Karnowski: Obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty

Michał Karnowski o Marszu Niepodległości, krytyce Zjednoczonej Prawicy, Strajku Kobiet oraz o powiązaniu funduszy unijnych z praworządnością i o specjalistach od obalania rządów.

Miałem takie poczucie, że nikt na tym nie wygra.

Michał Karnowski ocenia, że obóz patriotyczny po wczorajszym Marszu Niepodległości może liczyć jedynie straty. Jego hybrydowa forma wymknęła się organizatorom. Dodatkowo trwające ograniczenia związane z koronawirusem są źródłem dodatkowej frustracji społecznej. Publicysta tygodnika „Sieci” sądzi, że krytyka kierowana przez Konfederację pod adresem Zjednoczonej Prawicy jest wewnętrznie sprzeczna.

Są to zarzuty, że restrykcji jest z jednej strony za mało, z innej za dużo, epidemii w ogóle nie ma, ale jak jest to jej nie leczycie.

Nie dziwi się, że notowania Prawa i Sprawiedliwości są najniższe od 2015 r. W końcu Polska znajduje się w najgorszej sytuacji od lat. Spowodowane jest to pandemią koronawirusa. Ponadto publicysta tygodnika „Sieci” porównuje Strajk Kobiet do najskrajniejszych organizacji. Ma wszelkie znamiona grup, które są w stanie wypełnić ekstremistyczne cele.

Każdy ruch rewolucyjny o marksistowskim podłożu na końcu oferuje obozy koncentracyjne.

Wskazuje na wyrażaną przez Strajk Kobiet wrogość wobec katolicyzmu. Obecnie naprzeciwko Zjednoczonej Prawicy nie stoi Koalicja Obywatelska, tylko ekstremiści  pod wodzą Klementyny Suchanow i Marty Lempart. Dziennikarz odnosi się także do kwestii powiązania praworządności z przyznawaniem funduszy unijnych. Ocenia, iż sprowadziłoby  to nasze państwo do województwa w ramach Unii Europejskiej. Porównuje to do sejmu grodzieńskiego 1793 r. Zaznacza, że

Arbitralna możliwość  uznawania jakiegoś kierunku działania za niepraworządny to coś, czego Polska nie ma w stosunku do Gdańska, czy Śląska.

Michał Karnowski  odnosi się do taktyki opozycji w Polsce, która dąży do tego, by wyprowadzać na ulice coraz to inne grupy ludności. Zauważa, że próba ciągłego organizowania społeczeństwa ma miejsce także na Białorusi. Nie neguje szczerości buntu społecznego u naszych wschodnich sąsiadów, zauważając przy tym, że

Są chyba gdzieś na świecie specjaliści od obalania rządów.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Kita: Incydenty na Marszu Niepodległości to prowokacje Antify i Policji. Nie popieramy przemocy w przestrzeni publicznej

W poprzednich latach Policja raczej nie była agresywna, nie prowokowała. Dzisiaj mieliśmy retrospekcję z lat 2010-2014 – Policję w białych kaskach i pełnym rynsztunku – komentuje Damian Kita.

Damian Kita relacjonuje przebieg Marszu Niepodległości. Wskazuje, że Marsz został zakłócony przez prowokacje lewicowych aktywistów. To oni mają być odpowiedzialni za pożar mieszkania przy ulicy 3 maja na warszawskim Powiślu. Na miejscu zdarzenia już wcześniej ustawił się kamerzysta.  Rozmówca Jaśminy Nowak krytykuje również agresywną, jego zdaniem, postawę policji wobec uczestników Marszu.

Policja podejmuje nierozważne działania, zablokowała dojazd do trasy Marszu. Kierowcy informują nas, że nadal stoją. To oburzające.

Jak dodaje rozmówca Jaśminy Nowak:

Dekada przygotowywania Marszów nauczyła nas tego, że przeszkody pojawiają się nawet wtedy, kiedy ich się nie spodziewamy.

 

W drugiej rozmowie podczas „Popołudnia WNET” Damian Kita podsumowuje Marsz. Mówi, że 70-80% jego uczestników stanowili kierowcy samochodów:

Auta były rozsiane po całym Śródmieściu. Komplikacje zaczęły się wtedy, kiedy policja zaczęła uniemożliwiać dołączenie do Marszu.

Zdaniem rzecznika prasowego stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” w policyjnych szeregach zabrakło funkcjonariuszy deeskalujących napięcie.

W poprzednich latach Policja raczej nie była agresywna, nie prowokowała. Była w gotowości stając z boku. Dzisiaj mieliśmy retrospekcję z lat 2010-2014 – Policję w białych kaskach i białym rynsztunku.

Jak dodaje:

W poprzednich latach prowokacje organizowali amatorzy, łatwi do spacyfikowania przez straż Marszu. W tym roku zabrali się za nie zawodowcy.  Cała sytuacja wyglądała podręcznikowo.

Gość „Popołudnia WNET” zapewnia, że większość uczestników Marszu nie dążyła do konfrontacji z Policją.  Przypomina, że w latach 80. władze komunistyczne również organizowały prowokacje, by móc oskarżyć opozycjonistów o chuligaństwo:

Nie ma naszej zgody na przemoc w przestrzeni publicznej. Nie bierzemy odpowiedzialności za działania politycznych chuliganów. Nie chcemy, by polscy patrioci obrywali za to, co robią środowiska lewicowo-liberalne

Podsumowując, Damian Kita stwierdza, że:

Zabrakło woli politycznej ze strony rządzących do bezpiecznego przejścia marszu

Wysłuchaj obu  rozmów już teraz!

A.W.K.

„Sybiracy”. Żyją jeszcze nieliczni, którzy zostali wywiezieni w głąb ZSRR, jako dzieci lub na zesłaniu się urodzili

W okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich.

Tadeusz Loster

15 sierpnia 2020 r. prezydent III RP Andrzej Duda podpisał ustawę z 14 sierpnia 2020 r. o świadczeniu pieniężnym przysługującym osobom zesłanym lub deportowanym przez władze Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w latach 1936–1956. Data podpisania ustawy jest szczególna: 15 sierpnia oprócz święta kościelnego obchodzimy – my, Polacy – święto Wojska Polskiego na pamiątkę zwycięskiej Bitwy Warszawskiej w 1920 r. podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Obecnie, po 30 latach wolnej Polski, osób, które obejmuje ta ustawa, a zrzeszonych w Związku Sybiraków, żyje około 39 tys. Mimo, że wydaje się, iż to duża liczba, faktycznie pozostała ich tyko garstka, patrząc na to, że osób zesłanych lub deportowanych w głąb bolszewickiej Rosji w latach 1936–1956 było 1,35 mln. A w momencie reaktywowania Związku Sybiraków w 1988 r. zostało zarejestrowanych ponad 400 tys. żyjących.

Na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napis na jednej z tablic o treści „SYBERIA OD 1768” upamiętnia sybiraków. Co to za data informująca o początku wywozu Polaków na Sybir przez władze Rosji? (…)

5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli Warszawskiej Rosjanie powiesili ostatniego dyktatora powstania styczniowego, Romualda Traugutta, wraz z czterema towarzyszami. Kończyło się najtragiczniejsze i najdłuższe, bo trwające od 22 stycznia 1863 r. polskie powstanie, zwane styczniowym. W okresie tym w sumie około 200 tysięcy powstańców stoczyło 1228 bitew i potyczek, w których poległo blisko 25 tys. insurgentów. Znajdujące się na terenie Królestwa Polskiego majątki uczestników powstania zostały skonfiskowane i rozdane tym, którzy przyczynili się do „usmirenia polskowo mjatieża” (stłumienia polskiego buntu). Konfiskatę zastosowano do 1660 majątków ziemskich. Ogólną liczbę emigrantów zesłanych w głąb Rosji i na Syberię z samego Królestwa Polskiego oblicza się na 31573 osoby. Wiadomo, że od 1 września 1863 r. do 1 maja 1865 komisje śledcze i wojenno-sądowe z samego Królestwa zesłały do Rosji 7447 osób: do rot aresztanckich 2617, na osiedlenie w Syberii 1979, a na katorgę 3399.

Najcięższym wyrokiem była katorga, czyli ciężka praca w zakładach lub kopalniach. Większość zesłańców, aby znaleźć się na Sybirze, w miejscu oznaczonym carskim wyrokiem, musiała przekroczyć granicę między Europą i Azją. Najcięższe chwile przeżywali skazańcy podczas długiej drogi etapowej. Z każdej partii podążającej na Sybir prawie codziennie ubywało kilka osób umierających z wycieńczenia i chorób.

Skazani na katorgę kierowani byli do Okręgu Nerczyńskiego. Tutaj powstańcy styczniowi – katorżnicy byli kolejnym pokoleniem zesłańców. W kopalniach rudy żelaza i ołowiu Akatuja przebywał Piotr Wysocki (1797–1875). Inicjator powstania listopadowego, przywódca sprzysiężenia podchorążych, pułkownik, za udział w powstaniu został odznaczony Krzyżem Złotym Orderu Virtuti Militari. Dostał się do niewoli rosyjskiej w 1831 r. podczas walk w obronie Warszawy. Był więziony i trzykrotnie skazany na śmierć. Karę śmierci zamieniono mu ukazem carskim na 20 lat ciężkich robót na Syberii. Przebywał w Aleksandrowsku. Po próbie ucieczki i karze półtora tysiąca batów, którą przeżył, został karnie przeniesiony do kopalni miedzi w Akatui w kolonii katorżniczej w Nerczyńsku, gdzie pracował przykuty do taczki. Powrócił do kraju w 1857 r. po amnestii carskiej. Miał zakaz przebywania w Warszawie. Ci, których nie objęła amnestia w 1856 r., pozostali na Syberii. Spotkały się dwa pokolenia powstańców oraz politycznych, tych z listopadowej insurekcji i styczniowej.

Słowo ‘Syberia’ pochodzi od tunguskiego słowa „sidur” i oznacza błoto, bagno, trzęsawisko; w języku buriackim ‘sybjer’ oznacza groźnego psa – wilka.

Sybir – to kraina geograficzna o powierzchni 12,7 mln km2 w północnej Azji, wchodząca w skład państwa rosyjskiego. Jest ona położona między Uralem na zachodzie, Oceanem Arktycznym na północy, a na wschodzie między działem wód zlewisk Oceanu Arktycznego i Spokojnego oraz stepami Kazachstanu i Mongolii na południu.

Klimat południowej, a nawet środkowej Syberii jest znośny i zdrowy. Zimą temperatura waha się od -30 do -40°C, a niekiedy dochodzi do -45, -50°C. Jednak brak wiatru i suchość klimatu powoduje, że mróz ten nie jest tak odczuwalny. Dla przebywającego tu zesłańca odczuwalna była długość zimy, która trwa od 7 do 8 miesięcy, a na północy nawet do 9 miesięcy. W południowej i środkowej Syberii najkrótszy dzień zimowy trwa 7 do 6 godzin. Wiosny i jesieni nie ma. Wiosną można nazwać kilka dni, kiedy taje śnieg i puszczają lody na rzekach. A temperatura powietrza sięga od 20 do 30°C ciepła. Deszcz pada tylko na wiosnę i w ciągu kilkudniowej jesieni. Na początku lata następuje szybka i nadzwyczaj bujna wegetacja roślin. Sybirska noc letnia trwa kilka godzin. Środek lata to skwar, który potrafi schłodzić w mgnieniu oka północny wiatr. Między wrześniem a październikiem następuje nagłe ochłodzenie i po kilku chłodnych dniach i obfitych śnieżnych opadach następuje sroga syberyjska zima. (…)

17 września 1939 r. armia bolszewicka wkroczyła na ziemie polskie. NKWD natychmiast rozpoczęło aresztowania Polaków. Według danych NKWD w rejonie Lwowa i Drohobycza w latach 1939–1941, czyli za „pierwszych Rusków”, zostało aresztowanych 5822 obywateli polskich. Każde aresztowanie i dalsze losy uwięzionych, przesłuchiwanych i skazanych to osobna historia. Dziadek mój Władysław Wróbel, drugi mąż babki Zofii, został aresztowany już 12 października 1939 r. Aresztowało go kolejowe NKWD, a faktycznie jego dwóch pracowników z czerwonymi opaskami na rękawach i z karabinami. Ten „wróg ludu” był starszym majstrem w warsztatach Polskich Kolei Państwowych we Lwowie, a do tego kapelmistrzem orkiestry kolejowej. Został osadzony w Brygidkach a następnie wywieziony w niewiadomym kierunku w głąb ZSRR. Tyle wiedziała moja rodzina. (…)

Do pierwszej masowej deportacji 220 tys. obywateli polskich doszło 10 lutego 1940 r. (wg danych NKWD 140 tys.). Przygotowywana przez NKWD od grudnia 1939 r. wywózka objęła osadników wojskowych, średnich i niższych urzędników państwowych, pracowników służby leśnej oraz PKP. Polacy stanowili 70% deportowanych, pozostałe 30% to była ludność białoruska i ukraińska. Na spakowanie się dawano wywożonym kilkadziesiąt do kilku minut. Transport na miejsce zsyłki odbywał się w wagonach towarowych, do których wsadzano po 50 osób. Podróż trwała niekiedy kilka tygodni w nieludzkich warunkach, w temperaturze dochodzącej do -40°C. Wiele osób zmarło podczas transportu, a przybyłych na miejsce zsyłki czekała niewolnicza praca, nędza, choroby i głód.

Kolejną deportację przeprowadzili bolszewicy 13–14 kwietnia 1940 r. Wywózką zostały objęte rodziny poprzednio wywiezionych wrogów ustroju, urzędnicy państwowi, wojskowi, policjanci, pracownicy służb więziennych, nauczyciele, działacze społeczni, kupcy, przemysłowcy i bankierzy. Zesłano 320 tys. osób (wg danych NKWD 61 tys.), w tym 80% kobiet i dzieci.

Trzecia deportacja nastąpiła w maju i lipcu 1940 r. Objęła uchodźców przybyłych w czasie działań wojennych na tereny zajęte przez Sowietów. Większość deportowanych – 80% – stanowili Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Liczba zesłańców wyniosła 240 tys. (wg danych NKWD ponad 80 tys.). Zostali oni przesiedleni do Autonomicznych Republik Radzieckich, gdzie umieszczono ich w specjalnych osadach pod kontrolą NKWD.

Ostatnia, czwarta deportacja, miała miejsce pod koniec maja i w czerwcu 1941 r., w przededniu wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Objęła ona ludność ze środowisk inteligenckich, rodziny kolejarzy, rodziny osób aresztowanych przez NKWD w czasie drugiego roku okupacji, robotników oraz rzemieślników; razem 220 tys. osób (wg danych NKWD ponad 85 tys.). Wywózka ta dotknęła szczególnie tereny Białostocczyzny, Grodzieńszczyzny i Wileńszczyzny. Według danych NKWD ujawnionych przez Rosję w 1990 r., w czterech deportacjach zesłano około 330–340 tys. obywateli polskich. Zdaniem niektórych polskich historyków była to liczba o wiele wyższa, bo przekraczająca milion zesłańców. Jedno jest pewne, że w okresie od 1940 do 1941 r., czyli tzw. pierwszej okupacji sowieckiej, na Syberię zostało zesłanych kilkakrotnie więcej Polaków niż w okresie 200 lat rosyjskiej dominacji na ziemiach polskich. Deportacje ludności polskiej w głąb ZSRR z lat 1940–41 nie były ostatnimi.

Po wkroczeniu wojsk Armii Czerwonej na tereny polskie okupowane przez Niemców, do syberyjskich łagrów trafili żołnierze polskich formacji podziemnych oraz „wrogowie ludu”, czyli ludność cywilna nieprzychylnie nastawiona do sowieckiej dominacji. Przykładem takich działań może być Lwów. Bezpośrednio po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną w lipcu 1944 r., czyli za „drugich Rusków”, NKWD i Smiersz rozpoczęły aresztowania żołnierzy Armii Krajowej, polskich działaczy podziemia niepodległościowego oraz uczonych.

W dniach 2–4 stycznia 1945 r. władze sowieckie rozpoczęły masowe aresztowania Polaków zamieszkałych we Lwowie. Objęły one 17 tys. osób, w tym 31 pracowników lwowskich uczelni. Część aresztowanych została zwolniona, jednak większość deportowano w głąb ZSRR. Skazani na 5 do 15 lat zsyłki, zostali skierowani do ciężkiej fizycznej pracy w kopalniach lub przy wyrębie lasów. Po 6 miesiącach wywiezionych 7 profesorów zostało zwolnionych; 2 z nich nie przeżyło łagru.

Części wysiedlonych w głąb Rosji udało się opuścić łagry dzięki organizowanej na terenie ZSRR w 1942 r. armii gen. Władysława Andersa. Nie wszyscy zgłaszający się ochotnicy dotarli w miejsca tworzących się jednostek Wojska Polskiego, gdyż podejmowane przez nich próby były blokowane. Kolejną szansą na wyrwanie się z sowieckiego piekła było wstąpienie do tworzonej przez sowiecką Rosję Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, będącej zalążkiem „Ludowego” Wojska Polskiego. Niestety na terenie ówczesnej Rosji pozostało około 800 tys. obywateli polskich. (…)

Z akt osobowych żyjących sybiraków wynika, że ci obecnie żyjący w czasie deportacji byli niemowlętami lub mieli po kilka lat. To „dzieci Sybiru”, deportowane na Sybir wraz z rodzicami; dla nich wywózka i jej przyczyny nie były zrozumiałe. Dla nich był to głód, mróz, udręka i cierpienie, a wielu ich rówieśników nie przeżyło deportacji (zamarznięte ciała wyrzucano z wagonów pociągu). Niektóre nie przeżyły ciężkich warunków na zesłaniu, inne zostały przymusowo rozdzielone od rodziców, a jeszcze innym rodzice zmarli. Zostały osadzone w domach dziecka i przytułkach. Te, które przeżyły i powróciły, miały szczęście, a w pamięci „dzieci Sybiru” do końca życia pozostanie wspomnienie Sybiru jako „polskiej Golgoty Wschodu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” znajduje się na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sybiracy” na s. 10-11 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

11 listopada w Wilnie. Agata Antoniewicz: Polskich flag jest mniej niż w latach minionych

Wspólne śpiewanie hymnu w domach, złożenie kwiatów przy grobie Józefa Piłsudskiego przez pracowników ambasady – tak Polacy w Wilnie obchodzą dziś Święto Niepodległości.

 

Agata Antoniewicz  mówi o tym, jak wyglądają obchody Święta Niepodległości wśród Polaków mieszkających w Wilnie.

Przedstawiciele polskiej ambasady złożyli kwiaty, przy grobie matki Józefa Piłsudskiego, gdzie jest złożone również serce Marszałka.

Zorganizowano również akcję wspólnego śpiewania „Mazurka Dąbrowskiego” o 12. Inicjatywę wsparło „Radio znad Willi”, rozgłośnia dla Polaków mieszkających na Wileńszczyźnie.

Niestety, w Wilnie jest dzisiaj mniej polskich flag niż w latach minionych.

Na mniejszy niż do tej pory rozmach uroczystości z okazji polskiego Święta Niepodległości wpłynęły oczywiście rządowe zalecenia odnośnie pozostania w domu, o ile jego opuszczenie nie jest konieczne.

Polska młodzież na Litwie zaangażowała się w Święto Niepodległości zapalając znicze na grobach cmentarza polskiego na Rossie.

Święto Niepodległości w Londynie. Alex Sławiński: Bardzo wiele tutejszych domów jest udekorowanych flagami Polski

Gospodarz „Studia Londyn” mówi o obchodach polskiego Święta Niepodległości w brytyjskiej stolicy. Opowiada o tym, jak wyglądają relacje pomiędzy rożnymi generacjami Polonii londyńskiej.

 

Wiele wydarzeń organizowanych przez brytyjskich Polaków przeniosło się do Internetu. Praktycznie wszystkie instytucje  są udekorowane flagami.

Alex Sławiński mówi, że z powodu wprowadzonego w Wielkiej Brytanii lockdownu większość uroczystości związanych z polskim Świętem Niepodległości nie może się odbyć. Również obchody ważnej dla Brytyjczyków rocznicy zakończenia I wojny światowej są mocno ograniczone. Jak mówi gospodarz „Studia Londyn”:

Bardzo wiele tutejszych domów jest udekorowanych polskimi flagami. Nasze świętowanie harmonijnie łączy się ze świętowaniem brytyjskim.

Rozmówca Adriana Kowarzyka ocenia, że przekazywanie polskości w Wielkiej Brytanii jest ułatwione dzięki przychylności miejscowych władz.

Poruszony zostaje również temat różnic między poszczególnymi pokoleniami londyńskiej Polonii:

Na szczęście łączność między tymi, bardzo różnymi, grupami, wygląda dziś coraz lepiej.

Alex Sławiński zaprasza do wysłuchania rozmowy z ambasadorem RP w Londynie dr. hab. Arkadym Rzegockim, która zostanie wyemitowana w niedzielnym wydaniu „Studia Londyn.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Artur Żak: Tegoroczne lwowskie obchody polskiego Święta Niepodległości, mimo pandemii, są dość liczne

Dziennikarz Polskiego Radia Lwów o tym, jak świętują rocznicę odzyskania niepodległości przedstawiciele polskiej mniejszości na Ukrainie.

 

Artur Żak relacjonuje uroczystości z okazji polskiego Święta Niepodległości odbywające się we Lwowie.  Jak mówi, w obchodach uczestniczy dużo osób, biorąc pod uwagę trwającą pandemię koronawirusa.

Liczba osób biorących udział w uroczystościach jest oczywiście ograniczona przez odgórne restrykcje

Gość „Kuriera w samo południe” wspomina, że polskie uroczystości na Ukrainie nabrały rozmachu po upadku komunizmu.

Rozmówca Adriana Kowarzyka wskazuje, że niepodległość jest dla niego możliwością decydowania o samym sobie i kultywowania tradycji przodków.

Tutaj we Lwowie mamy inne doświadczenie niż Polacy w Ojczyźnie – o przetrwanie polskości musimy walczyć w rodzinach.

Artur Żak opowiada o sytuacji mniejszości polskiej na Ukrainie. Coraz większa część najmłodszego jej pokolenia decyduje się na powrót do Ojczyzny. Gość „Kuriera w samo południe” ubolewa również nad złym stanem materialnych śladów polskości we Lwowie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Oni nam pokazali, jak się walczy, umiera, ale i jak się pięknie i godnie żyje/ Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” 77/2020

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez kunktatorstwa, hipokryzji i prostackiej propagandy. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”.

Dariusz Brożyniak

Polskie Zaduszki

Przemierzamy i w tym roku nasze cmentarze, wypełniając odwieczny chrześcijański obowiązek i głęboką potrzebę także słowiańskiej duszy. To jednakże rok jakże przykrej anonimowości, kiedy spod epidemicznych masek z trudem rozpoznajemy naszych bliskich, przyjaciół, sąsiadów, by wspólnie nad mogiłami odtworzyć obrazy życia tych, którzy nas kiedyś łączyli pokrewieństwem czy swym, z nami splecionym, losem. Tak nadzwyczajnego czasu nikt nam jak dotąd, w naszej tradycji, nie przekazał.

Spotykamy się na modlitwie pod krzyżami wspomnień naszych bezimiennych bohaterów, pod epitafiami powstańców listopadowych, styczniowych, wielkopolskich, śląskich, warszawskich, Golgoty Wschodu, Ofiar Komunizmu, Tragedii Smoleńskiej. Docieramy w końcu na Kwaterę „Ł” – Łączkę – i wtedy już wręcz musimy zastanowić się nad kondycją naszej zbolałej polskiej duszy. Dzięki odwadze i determinacji jednego człowieka wypełniliśmy swój prastary rycerski obowiązek, tak jeszcze sto lat temu najzupełniej oczywisty, i „poszliśmy po swoich”, zebrać naszych poległych z pola bitwy.

Profesor Szwagrzyk wydobył wszystkich trzystu, przeciskając się pomiędzy mogiłami ich katów, komunistycznych zbrodniarzy.

Czasem mógł kogoś wydobyć tylko „w połowie”, przeciętego koparką przygotowującą miejsce dla kolejnego komunistycznego kacyka; czasem pozostało już tylko przesiewać ziemię przemieszaną ze śmieciami, by dotrzeć choć do tych paru najdroższych nam kości „wypełniących” alejki „nowo zasłużonych”, przede wszystkim PRL-owskich wojskowych o najwyższych szarżach – majorów, pułkowników.

Żołnierzy Niezłomnych, tych XX-wiecznych rycerzy dumnej Polski, z całkowitą premedytacją potraktowano właśnie jak śmieci, podobnie jak ofiary przywiezione lat dziesięć temu z Rosji, które wspomina położony zupełnie nieopodal powązkowski pomnik tragedii smoleńskiej.

Na Łączce widać niezwykle wyraziście i drastycznie tę sowiecką więź w zbrodni i barbarzyńskim lekceważeniu nawet szczątków. Majora „Zaporę” i jego kilku podkomendnych „wciśnięto” do pojedynczej mogiły, zapewne wtłaczając i udeptując. Mieszano zwłoki jak popadnie, głowami i nogami naprzemiennie. Zrobili to ludzie, którzy całkowicie wyzuli się ze swej polskości. Przyjęli za swoją sowiecką metodę strzału w tył głowy, rozsadzającą twarz. W pełni skuteczną w zadaniu śmierci i ukryciu śladów zbrodni. Nierozpoznawalne zwłoki zagrzebane gdzieś pod murem nie były już groźne.

Żołnierski honor plutonu egzekucyjnego mógł się okazać niepewny dla zbrodniarzy. Do „Inki” nie chciano strzelać, ktoś jednak mógł się wygadać.

Dramat mokotowskich Żołnierzy Niezłomnych to nie była sama śmierć. To była świadomość, że zrobią to nie Niemcy, nie Sowieci, ale Polacy. I patrzą na to dziś z bezpośredniej wręcz bliskości swych grobów ludzie „bestie” – „Luna” Brystygierowa czy Aleksander Dreja. Nigdy nie ukarani, jak Jerzy Valuin, Śmietański, Różański i Humer.

Żyjący jeszcze, jak Jerzy Kędziora, mają się dobrze i rozsiewają nadal strach. Rodziny pomordowanych wolą nie udzielać wywiadów, boją się, jak za czasów, gdy cmentarne kwiaciarki donosiły do SB, zaszczuci do dziś. Odradza im się rozmowy z IPN, mają ciągle w pamięci, jak próbując jakoś łączyć się w swym cierpieniu w parafii na Starych Powązkach, musieli przeżyć śmierć zamordowanego ks. Stefana Niedzielaka. Resortowe „towarzystwo” ul. Kazimierzowskiej patrzyło krzywym okiem na „złe rzeczy” na Łączce, nawet grożąc tajemniczym telefonem wstrzymującym działania. Są osoby i instytucje, które zdecydowanie torpedowały prace na Łączce, nawet z samego środowiska IPN, podejmowały działania o wręcz wrogim charakterze, by później zabierać oficjalny głos na głównych uroczystościach. Przy pośpiesznym odsłanianiu Panteonu profesor Szwagrzyk stał zapomniany w tłumie, obserwując, jak politycy dziękują sami sobie.

Żołnierze Niezłomni mieli być bowiem na zawsze „wyklęci”, usunięci w niebyt w sposób celowy i systemowy. Nie mogło być grobów, by nie było bohaterów, lecz przede wszystkim wzorca. Ci ludzie pokazali, jak się walczy, jak się umiera, ale i jak się pięknie i odpowiedzialnie żyje. Rotmistrz Pilecki, dający przykład żołnierza i gospodarza dbającego o rodzinę, wspólnotę, stający bez wahania na wezwanie ojczyzny. Pułkownik Łukasz Konrad Ciepliński ps. Pług, piszący w więziennym grypsie:

„Widzisz Synku – z Mamusią modliliśmy się zawsze, byś wyrósł ku chwale idei Chrystusowej, na pożytek Ojczyźnie i nam na pociechę. W tych dniach mam zostać zamordowany przez komunistów za realizowanie ideałów, które Tobie w testamencie przekazuję. O moim życiu powie Tobie Mamusia, która zna mnie najlepiej. Będę umierał w wierze, że nie zawiedziesz nadziei w Tobie pokładanych”.

Niemalże cudem odnalezionych prawie 40 grypsów pułkownika stanowi poruszające świadectwo etosu Polski Walczącej.

70 lat temu nie przewidziano technik badań DNA, inaczej dla zbrodni, niemalże doskonałej, urządzono by krematoria. Bo tożsamość zbrodniarzy spod czerwonej gwiazdy i swastyki jest uderzająca. Tożsamość w ukrywaniu i zacieraniu śladów zbrodni. W zeszłym roku pod torami małej austriackiej stacyjki kolejowej Lungitz przy obozie Gusen III sytemu obozowego Mauthausen-Gusen odkryto całe pokłady ludzkich popiołów wymieszanych ze śmieciem. Znaleziono dziecięcy ząb, a skala znaleziska może być ogromna. Wydobyto symbolicznie pewną ilość popiołów i upamiętniono w pobliżu, bez określenia miejsca znaleziska i jakiejkolwiek informacji na funkcjonującej stacji. Pytanie, czy przywożono tą drogą jeszcze żywych ludzi, czy tylko popioły i skąd – nie jest szczególnie popularne. Ekipie profesora Szwagrzyka jeszcze parę lat temu usiłowano nałożyć gigantyczną karę za niezbędne usunięcie krzewów uniemożliwiających ekshumacje. Czerwona gwiazda i swastyka…

Czy zatem wypełni się wizja profesora trzeciej powązkowskiej bramy cmentarnej, Bramy Wyklętych – Straconych? Czy będzie można modlić się nad trumnami żołnierzy, z trumiennymi portretami, w podziemnych katakumbach – a więc tam, gdzie ich odnaleziono? Obecny „półkowy” Panteon jest bowiem zaprzeczeniem całej już współczesnej historii Łączki.

Najmłodsze pokolenie zaczadzone neomarksizmem musi otrzymać szansę ogarnięcia tej komunistycznej zbrodni w całym jej tragicznym, przewrotnym i perfidnym wymiarze, łącznie z dokonaną, wręcz pokoleniową, infamią i zemstą na rodzinach zamordowanych.

Musi dokonać się jednoznaczna i ostateczna demaskacja sloganu „komunizmu z ludzką twarzą”, kontynuacji zbrodni lat 40. i 50. na lata 80. i resentymentów trwających po dziś dzień już w wolnej Polsce.

Jesteśmy w ogromnej potrzebie odbudowania narodowej pamięci, tej prawdziwej, bez obciążenia kunktatorstwem, hipokryzją i prostacką propagandą. Gdzie mowa jest prosta z Chrystusowym „tak”, tak” – „nie, nie”. „Sprawiedliwość, nie zemsta” głosił publicznie polskojęzyczny Żyd, urodzony na rumuńskiej Bukowinie w Czerniowcach, lojalny obywatel Republiki Austrii – Szymon Wiesenthal. Nie możemy udawać, że nie widzimy rozwłóczonych, niepogrzebanych przez dekady po chrześcijańsku kości na kresach II Rzeczypospolitej, nie słyszeć, że najbardziej okrutni pacyfikatorzy powstania warszawskiego, ukraińskie jednostki SS „Nachtigall”, „broniły” Warszawy przed Armią Czerwoną (sic!), karygodnym zaniechaniem wspomagać tuszowanie austriackich zbrodni na Polakach w Austrii i niemieckich w Auschwitz.

Nie ma takiego drugiego miejsca w Europie, gdzie żyją obok siebie, jak gdyby nigdy nic, ofiary i ich bezkarni kaci, i to mieści się bezwstydnie w regule wolności i demokracji.

Słabość polskiego państwa jest żenująca w bezkarności konstytucją zabronionego propagowania komunizmu (Michał Nowicki, syn posłanki SLD Wandy Nowickiej) czy otwartego nawoływania do obalenia demokratycznego państwa siłą (Bartosz Kramek z Fundacji Otwarty Dialog). Ta permanentna, od 30 lat, socjologiczna schizofrenia doprowadza nas do coraz trudniej uleczalnej chronicznej społecznej choroby. Bezmiar polskiej ofiary krwi wymaga od każdego Polaka honorowego, z podniesionym czołem działania i żarliwej, szczerej, zaduszkowej modlitwy. Inaczej i nasze pokolenie wpisze się w ten najboleśniejszy dramat Żołnierzy Niezłomnych – Wyklętych – zdrady „swoich”!

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” znajduje się na s. 1 i 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020.

 


  • Z przykrością zawiadamiamy, że z powodu ograniczeń związanych z pandemią ten numer „Kuriera WNET” można nabyć wyłącznie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Polskie Zaduszki” na s. 1 listopadowego „Kuriera WNET” nr 77/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Prezydent Andrzej Duda: Państwo to nie tylko instytucje, ale wszyscy obywatele. Razem pokonamy pandemię

Prezydent RP w orędziu z okazji Święta Niepodległości dziękuje za ofiarność pracowników służby zdrowia. Przypomina, że Polacy wielokrotnie, dzięki wspólnemu wysiłkowi pokonywali różne zagrożenia.

102 lata temu spełniło się wielkie pragnienie pokoleń Polaków. Państwo polskie wróciło na mapę świata. Polska odzyskała niepodległość! Urzeczywistniło się marzenie, za które wielu naszych rodaków zapłaciło najwyższą cenę – cenę własnego życia. Pamiętajmy o nich w tym wyjątkowym dniu.

Prezydent Andrzej Duda w przemówieniu z okazji Święta Niepodległości wskazuje, że tegoroczne Święto jest zupełnie inne w związku z pandemią:

Od kilku tygodni zmagamy się z jej drugą falą. Słyszymy o coraz większej liczbie ofiar. Nadzwyczajna sytuacja wymaga nadzwyczajnych działań.

Głowa państwa wskazuje, że ofiarna praca służby zdrowia, a także policji i wojska, jest najlepszym przykładem patriotyzmu.

Państwa profesjonalizm i poświęcenie zasługują na największy szacunek. Jesteście państwo naszymi bohaterami.

Andrzej Duda uwypuklił znaczenie postawy osób, które same już przeszły chorobę, dla skuteczności dalszej walki z COVID-19:

Do wszystkich ozdrowieńców zwracam się z apelem o oddawanie osocza, sam zrobię to w najbliższych dniach.

Prezydent RP zapewnia o gotowości władz naszego kraju na wdrożenie zapowiadanej szczepionki na koronawirusa. Jak dodaje:

Państwo to nie tylko instytucje, ale wszyscy obywatele.

Andrzej Duda przypomina, że w okresie kształtowania się wolnej Polski po zaborach kraj również zmagał się z epidemią:

Młode państwo polskie musiało toczyć zacięte walki o swoje granice, a równocześnie zmagać się z epidemią. Nasi przodkowie sprostali wszystkim tym wielkim wyzwaniom. Wiem, że zrobimy to dzisiaj także i my. Razem pokonamy obecne trudności, tak jak zrobiliśmy to wielokrotnie w naszej historii.

Prezydent kończy swoje orędzie słowami:

Niech żyje, wolna, niepodległa, suwerenna Polska, mocna naszą wspólnotą

Dr Jabłonka: Bez ofiary krwi odzyskanie niepodległości byłoby niemożliwe. Każde powstanie było potrzebne

Historyk opowiada o dziejach polskiego czynu niepodległościowego od powstań XIX w. po działalność Piłsudskiego, Dmowskiego, Paderewskiego i Daszyńskiego.

Dr Krzysztof Jabłonka opowiada, że kluczem do odzyskania niepodległości było uformowanie w XIX wieku „Rzeczpospolitej powstańczej”. Oprócz walki zbrojnej wpisywały się w nią takie działania, jak odmowa przez kobiety brania za mężów Rosjan. Ogólnie, działania tego zaborcy na rzecz wytępienia polskiej tożsamości okazały się całkowicie nieskuteczne:

Słowiańskość łącząca nas z tym narodem okazała się ulotna.

Najlepiej pod koniec zaborów Polakom egzystowało się w państwie austro-węgierskim.

Dr Jabłonka kreśli panteon Polaków najmocniej zasłużonych w walce o niepodległość. Jak mówi, nie należy weń włączać Ignacego Jana Paderewskiego, gdyż nie stworzył on zwartej struktury politycznej w kraju:

Paderewski sformował czwarty zabór, jakim była emigracja.

Jednym z ojców niepodległości był Ignacy Daszyński. Jak mówi dr Jabłonka:

Nie należy go identyfikować z socjalizmem. Socjaldemokracja, którą stworzył, była zupełnie czym innym.

Zdaniem rozmówcy Łukasza Jankowskiego próba rozstrzygania „kto był lepszy: Piłsudski, Dmowski czy Daszyński”, jest bezprzedmiotowa. Jak podsumowuje dr Jabłonka:

Bez ofiary krwi odzyskanie niepodległości było niemożliwe. Każde powstanie było potrzebne.

Historyk mówi o procesie unifikacji narodu polskiego, zrożnicowanego ze względu na ponad stuletnie funkcjonowanie w trzech różnych organizmach państwowych. Przypominając próby współpracy krajów położonych między Morzem Bałtyckim a Morzem Carnym wskazuje, że dzisiaj ta idea jest kontynuowana niemal w niezmienionej formie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Nie możemy dalej milczeć. Katolicki głos w sprawie ograniczenia dostępu do kościołów w czasie pandemii

Jak to się stało? Kto i dlaczego podejmował takie decyzje? Przede wszystkim jednak władze państwowe powinny złożyć jasne oświadczenie: kwestionują treść i dotychczasową praktykę, prawa katolików?

Dla katolika nie ma nic bardziej dziwnego, niż sposób myślenia: najpierw rozwiążmy nasze bardzo poważne problemy, a potem powrócimy do kościołów, by się modlić. Takie podejście jest samo w sobie głęboko podszyte co najmniej duchem laicyzmu, przeświadczeniem o samowystarczalności człowieka. Oznacza utratę poczucia sacrum, sprowadzenie religijności co najwyżej do stanu umysłu, a nie realności relacji między ludzkością a Bogiem. Świadomość, czym była świątynia jerozolimska, a dziś jest każdy kościół, to myślenie dokładnie odwrotne. To obecność Boga w doczesności, w miejscu i czasie. Pomysł, że zwłaszcza w czasach trudnych, należy ograniczać funkcjonowanie kościołów, oznacza „czynić, co nie podoba się Panu”.

Kto tak rozumie, widzi, gdzie przebiega granica, co boskie i cesarskie odnośnie do budynków kościelnych. Wszystko, co jest, jak nazywa to polskie prawo, „kultem publicznym”, jest domeną Kościoła. W tym duchu dotychczas rozumiano art. 8 ust. 1 Konkordatu, który mówi: „Rzeczpospolita Polska zapewnia Kościołowi Katolickiemu wolność sprawowania kultu”. Jego rozwinięcie widziano w art. 15 w zw. z art. 2 ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 17 maja 1989 roku (DzU z 2019 r. poz. 1347). Wynika z nich jasno: co dzieje się we wnętrzach kościołów, podczas kultu publicznego na cmentarzach, drogach publicznych (podczas pielgrzymek) – jest wyłączną sprawą Kościoła. Od kilku już dekad utarła się praktyka współpracy – strona kościelna dokonuje oczywiście zgłoszeń władzom, gdy jest to niezbędne z powodów organizacyjnych (np. o trasach i terminach pielgrzymek). Władza państwowa mogła ingerować dopiero po przekroczeniu granicy określonej w art. 8 ust. 5 Konkordatu, mówiącym, iż władza publiczna może podjąć niezbędne działania w miejscach sprawowania kultu publicznego także bez uprzedniego powiadamiania władzy kościelnej, jeśli jest to konieczne dla ochrony życia, zdrowia lub mienia. Było jasne, że należy to rozumieć jako działanie incydentalne w przypadkach nagłych, gdy po prostu nie ma możliwości powiadomienia władzy kościelnej, np. policja wkracza do kościoła w bezpośrednim pościgu za przestępcą, który schronił się wewnątrz, czy w przypadku, gdy Straż musi ratować ludzi w płonącej świątyni.

Te zasady zostały katolikom wypowiedziane przez władze państwowe wiosną, gdy te ostatnie jednostronnie zadecydowały o ograniczeniach w dostępie do kościołów.

Tego, że było to działanie jednostronne, łamiące zasady konkordatowe i ustawowe można się było domyślić, już gdy 15 kwietnia 2020 roku Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Stanisław Gądecki skierował oficjalne pismo do Prezesa Rady Ministrów Mateusza Morawieckiego, zwracając uwagę na nieadekwatność regulacji dotyczących ilości osób w kościołach. Arcybiskup raczej nie wystosowałby takiego pisma, gdyby wcześniej był stroną wspólnych uzgodnień. Po drugie, od początku trudno było podejrzewać, że jakikolwiek hierarcha zgodziłby się na regulację tak nonsensowną jak ograniczenie do pięciu osób, bez względu na wielkość świątyni.

Nie można mieć już żadnych wątpliwości od momentu, gdy wobec zamknięcia w ostatniej chwili cmentarzy przed samym dniem Wszystkich Świętych Prymas Polski abp Wojciech Polak powiedział: „Ze mną premier nie konsultował zamknięcia cmentarzy. Nie miałem też żadnych innych informacji, czy premier konsultował tę decyzję z sekretariatem Episkopatu, czy z przewodniczącym KEP”.

Od tego momentu żaden katolik w Polsce raczej nie powinien mieć wątpliwości. To wszystko polega na tym, że władza państwowa jednostronnie, wbrew Konkordatowi, Konstytucji i ustawom, decyduje o tym, co dzieje w kościołach, wkraczając w kompetencje naszych biskupów. Hierarchowie nie chcąc wchodzić w konflikt, przyjmują ten dyktat, wydając w poszczególnych diecezjach dekrety o treści podobnej jak przepisy państwowe.

Nielegalność tej działalności władz ma również swój szczególny wymiar na gruncie prawa państwowego. Najbardziej pryncypialne prawo wynikające z Konkordatu, Konstytucji i ustaw ograniczane jest w drodze rozporządzeń. Zapadły już orzeczenia, w których nawet sądy państwowe potwierdziły, iż takie regulacje po prostu nie są obowiązujące. Decyduje o tym kilka kwestii. Przede wszystkim brak umocowania organu wydającego rozporządzenie – art. 46, 46a i 46b ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z dnia 5 grudnia 2008 roku (DzU z 2020 r. poz. 1845) po prostu nie upoważniają władzy wykonawczej do samodzielnego regulowana kultu publicznego. Po drugie, zgodnie z art. 233 Konstytucji, prawa i wolności sumienia i religii nie mogą być ograniczone nawet ustawą, i to w sytuacji stanu nadzwyczajnego. Co dopiero rozporządzeniem, a więc aktem niższego rzędu niż ustawa, i to bez oficjalnego wprowadzenia stanu nadzwyczajnego.

Należy podkreślić, iż ostatnie z wydanych rozporządzeń wręcz pogłębiają stan nielegalności. Negatywną nowością jest takie formułowanie przepisów, iż wynika z nich, że władze państwowe kult publiczny traktują jako jeden z rodzajów zgromadzeń publicznych. Dotychczas było oczywiste, iż w rozumieniu prawnym kult publiczny jest czymś zupełnie innym niż zgromadzenia publiczne, a regulacje dotyczące zgromadzeń publicznych nie są stosowane do kultu publicznego.

Obecne stanowisko władz oznacza, iż Msza św. dla rządzących jest tym samym, co manifestacja (sic!). Dla katolików jest to po prostu obraźliwe.

Rozporządzenie Rady Ministrów z dnia 9 października 2020 roku w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii (DzU z 2020 r. poz. 1758) stanowi: Do odwołania zakazuje się organizowania zgromadzeń w rozumieniu art. 3 ustawy z dnia 24 lipca 2015 r. – Prawo o zgromadzeniach (DzU z 2019 r. poz. 631). W ust. 8 jako swego rodzaju wyjątek ustanowiono, iż zgromadzenia organizowane w ramach działalności kościołów i innych związków wyznaniowych mogą się odbywać. Dalsze ograniczenia wprowadzono rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 6 listopada 2020 roku (DzU z 2020 r. poz. 1972), zmieniające rozporządzenie w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii. Informacje pochodzące ze środowisk rządowych mówią, iż rozważane są dalsze restrykcje stanowione kolejnymi rozporządzeniami.

Od wiosny władze państwowe dokonują kolejnych naruszeń praw katolików. Ingerencje rozporządzeniami w kult publiczny, policyjne rozgonienie oficjalnej diecezjalnej pielgrzymki na Jasną Górę, prowadzenie policyjnych czynności operacyjnych na terenach parafii (w tym zagłuszanie nabożeństw przez megafony), stawianie przed sądem kapłanów pod zarzutem, iż w trakcie odprawiania Mszy powinni na bieżąco liczyć wiernych. Są to działania nielegalne od strony formalnej, o czym wiemy już dziś ze słów naszych biskupów (nikt z nimi tego nie uzgadniał, zostało to narzucone). Również nonsensowne merytorycznie.

Trudno zrozumieć, w jaki sposób ktoś mógł w ogóle wpaść na pomysł, iż dopuszczalna jest obecność pięciu osób w kościele, niezależnie od wielkości.

Od początku do teraz stosowane jest jawnie nonsensowne kryterium powierzchni, gdy wiadomo, iż epidemiczne znaczenie ma przede wszystkim kubatura (transmisja drogą oddechową oznacza, iż należy unikać przestrzeni oddechowej innych osób – w strzelistych budynkach, jakimi najczęściej są kościoły, wydychane ciepłe powietrze zawierające dodatkowo parę wodną unosi się w górę).

Nie podejmujemy się rozstrzygać – działalność rządzących nosi charakter intencjonalny, czy też wynika z nieudolności. Jednakże wobec zapowiedzi, iż władze państwowe szykują się na nawet długotrwałe funkcjonowanie w obecnych reżimach, nie możemy dalej milczeć.

Tym bardziej, iż istnieje obawa, że nawet po zakończenie formalnego stanu epidemii będzie pokusa, by utrzymać przeróżne ograniczenia, czy przynajmniej rozumienie, iż katolicy, Kościół w Polsce podlegają ściśle władzy świeckiej.

Katolikom w Polsce należy się jasne wyjaśnienie dotyczące wskazanych problemów. Jak to się stało? Kto i dlaczego podejmował takie decyzje? Przede wszystkim jednak władze państwowe powinny złożyć jasne oświadczenie: kwestionują treść i dotychczasową praktykę, prawa katolików? Opisane działania należy rozumieć jako wypowiedzenie Konkordatu? Uchylenie gwarancji konstytucyjnych i ustawowych? Obecne władze swe regulacje rangi rozporządzeń uważają za wyprzedzające rangi umowy międzynarodowej, ustawy zasadniczej i ustaw zwykłych?

Nad tym wszystkim góruje jednak problem podstawowy. Błądzi fundamentalnie, kto sądzi, iż rozwiąże problemy kraju czy ludzkości, nie powierzając się przede wszystkim Panu Bogu.

10.10.2020 r.

Ryszard Skotniczny, Stowarzyszenie Europa Tradycja

Urszula Strynowicz, Wspólnoty Nieustającego Różańca Świętego im. Św. Jana Pawła II

Tadeusz Matuszkiewicz, Klub Inteligencji Katolickiej, Mielec

Krzysztof Czeluśniak, Stowarzyszenie Jaślanie

Marcin Dybowski, Krucjata Różańcowa za Ojczyznę

Teresa Bazylko-Boratyn, Stowarzyszenie LEGION MARYI

Jacek Kotula, Fundacja Życiu Tak

Maria Bienkiewicz, adw. Łukasz Jończyk, Fundacja Nowy Nazaret