Azerka: Ormianie bombardują terytoria odległe od Górskiego Karabachu. Chcą sprowokować Azerbejdżan do odpowiedzi ogniem

Mieszkanka Gandży w Azerbejdżanie o bombardowaniach swego miasta- jego ofiarach i celu jakiemu mają służyć oraz o międzynarodowych sojusznikach obu stron i ryzyku globalnego konfliktu.


Emina Isaeva pochodząca z miasta Gandża w Azerbejdżanie wyjaśnia czemu jej kraj nie może zaatakować Armenii.

Wojna jest na Górskim Karabachu – tam wojsko broni naszej ziemi i tam są walki. […] Ormianie natomiast rozpoczęli ostrzał terytoriów dalekich od Górskiego Karabachu. Robią to po to, by sprowokować Azerbejdżan.

Podkreśla, że Baku nigdy nie atakowało Armenii i jej ludności cywilnej, tylko Górski Karabach. Według relacji naszego gościa to Ormianie prowokują wojska azerskie w Górnym Karabachu.

Bombardowanie cywilnych miast jest po to, żebyśmy zaczęli odpowiadać ogniem na ogień.

Jeśliby do tego doszło, po stronie Erywania będzie musiała wystąpić Moskwa. Baku wesprze wtedy jednak Ankara. Skutkiem będzie globalna wojna. Azerbejdżanka wspomina bombardowanie swego miasta, którego była świadkiem:

29 września byłam w domu razem z siostrą […]. Nagle usłyszałam dźwięk uderzenia. Otworzyłam okno i zobaczyłam dym. Wtedy w to miejsce spadła bomba. […] Nigdy wcześniej nie było ataków na Gandżę.

Gandża znajduje się, ok. stu kilometrów od strefy konfliktu. Do kolejnego ataku na miasto doszło w nocy 11 października.  Nasza rozmówczyni przedstawia bilans strat w jej mieście, w wyniku tego ataku:

9 osób, w tym dzieci zginęło, ok. 30 zostało rannych. […] Wszystkie te osoby były cywilami.

Wskazuje, że w pobliżu miejsca bombardowania była jej koleżanka, która na szczęścia razem ze swoją rodzina była wówczas poza domem. Wiele ludzi nie miało takiego szczęścia- stracili oni swoich bliskich pod gruzami. Helena Gruszewska wyjaśnia, że Isaeva jest zwykłą dziewczyną, 23-latką, pochodzącą z miasta, które dotąd jedynie przyjmowało uchodźców, ale samo nie było w obszarze walk.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.

Jastrzębski: Human Rights Watch publikuje swój raport końcowy o zbrodniach przeciwko ludności cywilnej w Syrii

Raport bazuje na danych dotyczących ofensywy syryjsko-rosyjskiej na Idlib.

Al-Jazeera

  1. Human Rights Watch: sojusz syryjsko-rosyjski atakował cywili w Idlib

Nowojorska organizacja Human Rights Watch uważa, że sojusz syryjsko-rosyjski atakował cywilów w kontrolowanym przez rebeliantów syryjskim mieście Idlib, a tym samym można go posądzić o zbrodnie przeciwko ludzkości.

W 167-stronicowym raporcie wypuszczonym w czwartek, HRW oświadczył, że powtarzające się ataki na infrastrukturę cywilną w Idlib w okresie od kwietnia 2019 do marca 2020 złamały prawo międzynarodowe. Dokument dotyczy 46 ataków na infrastrukturę cywilną taką jak szkoły i szpitale na terytorium kontrolowanym przez rebeliantów przez 11 miesięcy ofensywy. Niemniej, HRW zaznacza, że wspomniane 46 ataków to “zaledwie część całej kampanii wojskowej w Idlib i okolicach.”

Belkis Wille, starszy badacz kryzysu i konfliktu w HRW i współautor raportu powiedział Al-Jazeerze, że celem publikacji jest przeniesienie zogniskowania dyskusji z indywidualnych ataków sojuszu na „zbadanie strategii wojskowej przyświecającej tym atakom.” Konkluzja HRW była taka, że „strategia miała na celu atakowanie cywili”.

– Atakowano cywilów tak długo, jak byli w stanie pozostać i żyć na danym terenie. To pozwoliło armii syryjskiej po prostu zająć dany teren bez walki – powiedział Wille, dodając, że HRW nie było w stanie znaleźć dowodów na istnienie jakichkolwiek innych celów militarnych stojących za atakami.

Syria i Rosja oświadczały, że ofensywa w Idlib była odpowiedzią na powtarzające się ataki antyrządowych grup zbrojnych i próbą kontrowania „terroryzmu”. Starsi syryjscy i rosyjscy oficjele zaprzeczali, jakoby działania ich wojsk łamały prawo wojenne.

Ponad 1,4 miliona z 3 milionów cywili żyjących w Idlib zostało przemieszczonych z powodu szeroko zakrojonego użycia ładunków wybuchowych podczas ofensywy. Wielu z nich uciekło do Północnego Idlib, gdzie żyją w obozach.

HRW od dawna dokumentował wykroczenia sojuszu syryjsko-rosyjskiego w Syrii. Raport ma być zwieńczeniem pracy wykonywanej przez HRW w Syrii. W dokumencie organizacja potępiła użycie amunicji kasetowej, broni zapalającej oraz bomb beczkowych na zaludnionych terenach. W wyniku jej zastosowania zginęło przynajmniej 1 600 obywateli.

Ponadto Rosja, zarówno jak Syria, udaremniały dostawy pomocy humanitarnej cywilom, co miało na celu odzyskanie kontroli nad utraconym terytorium.

Raport zawiera zeznania naocznych świadków, takich jak Husam Abdulmajeed, który widział bombardowanie budynku Al-Mihka w mieście Maarat An-Numan w 2017 roku, kiedy budowla stała się celem dla bomb próżniowych, które zabiły 145 cywilów.
– Cywilom nie pozostała żadna inna metoda unikania tak śmercionośnych rajdów niż salwować się ucieczką do schronów. Po atakach wiele osób cierpi na trwałe psychiczne i fizyczne upośledzenia. Bombardowania pozostawiły po sobie liczne choroby psychiczne, zwłaszcza u dzieci – powiedział Abdulmajeed.

Do dziś nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności za okrucieństwa wyrządzone w Syrii, piszę Al-Jazeera.

W świetle impasu zaistniałego w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, impasu, który uniemożliwił zreferowanie sytuacji w Syrii Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu, zainteresowane rządy powinny rozważyć wdrożenie samodzielne nałożenie sankcji na starszych oficjeli i dowódców uwikłanych w nadużycia, napisała organizacja HRW.

 

Reuters

  1. Do izraelskiego portu w Haifie przybija pierwszy emiracki statek od czasu podpisania izraelsko-emirackiej umowy o normalizacji stosunków.

Do izraelskiego portu w Hajfie przybił jeden z pierwszych odbijających ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich statków transportowy od czasu podpisania izraelsko-emirackiej umowy o normalizacji stosunków 13 sierpnia bieżącego roku. Statek MSC Paris, który przybył do Hajfy, dostarczył elektronikę, środki czyszczące, żelazo i sprzęt strażacki.

Jeszcze kilka miesięcy temu taka podróż z dubajskiego portu Jebel Ali do izraelskiego miasta Hajfy byłaby nie do pomyślenia, pisze Reuters. To właśnie w sierpniu br. podpisano umowę normalizującą, która dała podwaliny pod stworzenie nowego, rentownego połączenia handlowego.

“Dyplomatyczny przełom wyniknął ze strategicznego przearanżowania bliskowschodnich sojuszy, zwłaszcza relacji Izraela z państwami Zatoki Arabskiej rządzonymi przez sunnickich władców stojących w obliczu wspólnego wrażenia o wrogości Iranu wobec nich,” podała agencja Reuters.

Według izraelskich oficjeli dwustronna wymiana handlowa może wynieść nawet 4 miliardy rocznie, przy czym niemal wszystkie dobra będą musiały podlegać handlowi drogą morską.

– To niezwykle ekscytujące. Oto rozpoczyna się nowa era na Bliskim Wschodzie. Jestem pewien, że zaowocuje ona wzrostem wymiany handlowej – powiedział Eshel Armony, prezes zarządu portu w Hajfie.

Tłumacząc szczegóły dotyczące statku MSC Paris, jego rzecznik poinformował, że statek należy do firmy Indus Express z siedzibą w ZEA. MSC Paris cumuje w portach śródziemnomorskich, indyjskich, a także amerykańskich.

 

Radio Tamazuj

  1. Szwajcarska Pomoc Humanitarna wysłała 440,000 maseczek do Południowego Sudanu

Agencja ONZ ds. Uchodźców w Jubie powiedziała, że otrzymała 440,000 maseczek od Szwajcarskiej Pomocy Humanitarnej w ramach szwajcarskiego wsparcia dla pracowników szczególnie zagrożonych przez COVID-19 w Południowym Sudanie.

Podczas konferencji zorganizowanej przez Wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw uchodźców i Szwajcarskie Biuro Współpracy podkreślono, że ochrona pracowników na pierwszej linii walk z COVID-19, zwłaszcza na terenach wiejskich, gdzie goszczeni są uchodźcy, stanowi kluczowy element wsparcia dla Sudanu Południowego.

Rakowski: Liban i Izrael są w cichym sojuszu. Nie chcą wejścia Turcji do gry. Surdel: Rosja sprowadza Kurdów do Armenii

Paweł Rakowski o rozmowach izraelsko-libańskich, stosunku Iranu do konfliktu w Górnym Karabachu i uznaniu Izraela przez państwa arabskie. Bruno Surdel o asertywnej polityce Ankary i działaniach Rosji.


Paweł Rakowski informuje, że na pograniczu izraelsko-libańskim doszło do spotkania wojskowych i polityków obydwu krajów. Rozmawiali oni za pośrednictwem delegata amerykańskiego i dowódcy UNIFIL na tym obszarze.

Tematem rozmów była głównie demilitaryzacja granicy morskiej. Sektor 9 to wody sporne między Libanem a Izraelem. Znajduje się tam gaz, który Izrael już eksploruje, a Liban potrzebuje jego eksploracji.

Izrael korzysta z tragicznej sytuacji ekonomicznej Libanu. Dziennikarz przypomina, że oba państwa nie utrzymują ze sobą stosunków dyplomatycznym i zauważa, że uczestnictwo polityków w spotkaniu zostało skrytykowanie przez Hezbollah. Dodaje, że

Zarówno Liban, jak  też Izrael, są w takim cichym sojuszu, to znaczy nikt nie chce żeby Turcja weszła do gry.

Tymczasem jak mówi Bruno Surdel, „prezydent Erdoğan stosuje taką metodę leninowską: dwa kroki do tyłu i potem trzy kroki do przodu”. Na szczycie Unii Europejskiej potępiono prowokacyjne działania Turcji i wezwano ją by się powstrzymała od nich. Tymczasem

Właśnie dzisiaj Turcja wysłała nasz ulubiony statek badawczy blisko wyspy greckiej Kastelorizo.

Ze swej strony prezydent Erdoğan oskarżył Grecję o prowokacyjne zachowania, czyli prowadzenie ćwiczeń wojskowych w dniu tureckiego święta narodowego. Politolog mówi także o interesach tureckich na Południowym Kaukazie.

Jest taki piękny billboard na ulicach tureckich: dwa braterskie kraje, jeden naród i to mówi wszystko.

Tureckie F-16 latają do Górskiego Karabachu. Prezydent Turcji rozmawiając ze swym rosyjskim odpowiednikiem nawoływał do trwałego rozwiązania problemu. Tymczasem nad Górskim Karabachem latają drony zahaczając o Iran.

W Iranie jest 20 milionów Azerów którzy organizują demonstracje poparcia dla Azerbejdżanu ,co oczywiście nie do końca jest na rękę Iranowi.

Ajatollahom nie zależy na antagonizowaniu Baku, gdyż oba kraje łączy gazociąg. Paweł Rakowski dodaje, że ten reżim w ogóle nie lubi demonstracji. Republika Islamska formalnie uznaje integralność terytorialną Azerbejdżanu, jednak nieoficjalnie popiera w konflikcie Ormian.

Rosja wydaje się, że w sposób taki stalinowsko-putinowskiej próbuje rozwiązać ten problem. Sama nie może wysyłać Rosjan do Górskiego Karabachu.

Kreml zaś wysyła, jak zauważa dr Surdel, Kurdów syryjskich do Armenii, w której żyją jazydzi kurdyjscy. Rakowski odnosi się do informacji wedle której do państw arabskich uznających Izrael ma dołączyć monarchia Saudów, przypomina, że

Z jednej strony to inicjatywa Arabii Saudyjskiej de facto, stworzona w 2002 roku,że świat arabski uzna Izrael, jeżeli powstanie państwo palestyńskie na terytoriach Zachodniego Brzegu Jordanu i Gazy. Wiemy o tym że państwo palestyńskie kiedyś powstanie, ale w chwili obecnej go nie ma, a świat arabski zaczyna uznawać Izrael.

Zwraca uwagę na słowa tureckiej głowy państwa o tym, że „Jerozolima jest ich”. Turecka baza jest w Katarze, który nie śpieszy się z uznawaniem Izraela, za to finansuje Hamas.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

 

Dr Bartosiak: Trump nie ustabilizuje Bliskiego Wschodu. Ambasador Palestyny: USA chcą przekazać swą agendę Izraelowi

Czy ChRL zastąpi USA jako protektor Saudów? Czemu Turcja prowadzi agresywną politykę? Jaki interes na Bliskim Wschodzie mają Amerykanie i jak go realizują? Mówią Mahmoud Khalifa i dr Jacek Bartosiak.

Izrael zyskuje bardzo dużo, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Bahrajn nic zyskały.

Ambasador Palestyny w Polsce komentuje zawarcie porozumienia między Tel-Awiwem oraz Abu Zabi i Manamą. Wskazuje, że Państwa te nigdy nie były ze sobą w stanie wojny, natomiast ZEA pomagało Palestyńczykom w ich konflikcie.

To jest niedobry  krok ze strony ZEA.

Przypomina, że nie po raz pierwszy Palestyńczycy są pozostawieni sami sobie w konflikcie z Izraelczykami. Dr Jacek Bartosiak stwierdza, że nie wierzy by Donaldowi Trumpowi udało się ustabilizować Bliski Wschód.

Na Bliskim Wschodzie po wojnie 2003 roku powstała próżnia bezpieczeństwa. Wszyscy gracze: Iran, Arabia Sudyjska, Turcja, Izrael zmieniają swój status.

Porównuje to do wojny trzydziestoletniej w Europie, wskazując na zmieniające się sojusze. Przypomina, że mija sto lat od czasu, gdy mocarstwa zachodnie zbudowały nowy ład na gruzach Imperium Osmańskiego. Zauważa, że Amerykanów w tym regionie praktycznie już nie ma. Uaktywniają się na nim zaś Rosjanie i Chińczycy. Założyciel Strategy&Future odnosi się do konfliktu w Karabachu. Wyjaśnia, że obecne działania Turcji nie wynikają z tego, że „Erdoğan jest złym człowiekiem”, lecz z tego, że

Turcy zrozumieli, że nastał już czas poamerykański i z powodu własnego bezpieczeństwa muszą prowadzić agresywną politykę zagraniczną.

Ankara musi obecnie negocjować z Kremlem wpływy i dbać o swoje interesy zagrożone przez sąsiadów. Dr Bartosiak wskazuje, że Izrael jest państwem małym, które „ma tendencję do używania siły militarnej na swoim perymetrze”, tak by tłumić w zarodku rozwój potęgi sąsiadów. Polityki takiej nie można jednak ciągnąć w nieskończoność. Z tą oceną zgadza się  Mahmoud Khalifa zauważa, że Izraelczycy zdają sobie sprawę, że „przyszłość należy do siły” i stara się znaleźć własną drogę.

Ostatni szczyt Ligi Arabskiej nie był udany. […] Turcja ponownie chce pokazać swoją siłę.

Wskazuje, że świat arabski obecnie jest w kryzysie. Zauważa, że obecna amerykańska administracja działa przeciw własnym interesom. Dr Bartosiak wyjaśnia, że Amerykanie działają na Bliskim Wschodzie przez dostawy broni i kontrolę dolara, którym płaci się na ropę. Wskazuje, iż

Chińczycy kupują dużo więcej ropy od Saudów niż Amerykanie i ktokolwiek inny. Już w latach 30. XX wieku doszło do zdrady Domu Saudów i Amerykanie zastąpili Brytyjczyków w roli protektora Saudów.

Co się stanie jeśli Chiny zastąpią w tej roli Amerykę? Dokona się wielka zmiana na Bliskim Wschodzie – wyjaśnia. Amerykanie nie zgodzą się jednak łatwo na taki scenariusz. Przypomina przy tym, że

Nie można być silnym wszędzie. Potomak jest bardzo daleko od Bliskiego Wschodu.

Zdaniem palestyńskiego ambasadora „Amerykanie chcą dać swoją agenturę na Bliskim Wschodzie Izraelowi”. Wskazuje na słowa Trumpa, który stwierdził, że Chiny winny zapłacić za spowodowanie światowej pandemii.

Amerykanie chcieliby pływać dokoła Bliskiego Wschodu, sprzedawać broń, dbać by przepływ energii był taki jaki chcą i żeby był spokój.

Trwa debata wśród amerykańskich elit, czy Izrael stanowi dźwignię do osiągnięcia tego celu. Prezydent Obama uznał, że stanowi on obciążenie. Ambasador Khalifa przypomina o roli ONZ, którą poprzednie rządy Stanów Zjednoczonych szanowały:

Obecna administracja nie szanuje wszystkiego na całym świecie i dyktuje.

Dr Bartosiak przypomina, że korelacja sił zmieniła się od czasu powołania do życia ONZ. Mówi się o poszerzeniu liczby członków stałych Rady Bezpieczeństwa o Niemcy, czy Indie.

To w Libanie feniks odrodził się z popiołów. My też się odrodzimy/ Maja Outayek, Adam Rosłoniec, „Kurier WNET” 76/2020

Bliski Wschód się gotuje jak w garnku pod ciśnieniem. Tylko Liban pozostaje jako wentyl bezpieczeństwa. Jeśli zniknie Liban, zniknie cały Bliski Wschód, a zwłaszcza chrześcijanie jeszcze tutaj żyjący.

Maja Outayek, Adam Rosłoniec

Zdjęcia Witold Dobrowolski

Bejrut po wybuchu

Dlaczego warto ratować to miasto?

Rozmawiam z Mają Outayek, rodowitą Libanką z maronicko-katolickiej rodziny od pokoleń zamieszkującej w Byblos, mieście z historią pięciu tysięcy lat. Maja jest menedżerką zarządzania oraz urzędniczką instytucji międzynarodowych.

Adam Rosłoniec: Dlaczego tak wiele krajów na świecie interesuje się Libanem?

Maja Outayek: Według mnie nigdy żaden kraj nie interesował się Libanem, aby mu pomóc. Zawsze obce rządy korzystają z Libanu, aby osiągnąć własne cele; czasem są to cele polityczne, czasem ekonomiczne. Albo wręcz chcą bez reszty zachłannie wykorzystać nasz kraj i zabrać wszystko. Aktualnie wyraźnie widać, że istnieje kilka grup państw ze sobą skonfliktowanych. Na arenie międzynarodowej po jednej stronie znajdują się Stany Zjednoczone ze swoimi sojusznikami, na czele z Izraelem, po przeciwnej stronie stoi Rosja z Turcją, a do gry ostro chcą włączyć się Chiny, szukając swojego interesu w Libanie. Według zasady, gdzie dwóch się bije…

Do odbudowy czy wyburzenia?

A tak ściślej, dla przykładu. Czego szuka w Libanie Francja, w kontekście podwójnej wizyty prezydenta Macrona tuż po wybuchu i miesiąc później?

Francja po prostu szuka w Libanie gazu odkrytego pod dnem Morza Śródziemnego na wodach terytorialnych Libanu. Gazu jeszcze nie wydobywanego, choć gra potężnych firm wydobywczych o koncesję właśnie jest w stanie kulminacji. Francja za pośrednictwem firmy Total chce urwać spory kawałek tego tortu. Wiele krajów jest zainteresowanych tym bogactwem, ale szczególnie Francja uważa się za pretendenta do niego. Korzysta z historycznych relacji, jakie miała z Libanem.

Jednak ostatnio dowiedzieliśmy się o powstaniu Forum Gazowego, które za plecami Francji chce całkowicie pozbawić Liban możliwości korzystania z tych bogatych złóż „błękitnego złota”. Rychła eksploatacja mogłaby rozwiązać w krótkim czasie większość problemów ekonomicznych kraju cedrów, ratując go przed upadkiem. Tymczasem ministrowie energii i rozwoju gospodarczego 7 krajów wschodniego basenu Morza Śródziemnego – Egiptu, Włoch, Cypru, Grecji, Izraela i Jordanii oraz Autonomii Palestyńskiej – podpisali umowę o utworzeniu Wschodnio-Śródziemnomorskiego Forum Gazowego, z siedzibą w stolicy Egiptu, Kairze. Według oświadczenia egipskiego ministerstwa ropy naftowej, „Wschodnio-Śródziemnomorskie Forum Gazowe ma stać się istotną platformą zrzeszającą producentów, konsumentów i kraje tranzytu gazu, w celu stymulowania trwałego regionalnego rynku surowców”. Pytam się: a co z Libanem, któremu niby wszyscy chcą pomóc, a tu wyraźnie widać, że się go pomija i utrudnia korzystanie z jego naturalnych bogactw? Wykluczenie Libanu dziwi tym bardziej w kontekście włączenia do tego Forum Jordanii, która przecież nie ma dostępu do Morza Śródziemnego. Czyżby miał również wchodzić w grę transfer głębiej do Azji?

To zastanawiające. Francja miałaby przegrać ten wyścig. To dobry moment, aby choć trochę naszkicować czytelnikom historyczne związki między Libanem a Francją.

Pytasz, gdzie szukać korzeni nowożytnego Libanu?

Tak, wiemy przecież, że tak jak Polska, Liban nowożytny obchodzi, można powiedzieć, swoje 100-lecie istnienia – choć jeszcze nieutrwalonego deklaracją niepodległości, to jednak już kształtującego się spójnego bytu państwowego.

Historię Libanu, jaki znamy współcześnie, można rozpocząć już w 1920 roku. Bezpośrednio po zakończeniu pierwszej wojny światowej, francuski generał Henri Gouraud, dzięki swojemu zwycięstwu w bitwie pod Maysaloun, zniweczył marzenia o wyswobodzeniu się Syrii spod panowania haszymidzkiego króla Fajsala. Tenże generał uzyskał całkowitą swobodę działania, oddzielając Syrię od Libanu i proklamując stworzenie Państwa Libańskiego, którego granice miały całkowicie zaspokajać pragnienia zwolenników „wielkiego Libanu”. Ta idea pojawiła się, gdy na prośbę delegacji maronickiej do Mandatowego Libanu dodano Dolinę Bekaa, Tripolis, Sydon i Tyr. Dodanie tych obszarów zniweczyło szansę na powstanie ścisłego państwa maronickiego, na rzecz konfesyjnej demokracji 18 wyznań i grup etnicznych.

Wydzielenie Libanu z Syrii pociągnęło za sobą niezadowolenie zarówno w Damaszku, jak i w Trypolisie czy w Baalbek. Część środowisk muzułmańskich kontestowała sens istnienia Libanu. Spis powszechny z roku 1932 (jedyny taki do tej pory) wykazał, że na obszarze Libanu dominują chrześcijanie (51%), a najliczniejszą chrześcijańską grupą są maronici (30%). Według tego właśnie spisu ukształtowany został porządek organizacyjny państwa libańskiego.

Wyniki spisu z 1932 roku do dzisiaj budzą kontrowersje. Dla chrześcijan marzenie posiadania własnego państwa, przynajmniej częściowo, stawało się rzeczywistością. Nacjonalistom arabskim zostało jednak narzucone przez armię francuską. Syria na krótki czas została podzielona na cztery wyznaniowe minipaństwa, między innymi na Państwo Alawitów i Druzów. Libanowi już od 1920 roku udało się poczynić pozytywne kroki i dostosować się do nowej rzeczywistości, stąd jego niepowtarzalność i specyfika. To prawda, że działo się to na drodze konfliktów i napięć, ale Liban wciąż chce przypominać światu, że w najlepszych latach swojej historii był i nadal ma nadzieję być krajem-symbolem lub nawet tym, czym określił go papież Jan Paweł II podczas wizyty w Harrisie w Sanktuarium Matki Bożej Libanu, w 1997 roku, gdy powiedział znamienne słowa, święte dla Libańczyków – „Liban to więcej niż kraj, to przesłanie”.

Obecny stan portu, który powinien dawać pracę

Trzeba zaznaczyć, że pomimo konfliktów i kryzysów gospodarczo-finansowych, jest nadal atrakcyjny dla wszystkich mieszkańców arabskiego Bliskiego Wschodu, a w szczególności dla chrześcijan. Ta „mozaikowa” kompozycja społeczeństwa i pluralizm libański nie datują się od początków istnienia mandatu francuskiego, ale istniały już w czasach imperium otomańskiego. Obecny charakter pluralizmu libańskiego wywodzi się właśnie z tamtego okresu. Jest on obecny nie tylko w systemie sądowniczym, ale również w organizmach politycznych i administracyjnych, gdzie wyznaniowość jest regułą.

Jednak system mandatowy sprawił, że muzułmanie poczuli się oszukani na polu politycznym i ekonomicznym. Źle znosili panowanie chrześcijan. Przewidujący chrześcijanie dostrzegli ten problem i zaczęli stopniowo zdawać sobie sprawę, że emancypacja i przetrwanie Libanu będą możliwe tylko dzięki porozumieniu z muzułmańską burżuazją. Dążyli do przekonania elity sunnitów do idei niezależnego Libanu. Zaproponowali sunnitom porzucenie myśli o „wielkiej Syrii”. Zaszczepienie takiej idei stworzyło spójność interesów (niektórzy mówili o akcie wiary), a w konsekwencji przyczyniło się do powstania w 1943 roku „paktu narodowego” – nigdzie nie zapisanego, lecz trwałego porozumienia między maronitami a sunnitami. Miało ono na celu zbudowanie wspólnej wizji politycznej i podzielenie odpowiedzialności, za cenę wzajemnych ustępstw. Tak oto zarysował się kompromis w stylu libańskim. Prawdą jest, że nie zawsze udawało się go utrzymać w sferze polityki, ale długie doświadczenie, zdobyte przez wspólne życie Libańczyków, dało pozytywne rezultaty. Gdybyśmy ośmielili się stwierdzić, że w każdym chrześcijańskim Libańczyku jest coś z muzułmanina, a w każdym muzułmańskim Libańczyku coś z chrześcijanina, oznaczałoby to, że dialog poprzez sukcesję pokoleń, mimo pewnych trudności, nie był zmarnowany. Nie chodzi tylko o jakiś fakt narzucony przez historię, razem z jego blaskami i cieniami, ale również o wolny i odpowiedzialny wybór, którego konsekwencje są widoczne dla jednostki i wspólnoty.

Jak w tę historię nowożytnego Libanu wpisuje się jego stolica Bejrut?

Czas mandatu francuskiego, który przypada na okres międzywojenny, to czas, kiedy Bejrut przygotowywał się, aby stać się stolicą nowo tworzącego się państwa. Powstały okazałe bulwary i ulice. Z tego okresu pochodzi plac Gwiaździsty i większość do dzisiaj stojących budynków w stylu neokolonialnym. Niestety niemal wszystko zostało zniszczone podczas 15-letniej wojny, którą trudno nazwać domową, jeżeli weźmiemy pod uwagę, chociażby bombardowania izraelskie z 1982 roku. Centrum Bejrutu w 90% zostało odbudowane. To, czego najbardziej brakowało, to przedwojenny duch, który jeszcze się nie odrodził. Stan na dzień dzisiejszy można by określić jako zadawalający, gdyby nie ten nieszczęsny wybuch z 4 sierpnia tego roku.

Zanim zajmiemy się tym zagadnieniem, powróćmy na chwilę do problemów dzisiejszego Libanu, a zarazem problemu dzisiejszej Europy. Chodzi mi o uchodźców, których przecież nie brakuje.

To ważne zagadnienie dla Libanu, ale jeszcze ważniejsze dla całej Europy. Bo jeżeli rządy europejskie boją się upadku Libanu, to tylko z tego powodu, że spadnie na nich dramat uchodźców. 1,5 mln zdesperowanych ludzi stąd mogłoby raptem zapukać do domów Europejczyków, zakłócając im wygodny, konsumpcyjny styl życia. Co więcej, nie tylko uchodźcy ekonomiczni, ale również rodowici Libańczycy, spoglądając na upadające państwo, decydowaliby się na emigrację do Europy. Próby już mieliśmy w ostatnich dniach. Z okolic Trypolisu wypłynął statek pełny Libańczyków próbujących nielegalnie dopłynąć do Cypru. Niestety, o zgrozo, zatonął.

Czy można powiedzieć, że komuś zależy na tym, aby zniszczyć Liban – ten, który znamy – i na jego zgliszczach powołać nowy byt państwowy? Może jakieś rządy chciałyby, aby uchodźcom palestyńskim, zamieszkujących okolice Saidy i Tyru, przyznać obywatelstwo nowego Libanu? Jest ich około pół miliona, tak jak uchodźców syryjskich, którzy nie chcą wrócić do Syrii. Zmuszenie Libanu do przyznania im wszystkim obywatelstwa libańskiego rozwiązałoby problemy pewnych państw, ale co to znaczyłoby dla Libanu? Czy Twoim zdaniem taki scenariusz jest możliwy?

Stara dzielnica chrześcijańska

Taki plan istnieje od czasów Sekretarza Stanu USA Henry’ego Kissingera i plan ten powrócił w 2006 roku z nową, autorytarną wizją dla Bliskiego Wschodu Condoleezzy Rise. Od wojny między Hezbollahem a Izraelem w 2006 roku ten plan wszyscy mieli i mają w głowie. Czy aby tylko dlatego, żeby pomóc Izraelowi rozwiązać jego problem, Liban ma cierpieć? Czy do tego dojdzie? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. Sama zadaję sobie retoryczne pytanie, czemu trzeba zniszczyć Liban. Czemu trzeba zniszczyć wcześniej, niż go się zdobędzie. Dlaczego nie przejąć go takim, jaki jest obecnie?

Naturalnie, aby go przejąć, trzeba go maksymalnie osłabić. Liban taki, jaki jest obecnie, nie może masowo dać obywatelstwa uchodźcom. To zachwiałoby fundamentami państwa. Przecież jest ono zbudowane na równowadze pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami.

Oczywiście! Zdajemy sobie sprawę, że przyznanie obywatelstwa takiej liczbie muzułmanów sprawiłoby, że chrześcijanie staliby się niczym, mniejszością bez znaczenia. A jak uczy doświadczenie, taka mniejszość spychana jest do nicości. Właśnie dlatego według koncepcji nie-Libańczyków trzeba stworzyć nowe państwo. Taki „nowy” Liban, „zaprogramowany” przez wielkich tego świata, nigdy by nie protestował. De facto Izrael miałby rozwiązany problem palestyński u siebie. Gdyby doszło do sytuacji, że muzułmanie stanowiliby 80 procent Libańczyków, zostałoby mniej miejsca dla chrześcijan w życiu politycznym. Chrześcijanie doświadczą wówczas tego samego, co w Syrii i Iraku – po prostu zostaną zmuszeniu do emigracji. Szyici od wieków śnią sen o potężnym państwie w kształcie półksiężyca zaczynającego się w szyickim Iranie, poprzez Irak, Syrię aż po Liban, gdzie szefem tego superpaństwa byłby ajatollah. Sunnici natomiast od wieków mają swój projekt wielkiego państwa muzułmańskiego na czele z kalifem. W tym wypadku chrześcijanie mogą zostać jako poddani – zimmi – i jak nakazuje Koran, płacić podatek religijny – dżizję, dzięki czemu mogliby pozostać w kraju i praktykować swoją wiarę.

Czyli wszyscy, którzy niby chcą pomóc Libanowi pod pozorem tworzenia państwa laickiego, demokratycznego – tak naprawdę kłamią. Dla islamu państwo i religia to jedno: „DIN ŁA DAULE”.

Islam rządzi i nigdy nie może być rządzony, żadne laickie prawa nie mogą rządzić islamem. Europa Zachodnia tego nie rozumie. Prawdziwy muzułmanin nie może podlegać żadnemu innemu prawu poza szariatem. Gdyby powstał ten tzw. nowy Liban, mamy 80 % władzy w rękach islamistów.

Ale przecież można pozytywnie założyć, że 80 proc. parlamentarzystów będzie politykami świeckimi, areligijnymi.

Dokonać zmiany na papierze i nazwać reprezentantów narodu świeckimi, to tylko pozór. Należałoby zmienić ich przekonania, myślenie i serca, a to w przypadku religii muzułmańskiej sprawa niewykonalna.

Znasz przecież wiele muzułmanek i muzułmanów w Libanie w pracy i w życiu codziennym, z którymi się przyjaźnisz. Czy Twoje koleżanki i koledzy śnią o Libanie muzułmańskim?

Nie, w żadnym wypadku. Pragną Libanu, naszego Libanu, który zbudowaliśmy razem. Nie chcemy mieć Libanu instruowanego przez inne państwa.

Co trzeba zrobić, aby właśnie, tak jak mówiłaś, ten zbudowany przez muzułmanów i chrześcijan Liban uratować?

Przede wszystkim wszystkich polityków rządzących Libanem od początku lat 90., a wcześniej będących „panami wojny”, należy postawić przed trybunałem. Każdy, kto zawinił, musi ponieść karę; ten, który ukradł państwowe pieniądze, musi je oddać. A w konsekwencji oddać władzę, którą uzurpuje od ponad 30 lat.

Stara dzielnica chrześcijańska

Czy wobec tego Liban potrzebuje nowego porozumienia narodowego, nowej konstytucji? Przecież obecna jest dość stara, z 1943 roku?

Moim zdaniem obecna konstytucja jest jedną z najlepszych na świecie. Świat powoli się do niej przekona i ją odkryje. Mówi się teraz o stworzeniu państwa laickiego, demokratycznego – ale my, według konstytucji, już tym jesteśmy właśnie takim państwem. Religie nie mają żadnej roli bezpośredniej w systemie politycznym Libanu, pozostają jednak w życiu społeczeństwa, są swego rodzaju sumieniem dla poszczególnych ich wyznawców i kiedy zabraknie tego sumienia, zabraknie również i ducha wartości.

Czy w Waszej konstytucji są nawiązania do religii chrześcijańskiej czy muzułmańskiej?

Nie ma żadnych. Mamy konstytucję świecką, ale zbudowaną na wartościach pochodzących z wiary i na poszanowaniu życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Jedyne wspomnienie o religii w konstytucji dotyczy zapisu o wolności wyznania. Jakiekolwiek utrudnienia w wyznawaniu wiary podlegają karze.

No tak, ale przecież zdarza się, że wychodzący na mównicę parlamentarzysta muzułmanin zaczyna swoje przemówienie od słów zapisanych w pierwszych wersetach Koranu: Bi Smi Lahi rahmani Rahim…, tzn. „W imię Boga miłosiernego, przebaczającego”… Dlaczego tak się dzieje?

Konstytucja mu tego nie zabrania i nie nakazuje, tu jest pełna wolność. Choć w nawiązaniu do takich sytuacji parlamentarzysta chrześcijanin występujący po nim rozpoczyna wystąpienie od znaku Krzyża Świętego: „W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, dodając jeszcze – dla naszego regionu – „W Boga Jedynego”, żeby muzułmanie nie myśleli, że mamy trzech bogów.

I istotną sprawą jest to, że choć wezwanie muzułmanina jest dla nas, chrześcijan, do zrozumienia, choć nie zaakceptowania, to już nasze wyznanie wiary, mówiące „W Imię Syna-Jezusa”, jest dla muzułmanina bluźnierstwem. Tym samym chcę jeszcze raz podkreślić i udowodnić, że wizja państwa Libanu jako państwa świeckiego w znaczeniu zachodnioeuropejskim jest utopią.

Mając doświadczenie pracy dla wielu instytucji międzynarodowych, masz ogląd sytuacji w różnych zakątkach globu. Czy uważasz, że jest sens ratowania tego Libanu, który znamy obecnie? Jeżeli tak, to dlaczego?

Mój Liban jako naród i kraina istnieje od kilku tysięcy lat. Jego historię znamy chociażby ze Starego i Nowego Testamentu. Jest tam wspominany ponad 100 razy. Najpiękniejsze znane nam epizody, historie miały miejsce właśnie tutaj. Niszczyć go teraz byłoby czymś nielogicznym i zbrodniczym. To byłaby katastrofa nie tylko dla Libanu, ale także dla całego swiata. Liban, zwłaszcza dla Bliskiego Wschodu, jest swego rodzaju zaworem bezpieczeństwa. Bliski Wschód cały się gotuje jak w garnku pod ciśnieniem. Izrael, Palestyna Syria, Irak – wszędzie jest stan napięcia. Tylko Liban pozostaje jako wentyl bezpieczeństwa. Jeżeli zniknie Liban, zniknie cały Bliski Wschód, a zwłaszcza chrześcijanie jeszcze tutaj żyjący. A rezultaty tych zniszczeń i odłamki tej tragedii dotrą do Europy. A może nawet odbiją się również na całym świecie.

Bejrut przeszedł wiele: długie lata wojny domowej, bombardowania, ranni i zabici. Jednak dzisiaj stolica Libanu wydaje się przerażona, niedowierzająca, wstrząśnięta do samego fundamentu gwałtowną eksplozją, która 4 sierpnia tego roku wstrząsnęła portem i zniszczyła prawie połowę miasta. Hipotezy na temat tego, co się stało, są liczne. Detonacja, która uderzyła w Bejrut, była tak potężna, że spowodowała trzęsienie ziemi o sile 3,5 w skali Richtera, które było odczuwalne na Cyprze, oddalonym o około 200 kilometrów. Eksplozja w porcie w Bejrucie wstrząsnęła krajem borykającym się już z bezprecedensowym kryzysem gospodarczym, który jest przyczyną i zarazem skutkiem równie głębokiego kryzysu politycznego. Jak mogłabyś opisać ranę zadaną Bejrutowi 4 sierpnia tego roku?

Ta rana została zadana na dwóch poziomach o różnym natężeniu. Na poziomie fizycznym jest to zburzenie portu i prawie połowy miasta. Żadne z działań podczas piętnastoletniej wojny nie doprowadziło do tak kolosalnych zniszczeń, jak ten jeden moment. Drugi poziom zniszczeń, może jeszcze gorszy, dotyczy ducha. Podczas żadnej wojny, nawet tej najbardziej okrutnej, krwawej, Libańczycy nie bali się tak, jak podczas tego wybuchu. Lęk pozostał do dziś. Zwłaszcza dotknęło to dzieci, ponieważ zostały niespodziewanie zranione w ich własnych domach, tam, gdzie czuły się najbezpieczniej. Wiele z nich widziało na własne oczy śmierć swoich rodziców. W jednej sekundzie dzieci straciły wszystko: dom, rodziców, przyjaciół, szkołę i swoją przyszłość. Teraz, gdy słyszą jakiś nieznany, głośniejszy dźwięk w pobliżu, wzbudza to u nich strach.

Czego teraz najbardziej potrzebują ci, którzy mieli szanse przeżyć, aby pozostać w Bejrucie?

Ludzie szukają pomocy

Przede wszystkim powrotu do własnego domu, mieszkania, przed rozpoczęciem pory deszczowej i nadchodzącego chłodu. Ludzie zostali złamani. Wcześniej włączali się w próbę reform swego kraju – jak słynna saura, czyli rewolucja uczniowska jesienią ubiegłego roku. Teraz, gdy nie mają gdzie mieszkać, nie mają co jeść, nie będą się zajmować rewolucją. Nie wyjdą na ulice, aby protestować. Może właśnie o to chodziło. Po pierwsze chcę mieć chleb, mieszkanie, później mogę myśleć, jak wpłynąć na rząd mego kraju, aby zmieniał go na lepsze. Po drugie, żeby kontynuować moje życie, muszę mieć gdzie pracować, utrzymać rodzinę. Dewaluacja naszej waluty z jednej strony spowodowała zubożenie znacznej części naszego społeczeństwa i tym bardziej pomoc zagraniczna, która napływa w walucie dolarowej, sprawia, że nawet małe sumy pozwalają na powrót do normalności. W chwili obecnej najbardziej efektywna jest pomoc w żywej gotówce, ponieważ pomoc żywnościowa w postaci ryżu czy cukru może być nietrafiona – może rodzina potrzebuje zupełnie czegoś innego.

Jak wiesz, polska Fundacja Fenicja im. świętego Charbela od lat pomaga na różnych płaszczyznach zarówno uchodźcom syryjskim, jak i ubogim rodzinom libańskim. Od pierwszego dnia po wybuchu 4 sierpnia całą naszą energię skierowaliśmy na pomoc Bejrutowi. Dzięki naszym ofiarodawcom doprowadziliśmy do stanu użytkowania kilkanaście mieszkań. Oprócz tego pomogliśmy w odbudowaniu piekarni i restauracji. Jak oceniasz wkład fundacji?

Mówiłam już wcześniej, jak ważna jest sprawa odbudowy mieszkań przed porą deszczową. Waszą działalnością zatrzymaliście choć trochę tendencję wyjazdu chrześcijan z miasta. Moim zdaniem jeszcze większe znaczenie ma pomoc w odbudowie małych, rodzinnych biznesów, takich jak piekarnia czy wspomniana restauracja. Odbudowana restauracja nie tylko utrzyma właściciela firmy, ale przede wszystkim uratuje miejsca pracy dla Libańczyków i ich rodzin.

A Ty – czy masz zamiar zostać w Libanie?

Tak, pozostaję tu. Jeżeli ktoś planuje zmusić nas, chrześcijan, do opuszczenia Libanu, to my mu w tym nie pomożemy. Co nie znaczy, że nie ma lęku w moim sercu. Ale dzięki mojej wierze i wsparciu libańskich świętych, niczego nie powinnam się bać. W takich trudnych chwilach zwątpienia przychodzi mi na myśl modlitwa z Psalmu 23: „Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną. Twój kij i Twoja laska są tym, co mnie pociesza…”.

Liban jest miejscem, gdzie mitologiczny feniks odrodził się z popiołu. Tak i my odrodzimy się jeszcze raz.

Dziękuję za rozmowę.

Więcej o Libanie przeczytają Państwo w książce Kazimierza Gajowego pt. Liban, więcej niż przewodnik, polecanej na stronie makazi.eu.

Maja Outayek posiada tytuł licencjata w dziedzinie komunikacji i informatyki oraz tytuł magistra zarządzania biznesem. Przez ostatnie 15 lat pracowała w zakresie pomocy humanitarnej w Libanie w różnych organizacjach lokalnych i międzynarodowych.

Adam Rosłoniec, wiceprezes
Fundacja FENICJA im. św. Charbela
fenicja.org
NIP 5252620561
KRS 000561105
[email protected],
[email protected], tel.+48 602 449 777

Numer konta dla darowizn: 62 1020 1156 0000 7402 0134 0702
BIC/SWIFT: BPKOPLPW

Wywiad Adama Rosłońca z Mają Outayek, pt. „Bejrut po wybuchu”, znajduje się na s. 10–11 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Adama Rosłońca z Mają Outayek, pt. „Bejrut po wybuchu”, na s. 10–11 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rakowski: Z przyczyn strategicznych Iran musi popierać Ormian. Armenia to wysepka w morzu panturkizmu

Co dzięki konfliktowi w Górskim Karabachu może zyskać Izrael? W jaki sposób Armenia przeszkadza Turcji? Czemu panturkizm zagraża też Iranowi? Wyjaśnia Paweł Rakowski.

Z przyczyn strategicznych Iran musi w pewien sposób popierać Ormian. […] z tego względu, że projekt panturkizmu zagraża też de facto Iranowi.

Paweł Rakowski przypomina, że z Armenią graniczą irańskie prowincje zamieszkane przez Azerów, zwane Azerbedżanem Irańskim. Wśród jego mieszkańcom słychać głosy by wspomóc rodaków z północy. Tymczasem reżim ajatollahów wspiera Armenię organizując dla niej przerzut broni oraz rekrutów z ormiańskiej diaspory w Libanie. Nie udała mu się próba „homeinizacji” szyickiego Azerbejdżanu w latach 80. Teraz zaś Baku jest strategicznym sojusznikiem Tel-Awiwu. Ten ostatni może skorzystać z obecnego konfliktu, obserwując jak Azerowie radzą sobie z walką w mocno górzystym terenie. Takie bowiem warunki panują też w Libanie.

Zdaniem komentatorów Izrael obserwuje i przygotowuje swoje warianty rozwiązań jak się rozprawić z tym Hezbollahem, [bazując] na azerski doświadczeniach.

Taktyka zakładająca szerokie użycie dronów prawdopodobnie zostanie zaadaptowana przez Izrael. Tymczasem wobec procesu pokojowego w Palestynie, za której protektora uznaje się Turcja, ta ostatnia traci arenę swych wpływów. Skupia więc swe zainteresowanie na Kaukazie. Jak zauważa dziennikarz:

Armenia to taka wysepka w morzu panturkizmu.

Ormianie oddzielają Turków od Azerbejdżanu, leżącego razem z Kazachstanem i Turkmenistanem nad Morzem Kaspijskim. Są w związku z tym niewygodni z punktu widzenia idei połączenia wszystkich tych państw w jedno pantureckie imperium. Co więcej Armenia przypomina Turkom o dokonanym przez nich ludobójstwie, do którego Ankara się nie przyznaje.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Dr Surdel: Najlepszym rozwiązaniem byłoby przyznanie Górskiemu Karabachowi autonomii w ramach Azerbejdżanu

Dr Bruno Surdel o metodzie faktów dokonanych, strategicznej przyjaźni Azerbejdżanu i Izraela, roli Rosji i Turcji, najemnikach oraz o szansie na przerwanie walk.


Dr Bruno Surdel wyjaśnia, że z perspektywy Azerbejdżanu „po dwudziestu paru latach bezsilności Grupy Mińskiej” trzeba było coś z tą kwestią zrobić.

Metoda faktów faktów dokonanych, jak pokazała Rosja, jest najlepsza na świecie i nic innego nie można zrobić żeby osiągnąć swoje cele.

Stwierdza, że jego zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby funkcjonowanie Arcachu (Górskiego Karabachu) jako autonomicznego regionu Azerbejdżanu. Na takie rozwiązanie wyjścia jednak, żadna ze stron nie jest gotowa. Ekspert zauważa przy tym, że Rosja nie będzie bronić ormiańskich separatystów, ale samej Armenii już tak.

Azerbejdżan i Izrael utrzymują bardzo ciepłe bardzo dobre kontakty od wielu lat.

Zauważa, że zachodni sąsiad Iranu jest traktowany przez Tel-Awiw „jako miejsce, z którego można dokonywać pewnych operacji zarówno szpiegowskich, jak i różnych taktycznych i rozpoznawczych w samym Iranie”.  Izrael i Azerbejdżan współpracują ze sobą także na polu energetyki. Dr Surdel zauważa, że na całej sytuacji najbardziej korzysta Turcja, która jest zainteresowana zmianą granic i układu międzynarodowego:

Jest takie słynne powiedzenie prezydenta Erdoğana że świat jest większy niż pięć. Chodzi o to, że jest pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa.

Turecki prezydent chciałby zaś tą sytuację zmienić. Ankarę oskarża się o sprowadzanie do Azerbejdżanu najemników. Są to  bojownicy z Syrii, w tym syryjscy Turkmeni. Azerbejdżan ze swej strony oskarża Armenię, że po jej stronie walczą Ormianie z Syrii. Jednocześnie mówi się, że

Jest możliwe, iż Iran obecnie wysyła sprzęt, i broń Ormianom do Górskiego Karabachu.

Czy jest możliwy stały pokój w regionie? Zdaniem rozmówcy Jaśminy Nowak nie należy na to liczyć. W uspokojeniu obecnej sytuacji pomóc mogą zaś Rosja i Turcja, które prowadzą ze sobą wojny zastępcze w Syrii i Libii, a jednocześnie współpracują ze sobą energetycznie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Abgarowicz: Mówiąc o integralności granic zatwierdzamy coś, co zatwierdził Stalin. Nie ma Armenii bez Karabachu

Jan Tomasz Abgarowicz o konflikcie między Azerami a Ormianami, nienawiści pierwszych do ostatnich, udziale Turcji, postawie Rosji i reakcji Polski.

Sytuacja w Górskim Karabachu, a w tej chwili Armenii nie napawa optymizmem, a nas zasmuca. Reakcja świata jest przerażająca.

Jan Tomasz Abgarowicz przeciwstawia międzynarodowe uznawanie integralności granic Azerbejdżanu zasadzie samostanowienia narodów, przywołując przykład Kosowa. Zostało ono powołane „by chronić ludność Kosowarów przed Serbami”. Podkreśla, że Ormianie wskutek zaszłości historycznych nie mogą żyć w jednym kraju z Azerami, co potwierdzają obecne zdarzenia. Porównuje to do sytuacji między Polakami a Ukraińcami.

Była różna władza ormiańska, perska, turecka, a ludzie żyli obok siebie w wioskach. Jakieś współżycie było.

W maju 1918 r. powstała Demokratyczna Republika Armenii i zanim uległa bolszewikom w 1920 r. walczyła z Azerbejdżanem. Echa tych walk zostały uchwycone w opisie Baku zawartego na kartach „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego.

Jeśli mówimy o integralności granic to zatwierdzamy coś, co zatwierdził Stalin.

Przypomina, że w należący do Azerbejdżanu Nachiczewan był przed I wojną światową zamieszkany w 80 proc. przez Ormian. Obecnie prawie ich już tam nie ma. W czasie trwającego w latach 1918-1920 konfliktu miały miejsce pogromy miały miejsca pogromy mniejszości narodowych.

My Ormianie stoimy na stanowisku samostanowienia. […] Nie ma Armenii bez Karabachu, to jeden z trzech głównych ośrodków, kiedy powstał naród ormiański, grubo przed Chrystusem.

Prezes Fundacji Kultury i Dziedzictwa Ormian Polskich podkreśla, że Azerowie czują wielką nienawiść do Ormian. Przywołuje zbrodnię z lutego 2004 r., kiedy to azerski oficer Ramil Səfərov, w czasie natowskiego kursu języka angielskiego w Budapeszcie zamordował siekierą oficera ormiańskiego Gurgena Margaryana. W 2006 r. Səfərov został skazany na dożywocie i przesiedział w węgierskim więzieniu 6 lat. Następnie miała miejsce jego ekstradycja do Azerbejdżanu. Tam, zamiast kontynuować odsiadywanie wyroku

Na lotnisku został w przyjęty na lotnisku z honorami, jak bohatera. Awansowano go na majora i dostał żołd oficerski.

Zwraca uwagę, że Turcja zawsze była po stronie Azerbejdżanu, co jest zrozumiałe, wobec bliskości tych narodów. Podkreśla przy tym, że nie powinno być tak, że „członek NATO napada na inny kraj”. Polska powinna  zareagować w związku z działaniami swego sojusznika z Sojuszu.

Turecki F-16 zestrzelił armeński samolot na terenie Armenii, nie Górskiego Karabachu.

Azerowie korzystają ze wsparcia Turcji, natomiast Rosja takiego wsparcia Armenii nie zapewnia. Stwierdza, że Kreml być może „powtarza strategię Stalina” tzn.

Niech jedni i drudzy się wyniszczą, a my będziemy tym zarządzać.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

K.T./A.P.