Brońmy się przed egzekucją i windykatorami! Prawo zmieniło się na korzyść zwykłych ludzi

Komornik podejdzie, złapie Kowalskiego za guzik, wręczy pismo – jak w amerykańskim filmie. Skończył się czas egzekucji, o których ludzie dowiadywali się od pracodawcy, czy z bankowego rachunku

Obowiązujące od 7 listopada prawo to nie tylko koniec wysyłania pism sądowych na wskazany przez firmy windykacyjne stary, czy nieprawdziwy adres. To również większa uwaga Sądów, które będą bacznie sprawdzać, czy długi które kupiły firmy windykacyjne nie są przypadkiem przedawnione. Jeżeli są – nie ma mowy, aby udało się je ściągnąć. Co nie oznacza, że firma windykacyjna nie będzie próbowała tego zrobić.

– Zacznijmy od tego, że zdecydowanie jesteśmy zadłużeni jako społeczeństwo. Średnio każdy z nas ma dług siędający kilkudziesięciu tysięcy złotych. Jednak prawo zajmujące się długami zdecydowanie zmieniło się na korzyść, ucywilizowało się – mówi mec. Piotr Rola, radca prawny, specjalista prawa cywilnego, który razem z mec. Moniką Kwiatek jest gościem dzisiejszej audycji Radia Solidarność prowadzonej przez red. Pawła Pietkuna. – Dotychczas sytuacja wyglądała mniej więcej tak: zanim przyszedł komornik musiał pojawić się wyrok. Sytuacja była niekorzystna, bo o zadłużeniu dowiadywaliśmy się od komornika po zajęciu wynagrodzenia, zajęciu rachunku bankowego. To były przykre sytuacje, które wskazywały na stan naszych przepisów. Przepisy zmieniły się 7 listopada, dzięki czemu wiele nieprawidłowych procederów zostało ukróconych.

– Zachęcamy do korzystania z usług prawniczych – mówi mec. Monika Kwiatek. – Jeżeli kogoś nie stać na prawnika, może korzystać z każdej innej pomocy prawnej, z licznych instytucji, które taką pomoc świadczą pro bono. Które pomagają za darmo, wskazując nam drogę, którą możemy pójść. Powinniśmy szukać takiej pomocy a przede wszystkim zacząć zmieniać nasze podejście do prawa i prawników. Uczulamy, żeby radzić sobie w bezpośrednim kontakcie z prawnikiem. Wygoglowanie problemu nie załatwi sprawy, bo każda z nich jest indywidualna i konsultacja prawna jest niezbędna. Świadomość prawna zwiększyła się, ale wciąż powinniśmy częściej korzystać z pomocy prawników.

Zapraszamy do wysłuchania audycji!

Każda wątpliwość rzutuje na całe Prawo i Sprawiedliwość i jest powodem formułowania zarzutów funkcjonujących publicznie

Antoni Macierewicz – Marszałek Senior, były minister, likwidator WSI – rozmawia z Krzysztofem Skowrońskim o interesujących opinię publiczną w Polsce aktualnych sprawach polskich i międzynarodowych.

Krzysztof Skowroński
Antoni Macierewicz

Co Pan Marszałek myśli o sprawie Mariana Banasia?

Bardzo trudna sprawa, niewątpliwie związana z oceną postaci pana Mariana Banasia, która powinna być dużo bardziej wnikliwa niż, jak się okazało, została dokonana. A także z ciągle niezakończonym postępowaniem, które może dopiero pokazać, na ile słuszne są zarzuty, które są publicznie formułowane, ale nie mają na razie znanego publicznie udokumentowania przez służby wymiaru sprawiedliwości czy przez sądy. Z punktu widzenia pewnych standardów, jakie PiS przyjmuje, byłoby lepiej, gdyby pan prezes NIK podał się do dymisji. Każda wątpliwość bowiem rzutuje na całe Prawo i Sprawiedliwość i jest przyczyną formułowania zarzutów, często niesprawiedliwych, ale funkcjonujących publicznie. W związku z tym czekamy na rozstrzygnięcie będące wynikiem prac CBA. I wtedy dopiero będę gotów ocenić tę sytuację. Na razie pan Banaś pełni swoje obowiązki.

Jest domniemanie, że w tej sprawie istnieje drugie dno i ludzie poszukują tego drugiego dna.

To prawda. Różni ludzie doszukują się różnych wyjaśnień czy też różnych podtekstów całej tej sprawy. Ale trudno publicznie mówić o podtekstach, które nie są udokumentowane, a są jedynie domysłami. Plotki to nie jest moja specjalność. (…)

Zakończył się niedawno szczyt NATO w Londynie. Podczas przygotowań do tego szczytu krążyły informacje o kryzysie w NATO. Teraz opinii publicznej wydaje się, że kryzysu nie ma. Jak Pan przewiduje, co zdarzy się po Londynie?

Przez dwa tygodnie, które poprzedzały szczyt NATO, mieliśmy do czynienia z próbą przedstawienia NATO jako organizacji, która już się właściwie rozpadła albo się rozpada i za chwileczkę jej nie będzie. Polska zostanie sama. Nie wiadomo, po co do tego NATO weszliśmy. Stany Zjednoczone są izolowane, wyeliminowane. Pan Donald Trump jest człowiekiem nieodpowiedzialnym itd., itp. To taka klasyczna rosyjska narracja, chociaż sygnowana czasami przez prasę w Stanach Zjednoczonych czy w Niemczech. No i w dużym stopniu niestety w Polsce. Wszystko to nie ma nic wspólnego z prawdą. To opowiadali ludzie, którzy sądzili, że czytelnicy nie znają historii NATO, nie wiedzą, że konflikty na osi Francja–Stany Zjednoczone, Turcja–Stany Zjednoczone, Turcja–Grecja bywały na przestrzeni ostatnich 50 lat, czy nawet 70, nieporównanie bardziej ostre. Dużo ostrzejsze, niż to dzieje się obecnie. Te doraźne eksponowane przez NATO konflikty są drugorzędne.

Za to od kilkunastu lat jest widoczna pewna tendencja – trwała i zakorzeniona i w historii, i w światowym układzie geopolitycznym, która jest dla Polski rzeczywiście niebezpieczna. Chodzi o dążenie do porozumienia ze strony Francji i Niemiec z Rosją.

Ta tendencja została na szczęście zahamowana, ale nie zniknęła. Ona musi znaleźć odpowiedź ze strony Polski i Stanów Zjednoczonych. Co do tego nie ma wątpliwości. Taką odpowiedzią, alternatywą jest strategiczny sojusz USA i Polski, jest budowa Europy Środkowej, czyli państw leżących między Morzem Bałtyckim, Adriatykiem i Morzem Czarnym, w bliskim sojuszu wojskowym ze Stanami Zjednoczonymi. A Europa stoi przed pytaniem, czy się podporządkować dominacji rosyjskiej, czy też utrzymywać sojusz z USA, Kanadą i Anglią, jak słusznie powiedział pan sekretarz generalny NATO Stoltenberg. 80% wydatków NATO pochodzi z funduszy krajów spoza Unii Europejskiej. To oznacza, że Unia Europejska nie jest w stanie obronić się przed Rosją, a zwłaszcza przed zagrożeniem ze strony sojuszu rosyjsko-chińskiego. Ten szczyt NATO pod tym względem był wyjątkowy, bo po raz pierwszy jasno zostało powiedziane, że istnieje nie tylko problem ze strony Rosji, ale także zagrożenia ze strony Chin. I ich sojusz jest dla nas naprawdę realnym zagrożeniem i musimy podejmować wszystkie możliwe obronne kroki wobec niego.

W Europie jest obecna myśl o budowania tak zwanego imperium europejskiego, czyli własnej armii, która może w przyszłości Europę obronić.

Niestety – taka jest propaganda, ale nie realia. Powtarzam: tylko 20% funduszy NATO pochodzi z państw Unii Europejskiej. I Francja, i Niemcy, a także inne państwa niewątpliwie mają możliwość zgromadzenia skutecznego potencjału obronnego, ale nie chcą.

O ile Polska, Litwa, Estonia to są państwa, które płacą ponad 2% PKB na obronę, to Francja, Niemcy i pozostałe państwa Europy Zachodniej nie chcą tego robić. Zawsze były bronione przez Stany Zjednoczone i nadal chcą korzystać z tego przywileju.

Innym aspektem myślenia o Europie jest temat „zielonego ładu”. Stawiamy sobie za cel, by do 2050 roku stać się pierwszym kontynentem neutralnym klimatycznie. To jest myślenie, że Europa jest oddzielona od reszty świata.

To nie jest myślenie, to też jest propaganda. Taka izolacja nie jest po prostu możliwa, bez względu nawet na wielkość kontynentu. Mamy do czynienia z propagandą, za którą stoją interesy firm, które chcą wyeliminować wszystkie inne źródła energii poza tymi, na których one zarabiają.

Ale mówią o tym komisarz europejska pani von der Leyen, prezydent Macron i inni politycy z zachodniej Europy.

Myślę, że to jest nierealne. Za to presja wielkich firm, wielkich biznesów na tych polityków jest, jak widać, bardzo duża. Jest ona także widoczna we wszechogarniającej w ciągu ostatnich lat propagandzie. Ma także swój aspekt polityczny – chodzi o zepchnięcie na margines takich krajów jak Polska, których fundamentalne źródła suwerenności energetycznej tkwią w zasobach głównie przecież węglowych. W związku z tym wymuszenie na nas inwestowania wyłącznie w tzw. zieloną energetykę to jest narzucenie dodatkowych kosztów i ograniczenie możliwości rozwoju własnej energetyki. Więc tu wchodzą w grę aspekty zarówno finansowe związane z wielkim biznesem, jak i polityczne, związane z chęcią ograniczenia rozwoju takich krajów jak Polska.

A czy nie jest tak, że rząd premiera Mateusza Morawieckiego, powołując ministra klimatu, powiedział: tak, wierzymy w to, idziemy w tym kierunku?

Myślę, że rząd pana Mateusza Morawieckiego, powołując ministra klimatu, stworzył skuteczne narzędzie obrony przed taką propagandą, narzędzie działania na rzecz rozwoju suwerennej energetyki Polski.

Jak wiadomo, węgiel pozostanie fundamentem naszej suwerenności energetycznej, w tym węgiel brunatny, w tym rozwój Bełchatowa, zwłaszcza nowej odkrywki w Złoczewie. Będziemy także rozwijać energetykę nuklearną oraz wiatrową, ale na morzu, a nie tę, która niszczy naszą przestrzeń życia codziennego – nasze zagrody, drogi, miejscowości.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z min. Antonim Macierewiczem pt. „Za kotarą Dobrej Zmiany” znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z min. Antonim Macierewiczem pt. „Za kotarą Dobrej Zmiany” na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Generał Franco czy Lenin? Kto wygrał wojnę domową w Hiszpanii… i nie tylko ją?/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 66/2019

Niestety wojny o pamięć i przyszłość toczy się latami nie na polach bitew, ale w umysłach ludzkich. Lenin i Marks na razie wygrywają, ale nasze jutro zależy od nas samych i naszej pracy.

Franco vs. Marks i Lenin

Piotr Sutowicz

Kilka miesięcy temu media obiegł przekaz o przeniesieniu ciała generała Francisco Franco z dotychczasowego miejsca pochówku w bazylice na terenie tzw. Doliny Poległych, czyli w Mauzoleum Ofiar wojny domowej w Hiszpanii, na cmentarz Mingorubbio.

Sprawa ta ciągnęła się czas jakiś, budząc spory nie tylko w Hiszpanii, ale i poza nią. Dla wielu stała się swoistą wojną kontynuacyjną, będącą przedłużeniem tej toczącej się w tym kraju w latach 1936–39. W związku z powyższym przykrym faktem nie będę przypominał w tym miejscu jej dziejów, bezpośrednich politycznych przyczyn i przebiegu.

Barbarzyński fakt wyrzucenia ciała dyktatora z miejsca, gdzie ono spoczywało, jest bowiem znamienny sam w sobie. Tak się bowiem składa, że ostatecznie pokazuje on nam zwycięzcę tamtych zmagań o przyszłość Półwyspu Iberyjskiego. Przy tej okazji warto przypomnieć fakt, iż ciało Lenina dalej spoczywa w zbudowanym dla niego mauzoleum w Moskwie. I to też o czymś świadczy.

Komunizm

Rewolucja bolszewicka w Rosji zmieniła losy tego kraju, ale i przestawiła zwrotnicę historii politycznej Europy i świata. Wszyscy, zdaje się, żyjemy dziś w jej cieniu. Wydarzenia rosyjskie i komunizm, jaki na skutek kilkuletnich zmagań wojennych ogarnął dawne imperium carów, a wkrótce podjął ekspansję na cały świat, wpłynęły decydująco na losy świata. Taka była natura tej doktryny. Niewiele ją zmienił fakt przybrania w szaty nacjonalizmu rosyjskiego, które niekiedy zakładała. Rosjanie padli ofiarą tego systemu już to na skutek działań wywiadu niemieckiego, polegających na eksporcie rewolucji mającej zniszczyć przeciwnika II Rzeszy w czasie I wojny światowej, już to z powodu własnych błędów, wskazujących na to, że Rosja sama w sobie była słaba, a na jej terenie – przyjąwszy kryteria Feliksa Konecznego – toczyła się walka dwu cywilizacji: bizantyńskiej, reprezentowanej przez carat, i turańskiej, w której kształt łatwo wpisała się partia komunistyczna.

Można w tym miejscu zadać pytanie: czy marksizm jako taki nadawał się do tej obozowej metody ustroju życia zbiorowego? Mimo, że był wynikiem filozofowania grupy intelektualistów, będących renegatami cywilizacji żydowskiej, wpisywał się w ten rodzaj organizacji społeczeństwa świetnie. W końcu komunizm postulował bezklasowość, niezakorzenienie, skazywał na wegetację bez możliwości zdobywania prywatnej własności i dóbr doczesnych.

Oczywiście to, co przynieśli Rosji komuniści, mimo wszystko było gorsze, niż wyobrażaliby sobie dzicy, ale racjonalni w sposobie sprawowania władzy wodzowie ord mongolskich, którzy, wtłoczeni w realia cywilizacji wyższych, potrafili przyjmować ich paradygmaty.

Rosja jednak była za słaba, by utrwalić w całym państwie cywilizację bizantyjską, poza tym była krajem o społeczeństwie zróżnicowanym i rozbitym. Archaiczny ustrój – reformowany, co prawda, przez kolejnych carów, lecz z marnym skutkiem – nie pozwalał na postawienie tamy nowo-starym doktrynom – i stało się. Cesarstwo upadło, runęła też pierwsza republika Rosjan.

Te upadki, oprócz tego, że przyczyniły się do odrodzenia naszej ojczyzny, przyniosły ze sobą ustrój, który za wszelką cenę chciał ogarnąć cały świat. Mimo, iż następca Lenina pozbył się polityków globalistycznych, na czele których stał Trocki, to jednak w swym działaniu tak naprawdę nie odstąpił od doktryny ani na krok. Skoro nie udało się zapanowanie nad kontynentem od razu, to znaczyło, że działania należy rozłożyć na etapy i działać wtedy, kiedy trafi się okazja. Tej ostatniej można było pomóc, infekując komunizmem społeczeństwa jedno po drugim. Jak to wyglądało, mniej więcej wiemy z naszej historii. Hiszpania w tym kontekście była tylko przypadkową ofiarą, która nadawała się do pożarcia.

Hiszpania

Jest to stare państwo o pięknej historii i bogatej kulturze, zajmujące większość Półwyspu Iberyjskiego. Lud i jego władcy zbudowali je, odbijając ziemie kawałek po kawałku z rąk muzułmanów, następnie dokonując odkryć geograficznych i tworząc największe imperium na świecie, nad którym naprawdę słońce nie zachodziło. Wielkie dokonania często jednak mają to do siebie, że za nimi idzie wielka pycha, a jako następny kroczy upadek. Dla Hiszpanów było to pewnie mało zauważalne. Dzieje tego kraju warto śledzić dla wiedzy, co robić, a czego nie.

Hiszpanie zachłysnęli się swoją wielkością, ekspansją, sprawami globalnymi, a zaniedbali wszystko inne. Kraj najpierw zatrzymał się w rozwoju, a potem, można powiedzieć, zaczął się cofać. Archaiczne struktury, kłopoty dynastyczne – wszystko to robiło swoje. Na pewno w rozpadzie państwa, a w każdym razie w skurczeniu się imperium kolonialnego, ogromną rolę odegrał czas wojen napoleońskich. Nie można jednak zapomnieć o rosnących wpływach masońskich, które były odpowiedzią na zmurszałe struktury władzy, nie do końca słusznie identyfikowane chociażby z hiszpańską inkwizycją. Wszystko to składa się na sumę procesów, które staczały Hiszpanię do bardzo podrzędnej roli. Kościół katolicki, który tak jak w Polsce był podstawą tożsamości królestwa i ludu Hiszpanii, odwrotnie jak u nas – utknął w strukturach feudalnych i, zdaje się, nie był w stanie odnaleźć się w czasach, które kształtowały coraz to nowocześniejsze rewolucje. W Popiołach Stefan Żeromski z nieskrywanym uznaniem pisze o przywiązaniu Hiszpanów do katolicyzmu i własnej, zbudowanej na nim tożsamości. Dzieje wieku XIX niestety pokazują deprecjację tej wartości, a próby oporu przeciw owym „postępom postępu” bywały coraz bardziej rozpaczliwe, choć niewątpliwie pokazywały, że stara Hiszpania miała jeszcze w sobie żywotne siły.

Monarchia w tym kraju dogorywała stopniowo już od XIX stulecia, niemniej kiedy wybuchła wojna domowa, od kilku lat Hiszpania „cieszyła się” ustrojem republikańskim. Rzeczywistość, w której toczyły się rzeczone wydarzenia, historycy nazywają drugą republiką. Mimo demokratycznego na pozór podłoża rządów republikańskich, którym sprzeciwiła się część wojskowych i opozycja narodowa, sytuacja w kraju szybko zmierzała w stronę anarchistyczno-komunistycznej rewolucji podobnej do tej, jaka wydarzyła się w Rosji. Zresztą ta ostatnia w postaci dużych jaczejek uobecniła się w kraju nader dosadnie.

Tak naprawdę w sporze, jaki dziś toczy się wokół wojny domowej i postaci generała Francisco Franco, nie chodzi o to, czy był on świętym, czy diabłem, lecz jakie miał wyjście, jeżeli nie chciał, by Hiszpania stała się drugą sowiecką Rosją, tym razem na zachodnich krańcach Europy.

Zrobił to, co człowiek przywiązany do tożsamości i niepodległości swojej ojczyzny zrobić powinien – wyraził sprzeciw wobec całkowitej degrengolady kraju. Na skutek różnych przyczyn stanął na czele ruchu zbrojnego przeciwko rewolucji i doprowadził do jej zatrzymania. Cena, jaką Hiszpania zapłaciła za te lata, była straszna, ale pewnie jemu i jego współczesnym wydawało się, że komunizm z Hiszpanii został przepędzony.

Niestety wydarzenia z października tego roku, kiedy jego ciało zostało wyprowadzone z miejsca pochówku, gdzie ponoć wcale nie chciał spoczywać – podobnie jak Lenin w mauzoleum – pokazały, że swoją walkę przegrał, w przeciwieństwie do rzeczonego przywódcy bolszewików, który, co podkreślę jeszcze raz, leży sobie spokojnie na swoim miejscu. Fakty te stają się też symbolem ostatecznego zamykania się trumny z Hiszpanią jako taką. Tak się bowiem składa, że protesty w Katalonii, do których z czasem pewnie przyłączą się inne regiony dążące do niepodległości, wiążą się w czasie z wyniesieniem trumny dyktatora z miejsca jego pochówku. Dziwne, że obecne władze Hiszpanii tego nie widzą, chyba że o to im chodzi.

Narody

Kwestia rozpadu Hiszpanii jest ciekawa z kilku powodów: z jednej strony dowodzi zwycięstwa sił republikańskich (w rzeczywistości komunistycznych) w wojnie domowej, tyle że odniesionego kilkadziesiąt lat po zakończeniu działań wojennych; z drugiej zaś pokazuje, że proces budowy narodu hiszpańskiego odwrócił swój bieg. Być może za chwilę na półwyspie, oprócz Portugalii, znajdować się będzie Katalonia, Baskonia, może wróci zasiedlona w międzyczasie przez muzułmanów Granada; kto wie, jak potoczą się losy pozostałej masy upadłościowej – raz rozpoczęty proces rozpadu będzie się toczył samoistnie, a raczej zgodnie z wolą tych, którzy nim kierują.

Wydaje się, że najważniejszym bytem, jaki stał na barykadach zagradzających drogę komunizmowi, był właśnie naród – w Europie zjawisko trwałe i stabilne, będące jednym z owoców cywilizacji łacińskiej. Naród to wspólnota sięgająca korzeniami średniowiecza, a może jeszcze dawniejszych czasów – naród tworzyli Rzymianie, a przed nimi Żydzi. Jest strukturą z jednej strony funkcjonalną, z drugiej – naturalną. Owszem, w dziejach bywało, że jedne narody pojawiały się, drugie zanikały.

W łacińskim świecie następowały asymilacje jednego narodu przez drugi. Odbywało się to najczęściej na polu kultury, choć w duchu szczerości trzeba stwierdzić, że równie często przez podbój. W tym drugim wypadku proces bywał trwały albo nie, jak w wypadku narodu polskiego, który potrafił bronić się przed asymilacją w obliczu przemocy – za pomocą kultury właśnie.

Trzeba przy okazji jasno powiedzieć, że nie wolno Europy narodów idealizować. Bywało, że walczyły one ze sobą zawzięcie, czasem na śmierć i życie; czasem w imię realnych interesów, ale i dla mniej czy bardziej mglistych idei czy mrzonek. Żaden ustrój czy porządek społeczny nie gwarantuje wiekuistego pokoju i spokoju, ludzie zawsze będą pełni namiętności i sprzeczności. Napięcia miedzy europejskimi narodami były łagodzone przez wspólnotę cywilizacji – tam, gdzie ona istniała – i religii chrześcijańskiej. Oba te czynniki działały często zamiennie – gdzie jednego brakowało, drugi uruchamiał się jakby naturalnie. Mimo pozorów chaosu, chrześcijańska Europa przezwyciężyła niejedno śmiertelne zagrożenie, a swój sposób pojmowania człowieka potrafiła zaszczepić w znacznej części świata. Nie byłbym sobą, gdybym nie dodał, że duży w tym udział mogą odnotować Polacy na całej przestrzeni istnienia naszego narodu.

Nie jest więc niczym dziwnym, że naród stał się jednym z głównych wrogów doktryny komunistycznej czy w ogóle marksistowskiej; w końcu, według niej, między ludźmi nie miało być różnic. Wszyscy hominidzi mieli być równi, chociaż jak zauważył Orwell w Folwarku zwierzęcym, niektórzy równiejsi. Do dziś można stawiać sobie ważne pytanie: którzy to? Pierwszymi ofiarami anihilacji narodów przez marksizm stały się poszczególne grupy narodowe Rosji. Było to zjawisko krwawe, w wielu wypadkach przypominające rozprawy wschodnich despotii z ludami zamieszkującymi podbite terytoria. Trochę podobnie tworzyła naród francuski pamiętna rewolucja z końca wieku XVIII.

Akcja wywołuje reakcję. Często więc ci, którzy z rewolucjami walczyli, używali zaobserwowanych w nich metod; barbaryzacja rodzi następną. Tak samo było w Hiszpanii, gdzie muzułmańscy żołnierze Franco dokonywali wielu czynów, jakich człowiek cywilizowany powinien się wstydzić.

Walka z rewolucjami też przybierała formy, które barbaryzowały Europę. Jednym słowem, wiek XX można określić jako brutalną wojnę, która cofała dzieje o wiele stuleci. Istota wszakże celów rewolucji była niezmienna – zniszczyć porządek, by na jego gruzach stworzyć nowy.

Antyspołeczeństwo

Człowiek żyje w rodzinie, wspólnocie lokalnej, wreszcie w narodzie. Jako przedstawiciel gatunku może się uważać za część ludzkości. Poza tym dzielimy się religijnie, rasowo, płciowo. Każdy powinien tak układać swój byt, by czuć się bezpiecznie i aby potomni mogli rozwinąć to, co po sobie zostawi. Rewolucja ma za zadanie ten porządek zniszczyć: człowiek ma być wykorzeniony, pozbawiony rodziny, przyjaciół, wspólnoty, narodu, cywilizacji, religii, a może nawet płci – ma być „wyzwolony” od wszystkiego. Krótko mówiąc, musi przestać żyć w społeczeństwie, które ma zastąpić wspólnota pierwotna, czyli coś, co tak naprawdę nigdy nie istniało i prawdopodobnie jest niemożliwe do zaistnienia, z konieczności więc zostaje zastąpione przez obóz koncentracyjny. Tak działo się wszędzie, gdzie rewolucja doszła do władzy. Pożera ona własne dzieci, ale czasem te ostatnie widzą, że coś nie gra, hamują jej pęd i wprowadzają jakiś porządek.

Możemy toczyć historyczne debaty na temat tego, czy ten i ów dyktator stał się konserwatystą, zatrzymując realizację postulatów własnego obozu dotyczących ładu społecznego. Może dojrzewał do przekonania, że rewolucja, z którą się utożsamiał, prowadzi po prostu do zagłady, a nie każdy jest na tyle „świadomym” wyznawcą postępu, by jej chcieć. Historia polityczna w tym względzie bywa często pogmatwana. Zwycięstwo – jak widać – nie zawsze przypada temu, na kogo wskazują pozory. Generał Franco jest tego symbolicznym przykładem.

Barbarzyńskie symbole i rzeczywistość

W dzisiejszych czasach w dyskursie publicznym często odwołuje się do symboli. I tak mamy np. przemoc symboliczną czy symbole przemocy. Ciekawym symbolicznym zjawiskiem jest mowa nienawiści, czyli nie wiadomo właściwie co, ale „coś”, czym można walnąć przeciwnika przez łeb w sytuacji, gdy nie ma się racjonalnych argumentów. Bywa, że symbole wchodzą w świat realny.

W historii często się zdarzało, że wywlekano czyjeś ciało z grobu, by dowieść jego symbolicznej klęski. Nie jest to zwyczaj chwalebny, ale w sferze rzeczywistości odgrywał ważną rolę. Wywierano w ten sposób zemstę na zmarłym, nie mogąc go dosięgnąć, kiedy żył.

Dotykało to także jego zwolenników, którzy odeszli z tego świata lub byli poza zasięgiem obecnych wrogów. Wszyscy rozumieli symbolicznie znaczenie tego realnego komunikatu. Nie będę tu przywoływał faktów. Było tego dość dużo.

Sytuacja, w której rząd Hiszpanii usuwa ciało zmarłego dyktatora, za życia konsekwentnego przywódcy jednej ze stron konfliktu, który targał Hiszpanią i Europą, jest znamienna. Hiszpania obrała tym samym konkretną drogę buntu i rewolucji. Przekaz jest jasny: zrywamy z dziedzictwem przeszłości, z tym, co w niej złe – to byłoby nawet zrozumiałe – ale i z tym, co w niej pozytywne. Odpowiedzią na to jest aplauz elit europejskich – co tu i ówdzie potwierdziły „polskie” reakcje na „ekshumację”. Sam fakt jest bardzo mocnym przekazem; czekamy na to, co wydarzy się dalej. Na pewno nie będzie to nic dobrego. Czy nastąpi więcej tego typu przypadków? Nie łudźmy się; za Hiszpanią pójdą inni.

Wojna o przeszłość jest ważnym aspektem zmagań o teraźniejszość. Również i w Polsce dzieją się rzeczy, które jeszcze do niedawna wydawały się nieprawdopodobne. Oto radni jednego z miast dokonali zmiany nazwy ulicy z „Zygmunta Szendzielarza »Łupaszki«” na „Podlaską”. Co prawda protesty społeczne i interwencja wojewody mogą spowodować odwołanie decyzji, ale nie czarujmy się – to przejaw większego zjawiska. Gdzie indziej podobni reprezentanci wyborców zmienili patrona ulicy z generała Emila Fieldorfa „Nila” na – o zgrozo! – „Jedności Robotniczej”. Tu zmianę miały powstrzymać protesty społeczne, choć nie wykluczam, że i poczucie kompromitacji, a także brak akceptacji nawet ze strony liderów części opozycji. Jednak sam fakt, że komuś przyszło coś takiego do głowy, pokazuje kierunek inżynierii społecznej, która ma zaowocować zmianą myślenia o historii w społeczeństwie.

Rzecz wydawała się do niedawna prosta. Większość z nas znała system komunistyczny z autopsji. Wychowanie domowe wygrywało zderzenie z kłamstwami nauczania historii w komunistycznej szkole.

Po roku 1989 nastał błogi spokój. Społeczeństwo uznało, że nie trzeba się angażować w pamięć historyczną, bo o tę zadbają nowe, „wolne” władze i aktywiści. Niepokój, jaki w tym względzie pojawił się kilka lat temu, zakończył się masowymi akcjami pamięci na rzecz żołnierzy wyklętych. Społeczeństwo chwilowo wygrało więc wojnę, ale kilka następnych lat przyniosło niedobre zmiany. Myślenie, pozbawione pracy edukacyjnej, znowu zostało uśpione. Ostatnio zaś społeczeństwo pogrążyło się w sporze politycznym, a historia staje się jego ofiarą. Z czasem mogą nastąpić akty bezczeszczenia pochówków żołnierzy wyklętych, z takim trudem odkrywanych przez ekipę prof. Szwagrzyka. Nowe autorytety w nowych czasach zaczną głosić tezy o wyzwoleniu Polski przez Armię Czerwoną i pozytywnych stronach ustroju sowieckiego, potem zaś ktoś powie, że był to dobry ustrój i wystarczy mu przyprawić „ludzką twarz”, by okazał się naprawdę wartościowy. Absurd?

Niestety wojny o pamięć i przyszłość toczy się latami nie na polach bitew, ale w umysłach ludzkich. Generał Franco swoją, zdaje się, przegrał. Lenin i Marks na razie wygrywają, ale nasze jutro zależy od nas samych i naszej pracy.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Franco vs. Marks i Lenin” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Franco vs. Marks i Lenin” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spór zbiorowy w PGG: górnicy żądają zadośćuczynienia za lata poświęceń/ Stanisław Florian, „Śląski Kurier WNET” 66/2019

Za rządów „dobrej zmiany” powstało porozumienie „oszczędnościowe”: za cenę czasowego zawieszenia wypłaty niektórych świadczeń górnikom udało się uratować JSW, a potem doprowadzić do powołania PGG.

Spór zbiorowy i okupacja siedziby zarządu Polskiej Grupy Górniczej

opr. Stanisław Florian

Trwa spór zbiorowy w Polskiej Grupie Górniczej. W piątek 29 listopada 2019 r. zakończyła się trzydniowa „okupacja” siedziby Polskiej Grupy Górniczej przez przedstawicieli 9 spośród 13 reprezentatywnych związków zawodowych działających w tej spółce górniczej. Był to kolejny etap sporu płacowego, który trwa od września tego roku.

Wówczas – po złożeniu 1 sierpnia do zarządu spółki czterech postulatów w sprawie płac w czwartym kwartale 2019 i w 2020 roku – związki zawodowe działające w PGG przystąpiły do rozmów płacowych z władzami spółki. W ich trakcie domagały się m.in. przedłużenia zapisów porozumienia z kwietnia 2018 r. w sprawie dopłat do dniówek w wysokości od 18 do 32 zł oraz wypłacenia górnikom rekompensaty za tegoroczne listopad i grudzień, gdy jest mniej dni roboczych. Na podstawie porozumienia zawartego 23 września zarząd PGG zagwarantował, że 10 grudnia pracownicy Spółki otrzymają średnio po 860 zł brutto jednorazowej premii (w sumie ok. 44 mln zł), a także, że w przyszłym roku górnicy utrzymają przysługujące im obecnie dopłaty do przepracowanych dniówek w wysokości od 18 do 32 zł. Natomiast w sprawie postulatu wzrostu płac w roku 2020 o 12% ustalono, że będzie dyskutowany po analizie wyników spółki za trzy kwartały mijającego roku. Również po tej analizie miał być negocjowany postulat włączenia dopłat do dniówek do podstawy naliczania wysokości nagrody barbórkowej i tzw. czternastej pensji.

Rozmowy w tym zakresie strony podjęły 20 listopada br. Ponieważ zarząd PGG nie przedstawił związkowcom żadnych konkretnych propozycji płacowych, a strona związkowa podtrzymała dwa nieuzgodnione we wrześniu postulaty – rozmowy nie doprowadziły do porozumienia. Po ich zakończeniu związkowcy przekazali Zarządowi PGG następujące pismo: „Na podstawie ustawy z dnia 23 maja 1991 roku o rozwiązywaniu sporów zbiorowych Związki Zawodowe działające w Polskiej Grupie Górniczej SA domagają się zrealizowania w terminie do 26 listopada 2019 r. następujących żądań: 1. Włączenia dodatku gwarantowanego wypłacanego na podstawie Porozumienia z dnia 23 kwietnia 2018 r. do podstawy naliczania Barbórki i 14. pensji za rok 2019. 2. Podwyżki wynagrodzenia na 2020 rok w wysokości 12%”. Zarząd PGG po tych rozmowach wydał oświadczenie: „Spełnienie postulatów strony społecznej oznaczałoby wzrost kosztów stałych spółki o ok. 610 mln zł w skali roku. Zarząd PGG uważa, że znacznie bezpieczniejszym rozwiązaniem jest negocjowanie podziału środków po wypracowaniu zysku, tak jak dotychczas to się działo. Spółka jest otwarta na rozmowy, jednak powinny one uwzględniać realia ekonomiczne i trudne otoczenie rynkowe”. W oświadczeniu podkreślono, że Zarząd koncentruje się na zapewnieniu bezpieczeństwa funkcjonowania kopalń i zapewnieniu środków na niezbędne inwestycje, ponieważ „takie działanie jest konieczne dla prawidłowego funkcjonowania Polskiej Grupy Górniczej”.

Jak po rozmowach nieoficjalnie przekazali związkowcy, zysk spółki za 2019 r. przekroczy wprawdzie 100 mln zł, ale maksymalnie może to być ok. 190 mln zł, podczas gdy w 2018 r. osiągnięto 493 mln zł zysku netto. Zwrócił na to uwagę przewodniczący górniczej Solidarności Bogusław Hutek: – „Przy porównywalnych z ubiegłym rokiem cenach węgla oraz wielkości wydobycia i sprzedaży, tegoroczny zysk ma być mniejszy o ok. 300–400 mln zł. Nie wiemy dlaczego. Niepokojące jest także to, że wciąż nieznany jest plan techniczno-ekonomiczny na przyszły rok”. Według niego biznesplan PGG na 2019 r. zakładał zysk na poziomie 800 mln zł. „Nie ja zrobiłem propagandę sukcesu, że za tamten rok było 490 mln zł zysku, a w tym roku będzie 800 mln. Politycy poszli dzisiaj do Parlamentu Europejskiego [np. ówczesny sekretarz stanu-pełnomocnik rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego Grzegorz Tobiszowski – S. F.] i okazało się, że jest zonk – zostawili syf we wszystkich spółkach”.

B. Hutek tak opisał mechanizmy „zarządzania” w PGG:

„Politycy utrzymywali swoich dyrektorów. Chcieliśmy ich odwołać, sygnalizowaliśmy, że to się źle skończy. Skończyło się tak, że niektóre kopalnie nie wydobyły nawet 800 tys. ton węgla w tym roku – i to są braki finansowe w Polskiej Grupie Górniczej. Skoro politycy, posłowie utrzymywali ich sobie jako dyrektorów, to niech teraz ponoszą odpowiedzialność za to”.

Również inni związkowcy wskazywali na niewłaściwe zarządzanie kopalniami w Spółce. Przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność ʼ80, Dariusz Czech w rozmowie z Radiem WNET zwrócił uwagę, że Zarząd jednego dnia przekonywał związkowców, że nie ma zapowiadanych we wrześniu analiz, a następnego dnia już takie analizy przedstawił, i to bardzo szczegółowo.

Również przewodniczący WZZ Sierpień ʼ80, Bogusław Ziętek, mówił, że od początku roku PGG nie wykonuje planów produkcyjnych, żadna kopalnia nie zrealizuje harmonogramu w zakresie robót przygotowawczych i dlatego bardzo negatywnie ocenia „wiceprezesa do spraw produkcji Piotra Bojarskiego, który kompletnie nie radzi sobie ze swoją funkcją”…

Znaczące dla dalszego rozwoju wydarzeń były słowa wiceministra aktywów państwowych, pełnomocnika rządu do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego, Adama Gawędy, który w Polskim Radiu Katowice już 22 listopada powiedział, odnosząc się do postulatów związkowych, że „Zawsze odpowiedzialnie dzieliliśmy się zyskiem z załogą i tak powinno również być w tym przypadku”.

Kierownictwo PGG w następnych dniach udzielało się aktywnie podczas konferencji „Górnictwo 2019” w katowickim Międzynarodowym Centrum Kongresowym (m.in. prezes zarządu PGG Tomasz Rogala głosił, że „posiadanie własnego źródła energii, nad którym mamy władzę – ten element powinien być dla państwa kluczowy”), więc gdy we wtorek 26 listopada minął termin, w którym związkowcy oczekiwali realizacji postulatów, a rzecznik PGG Tomasz Głogowski zamiast odpowiedzi na postulaty zakomunikował im termin wznowienia rozmów po Barbórce, 5 grudnia – spór zbiorowy wszedł w fazę aktywną: w środę 27 listopada przedstawiciele reprezentatywnych związków zawodowych przyszli do siedziby zarządu PGG i zażądali natychmiastowego podjęcia rozmów płacowych. Rzecznik T. Głogowski przypomniał, że zarząd zaprosił związkowców na rozmowy 5 grudnia i termin ten jest cały czas aktualny i nie chciał oceniać, czy możliwe jest ich podjęcie już w tym dniu.

Związkowcy zapowiedzieli, że będą do skutku czekać w siedzibie spółki na rozpoczęcie rozmów. Pojawiły się pytania, czy zamierzają ją okupować. Jednak przedstawiciele związków wyraźnie podkreślali, że nie prowadzą okupacji, bo pozwalają wszystkim w siedzibie PGG pracować, ale zajmują salę, w której zwykle odbywały się narady z zarządem, do czasu, gdy zarząd będzie gotowy z nimi rozmawiać. Problem polegał na tym, że przedstawiciele zarządu na rozmowy się nie zjawiali, a jeden ze związkowców stwierdził wprost, że i tak nie mogliby niczego obiecać, bo decyzje zapadają ponad nimi, w radzie nadzorczej i ministerstwie. Dlatego sporą wagę miała wypowiedź wicepremiera – ministra aktywów państwowych Jacka Sasina z 26 listopada, że w zarządach koordynowanych przez jego ministerstwo spółek państwowych „nie będzie żadnej karuzeli. Będą pewnie normalne i naturalne zmiany, bo kończą się chociażby kadencje zarządów i będą konkursy. W tych konkursach może się wszystko zdarzyć. Ja nie mogę zakładać, że wygrają konkursy ci, którzy dotychczas tymi spółkami zarządzają”…

Około pięćdziesięciu związkowców nocowało w siedzibie zarządu PGG i do następnego dnia w cudowny sposób przedstawicielom pracodawcy udało się przygotować oczekiwane przez stronę społeczną od września analizy techniczno-ekonomiczne. W tym czasie od czwartku rano na kopalniach trwały akcje ulotkowe i tzw. masówki związkowców z górnikami pod hasłem „albo podwyżki, albo protesty”.

Mimo włączenia się do rozmów wiceministra A. Gawędy – również czwartkowe negocjacje nie przyniosły przełomu.

Podczas gdy „Solidarność ʼ80” organizowała dla swoich przedstawicieli obiady i kanapki, przewodniczący jej Zarządu Regionu Śląskiego, D. Czech mówił w Radiu WNET, że jednym z powodów, dla których protest się radykalizuje, jest próba choćby częściowego zniwelowania różnic płacowych między górnikami w PGG a ich znacznie lepiej zarabiającymi kolegami z Jastrzębskiej Spółki Węglowej (wydobywającymi węgiel koksujący).

W trakcie rozmów przedstawiciele PGG przedstawili proponowane zmiany strukturalne w spółce. Mają one polegać m.in. na połączeniu w kopalnię zespoloną dawnych kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego oraz na połączeniu kopalń „Ruda” w Rudzie Śląskiej i „Sośnica” w Gliwicach. Według zarządu powinno to przynieść oszczędności, które można by przeznaczyć m.in. na podwyżki wynagrodzeń. Związkowcy nie zgodzili się na uzależnianie wzrostu płac od zmian organizacyjnych. Zwracali uwagę, że w ostatnich latach nie przeszkadzali w budowaniu spółki. Jednak obecnie, przy rosnącej inflacji i płacy minimalnej, zarobki górników największej w Europie spółki węglowej stoją w miejscu.

W piątek 29 listopada, po uwzględnieniu części postulatów związkowych, strony podpisały „Protokół rozbieżności w zakresie rokowań dotyczących sporu zbiorowego wszczętego w dniu 20 listopada 2019 r. przez Organizacje Związków Zawodowych działających w Polskiej Grupie Górniczej SA”. Zarząd PGG zaakceptował w nim „włączenie dodatku do przepracowanej dniówki roboczej wypłacanego zgodnie z Porozumieniem zawartym w dniu 23.04.2018 r. do podstawy wymiaru dodatkowej nagrody rocznej za rok 2019, tzw. 14 pensji. W związku z tym, że ten wydatek nie był wcześniej planowany, zarząd PGG SA musi go uwzględnić w Planie Techniczno-Ekonomicznym oraz aktualizacji Biznesplanu”. Jednocześnie – „uwzględniając obecną sytuację finansową Spółki, Zarząd nie może zgodzić się na realizację pozostałych postulatów”, tj.: włączenia dodatku do przepracowanej dniówki roboczej, wypłacanego zgodnie z Porozumieniem zawartym w dniu 23. 04. 2018 r., do podstawy naliczenia Barbórki, a zwłaszcza – podwyżki wynagrodzeń na rok 2020 o 12%. W tej sytuacji „Organizacje Związków Zawodowych zaakceptowały stanowisko Zarządu przedstawione w pkt. 1. Spór zbiorowy trwa dalej”. Protokół zakończyło stwierdzenie, że „strony sporu zbiorowego niezwłocznie wyznaczą przedstawicieli w celu ustalenia osoby mediatora, który poprowadzi dalszą mediację”. Zarząd PGG zobowiązał się do przedstawienia swoich propozycji płacowych około 10 grudnia br. W rozmowie z Radiem WNET przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ „Solidarność ʼ80” D. Czech przyznał, że w razie niepowodzenia mediacji spór prawdopodobnie zakończy się strajkiem.

Protokół rozbieżności kończący tzw. okupację siedziby PGG podpisali m.in. działacze związkowi górniczej Solidarności, Związku Zawodowego Górników w Polsce, NSZZ Solidarność ʼ80, Wolnego Związku Zawodowego Sierpień ʼ80 Konfederacja, Związku Zawodowego Pracowników Dołowych, ZZ Kadra Górnictwo, ZZ Ratowników Górniczych w Polsce, ZZ Kontra, ZZ Pracowników Zakładów Przeróbki Mechanicznej Węgla w Polsce, ZZ Jedności Górniczej, czy ZZ Maszynistów Wyciągowych Kopalń w Polsce.

Polska Grupa Górnicza powstała 1 lipca 2016 r. jako spółka celowa dla przejęcia majątku i zobowiązań bankrutującej Kompanii Węglowej w ramach realizacji planu restrukturyzacji górnictwa węglowego przez pierwszy rząd Zjednoczonej Prawicy. Rozpoczęła realizację modelu zespolonego kopalń. W wyniku połączenia z 11 kopalń węgla kamiennego powstało 5, a z dniem 1 kwietnia 2017 r. do Spółki dołączyły kopalnie należące wcześniej do Katowickiego Holdingu Węglowego SA.

Był to końcowy etap walk górników z lat 2014/2015 o uratowanie polskiego górnictwa przed likwidacją pod rządami PO-PSL, sterowanymi z Unii Europejskiej i Niemiec. Warto pamiętać, że 29 kwietnia 2014 r. w Katowicach kilkanaście tysięcy górników ze wszystkich spółek regionu protestowało przeciwko nieudolnemu, partyjniackiemu zarządzaniu kopalniami, czego efektem było to, że zarządy spółek węglowych nie radziły sobie ani z wydobyciem, ani ze sprzedażą węgla (rosnące zwały).

Protestujący domagali się m.in. przeciwdziałania nadmiernemu importowi węgla spoza Unii, zwłaszcza z Rosji, rozpoczęcia negocjacji w sprawie uzgodnienia nowej strategii funkcjonowania górnictwa węgla kamiennego oraz opracowania długoterminowej strategii dla całego sektora paliwowo-energetycznego, która zapewniłaby bezpieczeństwo energetyczne Polski w oparciu o węgiel.

Następnie 24 września 2014 r. górnicy zorganizowali blokadę torów w Braniewie przy granicy polsko-rosyjskiej, gdzie wjeżdżały do Polski miliony ton węgla importowanego z Rosji. Tydzień później górnicy pojawili się przed Sejmem, gdy exposé wygłaszała premier Ewa Kopacz. W praktyce działania jej rządu niczego nie wniosło powołanie Wojciecha Kowalczyka na nowego pełnomocnika do spraw restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego i jeszcze tej samej jesieni doszło do okupacji siedziby Kompanii Węglowej, gdy zaistniało poważne zagrożenie, że jej pracownicy nie dostaną wypłat. Już 7 stycznia 2015 r. premier Kopacz ogłosiła „plan naprawczy dla Kompanii Węglowej”, czyli… zamknięcie czterech jej kopalń: KWK „Bobrek-Centrum”, KWK „Brzeszcze”, KWK „Pokój” i KWK „Sośnica-Makoszowy”. Doprowadziło to do największego od lat strajku w górnictwie, a górników wspierali mieszkańcy śląskich miast. Kilkunastotysięczne manifestacje przeszły ulicami Bytomia, Gliwic, Rudy Śląskiej i Zabrza oraz w Brzeszczach. Po dziesięciu dniach, 17 stycznia 2015 r. podpisano porozumienie, które cofało decyzję o likwidacji kopalń, a kilka dni później rozpoczął się strajk pracowników Jastrzębskiej Spółki Węglowej, dzięki któremu udało się odsunąć od władzy jej prezesa, który doprowadził JSW na skraj bankructwa. Jednak gdyby nie zmiana rządu, wszystkie te działania związkowców i załóg niczego by na trwałe nie zmieniły. Bardzo prawdopodobne, że upadłaby Kompania Węglowa, JSW i Katowicki Holding Węglowy, a ich majątek zostałby wyprzedany za bezcen, bo taka była „strategia” poprzedniej władzy.

Pod rządami Zjednoczonej Prawicy elementami batalii o dalsze funkcjonowanie górnictwa były trudne negocjacje tzw. porozumień oszczędnościowych: za cenę czasowego zawieszenia wypłaty niektórych świadczeń górnikom udało się uratować JSW, a potem doprowadzić do powołania PGG.

Trzeba pamiętać, że to determinacja i ofiarność pracowników uratowała polskie górnictwo w latach 2014–2016. Obecny spór zbiorowy w PGG jest tylko próbą uzyskania dla nich należnego zadośćuczynienia za minione lata poświęceń.

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Spór zbiorowy i okupacja siedziby Zarządu Polskiej Grupy Górniczej” znajduje się na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Stanisława Floriana pt. „Spór zbiorowy i okupacja siedziby Zarządu Polskiej Grupy Górniczej” na s. 3 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chorzów – miasto chlubnych i niechlubnych rekordów sportowych, budowlanych i w niespełnionych obietnicach wyborczych

Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Zbigniew Kopczyński

Chorzów to miasto rekordów. To tu znajduje się Park Śląski – największy park miejski w Europie i tutaj gra rekordzista w ilości zdobytych tytułów mistrzowskich – Ruch. Tenże Ruch zaliczył rekordowy, wręcz mistrzowski zjazd z Ekstraklasy do czwartej ligi, zwanej dla niepoznaki trzecią. (…) Jakkolwiek Ruch zakończy ten sezon, jedno jest pewne: będzie to najniższe miejsce w jego historii, akurat na stulecie klubu. Kolejny chorzowski rekord.

Ale to nie koniec rekordów. Kibice niebieskich rekordowo długo czekają na nowy stadion. Jego budowę obiecał obecny prezydent – Andrzej Kotala z Platformy Obywatelskiej – dziewięć lat temu, gdy starał się przelicytować ówczesnego prezydenta Marka Kopla, reprezentującego stowarzyszenie samorządowe, a który to Marek Kopel odpowiedzialnie podchodził do tej licytacji i nie obiecywał gruszek na wierzbie. Andrzej Kotala gruszki na wierzbie obiecał, kibice Ruchu uwierzyli, ale gruszki, jak to gruszki, na wierzbie nie urosły. (…)

Sprawa zaczęła być poważna, więc prezydent rozpoczął przeciwdziałania. Ogłosił, że w obecnej sytuacji budżetu miasta budowa nowego stadionu jest niemożliwa.

Znalazł również winnego – oczywiście rząd Prawa i Sprawiedliwości, który, obniżając podatki, zmniejszył wpływy do miejskiego budżetu. Licząc zapewne na krótką pamięć wyborców i ich słabą zdolność kojarzenia faktów, gładko pominął kwestię przyczyn uniemożliwiających mu budowę stadionu przez ostatnie dziewięć lat, skoro obniżka podatków nastąpiła dopiero teraz.

Cóż, mamy taką rywalizację, przynajmniej na Śląsku, które miasto wybuduje lepszy stadion. Na Stadionie Śląskim mógłby grać zarówno Ruch, jak i GKS Katowice, których obecne stadiony leżą w niedalekiej odległości od niego. Zamiast tego władze Katowic, podobnie jak Chorzowa, postanowiły wybudować nowy stadion. W końcu ani Katowice, ani Chorzów nie mogą być gorsze od Zabrza. Jak dobrze pójdzie i chorzowski stadion w końcu powstanie, będzie prawdopodobnie najwspanialszym stadionem w IV lidze. Też jakiś rekord.

Skoro więc stadion niekoniecznie potrzebny jest Chorzowowi, to po co zawracać sobie głowę protestami kibiców i po co ten artykuł? Stadion nie jest tutaj najistotniejszy, chodzi o wiarygodność wyborczych obietnic i w ogóle o odpowiedzialność polityków za składane publicznie deklaracje. Obiecanki wyborcze są obietnicami publicznymi i za ich złamanie politycy powinni ponosić konsekwencje. Tak być powinno, a jest jak jest. Przed wyborami złote góry, a po wyborach: sorry, żartowałem. I tak w kółko co cztery lata.

Stadion nie jest ani jedyną, ani największą z niespełnionych obietnic obecnego prezydenta. Jest przypadkiem raczej typowym. Przypomnę chociażby obwodnicę Chorzowa, inwestycję o wiele większą i o istotnym znaczeniu dla funkcjonowania miasta. Wybudować ją obiecali zarówno prezydent, jak i przybyli do Chorzowa jego partyjni koledzy – marszałek województwa i szef wojewódzkich struktur Platformy. Zabiegając o głosy chorzowian przed wyborami parlamentarnymi w roku 2011, obiecali szybką realizację.

Padły konkretne daty: zakończenie prac projektowych do końca roku, rozpoczęcie budowy w 2014, a zakończenie w 2017 roku. Oczywiście pod warunkiem, że chorzowianie zagłosują na PO. Chorzowianie zagłosowali tak, jak wcześniej kibice Ruchu. Platforma wybory wygrała, a o obwodnicy nikt już więcej nie wspomniał.

Mamy koniec roku 2019 i nie wiemy nawet, czy jest gotowy obiecany osiem lat temu projekt. Może prace nad nim jeszcze trwają? Kolejny rekord?

Cały artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” znajduje się na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Chorzowskie rekordy” na ss. 1 i 2 grudniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 27 grudnia 2019 – Suma wydarzeń roku 2019. Radiowe remanenty Studia 37. Zaprasza Tomasz Wybranowski

Każdego roku u schyłku grudnia przychodzi czas podsumowań. Nie inaczej jest i w przypadku Studia 37. Bloomsday, XV. rocznica akcesji z UE i rozmowa z senatorem D. Norrisem to tylko część wspomnień.


Prowadzący: Tomasz Wybranowski

Współrowadzący: Tomasz Szustek (gościnnie)

Wydawca: Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)


 Jedną z dat, do których wracaliśmy w „Studiu Dublin” w 2019 roku, była 15. rocznica wejścia Polski do Unii Europejskiej. Nie każdy pamięta, że to właśnie w Dublinie w 2004 roku przyjmowano do UE nowe państwa, w tym i Polskę. Ówczesny premier Republiki Irlandii Bertie Ahern był jednym z pierwszych szefów rządów, który optował za otwarciem się na nowe kraje członkowskie Unii Europejskiej.

To również pod rządami Bertiego Aherna (lata 1997 – 2008), w pierwszej połowie 2004 roku Irlandia przewodniczyła Unii Europejskiej a sam Bertie sprawował funkcję przewodniczącego Rady Unii Europejskiej. Powtórzę, że wówczas też do struktur unijnych przyjęto dziesięć nowych krajów, w tym Polskę, umożliwiając jej obywatelom swobodę pracy i mieszkania w Republice Irlandii, Szwecji i Wielkiej Brytanii.

Dlatego przypomnieliśmy z Tomaszem Szustkiem przemówienie skierowane do krajów wchodzących do UE w 2004 r.

 

Myśląc o dacie 1 maja 2004 roku, w jednej ze swoich korespondencji Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com, stwierdził, że

Unia Europejska, wcześniej niż później, powróci do swych korzeni i zmieni swój kształt w najbliższych latach.

Nie podobało mu się bowiem, że dzisiejsza UE jest sterowana odgórnie przez polityków pewnych państw, a system w niej panujący jest niepotrzebnie skomplikowany. Redaktor naczelny największego polskojęzycznego portalu w Irlandii mówił także o wędrówkach Polaków „za chlebem i marzeniami” po 2004 r. i przedstawił wypowiedzi Irlandczyków na temat Polaków.

W podsumowaniu wydarzeń roku 2019, w „Studiu Dublin” powróciliśmy wspomnieniami do majowych świąt, w tym tego najważniejszego dla Polaków mieszkających poza granicami Ojczyzny.

Irlandzka Polonia miała powody do zadowolenia i dumy. Z okazji Dnia Flagi Polskiej Agnieszka Mądry, uczennica VI klasy Polskiej Szkoły w Galway im. Wisławy Szymborskiej, miała zaszczyt uczestniczyć w uroczystościach państwowych na placu Belwederskim w Warszawie.

 

Polska Szkoła w Galway im. Wisławy Szymborskiej w Dniu Flagi i Polonii otrzymała z rąk prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej Andrzeja Dudy biało – czerwoną flagę. W ten sposób uhonorowano 10. rocznicę istnienia szkoły. Na fotografii wykonanej ręką samego Pana Prezydenta, oprócz niego. także pierwsza dama Agata Kornhauser-Duda, obok niej uczennica szkoły Agnieszka Mądry, w głębi Zofia Kozłowska, a w centrum dyrektor szkoły i prezes Polskiej Macierzy Szkolnej w Irlandii Agnieszka Grochola i sekretarz organizacji Jolanta Oliwiak.

Towarzyszyła jej ówczesna prezes Polskiej Macierzy Szkolnej w Irlandii pani Agnieszka Grochola i Jolanta Oliwiak, sekretarz Macierzy.  Delegacja Polskiej Szkoly w Galway otrzymala z rąk prezydenta RP Andrzeja Dudy flagę Polski podczas oficjalnych uroczystości państwowych w Belwederze. Na antenie Radia WNET rozmawiałem z Agnieszką Mądrą i jej mamą, panią Alicją.

 

 

 

 

Przed rokiem o tej porze wspominaliśmy nasze relacje z obchodów Dnia św. Patryka, patrona Irlandii. W tym roku wrcamy myślami do dnia16 czerwca, kiedy Radio WNET przez ponad siedemnaście godzin opowiadało o powieści, która wciąż rozpala zmysły i serca czytelników. Głównym bohaterem naszych dublińskich opowieści był James Joyce i jego „Ulisses”.

Goście podczas uroczystego śniadania w czasie Bloomsday 16 czerwca 2019. Centrum im. Jamesa Joyce’a to najgorętsze miejsce tego dnia pod niebem Dublina. Fot. Studio 37

Ważnym miejscem wszelkiej maści „Joyceologów” jest literackie serce Dublina – James Joyce Centre. Co roku w tym miejscu organizowane jest podczas Bloomsday specjalne śniadanie, będące powieściowym wspomnieniem nietypowych kulinarnych gustów Leopolada Blooma i jego żony Molly.

Bilety na to śniadanie wyprzedają się dość szybko i wielu fanów Ulissesa musi obejść się smakiem. W całym Dublinie nie brakuje na szczęście restauracji, które tego dnia serwują śniadanie inspirowane posiłkami, które spożywali bohaterowie powieści.

Centrum Jamesa Joyce’a mieści się przy 35 North Great George’s Street. Tomasz Szustek i Eryk Kozieł dotarli tam, kiedy właśnie zaczęła się pierwsza tura uroczystego śniadania. Miało ono, jak zwykle 16 czerwca 2019 roku, szczególną oprawę. Była muzyka, śpiewy i występy aktorów, którzy swoją grą przybliżyli scenki z Ulissesa.

Gość specjalnego wydania „Studia Dublin” dyrektor Jessica Pell-Yates nie ukrywa, że powodem do dumy ośrodka kultury, którym zarządza, są grupy czytelnicze: Goście podczas uroczystego śniadania w czasie Bloomsday 16 czerwca 2019. Centrum im. Jamesa Joyce’a to najgorętsze miejsce tego dnia pod niebem Dublina:

To, czym jeszcze możemy się pochwalić, to grupy czytelnicze. /…/ Po godzinie trzynastej czytane są na głos fragmenty Ulissesa, przez ludzi z różnymi akcentami lokalnego irlandzkiego angielskiego, ale też przez osoby z zagranicy. Jest to niezwykłe doświadczenie – usiąść razem i słuchać. (…) Mamy także wystawę mówiącą o życiu Joyce’a, o miejscach, w których pisał, bo przeprowadzał się bardzo często, kiedy mieszkał w Dublinie, ale także kiedy mieszkał za granicą. M.in. w Trieście i Paryżu ciągle zmieniał mieszkania i to również ma swoje odbicie w naszej ekspozycji. – mówiła Jessica Pell – Yates

 

 

W tym roku wydarzenia związane z „Bloomsday” obserwował dla słuchaczek i słuchaczy Radia WNET i „Studia Dublin” Tomasz Szustek (na fotografii), którego wspierał Eryk Kozieł. Gorące korespondencje już od godziny 9:30 (niedziela, 16 czerwca 2019) pojawiały się na antenie Radia WNET. Tego dnia nadaliśmy ze Studia 37 siedemnaście godzin programu (!!!). 

 

 

Senator David Norris, admirator twórczości Jamesa Joyce’a. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37

Gościem „Studia 37 – Bloomsday – Joyce – WNET” był David Norris,  irlandzki  działacz polityczny i literaturoznawca. W 1987 roku został wybrany do Senatu Republiki Irlandii. Naukowo związany z Trinity College Uniwersytetu Dublińskiego, gdzie wcześniej także studiował literaturę angielską i redagował uniwersyteckie pismo. Co roku bierze udział w Bloomsday.

David Norris to wieczny obrońca artyzmu i wielkości Jamesa Joyce’a. Zawsze twórcę „Ulissesa” bronił przed słowami krytyki, której nigdy nie brakowało. Wielu czytelników a jeszcze więcej krytyków uważało, że „Ulisses” jest „zbyt długi i straszliwie nudny i nadto w nim jałowych igraszek słownych”.

Jak twierdzi senator Norris, James Joyce wiedział, że

Stworzył powieść, wobec której nikt nie jest w stanie przejść obojętnie.

 

 

 

 

W maju i czerwcu 2019 roku, w programie „Studio Dublin” dużo miejsca poświęciliśmy z Tomaszem Szustkiem i Jakubem Grabiaszem pierwszej wizycie prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa w Republice Irlandii.  

Mimo, że nie była to oficjalna wizyta, to pojawienie się głowy USA wzbudziło szereg emocji, nie tylko w kwestii zbliżającego się Brexitu i sympatii Donalda Trumpa dla tego projektu. Wizyta amerykańskiego prezydenta pobudziła przeciwników Donalda Trumpa. Odbyło się kilka małych demonstracji, między innymi w okolicy lotniska Shannon, gdzie Air Force 1 wylądował. – relacjonował Tomasz Szustek, nasz reporter.

Studio Dublin ze Studia 37, zawsze w piątki w Radiu WNET. Zdjęcie z manifestacji przeciwko wizycie prezydenta USA Donalda Trumpa w Republice Irlandii. Fot. Tomasz Szustek

Największa demonstracja odbyła się w czwartek, 6 czerwca 2019 roku, w stołecznym Dublinie. Wedle danych szacunkowych Gardy – Irlandzkiej Policji, wzięło w niej udział ok. 4 000 osób. Nad głowami protestujących frunął mały sterowiec przypominający amerykańskiego prezydenta tyle, że w pozie małego rozkapryszonego dziecka odzianego tylko w pieluchę.

Prezydent Donald Trump i premier Republiki Irlandii Leo Varadkar. Fot. Twitter The White House (WhiteHouse).

 

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump już 5 czerwca 2019 wieczorem odwiedził hrabstwo Clare. Lotnisko Shannon oraz okolice miejscowości Doonbeg były najbardziej strzeżonym miejscem świata.

Tego dnia, w godzinach porannych i popołudniowych prezydent Trump wziął udział w obchodach 75. rocznicy lądowania wojsk aliantów w Normandii. W czwartek ok. 17:00 wrócił do Republiki Irlandii, a jego bazą stała się jego prywatna rezydencja gdzie został do piątku (7 czerwca).

Wbrew zapowiedziom przeciwników wizyty Donalda Trumpa, dojazd do wioski Doonbeg nie był utrudniony, zaś firmy i instytucje normalnie funkcjonowały w trakcie wizyty prezydenta USA. Natomiast „Trump International Golf Links and Hotel” był już zamknięty dla zwiedzających i gości od wtorku. – mówił w specjalnej relacji Jakub Grabiasz.

Irlandzkie media sporo miejsca poświęciły wizycie amerykańskiej głowy państwa. Zwrócono uwagę, że „prezydent Trump był bardzo wyważony w swoich wypowiedziach”. Jedynie podczas spotkania Donalda Trumpa z irlandzkim premierem Leo Varadkarem doszło do małego zgrzytu, kiedy to amerykański prezydent użył bardziej niż niezręcznej metafory.

Pytany o ryzyko powstania twardej granicy między Ulsterem a Republiką Irlandii przyrównał to sytuacji, jaka ma miejsce na granicy … amerykańsko – meksykańskiej. 

 

„Tak to matki nam podały, Samy także z drugich miały, Że na dzień świętego Jana
– Zawdży sobótka palana.” – Jan Kochanowski. Fot. Anna Hurkowska

Letnią porą (14 i 21 czerwca 2019 roku) o słowiańskiej nocy Kupały opowiadała Anna Hurkowska. Ta impreza oczarowała kolejny raz Irlandczyków. To widowisko pod niebem Limerick odbyło się już po raz piąty. Początków tego wydarzenia należy szukać w roku 2015:

20 czerwca 2015 roku, z inicjatywy choreografki tańca Ewy Kotuły i polskich słowiańskich piękności, w tym gronie i naszej rozmówczyni Anny Hurkowskiej, słowiańskie obrzędy, wierzenia i tańce ukazane zostały oczom Irlandczyków po raz pierwszy, nad rzeką Shannon. – mówiła Anna Hurkowska

W podsumowaniu „Suma roku 2019 Studia 37 Dublin” Anna Hurkowska opowiadała o przygotowaniach do imprezy. Radio WNET i Studio 37 były patronami medialnymi tego wydarzenia. Anna Hurkowska odkryła niezwykłą rzecz na przecięciu prastarych wierzeń Słowian i Celtów, właśnie w związku z dniem letniego przesilenia słonecznego, co ma swój wyraz w języku:

Interesującym łącznikiem Kupały z celtyckim językiem jest słowo Cúpla – oznaczające Couple czyli para. Mnóstwo dawnych tradycji związanych z tą nocą oscyluje wokół znalezienia tej drugiej połówki, nic więc dziwnego, że czasem nazywa się ją również słowiańskim dniem zakochanych.

 

Tegoroczną imprezę zwieńczyły pokazy ogni grupy Flow4Show, wspólny marsz ku rzece Shannon i symboliczne wrzucenie wianków do wody. Podczas V. edycji Kupala Night – Summer Solstice Night zadebiutował także Teatr Tańca Fantasmagoria w choreografii Ewy Kotuły i Aleksandry Styki.

 

Słowiańskie piękności pod niebem Irlandii. Fot. Anna Hurkowska.

 

W „Studiu Dublin” nie zapominamy o naszych duszpasterzach. Trzykrotnie na antenie Radia WNET gościł nasz eterowy duszpasterz ks. Krzysztof Sikora SVD. W jednym ze swiątecznych Poranków WNET, nadawanych z Republiki Irlandii, opowiadał Tomaszowi Wybranowskiemu o posłudze duszpasterskiej na zachodzie Irlandii, w archidiecezji Tuam.

s. Krzysztof SIKORA – SVD – proboszcz Parafii rzymsko – katolickiej w Roundstone (hrabstwo Galway, Irlandia).

 

Innym razem ks. Krzysztof Sikora SVD w Studiu Dublin  opowiadał Tomaszowi Wybranowskiemu o posłudze duszpasterskiej na zachodzie Irlandii, w archidiecezji Tuam. Ks. Krzysztof przez osiem lat pełnił posługę w „irlandzkiej Częstochowie” – Sanktuarium Maryjnym w Knock.

Skrót SVD przy nazwisku kapłana wskazuje na członka Societatis Verbi Divini, czyli Zgromadzenia Słowa Bożego. Duchowni synowie Arnolda Janssena nazywani są potocznie werbistami, a ich dewizą jest zawołanie: „Niech żyje Trójjedyny Bóg w sercach naszych!”.

Werbiści niosą ludziom Słowo Boże już od 143 lat, starając się dotrzeć zwłaszcza tam, gdzie nie jest ono jeszcze znane. Dwóch spośród nich, beatyfikowanych w 1975 roku przez Pawła VI – bł. Arnolda Janssena, założyciela Zgromadzenia oraz bł. Józefa Freinademetza, pierwszego ojca werbistę w Chinach kanonizował Jan Paweł II.

 

Irlandzka redakcja Radia WNET – Studio 37 Dublin jest także blisko polskich ludzi czynu i biznesu. Jednym z gości programu w mijającym roku był pan Marcin Chlebicki, który prowadzi wraz z dwoma braćmi piekarnię „MMM Family Bakery”, która jest jedną z najpopularniejszych w Irlandii. Firma powstała 13 lat temu.

Marcin Chlebicki, współwłaściciel piekarni MMM Family Bakery w Castlebar, hranstwo Mayo (Irlandia). Fot. arch. MMM Family Bakery

 

MMM Family Bakery nasza polonijna biznesowa chluba zatrudnia obecnie ponad sto osób i wypieka ok. 35 tys. bochenków chleba tygodniowo. Wypieki trafiają do sklepów i hurtowni w całej Republice Irlandii i Ulsterze. Jako ciekawostkę można podać fakt, że z okazji Tłustego Czwartku w 2019 roku, cukiernicy MMM Family Bakery wypiekli ponad 65 tys. pachnących polskich pączków.

Jeden z trzech najsłynniejszych piekarzy w Republice Irlandii mówił w „Studiu Dublin”  o tym, dlaczego należy kultywować szkolnictwo zawodowe kolejnym rocznikom młodych Polaków i Europejczyków.

Jak twierdzi, starsze pokolenie musi przekazywać wiedzę młodym o sztuce wypieku chleba i produkcji innych wyrobów rzemieślniczych. W przeciwnym razie wszystko wykonywać będą bezduszne maszyny, które nie mają w sobie „ani serca, ani nuty wirtuozerii”:

Trzeba to robić, żeby ta sztuka nie zginęła. Teraz młodzież chce pracować przy komputerach lub jako marketingowcy. Myślę, że za dwadzieścia, najdalej trzydzieści lat sztuka rzemieślnicza po prostu umrze. – powiedział Marcin Chlebicki.

Pierwszą zasadą biznesu braci Chlewickich – The Breadski Brothers jest dbałość o znakomitą jakość chleba za sprawa pracowitości i ogrom wkładanego serca w wypieki. Ta jakość przełożyła się na liczbę klientów, która imponuje nawet wyspiarskim potentatom. Jednym z nich nawet był nawał premier Republiki Irlandii, o czym zaświadcza poniższe zdjęcie!

 

Poprzedni premier rządu Republiki Irlandii Enda Kenny i bracia Chlebiccy. Fot. arch. MMM Family Bakery

 


Ś. P. profesor Jan Szyszko. Zdjęcie z 11 sierpnia 2019 roku, kiedy z ekipą Radia WNET Tomasz Wybranowski pojawił się w Tucznie. Fot. Adrian Kowarzyk.

Rok 2019 zabrał znakomitego naukowca, miłośnika przyrody i przyjaciela Radia WNET, profesora Jana Szyszko. Z jego odejściem ciężko mi się oswoić. W 2019 roku kilkukrotnie na antenie Radia WNET, także w „Studiu Dublin” rozmawiałem z panem profesorem.

W lipcu pytałem Go, czy możliwe jest uratowanie Puszczy Białowieskiej i przywrócenie jej do wcześniejszego stanu?

Są siły które chcą powstrzymać program naprawczy i zwalić winę na Polskę – odpowiedział mi wtedy profesor Jan Szyszko.

Profesor Jan Szyszko mówił o pięknie Puszczy Białowieskiej, którą określił mianem pięknego dziedzictwa kulturowo-przyrodniczego polskiego leśnictwa i łowiectwa, pielęgnowanego przez miejscową ludność. Z żalem jednak zauważa, iż dobytek wypracowany przez poprzednie pokolenia zamieszkujące ten teren, został z premedytacją zniczony przez siły, które dzisiaj oskarżają Polskę o wytężone próby ratowania zagrożonego drzewostanu. Środowiska te twierdziły, iż:

Polski rząd wycina dla zysku ostatnią pierwotną puszczę Europy. Jest to swego rodzaju wielka arogancja i bezczelność.

W podsumowaniu roku medialnych działań „Studia 37 Dublin” przypominam tę rozmowę. Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie… [*] [*] [*]


 

Rok 2019 powoli dobiega końca. Studia 37 i programów, które emitujemy z Dublina (w sile ponad trzynastu godzin tygodniowo) nie byłoby, gdyby nie niezwykli ludzie, kochający radio. Chcę podziękować Katarzynie Sudak, Dorocie Andrzejewskiej, Kamili Turzyńskiej, Bogdanowi Feręcowi (za świeże spojrzenie na nasze polsko – irlandzkie losy na Wyspie i wsparcie poryalu Polska-IE.com, którego udziela Radiu WNET), Jakubowi Grabiaszowi, sportowemu ekspertowi i współwydawcy technicznemu, gdy mowa o nowych gościach pojawiających się na antenie, Piotrowi Słotwińskiemu, kronikarzowi Polonii z Cork, oraz Tomaszowi Szustkowi, który wzniósł ożywcze siły w nasze działania. To dzięki niemu mamy niezwykłą oprawę graficzną i fotograficzną Studia Dublin.

Gorące podziękowania także dla Alexa Sławińskiego, którego „Londyński WNETowy Zwiad” jest ważną częścią naszych opowieści o Wyspach i Wyspiarzach, także z polskimi paszportami.

Wielki ukłon dla braci realizatorów i techników Radia WNET, na czele z Karolem Smykiem, Pawłem „Dannym” Chodyną i Dariuszem Kąkolem. Bez Was nie byłoby nas w domach słuchaczy w Krakowie i Warszawie. 

Dziękuję Wam kochani za obceność, wiarę w nasze radiowe posłannictwo i przyjaźń.

Tomasz Wybranowski

 

Partner Radia WNET i Studia Dublin

 

                                   Produkcja Studio 37 – Radio WNET Dublin © 2019

 

PJ Murphy i Tomasz Wybranowski, tuż przed Bllomsday wizyta w Sweny’s Chemist, przy Lincoln Place w Dublinie. Tam Leopold Bloom kupował mydełko dla Molly. Fot. Tomasz Szustek Studio 37

Niemcy dopuszczali się świadomego ludobójstwa w zachodniej części Polski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Nieprzypadkowo ludobójstwo to, zakrojone na znacznie szerszą skalę, nazywano „Intelligenzaktion”. Była to zemsta za międzywojenną polonizację tych ziem przede wszystkim przez polską inteligencję.

Dariusz Brożyniak

Ludzi zwyczajnych Niemcy uznawali, co najwyżej, za ewentualne źródło taniej siły roboczej dla Rzeszy. Ważniejsze jednak było, wobec konieczności ponownego zniemczenia zdobytego terenu , pozbycie się szerzej rozumianej elity, a więc w ogóle warstwy posiadającej zdolności przywódcze, organizacyjne czy kierownicze. Używano więc określenia „polska warstwa przywódcza”, zdając sobie sprawę z jej możliwości tworzenia ruchu oporu i podtrzymywania ducha i świadomości narodowej. Mordowano zatem głównie księży katolickich, dalej kadrę profesorską, studentów, harcerzy, uczniów, społeczników i przedstawicieli wszelkich zawodów społecznego zaufania, jak lekarzy, prawników, nauczycieli, oficerów, urzędników, dziennikarzy, pisarzy, artystów, kupców.

Mordowano bestialsko, nad dołami śmierci, strzałem w tył głowy lub z broni maszynowej, a także gazowano po drodze w transportowych samochodach. Wytworzono w tym pierwszym okresie wojny jakby doświadczalny poligon sposobów zadawania śmierci, których schemat zaczął się powtarzać w kolejnych miejscach, najczęściej w sporych lasach.

Doświadczenie z późniejszym ludobójstwem sowieckim stało się inspiracją do coraz częstszego nazywania obecnie tych aktów bestialstwa kolejnymi „Katyniami”. Mamy więc „Katyń pomorski” w Lasach Piaśnickich, gdzie ocenia się ilość ofiar jednostek SS i Selbstschutzu do 14 tysięcy, czy „Katyń Zachodu” w wielkopolskich Lasach Palędzko-Zakrzewskich, gdzie dopuszcza się liczbę porównywalną, tj. około 13 tysięcy.

W jednym się jednak niemiecki agresor nie mylił: w ocenie zdolności organizacyjnych polskiego narodu do stawiania nawet biernego oporu, nawet w sytuacji beznadziejnej i nawet jedynie dla przechowania świadectwa. I tak ludność miejscowa liczyła skrupulatnie transportowe samochody, co w Poznańskiem zaznaczano potajemnie nawet w książeczkach do nabożeństwa, liczono strzały, przypadkowi świadkowie potrafili wypatrzyć pod plandekami ciężarówek zmaltretowanych torturami ludzi z rękami powiązanymi drutem kolczastym.

Ci sami Niemcy potrafili za parę lat, w 1943 roku, poruszając światową opinię publiczną i Międzynarodowy Czerwony Krzyż, odkryć z przerażeniem… ten właściwy, sowiecki Katyń. 22 tys. ludzi też powiązanych drutem kolczastym, też z otworami po kuli w potylicach… i też kwiat polskiej elity.

Dzięki zaangażowaniu miejscowych władz samorządowych, a przede wszystkim Stowarzyszenia Miłośników Dopiewca „Sami Swoi”, gminy leżącej w obszarze Lasów Palędzkich, udało się ustalić, ciągle bez zaangażowania badawczego IPN i udziału Państwa, niektóre miejsca kaźni i utworzyć miejsca pamięci: Pomnik Studentów, Kwaterę Siedmiu Grobów, Mogiłę Duchownych i Mogiłę – Miejsce Zapomniane. Własnymi siłami społeczników utwardzono leśne drogi i wykonano oznaczenia kierunków dotarcia na obszarze dojazdowym z sześciu aż miejscowości, ustawiając dodatkowo informacyjne tablice. W 1944 roku Niemcy tu jeszcze zdążyli zatrzeć ślady swej zbrodni na więźniach, także wielkopolskich powstańcach, dowożonych ciężarówkami z poznańskiego Fortu VII – od dwóch do pięciu ciężarówek dziennie, po 35 osób w każdej. Dokonali ekshumacji, ułożyli stosy i palili ciała, a popioły rozsypywali w lesie. Nowoczesna aparatura geofizyczna, pośpiech Niemców, ujednolicony system rejestracji więźniów HOLLERITH (przenoszący dane ze znormalizowanej Karty Więźnia na karty perforowane – przejęty później przez IBM), a współcześnie wysokiej klasy specjaliści z IPN – to daje ciągle nadzieję na kolejne identyfikacje ofiar i godną pamięć. Po październikowym, rocznicowym, uroczystym Marszu Pamięci z Zakrzewa do Kwatery Siedmiu Grobów usunięto jednak natychmiast wszystkie kwiaty i znicze!!!

Mija 80 lat od tego „prapoczątku” niemiecko-austriackiej zbrodni, bo niezłomny polski duch doprowadził zbrodnię „Intelligenzaktion” do rozmiaru wymagającego wybudowania specjalnego obozu śmierci w Mauthausen o kilkudziesięciu podobozach, w których to, przed ostateczną zagładą, wykorzystano głównie polskie siły twórcze w rozlokowanej w ten sposób ogromnej fabryce zbrojeniowej. Tak powstał i „Drugi Katyń” – z najstraszniejszym alpejskim Ebensee i największym St. Georgen-Gusen, a wszystko w jakże przecież małej Austrii.

W ostatnich dniach w tejże Austrii trwają nagłe rozmowy rządowe z Mauthausen Memorial wobec prawdopodobnego odkrycia kolejnego, tym razem podziemnego obozu koncentracyjnego, o którym była mowa w części I artykułu („Wielkopolski Kurier WNET”, 65/2019). Polska zupełnie nie jest na to przygotowana, skoro poprawa technicznego błędu, odwrócenie kolorów polskiej flagi w folderze wydawanym przez MSZ, trwała rok z okładem. Do tej pory nie skorzystano z możliwości dostępu do wspomnianych już także archiwów miasta Linz oraz huty Voestalpine. W warszawskich Palmirach odbyło się jednak seminarium na szczeblu rządowo-ministerialno-międzynarodowym, gdzie podejmowano strategiczne decyzje właśnie w kwestiach austriackich upamiętnień. Czy wzięły w nim udział osoby dysponujące szczegółową wiedzą – dochodzą informacje budzące uzasadnione wątpliwości.

Polskie ofiary ciągle wołają o odkrycie, godny pochówek i upamiętnienie, w jakże licznych jeszcze miejscach i po dziesięcioleciach zaniedbań.

„Polskie Katynie” wołają przynajmniej o wspomnienie podczas oficjalnych Apeli Poległych. A trzeba się spieszyć, bo mamy przecież do czynienia z ostrą kampanią postprawdy i celowego odwracania koła dziejów. Na naszych oczach w Europie Zachodniej, ale i w Stanach Zjednoczonych następuje zmiana narracji o II wojnie światowej.

Nieodwołalnie odchodzi pokolenie bezpośrednich świadków, a ci, którym prawdę przekazywano z pierwszej ręki, też już są w swej jesieni życia.

Cały artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II znajduje się na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, a tekst tegoż autora pt. „Polska polityka upamiętnień kuleje” na s. 1 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” cz. II na s. 3 grudniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Oświadczenie twórców filmu „Zdarzyło się w Polsce”. Żądają w nim m.in. odwołania ministra kultury Piotra Glińskiego

Film „Zdarzyło się w Polsce” napotkał na bariery nie do przebycia w momencie odmówienia zgody na poddanie się pasożytniczym układom pozostawionym w branży filmowej przez poprzedni system.

(…) Paradoksalnie, w nowej rzeczywistości politycznej, po zwycięstwie w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w 2015 roku „dobrej zmiany”, niosącej na swych sztandarach przywrócenie elementarnych zasad sprawiedliwości społecznej, ale i realizację polityki historycznej przywracającej honor bohaterom walki o Wolną Polskę, gdy profesor Szwagrzyk z Instytutu Pamięci Narodowej odkopuje z anonimowych dołów śmierci szczątki zamordowanych żołnierzy powojennego podziemia niepodległościowego, niezwykle ważny film o powojennej walce drugiej konspiracji i jej zbrodniczym wymordowaniu przez komunistów zostaje zablokowany mimo wcześniejszych deklaracji i zobowiązań ze strony premiera, jego kancelarii i resortu kultury.

Czy piętrzące się przed twórczością Jerzego Zalewskiego problemy mają charakter trwały, niezależnie od zachodzących zmian w życiu politycznym kraju?

Czy raczej zachodzące zmiany polityczne mają wciąż charakter powierzchowny i napotykają na mur utrwalonych i nienaruszalnych od 30 lat, po niesławnej pamięci umowie okrągłego stołu, zakonserwowanych układów polityczno-biznesowych i personalnych, które zagwarantowała „gruba kreska” i jej skutki w postaci braku lustracji i dekomunizacji we wszystkich kluczowych instytucjach państwa, ale również na wyższych uczelniach, w obszarze edukacji i szeroko pojętej kultury, gdzie, wprost, spadkobiercy komunistycznego systemu stali się z dnia na dzień zarządcami, właścicielami pokomunistycznego majątku oraz właścicielami III RP. (…)

[Film] „Zdarzyło się w Polsce” napotkał na bariery nie do przebycia w momencie odmówienia zgody na poddanie się pasożytniczym układom pozostawionym w branży filmowej przez poprzedni system, który systematycznie sprzeniewierza przeznaczone na kulturę społeczne pieniądze, przepuszczane tymi samymi skorumpowanymi kanałami.

Jedną z czołowych pozycji w opisanej i, niestety akceptowanej przez obecny aparat władzy, strukturze zajmuje Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, której niezniszczalnym dyrektorem związanym zawodowo i pełniącym w niej od 1970 roku kierownicze funkcje jest niejaki Włodzimierz Niderhaus (…), który legitymuje się pokaźnym dorobkiem i zasługami w branży filmowej oraz, za przyzwoleniem i w pełnej komitywie z resortem kultury, jest finansowym dysponentem środków publicznych, został w roku 1983 zarejestrowany przez III Wydział SB jako tajny współpracownik służby bezpieczeństwa o pseudonimie „Włodzimierz”. (…)

[C]złowiek ten przez kolejne dekady, bez jakiejkolwiek lustracji, kontroli ze strony nowo mianowanych organów państwa, pozostaje współpracownikiem resortu kultury kierowanego przez wicepremiera Piotra Glińskiego, który zdecydował się poświęcić film Jerzego Zalewskiego na rzecz hołdowania postkomunistycznym reliktom w polskiej kinematografii. Mimo pełnej wiedzy o poniesionych nakładach i wysiłku ludzi zaangażowanych w przedsięwzięcie, nie bacząc na straty finansowe, a zwłaszcza moralne, wolał zachować dotychczasowe relacje z agentem komunistycznych służb specjalnych.

(…) Domagamy się dlatego podjęcia przez obecne władze, deklarujące dziś naprawę państwa, stanowczych kroków w celu zapobieżenia podobnym sytuacjom w przyszłości i wyciągnięcia konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych za zaistniały stan rzeczy, w tym usunięcia ze stanowiska szefa resortu kultury ministra Piotra Glińskiego, który nie gwarantuje naszym zdaniem oczekiwanych zmian.

„Kłopotliwy reżyser, kłopotliwe filmy” – oświadczenie twórców filmu i opinia prof. Andrzeja Nowaka o filmie Jerzego Zalewskiego „Zdarzyło się w Polsce” znajdują się na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 66/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 16 stycznia 2020 roku!

„Kłopotliwy reżyser, kłopotliwe filmy” – oświadczenie twórców filmu i opinia prof. Andrzeja Nowaka o filmie Jerzego Zalewskiego „Zdarzyło się w Polsce” na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET”, nr 66/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Borowski: Konfederatów łączy chęć bycia w Sejmie i umieszczanie na listach ludzi, którzy wprost są agenturą Putina

Adam Borowski o filmie „Legiony” i swej pracy jako wydawca, reformach Dobrej Zmiany, które w sądownictwie są niepełne oraz o Konfederacji, jej pro-rosyjskości i o tym czemu nam nie grozi ustawa 447.

Adam Borowski podsumowuje rok 2019 z perspektywy swojej pracy zawodowej. Choć jego start w wyborach parlamentarnych z listy PiS, nie przyniósł mu mandatu, to jako wydawca jest zadowolony.

Pozostanę wydawcą, to bardzo szlachetny zawód.

Szczególnie dumny jest z filmu „Legiony”, który, jak przewiduje, stanie się klasykiem oglądanym przez kolejne dziesięciolecia, takim jak „Pan Wołodyjowski”.

Komentuje także najważniejsze wydarzenia ubiegającego roku. Jest zadowolony z działania Prawa i Sprawiedliwości, ponieważ walczy z mafiami vatowskimi, a odebrane złodziejom pieniądze przekazuje ludziom w ramach programów socjalnych. Stwierdza, że utrata Senatu na rzecz opozycji to wina błędów w kampanii. Gdyby przyłożyć się bardziej np. w podwarszawskiej kampanii prof. Żaryna, to wynik wyborów mógłby być inny.

Działacz opozycji czasów PRL przyznaje, że PiS wycofał się z niektórych założeń reformy sądownictwa, takich jak instytucja „skargi nadzwyczajnej” czy z posłania na emeryturę wielu sędziów o komunistycznej przeszłości (np. Józefa Iwulskiego). Mówi też o hipokryzji lewicy, która solidaryzuje się z dziećmi z Zespołem Downa, a jednocześnie popiera aborcję eugeniczną, której głównymi ofiarami są właśnie ludzie z tym schorzeniem. Nasz gość ocenia również Konfederację. Podkreśla, że nie jest to jednolite środowisko.

Narodowcy z tzw. wolnościowcami mają ze sobą niewiele wspólnego, łączy ich chęć bycia w Sejmie, pewna pro-rosyjskość.

Zarzuca Konfederacji „umieszczanie na listach ludzi, którzy wprost są agenturą Putina”. Zwraca uwagę na hasła jakie podają na manifestacjach Konfederacji, gdzie mówi się, że „należy zrezygnować z niesłusznej krytyki Rosji”. Nie obawia się, że Polska jest zagrożona roszczeniami żydowskimi w związku z amerykańską ustawą 447, o czym mówią posłowie Konfederacji.

To dotyczy to wyłącznie majątku spadkowego.  […] Co nas obchodzi amerykańska ustawa, gdzie nie ma ani słowa o Polsce.

Podkreśla, że „to nas nie dotyczy”. Gość „Poranka WNET” jest niezadowolony, że Lewica weszła do parlamentu. Zarzuca ludziom z opozycji antykomunistycznej takim jak Antoni Mężydło, czy Grzegorz Schetyny, dawny członek Solidarności Walczącej, że:

W imię ślepej nienawiści do przeciwnika politycznego reaktywowali postkomunistyczną lewicę.

Partię Razem nazywa komunizującą. Zarzuca jej, że odżegnuje się od związków z polskością podkreślając jedynie swą europejskość. Wobec informacji, że dwudziestolatkowie chętniej niż trzydziestolatkowie lub starsze pokolenia wybierają Lewicę, pociesza Borowskiego fakt, że to młodzież wypromowała kult żołnierzy wyklętych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Jakubiak: Polityki nie uprawia się w Sejmie, tylko w ministerstwach. Większość posłów charakteryzuje politykierstwo

Czego Marek Jakubiak oczekiwał kandydując do Sejmu i dlaczego ostatecznie się rozczarował? Czy Paweł Kukiz bał się, że wygra wybory prezydenckie oraz czemu ruch Kukiz’15 nie miał przyszłości?

 

Marek Jakubiak, prezes Konfederacji dla Rzeczypospolitej, prezes Browarów Regionalnych Jakubiak sp. z o.o. opowiada o poprzedniej kadencji Sejmu, w której sprawował mandat poselski. Okazuje się, iż jego wyobrażenie polityki było zgoła inne, niż sejmowa rzeczywistość, z którą musiał się skonfrontować:

Przyszedłem do polityki uprawiać politykę, a nie politykierstwo, a okazuje się, że te knucia polityczne na lewo i prawo męczą […] Polityki nie uprawia się w sejmie, tylko w  ministerstwach, tam pisze się ustawy, Sejm jest tylko do akceptowania. Te wszystkie inicjatywy poselskie też inicjowane są w ministerstwie.

Przytacza tutaj historię spotkania z pewnym posłem, z którym ustalił on stworzenie koalicji politycznej. Została ona zapowiedziana przed kamerami, po czym jego partner po upłynięciu 4 dni twierdził, że Jakubiak go źle zrozumiał, że „to tylko taka współpraca była, nie żadna koalicja”. Nazywa także większość posłów „małymi ludźmi”:

Zawsze uważałem, że wspólnym mianownikiem dla wszystkich jest dobro Rzeczpospolitej […] Polityka jest zachowawcza, jak się coś stanie, to się to ratuje.

Gość „Poranka WNET” zapytany o początki romansu Pawła Kukiza z polityką, który swojego czasu brylował w mediach, a dziś pełni drugoplanową rolę w PSL-u, odpowiada:

Był czas przez 2 lata kiedy mieliśmy po 15 procent poparcia, wtedy byłem jego prawą ręką, potem zwyczajnie mnie odstawiono i dzisiaj Paweł jest, gdzie jest. Byłem zdania, że trzeba planować, mieć wizję, budować silną strukturę, silnej organizacji zrzeszonej nie tylko na bazie emocji, ale tez logiki myślenia.

Jak dodaje, Kukiz’15 nie był ruchem, który mógł stworzyć silną organizację i to było jednym z powodów jego rozpadu. Jak zauważa, Kukiz’15 działało jedynie intuicyjnie, nie tworząc szerszego i długofalowego planu:

Myślę, że 20% poparcie w wyborach prezydenckich Pawła zaskoczyło, on był przerażony tym, że może wygrać […] To jest mądry człowiek, jednak on w swojej wyobraźni jest przerażony odpowiedzialnością […] Do tego doszło, że człowiek, który walczy przez 4 lata o swoje postulaty i idzie do ludzi, których wyzywał przed chwilą od zorganizowanej grupy przestępczej i mówi – zróbcie to za mnie. Pytanie, po co on w polityce?

W dalszej części rozmowy Marek Jakubiak komentuje aktualne działania PiS-u oraz skręt całej formacji w stronę centrum. Ocenia także podwyżki podatków.

A.M.K.