Prof. Żurawski vel Grajewski: Polska nie boi się sojuszników silnych i mających wolę działania, tylko słabych

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski  o możliwym transferze amerykańskich wojsk z Niemiec do Polski, skutkach tego dla relacji RFN-USA i widmie zbliżenia niemiecko-rosyjskiego.


Dziś Amerykanie utrzymują w Niemczech kontyngent liczący 34,5 tys. żołnierzy. Mówi się o przesunięciu nawet 9,5 tys. żołnierzy USA. Nasz gość stwierdza, że to przesunięcie wojsk jest demonstracją pogarszania się relacji niemiecko-amerykańskich. Nie ma więc wymiaru militarnego.

Polska nie chciałaby inspirować procesu pogarszania się relacji między członkami Sojuszu.

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski podkreśla, że „filarem bezpieczeństwa Polski jest spoistość Sojuszu Północnoatlantyckiego”. Z tego powodu, choć „sama wojskowa obecność amerykańska jest oczywiście pożądana” to nie powinna się odbywać kosztem pogarszania relacji amerykańsko-niemieckich. Przypomina, że

Niemcy z uwagi na swój potencjał największym kontynentalnym sojusznikiem w Europie.

Dodaje, iż widać w Niemczech gotowość do współpracy z Rosją, czego przykładem jest Nordstream. Niemiecko-rosyjska współpraca ucierpiała wskutek rosyjskiej inwazji na Krym i Ukrainę, jednak jeśli relacje amerykańsko-niemieckie będą się pogarszać to głosy na rzecz zbliżenia z Rosją będą łatwiej słyszalne. Politolog przewiduje, że

Polska przyjmie wszystkich, jakich nam Amerykanie nam zaproponują. Z radością przyjęłyby ich kraje bałtyckie lub Rumunia.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Wołczyk: Baleary i Wyspy Kanaryjskie już się otworzyły. 80% społeczeństwa uważa, że rząd Sancheza kłamie

Małgorzata Wołczyk o wychodzeniu Hiszpanii z epidemii i jej chęci ponownego przyciągnięcia turystów oraz o błędach rządzących i ich krytyce.


Małgorzata Wołczyk informuje, że według hiszpańskich ekspertów zapadalność na Covid-19 w tym kraju spadnie niemal do zera w sierpniu. Wynika to z wysokiej temperatury i wilgotności. Obecnie restrykcje są powoli luzowane. Hiszpanom zależy na powrót turystów, bo kraj jest na skraju bankructwa.

Baleary i Wyspy Kanaryjskie już się otworzyły.

Na razie jednak na samym Półwyspie Iberyjskim Hiszpanie nie mogą się przemieszczać między prowincjami. Na dodatek o przyciągnięcie turystów konkurują z nimi kraje takie, jak Włochy, Francja i Chorwacja.

Dziennikarka zwraca uwagę na paradoks związany z noszeniem maseczek. Przy największym szczycie epidemii rząd jedynie zalecał maseczki, zaś obecnie można dostać mandat za ich nienoszenie. Hiszpanie żartują z tego mówiąc, że to jak „założenie prezerwatywy po porodzie”. Nie mają najlepszego zdania o rządzących i ich decyzjach:

80% społeczeństwa uważa, że rząd Sancheza kłamie […] Zrobił bardzo wiele by przyczynić się do transmisji koronawirusa.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Rzymkowski: Wyborcy Krzysztofa Bosaka winni postawić tamę Rafałowi Trzaskowskiemu, utożsamianemu z rewolucją obyczajową

Tomasz Rzymkowski o zachorowaniach na koronawirusa w Polsce; strategii walki z Covid 19 oraz o kandydaturze Trzaskowskiego; jego wypowiedziach i tym, czemu przeciw niemu winni głosować wyborcy Bosaka.


Tomasz Rzymkowski ocenia sytuację epidemiczną w Polsce.  Zauważa, że większość zarażonych ma co najwyżej lekkie objawy, takie jak przy przeziębieniu.

Zmieniła się natura pandemii z powszechnej na ogniskową.

Mimo że liczba zarażonych nie maleje, to poseł PiS nie uważa, aby luzowanie obostrzeń przeprowadzonych przez rząd było złym pomysłem. Tłumaczy, że „zależało nam na tym, by szczyt pandemii nas nie dotknął”.

Nasz gość komentuje również kampanie wyborcze poszczególnych kandydatów. Kandydat KO zbiera podpisy nawet w budynkach użyteczności publicznej. Krytykuje Rafała Trzaskowskiego za jego niechęć do realizacji wielkich projektów gospodarczych, takich jak przekop Mierzei Wiślanej czy CPK. Zauważa, że kampania wyborcza tego kandydata dopiero co wystartowała. Zachęca wyborów Konfederacji, by w II turze głosowali na Andrzeja Dudę:

Wyborcy Krzysztofa Bosaka powinni postawić tamę Rafałowi Trzaskowskiemu, bo on jest utożsamiany z rewolucją obyczajową.

Zaznacza, że „druga tura to wybory anty, gdzie wybieramy tego kandydata, który cieszy się naszą mniejszą niechęcią”. Polityk życzy piszącym matury „połamania piór” i zauważa, że należy do rocznika, który jako pierwszy nie miał egzaminów wstępnych na studia, a jedynie konkurs matur.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Lasota: Są naciski w różnych miastach, by zmniejszyć wydatki na policję. Są miejsca, gdzie lepiej jest być Murzynem

Irena Lasota o zamieszkach i rasizmie w USA, zmniejszeniu wydatków na policję, tym, gdzie się opłaca być kobietą, czarnym lub homoseksualistą oraz o stacjonowaniu US Army w Europie.

Irena Lasota zaznacza, że ze względu na domniemanie niewinności nie powinno się mówić o „morderstwie”George’a Floyda, tylko o jego śmierci/zabiciu. Zauważa, że „rozboje ustały”, a w Waszyngtonie i Nowym Jorku zniesiono godzinę policyjną. Protesty odbywają się już w spokojniejszej atmosferze. Tymczasem trwają „naciski w różnych miastach, że należy zmniejszyć wydatki na policję”. Jak zauważa korespondentka, głoszący takie hasła biali liberałowie mogą sobie pozwolić by mieszkać na zamkniętych, strzeżonych osiedlach.

Dziennikarka stwierdza, że najbardziej prześladowaną na tle rasowym grupą społeczną w Ameryce są Indianie. Spodziewać się można także protestów ze strony Latynosów. Lasota odnosząc się do rasizmu przeciw białym zwraca uwagę na krytykę Opery Metropolitan. W wystawianej w niej operze Othello, głównego bohatera, który jest czarny, gra biały aktor.

Są miejsca, gdzie żeby wejść, lepiej jest być Murzynem, gejem, kobietą.

Dziennikarka podejmuje ponadto temat stacjonowania amerykańskich wojsk w Europie. Nie ma ich już tak dużo, jak w czasach zimnej wojny. Obecnie z Niemiec planuje się wyprowadzanie kolejnych oddziałów. Lasota odpowiada na pytanie, czy wycofywani z RFN żołnierze US Army mogą zostać przeniesieni do Polski. Zauważa, że zmiany w rozmieszczeniu wojsk mogą byc odebrane przez Rosję jako porzucenie przez Stany Europy, chyba, że zdołają one przekonać wszystkich, że „przesunięcie baz lotniczych do Polski jest ważniejsze od wycofania żołnierzy z Niemiec”. Dodaje, iż

NATO jest silną organizacją.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Trójka bez maski. Z jednego studia sterowano rynkiem rockowym w Polsce / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 72/2020

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach.

Andrzej Jarczewski

„Trujka” jako dystrybutor prestiżu

Lista Przebojów Trójki (LP3) w połowie maja 2020 rozpaliła publicystów i polityków wszelakich opcji. Powracam do sprawy dlatego, że akurat 1 maja, na dwa tygodnie przed wybuchem afery, „Kurier WNET” opublikował mój artykuł pt. Starczy uwiąd Trujki. Potraktowałem wtedy temat z najwyższą kurtuazją; teraz czas na większą szczerość.

Trójka, jak starzejąca się kokota, przeżywała ostatnio trudne momenty wraz z tak czy inaczej legendowaną emeryturą swoich filarów.

Kompletne załamanie dotknęło ją 15 maja 2020 r. po ustawieniu na czele LP3 piosenki Kazimierza Staszewskiego Twój ból jest lepszy niż mój. Ta okoliczność każe mi kontynuować refleksje na temat historycznej i współczesnej roli radia i muzyki. Zacznę jednak od innego ważnego zagadnienia, prawie tak ważnego, jak muzyka. Od… demokracji.

Oczywiście – muzyka jest ważniejsza. Znamy wszak duże połacie geografii i jeszcze większe historii, gdy o demokracji nie słyszano. A muzykę słyszano zawsze i wszędzie. Bez niej nie było na świecie żadnej cywilizacji. Przypomnę w tym kontekście tezę Jerzego Waldorffa sprzed pół wieku, że muzyka nie podlega prawom demokracji, lecz… arystokracji. Nie wolno jednak mieszać porządków. Należy oddać demokracji to, co demokratyczne, a sztuce to, co arystokratyczne. I nie dopuścić, by arystokracja się zdegenerowała, przeszła w oligarchię lub dyktaturę celebrytów.

W radiowej Trójce nowa arystokracja medialna konsekrowała się sama, wytworzyła wokół siebie prawdziwy kult i kazała się wielbić bezkrytycznie (terminy: ‘konsekracja’, ‘dystrybucja prestiżu’, ‘kult’ i kilka dalszych należy odczytywać przez pryzmat socjologii Pierre’a Bourdieu).

Obecnie obserwujemy etap generowania zbioru męczenników sprawy i rozsławiania ich „lepszego” bólu za granicą, choć sami zadawali taki sam ból tym, których nie lubią, ale to był „gorszy” ból, niewart piosenki.

Emerytowanym oligarchom medialnym chodzi o to, „żeby było tak, jak było”, a tego rodzaju konserwy młoda Polska nie pragnie, bo żyje już inną muzyką i nie szanuje infantylnych staruszków o zdrobniałych imionkach. Przy starych idolach pozostali tylko równie starzy wyznawcy i reklamodawcy suplementów na wątrobę. Młodzi mówią mniej więcej tak: „Jakiś starszy pan coś wrzeszczy do innego starszego pana. A co mnie to obchodzi!”.

Zerowa reguła demokracji

Obywatele państwa demokratycznego zajmują się swoim życiem osobistym, a do zarządzania sprawami zbiorowymi od czasu do czasu wybierają swoich przedstawicieli. Ci przedstawiciele wchodzą do rad, parlamentów i rządów, które tworzą prawa i podejmują wiążące wszystkich decyzje. Jedni obywatele są z tych rządów zadowoleni bardziej, inni mniej, ale wszyscy godzą się z podstawową regułą demokracji, wyłożoną przez Peryklesa dwa i pół tysiąca lat temu: „Nasz ustrój polityczny nazywa się demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie na mniejszości”…

Co z takiej definicji demokracji wynika? Po pierwsze i najważniejsze: że istnieje sposób orzekania o większości. Dalsze wnioski są lepiej lub gorzej realizowane w różnych krajach i nie stanowią tutaj przedmiotu zainteresowania. Ważne jest tylko to, że w demokracji jako przedpierwszą regułę przyjmuje się oczywistość, że tam, gdzie o miejscu osoby lub dzieła decyduje większość – musi istnieć powszechnie akceptowana metoda stwierdzania większości.

Zlicza się, ile głosów padło na „A”, ile na „B” czy „C”; wynik arytmetycznego sumowania podawany jest do publicznej wiadomości i ten wynik sprawia, że to, co uzyskało więcej głosów, osiąga cel, dla jakiego prowadzono głosowanie, a to, co uzyskało mniej głosów – na pewien czas przegrywa, choć może próbować szczęścia w następnym głosowaniu. Te reguły demokracji są przez nas tak głęboko zinternalizowane, że nie podejrzewamy nawet możliwości przeciwnej, czyli sytuacji, w której nie ustala się większości, a mimo to cel – zależny od większości – ktoś osiąga.

Zerowa reguła stalinizmu

Wątpię, czy Stalin rzeczywiście to powiedział, ale następująca definicja dobrze odzwierciedla to, co faktycznie realizowano w komunizmie i co nadal działa np. w Korei Północnej i – zdaje się – w Wenezueli:

„Nieważne, kto jak głosuje. Nieważne, kto liczy głosy. Nieważne, czy ktoś w ogóle coś liczy. Ważne to, kogo ogłosimy wybranym!”

W rozpatrywanej teraz sprawie dyrektor Programu Trzeciego popełnił błąd pomieszania demokracji z komuną, idolatrią i dyktaturą idola. Stwierdził bowiem prostodusznie, że w ustalaniu kolejności na Trójkowej Liście Przebojów z 15 maja 2020 roku złamano regulamin i na pierwsze miejsce wstawiono piosenkę, która zdobyła mniej głosów niż kilka innych. I że to jest niewłaściwe. Dyrektor automatycznie i zapewne bezrefleksyjnie przyjął definicję peryklesowską, z której wynika, że zwyciężyć powinno to, co – zgodnie z demokratycznymi regułami – uzyskało najwięcej głosów. I tu dyrektor się strasznie pomylił. Nie zauważył, że o całej liście (LP3) decyduje REGUŁA ZEROWA, czyli ręczne sterowanie, że żadnego REGULAMINU NIE MA! Żadnego regulaminu nigdy nie było! A to oznacza, że od samego niechlubnego początku w stanie wojennym listy przebojów w III Programie Polskiego Radia były fabrykowane bez żadnej kontroli! To oznacza również, że z jednego studia centralnego sterowano nie tylko listą, ale wręcz całym rynkiem muzyki rockowej w Polsce.

Nie da się zliczyć

O niedemokratycznych procedurach przy układaniu LP3 pisałem m.in. w roku 2012, opisując rolę muzyki w życiu młodego pokolenia w stanie wojennym. Kwestia ta była przedmiotem kilku rozmów. Rzecz jasna – fakt nieistnienia regulaminu LP3 w ogóle nie był do tej pory rozpatrywany. Po prostu na coś takiego nie wpadłem. Pomijam teraz nieistotne szczegóły, by przytoczyć ciekawy argument.

Otóż każdy, kto choć raz uczestniczył w zliczaniu głosów, np. w obwodowej komisji wyborczej, wie, że jest to spora praca. W normalnych wyborach, w jakich uczestniczymy prawie co roku, obwody głosowania są tak wyznaczane, by w efekcie, po uwzględnieniu frekwencji, w urnie znalazło się nie więcej niż 2000 głosów. Oczywiście gdzieniegdzie bywa więcej, ale średnia raczej tysiąca nie przekracza. Komisja liczyła te głosy całą noc, spisywała protokół i kończyła pracę, za którą każdy otrzymywał jakieś drobne wynagrodzenie.

A teraz wyobraźmy sobie takie głosowanie nie co rok, ale co tydzień, przy czym głosy nie są oddawane na jednoznacznych kartach do głosowania. Każdy pisze, jak chce, wielu mylnie podaje tytuły piosenek, niektórzy wypisują długie, piękne listy, których oczywiście nikt nie ma czasu nawet otworzyć. I jest tego dużo, dużo więcej niż w zwykłej urnie wyborczej. Internet wiele w tej sprawie ułatwił, ale – jak przyznają sami zainteresowani – program agregujący głosy działa źle i właściwie daje tylko materiał pomocniczy.

Pytanie: jak przed internetem liczono głosy? Odpowiedź: szuflą!

Utajnione liczby

W latach sześćdziesiątych, gdy wybuchała beatlemania, na całym świecie tworzono różne rankingi, którymi emocjonowała się młodzież. W krajach kapitalistycznych ułożenie listy według popularności było pracochłonne, ale względnie proste i – co do zasady – powszechnie akceptowane. Po prostu wybierano pewną grupę sklepów z płytami, a następnie pytano, ile sprzedano singli i ewentualnie longplayów. Tak powstawała słynna „Top Twenty”, czy „Hot Hundred”. Różne czasopisma czy stacje radiowe opracowywały różne i zmienne w czasie regulaminy, uwzględniające nowinki technologiczne (np. ostatnio Spotify).

W krajach socjalistycznych, gdzie dystrybucja płyt – jak cała gospodarka – stała na głowie, wymyślano inne systemy. Program I Polskiego Radia, jeśli dobrze pamiętam, organizował głosowania dziennikarskie w studiach regionalnych, co w żaden sposób nie odzwierciedlało popularności piosenek. Pojawiła się jednak lista prawdziwa, nadawana przez Program Pierwszy z… Lublina. Leciało to w poniedziałki o pierwszej w nocy (żeby dzieci nie słyszały), ale wszyscy studenci i być może licealiści na to czekali, a niektórzy spisywali owe listy i później o nich ze znawstwem dyskutowali.

Ta – nadawana na falach długich – lubelska lista różniła się od innych tym, że redaktor prowadzący podawał liczbę głosów, która padła na daną piosenkę. Głosowało się na kartkach pocztowych (znaczek za 40 groszy) i można było podawać 10 tytułów.

W roku akademickim 1969/70 uczestniczyłem w akcji „sprawdzania demokracji” na tej powszechnie cenionej liście. Wysyłaliśmy dwukrotnie po 400 (czterysta) kartek, promujących różne piosenki, przy czym każdy uczestnik tej gry musiał obowiązkowo na pierwszym miejscu umieścić Darling Beatlesów, a kilka tygodni później – spadające właśnie z listy El Cóndor Pasa Simona i Garfunkela.

Co ciekawe, piosenka El Cóndor Pasa powróciła wtedy na czołowe miejsce i od tego momentu zaczęła się druga, znacznie większa niż pierwsza, fala popularności tego utworu w Polsce. Oczywiście Darling też na dłużej okupowało miejsce pierwsze. Ważny w tym jest fakt podawania liczby głosów, jakie dany utwór otrzymał. Można więc było obliczyć, ile trzeba dodać, żeby wejść na podium. W ten sposób – z Gliwic i Katowic – udało się sprawdzić i potwierdzić rzetelność lubelskiej listy.

Słuchaliśmy również Radia Luxemburg, a przez pewien czas wielką estymą cieszyła się lista, nadawana chyba w piątkowe lub sobotnie wieczory na falach średnich przez słoweńską Lublanę. Język zrozumiały, a piosenki prosto z Londynu i trochę z Jugosławii. Z kolei Lista Przebojów Programu Trzeciego, która od razu zdobyła ogromną popularność, nigdy (to podaję na odpowiedzialność zawodnej pamięci) nie podawała liczby głosów, choć niektórzy twierdzą, że jakąś liczbę kiedyś wymieniono. Zawsze jednak żonglowano innymi liczbami: ile tygodni piosenka utrzymuje się na liście, na którym miejscu była poprzednio, co się działo na liście ileś tam numerów temu itp. W tym gąszczu liczb podawanych ukryto jedną, której nie podawano, bo jej rzetelnie nie liczono: liczbę głosów oddanych przez słuchaczy.

Czyje koszty, czyje dochody?

Nie wiadomo, ile tych kartek i telefonów odbierano co tydzień w Trójce. Przypuszczam, że niekiedy mogły to być dziesiątki tysięcy. W latach osiemdziesiątych Warszawa była jako tako stelefonizowana, ale na prowincji rzadko kto miał telefon, a już dodzwonienie się do Radia było naprawdę trudne, jeśli nie niemożliwe. Młodzież wysyłała więc kartki. Jeżeli nikt tych kartek porządnie nie liczył, to ile pieniędzy zmarnowaliśmy przez te lata na chociażby tylko znaczki pocztowe? To by wymagało jakiejś analizy. Materiał jest olbrzymi, zjawisko społecznie ważne, a jakoś nie słychać, by pochylił się nad nim poważny socjolog. Owszem, różnych hagiografii napisano sporo, ale kosztów społecznych nie policzono.

A jakie są skutki funkcjonowania LP3 dla samych wykonawców? Zachodni artyści raczej nie interesowali się tym marginalnym dla nich rynkiem, natomiast dla polskich zespołów młodzieżowych, które zaistniały dzięki tej liście, miejsce decydowało o popularności, a za tym szły apanaże, tantiemy, stawki koncertowe, później również dochody ze sprzedaży płyt, wynagrodzenia z radia i telewizji, wyjazdy zagraniczne itd.

Rzecz jasna – najlepiej promowali się prowadzący tę listę i inni prezenterzy Trójki. W radiu zawsze zarabiało się niewiele, ale wystarczyło mieć dwie godziny w tygodniu na antenie, by zyskać rozpoznawalność, a co za tym idzie – możliwość prowadzenia konferansjerki na różnych festiwalach i pomniejszych chałturach, bo tam były prawdziwe pieniądze. Nie w radiu.

Różne pojawiają się informacje na temat forowania jednych wykonawców i zamilczania innych. Na razie nikt nie pokazał ewidentnych dowodów, ale widzimy, że pokusa była niebagatelna. Nie zaprzeczam, że w Trójce pracowały same krystalicznie czyste anioły, które przez kilkadziesiąt lat nie uległy żadnej pokusie. Chciałbym w to wierzyć, ale coś jestem człowiekiem słabej wiary w cuda. Feliks Falk pokazał te „cuda” już w roku 1977 w filmie Wodzirej ze znakomitą rolą Jerzego Stuhra. Niewykluczone, że pokazał prawdę.

Muzyka nade wszystko

Tak jakoś jesteśmy skonstruowani, że muzyka jest nam do życia koniecznie potrzebna i odgrywa w tym życiu przeogromną rolę, choć nie lubimy się do tego przyznawać. Sam wychowałem się na Chopinie i Beatlesach, więc kompletnie nie akceptuję np. disco polo i w pełni podzielam muzyczne gusta moich 70-letnich rówieśników z Trójki. Zdaję sobie jednak sprawę, że dla innych uszu Chopin może być niezrozumiały, a Beatlesi przestarzali. Mogę nawet szydzić z prymitywnych gustów pewnych osób. Nie zmienia to faktu, że te osoby bez tej muzyki nie mogłyby tak żyć, jak żyją.

Wiedział o tym już Platon, obawiający się rewolucji idącej za zmianami w muzyce, choć to, co słyszeli starożytni Grecy, nijak nie przystaje do naszej muzycznej wyobraźni. Jakiekolwiek próby rekonstrukcji muzyki, która mogła istnieć w czasach Platona, ujawniają tak nieprawdopodobny prymityw, że wobec niego disco polo jest szczytem wyrafinowania artystycznego. Bo nie jakość muzyki decyduje, ale „mojość”. To, że moja muzyka jest „mojsza niż twojsza”.

Do tego żartu słownego z Dnia świra nawiązał Kazimierz Staszewski w piosence Twój ból jest lepszy niż mój. Pod względem muzycznym – słabizna. Clip – beznadziejny.

Marny tekst ocieka jadem, ale szlagwort – doskonały. Tak właśnie powstają często piosenki. Szlagwort jest najważniejszy; to on zadecyduje o przyswojeniu piosenki, o jej „mojości”. Ten szlagwort wprawdzie z Kazika nie zrobi herosa, ale do Herostratesa upodobni go na długie lata.

Gest Antygony

Niekiedy zdarza się nam stanąć przed zadaniem, którego wszystkie rozwiązania są trudne, niekorzystne lub wręcz dramatyczne. Wtedy najchętniej się cofamy, nie podejmujemy decyzji lub nawet udajemy, że sprawa nas nie dotyczy. Klasyczny przykład takiego problemu przedstawił nam Sofokles, piszący w epoce Peryklesa. Antygona ma do wyboru: albo urządzi symboliczny pogrzeb bratu i zginie, albo prawa nie złamie i pozostawi ciało brata na pohańbienie.

Sytuacja z 10 kwietnia 2020. Obowiązuje zakaz odwiedzania cmentarzy, ale właśnie mija 10 rocznica tragedii smoleńskiej i na grobach ofiar trzeba złożyć kwiaty, by w ten symboliczny sposób potwierdzić, że – jako Polacy – jesteśmy kontynuatorami tradycji greckiej, łacińskiej, ale i żydowskiej, która również każe szanować groby. I teraz problem: kto ma te kwiaty złożyć, kto ma odmówić modlitwę, kto ma dokonać czynu symbolicznego.

Zdobył się na to Jarosław Kaczyński nie jako brat jednej z ofiar katastrofy, ale jako rzeczywisty przywódca narodu. Tak właśnie postępują wodzowie: na ogół pracują w jakimś niewidocznym sztabie, ale gdy sytuacja tego wymaga – idą na pierwszą linię i… cóż, czasem oberwą jakimś zabłąkanym szrapnelem. Pomijam już fakt, że pod względem prawnym dopełniono wszelkich obowiązków, więc nie mamy tu do czynienia ze złamaniem prawa, ale z czynem, którego symboliczna wymowa pobudzi różnych Herostratesów do nikczemnego działania.

Gest Antygony musi być ukarany! I to zostało najpierw wykonane w antypolskich mediach polskojęzycznych, a następnie przez Kazika właśnie tą piosenką, o której tu się mówi.

Licytacja na cierpienia

Twój ból jest lepszy niż mój wprowadza nową nutę do bieżących sporów politycznych i może jeszcze zabrzmieć dziwnym echem w nieoczekiwanych kontekstach. Dotychczas spotykaliśmy się bowiem z różnymi przejawami agresji „antysmoleńskiej”. Były też próby fabrykowania własnych „męczenników”, kładących się na ziemię, by do kamery robić za ofiary. Obecny etap wygląda raczej na regresję, jakieś zdziecinnienie, a w każdym razie na brak poważniejszej, odpowiedzialnej refleksji.

Piosenka Kazika wprost szydzi z odwiecznych ogólnoludzkich rytuałów. Piętnuje Kaczyńskiego za to, że ten wykonał swój święty obowiązek, że nie wysłał kwiatów na groby kurierem albo że w ogóle pamiętał o rocznicy tragedii. Zawsze w takich wypadkach rozpatruję podobne sytuacje w Niemczech, Rosji czy we Francji, nie mówiąc już o Arabii Saudyjskiej czy Chinach. W każdym kraju jest nieco inaczej. W Polsce jest po polsku i to powinien każdy, nawet artysta z Teneryfy, zrozumieć. To, co zaprezentował Kazik, jest groteskową, a w konsekwencji groźną licytacją na cierpienia

Czy z powodu jakichś pozornych ograniczeń Żydzi mogą zrezygnować z upamiętnienia Holokaustu w Auschwitz? Otóż nie mogą, bo wtedy by upadła narracja, że „ich ból jest lepszy niż mój”. Ale o tym Kazik nie odważy się zaśpiewać nigdy. On zna granice. Wie, do jakiego punktu może obrażać bezkarnie.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” znajduje się na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „»Trujka« jako dystrybutor prestiżu” na s. 5 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wielki Brat się zbliża… Wkrótce wszędzie nastąpią „Chiny”. A może „Kalifat”? Choć realny wydaje się też globalny kibuc

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nie tylko przestępcy mogą się czuć zagrożeni.

Ryszard Okoń

Golem został ulepiony, zanim się połapaliśmy. Np. „syndrom pandemii covid-19” to oczywista ilustracja skutków powyższego „spontanicznego rozwoju” teleinformatyki, przekazów medialnych światowego zasięgu i nawykowego odnoszenia się głównie do reakcji mas. A że przy okazji każdego zamętu mnożą się jawni przestępcy i mniej widoczni pieczeniarze, to jest automatyczna konsekwencja, standardowe zjawisko psychologiczno-społeczne, gdy upada „stare” i puszczają okowy kultury.

Google z Facebookiem to KGB, GRU, STASI, WSI, ABW, BND, CBA, FBI, CIA, Mosad oraz dawny cieć współpracujący z SB plus zbyt wścibski sąsiad i sklepowa. Nadchodzi możliwość skoncentrowania władzy w zamian za poczucie bezpieczeństwa, które ma legitymizować reakcja mas.

W imię czego oddawać całą prywatność, swobodę dysponowania środkami finansowymi? Za wygody i ułudę zbiorowego bezpieczeństwa? Za możliwość przynależności do rozdętych ilościowo wirtualnych wspólnot? To są pytania retoryczne, bo tu decyduje atawizm, zbiorowy odruch, masowa reakcja, a nie analiza, rozum, decyzja jednostki.

„Co mi tam cookies, trackery, śledzenie! Ja jestem OK, więc mi nic nie grozi. Niech boją się przestępcy”. Tak uważają liczni ludzie. Niby gromadzenie zanonimizowanych danych o preferencjach, wyborach ludzi, o ich powiązaniach, w skali personalnego interesu jednostki nie musi zaszkodzić wprost, bo może „Chiny” nam jeszcze nie grożą (choć pandemia pokazuje, że to nic pewnego). Sprzedanej prywatności jednak nie da się odzyskać, chyba że powstaną globalne restrykcje prawne wobec swawoli internetowych gigantów albo surowe i łatwo egzekwowalne „prawo do zapomnienia” w miejsce śmiechu wartego RODO.

Przestrzeń autonomii decyzji jednostki i jej wolności jest dewastowana. Kurczy się obszar swobody działania w grze z losem, która daje szansę na autonomię decyzji, prawo do spontanicznych zachowań indywidulnych i zbiorowych. To zniknie jak sen złoty, zostanie rozjechane przez algorytmy sztucznej inteligencji szalejące w gęsto utkanej sieci 5G, rozsiadłe w globalnych bazach danych, które pod jakimś anonimowym nadzorem są zawieszone w cyfrowej chmurze.

„Sieć” będzie lepiej i szybciej wiedziała niż ty sam, czego chcesz, czego oczekujesz, a nawet co najprawdopodobniej zrobisz. A wszystko tylko po to, aby uniknąć odwiedzin inkasenta, nie zawracać sobie głowy obsługą coraz większej liczby niby niezbędnych urządzeń technicznych, żeby lodówka mogła sama zadbać o aprowizację właściciela, a samochód nie potrzebował kierowcy albo żeby prawo jazdy zdalnie odebrać bez ceregieli, bo akurat zadarłeś z awatarem urzędnika, któremu „wykrzaczył” się algorytm sztucznej inteligencji. Także policjant wpadnie prewencyjnie cię ostrzec, gdy artificial intelligence wykombinuje, że ty coś kombinujesz.

Takiemu obywatelowi, który bryka awatarowi czy próbuje wywieść w pole AI, należy się czasowa eutanazja, śmierć społeczna, czyli odcięcie jego smartfona od netu. Jak to nie pomoże, w zanadrzu jest blokada dostępu do wirtualnej gotówki.

A że już wszyscy dobrowolnie noszą w kieszeni opaski lokalizacyjne, z którymi nie rozstają się nawet w toalecie, to po co komu zakłady karne?

Przy badaniu społecznych właściwości sieci i Internetu odkryto nieintuicyjne właściwości, prawa, np. opisane w popularnonaukowej książce Świat sieci złożonych. Te odkrycia niechybnie są eksploatowane w Google, na Facebooku, w biznesie czy przez służby. Bez aktywności globalnych firm internetowych wirtualny Golem i tak przyniósłby spustoszenie, jak choćby na skutek patologicznego przymierza instytucji władzy, mediów, wizerunkowych manipulatorów i sondażowni, którego ofiarą padły demokracja, transparentność, utrupiono instytucję autorytetu i rzetelność dziennikarską.

Oto przykład jednej z pozaideologicznych i pozakulturowych właściwości z pakietu właściwości mas ludzkich:

W końcu zeszłego wieku László Barabási udowodnił wcześniej intuicyjnie odkryte zależności społeczne, opisując matematycznie, poprzez wynalazek modelu sieci pozbawionych skali, że np. w warunkach równej konkurencji bogaci stają się bogatsi, a biedni biedniejsi (jak też zapisano to w ewangelii św. Mateusza), co ostatecznie zdąża do podziału wypracowanych korzyści w proporcji 20/80, tj. 20% właścicieli będzie posiadać 80% zasobów.

Pytanie, jak mechanizm potwierdzony analizą matematyczną, który występuje zawsze, skonfrontować z pomysłami wolnej konkurencji w wytwarzaniu i dostępie do korzyści? Bez regulacji, bez ingerencji w wolnościowy system ekonomiczny w najlepszym wypadku powstanie podział 20/80, choćby nie wiem jak namiętnie nawoływać do równości. Albo model sieci Isinga, który tłumaczy, jak i dlaczego mniejszość muzułmańska może przejąć Europę, jeśli Europa się nie opamięta.

Wszystko to (włącznie z syndromem covid-19) bierze się stąd, że nie zauważamy, jak dużego znaczenia nabrały nieintelektualne mechanizmy działania zbiorowości. To taki trzeci umysł, obok jednostkowego intelektu i automatycznego rozumu atawizmów (reakcji odruchowych jednostki) – a wszystkie razem rysują cywilizacyjny fraktal.

Cały artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Ryszarda Okonia pt. „Teleinformatyczny Golem” na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powody, dla których Imperium Wolności może upaść. Wrogowie wśród nas (3)/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

Miałem dziś pisać o pieniądzach, spekulacji i tym podobnych przyziemnych sprawkach. O dolarach i bitcoinach. Już je widziałem oczami wyobraźni na czystym niebie nad Bałtykiem, nad którym pozyskiwałem ze słońca tak ważną dla funkcjonowania naszego organizmu witaminę D3. I wtedy wydarzyła się seria nieplanowanych zdarzeń. Dlatego dziś nie będzie o pieniądzach, ale o podstawowych wartościach.

Wrogowie naszej cywilizacji żyją wśród nas. Nie różnią się od nas fizycznie. Nawet mówią tym samym językiem. Ale ich słowa, choć brzmią jak nasze, są zaprzeczeniem ich sensu historycznego i cywilizacyjnego.

Na przykład wolność, którą „kocham i rozumiem”. Według klasycznej definicji nasza wolność, nieważne: od czy do, kończy się zawsze na wolności drugiego człowieka. Zatem jeżeli nasza wolność ogranicza wolność drugiego człowieka, to z wolności zmienia się w przymus. (Wybaczcie, Filozofowie, musiałem tak napisać).

Moja wolność nie może oznaczać nieszczęścia drugiego człowieka. Nie mam prawa go prześladować, więzić i zabijać. Pod warunkiem, że nie nastaje na moje życie, zdrowie i wolność. Wolny człowiek ma prawo do obrony własnej (siebie, swojej rodziny, wsi, miasta, państwa). Ojcowie Kościoła zdefiniowali to kilkanaście wieków temu. A potem przejęły to przekonanie społeczeństwa i narody tworzące naszą łacińską cywilizację. Przejęły wraz z Dekalogiem i całą nauką Jezusa Chrystusa. My, ludzie słabi, grzeszni i głupi, nieraz schodziliśmy na manowce. Ale zawsze wiedzieliśmy, gdzie wracać. Dzięki Kościołowi głoszącemu odważnie Słowo Boże.

Tylko i wyłącznie dzięki interwencji Boga, który objawił się nam dwa tysiące lat temu w Jezusie Chrystusie, nasza łacińska cywilizacja jest wyjątkowa i lepsza niż jakakolwiek inna.

Tak, Pani Ewo Maloney, moja fejsbukowa polemistko. A zadaniem naszym, wyznaczonym przez Pana Jezusa, jest ewangelizacja całego świata. Pokazanie mu prawdy i pomoc w nawróceniu. Taki jest sens trwania naszej cywilizacji. A ludzie wszędzie są tacy sami. Chcą dorabiać się (również nieuczciwie), rabować, gwałcić. Chrześcijański, katolicki ksiądz nie gwałcił, nie rabował, ale zapobiegał niegodziwym czynom dokonywanym przez nieokrzesanych konkwistadorów na pogańskich ludach. Dokonywał czynów heroicznych, w rozumieniu naszej chrześcijańskiej religii. I to nie jest bajka. Wystarczy poczytać trochę historyków spośród przyjaciół, a nie wrogów naszej cywilizacji.

Jedno bez litości nasz Kościół tępił – zabijanie niewinnych. Dorosłych i dzieci. Rozprawiał się bezwzględnie z wszelkimi pogańskimi kultami oddającymi hołd bożkom śmierci. I wszystkimi cywilizacjami (kulturami), które w hołdzie przebłagalnym składały bóstwu ofiary z niewinnych współplemieńców. Bo, nie zawaham się tego powiedzieć, był to hołd składany demonom skrytym pod wizerunkiem gniewnego i kapryśnego bożka. W naszej religii nazywamy go szatanem.

Ktoś, kto tego nie rozumie, jest szalony. Albo już nie jest wolnym dzieckiem bożym, tylko pomiotem szatana, jego niewolnikiem. Jedynie w tym kontekście możemy zrozumieć proceder zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Dzieci poczętych w naszym chrześcijańskim świecie, w Polsce. W świecie współczesnym, gdzie żadna kobieta, niezależnie od wieku, nie jest stygmatyzowana i wykluczana ze społeczeństwa za urodzenie nieślubnego dziecka. Dopuszczamy nawet to, że go nie chce. Bo ma za małe mieszkanie i musiałaby zrezygnować z psa. I każdy inny powód.

Może to dziecko oddać do okna życia albo jednemu z licznych małżeństw nie mogących doczekać się maleństwa. Albo nawet zostawić w szpitalu. Nie musi go zabijać.

Dla morderstwa na niewinnym, poczętym dziecku nie ma żadnego logicznego i prawnego wytłumaczenia. Poza jednym – oddaniem czci szatanowi.

A nasze obecne cywilizacyjne manowce? Nie pozwalamy na zabijanie ludzi już narodzonych. Nie pozwalamy na uśmiercanie staruszków i niepełnosprawnych. Nie możemy zabić sąsiada, chociaż słucha beznadziejnej muzyki. Nie pozwalamy na zabicie kota, psa. Nawet na znęcanie się nad nimi. I za każdy czyn tego rodzaju możemy trafić do więzienia. Za to BEZKARNIE możemy zabić nasze jeszcze nienarodzone dziecko.

W Polsce obowiązuje ustawa i tak zwany kompromis aborcyjny. Toczymy bitwy o taki czy inny zapis. Ale jaki to ma sens, skoro nawet obowiązujące prawo nie jest stosowane? Bezkarnie i bezczelnie działają w Polsce gangi czerpiące korzyści finansowe z zabijania dzieci nienarodzonych, wbrew obowiązującemu prawu. Wbrew szczegółowym zapisom i konstytucji. Nie interesuje się tym policja, prokuratura i sędziowie.

Dotarcie do osób namawiających do przestępstwa i uczestniczących w nim nie jest trudne. Ogłaszają się w Internecie, mają swoje strony i konta na FB. Reklamują się w dodatku „Gazety Wyborczej” – „Wysokich Obcasach”. Bez masek, pod własnymi nazwiskami. Jedna z nich przytula się do kandydata na prezydenta Polski z ramienia Patologii Obywatelskiej, Rafała Trzaskowskiego.

Instruują online niedoszłe matki, a teraźniejsze dzieciobójczynie, jak zabić swoje dziecko, jak pozbyć się ciała. Jak przetkać zlew. I brylują na salonach, zamiast gnić w więzieniu.

A co więcej, organizują nagonki na ludzi, którzy prawa każdego człowieka do życia bronią. Także człowieka jeszcze nienarodzonego. Bo żaden człowiek, również nienarodzony, nie jest własnością drugiego człowieka. Jest dzieckiem bożym stworzonym do wolności, którą „kocham i rozumiem”.

Jeżeli natychmiast nie wytępimy procederu składania ofiary z niewinnych dzieci na ołtarzu szatana, dla trwania naszej cywilizacji nie będzie już żadnego uzasadnienia.

Jan A. Kowalski

PS Pragnę podziękować Joannie, Tomkowi, Wiewiórowi i Magdalenie – dzielnym reprezentantom naszej łacińskiej cywilizacji, cywilizacji życia.

Prof. Mirosław Piotrowski: Prezydent Duda w kwestiach światopoglądowych jest podobny do Trzaskowskiego

Moja oferta polityczna opiera się na koncepcji cywilizacji życia – mówi lider ruchu Prawdziwa Europa. Poddaje krytyce sposób przeprowadzania sondaży wyborczych. Postuluje reformę Unii Europejskiej.

Profesor Mirosław Piotrowski komentuje wyniki ostatnio publikowanych  sondaży przed wyborami prezydenckimi. Poddaje w wątpliwość reprezentatywność badań prowadzonych podczas narodowej kwarantanny. Zwraca również uwagę, że najbardziej opiniotwórcze media prezentują wyniki  jedynie 5 głównych kandydatów:

Media głównego nurtu, zwłaszcza telewizja rządowa, prezentują jedynie połowę kandydatów. Nic dziwnego, że drugiej połowy wyborcy nie zauważają.

Gość „Popołudnia WNET” prezentuje swój program wyborczy. Zakłada on m in. „reanimację” służby zdrowia, obniżkę podatków i cen energii.  Prof. Piotrowski kładzie szczególny nacisk na ochronę życia, ocenia, że prezydent Andrzej Duda „nie zrobił w tej sprawie nic”.  Zdaniem rozmówcy Łukasza Jankowskiego, urzędująca głowa państwa w kwestiach światopoglądowych niewiele się różni od Rafała Trzaskowskiego.

Moja oferta polityczna opiera się na koncepcji cywilizacji życia. Kwestia jego ochrony będzie moją pierwszą inicjatywą legislacyjną jako prezydenta RP.

Kandydat KO, z kolei, w opinii prof. Mirosława Piotrowskiego, reprezentuje „fałszywą wizję Europy”. Gość „Popołudnia WNET” punktuje bierną postawę prezydenta Dudy w sprawie amerykańskiej ustawy 447. Prof. Piotrowski wypowiada się tównież na temat ekologii:

Promuję rozsądek klimatyczny. Nie chcę być grabarzem polskiego górnictwa. Opowiadam się za tym, żeby energia była tania, a nie zielona, czerwona.

Były eurodeputowany wspomina, że otrzymał propozycję w prezydenckich prawyborach Konfederacji. Odrzucił ją, z powodu apeli części polityków tej formacji o wyprowadzenie Polski z Unii Europejskiej. Środowisko polityczne prof. Piotrowskiego chce Unię reformować. Jak mówi polityk:

Unia powinna zrezygnować z wielu bezsensownych regulacji, po prostu nie przeszkadzać obywatelom.

Władze Chin dążą do zwiększenie zaufania i zależności wszystkich krajów na całym świecie od tzw. Made in China

Rada Państwa Chin wymieniła technologię 5G i sztuczną inteligencję – kluczowe narzędzia wszechobecnej inwigilacji prowadzonej przez chińskie władze – jako swoje dwa główne cele strategiczne.

Eva Fu, Jan Jekielek

– Chiński reżim użył skutków pandemii do rozszerzenia kontroli nad globalnym łańcuchem dostaw oraz do zdjęcia z siebie odpowiedzialności za powstanie katastrofy – powiedział Robert Spalding, generał brygady w stanie spoczynku Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych i autor książki Niewidzialna wojna. Jak Chiny w biały dzień przejęły Wolny Zachód, w wywiadzie dla „The Epoch Times”. Określił to mianem ‘wojny totalnej’, prowadzonej z pełną mocą. Strategia wojny totalnej, opracowana przez chińskich urzędników wojskowych pod koniec lat 90., polega – jak wyjaśnił w swojej książce – na zastosowaniu szeregu niekonwencjonalnych taktyk wojennych zaprojektowanych do osiągnięcia celów wojennych bez faktycznej walki.

– Reżim połączył różne elementy działań wojennych: gospodarczych, handlowych, politycznych i informacyjnych. Ludziom trudno jest pojąć, jak potężny jest ten nowy rodzaj działań, ponieważ przywykliśmy do tradycyjnego rodzaju wojen z samolotami, statkami, bombami i czołgami.

(…) Epidemia obciąża globalny system opieki zdrowotnej i łańcuchy dostaw artykułów medycznych, dlatego istnieją podejrzenia, że Chiny wykorzystują to duże zapotrzebowanie na dostawy, aby czerpać z niego zyski. Doradca ekonomiczny Białego Domu Peter Navarro powiedział w marcu w wywiadzie dla telewizji Fox Business, że Chiny gromadzą zapasy masek filtrujących N95 i nałożyły ograniczenia eksportowe. W międzyczasie miliony masek płyną z Chin do krajów europejskich w ramach pakietów pomocowych.

– Państwa uzależnią się od nich w zakresie zaopatrzenia medycznego, bo jako jedyni będą mieć czynne fabryki – powiedział Spalding. – Chcą doprowadzić do tego, by Komunistyczna Partia Chin była wybawcą Europy Zachodniej.

Według danych z raportu Kongresu USA z listopada 2019 roku, Stany Zjednoczone są w dużej mierze uzależnione od dostaw medycznych z Chin, największego na świecie producenta substancji czynnych, a rozprzestrzeniający się patogen tylko zaostrzył problem. Podczas gdy chińscy urzędnicy zaprzeczali, że wprowadzono oficjalny zakaz eksportu, od końca stycznia do lutego chińscy producenci sprzętu ochronnego mieli obowiązek sprzedawania swoich produktów na rynku lokalnym. Dodatkowo przed wybuchem epidemii połowa światowej produkcji masek była realizowana w Chinach.

Na początku marca chińska agencja informacyjna Xinhua, kontrolowana przez władze państwa, przekazała ukrytą groźbę, że Stany Zjednoczone „zanurzą się w potężnym morzu koronawirusa”, jeśli Chiny zdecydują się na kontrolowanie eksportu środków medycznych. (…)

Władze miasta Chengdu, stolicy prowincji Syczuan, oświadczyły na łamach lokalnej gazety, że „możliwe jest przekształcenie kryzysu w szansę – zwiększenie zaufania i zależności wszystkich krajów na całym świecie od tzw. Made in China. Rada Państwa wymieniła również technologię 5G i sztuczną inteligencję – kluczowe narzędzia wszechobecnej inwigilacji prowadzonej przez chińskie władze – jako swoje dwa główne cele strategiczne. (…)

Nie wolno ufać reżimowi, który odrzuca wszystko, za czym się opowiadamy, i wykorzystuje […] powiązania łańcucha dostaw, aby zmusić nas do porzucenia naszych własnych zasad – powiedział Spalding.

Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 1.04 br. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Cały artykuł Evy Fu i Jana Jekielka pt. „Chiński reżim wykorzystuje swoją szansę” znajduje się na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Evy Fu i Jana Jekielka pt. „Chiński reżim wykorzystuje swoją szansę”, na s. 11 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dr Ozdyk o niemieckiej Antifie: To zawodowi rewolucjoniści. Mają poparcie dużej części środowiska akademickiego

Dr Sławomir Ozdyk o genezie Antify w Niemczech, jej powiązaniach ze środowiskiem prawniczym i uniwersyteckich, oraz o rozbieżnym podejściu do przestępstw zwolenników prawicy i lewicy.

Dr Sławomir Ozdyk mówi o działalności Antify w Niemczech. Wskazuje, że ta organizacja jest częścią światowego środowiska autonomistów, do którego należą m.in. zwolennicy stalinizmu i maoizmu.

 Kwestia finansowania ruchu lewackiego w Niemczech jest poruszana od. Mówi się nawet o czymś takim jak zawodowy rewolucjonista czyli osoba która przemieszcza się od demonstracji do demonstracji i dostaje za to określoną sumę pieniędzy.

Jak zwraca uwagę ekspert, w dobie radykalnego ograniczenia wolności zgromadzeń działalność tych ruchów jest bardzo utrudniona, jednak nie zrezygnowały one całkowicie ze zwoływania demonstracji, mimo ich nielegalnego charakteru.

W sobotę w sześciu niemieckich miastach odbędą się demonstracje pod hasłem Black Lives Matter.  Tak samo jak w USA, głównym wrogiem jest policja.  Środowiska te głośno mówią, że biali w Europie mają dużo więcej praw i że należy to zmienić.

Dr Ozdyk dodaje, że Antifa w Niemczech cieszy się poparciem wielu polityków partii Die Linke, a także niektórych sędziów landowych sądów najwyższych.

Antifa jest dobrze usytuowana także na uniwersytetach. To pokłosie rewolty studenckiej 1968 roku.

Gość „Popołudnia WNET” komentuje również  raport, wedle którego w Niemczech drastycznie rośnie liczba przestępstw motywowanych politycznie i mających antysemicki charakter.

Przestępstwa polityczne są traktowane dwojako: Nielegalną działalność lewicy uważa się za mniejsze  zło, zaś występki skrajnej prawicy wypalane są ogniem i mieczem.

Jak mówi dr Ozdyk, wzrost nastrojów antyżydowskich powiązany jest z imigracją z krajów arabskich.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.