bartosz i premier-więzień Witos mówili, że musi być inaczej. Ci, co żywią i bronią, muszą mieć nie tylko obowiązki, ale i prawa. W tym święte prawo własności. Polscy drogowcy – pośrednicy – podpisali już wszystkie papiery z austriackim wykonawcą. Bo u nas teraz owszem – budują, ale obcy. Swoim natomiast nie powiedzieli, nie uzgodnili, nie podpisali umów, ile dostaną pieniędzy za ojcowiznę, dom rodzinny, za zabranie dorobku pokoleń.

Ryczą krowy, srają świnie – samo życie. Paskudne naprawdę jest zachowanie urzędników. Jak można zmuszać człowieka, by oddał za 5 złotych metr kwadratowy swej ziemi, gdy wiadomo, że nawet za 20 złotych jej nie kupi? Gdzie ten rolnik ma pójść? Pisze. Protestuje. Spotyka się z dziennikarzami. Wszystko psu na budę, która zresztą i tak nie będzie wkrótce potrzebna w Słoszewie, Dłużniewie, Cieciórkach, Boboszowie i innych wioskach gminy płońskiej. Bo i psów nie będzie.

W Dłużniewie państwo Bluszczowie – Barbara i Grzegorz, i ich 30-letni syn Damian, przygotowany do przejęcia gospodarstwa mlecznego, w którym kilkadziesiąt krów jeszcze daje wspaniałe mleko. Łąki obok zapewniają paszę. Ale tragedia rodziny wisi w powietrzu. Tu ma stanąć kolejny MOP, wielki parking, a obok zbiorniki wodne. Nieważne, że tu właśnie jest najlepsza ziemia w okolicy. Nieważne, że to miejsce powinno być chronione przez „zielonych”, czy jak tam się zwą, bo tu jest ptasia mekka, legowisko żurawi i innych rzadkich ptaków. Od wielu, wielu lat.

A sąsiedniego lasu już nie ma. Wycięto bezczelnie drzewa pana Grzegorza, niczego z nim nie uzgadniając. Drogowcy zabrali nawet drewno i wywieźli. A przecież to miało jakąś konkretną wartość. A więc w Polsce grasują bezkarni złodzieje!

Praktyka wchodzenia na pola, a nawet podwórka, to norma. Włażą, wbijają paliki i już. Padają słowa o specustawie i koniec. Gdzie są prokuratorzy, gdzie liczne agencje powołane do obrony człowieka?!

Pani Barbara pokazuje mi stertę pism odwoławczych. Grożący rodzinie Bluszczów MOP miał stanąć w miejscowości Rybitwy, kilka kilometrów dalej. Tam jest o wiele gorsza ziemia i nikt w Rybitwach nie protestował – bo jeśli ziemia nie rodzi, warto przeznaczyć ją na inwestycje. Kto i dlaczego zmienił decyzję? Pytam w imieniu rodziny Bluszczów, no i własnym. Obudź się, miejscowa władzo!

Płońsk stąd zaledwie ok. 10 kilometrów. Duże miasto. Liczne urzędy. Wielu adwokatów. Ale niestety są bardzo drodzy. Nie na rolnika kieszeń. Ponoć teraz tym zacnym, w końcu historycznym miastem rządzi 6 rodzin. Skoro nie władza, to może ziemlaki zajmą się krzywdą ludzką.

Młody Bluszcz może być wspaniałym rolnikiem: zna się i chce mu się. Ale walka ze zmową drogową jest nie do wygrania. A przecież chodzi już teraz tylko o kilka – kilkanaście gospodarstw. Czy ktoś pomoże Panu Adamowi Stańczakowi i Panu Mariuszowi Czarneckiemu z Ćwiklinka, Panu Stanisławowi Olczakowi z Cieciórek, Pani Ewie Kucharzak ze Słoszewa Kolonii? No i Bluszczom, i Rachockim.

Unia pomogła, Austriak zarobi, centralno-dyrekcyjni drogowcy już niedługo wypną piersi na medale: rąsia, szpila, goździk. Tak było. A czy jest inaczej?

Pan doktor Struzik jest już wieloletnim marszałkiem Mazowsza. Ludzie mu chyba ufają – bo wybierają. Może się zainteresuje, wyśle kogo trzeba, by zahamować słuszny gniew i wyprostować, co pokrzywiono. Pan marszałek Struzik, to – ponoć – druga osoba w PSL-u. Czy to jest jeszcze chłopska partia, czy towarzystwo miastowe, wstydzące się tego, skąd ich ród i jakie mają (mieli!) obowiązki?

Kompost w Kampinosie

Duża sala, może i największa w Izabelinie. Usiadło ze dwieście osób, głównie kobiet. One najbardziej się o wszystko troszczą. W prezydium nowo wybrana burmistrz, Pani Dorota Zmarźlak. Zaprosiła i posadziła obok siłę naukową z Instytutu Ochrony Środowiska. Jestem wśród publiczności i słucham.

To zebranie protestacyjne. Przeciwko wpychaniu śmieci, odpadów pod drzewa… Kampinosu.

Park-nie park, resztki tego, co było. W końcu niedaleko wielkiej Warszawy i bardzo ważny to las. Ale oczywiście mieszkają ludzie, i to w ładnych domkach. Mieszkają, więc mają śmieci. „Naukowo” to się nazywa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Na pojemnikach widnieją więc litery PSZOK. Szok to może i będzie, gdy izabelinianie ustąpią, znudziwszy się próżną walką z wiatrakami. Pani burmistrz ciągnie długą historię, jak to władza chce uszczęśliwić mieszkańców tymże PSZOKIEM – badała, wykreślała, liczyła. Ma być selektywnie, bo na to się zgodziliśmy unijnie. A więc segregacja – kolorowe pojemniki, każdy starannie wrzuca gdzie trzeba, i już.

No niezupełnie. Znamy nasz narodek i niestety my to nie karne Niemiaszki, pedantyczni Holendrzy i inne germańskie, posłuszne plemiona. Słyszałem niedawno w Radiu WNET kpiącego Cejrowskiego, że w Ameryce (przynajmniej w wielu stanach) ludzie nie selekcjonują, wysypują jak leci, a dopiero w punkcie zbiorczym pracownicy wybierają, przebierają i… zarabiają. U nas koszt tych zamysłów będzie ogromny, a i teraz gdzieś, „potem”, trzeba będzie jeszcze raz selekcjonować.

No, ale póki co – ma być PSZOK. Dobrze, niech będzie, ale dlaczego izabelińska miniwładza podrzuca śmieci pod miejsce parkiem zwane? Odpowiedź: bo takie w tamtym miejscu ma.

Ale pozostaje dowożenie odpadów poza miasteczko, na kraniec przeciwny w stosunku do Warszawy, skąd i tak trzeba będzie urobek wywozić z powrotem przez cały Izabelin, potem Mościska i dalej.

Ludzie słuchają, słuchają i w końcu dość mają. Okazuje się, że jest teren za Izabelinem bliżej Warszawy, w Mościskach. Wstaje facet, przedstawia się, podaje adres i mówi, że on sprawę załatwi. I że już zgłaszał swoją propozycję. Ale został zlekceważony. Władza chce wozić to g. na teren cenny, chroniony przyrodniczo (działka graniczy z trzech stron z Kampinoskim Parkiem Narodowym, objętym programem Natura 2000). W dodatku to teren podmokły, z którego wypływa ciek wodny zasilający dużą część Puszczy Kampinoskiej, wpadający do Bzury. A to jeszcze nie wszystko. Od kilku lat jest tu nieformalny rezerwat ptaków i płazów. Rzadkie gatunki – między innymi kuliki.

Zaledwie kilkadziesiąt metrów od planowanego są tereny rekreacyjne: boisko, plac zabaw, siłownia na powietrzu, ławki, wiata – miejsce pikników sąsiedzkich. Od szoku – PSZOKU do najbliższych domów mieszkalnych jest około 30 metrów. Ludzie więc protestują. Ale w tzw. międzyczasie władza wystąpiła o dofinansowanie inwestycji ze środków unijnych.

Sprawa jest więc groźna, bo PSZOK ma ruszyć już od początku 2020 roku! To miałby być „tymczasowy” PSZOK. Ale wiadomo, że prowizorki zagnieżdżają się na dłużej. Może więc powstanie ten… „szok”. Ludzi – jak to bywa często – pyta się o zdanie w ostatniej chwili. Retorycznie!

Gadanina trwa. Rzeczki – jeszcze czyste – toczą wody. Urzędnicy jeżdżą i chodzą do pracy. Wkładają zarękawki i zdejmują. Ple, ple, ple. A trawa rośnie.

Pisał Tuwim: „Trawo, trawo do kolan,/ podnieś mi się do czoła –/ żeby myślom nie było/ ani mnie, ani pola”. Cytuję z pamięci, więc mogłem się rąbnąć. Ale nic to. Rąbną się decydenci bardziej albo zostaną rąbnięci, gdy zasmrodzą rezerwaty i puszczę. Tylko że oni wcześniej pójdą precz, a następcy – którzy oczywiście rozpoczną zbiorową dyskusję od nowa – zwalą „zło” na poprzedników. Będzie zebranie, gadanie, ziewanie i tylko nadal „nierozwiązywalny” problem zostanie. Czy tak – panowie lekarze?

Wyślę panom ten artykuł. Może ktoś przeczyta? Może.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Tryptyk mazowiecki” znajduje się na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Tryptyk mazowiecki” na s. 9 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jagoda Grondecka: Dzisiejszy zamach jest dużym ciosem dla Iranu. Sulejmani był architektem irańskich wpływów w regionie

W Iranie mogą dojść do władzy siły dążące do otwartego konfliktu z USA. Polską racją stanu jest to, by się w ten konflikt nie angażować – mówi iranistka Jagoda Grondecka

 

Ekspertka ds. bliskowschodnich Jagoda Grondecka mówi, że zabójstwo gen. Kasema Sulejmaniego stawia władze Iranu w bardzo trudnej sytuacji:

Sulejmani był architektem irańskich wpływów w Iraku, Syrii, Libanie i Jemenie. Odgrywał też dużą rolę symboliczną [..] De facto stanowił drugą osobę w Iranie. [..] Dla Irańczyków był projekcją ich potęgi.

Rozmówczyni Jana Olendzkiego wskazuje, że dzisiejszy zamach jest dużym ciosem wizerunkowym dla Iranu:

Jeżeli Amerykanie byli w stanie zabić najważniejszego irańskiego wojskowego, to pojawia się pytanie, jak wojsko miałoby bronić innych swoich generałów, jak miałoby bronić żołnierzy, jak miałoby bronić Iran?

Ekspertka przypuszcza, że śmierć Sulejmaniego może przyczynić się do konsolidacji irańskiego społeczeństwa.  Ocenia, że Iran  nie będzie dążył do otwartego konfliktu z USA, ponieważ zdaje sobie sprawę, że nie ma z nimi szans. Będzie za to umacniać swoje wpływy m.in. w Iraku i Libanie. Twierdzi również, że decyzja prezydenta Trumpa o zabiciu Sulejmaniego może ściągnąć zagrożenie na amerykańskich żołnierzy służących za granicą. Wskazuje, ze prezydent kierował się chęcią zyskania popularności w swoim społeczeństwie:

Jeżeli prezydent Trump uważa, że tą konfrontacją z Iranem uzyska jakieś łatwe zwycięstwo, które pomoże mu w uzyskaniu reelekcji, to obawiam się, że może się bardzo zawieść.

Jagoda Grondecka odnosi się do informacji o ćwiczeniach rosyjsko irańsko-chińskich, zablokowanych przez USA. Określa je mianem kolejnej irańskiej prowokacji, które wywoływane są w celu odwrócenia uwagi od problemów wewnętrznych kraju.  Nie przypuszcza, żeby Rosja i Chiny miały zamiar wesprzeć Iran w konflikcie z USA.

Poruszony zostaje temat zbliżających się wyborów parlamentarnych w Iranie. Jagoda Grondecka zapowiada porażkę stronnictw reformatorskich:

Grupa antyamerykańskich jastrzębi będzie chciała udowodnić, że reformatorzy nie radzą sobie w tych ciężkich czasach. [..] Reżimy nie upadają wtedy, kiedy są najbardziej opresyjne, ale właśnie wtedy, kiedy podejmują próby liberalizacji.

Jagoda Grondecka mówi o relacjach polsko-irańskich, które do tej pory układały się dobrze. Nie należy tego zmieniać- ocenia ekspertka:

Polską racją stanu jest to, by się w ten konflikt nie angażować.

Irańskie media natychmiast rozpoczęły kreowanie Sulejmaniego na męczennika i podsycanie nastrojów antyamerykańskich.

Jagoda Grondecka ocenia, że zamach na Sulejmaniego może przyczynić się do pogorszenia stosunków iracko-amerykańskich i dalsze zbliżenie Teheranu i Bagdadu.  Jednoznacznie stwierdza, że decyzja o zabójstwie generała jest błędem Donalda Trumpa.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Zabójstwo Sulejmaniego. Czy grozi nam wojna amerykańsko-irańska? Gen. Polko: Obie strony nie widzą w tym interesu

Były dowódca GROM gen. Roman Polko mówi o zamachu na gen. Kasema Sulejmaniego. Przybliża postać tego dowódcy elitarnej jednostki wojska irańskiego. Mówi o nikłej możliwości wojny USA z Iranem.


Były wiceszef Biura Bezpieczeństwa Narodowego i dowódca jednostki specjalnej GROM gen. Roman Polko komentuje amerykański zamach na irańskiego generała Kasema Sulejmaniego:

Z pewnością była to kluczowa postać w irańskiej armii. To osoba, która dyplomatycznie, siłą, poprzez działania wywiadowcze i terrorystyczne  rozgrywała na korzyść Iranu to, co się dzieje w Syrii, Iraku i Libanie.

Jak mówi gen. Polko, odwet za śmierć Sulejmaniego zapowiedział już Hezbollah.

Sulejmani od wielu lat był na liście osób, które stanowią dla żołnierzy amerykańskich duże zagrożenie.

Rozmówca Jana Olendzkiego daje wiarę doniesieniom amerykańskich władz, które zapewniają, że atak został wykonany przy użyciu drona.  Wyraża niezrozumienie dla uporu irańskich władz, które przekonują, że Amerykanie użyli śmigłowca. Ocenia, że wybuch wojny amerykańsko-irańskiej jest w tej chwili mało prawdopodobny|:

To nie jest pierwsze zaostrzenie konfliktu, ale wciąż jest to proxy war. Obie strony nie widzą interesu w rozpętaniu rzeczywistej wojny.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

17.08.1920 r. niemieckie gazety kłamliwie obwieściły upadek Warszawy, a Niemcy rozpoczęli atak na Polaków w Katowicach

Ślązacy pragnęli żyć w Polsce i chcieli o to walczyć. Zdawali sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia, a politycy walczyli o wpływy i czekali, aż im coś mocarstwa dadzą. Dlaczego miałyby dać?

Jadwiga  Chmielowska

Wojsko Polskie w dniach 13–25 sierpnia 1920 roku rozgromiło bolszewików dochodzących już prawie na przedmieścia Warszawy. Bitwa Warszawska, w której najcięższe walki stoczono pod Ossowem, zatrzymała pochód komunizmu przez całą Europę. Przeszła do historii jako jedna z osiemnastu najważniejszych bitew w dziejach świata. Ambasador brytyjski Polsce – lord Edgar Vincent D’Abernon – w jednym ze swoich tekstów (sierpień 1930 r.) napisał: „Współczesna historia cywilizacji zna mało wydarzeń posiadających znaczenie większe od bitwy pod Warszawą w roku 1920. Nie zna zaś ani jednego, które by było mniej docenione (…) Gdyby bitwa pod Warszawą zakończyła się zwycięstwem bolszewików, nastąpiłby punkt zwrotny w dziejach Europy, nie ulega bowiem wątpliwości, iż z upadkiem Warszawy Środkowa Europa stanęłaby otworem dla propagandy komunistycznej i dla sowieckiej inwazji. (…). Zadaniem pisarzy politycznych (…) jest wytłumaczenie europejskiej opinii publicznej, że w roku 1920 Europę zbawiła Polska” (http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_warszawska_1920).

Tymczasem wychodzące 17 sierpnia 1920 r. niemieckie gazety obwieściły światu upadek Warszawy. W tym dniu bojówki niemieckie przy wsparciu Sicherheitzpolizei demolowały polskie lokale i atakowały Polaków mieszkających w Katowicach. Zaniepokojony tym płk Blanchard – kontroler koalicyjny na powiat katowicki – wezwał na odprawę landrata (starostę), prezydenta policji, komendanta Sicherheitspolizei i szefa policji porządkowej, tzw. modrej. Powiadomił ich, że od tego dnia wstrzymuje zgodę na jakiekolwiek wiece i manifestacje, a nielegalne będą rozpędzane siłą. Niemieckie związki zawodowe proklamowały strajk generalny. „Tego dnia w godzinach popołudniowych zebrali się na katowickim rynku Niemcy, wśród których większość była członkami bojówek. Wygłaszano antypolskie i antyfrancuskie przemówienia. Pod ich wpływem doszło do dramatycznych wydarzeń. Zaatakowano siedzibę Komisji Międzysojuszniczej w Katowicach. Zebrani naprzeciwko budynku francuskiego kontrolera powiatowego Niemcy zdarli z budynku flagi aliantów i obrzucili gmach kamieniami. Żołnierze francuscy oddali w stronę tłumu strzały. Padło 10 zabitych, było także wielu rannych.

Mieszkający w pobliżu budynku francuskiego kontrolera powiatowego (róg Dyrekcyjnej i Warszawskiej – przyp. red.) dr Andrzej Mielęcki zszedł udzielić pomocy rannym. Rozpoznany przez bojówkarzy niemieckich jako polski działacz, został zaatakowany przez tłum i skatowany na śmierć. Ciało doktora wrzucono do Rawy” – czytamy w publikacji Michała Cieślaka II Powstanie Śląskie w Katowicach.

Po południu 17 sierpnia delegacja niemiecka zażądała od Francuzów rozbrojenia się i wycofania z Katowic. W celu obrony francuskich posterunków, Blanchard odpowiedział wprowadzeniem czołgów na ulice miasta. 18 sierpnia 1920 r. Niemcy odpowiedzieli groźbą wysadzenia w powietrze siedziby francuskiego kontrolera powiatowego. Płk Blanchard rozkazał wycofanie się wojsk francuskich do koszar. Miasto zostało bezbronne wobec masowych ataków bojówek niemieckich. Podpalono siedzibę Polskiego Komitetu Plebiscytowego i zmasakrowano Komisarza, dr. Henryka Jarczyka, i jego pracowników .W Zabrzu pobity został Stanisław Kobyliński, a w Rybniku Marian Różański.

Wieczorem oddziały francuskie ponownie wkroczyły do Katowic. Cztery kolumny piechoty i czołgów wspierane ogniem karabinów maszynowych zajęły pozycje w centrum miasta. Byli zabici i ranni. Komendant powiatowy POW Walenty Fojkis podjął walkę, odciążając Francuzów. Kompania szturmowa Jana Stanka z Szopienic i oddziały POW podległe komendantowi powiatowemu zajęły miejscowości wokół Katowic już w nocy z 17 na 18 sierpnia 1920 r.

O sytuacji w Katowicach dowiedział się natychmiast Komendant POW G.Śl. Alfons Zgrzebniok, stacjonujący w Sosnowcu. Po wyrzuceniu go przez Wojciecha Korfantego z Kwatery Głównej w Bytomiu musiał działać szybko. Walki się rozpoczęły, przeto „zwracał się do sfer miarodajnych o wskazówki i pomoc w broni – niestety wszędzie bez wyjątku – należy to podkreślić z całą stanowczością – znalazł drzwi zamknięte, przeciwnie, radzono nawet, ażeby wpłynąć uspokajająco na Górnoślązaków i nie dopuścić do jakichkolwiek wystąpień zbrojnych z ich strony” – pisze w swej książce Jan Ludyga-Laskowski, – szef sztabu POW G.Śl.

Konflikt pomiędzy dowództwem Polskiej Organizacji Wojskowej G.Śl. a władzami cywilnymi trwał już od samego jej tworzenia, czyli od stycznia 1919 r. Naczelna Rada Ludowa, a zwłaszcza Korfanty, hamowali jej rozwój i uniemożliwiali podjęcie walki zbrojnej.

Teraz powstał konflikt pomiędzy POW a Polskim Komitetem Plebiscytowym z Wojciechem Korfantym na czele. „Komisarz Plebiscytowy Wojciech Korfanty, przeświadczony o możliwości uzyskania korzystnego podziału spornego obszaru bez odwoływania się do zbrojnego zrywu, po ujawnieniu przygotowań do powstania zażądał usunięcia z Górnego Śląska zaangażowanych w to przedsięwzięcie oficerów Wojska Polskiego. Obecność ich bowiem, jego zdaniem, sprzyjać miała konspiracji wojskowej. Podporządkowanie się żądaniom Komisarza Korfantego oznaczałoby oddanie wpływów czynnikom cywilnym, a także zwycięstwo orientacji endecko-chadeckiej nad piłsudczykowską, reprezentowaną przez wojskowych podporządkowanych warszawskiemu dowództwu. Rozwiązanie to było nie do przyjęcia dla zwolenników obozu belwederskiego” – tak opisała konflikt Wanda Musialik w swojej książce Michał Tadeusz Grażyński 1890–1967.

Ślązacy pragnęli żyć w Polsce i chcieli o to walczyć. Zdawali sobie sprawę z tego, że nie ma innego wyjścia, a politycy walczyli o wpływy i czekali, aż im coś mocarstwa dadzą. Dlaczego miałyby dać?

Każdy broni swojego interesu. Francuzi, owszem, chcieli osłabić Niemcy, bo z nimi graniczą, więc Polskę mogli wspierać. Włochów to w ogóle nie interesowało. Anglicy chcieli kontrybucji, więc w ich interesie było nawet wspieranie Niemiec.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch II powstania śląskiego” znajduje się na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wybuch II powstania śląskiego” na s. 8 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Die Welt”: Polska będzie miała więcej nowoczesnych czołgów niż Francja i Niemcy razem wzięte. To militarna waga ciężka

Czy przemysły zbrojeniowe Francji i Niemiec przegapiły właśnie okazję, którą wykorzystał koreański koncern? Nawet 800 nowoczesnych czołgów K2 i transfer technologii oferować ma Polsce Hyundai Rotem.

Niemiecka gazeta zwraca uwagę, że choć Polska modernizuje swoją armię, to czyni to raczej we współpracy z Amerykanami niż innymi krajami Europy. Nasz kraj jest drugi po Arabii Saudyjskiej pod względem zakupów amerykańskiej technologii wojskowej. Zdaniem korespondenta „Die Welt” dzieje się tak ze względu na brak woli współpracy ze strony Francji i Niemiec. Kraje te pracują obecnie nas własnym modelem czołgu, do którego nie chcieli dopuścić Polski. Postawa Berlina i Paryża wobec Warszawy, stanowiącej wschodnią flankę NATO, może być szkodliwa dla spójności Sojuszu. Jak pisze gazeta, cytowana przez „Rzeczpospolitą”:

Polska to militarna waga ciężka, zabezpiecza wschodnią flankę NATO. Unia Europejska chce więcej współpracy w dziedzinie obronności. Ale do tego potrzeba wykorzystania takich samych systemów uzbrojenia. Jeśli Polska będzie zawierać tylko dwustronne umowy z USA, integrowanie europejskich armii będzie jeszcze trudniejsze.

Przyczyn niechęci Berlina w dopuszczeniu Warszawy do projektu Main Ground Combat System szukać można w jego złych doświadczeniach z realizacją europejskich projektów obronnych z dużą liczbą partnerów. Dochodzi bowiem wtedy do opóźnień, a koszty rosną. Sama współpraca z Paryżem nie jest bezproblemowa.

Wobec braku chęci współpracy ze strony europejskich partnerów nasz kraj, zawiązał współpracę z południowokoreańskim koncernem Hyundai Rotem. Jak pisze, cytowany przez „Rz”, niemiecki dziennik:

To dopiero początek rozmów, ale już teraz mówi się o 800 egzemplarzach. Po tak gigantycznym kontrakcie Polska będzie dysponować liczbą nowoczesnych czołgów większą niż Niemcy i Francja razem wzięte. Z Berlina dochodzą słuchy, że wielu nie zdawało sobie sprawy z gotowości Polski do inwestycji. Czy niemiecki albo francuski przemysł chce, by umknęła mu szansa na zamówienie 800 czołgów przez to, że nie chcą dodatkowego partnera przy projekcie?

A.P.

Rusza budowa Gazociągu Polska-Litwa. Prace przygotowawcze trwają

W czwartek litewski operator przesyłowy Amber Grid wydał komunikat nt. postępów w budowie interkonektora gazowego GIPL. Projekt ma być zrealizowany do końca przyszłego roku.

Pod koniec grudnia operator Amber Grid podpisał umowę ze spółkami Alvora i Szauliu dujotiekio statyba, które wygrały przetarg na budowę litewskiego odcinka gazociągu.  Jak powiedział Nemunas Biknius, p. o. dyrektora generalnego Amber Grid, cytowany w komunikacie spółki:

Z powodu przedłużającego się procesu przetargowego harmonogram prac jest bardzo napięty. Liczy się każdy dzień.

Podkreślił, że „prace każdego tygodnia są detalicznie zaplanowane, wyznaczone są odpowiedzialne osoby, przewidziano mechanizmy kontroli, by ten projekt – mający wielkie znaczenie nie tylko dla Litwy, ale dla wszystkich państw bałtyckich – został zrealizowany na czas, do końca 2021 roku”. Dodał, że firma będzie się skupiać na bezpieczeństwie budowy, jakości zarządzania projektem i na nadzorze inżynieryjnym nad pracami.

Jak podaje Forsal, firma Alvora miała według ustaleń litewskich dziennikarzy, miała kontaktować się z przedstawicielami rosyjskich władz. W Obwodzie Kaliningradzkim Alvora budować miała centrum handlowe dla jednego z deputowanych rosyjskiego parlamentu z rządzącej partii Jedna Rosja. Jednak Żigimantas Vaicziunas, minister energetyki Litwy, stwierdził, Amber Grid, który wspólnie z polskim operatorem Gaz-System ma wybudować gazociąg, „jest w stanie opanować wszelkie ryzyko”.

A.P.

 

Gajowy: Kasem Sulejmani stał się za mocny. Mówiło się, że ma być kandydatem na prezydenta Iranu

Kazimierz Gajowy o zamachu na irańskiego generała, przeszłości Sulejmaniego, tym dlaczego mógł stać się niewygodny i czy grozi nam wojna Stanów z Iranem w zw. z jego śmiercią.

Kazimierz Gajowy o skutkach zabójstwa irańskiego generała Kasema Sulejmaniego przez Stany Zjednoczone. Stwierdza, że „media za bardzo się podniecają” tą historią i rolą jaką wojskowy pełnił. Denat w chwili wybuchu rewolucji islamskiej miał 22 lata. Rozwijał swoją karierę w czasie krwawej wojny iracko-irańskiej. W tym czasie, jak zauważa Gajowy, CIA interesowało się tym młodym, dobrze rokującym oficerem. Co ciekawe w raportach pozytywnie oceniono możliwość jego ewentualnej rekrutacji.

11 IX wszystko się zmienia. […] Pan Bush ogłasza oś zła i w tej osi znajduje się Iran.

Po 2001 r. Kasem Sulejmani odgrywał większą rolę, często (wręcz ostentacyjnie wobec wrogów) jeżdżąc, do Syrii i Libanu, gdzie odpowiednio uratował Baszara al-Asada i wzmocnił Hezbollah. Ten ostatni zawdzięcza mu to, że obecnie dysponuje nie 11 czy 12 tysiącami rakiet, tylko 80 tys. i to inteligentnych.

Kasem Sulejmani stał się za mocny. […] Mówiło się, że ma być kandydatem na prezydenta Iranu.

Dziennikarz podkreśla, że „nic się nie dzieje z niczego”, więc „ktoś musiał poinformować, że Sulejmani wyjechał z Libanu”, jak i kiedy miał przybyć do Iraku itd. Nastąpił więc „splot pewnych porozumień”. W 2021 r. Irańczycy będą wybierać prezydenta. Gajowy zauważa, że jeszcze przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w Iranie mówiono o nim jako możliwym kontrkandydacie dla urzędującego Hasan Rouhaniego. Podobnie obecnie niektórzy spodziewali się, że zgłosi w nich swój start, choć sam zainteresowany podkreślał, że nie zamierzy, gdyż jest „tylko skromnym żołnierzem”.

Nikt nie jest do wojny przygotowany i nikomu na tej wojnie nie zależy.

Redaktor „Studia Bejrut” podkreśla, że od czasów rzymskich nikt na tych ziemiach nie prowadził wojny zimą. Przewiduje, że kontynuowana będzie wojna medialna, która przekształci się w gospodarczą. Iran zapewne odpowie jakimś symbolicznym atakiem, na który nastąpi odpowiedź, a później rozpoczną się negocjacje.

Dawno nie słyszałem, żeby było powiedziane: „na rozkaz pana prezydenta został zamordowany ten i ten.

Przeprowadzona przez Amerykanów akcję należy oceniać także pod kątem trwającej kampanii prezydenckiej. Starający się o reelekcję Donald Trump mógł się w ten sposób pokazać jako bardzo mocny i stanowczy przywódca. Także z powodu kampanii wyborczej, zdaniem Gajowego, amerykański prezydent nie zdecyduje się na agresję na Iran, o ile nie zostanie sprowokowany.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.