Radosław Fogiel: po etapie bycia łagodnym barankiem, zaczynamy stosować działania symetryczne, zasadę wzajemności

Featured Video Play Icon

Radosław Fogiel / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Rzecznik PiS odnosi się do problemów polskiego rządu z instytucjami unijnymi. W rozmowie z Łukaszem Jankowskim rozważa różne scenariusze wyjścia z impasu w negocjacjach.

Zapraszamy do wysłuchania całego wywiadu. 


Radosław Fogiel rzecznik i poseł PiS:

Po etapie bycia łagodnym barankiem gotowym do ustępstw, zaczynamy stosować działania symetryczne, zasady wzajemności.  Będziemy pilnować, by Unia nie wchodziła w obszary, co do których nie ma kompetencji. Organizacja wymiaru sprawiedliwości wedle traktatów „od A do Z” należy do państwa członkowskiego.

Jego zdaniem decyzja o niewypłacaniu środków z Funduszu Odbudowy jest czysto polityczna. Zapowiada, że jako Polska będziemy twardo negocjować te uprawnienia, które nam przynależą. Unia Europejska dalej nie wsparła żadnych państw przyjmujących uchodźców z Ukrainy.

Jest też całkowicie spekulacyjny system ETS, który także znacząco podnosi ceny. Nie będziemy się zgodzić na gazowe zrzutki pod płaszczykiem Komisji Europejskiej. Trzeba odpowiadać za swoje decyzje. Weta ze strony Polski wchodzą w grę, bo mamy do nich prawo – uważa gość Radia Wnet

Nie przewiduje, żebyśmy mogli finansować kredyt Włochom czy Hiszpanom. Jednak Ministerstwo Finansów pokazuje, że już spłacamy odsetki. Radosław Fogiel nie jednak powodów, byśmy mieli w takiej sytuacji kontynuować wpłaty.

Zablokowanie budżetu unijnego dla jednego z państw byłoby działaniem bezprecedensowym i podważałoby funkcjonowanie Unii.

Te decyzje są wymierzone w zmianę rządu w Polsce. Gdyby z powodów politycznych ktoś zdecydował o zablokowaniu środków, to sama Komisja Europejska niemalże wyłączałaby się z Unii Europejskiej. Nie do takiej struktury wstępowaliśmy – mówi poseł PiS.

Dr Sofija Budko: najstraszniejsze są syreny alarmowe. Gdy je słyszę, to modlę się, żeby Pan Bóg nas ocalił

 

Radio Wnet obchodzi 2. rocznicę „białoruskiej wiosny”.

Od "rewolucji godności" upłynęły dwa lata
Od "rewolucji godności" upłynęły dwa lata

Minęły dwa lata od buntu białoruskiego społeczeństwa przeciw władzy Aleksandra Łukaszenki. O tamtych wydarzeniach i o perspektywie na przyszłość rozmawiali goście Radia Wnet.

Przypomnijmy – do protestów doszło po wyborach prezydenckich na Białorusi w 2020 r. O reelekcję ubiegał się rządzący od lat 90. Aleksander Łukaszenka oraz kandydaci opozycji, których kampania wyborcza była jednak utrudniana przez rząd. Gdy publicysta i kandydat na prezydenta Siergiej Cichanouski został aresztowany, jego żona postanowiła kandydować za niego. Swietłanę Cichanouską poparli inny opozycjoniści, tworząc wspólny front demokratyczny. Ostatecznie Centralna Komisja Wyborcza podała, że wybory wygrał Łukaszenka. Według niezależnych obserwatorów prawdziwe poparcie dla niego liczyło ok. 3%, a wybory powinna wygrać kandydatka opozycji. Wówczas rozpoczęły się protesty, które zostały jednak brutalnie stłumione. Wydarzenia te doprowadziły do kolejnej fali emigracji opozycji demokratycznej.

Rusłan Szoszyn to białoruski dziennikarz od wielu lat mieszkający w Polsce. Współpracuje między innymi z „Rzeczpospolitą”. W naszym plenerowym studiu we wsi Solina nad Jeziorem Myczkowskim omawia sytuację na Białorusi po „wygaszonej” rewolucji.

Dziennikarz wskazuje, że właśnie w 2020 r. była szansa na obalenie Łukaszenki przez siły prozachodnie.

To było wcześniej bardzo bierne społeczeństwo. Ale wtedy to [protesty – przyp. red.] się udało. Dzięki nowym twarzom, dzięki temu, że na czele tego ruchu pojawiła się kobieta.

Szoszyn dodaje, że reżim znajdujący się wówczas na krawędzi upadku stłumił jednak nie tylko opozycję na ulicach, ale również w kręgach władzy.

Przez te dwa lata, gdy skazywano ludzi na łagry, nie zbuntował się żaden sędzia, […] żaden minister. […] A rząd białoruski to nie tylko Łukaszenka. To też około 30 ministerstw. I nikt w tym potężnym aparacie władzy się nie zbuntował. Nikt!

Najświeższych informacji z Białorusi od Rusłana Szoszyna możecie wysłuchać w Radiu Wnet.

ARP

 

Czytaj także:

Czy Białoruś weźmie udział w wojnie? Aleksy Dzikawicki: Łukaszenka tylko udaje podwyższoną aktywność

Co my na to? Niemcy zaproponowali Polsce: podzielcie się z nami Waszymi rezerwami gazu! Felieton Zbigniewa Kopczyńskiego

Jeśli szybko rozwiejecie nasze obawy o stan Waszej praworządności i dostarczycie dowodów na spełnianie europejskich standardów, bez zwłoki i z prawdziwą przyjemnością rozpatrzymy Wasze wezwanie.

Dzielimy się gazem

Sugestie, a wręcz żądania podzielenia się polskimi rezerwami gazu ziemnego z Niemcami, których zbiorniki zostały opróżnione przed zimą, skłoniły mnie do przygotowania propozycji odpowiedzi, jakie Rząd Rzeczypospolitej mógłby przekazać stronie niemieckiej. Poniżej ta właśnie propozycja:

Drodzy Niemieccy Przyjaciele i Sojusznicy!

Z prawdziwym zrozumieniem przyjmujemy Wasze wezwanie do wsparcia Was w trudnej dla Was chwili naszymi rezerwami gazu ziemnego. Jest dla nas oczywistością konieczność dzielenia się posiadanymi dobrami. Sami otrzymaliśmy znaczące wsparcie finansowe ze środków Unii Europejskiej i uważamy to za oczywisty dowód europejskiej solidarności.

Niemniej przez ostatnie lata konsekwentnie i skutecznie przekonywaliście nas, że ważniejsze od solidarności są wartości europejskie, a wśród nich najważniejsza jest praworządność. Bez spełnienia europejskich standardów w tej dziedzinie nie jest możliwe przekazywanie jakichkolwiek świadczeń materialnych, o czym boleśnie przekonujemy się od ponad roku. W tej kwestii sytuacje nadzwyczajne, takie jak wojna, nie mogą być pretekstem dla jakichkolwiek rabatów, jak słyszeliśmy z ust Waszego polityka.

Tak więc w przekonaniu, że pominięcie troski o praworządność byłoby nie do przyjęcia dla Waszych i naszych europejskich sumień, nie moglibyśmy przekazać Wam gazu bez choćby pobieżnego sprawdzenia, jak wygląda u Was ta najważniejsza kwestia. Niestety ta jedynie formalna, jak sądziliśmy, czynność przyniosła nam kilka zaskoczeń. Nie chcemy mnożyć problemów, więc prosimy o wyjaśnienie jedynie trzech z nich.

  1. Artykuł 97 Waszej konstytucji, czyli Ustawy zasadniczej Republiki Federalnej Niemiec, mówi o niezależności sędziowskiej. W zasadzie jest on zgodny z zapisami Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej. Brakuje tam jednak tego, co opisuje art. 181 Konstytucji RP, a mianowicie immunitetu sędziego. Wygląda więc na to, że Niemczech decyzją tylko prokuratora, a nawet zwykłego policjanta, sędzia może być przesłuchany, zrewidowany, a nawet zatrzymany, bez przeprowadzenia jakiejkolwiek procedury dyscyplinarnej.

O tym, że nie jest to tylko teoretyczne zagrożenie, przekonali nas nasi korespondenci, przedstawiając przypadek sędziego Christiana Dettmara z Weimaru, któremu policjanci urządzili przeszukanie w biurze, mieszkaniu, samochodzie i telefonie wkrótce po tym, gdy wydał wyrok kwestionujący politykę pandemiczną władz.

W Polsce takie rzeczy się nie wydarzyły i wydarzyć nie mogą, właśnie wskutek istnienia art. 181 Konstytucji RP.

  1. Z podobnym zdziwieniem przeczytaliśmy o procedurze powoływania sędziów federalnych, opisanej w art. 95 pkt.2 Ustawy Zasadniczej. Sędziów powołuje u Was Minister Sprawiedliwości, czyli organ władzy wykonawczej, wraz z komisją składającą się z ministrów sprawiedliwości krajów związkowych i takiej samej liczby członków wybranych przez Bundestag. A więc sami politycy, ani jednego sędziego w tym składzie.

Zdajemy sobie sprawę, że taki skład wspomnianej komisji wynika z federacyjnego charakteru Waszego państwa. Gdybyśmy więc chcieli przełożyć tę procedurę na warunki polskie, państwa unitarnego, sędziów musiałby mianować Minister Sprawiedliwości. No, może z osobą wyłonioną przez większość sejmową.

Tymczasem u nas Krajowa Rada Sądownictwa, tak często przez Was krytykowana, a której rolą jest wyłanianie kandydatów na sędziów, składa się w ponad dwóch trzecich z sędziów. Sędziów z kolei powołuje u nas Prezydent, a nie Minister Sprawiedliwości.

  1. Szukaliśmy zarówno w Ustawie Zasadniczej, jak i w innych ustawach, zapisu pozwalającego Waszym sędziom oceniać status innych sędziów. Być może zbyt pobieżnie przeglądaliśmy, ale nie znaleźliśmy takiej możliwości. Jest to naprawdę zaskakujące, jako że pani przewodnicząca Komisji Europejskiej uznała to za fundamentalny warunek praworządności, bez spełnienia którego nie możemy marzyć o skorzystaniu z europejskich pieniędzy.

Drodzy Przyjaciele,

przedstawiliśmy jedynie trzy małe kamienie milowe, wątpliwości, obok których nie możemy przejść obojętnie.

Ufamy jednak, że szybko rozwiejecie nasze obawy o stan Waszej praworządności i dostarczycie dowodów na spełnianie europejskich standardów. Wtedy bez zbędnej zwłoki, chętnie i z prawdziwą przyjemnością rozpatrzymy Wasze wezwanie do podzielnia się z Wami naszymi rezerwami gazu, zgromadzonymi dzięki naszej realistycznej i przewidującej polityce.

Zbigniew Kopczyński

Bogdan Rzońca z PiS: Unia Europejska chce stłamsić nasz rząd, zniszczyć Zjednoczoną Prawicę i utorować drogę Tuskowi

Fot. Mortiz320 / Pixabay.com

Sytuacja z KPO jest bardzo napięta. Komisja Europejska stawia twardy opór, mimo naszej dużej cierpliwości. Będziemy wetować to, co jest możliwe.


Eurodeputowany Pis Bogdan Rzońca komentuje problemy związane z Krajowym Planem Odbudowy:

Sytuacja jest bardzo napięta, mimo naszej dużej cierpliwości natrafiamy na twardy opór Komisji Europejskiej. Byliśmy cały czas solidarni z UE, pomagamy Ukraińcom, czego w ogóle zdaje się Unia nie dostrzegać. Czas na poważną debatę w sprawie dalszych działań.

Jego zdaniem Unia naruszyła umowy, mimo że spełniliśmy wszystkie wymagania.

Oni chcą rozbić polską prawicę i zmienić rządy. Z kolei opozycja realizuje politykę – „ulica, zagranica”. Urzędnicy unijni chcą stłamsić nasz rząd, zniszczyć Zjednoczoną Prawicę i utorować drogę Donaldowi Tuskowi.

Prezes Kaczyński zapowiedział weta w sytuacjach, kiedy to możliwe. Gość Radia Wnet uważa, że niedługo będzie się liczył tylko głos Paryża, Berlina i Brukseli.

Nikt nie przyznał się do błędów, takich jak uzależnianie energetyki od Putina. Elity polskie miały rację, a część zachodnich jest powiązanych z Putinem. W związku z tym starają się kontynuować biznesy z przywódcą Rosji – mówi Bogdan Rzońca.

Oparcie produkcji energii na farmach wiatrowych i panelach społecznych ocenia jako duży błąd. Zwiastuje zdecydowany powrót do węgla i gazu.

W Europie trwa teraz panika, Unia jest w kryzysie. Grozi nam to, że nie będziemy już konkurencyjni. Energię nuklearną musimy w Polsce absolutnie mieć, jest to niezbędne.

Cały wywiad dostępny na naszym podcaście. 

Studio Tajpej: niezależnie od tego co myślą i chcą Chińczycy, ważne jest też zdanie społeczeństwa tajwańskiego

Ryszard Zalski przedstawia odmienne od Radosława Pyffla zdanie na temat relacji Tajwan – Chiny. Uważa, że nie ma szans, by nastroje Tajwańczyków względem „zjednoczenia” się zmieniły.


Prowadzący „Studio Tajpej” odnosi się do wywiadu z Radosławem Pyfflem i przedstawia inną perspektywę na kwestię tajwańską. Redaktor Zalski wykazuje, że historycznie Tajwan nie należał do Chin. Dlatego pretensje i roszczenia Chin kontynentalnych są nieuzasadnione.

Równie dobrze Unia Europejska mogłaby żądać terytorium Tajwanu – stwierdza.

Od końca II wojny światowej stanowisko Stanów Zjednoczonych w tej kwestii jest niejednoznaczne – „Taiwan’s status is undetermined”. Idea „wielkich Chin” nie uzasadnia ich ekspansyjnych dążeń, tak samo jak idea „wielkiej Rosji” nie usprawiedliwia ataku na Ukrainę.

Dokumenty międzynarodowe nie potwierdzają władztwa Chin nad wyspą. Są niejednoznaczne.

Trend niechęci względem Chin dotyczy całego tajwańskiego społeczeństwa, nie tylko niepodległościowców – uważa redaktor.

Nastroje się nie zmienią, kwestia Honk Kongu tylko utwierdziła Tajwańczyków, że zjednoczenie z Chinami nie ma przyszłości.

Niezależnie od tego, co myślą sobie Chińczycy, ważne jest też zdanie mieszkańców wyspy. To jak z akcesją do UE – nie można tego robić wbrew zdaniu obywateli – podsumowuje Ryszard Zalski.

S.O.

Rytualne rośliny Ameryki Łacińskiej

lophophora williamsii; resenter1; flickr.com; CC BY 2.0

Choć rośliny towarzyszą człowiekowi niemalże „od zawsze”, niektóre z nich używane są jedynie podczas specjalnych ceremonii. Dzisiaj opowiemy o ich użyciu przez ludy rdzenne Ameryki Łacińskiej.

Rośliny towarzyszą człowiekowi niemalże „od zawsze”. Nie inaczej sytuacja ma się w Ameryce Łacińskiej. Ludność prekolumbijska „udomowiła” wiele z nich już kilka tysięcy lat temu. Skutki tego procesu widzimy po dzień dzisiejszy również i na naszych stołach.

W dzisiejszym wydaniu República Latina zajmiemy się jednak inną kategorią roślin. Roślin, których nie używa się na co dzień w kuchni, ale które mimo to odgrywają ważną rolę w życiu rdzennej ludności Ameryki Łacińskiej.

Mowa tu o roślinach „rytualnych”, czyli roślinach, które używane są podczas rozmaitych ceremonii. Jedny słowem roślinach, które pomocne są w ceremoniach uzdrowieńczych, energetycznych, czy w kontaktach z bytami nadrzędnymi, zaświatami i wszechświatem. Rosliny te stosowano w rozmaitych ceremoniach od setek, jesli nie tysięcy lat i bardzo często używa się ich po dziś dzień. Warto również dodać, że uprawa wielu z nich uważana jest za nielegalna. Pomimo to wiele ludów rdzennych otrzymuje specjalne pozwolenie na ich zbieranie i używanie do swoich celów.

Kontakt ze współczesną kulturą zachodnią sposowdował niestety wulgaryzację i komercjalizację zarówno ceremonii, jak i ekstraktów z roślin podczas nich używanych. Kultura hippisowska lat 60-tych XX wieku spowodowała boom poszukiwań na rośliny psychoaktywne, żeby stosować je niezgodnie z ich tradycyjnym użyciem. Skutki tego procesu trwaja po dzień dzisiejszy. Najlepszym przykładem jest tu ayahuasca, rytualny, „magiczny” napój używany przez rdzenne ludy Amazonii w ich ceremoniach uzdrowieńczych. Obecnie ceremonie „uzdrawiania” ayahuaską organizuje się nawet w Polsce, jednak z oryginałem mają niewiele wspólnego. Dodatkowo masowe użycie ekstraktów z ayahuaski, peyotlu, czy psylocybów spowodowało prohibicję tych roślin.

Dzisiejszego wieczora opowiemy jednak nie tylko o roślinach psychoaktywnych, ale i innych, które używać można na co dzień. Przedstawimy rośliny i ich ekstrakty stosowane w rozmaitych ceremoniach ludów rdzennych Ameryki Łacińskiej. Rośliny, których działanie często może przynieść bardzo pozytywne skutki.

Polska jako jedyna wspierała Czeczenów na wszelkie sposoby / Achmed Zakajew, Piotr M. Bobołowicz, „Kurier WNET” 98/2022

Narody, które dzisiaj mają perspektywę wolności i chęć oswobodzenia się, będą orientować się na Czeczenię, dlatego że my jako pierwsi stworzyliśmy własne państwo, ale zostaliśmy sprzedani.

Czeczenia to klucz do zburzenia rosyjskiego imperium

Z Achmedem Zakajewem, premierem Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, podczas Forum Wolnych Narodów Rosji w Pradze rozmawiał Piotr Mateusz Bobołowicz.

Dlaczego nadal tak mało Czeczenów walczy na Ukrainie po stronie Ukrainy?

Ale dlaczego uważa Pan, że mało? Ma Pan jakąś informację od wojskowych?

Tak mamy informacje, że jest ich więcej po rosyjskiej stronie.

Ja mam całkiem inne informacje. I, swoją drogą, potwierdzone przez stronę ukraińską. Walczy tam więcej Czeczenów niż w rosyjskiej armii przeciwko Ukrainie.

Co można zrobić z Kadyrowem?

Tak… To zależy od sytuacji, od tego, jak zakończy się wojna w Ukrainie. Losy Putina i Kadyrowa są absolutnie wzajemnie powiązane. Los jednego zależy od losu drugiego. Są związani krwią, czeczeńską krwią, a teraz krwią ukraińską. Wierzę, że czeka ich międzynarodowy trybunał.

Czy Polska pomaga Czeczenom?

Mamy w Polsce wielu przyjaciół, którzy pomagają Czeczenom. Poza tym Polska jako jedyna przez wszystkie lata okupacji naszego państwa wspierała Czeczenów na wszelkie sposoby. I jest jedynym państwem, które na poziomie ministerstwa spraw zagranicznych potępiło zabójstwo czeczeńskiego prezydenta Asłana Maschadowa. Dlatego jesteśmy wdzięczni Polakom, narodowi polskiemu i polskiej władzy.

Czy jest możliwość stworzenia w Polsce, we współpracy z polskim rządem, jakiegoś Domu Czeczeńskiego, Iczkerskiego na wzór Domu Białoruskiego w Polsce?

Wierzę, że tak się stanie. Do tej pory było na to zbyt wcześnie, ale wierzę, że w najbliższej przyszłości uda nam się to zrealizować. Kwestia polega na tym, że jeszcze piętnaście lat temu mieliśmy działkę, gdzie miał być zbudowany czeczeńsko-polski ośrodek. Wspólna organizacja, Przyjaźń Polsko-Czeczeńska, była właścicielem tej działki. Ale po prostu nie mieliśmy finansowej możliwości, żeby zacząć budowę. Teraz sytuacja wokół tematu czeczeńskiego zmieniła się, na całym świecie wszystko się zmienia. Wierzę, że uda nam się zrealizować ten projekt.

Jak można poprawić wizerunek Czeczenów w Polsce? Dzisiaj utożsamiamy ich głównie z bandytami, przestępcami albo z rosyjskim Kadyrowem.

Jest to wynik antyczeczeńskiej propagandy Rosji, za którą, niestety, podążyli zachodni dziennikarze. Podchwytywali wszystko, co pochodziło od rosyjskich propagandystów. Ten image to jedno ze zwycięstw Putina i jedno z głównych zadań, jakie Putin postawił przed swoimi propagandystami – dyskryminacja Czeczenów i demonizacja Czeczenów jako całego narodu.

Jestem kategorycznie przeciwny idealizowaniu Czeczenów. Ale jestem także kategorycznie przeciwny, ich demonizowaniu. Powiem Panu co innego. Mam odmienne dane.

Proporcjonalnie do procentowego udziału Czeczenów wśród imigrantów znajdujących się w Unii Europejskiej, sprawiają oni mniej problemów niż którakolwiek inna grupa etniczna. Wiem to, bo kontaktuję się bezpośrednio ze strukturami, które kontrolują ten proces w Polsce, w Belgii, we Francji i w Niemczech.

Dlatego uważam, że wizerunek, który został stworzony w środkach masowego przekazu – obraz Czeczenów jako gangsterów i bandytów – na poziomie profesjonalnych struktur i administracji tych państw jest odmienny. Oni rozumieją, że Czeczeni przedstawiają mniejszy problem niż inne grupy etniczne.

Można wywieść obraz z tego, że Czeczeni uczą się na najbardziej prestiżowych uniwersytetach. Kończą szkoły, zwłaszcza to pokolenie, które urodziło się tutaj, w Europie. To całkiem inni ludzie, to Europejczycy, to ludzie, którzy dorastali w wolnych krajach i absolutnie zintegrowali się z państwami europejskimi, gdzie żyją. Dlatego tę pierwszą falę można uznać za stracone pokolenie. Ludzie, którzy zostali oderwani od domu i którzy nie zostali zintegrowani z tymi państwami. To stwarza trochę problemów. I to głównie spośród tych osób ktoś zginął, ktoś się zradykalizował, poszedł w stronę radykalnego islamu. Niektórzy z nich wyjechali do Syrii, tam zginęli. I uważam, że zmiana wizerunku Czeczenów zależy dzisiaj w dużej mierze od tych Czeczenów, którzy dorastali tutaj. I to się realnie teraz dzieje.

Co powinno być zrobione, by Czeczeni mogli żyć w Czeczenii? Dzisiaj żyją swobodnie w Europie, ale nie w Czeczenii. Czy jest możliwe otwarcie drugiego frontu na Kaukazie? Rozpoczęcie tam wojny?

Żeby Czeczeni żyli na swojej ziemi, w swoim państwie, niezbędne jest w pierwszej kolejności zakończenie okupacji tego państwa. Tak samo jak dla milionów Ukraińców, którzy przebywają dzisiaj w Europie. Głównym warunkiem ich powrotu do ojczyzny jest deokupacja kraju i zakończenie wojny na terytorium Ukrainy. Te same warunki dotyczą Czeczenów.

Gwarantuję, że Czeczeni już otwarli drugi front. Co mam na myśli? Tę pracę, jaką wykonujemy tutaj, na Zachodzie, jako kontynuatorzy czeczeńskiej państwowości – bo istnieje tutaj nasza struktura i nasza administracja – i dzięki ludziom bazującym na czeczeńskiej państwowości. Dzięki naszemu ruchowi, naszym strukturom Putin zmuszony jest utrzymywać na Kaukazie i w naszym regionie stupięćdziesięciotysięczne zgrupowanie wojska. Zapewniam, że jeśli by nie to, co dziś robimy, to stupięćdziesięciotysięczne zgrupowanie byłoby w Ukrainie. Tym samym z pełnym przekonaniem mówimy, że otwarliśmy drugi front.

Teraz główną sprawą pozostaje to, że abyśmy mogli to wszystko realizować, potrzebujemy politycznego wsparcia wspólnoty międzynarodowej. Co mam na myśli? Polska czy Ukraina, czy inne państwa europejskie powinny uznać fakt okupacji naszego państwa. I kiedy Czeczeni usłyszą, że czeczeńska tragedia, mimo że minęło tyle lat, znajduje w końcu odzew i zrozumienie na Zachodzie, będą gotowi do tego, żeby zmienić format władzy istniejący w Republice Czeczeńskiej.

Dokładnie dlatego ważny jest dla nas udział w tego typu forach, udział i spotkania z mediami, żeby Czeczeni – robimy to przede wszystkich dla Czeczenów, którzy znajdują się pod okupacją – zrozumieli, że świat zwrócił uwagę na czeczeńską tragedię.

Problem w tym, że do tej pory byliśmy zostawieni sami z tą niesprawiedliwością, z tą tragedią. Do początku wojny na Ukrainie, do początku agresji Putina. Ale dzisiaj sytuacja się zmieniła. Dlatego mówimy, że Czeczeni będą gotowi w pełni zmienić format władzy i zakończyć okupację swojego kraju. Ale to będzie bezpośrednio związane z tym, jak skończy się wojna w Ukrainie.

Czy jest Pan gotów współpracować z każdym Czeczenem, by ustanowić rząd, radę wojenną, przywrócić Iczkerię na emigracji? Jak szeroka może być współpraca?

Dzisiaj mamy oficjalne struktury administracji, które zachowały prawny fundament czeczeńskiej państwowości, poczynając od Dżochara Dudajewa. Utrzymujemy kontakty na terytorium Czeczenii. W warunkach podziemnych istnieją władze miejscowości i rejonów. Mamy także odpowiedni system porozumiewania się z diasporą i z ludźmi, którzy przebywają na Zachodzie. Oni także, mimo że przebywają w Europie, są przytłoczeni tą sytuacją, tym, co dzieje się w Czeczenii. Nie mogą publicznie, jak ja albo niektóre inne osoby, wypowiadać się i występować publicznie, bo mają w domu krewnych. Zna pan putinowskie metody, jak wywierają presję na krewnych, którzy zostali w domu, z powodu wystąpień politycznych naszych członków tutaj, na Zachodzie. Dlatego mamy takie trudności. Ale utrzymujemy kontakty i komunikację ze wszystkimi Czeczenami.

Czy jest Pan skłonny współpracować z tymi, którzy walczyli w Syrii, z tak zwanymi emirami?

W Syrii przebywali ludzie, którzy zostali tam skierowani w wyniku kłamliwych aspektów islamskiego radykalizmu, zostali oszukani, a także ci, którzy wypełniali wolę Kremla. Dokładnie po to, żeby stworzyć obraz Czeczenów jako międzynarodowych terrorystów radykalnego islamu. Częściowo się to udało. Ale jeśli rozmawiamy o udziale procentowym, to margines. Dlatego ci, którzy to zrozumieli i przeżyli, przede wszystkim starają się dzisiaj załagodzić stosunki z naszymi strukturami. To dzieje się w Turcji, to dzieje się w Ukrainie. Tam w szeregach czeczeńskich bojowników są ci, którzy byli w Syrii, ale zrozumieli, co się dzieje, co się z nimi stało.

Znajdziemy zawsze wspólny język i jesteśmy gotowi razem z nimi działać, żeby doprowadzić do deokupacji naszego państwa.

Ale te grupy, które w swoim czasie stworzyły tak zwane Kaukaskie Emiraty, próbowały zastąpić państwo czeczeńskie, a tym samym stworzyć obraz międzynarodowych terrorystów. Swoją drogą ta organizacja została włączona do międzynarodowego spisu ugrupowań terrorystycznych. Są oni oczywiście absolutnymi, skończonymi propagandystami rosyjskimi, rosyjskimi prowokatorami.

Ludzie, którzy za tym stoją, powinni ponieść i poniosą za to odpowiedzialność. Dokładnie dlatego rozumieją dzisiaj, że deokupacja Czeczenii bezpośrednio, w następnym kroku doprowadzi do tego, że będą wezwani do odpowiedzialności ci, którzy popełniali zbrodnie – nie tylko przeciw narodowi czeczeńskiemu, ale także w jego imieniu w innych państwach.

Czy, Pana zdaniem, inne narody wewnątrz Federacji Rosyjskiej także rozpoczną walkę o swoją wolność?

Czeczenia jest kluczem do rozwiązania, czy też zburzenia rosyjskiego imperium. Wszystko będzie zależeć od tego. Te narody, które dzisiaj mają perspektywę wolności i chęć oswobodzenia się, będą orientować się na Czeczenię, dlatego że my jako pierwsi stworzyliśmy własne państwo, ale zostaliśmy sprzedani przez wspólnotę międzynarodową.

Jeśli dzisiaj świat przemyśli stosunek do Czeczenów i czeczeńskiej państwowości, będzie to gwarancją tego, że inne narody pójdą za naszym przykładem i będą czuć i wiedzieć, że nie zostaną zostawione same sobie wobec tego imperialnego potwora, który uciska je już od wieków.

Czy Kadyrow może powiedzieć Putinowi po prostu: „już nie chcę być z tobą”? I że zacznie walczyć o niepodległą Czeczenię?

Nie, nigdy. Nie. Nie.

Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Achmedem Zakajewem, premierem Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, pt. „Czeczenia to klucz do zburzenia rosyjskiego imperium”, znajduje się na s. 1 i 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Achmedem Zakajewem, premierem Czeczeńskiej Republiki Iczkerii, pt. „Czeczenia to klucz do zburzenia rosyjskiego imperium”, na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022

Program Wschodni – informacje z frontu, jednoczenie się opozycji na Białorusi, raport Amnesty International – 06.08.2022

Paweł Bobołowicz, Radio Wnet

Paweł Bobołowicz rozmawia ze swoimi gośćmi o sytuacji na froncie na Ukrainie i raporcie Amnesty International. W tym tygodniu Białorusini wspominają wybory prezydenckie 2020 roku.


Prowadzi:

Paweł Bobołowicz

Goście:

Olga Siemaszko – redaktor naczelna redakcji białoruskiej Radia Wnet

Dmytro Antoniuk – korespondent Radia Wnet na Ukrainie

Artur Żak – dziennikarz Kuriera Galicyjskiego 

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie


Olga Siemaszko– opowiada o tym, co wydarzyło się na Białorusi w tym tygodniu. Proces dziennikarki Iryny Sławnikawej odbywał się za zamkniętymi drzwiami. Otrzymała wyrok 5 lat więzienia. 2 sierpnia odbył się wiec dziennikarzy białoruskich przed siedzibą KE. Domagają się ograniczenia wjazdu dla białoruskich propagandystów do UE. Wielu z nich spędzi tu wakacje, czego nie da się obecnie ograniczyć z powodów prawnych. Na Białorusi odbędzie się konferencja w 2 rocznicę pamiętnych wyborów. Ma ona na celu zjednoczenie białoruskich sił opozycyjnych, które ostatnio są mocno skonfliktowane. W najbliższych dniach w wielu krajach światach odbędzie się Dzień Godności. 26 miast na całym świecie wyjdzie protestować przeciwko Łukaszence.


Dmytro Antoniuk – korespondent Radia Wnet na Ukrainie

Dmytro Antoniuk – komentuje wydarzenia na froncie. W Kijowie jest spokojnie, ale były dni z wieloma alarmami bombowymi. Wczoraj samoloty latały nad Białorusią, pojawiły się tam po raz pierwszy od ponad miesiąca. W ciągu ostatniego tygodnia jasno widać, że Rosja stawia na to, żeby za wszelką cenę utrzymać zdobyty obwód chersoński i mikołajowski. Przerzucają tam jednostki i ciężki sprzęt. Próbują naprawiać mosty zniszczone przez Ukraińców. Wojsko ukraińskie powoli zbliża się do Chersonia, codziennie powoli zdobywają kolejne tereny. Rosjanie jednak nie opuszczają tych terenów.

W Bachmucie sytuacja jest bardzo poważna, toczą się tam zaciekłe walki niemal już w samym mieście. Wróg ma tam sukcesy. Jest prawdopodobne, że Ukraina straci to miasto. Rosja ma absolutną przewagę w lotnictwie i artylerii. W ciągu jednego dnia spadło ponad 6 tysięcy pocisków na miejscowość Piski, jest to dramatyczne.


Artur Żak, Robert Czyżewski – przestrzeń informacyjna na Ukrainie wrze po opublikowaniu raportu Amnesty International. Zarzuca się w nim, że wojsko ukraińskie ustawia swoje pozycje za blisko zabudowań cywili. Wpisuje się to w propagandę rosyjską. Nie zachowują bezstronności, mimo że tak twierdzą – komentuje Artur Żak. Być może zostanie złożony pozew przeciwko Amnesty International. Ukraiński oddział tej organizacji nie był włączony w proces tworzenia tego raportu. Nie uwzględniono perspektywy ukraińskiej. Cały zarząd ukraińskiego oddziału poda się zapewne do dymisji.

Czerwony Krzyż powiedział, że nie gwarantował niczego ukraińskiej ludności. Sugerują, że cała odpowiedzialność stoi po stronie Ukrainy. Organizacja nie mogła rzekomo interweniować. Zaufanie do organizacji międzynarodowych jest obecnie znikome. W Kijowie obecnie w Muzeum historii Ukrainy w II wojnie światowej. Instytut Polski otworzył tam teraz szczególną wystawę plakatów, którą wcześniej można było podziwiać w Warszawie, następnie we Lwowie.

We wschodniej Polsce, Łotwie, Litwie, Estonii, Białorusi i Ukrainie Einsatzgruppen rozstrzelały od 1,5 do 2 mln osób

Niemiecki szwadron śmierci w akcji | Fotografia archiwalna

Obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną.

Jacek Wanzek

Bestialscy i patologiczni, czerpiący przyjemność z panowania nad życiem ofiar – tak o członkach Einsatzgruppen wypowiadał się Johannes von Blaskowitz, generał 8 armii niemieckiej. Nie bez powodu. Szacuje się, że oddziały Einsatzgruppen były odpowiedzialne za śmierć co najmniej 1,5 miliona europejskich Żydów. (…)

Einsatzgruppen. Zbrodnicza działalność w Polsce

Grupy Operacyjne (Einzatzgruppen) były specjalnymi jednostkami policji bezpieczeństwa (SIPO) i służby bezpieczeństwa (SD), które podążały za regularną armią niemiecką w czasie inwazji na europejskie kraje. Głównym zadaniem tych jednostek było zabezpieczenie tyłów niemieckiej armii oraz umocnienie okupacyjnej władzy na podbitym terenie. Einsatzgruppen zajmowały się identyfikowaniem i unicestwianiem elementu antyniemieckiego, a także pozyskiwaniem kolaborantów. 1 września 1939 roku za Wehrmachtem ruszyło pięć grup Einsatzgruppen. Każda z nich liczyła cztery Einsatzkommanda po 100 do 150 żołnierzy. Oddziały wspomagane były przez bataliony policji porządkowej, żołnierzy dywizji pancernej Totenkopf oraz Waffen SS. W sumie około 22 tysięcy ludzi.

Po napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę we wrześniu 1939 roku, Einsatzgruppen rozpoczęły fizyczną eliminację polskich elit i wszystkich tych, których najeźdźca uznał za ideologicznych przeciwników. Przy pomocy wymienionych wyżej oddziałów i miejscowych kolaborantów grupy operacyjne zamordowały w krótkim czasie kilka tysięcy Żydów oraz kilkadziesiąt tysięcy przedstawicieli polskiej inteligencji. Likwidowano także powstańców wielkopolskich i śląskich, ziemian oraz komunistów.

Operacja Tannenberg miała za zadanie pozbawić Polaków warstwy przywódczej, gdyż – jak twierdził Hitler, „tylko naród, którego wyższe warstwy zniszczono, można zepchnąć w szeregi niewolników”. Jednak ofiarami Einsatzgruppen padali także zwykli cywile.

Szacuje się, że we wrześniu 1939 roku Grupy Operacyjne dokonały spalenia blisko 531 polskich miejscowości, w których dopuściły się 741 egzekucji, mordując co najmniej 16 tysięcy polskich obywateli. Do największych zbrodni doszło m.in. w Bydgoszczy i w Katowicach. W późniejszym niekontrolowanym szale zabijania, podczas Intelligenzakztion (Akcji Inteligencja) uśmiercono blisko pięćdziesiąt tysięcy ludzi, głównie przedstawicieli polskich elit. Jak się miało wkrótce okazać – działania Einsatzgruppen w Polsce były jedynie rozgrzewką przed tym, czego miały one dokonać na okupowanych terenach Związku Radzieckiego.

Einsatzgruppen na Wschodzie

Zanim rozpoczęła się niemiecka inwazja na ZSRR, poczyniono wszelkie kroki, aby jak najlepiej przygotować dowódców grup operacyjnych do nowej wojny. Pod koniec maja 1941 roku 120 oficerów spotkało się na szkoleniu w Pretsch nad Łabą, gdzie przygotowywano ich do „akcji unicestwienia wroga klasowego”. Podczas szkolenia uczestnicy byli poddawani politycznej indoktrynacji, która jak mantrę powtarzała, że „Żydzi ze wschodu są rezerwuarem bolszewizmu” i należy ich zlikwidować.

Po rozpoczęciu planu Barbarossa w ślad za regularną armią niemiecką wyruszyły oddziały Einsatzgruppen A,B,C oraz D w sile około 3 tysięcy osób. Ich zadaniem było odnajdywanie i likwidowanie członków partii komunistycznej, Romów oraz Żydów. Często przy współpracy lokalnych kolaborantów. To miała być wojna na wyniszczenie. A to oznaczało, że od żołnierzy oczekiwano bezwzględnej subordynacji i stosowania brutalnych metod. Potwierdza to tajny rozkaz pułkownika Maxa Mountuy: „Zgodnie z rozkazem Wysokiego Dowódcy SS i Policji […] wszyscy Żydzi płci męskiej w wieku od siedemnastu do czterdziestu pięciu lat, uznani za winnych szabrowania, mają zostać rozstrzelani zgodnie z prawem stanu wojennego.

Egzekucje mają odbyć się poza miastami, wioskami i głównymi drogami. Groby zostaną zamaskowane w taki sposób, aby nie powstał w ich rejonie punkt docelowy pielgrzymek. Zakazuję fotografowania egzekucji i udzielania zgody na obecność widzów. Zarówno informacje o egzekucjach, jak i o miejscach pochówku mają zostać utrzymane w tajemnicy”.

Początkowo likwidowano głównie mężczyzn: działaczy komunistycznych i sympatyków bolszewizmu. Bardzo szybko jednak niemiecka machina śmierci zaczęła wciągać w swe tryby również kobiety i dzieci – nie czyniąc przy tym rozróżnienia na bolszewików i innych. Schemat działania Einsatzgruppen był właściwie zawsze taki sam. Masakra rozpoczynała się od wyłapania miejscowych Żydów i zagnania ich do miejsca kaźni.

Były to zazwyczaj doły, kamieniołomy, lasy lub rowy. Często ofiary były zmuszane do samodzielnego wykopania dołów, po czym kazano im się rozebrać i oddać kosztowności. Następnie prowadzono ich na krawędź dołu, gdzie byli rozstrzeliwani. Wielokrotnie byli zmuszeni położyć się na ciałach zabitych chwilę wcześniej ludzi, nierzadko członków ich rodzin. Była to tak zwana metoda „Sardinen Packung” (Paczka sardynek), opracowana przez arcyzbrodniarza Friedricha Jeckelna, który był dowódcą jednej z grup operacyjnych.

Jeckeln uważał, że mordowanie przebiega zbyt wolno, dlatego ofiary same powinny położyć się w dołach śmierci, oszczędzając czas swoich oprawców oraz miejsce w grobach. Zabitych przysypywano cienką warstwą ziemi, po czym kazano na nich położyć się kolejnej grupie osób. Każdy taki dół miał trzy lub cztery warstwy zwłok.

W trosce o… sprawców

Zabijanie bronią palną było skuteczną metodą uśmiercania ofiar, jednak bardzo obciążającą psychicznie dla sprawców. To budziło niepokój niemieckich dowódców. Świadkiem jednej z takich egzekucji był sam Heinrich Himmler. Towarzyszący mu generał SS, Bach-Zelewski, stwierdził później w swoich wspomnieniach, że Himmler był wstrząśnięty zbrodnią. Pomimo tego, Reichsführer SS był przekonany o słuszności mordów. Obawiał się jednak demoralizacji żołnierzy.

Bach-Zelewski wspominał: „Himmler na wstępie dał do zrozumienia, że wymaga od żołnierzy wykonywania takich obowiązków »z odrazą«. Byłby bardzo niezadowolony, gdyby niemieccy żołnierze czerpali z tego przyjemność. Nie powinno to jednocześnie powodować u nich wyrzutów sumienia, ponieważ są żołnierzami i rozkazy muszą wykonywać bez wahania. […] Za wszystko, co należało zrobić, odpowiadał osobiście przed Bogiem i führerem”.

Dalej dodaje: „Żołnierze z pewnością dostrzegli, że nawet on (Himmler) był głęboko wstrząśnięty tą krwawą jatką. Wierzył jednak głęboko, że wykonuje swój obowiązek, działa w zgodzie z najwyższym prawem i że to, co robi, jest konieczne. Powinniśmy obserwować naturę: wszędzie trwa wojna, nie tylko między ludźmi, ale również w świecie zwierząt i roślin. Ten, który nie chce walczyć, zostaje zniszczony”.

Takie tyrady nie były nowością. Dowódcy bardzo często musieli sięgać po tego typu argumenty i różne techniki indoktrynacji, gdyż za wszelką cenę chcieli zdjąć z egzekutorów poczucie winy oraz zracjonalizować zbrodnie. Wmawiano oprawcom, że odpowiedzialność nie spoczywa na nich i że to normalne, że czują odrazę do tego, co robią, lecz tego wymaga od nich dowództwo. Tłumaczono, że wszak ofiary chciały żyć, ale nie były niczym innym niż szkodliwe robactwo, które należało unicestwić.

Z obserwacji Himmlera wynikało, że zabijanie kobiet i dzieci nie jest obojętne dla żołnierzy. Kierownictwo SS zmagało się zatem z nie lada problemem, albowiem obawiano się, że po wojnie niemieckie społeczeństwo zasilą zdegenerowani bandyci niebezpieczni dla otoczenia. Jednocześnie wpajano żołnierzom, że wykonywanie rozkazów jest rzeczą nadrzędną i od tego uzależnione jest przetrwanie III Rzeszy.

O skuteczności niemieckiej propagandy możemy przekonać się, czytając wspomnienia Rudolfa Hessa, komendanta obozu w Auschwitz, który po wojnie wspominał: „Mieliśmy tak głęboko zakodowane wykonywanie rozkazów bez zastanowienia, że nikomu nawet nie przyszłoby do głowy się im sprzeciwiać. Gdybym nie zrobił tego ja, zrobiłby to ktoś inny. […]

Himmler czepiał się najmniejszych drobiazgów i karał esesmanów za najdrobniejsze przewinienia, przyjęliśmy więc za pewnik, że działa ściśle według kodeksu honorowego. […] Zapewniam, że oglądanie stosów zwłok i wdychanie dymu z płonących ciał nie było przyjemnością. Ale tak rozkazał Himmler, tłumaczył nawet, że tak trzeba; nigdy nie zastanawiałem się, czy to było złe, po prostu musiałem to robić”.

W podobnym tonie wypowiadał się Kurt Möbius, członek batalionu policyjnego: „Chciałbym również powiedzieć, że nigdy nie przychodziło mi do głowy, że rozkazy mogą być niesprawiedliwe. To prawda, że obowiązkiem policjanta jest ochrona ludzi bezbronnych, ale wtedy nie uważałem Żydów za bezbronnych, ale za winnych. Uwierzyłem propagandzie mówiącej, że Żydzi są kryminalistami i podludźmi, że to oni spowodowali kryzys Niemiec po pierwszej wojnie światowej. Nawet przez moment nie pomyślałem, że mógłbym sprzeciwić się rozkazowi prowadzenia eksterminacji Żydów albo unikać jego wykonania”.

„Tak jak w niemieckim domu”

Działanie z dala od domu oraz świadomość, że ich czyny nie podlegały ocenie moralnej rodaków sprawiały, że mordowanie Żydów przychodziło oprawcom nieco łatwiej. Tysiące kilometrów od Niemiec, na okupowanych terenach to oni byli panami życia. Nie sposób jednak określić jednego właściwego portretu psychologicznego sprawców.

Zdarzali się psychopatyczni oprawcy, którzy dawali się ponieść swoim żądzom, pastwiąc się nad ofiarami i czerpiąc z tego przyjemność. Jednak bardzo często żołnierze biorący udział w kaźni ulegali załamaniu nerwowemu. Bywały również przypadki samobójstw.

Tych skrajnych postaw dowodzi relacja niemieckiego korespondenta wojennego na Łotwie, który pisał: „Widziałem, jak żołnierze SD płakali, nie mogąc poradzić sobie psychicznie z tym, co się działo. Jednocześnie widziałem, jak inni zapisywali sobie, ile osób udało się im uśmiercić”. Liczba problemów natury psychicznej wśród sprawców znacznie wzrosła po rozkazie zabijania także kobiet i dzieci, który wydano w lipcu 1941 roku. Niemiecka propaganda musiała się mocno natrudzić, by usprawiedliwić tego typu działania.

Podczas zagłady chersońskich Żydów wielu członków Einsatzkommanda 10b zwolniono z obowiązków z uwagi na silne załamanie nerwowe. Aby zniwelować skutki traumatyzacji żołnierzy, wszystkim oprawcom wydawano przed zabijaniem papierosy i alkohol. Paradoksalnie kierownictwo SS wolało, żeby żołnierze odreagowywali w ten sposób, niż żeby czerpali z mordowania przyjemność.

Himmler w trosce o katów z Einsatsgruppen zalecił: „Jest świętym obowiązkiem dowódców, żeby osobiście dopilnowali, aby żaden z naszych ludzi wykonujących swoje trudne zadanie nie uległ brutalizacji ani nie ucierpiał psychicznie. Można to osiągnąć poprzez stosowanie ścisłej dyscypliny w wykonywaniu oficjalnych poleceń oraz organizowanie spotkań towarzyskich pod koniec każdego dnia, w którym przeprowadzano akcję.

Spotkania te nie mogą w żadnym wypadku kończyć się nadużywaniem alkoholu. Powinny to być wieczory, podczas których nasi ludzie siadają do stołów i spożywają posiłek, tak jak w niemieckim domu, a następnie oddają się muzyce, literaturze i poznają piękno niemieckiego życia intelektualnego i emocjonalnego”.

Cały artykuł Jacka Wanzeka pt. „Einsatzgruppen. Niemieckie szwadrony śmierci” znajduje się na s. 1 i 5 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka Wanzeka pt. „Einsatzgruppen. Niemieckie szwadrony śmierci” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 98/2022

Zmicer Mickiewicz: Białoruś to twór faszystowski. Może dalej trwać tylko dzięki terrorowi

Wojsko białoruskie odbywa ćwiczenia. Chce pokazać Putinowi, że jest czymś zajęte. Edukacja, medycyna i wiele sektorów są na Białorusi w bardzo złej kondycji.

Michał Bruszewski: Rosjanie mają ogromne problemy z kadrami, rekrutują w więzieniach

Zmicer Mickiewicz dziennikarz Telewizji Biełsat o ćwiczeniach wojsk białoruskich:

Łukaszenka chce pokazać, że ma swoje siły zbrojne, które mogą gdzieś walczyć. Nie możemy mówić w tym wypadku o przygotowaniach do ofensywy.

Według gościa Popołudnia Wnet Białoruś chce pokazać Putinowi, że ich wojsko jest czymś zajęte. Ćwiczenia zbrojne to element ich polityki, są prowokacjami. Należy wczuć się w ich sposób myślenia. Reżimu Łukaszenki nie interesuje już reakcja międzynarodowa.

Walec represji rozpędził się i nie może się zatrzymać. Prześladowcy wiedzą, że za represjonowanie ludności można dostać awans, umocnić swoją pozycję. System kręci się już samodzielnie. To są terroryści – uważa Mickiewicz.

W bardzo złej kondycji jest białoruska edukacja. Zastępuje ją indoktrynacja i propaganda. Podobne braki odczuwalne są w medycynie. Na to wszystko nakłada się bardzo wysoka inflacja.

Państwa Łukaszenki to twór faszystowski. Nie można tego nazwać Białorusią. System zaczyna się dezintegrować. Jedyny sposób, żeby trwał to stosowanie terroru – mówi dzienikarz.

Zachęcamy do wysłuchania całej rozmowy.