Łatwo oceniać przeszłość, mając o niej dzisiejszą wiedzę. Powstanie warszawskie / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 75/2020

Stalin zajmował Polskę, instalując swój kolaboracyjny rząd nie dlatego, iż AK nie dość mężnie się biła, ale dlatego, że miał siły i środki, by przesunąć granice wpływów Kremla aż do Łaby.

Mariusz Patey

Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego

Dziś łatwo oceniać decyzje dowódców AK, mając współczesną wiedzę o procesach, jakie zachodziły w Europie w 1944 r.

Jak z punktu widzenia mieszkańców wyglądała sytuacja Warszawy 1944 r.?

Cały czas sowieckie rozgłośnie radiowe (np. radio Kościuszko) nadawały wezwania do powstania w Warszawie. Działała propaganda komunistyczna i agentury w różnych podziemnych grupach i grupkach o nieustalonej proweniencji. Podważano przy tym legitymację Polskiego Państwa Podziemnego jako reprezentanta „klasy obszarniczo- burżuazyjnej”. AK oskarżano jeśli nie o kolaborację z Niemcami, to o unikanie walki i stanie z bronią u nogi. Czy to miało wpływ na społeczeństwo? Niestety tak. Informacje o zbrodniach sowieckich były przez wiele osób, nie mających doświadczenia z NKWD, przyjmowane jako, jeśli nie nieuprawnione, to przesadzone.

Ludność Warszawy miała dość Niemców, dość poniżeń i zniewag, dość działań zbrodniczego aparatu przemocy. Chęć odpłacenia Niemcom za lata okupacji była powszechna. I nie u wszystkich rozsądek przeważał. Widziano cofających się Niemców i to skłaniało do działania. Zapewnienia Sowietów o pomocy, nadawane w audycjach radia Kościuszko, przez część młodzieży były brane, niestety, poważnie. Niosło to oczywiście ryzyko spontanicznych wystąpień, które mogłyby być inspirowane, a następnie przejęte przez komunistyczne struktury konspiracyjne w Warszawie.

Podobny scenariusz komuniści próbowali zrealizować 5–8 maja 1945 roku podczas powstania w Pradze. Tam właśnie doszło do spontanicznych wystąpień i w praktyce przejęcia przez komunistów ośrodka władz powstańczych.

Walki dobrze uzbrojonych wyszkolonych jednostek SS ze źle uzbrojonymi, nieprzygotowanymi pod względem wojskowym powstańcami doprowadziłyby niechybnie do masakry patriotycznej młodzieży czeskiej, gdyby nie pomoc stacjonujących opodal oddziałów ROA.

Jak kształtowała się sytuacja w KG AK?

Zdawano sobie sprawę z nastrojów społecznych. Nie mając dobrego rozeznania co do możliwości komunistów, obawiano się poważnie wystąpień i przejęcia władzy przez agenturalne grupy powiązane z Sowietami. W kierownictwie AK były osoby podatne na wpływ sowieckiej manipulacji. Popularna była teza o tzw. ekonomii krwi, wychodząca naprzeciw sowieckim oczekiwaniom.

Część oficerów podejmowała działania, które w efekcie okazały się wręcz samobójcze, że wspomnę choćby operację „Wachlarz” czy potem akcję „Burza”. Poświęcenie i wysiłek żołnierzy AK nie miały wpływu na zmianę propagandy sowieckiej, bo nie kierowała się ona prawdą, a interesem politycznym ZSRR.

Część oficerów AK, zwłaszcza związanych z komórką BIP-u ANTYK, skłaniała się ku poglądowi, iż należy rozpocząć przygotowania do kolejnej okupacji, tym razem sowieckiej.

Bór-Komorowski otrzymywał sprzeczne i często nieprawdziwe informacje – na przykład dotyczące sytuacji na froncie, a docierające od komórek wywiadu AK. Tu niepoślednią rolę odegrał Antoni Chruściel „Monter”, przynosząc wątpliwej wartości raporty o porażkach Niemców i stwarzając złudzenie bliskiej ewakuacji wojsk niemieckich z Warszawy. Po latach pisał on: „Gdybym był wiedział, że w Londynie nic nie przygotowano zawczasu, moja postawa wobec perspektywy walki w stolicy byłaby na pewno negatywna”.

Chciano powtórzyć scenariusz z 1918 r., rozbroić zdemoralizowanych Niemców i zmienić ustalenia „wielkiej trójki” z Teheranu, ustanawiając w Warszawie silną administrację Polskiego Państwa Podziemnego i struktury wojskowe przed Sowietami. Panowało przekonanie, iż to, co wydarzyło się zdarzyć we Lwowie, w Wilnie czy Lublinie (rozbrajanie, aresztowanie ujawniających się oddziałów AK) nie będzie możliwe w stolicy, bo alianci w końcu przejrzą na oczy i powstrzymają Stalina przed wyniszczaniem swojej wiernej sojuszniczki – Polski. Z dzisiejszej perspektywy można uznać i te rachuby za mało realistyczne.

Podsumowując, oficerowie KG AK, w tym gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, dość naiwnie myśleli, iż demonstracją zbrojną przeciw Niemcom można przekonać Stalina do odbudowy Polski wolnej i niezawisłej. Stalin zajmował Polskę, instalując swój kolaboracyjny rząd nie dlatego, iż AK nie dość mężnie się biła, ale dlatego, że miał siły i środki, by przesunąć granice wpływów Kremla daleko na zachód, aż do Łaby.

Byli jednak tacy polscy politycy i dyplomaci, którzy – przeczuwając hekatombę – próbowali jej zapobiec. Do przeciwników powstania warszawskiego należy zaliczyć Naczelnego Wodza WP gen. Kazimierza Sosnkowskiego, a także tajemniczego polskiego dyplomatę, hr. Adama Ronikiera. Prowadził on rozmowy z Niemcami, by namówić ich do opuszczenia Warszawy bez walki w przypadku przełamania frontu wschodniego przez Armię Czerwoną. Równolegle próbował on odwieść oficerów KG AK od pomysłu wzniecenia powstania. Jak wiemy, to się nie udało. Ronikier zresztą, chory w wyniku prawdopodobnego otrucia, został na dwa tygodnie przed wybuchem powstania wyłączony z bieżącej polityki.

Kanały komunikacji między Naczelnym Wodzem, rządem emigracyjnym a KG AK kontrolowali oficerowie tacy, jak gen. Stanisław Tatar – zwolennicy współpracy ze Stalinem (czyli de facto podporządkowania się władzom sowieckim w nadziei na ich wielkoduszność).Tak więc KG AK była poddana wielopoziomowym naciskom – z zewnątrz i od wewnątrz popychającym do powstania.

Drugą po AK pod względem liczebności organizacją były Narodowe Siły Zbrojne, w 1944 roku podzielone na zwolenników scalenia z AK i przeciwników łączenia tych struktur. Przywódcy tej organizacji byli zdecydowanie przeciwni wybuchowi powstania w Warszawie i uważali, że wobec nieuchronnej porażki Niemców trzeba, nie oglądając się na relacje aliantów ze Stalinem, przygotowywać się na drugą okupację, osłabiając przy tym organizacje komunistyczne i agenturę sowiecką na ziemiach polskich. Uważano, iż przyjdzie czas, kiedy Stalin uderzy na Zachód, a wtedy polskie podziemie będzie znów potrzebne aliantom. Musi zatem przetrwać okupację niemiecką możliwie silne. NSZ już po wybuchu powstania wzięły udział w walkach w zgrupowaniach Warszawianka i Chrobry II.

AL i PPR realizowały agendę polityczną Kremla, omówię zatem stosunek ZSRR do Polski, Rządu Londyńskiego, Państwa Podziemnego i AK.

Interes polityczny Kremla był jasny: przejąć kontrolę nad ziemiami polskimi. Przypomnijmy, że w Teheranie alianci zachodni milcząco oddali Europę Środkowo-Wschodnią Stalinowi w zamian za „wkład w zwycięstwo nad Hitlerem”. Zaangażowanie Sowietów pozwoliło na oszczędzenie wielu żołnierzy alianckich. Nie wiadomo, czy Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zdawali sobie sprawę z ludobójczego charakteru reżimu stalinowskiego, czy rzeczywiście wierzyli w zapewnienia Stalina o jego woli przeprowadzenia wolnych wyborów w „wyzwolonych krajach”, czy też ich zgoda na przejęcie przez Sowiety odpowiedzialności za kraje takie jak Polska była efektem kalkulacji i niechęci do kolejnej wojny o Polskę.

Kreml zamierzał obszar Europy Środkowo-Wschodniej w sposób możliwie bezproblemowy i niskim kosztem zintegrować w ramach „bloku państw socjalistycznych”, czyli zarządzać tymi terenami, które zajął z pomocą lokalnych kolaborantów.

Powstanie w Warszawie było mu na rękę. Wywołanie chaosu na tyłach armii niemieckiej ułatwiało przygotowanie ofensywy przełamującej obronę Niemców na Wiśle. Kreml osiągał także korzyści polityczne: rękami Niemców pozbywał się gigantycznego problemu, a mianowicie rozbudowanych struktur Polskiego Państwa Podziemnego, które na pewno po wojnie stanęłoby do walki o Polskę wolną i niezawisłą. A stosunki z aliantami były niepewne. Stalin nie dowierzał nikomu.

Stalin lubił też stwarzać pozory „postępowca”, któremu zależy tylko i wyłącznie na dobru ludu pracującego, dlatego chętnie wykorzystywał Niemców do realizacji swoich koncepcji i eliminacji potencjalnych wrogów, ale kiedy trzeba było, znajdował preteksty, by samodzielnie dokonywać rozprawy z rzeczywistymi i domniemanymi wrogami. Tak było z Mińskiem. To miasto, zarządzane przez antykomunistycznych aktywistów zorganizowanych wokół Białoruskiej Centralnej Rady, Stalin postanowił srogo ukarać za kolaborację. Otoczono Mińsk, zamykając w kotle jednostki niemieckie, po czym przez dwa tygodnie ostrzeliwano miasto, niszcząc 80% tkanki miejskiej i dokonując masakry ludności cywilnej. Przeżyło około 20% dawnych mieszkańców miasta. Alianci podeszli do tego ze zrozumieniem, bo przecież walka z Niemcami wymagała ofiar. Stalin podobno nie zgodził się na proponowany przez Niemców korytarz humanitarny dla ewakuacji cywilów. Nowy Mińsk zasiedlony nowymi mieszkańcami miał być sercem sowieckiego narodu Białorusi. Czy to był możliwy scenariusz i dla Warszawy w przypadku pasywnej postawy AK? Być może.

Jak wiemy, Stalin przyjął wybuch powstania jako szansę wzmocnienia swojej pozycji w Polsce. Markując pomoc, zlikwidował „niepewnych” żołnierzy tzw. armii Berlinga, pozwalając ochotnikom iść z pomocą Warszawie. Większość zginęła, walcząc bez odpowiedniego wsparcia artylerii

Długo nie zgadzał się na międzylądowania samolotów alianckich, dokonujących zrzutów ze wsparciem dla walczącej Warszawy. Kiedy jednak powstanie weszło w fazę krytyczną, cynicznie przedłużał nadzieje powstańców na pomoc, chcąc prawdopodobnie, by Niemcy wymordowali jak najwięcej żołnierzy Polski Podziemnej.

Co jednak z Niemcami?

Niemcom w 1944 roku paliła się ziemia pod nogami i starali się utrzymać front wschodni choćby na linii Wisły. Ścierały się w tej sprawie dwie grupy nazistów: fundamentaliści (z Adolfem Hitlerem na czele, którzy mimo ewidentnych symptomów klęski, dalej roili o niemieckiej rasie panów) prowadzili zimną wojnę z „liberałami” (skupionymi wokół szefa Abwehry Wilhelma Canarisa). W 1944 roku starcie to przeszło w fazę otwartego konfliktu.

Fundamentaliści z satysfakcją czytali raporty o możliwości wybuchu powstania, odbierając to jako pretekst do ostatecznego zniszczenia stolicy znienawidzonego narodu. Polaków uważali oni za jedną z przeszkód do realizacji nazistowskiej wizji poszerzenia niemieckiej przestrzeni na wschodzie.

Druga grupa, bardziej pragmatyczna, szukała możliwości zatrzymania pochodu Armii Czerwonej. Jej przedstawiciele podjęli nawet rozmowy z hr. Adamem Ronikierem o warunkach wycofania się Niemców bez walki z Warszawy w przypadku załamania się frontu wschodniego. Propozycja ta była jednak z niemieckiego punktu widzenia ryzykowna, Warszawa stanowiła bowiem ważny węzeł komunikacyjny i przejęcie jej przez Sowietów przyspieszyłoby przerwanie linii obrony Niemców.

Ewentualne korzyści dla Niemiec wynikające ze spodziewanego konfliktu między Polskim Państwem Podziemnym a Sowietami w Warszawie były problematyczne także wobec stanowiska aliantów, bezwarunkowo wspierających Stalina. Poza tym wiemy, że Hitler zlikwidował większość tzw. liberałów do końca lipca 1944 r. Canaris, najpierw zdymisjonowany, został ostatecznie aresztowany 23 lipca 1944 r. Frakcja mniej zideologizowanych nazistów straciła wpływ na bieg wydarzeń.

Hitler na wieść o wybuchu powstania wydał rozkaz wymordowania mieszkańców i zniszczenia miasta tak, by nikt w okupowanej jeszcze Europie nie miał wątpliwości, co może czekać niepokornych. W pierwszych dniach powstania doszło do straszliwych mordów na cywilnych mieszkańcach Woli. Potem Niemcy, bojąc się reakcji aliantów, zmniejszyli ilość mordów, a powstańcom przyznano prawa jeńców wojennych.

Bilans powstania był potworny: śmierć poniosło 150 do 200 tysięcy Polaków, w tym 16 tysięcy żołnierzy; cała struktura Polskiego Państwa Podziemnego została zniszczona, członkowie podziemia rozproszeni, miasto w 90% obrócono w perzynę. Komuniści zasiedlali stolicę mieszkańcami wsi, z powodu wykorzenienia łatwiejszymi do wciągnięcia w orbitę ideologii komunistycznej. Do dziś się z tym borykamy przy kolejnych wyborach.

Jednocześnie pamięć powstania jest silnym spoiwem dla polskiej tożsamości narodowej, łączącym dzisiejszych Polaków. Ta pamięć wpływa także na nowych mieszkańców Warszawy. Komunistom nie udał się plan przeprogramowania świadomości Polaków – właśnie dzięki poświęceniu Powstańców.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
;

Zakończył się niezwykły projekt. Polskie dzieci z Kresów zostały autorami książek notowanych w Bibliotece Narodowej

Książek nie będzie można kupić. Każda z nich, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim.

Ten spektakularny efekt to jednak tylko część projektu „Z kuferka prababci”, stanowiącego etap wielkiej akcji pod nazwą Akademia Tożsamości. Zarówno entuzjastyczne przyjęcie, jak i spektakularna aktywizacja środowisk są dowodem na wielką wartość nowatorskich działań edukacyjnych. Podejmowane są one przez Fundację Genealogia Polaków, która od 20 lat stawia na takie działania, które przez olbrzymią część społeczeństwa są lekceważone. (…)

– Od 20 lat działamy najczęściej na tych polach, na których nie ma korzyści wizerunkowych – mówi Marcin Niewalda, prezes Fundacji.

– Któż bowiem, mając do wyboru utytułowanego autora naukowego elaboratu i dziecko, które spisało opowiadanie dziadka, przyzna nagrodę temu drugiemu? Raczej uznanie będzie trzeba, z tych czy innych powodów, wyrazić profesorowi, który przez 2 lata wydawał pół miliona euro z grantu ministerialnego i którego dzieło Archetypy romantyczne w działaniach 2 Korpusu, postawione na sztorc, nie przewraca się.

Książki wydane w ramach projektu | Fot. kuferek.okiem.pl

Zastanówmy się jednak, którą pracę wybierze inne dziecko mieszkające na Kresach, gdy będzie chciało dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu ludzi ze swojego miasta? Jak zareaguje matka dziecka na wzruszający, autentyczny, namalowany prostymi słowami obraz historii, która przez lata była zakazana? Która praca przyczyni się bezpośrednio do uruchomienia wyobraźni – czy ta analizującą naukowe aspekty, czy ta, w której dym z ogniska wyciska łzy, gdzie skrzypi śnieg pod stopami żołnierzy wyklętych? Dzięki której książce nastąpi faktyczny przełom zaangażowania, czy dzięki tej, której czytelnikiem jest pasjonat danego tematu, czy tej, która zaciekawiła kogoś wcześniej obojętnego?

Zakończony właśnie projekt „Z kuferka prababci” łączy wszystkie możliwe zalety stworzenia materiału inspirującego, motywującego i zmieniającego wyobraźnię. Realizowany był w tym roku już w 5 ośrodkach kresowych jednocześnie. Pierwszy etap stanowiła praca dzieci z nauczycielami języka polskiego nad przygotowaniem wywiadów z dziadkami, starszymi osobami z lokalnej społeczności lub po prostu spisanie lokalnych legend i tradycji.

Fot. kuferek.okiem.pl

Spisane opowieści nie posłużyły jedynie do konkursu. Zostały opracowane przez wybitną polonistkę – Natalię Barcz, która dodała także stworzone na tej bazie ćwiczenia i scenariusze lekcji, pod patronatem historycznym posła Zbigniewa Girzyńskiego. Następnie materiał zyskał wspaniałe opracowanie graficzne dzięki pracy autorskiej Anny Słoty, a także honorowy patronat poseł Elżbiety Dudy, która stwierdziła, że „ten projekt udowadnia, jak wielka jest tęsknota młodzieży polskiej mieszkającej na Kresach za świadomością własnych korzeni”.

Opracowane książki zawierają niezwykłe historie, nieraz pozornie zupełnie przeciętne, a jednak często wzruszające do łez, radosne, romantyczne, budzące zadumę.

Poznajemy ludzi, którzy uciekli z Syberii; poznajemy tradycje świąteczne, a nawet przepisy kulinarne, historie z czasów powstań, z czasów wojny i komunizmu; widzimy codzienność w chłopskiej chacie i wielkie bale w pałacu.

Młodzi autorzy opisują wydarzenia tak, jak słyszeli je z ust dorosłych, jak na nich zrobiły wrażenie – niekiedy skupiając się na sprawach, które pominąłby naukowiec.

Materiał, w pięknej oprawie, inspiruje. Dzięki wsparciu Fundacji ORLEN, która doceniła wyjątkowość misji – książki cieszą wzrok barwami i dobrym drukiem. Nie będzie ich jednak można kupić. Każda z książek, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi bowiem z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim. Możemy tylko domyślać się, jak wielka duma będzie ich rozpierać, tym bardziej, że wiele środowisk kresowych ma przekonanie o byciu zapomnianym przez rodaków „z Korony”.

Fot. kuferek.okiem.pl

Opowiadania, uznane i docenione przez redakcję i całą społeczność, trafią więc do tych, których rodziny żyły obok. Czytelnicy znajdą w nich dzieje swoich sąsiadów, tradycje swojej własnej okolicy, wzmocnione jeszcze odpowiednimi adekwatnymi ćwiczeniami językowymi.

Wydanie – jako pozycja z numerem ISBN – spowoduje ponadto, że młodzi autorzy, polskie dzieci z Kresów, po wsze czasy będą umieszczone wśród autorów na listach Biblioteki Narodowej. Wiadomo już, że będą w znacznej mierze brały udział w kolejnych pracach fundacji – jakim jest np. wyjazd edukacyjno-turystyczny do stolicy Małopolski wraz z udziałem w „Akademii Młodego Dziennikarza” prowadzonej przez Uniwersytet Pedagogiczny.

Młodzi – przyszli liderzy lokalnych społeczności, będą mieli szansę kształcić się dalej, poszerzać poczucie swojej tożsamości narodowej. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy dalsze programy zostaną wsparte przez odpowiednie programy grantowe. Niestety jest to olbrzymi problem. Przez ostatnie 4 lata fundacja złożyła 21 wniosków o dofinansowanie podobnych projektów ze źródeł państwowych. Ani jeden nie został doceniony.

Więcej o projekcie: kuferek.okiem.pl.

Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Armia księdza Marka”: podsumowanie roku na zebraniu ministrantów. Parafianie i służba liturgiczna w obiektywie

Fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach.

Aleksandra Tabaczyńska

Podsumowanie

Neptun zwołał zbiórkę. Zaczęło się jak zwykle, to znaczy my z podstawówki przyszliśmy dwie godziny przed czasem, bo lubimy na korytarzach plebanii pograć w nogę piłką tenisową. Nigdy nie wiemy, jak długo nam się uda grać, bo to zależy, kiedy mecz usłyszy ksiądz proboszcz. Jeśli proboszcz szybko się zorientuje, to mamy drugą, zapasową zabawę. W absolutnej ciszy bawimy się w Indiańców tropiących zwierzynę, czyli Deserka księdza Marka. Ta zabawa jest bardzo trudna, bo skradamy się po wszystkich zakamarkach, schodach i korytarzach, i żadna blada twarz nie może nas zobaczyć.

Tak czy inaczej, jesteśmy zawsze pierwsi na zbiórkach i zajmujemy sobie najlepsze miejsca z tyłu sali. Oczywiście jak tylko przyjdą starsze chłopaki, to podchodzą do nas i grubym głosem mówią – wypad, mały!. Co oznacza, że musimy się przesiąść. To niesprawiedliwe, ale nie będziemy przecież robić draki na zbiórce ministrantów, więc ustępujemy i przenosimy się do przodu.

Okładka książki Aleksandry Tabaczyńskiej „Armia księdza Marka”. Opr. graficzne Elżbieta Kowalska

W sali przy głównym stole siedział ksiądz Marek, Neptun – nasz prezes, Lok – zastępca prezesa oraz Welon – najlepszy ceremoniarz w parafii, który sam tam zasiada, chociaż nikt go nigdy nie zaprasza. Przy stole usiedli też reprezentanci sekcji fotograficznej, czyli Statyw i Peryskop.

Na początku, jak zwykle, same nudy, to znaczy: ile nas jest, kto gorliwie służy, a kto się miga. O tym, że to odpowiedzialna i ważna służba, bo swoją postawą krzewimy wartości chrześcijańskie. Niezbyt rozumiemy, co to znaczy – skapowaliśmy tylko, że jak zwykle mamy być grzeczni i nie robić głupot.

Już nie szło dłużej usiedzieć, gdy nagle Neptun powiedział, że przygotował dla nas niespodziankę: prezentację multimedialną, podsumowującą cały rok naszej pracy.

Ucieszyliśmy się, bo fajnie jest pooglądać zdjęcia z wakacji i wyjazdów ministranckich. Okazało się jednak, że to są zdjęcia z różnych uroczystości parafialnych. Peryskop i Statyw dużo fotografują i Neptun wziął od nich wszystkie zdjęcia, i zrobił pokaz, ale nie z tych uroczystości, tylko jak my, ministranci, prezentujemy się w kościele.

I tak na przykład ja byłem na zdjęciach, jak robię miny do Kefira, takie z wydętymi policzkami, z zezem i rurką z języka. Trzeba przyznać, że w minach jestem świetny. A jeden ze starszych ministrantów, którego nazywają Brad Pitt – bo niby taki przystojniak – cały czas dokładnie wodzi wzrokiem po kościele. Normalnie lustruje wszystkich wiernych.

Neptun spytał się, czego on tak szuka całą mszę – sprawdzasz coś, czy jak? Na to Pitt całkiem poważnie odpowiedział, że po prostu liczy te dziewczyny, które się na niego patrzą.

Wiara w śmiech, a Pitt na to, żeby się go nie czepiać, bo z tego co wie, to wszyscy liczą, a on po prostu się z tym nie kryje.

Ksiądz Marek powiedział, że rozumie, że to ważna informacja, ale czy mógłby w takim razie liczyć rzadziej i skupić się jednak na mszy? Na to Pitt zgodził się i obiecał, że będzie liczył na początku, na intencjach i na ogłoszeniach parafialnych, bo jego rodzice bardzo dokładnie słuchają i potem i tak mu wszystko powtarzają przy niedzielnym obiedzie.

W ogóle trzeba przyznać, że wiele spraw dopiero wyszło na zdjęciach. Starsze chłopaki tak samo jak my gadają, ziewają, śmieją się, tylko robią to o wiele sprytniej i nie widać tak bardzo.

W salce atmosfera stawała się nerwowa, bo nie wszystkim podobała się prezentacja Neptuna. Okazało się też, że sfotografowali Welona na mszy świętej z księdzem biskupem, jak cały czas popatrywał na zegarek, kiwał głową i strzelał miny, jakby chciał powiedzieć: – Za długo, panowie, za długo! Nie wyrobimy się!

Welon tak się wściekł, że zaraz przeszedł od stołu prezesa do chłopaków z tyłu sali.

Statyw i Peryskop byli wystraszeni jak nie wiem co, tłumaczyli się, że oni dali te zdjęcia Neptunowi w dobrej wierze, w życiu nigdy specjalnie na kolegów…

Draka trwała na całego, wszyscy coś krzyczeli i wtedy Neptun powiedział, że to jeszcze nie koniec jego prezentacji. Chłopaki czekali, wnerwieni że strach. Peryskop nawet chciał się zwolnić szybciej do domu, ale mu nie dali i Neptun zaczął wyświetlać kolejne zdjęcia… nie zgadniecie – parafian.

Pokładaliśmy się ze śmiechu, jak zobaczyliśmy, ile pań siedzi w kościele ze smoczkiem w buzi (bo spadł ich dzieciom i niby tak go czyszczą), ile dojada resztki ciasteczek po maluchach.

Wiele osób przysypia, wysyła esemesy pod ławką, daje znaki znajomym, którzy siedzą gdzieś dalej. Na jednym zdjęciu widać, jakby księża rozdający komunię świętą stali w szczerym polu, po kostki w słomie. A to dzieciaki wyciągnęły tę słomę ze żłóbka i porozrzucały po całej posadzce kościoła. Na szczęście po mszy rodzice maluchów sprzątnęli to ściernisko.

Grozę u wszystkich wzbudziły zdjęcia dorosłych, którzy sadzają swoje dzieci na balustradach balkonów. Zwłaszcza jeden pan z taką małą córeczką. Nasz kościół jest poewangelicki, dlatego mamy dwa piętra balkonów, i to dookoła budynku, a ołtarz jest prawie w centrum.

Lok mówi, że to jest zupełny brak wyobraźni. Mama Loka pracuje w żłobku, więc on wie i podobno takie małe dzieci nie mają instynktu samozachowawczego. Sadzając maluchy na balustradach balkonów, rodzice oswajają je z wysokością i one myślą, że tak można, bo nie czują niebezpieczeństwa. Jakby ta dziewczynka spadła, to dokładnie na głowy nas, ministrantów.

Po prezentacji ksiądz Marek powiedział, żebyśmy pamiętali o tym, że trzeba umieć się z siebie śmiać. Przy setkach zdjęć, które każdy dziś robi, nie jest trudno znaleźć ujęcia dla nas korzystne, jak i te niekorzystne. Mamy o tym pamiętać i kierować się zdrowym rozsądkiem przy oglądaniu czegokolwiek, a przede wszystkim słuchać rodziców.

Wracaliśmy z chłopakami ze zbiorki do domu i pomyślałem sobie, że znowu spędziłem świetne popołudnie. Wśród ministrantów mam dużo kumpli w moim wieku, niestety też kilku mikrusów, ale i wielu starszych. Martwi mnie tylko, że jak będę taki jak Neptun, Lok i Welon, to będę miał kumpli ministrantów – samych konusów. To nie fair.

Opowiadanie pochodzi z książki Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Armia księdza Marka”. Można ją nabyć przez internet pod adresem www.facebook.com/Armia-Ksiedza-Marka. Kontakt z autorką: [email protected].

Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Podsumowanie” z tomiku „Armia księdza Marka” na s. 8 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Określenie ‘Matka Polka’, dziś mylnie kojarzone z zahukaną kurą domową, wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza

Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

s. Katarzyna Purska USJK

Matka Polka wobec przemocy

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

„Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone około 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapisany po łacinie przez o. Piotra – niemieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żarnach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wiekach mielenie na żarnach było zajęciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał.

Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łączącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu.

Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyteckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim matematykę i astronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemiecki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przedstawiał wyższość jej kultury nad innymi cywilizacjami, w tym naturalnie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obyczaje sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126).

Marcin Bielski (1495–1575) pochodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzinnej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór zamieszczony w zbiorze satyr, który zatytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Bielskiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Zarzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie postanawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska była w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu postulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mężom prohibicję („bo wnet chłopy szaleją, jak sobie podpiją”), jak również naprawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”.

Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – program polityczny Marcin Bielski przypisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn.

Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345).

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła rodzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w stosunku do swego syna, z którego robi kalekę życiową niezdolną do samodzielnego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bikont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/08-1995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

W moim domu rodzinnym znajdował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglądałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cystersów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bransoletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstracji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży.

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Uralem podlegały takim samym rygorom, jak skazani.

Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka kary zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność patriotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trudnych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotniczego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstańczych. Najczęściej towarzyszyły żołnierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emisariuszki, przewoziły broń i organizowały ucieczki z niewoli. Podczas zaborów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin walczących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych działaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohaterką Emilią Plater, walczącą w powstaniu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari.

Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża zaangażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Ludu Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa.

W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Sierakowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymiesięcznym areszcie, mimo zaawansowanej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych.

Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Gieorgija Skałona w 1906 roku; Aleksandra Szczerbińska zaś, później Piłsudska (1882–1963), zarządzała warszawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

Być może właśnie poprzez odwagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele innych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatelskich. Tak też się stało w wolnej Polsce.

Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim obywatelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie.

Co więcej, dekret Piłsudskiego zasadniczo nie był kontestowany przez mężczyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewenda – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu.

Mężne, a nawet bohaterskie postawy kobiet w naszej historii leżą u podstaw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cudzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owocem walki kobiet o równouprawnienie stało się szybkie wyeliminowanie z życia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych relacjach.

Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „odpowiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszonym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

W deklaracji ideowej amerykańskiej National Organization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Roszkowski, napisano: „Nadszedł czas odzyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana feministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pracę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując zadań gospodarstwa domowego i wspomagania pracy męża”. Profesor Roszkowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów rodzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale pozbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i mężczyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej marksizmu – ideologii gender (W. Roszkowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492).

„Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stambulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi Karolina Pawłowska, Dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Instytutu Ordo Iuris – oparta jest na założeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształtowanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tradycja historyczna i prawna.

I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wynika z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię.

„Zapamiętam sobie: Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje.

Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! (…)

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksander Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcjami o wyraźnie marksistowskich inspiracjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn.

Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sytuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym dochodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twierdził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane.

Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekarstwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też poprzez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksistowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powrócić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodziny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszystkie zwierzęta są równe, ale okazuje się, że niektóre są równiejsze/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Mam nadzieję, że po zawetowaniu ustawy przez prezydenta, wszyscy posłowie PiS odzyskają zdolność posługiwania się rozumem. I oby nie było tak, że gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera.

Pismo Święte Starego Testamentu stanowi dowód na to, że człowiek od kilku tysięcy lat hoduje zwierzęta. Wykorzystuje ich pracę, zjada je, ubiera się w wełnę, która odrasta i skórę, która już nie odrasta. Wypija ich mleko, zjada ich miód i ich jajka. Udomowienie zwierząt było krokiem milowym w rozwoju ludzkości. W czynieniu sobie ziemi poddaną. Zainwestowaliśmy mnóstwo czasu i pieniędzy w jak najlepszą ich hodowlę. Po to, żeby służyły nam, ludziom, do życia. Dlatego obecnie to jest już nasze mleko, nasz miód i nasze jajka.

Wyobrażacie sobie, co by było, gdybyśmy nie zaczęli hodować zwierząt? Nie byłoby już dzikich kur, dzikich świń i dzikich pszczół. Do naszych czasów nie przeżyłby ani jeden dziki lis i ani jedna dzika norka. Jakby powiedział klasyk, niczego by nie było. A my, ludzie, dziesiątkowani przez głód i choroby, zabijalibyśmy się wzajemnie w pogoni za ostatnią dziką kaczką.

Tyle tytułem wstępu dla wegetarian, wegan i członków Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15 zawieszonych).

Urodziłem się i wychowałem na wsi, w tradycyjnym gospodarstwie. Z koniem, krowami, świniami i kurami. Przez chwilę nawet pojawiły się nutrie, takie norki dla ubogich. Ktoś z Was jeszcze pamięta futra z nutrii? Nie pamiętacie? Ale podhalański kożuszek z obdartego ze skóry chwilę po zabiciu baranka, pewnie tak. Może przejrzymy stare zdjęcia, drodzy członkowie Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15)?

Po moim gospodarskim doświadczeniu z dzieciństwa wiem jedno – o zwierzęta trzeba dbać. Dzięki temu mamy lepsze mięso, lepsze mleko, lepszą skórę i futro, lepsze i smaczniejsze jajka. Dlatego każdy mądry hodowca dba o swoje zwierzęta, o paszę dla nich i warunki, w jakich żyją.

I dlatego za jedno jajko wiejskie płacę 80 groszy (po znajomości). Jest dużo smaczniejsze i zdrowsze od tego za złotówkę z tak zwanego wolnego wybiegu. Bo nazywanie jajkiem produktu z chowu klatkowego, za 30 groszy, jest obrazą dla jajka. Proszę, dla własnego zdrowia nie jedzcie tego, ale odwiedźcie raczej znajomego rolnika lub Jarmark Wnet J

To naszymi ludzkimi pieniędzmi, a nie ustawą, powinniśmy decydować o sposobie hodowli zwierząt.

Natomiast nie przyjaźniłem się nigdy z żadnym zwierzęciem. Nie tylko ze świnią, która za chwilę miała skończyć na naszym stole w postaci kiełbasy i salcesonu. Również z krową dającą świeże mleko. Ani z kurą znoszącą smaczne jajka. Nie przyjaźniłem się też z żadnym psem i kotem, chociaż zdarzało mi się je pogłaskać.

I tu dochodzimy do sedna problemu, również tego ustawowego (piątka dla zwierząt). Dekalog, wiara, przyjaźń i miłość zostały dane człowiekowi przez Boga dla kontaktowania się z innymi ludźmi – dziećmi bożymi. Żadne z przykazań nie dotyczy zwierząt. Nie można kochać swojego kota ani psa, nie tylko bardziej niż drugiego człowieka – w ogóle nie można ich kochać! I to ludzi, a nie zwierząt tyczy się V Przykazanie. I to człowiek ma prawo dane od Boga-Stwórcy na zabijanie zwierząt w celu ich zjedzenia; w sposób, jaki uznaje za właściwy dla swojej religii lub kultury.

Wiem, kiedy to odejście od wiary (i ludzkiego panowania nad światem zwierząt) się zaczęło.

Po pierwsze, od kiedy zaczęliśmy nadawać zwierzętom ludzkie imiona. Od tego czasu możemy kochać Mańka, naszego jamnika, a nie uciążliwego sąsiada Karola. Pamiętacie jeszcze, że pies nie miał imienia – bo w naszym kodzie kulturowym nie mógł mieć ludzkiego – tylko się wabił, na przykład Burek albo Szarik? Nawet pająka trudno nam będzie zabić, jeżeli nazwiemy go Franek.

Po drugie, od kiedy pomieszaliśmy słowa ludzkie ze zwierzęcymi. Gdy byłem dzieckiem, świnia się prosiła, krowa cieliła, klacz źrebiła, suka szczeniła, a kocica kociła. I pamiętam, jak surowo byłem uczony przez rodziców niemieszania języków.

Teraz wszystkie nasze „kochane zwierzaczki” są w ciąży. A psy i koty rodzą maleństwa, ich i nasze dzieciaczki. Jak moglibyśmy takie niewinne istoty zabić? Do więzienia! Co innego przerwać ciążę ludzką – już nie zabić, prawda? Do tego każda kobieta ma prawo.

Pan Bóg wyposażył człowieka poza emocjami również w rozum. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15) również takowy organ muszą posiadać. Wpisywanie się w hucpę nowej bolszewii, która do reszty chce zniszczyć naszą łacińską cywilizację poprzez zrównanie człowieka ze zwierzęciem, jest z całą pewnością rozumu tego zaćmieniem.

Mam nadzieję, że po zawetowaniu ustawy przez prezydenta Dudę, wszyscy posłowie Prawa i Sprawiedliwości zdolność posługiwania się tym organem odzyskają. I oby nie było tak, że gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera.

Jan A. Kowalski

PS. Uporządkujmy wreszcie pojęcia: ten, u kogo koty skaczą po meblach i po gościach jest lewakiem, choćby określał się zgoła odmiennie J

Bogusław Ziętek: Po rezygnacji z węgla Polska będzie na energetycznym pasku Rosji i Niemiec

Przewodniczący WZZ „Sierpień’80 krytykuje porozumienie na linii rząd-związki górnicze. Wytyka tym ostatnim zbyt miękką postawę negocjacyjną.

Bogusław Ziętek mówi o porozumieniu między rządem a związkami górniczymi. Nie ocenia go jako przełomowego, uważa że jest ono jedynie zabezpieczeniem podstawowych interesów pracowników tej branży:

Jeżeli komuś strzelają dzisiaj korki od szampana, to są to urzędnicy w Brukseli, którym zależy na niszczeniu  przemysłu we wszystkich krajach, w tym w Polsce. Polacy powinni się smucić, bo energetycznie niedługo będą na pasku Rosjan i Niemiec.

Związkowiec ubolewa, że polski rząd zrezygnował z kwestionowania unijnej polityki energetycznej, zamiast tego realizując ją „na kolanach”.  Bogusław Ziętek dodaje, że większość przedstawicieli związków górniczych prezentowało zbyt miękką postawę w negocjacjach z rządem:

Jestem tylko jednym z uczestników tych negocjacji. Byłem gotów negocjować dłużej, niestety zwolennicy tej koncepcji znaleźli się w mniejszości

Gość „Popołudnia WNET’ wypomina władzom bierność w kwestii importu węgla z Rosji, który, jak mówi, nie powinien mieć miejsca. Bogusław Ziętek krytykuje również Zjednoczoną Prawicę za koncentrowanie się na wewnętrznych sporach:

Rząd ma Śląsk w głębokim poważaniu. Ci ludzie nie stanęli na wysokości zadania. Kiedy potrzebowali głosów Ślązaków, byli tu codziennie.

Rozmówca Łukasza Jankowskiego mianem „bufonady” nazywa głosy polityków i ekspertów, zapewniających, że wydobycie węgla w Polsce na pewno zakończy się 2049 r. Jak dodaje:

Unia Europejska jest zakładnikiem faktu, że niczego nie produkuje. W trakcie pandemii przekonaliśmy się, że taka polityka jest zgubna.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

 

II rewolucja październikowa wybuchła tym razem po cichu na tzw. Zachodzie. Przybrała ona formę pochodu ideologii LGBT

Kolejnym hitem lewicy w Niemczech jest narzucenie ideologii gender. Kiedy już kilka lat temu zapytałem syna znajomych, co miał w szkole, powiedział: „nic szczególnego, tylko wychowanie homoseksualne”.

Jan Bogatko

Lwia część społeczeństw sowieckiego świata uznała długo wyczekiwane narodziny „socjalizmu z ludzką twarzą” w Polsce (okrągły stół itd.) czy tzw. „runięcie Muru Berlińskiego” za śmierć komunizmu. Nic błędniejszego! Новая экономическая политика (nowa polityka ekonomiczna), bardziej znana jako NEP, jest tym razem znacznie głębsza i bardziej rewolucyjna niż za czasów wielkiego Lenina. Dotyczy to także z nielicznymi wyjątkami tzw. Zachodu, gdzie gospodarka zbliżyła się do leninowskich wzorców wraz z konwersją kapitalistów na New Religion, jaką jest nowa, tym razem lewicowa, ideologia górnych stu tysięcy.

Miliarder nie kojarzy się dzisiaj lewicy z cylindrem na głowie amerykańskiego kapitalisty z cygarem w zębach (jak z „Mister Twister” Samuela Marszaka), o nie! Kapitalista jeździ na rowerze z tęczową chorągiewką, nie pali, pije ziołowe herbatki i szczodrze łoży na projekty LGBT! (IKEA, Zalando).

Czy gdyby Lenin zgodził się był swego czasu na finansowanie „Prawdy” przez miejscowych kapitalistów, rewolucja seksualna tow. Kołłątaj, córki carskiego generała, prekursorki rewolucji ̛’68, nie odniosłaby aby sukcesu? Wówczas to Rosja stałaby się mocarstwem LGBT, a jej sztandar powiewałby ponad trony.

Wyznawcy New Religion, jak wszyscy neofici, są nadzwyczaj nietolerancyjni. Nawet wierzący, lecz niepraktykujący, dalecy są od okazywania zrozumienia dla starych kultur, które muszą runąć w obliczu walca tęczowej rewolucji. Zero tolerancji dla „faszystowskiej” Polski, krzyczą aktywiści LGBTQIAP+ pod ambasadą Polski w Londynie i w innych stolicach „otwartej i światłej” Europy.

Lewicowa prasa (a innej w zasadzie nie ma) w stolicach byłego demokratycznego, a dziś czerwonego Zachodu, płacze nad aresztowaniem faceta podającego się za kobietę, jakby ten fakt (podawania się za kobietę przez mężczyznę, bohatera filmów dostępnych w sieci) zwalniał go od jakiejkolwiek odpowiedzialności za cokolwiek! Dla Gabriele Lesser z berlińskiej gazety TAZ to oczywiste, że ten facet to kobieta, bo on się za taką uznaje! (…)

Dla aktywistki z lewackiej berlińskiej gazety w Polsce jest jasne, że „homofobiczna nagonka ze strony rządu, prezydenta i polskiego Kościoła katolickiego po cienkim zwycięstwie wyborczym Dudy nie skończyła się”. Rozczarowana przegraną wyborczą swego kandydata, Trzaskowskiego, Lesser histeryzuje, że teraz członków ruchu LGBT w Polsce „kryminalizuje się i zamyka w więzieniach”. Dziennikarka TAZ cytuje pewną warszawską „aktywistkę LGBT”: „Dla Margot (to ten facet podający się za kobietę, dopisek JB) najgorsze, co jej uczyniono, że sąd skierował ją na dwa miesiące do aresztu męskiego”. To dramat dla lesbijki, jaką jest Margot Sz., w cywilu Michał Sz.

Lesser nie stawia pytania, jak w areszcie kobiecym czułyby się aresztantki, gdyby posadzono z nimi biologicznego samca. Też byłyby pewnie „wielotysięczne” protesty, tylko inaczej motywowane: kiedy faszyści utworzą wreszcie areszty dla trans, bo te osoby „są prześladowane” w innych.

Kiedy dziecko trafia do przedszkola lub szkoły, to staje w obliczu następujących projektów: „Pierwsza szkoła w Kolonii planuje ubikacje unisex: szkoła podstawowa i średnia w Kolonii otrzymają takie ubikacje” (gazeta „Rheinische Post” z 25 lutego). Transwestyta (Olivia Jones) odwiedza przedszkola, by wyjaśniać dzieciom, co to takiego homoseksualizm: „chodzi o to, by pokazać dzieciom, że mężczyźni mogą kochać mężczyzn, a kobiety kobiety, i że świat się na tym nie kończy”.

W Szlezwiku-Holsztynie wprowadza się genderowy język: „matka” i „ojciec” to teraz rodzic numer jeden i dwa (czy numer dwa nie stygmatyzuje?). Przedszkolaki w Hamburgu mają zrezygnować z kostiumów Indian na karnawał: dyrekcja chce w ten sposób udaremnić powielanie stereotypów (gazeta „Rheinische Post” z 6 marca 2019). Z kolei Zieloni (ta partia walczyła w latach 80. o uznanie pedofilii za legalną orientację seksualną, czego jestem świadkiem) chcą nadać ideologii gender rangę konstytucyjną i domagają się przyznania 35 milionów euro na „narodowy plan akcji na rzecz gender”.

Kolejnym hitem lewicy w Niemczech jest narzucenie ideologii gender szkołom i wychowanie „na rzecz seksualnej różnorodności”. Kiedy już kilka lat temu zapytałem syna znajomych, odbierając go wraz z babcią z kortów, co miał dzisiaj w szkole, powiedział: „nic szczególnego, tylko wychowanie homoseksualne”. No i cel Zielonych: (Federalny Kongres Młodzieżówki): prawo do dojrzałości seksualnej od lat 14, perspektywicznie od dnia narodzin, z prawem wyboru płci. Zielona młodzieżówka wspiera aktywność antify i uważa, że lewicowy terroryzm… nie istnieje.

Cały felieton Jana Bogatki pt. „Pandemia LGBTitd.” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Kuriera WNET” numer 75/2020.

Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co czwartek w Poranku WNET na wnet.fm.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Pandemia LGBTitd.” na s. 3 „Wolna Europa” wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin – 25.09.2020 – Jakub Grabiasz, Agnieszka Białek

W piątkowy poranek przenosimy się do Republiki Irlandii. W Studiu Dublin informacje, komentarze, analizy i korespondencje.

W gronie gości:

  • Agnieszka Białek – pedagog, trener, przedsiębiorca z Belfastu,
  • Jakub Grabiasz – redakcja sportowa Studia 37 Dublin.

Prowadzący: Jaśmina Nowak

Realizator: Paweł Chodyna

W Studiu Dublin gorące informacje wieści i przegląd prasy z Belfastu i Londynu. Nasza korespondentka Agnieszka Białek przytacza najnowsze dane i statystyki związane z koronawirusem w Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej.

Agnieszka Białek, serce i oczy Radia WNET w Irlandii Pólnocnej. Foto. arch. własne.

Na Wyspach uruchamiana jest aplikacja na smartfon, która ma wysyłać jej użytkownikom informacje o ryzyku zakażenia koronawirusem- podaje Daily Mirror. Wykorzystuje ona technologię Bluuetootha do ostrzegania użytkowników, jeśli mieli kontakt z osobą zarażoną. Aplikacja jest dobrowolna, a NHS podkreśla, że jej skuteczność zależy od tego, ile osób ją pobierze.

28 września wejdą w Anglii nowe obostrzenia, takie jak zakaz spotykania się w grupach większych niż sześć osób. Angielskie regulacje nie będą obowiązywać w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa, gdyż Irlandia Płn., Szkocja i Walia mają swobodę samodzielnego decydowania o dotyczących ich obostrzeniach. Tymczasem w życie wchodzi nowy plan walki z zapaścią ekonomiczną:

Pieniądze podatników pracujących w pełnym wymiarze godzin zostaną dystrybuowane pomiędzy pracowników, którzy dopiero zaczną wracać do pracy.

Winter Economy Plan zakłada ograniczenie godzin pracy. Brytyjczycy będą pracować na 33 proc. etatu zarabiając 77 proc. normalnego wynagrodzenia, którego połowę opłaci państwo. Sektor turystyczny i hotelarski będzie mieć wstrzymaną płatność podatku VAT.

Tutaj do wysłuchania korespondencja Agnieszki Białek z Belfastu:

 

W sportowym okienku Studia Dublin Jakub Grabiasz komentuje zwycięstwo irlandzkiego Dundalk z mołdawskim Sheriffem Tiraspol w eliminacjach piłkarskiej Ligi Europy. Drużyna Dundalk  w decydującej fazie eliminacji zmierzy się z zespołem z Wysp Owczych.

Jakub Grabiasz, redaktor sportowy Studia Dublin. Fot. Tomasz Szustek / Studio 37.

Sportowy korespondent Studia 37 omawia również rozgrywki Heineken Cup w rugby. Dwa zespoły ze Szmaragdowej odpadły z turnieju w ćwierćfianle, uznając wyższość Francuzów i Anglików.

Jakub Grabiasz mówi również o wyścigu Tour de France, który zakończył się w zeszłą niedzielę. W klasyfikacji sprinterów bezkonkurencyjny był Sam Bennet, dodatkowo wygrał ostatni, prestiżowy etap tego wyścigu: Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku usłyszymy jeszcze o Samie w wielkich tourach.

Rozmówca Jaśminy Nowak zapowiada też tenisowy turniej Wielkiego Szlema French Open, który rozpocznie się w niedzielę w Paryżu. Wśród faworytów najczęściej wymienia się Rafaela Nadala, który czeka na 20 wielkoszlemowy triumf w karierze. Duże szanse daje się też Novakovi Djokoviciovi, który będzie chciał zatrzeć złe wrażenie po dyskwalifikacji po uderzeniu piłką w sędziego w Nowym Jorku.

Tutaj do wysłuchania relacja Jakuba Grabiasza:


Opracowanie: Aleksander Popielarz i Andrzej Karaś

Partner Radia WNET

KPCh rozszerzyła grono osób branych na zakładników o chińskich dysydentów z zagranicy oraz nie-Chińczyków z Zachodu

Niektórzy obserwatorzy Chin utrzymują, że gdyby Moskwa bezzasadnie wzięła tak wielu zachodnich zakładników, media głównego nurtu i politycy dostaliby szału. Co sprawia, że Pekin jest tak wyjątkowy?

Peter Zhang

Dyplomacja brania zakładników nie jest nową sztuczką Komunistycznej Partii Chin. W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci była ona kartą przetargową Pekinu w poszukiwaniu politycznych i ekonomicznych korzyści w krajach zachodnich.

KPCh wypuściła ważnych dysydentów: Wang Dana w 1997 roku i Wei Jingshenga w 1998 roku, rzekomo z powodów medycznych, podczas gdy w rzeczywistości te ruchy były negocjowane za zamkniętymi drzwiami, aby Ameryka wycofała swoje poparcie w Komisji Praw Człowieka ONZ dla rezolucji potępiającej Chiny. Zarówno Wang, jak i Wei byli obywatelami Chin odsiadującymi długie kary więzienia za działania prodemokratyczne. Było to w czasie, gdy zachodni przywódcy aktywnie realizowali tzw. politykę konstruktywnego zaangażowania z Pekinem, mając nadzieję na stopniowe przekształcenie państwa komunistycznego w społeczeństwo obywatelskie podlegające rządom prawa.

W miarę jak gospodarka i wojsko Pekinu rosły w siłę, Chiny zaczęły więzić naturalizowanych obywateli USA urodzonych w Chinach.

W 2003 roku w artykule Walka żony o męża uwięzionego w Chinach, opublikowanym w „The New York Times”, opisano przypadek dra Charlesa Lee, naturalizowanego obywatela USA, który został uwięziony za próbę podnoszenia świadomości społecznej na temat prześladowań przez KPCh duchowego ruchu Falun Gong. Lee dorastał w Chinach, gdzie zdobył wykształcenie medyczne. W 1994 r. uzyskał tytuł magistra neurologii na Uniwersytecie Illinois-Urbana-Champaign. W 1995 r. prowadził badania w Harvard Medical School i zdał egzaminy amerykańskiej komisji lekarskiej. (…)

25 listopada 2018 roku na łamach „The New York Times” doniesiono, że aby zatrzymać Liu Changminga, zbiegłego urzędnika bankowego, Pekin uniemożliwiał dwójce jego dzieci – Victorowi i Cynthii Liu, którzy są obywatelami USA – opuszczenie Chin. (…)

Pomimo poważnych obaw i protestów ze strony Kanady, Stanów Zjednoczonych i społeczności międzynarodowej, Pekin nie ustępuje. Podobno zarówno Stany Zjednoczone, jak i Kanada rozważają możliwość wydania ostrzeżenia o podróży dla osób rozważających wizytę w Chinach. Niektórzy wieloletni obserwatorzy Chin utrzymują, że gdyby Moskwa bezzasadnie wzięła tak wielu zachodnich zakładników, media głównego nurtu i politycy dostaliby szału. Można się zastanawiać, co sprawia, że Pekin jest tak wyjątkowy?

Jeśli kraje zachodnie po cichu dogadują się z Pekinem, aby uwolnić swoich obywateli –w tym przypadku zakładników – to czy negocjują, z prawnego punktu widzenia, z organizacją terrorystyczną?

Wydaje się, że takie wysiłki niewiele różnią się od negocjacji z terrorystami w sprawie porwań na Bliskim Wschodzie. W końcu świat zachodni słynie z wieloletniej strategii nienegocjowania z terrorystami w sprawie zakładników. (…)

Pozostaje decydujące pytanie: Czy społeczności międzynarodowe powinny postrzegać wzięcie zakładników przez Pekin jako akt państwa terrorystycznego? Przez ostatnie lata ogólnoświatowe zaniepokojenie złym traktowaniem przez komunistyczne Chiny ich własnych obywateli może wynikać z jurysdykcji uniwersalnej dotyczącej praw człowieka, a także z międzynarodowych traktatów, których Chiny są stroną. Pekin nie zadowala się już wykorzystywaniem swoich własnych dysydentów do dyplomacji brania zakładników, dlatego zachodnie demokracje zaczynają się martwić, że ich obywatele zostaną wzięci jako zakładnicy przez to partyjne państwo. Inne narody powinny nazywać dyplomację brania zakładników tym, czym ona jest, i należy poważnie podchodzić do aktów państwowego terroryzmu Pekinu. Społeczność międzynarodowa powinna w sposób jednoznaczny wspólnie potępić takie bezprawne zachowanie i nie pozwolić, aby finansowany przez państwo terroryzm stał się czymś normalnym i rządził naszym życiem.

Peter Zhang zajmuje się ekonomią polityczną Chin i Azji Wschodniej. Ukończył Pekiński Uniwersytet Studiów Międzynarodowych, Fletcher School of Law and Diplomacy i Harvard Kennedy School. Oryginalna, angielska wersja tekstu została opublikowana w „The Epoch Times” 28.12.2018 r. Tłum.: polska redakcja „The Epoch Times”.

Cały artykuł Petera Zhanga pt. „Nowy rodzaj pekińskiej »dyplomacji« brania zakładników” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Petera Zhanga pt. „Nowy rodzaj pekińskiej »dyplomacji« brania zakładników” na s. 9 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Stefanik: 11 departamentów zagrożonych lokalnym lockdownem. Premier Francji nie wyklucza lockdownu ogólnokrajowego

Zbigniew Stefanik o sytuacji epidemicznej nad Sekwaną: nowych zarażeniach i ograniczeniach lokalnych, protestach Francuzów oraz nieprzygotowaniu rządu na wzrost zakażeń.

Zbigniew Stefanik wskazuje, że Francja jest obecnie czwartym krajem na świecie, który ma najwięcej zakażeń w ciągu jednej doby. W związku ze stopniem propagacji wirusa przywracane są lokalnie ograniczenia. Lokalnym lock-downem zagrożonych jest 11 departamentów, w tym zamorska Gwadelupa i europejska Marsylia:

Od jutra zgodnie z wytycznymi Ministerstwa Zdrowia w Departamencie Marsylii mają zostać zamknięte wszystkie puby i restauracje, jak również inne lokale rekreacyjne, będzie obowiązywał zakaz zgromadzeń, czyli de facto lokalny lock down.

Nowe ograniczenia spotykają się z demonstracjami niezadowolonych właścicieli kawiarń i restauracji. Uważają, że są oni karani za wzrost zakażeń w ich kraju. Protestują także merowie Marsylii i Paryżu, którzy wskazują, że wbrew wcześniejszym zapowiedziom rządu, zostały one wprowadzone bez konsultacji z władzami samorządowymi. Rządzącym zarzuca się też nieprzygotowanie się na wzrost zakażeń, wbrew zapowiedziom z maja i czerwca dotyczącym oddania 5 tys. nowych łóżek na oddziałach intensywnej terapii, czyli podwojenia ich liczby.

W rezultacie Francji grozi lock down ogólnokrajowy, co przyznał szef francuskiego rządu Jean Castex. Ucierpiałaby na tym francuska gospodarki, która już teraz jest w złym stanie. Korespondent wskazuje, że

Prognozowana recesja na rok bieżący nad Sekwaną to minus 12 punktów procentowych rocznego PKB.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.